Rozdział 7

Michael przez dwie godziny stroił gitarę, co było denerwujące, i wyszedł wcześnie. Eve poszła razem z nim, mimo jego protestów, że to naprawdę nic nieznaczący występ. Claire i Shane mogli więc sami zdecydować, co chcą robić.

Claire przygotowała hot dogi i właśnie posypywała je tartym serem, kiedy Shane, zabiwszy kilka zombi, wszedł do kuchni.

– Fajnie. Dzięki – powiedział i wsadził kawałek hot doga do ust.

– Mógłbyś przynajmniej usiąść – westchnęła Claire. – Mamy tu stoły. Są nawet przy nich krzesła.

– Chcesz iść? – wymamrotał niewyraźnie. – Na to coś?

Czy chciała? Claire ugryzła hot doga nieświadoma, że łamie swoją zasadę niejedzenia na stojąco, i się zastanowiła. Z jednej strony oznaczało to wyjście z domu po zmroku i wizytę w Common Grounds w celach rozrywkowych, czego w ostatnich dniach w tym domu raczej się nie robiło.

Ale… Michael. Publiczny występ. Jego gitara.

– Tak – powiedziała. – Chciałabym, jeśli nie masz nic przeciwko. Wiem, że nie lubisz tego miejsca, ale…

– Lubię je bardziej niż Eve, bądź spokojna. Poza tym nie chcę, żeby siedziała tam sama. Potrzebuje kogoś, kto jej dopilnuje, kiedy będzie w tłumie tych wszystkich fanek, i tak dalej.

Roześmiała się.

– Och, myślisz, że to coś zabawnego? Powinnaś była zobaczyć go w liceum. Facet nie mógł się opędzić od lasek, ile razy sięgnął po gitarę.

– I nadal nie będzie mógł, założę się.

– Właśnie o to mi chodzi. Dojadaj. Zwykle zaczynaj ą występy muzyczne koło siódmej.

Claire piorunem zjadła kolację i pobiegła na górę wziąć szybki prysznic i przebrać się. Po krótkim zastanowieniu zdecydowała się na krótką spódniczkę i rajstopy, które włożyła ostatnio, kiedy bez zaproszenia wdarli się na koszmarną imprezę w domu Moniki Morrell, i gładki czarny top, dość obcisły, żeby pasował do całości, ale na tyle luźny, żeby nie umarła, gdyby zobaczyli ją jej rodzice.

Shane zamrugał ze zdziwienia, kiedy zeszła na dół. On też włożył inne ciuchy, ale nadal w stylu wyluzowanego obiboka. Jedynym znakiem świadczącym, że starał się zrobić dobre wrażenie, było to, że chyba próbował przeczesać włosy. Tak trochę.

– Świetnie wyglądasz. – Uśmiechnął się. Przystanęła na ostatnim stopniu, dzięki czemu byli teraz równego wzrostu, a on ją pocałował. Długo i niespiesznie. Smakował pastą do zębów w pierwszej chwili, ale potem już tylko Shane'em. To był tak bardzo pyszny smak, że złapała się na tym, że wspina się na palce, żeby przysunąć się jeszcze bliżej. – Wstrzymaj się, dziewczyno. Myślałem, że wychodzimy. Jak się będziemy tak całować, namówisz mnie na siedzenie w domu.

Claire musiała przyznać, że jej samej też to przyszło na myśl. Zwłaszcza że dom był pusty, byli sami.

Zobaczyła, że Shane też o tym myśli, bo na moment rozszerzyły mu się źrenice.

Och, te wszystkie możliwości.

– Lepiej idźmy, skoro mamy iść – powiedziała Claire z żalem. – Tylko… Jak my się tam dostaniemy?

Shane podał jej ramię.

– Zdaje się, że to ładny wieczór na spacer.

– Jesteś pewien?

Postukał w jej złotą bransoletkę i w swoją białą, szpitalną.

– Być może to jedyny wieczór, kiedy trafia nam się w tym mieście taka okazja – powiedział. – Żyjmy niebezpiecznie.

Miło było iść ramię w ramię z Shane'em i nie martwić się (no cóż, nie martwić się za bardzo), jakie niebezpieczeństwo czai się na nich w mroku.

Dzisiaj przynajmniej niebezpieczeństwa trzymały się na dystans. Do Common Grounds mieli blisko. Claire czuła się jakoś nierealnie, powoli mijając w mroku pozamykane domy o oświetlonych oknach. Ludzie raczej nie wychodzili z domu po zmroku, a jeśli już musieli, to nie byli sami albo poruszali się samochodem.

Dwie osoby, które w taki sposób spacerowały wieczorem… Wydawało się, że to coś nie w porządku. Byli mniej więcej w połowie drogi do kawiarni, kiedy Claire zobaczyła, że ktoś zatrzymuje samochód na podjeździe przed nimi i wyskakuje ze środka. Kobieta miała minę mocno spanikowaną i kiedy spojrzała w ich stronę, Claire zrozumiała, że ona myślała, że są… wampirami. Co było jednocześnie zabawne i smutne.

Kobieta złapała swoje zakupy i szybko poszła do domu, głośno zatrzaskując drzwi i z ostrym metalowym zgrzytem domykając zamki.

Claire nic nie powiedziała do Shane'a, a on też sytuacji nie skomentował, ale nie wątpiła, że też ogarnęło go to nieprzyjemne poczucie winy. Ale co mieli powiedzieć? „Niech się pani nie boi, nie zjemy pani?”

Claire ucieszyła się, kiedy zobaczyła złotawą poświatę z frontowych okien Common Grounds. Widać było, że w kawiarni jest spory ruch – na ulicy po obu stronach parkowały samochody, a kolejne podjeżdżały, w miarę jak z Shanem zbliżali się do wejścia.

– Tam będzie wariatkowo – powiedział Shane, ale bez rozczarowania. – Następnym razem zabiorę cię w jakieś ciche i spokojne miejsce.

Claire poszukała w pamięci. Tyle się wydarzyło, odkąd poznała Shane'a, ale była prawie pewna, że to była ich pierwsza prawdziwa randka bez żadnych osób towarzyszących. To było zaskakujące i słodkie, i cenne dla niej w sposób, jakiego Shane pewnie nigdy nie dozna. Cieszyła się ciepłem dłoni, która trzymała ją za rękę i uśmiechając się do niego, weszła do Common Grounds, kiedy otworzył przed nią drzwi i przytrzymał je dla niej.

Hałas aż ogłupiał. W kawiarni zwykle bywało spokojnie, chociaż nigdy nudno, ale kiedy słońce zachodziło, rozbawienie gości rosło. Dziś wieczorem niewiele brakowało, żeby kawiarnię roznieśli. Przy każdym stoliku już panował tłok – głównie ludzie, ale bliżej kątów Claire zobaczyła kilka znanych jej wampirzych twarzy, w tym również Sama. Jedyny mieszkający w mieście członek rodziny Michaela przyszedł, żeby mu kibicować. Sam posłał jej uśmiech i pomachał ręką, Claire odwzajemniła ten sympatyczny gest.

Michael stał za barem, gdzie było trochę wolnego miejsca. Minę miał spiętą i nieco nieobecną. Ubrał się w zwykły szary T – shirt i dżinsy, a gitarę akustyczną przewiesił przez plecy. Claire pomyślała, że jego naszyjnik z muszelek puka wygląda na nowy. Może to prezent od Eve? Amulet na szczęście?

Eve stała obok niego i chociaż Claire nie widziała dokładnie, wydawało jej się, że trzymają się za ręce.

Claire i Shane przepchnęli się przez tłum, w stronę baru. Shane skinął głową Michaelowi, a ten odpowiedział skinieniem – bardzo po męsku. Potem Shane poszedł złożyć zamówienie na coś do picia, zostawiając Claire, która nie bardzo wiedziała, co powiedzieć.

– Poradzisz sobie świetnie – powiedziała na koniec. Michael zamrugał i się skoncentrował.

– Kurczę, nie wiem – powiedział. – To miał być niezobowiązujący występ. Wychodzę i śpiewam parę piosenek. Po prostu, żeby się znów przyzwyczaić. Ale to…

Ktoś w kącie sali zaczął klaskać i nagle wszyscy rytmicznie klaskali.

Michael nie mógłby już bardziej zblednąć, a Claire zobaczyła w jego oczach zwątpienie. Eve też to zobaczyła i dała mu szybkiego buziaka.

– Dasz radę, Michael – powiedziała. – No dalej. Idź tam. Tak trzeba.

Claire pokiwała głową i uśmiechnęła się krzepiąco. Michael uniósł klapę kontuaru i wyszedł przy akompaniamencie ogłuszających oklasków. W przeciwległym rogu sali stało niewielkie podwyższenie, obok zamkniętych drzwi z napisem „Biuro”, Kiedy Michael tam wszedł, światła zabłysły w jego złotych włosach i nieziemsko błękitnych oczach.

Wow, pomyślała Claire. To już nie był Michael. To był… ktoś inny.

Eve dała nura pod kontuarem i stanęła obok Claire. Ręce zaplotła na piersi. Miała tęskny uśmiech na ustach o czerwieni ust Złej Królowej.

– Piękny jest – powiedziała. – Prawda? Claire musiała się z tym zgodzić.

Michael poprawił mikrofon, wypróbował go, zagrał kilka szybkich palcówek, co zawsze robił, kiedy chciał się uspokoić i uśmiechnął się do tłumu. To był inny uśmiech niż wszystkie, które zwykle u niego widziała, jakiś taki bardziej radosny. Intensywniejszy, radośniejszy, bardziej osobisty. Poczuła gdzieś głęboko w środku drżenie, kiedy musnął ją spojrzeniem i natychmiast się tego zawstydziła.

Ale, kurczę, on był taki seksowny. Nagle zrozumiała, o czym mówił Shane, i poczuła, że nie jest na to odporna.

Shane dotknął jej ramienia i podał jej drinka. Dokładnie wtedy Michael powiedział:

– Zdaje się, że wszyscy wiedzą, kim jestem, prawda? Mniej więcej osiemdziesiąt procent sali potwierdziło to grzmiącymi okrzykami. Pozostali, studenci z uniwersytetu, którzy albo trafili tu, przechodząc, albo dlatego że się nudzili, zrobili niepewne miny.

Michael po raz ostatni poprawił mikrofon.

– Nazywam się Michael Glass i jestem z Morganville.

Kolejne okrzyki. Zanim ucichły, Michael zaczął grać piosenkę, z którą często wygłupiał się w domu. Ale teraz się nie wygłupiał, na serio prezentował swój talent. Skrzył się jak białe złoto, a muzyka spływała spod jego dłoni jak strumienie światła. Owijała się wokół Claire połyskującą siecią i dziewczyna aż nie śmiała odetchnąć, nie śmiała się poruszyć, bo Michael grał jak jeszcze nigdy przedtem.

Udało jej się zerknąć na Shane'a, który też utkwił spojrzenie w Michaelu. Trąciła go łokciem. Pokręcił głową.

Eve uśmiechała się tak, jakby tego właśnie się spodziewała.

Michael skończył piosenkę płynnie i brawurowo, a kiedy struny gitary wybrzmiały w ciszy, tłum zamarł w bezruchu. Michael czekał tak samo nieruchomy, a potem cała sala spontanicznie wybuchła oklaskami i wiwatami.

Claire pomyślała, że uśmiech, jaki rozjaśnił twarz Michaela, był wart wszystkiego, co działo się w Morganville.

Następny utwór był wolniejszy, słodszy, a Claire ze zdumieniem zorientowała się, że to była nieco wolniejsza wersja tej piosenki, którą pisał tego wieczoru, kiedy był zbyt zajęty, żeby jechać do sklepu. Napisał też do niej słowa i jego głos nadał im smutne, pełne bólu piękno.

To była piosenka o Eve.

Claire odebrało oddech. Nie miała pojęcia, że muzyka może mieć aż taką siłę. Kiedy rozejrzała się po kawiarni, zobaczyła to samo w twarzach innych ludzi. Wszyscy byli urzeczeni. Nawet Oliver, który stał za barem, był jak porażony. A w półcieniu Claire dostrzegła jeszcze jedną osobę – Amelie, w zamyśleniu kiwającą głową, jakby przez cały czas, podobnie jak Eve, wiedziała.

Sam miał oczy pełne łez, ale się uśmiechał.

Głos Michaela ścichł do szeptu, a potem piosenka się skończyła. Tym razem oklaski nie cichły, a okrzyki zamieniły się w ryk na całe gardło.

Michael jeszcze raz poprawił mikrofon.

– Oszczędzajcie siły, ludzie – powiedział, przekrzykując hałas, i się uśmiechnął. – Dopiero zaczynamy.

Claire jeszcze nie spędziła w Morganville przyjemniejszego wieczoru. Nigdy w aż takim stopniu nie czuła się częścią czegoś, nigdy nie czuła jeszcze podobnej jedności w pomieszczeniu pełnym ludzi tak od siebie odmiennych. Niczego nieświadomi studenci poklepywali po plecach noszących bransoletki mieszkańców Morganville, wampiry uśmiechały się swobodnie do ludzi i nawet Oliver wydawał się pod wrażeniem ogólnej euforii.

Michael zszedł ze sceny dopiero po trzech bisach i owacji na stojąco. Podszedł do Eve, mocno j ą uściskał, a potem pocałował tak czule, że Claire aż musiała odwrócić wzrok. Kiedy przerwali, żeby złapać oddech, Michael nadal się uśmiechał.

– I co? – spytał. – Nie było beznadziejnie, prawda? Shane wyciągnął do niego rękę.

– Nie było. Stary, gratulacje.

Michael zignorował rękę i uściskał Shane'a, a potem odwrócił się do Claire. Bez wahania go objęła. Był cieplejszy niż zwykle i spocony; nie miała pojęcia, że wampiry mogą się pocić. Może zazwyczaj nie musiały zbytnio się wysilać.

– To było niesamowite – szepnęła Claire. – Po prostu… niesamowite. Wow. Mówiłam już, że niesamowite?

Cmoknął jaw policzek, a potem odwrócił się, bo sporo osób napierało z tyłu, chcąc mu uściskać rękę i pogratulować. Wiele z nich to były ładne dziewczyny. Claire wycofała się i stanęła u boku Shane'a.

– Widzisz, o co mi chodziło? – powiedział Shane. ~ Dobrze, że Eve tu jest. Facetowi coś takiego może uderzyć do głowy.

– Nawet wampirowi?

– Ha. Wampirowi zwłaszcza.

Potrwało to z piętnaście minut, zanim kolejka fanów zmniejszyła się. Wtedy przy stolikach zrobiło się luźniej, zostali tylko zatwardziali kofeiniści. Claire i Shane złapali krzesła i nowe napoje, a Eve pomagała Michaelowi pozbierać rzeczy.

– Dziękuję – powiedziała Claire do Shane'a.

Uniósł brwi.

– Za co?

– Za najlepszą randkę w moim życiu?

– To? Nie. Przeciętnie było. Stać mnie na znacznie więcej.

Przechyliła głowę.

– Naprawdę?

– Absolutnie.

– Masz ochotę to udowodnić?

W jakiś sposób jej dłoń znalazła się w jego. Pogłaskał ją, wzbudzając dreszcz.

– Któregoś dnia – powiedział. – Niedługo. Jasne.

Złapała się na tym, że znów wstrzymuje oddech, myśląc o rysujących się możliwościach. Shane uśmiechnął się szelmowsko i nagle nabrała ochoty, żeby tu i teraz długo go całować.

– Gotowi? – Michael stanął przy stoliku i spojrzał na nich.

Trochę tej błyskotliwości, którą emanował na scenie, znikło i znów był normalnym, zwyczajnym Michaelem, nieco zresztą zmęczonym. Claire dopiła gorące kakao i pokiwała głową.

Nawet najlepszy wieczór musi się kiedyś skończyć.

Claire szykowała się do spania, kiedy usłyszała krzyk Eve – nie jakiś pisk znaczący: „przestań mnie łaskotać, wariacie!”, ale krzyk przerażenia, który przeszył cały dom jak odgłos piły mechanicznej. Zarzuciła górę od piżamy, złapała szlafrok i wypadła na korytarz. Shane już tam był i zbiegał po schodach, wciąż w dżinsach i T – shircie.

Kiedy wpadli do holu, zobaczyli Michaela, który siedział na podłodze i trzymał w objęciach zakrwawioną dziewczynę. Eve domykała zamki drzwi wejściowych.

– Miranda – powiedział Michael. – Miranda, słyszysz mnie?

Claire ze zdumieniem rozpoznała dawną koleżankę Eve, Mirandę; dziecka właściwie, w tym niewdzięcznym okresie, kiedy dziewczynki i chcą, i boją się zostać kobietami. Odkąd Claire widziała japo raz ostatni, Miranda nieco się zaokrągliła, nie była już tak przerażająco chuda, ale nadal wyglądała jak zabiedzona.

I do tego ranna. Na głowie miała rozcięcie, z którego na szyję kapała krew i plamiła dżinsy i palce Michaela.

– Och – szepnęła Miranda i się rozpłakała. – Auć. Uderzyłam się w głowę…

– Nic ci nie jest, już jesteś bezpieczna – powiedziała Eve.

Przyklękła obok Michaela i wyciągnęła ręce, a Michael szybko przekazał jej dziewczynę. Źrenice zrobiły mu się małe jak łepek szpilki i wydawał się jakiś… inny. – Michael, może ty lepiej idź i się umyj.

Sztywno skinął głową, minął Shane'a i Eve i popędził na górę tak szybko, że aż zamienił się w rozmazaną plamę.

– Karetka? – spytał Shane.

– Nie! Nie, nie mogę! – Miranda była rozgorączkowana. – Proszę, nie odsyłajcie mnie tam. Nie macie pojęcia, co oni mi zrobią… Ogień…

Eve zdołała utrzymać dziewczynę, chociaż Miranda ciskała się jak wariatka.

– Dobrze, nie wezwiemy karetki. Uspokój się. Shane…

Może zestaw pierwszej pomocy? Ręczniki i gorąca woda?

– Ja pomogę – powiedziała Claire i razem z Shane'em poszli do kuchni. Kiedy obejrzała się za siebie, zobaczyła, że Miranda przestała się wyrywać i leżała spokojnie w objęciach Eve. – Co jej się, u licha, stało?

– Morganville – odparł Shane i wzruszył ramionami. Ramieniem otworzył drzwi kuchni i ruszył prostu do szafki pod zlewem. Claire pomyślała, że zestaw pierwszej pomocy ciągle jest w użytku. Odkręciła gorącą wodę i zgarnęła kilka kuchennych ręczników.

Opatrywanie Mirandy okazało się nie takie trudne, jak Claire się spodziewała. Rozcięcie na głowie krwawiło silnie, ale było powierzchowne i Eve udało się opatrzyć je kilkoma plastrami.

Ale ugryzienia na szyi Mirandy wyglądały na świeże. Kiedy Eve ją o nie zapytała, Miranda zawstydziła się i podciągnęła wyżej kołnierzyk bluzki.

– To nie twoja sprawa – powiedziała.

– To Charles, prawda? – Eve nie tolerowała wampirów, które żerowały na nieletnich; z tego, czego zdołała dowiedzieć się Claire, wiele wampirów też tego nie tolerowało. Właściwie istniało prawo, które tego zabraniało. Zastanowiła się, czy Amelie wie o Charlesie i Mirandzie. Albo, czy ją to obchodzi. – Mir, nie możesz mu pozwalać, żeby tak na tobie żerował! Wiesz o tym!

– Był taki głodny – powiedziała Miranda i opuściła głowę. – Ja wiem. Ale to prawie nie bolało.

Claire zrobiło się niedobrze. Wymieniła szybkie spojrzenie z Shane'em.

– Facetowi dobrze by zrobił kołek – powiedział.

Miranda gwałtownie uniosła głowę.

– To nie jest śmieszne!

– A czy ja próbuję żartować? Miranda ten facet to pedofil.

Fakt, że tylko pije twoją krew, zamiast… – Shane urwał i wpatrzył się w nią. – Bo to jest zamiast, prawda?

Trudno było stwierdzić, czy Miranda zrozumiała, do czego zmierzał, ale Claire wydało się, że chyba tak, i dziewczyna musiała się poczuć głęboko zażenowana. Miranda spróbowała wstać z krzesła, na którym ją posadzili.

– Muszę iść do domu.

– Zaraz, zaraz, ledwie stoisz na nogach. – Eve udało jej się znów posadzić dziewczynę. – Claire, sprawdź, co z Michaelem. Zobacz, czy dobrze się czuje.

Innymi słowy Shane i Eve mieli zamiar zadać Mirandzie parę osobistych pytań. Claire skinęła głową i poszła na górę. Drzwi do łazienki były zamknięte. Cicho zapukała.

– Michael?

Brak odpowiedzi. Ujęła za klamkę. Zamknięte. Claire odwróciła się, bo wydawało jej się, że na korytarzu słyszy kroki, ale nikogo tam nie było. Nie usłyszała, jak otwierały się drzwi łazienki, ale kiedy znów spojrzała, były otwarte, a Michael stał o parę centymetrów od niej.

Cofnęła się niepewnie. Zamiast tylko się obmyć, wziął prysznic; wilgotne włosy wiły mu się i były ciemniejsze niż zwykle, opasał się w biodrach ręcznikiem. Widziała… o wiele więcej Michaela niż zwykle i była pod wrażeniem.

Claire cofnęła się, aż poczuła za plecami ścianę.

– Przepraszam – powiedział, ale chyba nie było mu specjalnie przykro. Wydawał się rozzłoszczony, zestresowany i niespokojny. – Ona tu nadal jest. – To nie było pytanie, ale Claire i tak pokiwała głową. – Nie może zostać. Musimy się jej stąd pozbyć.

– Ona chyba nie jest w stanie stąd iść – powiedziała Claire. – Chyba ma atak histerii. Shane i Eve…

– Ja nadal czuję zapach jej krwi – przerwał jej Michael. – Zmyłem ją z siebie. Zdjąłem ciuchy. Wziąłem prysznic. I nic z tego, nadal czuję… Ona musi stąd wyjść. Natychmiast.

– Co się z tobą dzieje? Ja myślałam, że ty… – Zawahała się, a potem udała, że coś pije z butelki.

– Owszem. – Michael potarł twarz obiema dłońmi. – Widocznie spaliłem to wszystko dziś w czasie występu. Claire, jestem głodny.

Wiele go musiały kosztować te słowa. Claire z trudem przełknęła ślinę i pokiwała głową.

– Zaczekaj tutaj.

Zeszła na dół, minęła Shane'a i Eve nadal pogrążonych w poważnej rozmowie z Miranda i poszła do kuchni. Z tyłu, na dolnej półce lodówki stało kilka butelek, które mogły być pełne piwa, ale nie były. Znalazła trzy. Złapała jedną, nie przyglądając jej się zbyt uważnie i mijając małą grupkę na parterze, postarała się, żeby butelka nie rzucała się w oczy. Nikt nie patrzył w jej stronę; zajęci byli własnymi sekretami.

Michael stał oparty o framugę drzwi łazienki, z założonymi rękami. Wyprostował się, kiedy zobaczył, co trzymała w ręku. W milczeniu – podała mu butelkę. Michael ani na chwilę nie odrywał oczu od Claire, kiedy kciukiem zdejmował kapsel i podnosił zimną butelkę do ust. Jej zawartość przelewała się bardziej jak syrop niż jak krew i Claire o mało się nie zakrztusiła.

A Michael faktycznie się zakrztusił. Ale przełknął. A potem wypił do dna.

Błękitne oczy na moment zabłysły czerwienią, a potem przybrały zwykły kolor.

Zobaczyła, że aż się wstrząsnął.

– Chyba nie zrobiłem tego przy tobie…

– Hm… owszem. Zrobiłeś. – I to zdecydowanie wyzywająco. Jakby chciał coś zaznaczyć. To wszystko było przerażające i wstrętne, ale jednak…

Ale jednak.

Michael otarł usta grzbietem dłoni, spojrzał na krew i podszedł do umywalki, żeby ją zmyć.

Patrzył na siebie w lustrze tak długo, że Claire myślała, że już zapomniał o jej obecności, ale potem powiedział:

– Dzięki.

Claire próbowała znaleźć słowa, które nie zabrzmiałyby kompletnie idiotycznie.

– Trochę obrzydliwa, prawda? Kiedy jest zimna? – Chyba jej się nie udało…

Na szczęście Michael z ulgą chwycił się liny ratunkowej jakiejkolwiek rozmowy po tej dziwnej scenie.

– Tak – powiedział. – Ale zaspokaja najgorszy głód. Tylko to się liczy. – Uważnie wypłukał butelkę, a potem odstawił ją i wziął głęboki oddech. – Ubiorę się. Wracam za sekundę.

Odprawiał ją, ale miło, więc Claire wzięła to za dobrą monetę i poszła z powrotem do salonu.

A tam Shane i Eve stali obok siebie i przechylając głowy pod identycznym kątem, wpatrywali się w coś.

– Co się dzieje? – szepnęła Claire.

– Ciii – syknęli Shane i Eve jednocześnie.

Bo Miranda mówiła coś niesamowicie monotonnym głosem i wyglądała… jak martwa. Jak nieprzytomna. Tyle że coś mówiła.

– Widzę ucztę – mówiła właśnie. – Tyle gniewu… Tyle kłamstw. Wszyscy martwi, chodzący umarli padają na ziemię. To się rozprzestrzenia. Wszystkich nas zabije.

Claire poczuła ukłucie niepokoju. Chodzący umarli padają na ziemię. To się rozprzestrzenia. Miranda już wcześniej miewała wizje, Claire o tym wiedziała. Między innymi dlatego Eve pozwalała jej czasami przychodzić. Czasem udawała, ale wiele razy były równie poważne jak atak serca i Claire przeczuwała, że ta też jest na serio.

Miranda mówiła o chorobie wampirów i o tym, że przenosi się na ludzi. Nie, to chyba niemożliwe. Czy to się może stać? Nie udało im się jeszcze nawet dowiedzieć, czym właściwie jest la choroba. Wiedzieli tylko, jak się objawia. Niszczyła zdrowie psychiczne wampirów, drążąc je stale tak, że nie byli w stanie funkcjonować.

Najpierw zanikała, jak u wszystkich wampirów z Morganville, zdolność reprodukcji, tworzenia nowych wampirów. Jedynie Amelie miała jeszcze dość siły, ale stworzenie Michaela o mało jej nie zniszczyło.

To się rozprzestrzenia. Claire pomyślała o wszystkich ludziach z Morganville, o wszystkich rodzinach, wszystkich młodych ludziach, którzy byli dziś wieczorem w kawiarni, i zrobiło jej się zimno i nieswojo.

To nie może być prawda.

– Uczta – powtórzyła znów Miranda. – Jesteście szaleńcami, wszyscy jesteście szaleńcami, nie dajcie mu się ogłupić. Nie tylko ich troje… Jest ich więcej…

– Kto? – Eve przysiadła obok krzesła Mirandy i położyła jej dłoń na ramieniu. – Mir, o kim ty mówisz?

– O Starszych – powiedziała i teraz po jej bladych policzkach zaczęły spływać łzy. – O, nie. O, nie… Oni wracają. Są wszyscy tacy głodni, nie sposób ich powstrzymać…

Michael, który właśnie schodził po schodach, przystanął. Wyglądał znów na opanowanego, ale minę miał nieswoja.

– O czym ona mówi?

– Ciii! – Tym razem uciszyli go wszyscy troje naraz. Eve nachyliła się bliżej nad Mirandą. – Kotku, czy ty mówisz o wampirach? O tym, co się stanie z wampirami?

– Umrą – szepnęła Mirandą. – Tylu umrze. Wydaje nam się, że jesteśmy bezpieczni, ale to nieprawda. Oni nie chcą słuchać…Oni nas nie zobaczą… – Niespokojnym gestem obracała srebrną bransoletkę na nadgarstku i wierciła się na krześle. – To przez niego. On to wszystko wywołuje.

– Oliver? – spytała Eve. Bo Oliver był jedynym wampirem płci męskiej należącym do Rady Starszych.

Ale Mirandą pokręciła głową. Nie powiedziała już ani słowa, ale rozpłakała się, rozpłakała się tak gwałtownie, że sama się wytrąciła z transu i przylgnęła do Eve jak wątła trzcinka chwiejąca się na wietrze.

– Bishop – odezwał się Michael. Wszyscy spojrzeli na niego. – To nie Oliver. Ona mówi o Bishopie. Będzie próbował zniszczyć Morganville.

Skończyło się na tym, że Mirandą spała na kanapie. Kiedy Claire następnego dnia rano zeszła na dół, znalazła dziewczynę zwiniętą w kłębek pod górą koców, nadal rozdygotaną, ale głęboko uśpioną. Wyglądała jeszcze bardziej krucho. Blada skóra była przejrzysta, a pod oczami miała ciemne kręgi zmęczenia.

Claire zrobiło się jej żal, ale tylko trochę, Mirandą raczej nic wzbudzała współczucia. Nie miała żadnych bliskich przyjaciół, a przynajmniej tak mówiła Eve; ludzie ją tolerowali, ale raczej nie przepadali za jej towarzystwem. Szkoda było dzieciaka, ale Claire ich rozumiała. Mirandą stanowiła taką mieszankę wyparcia i czystej niesamowitości, że nawet w Morganville ciężko jej było przystosować się do innych.

Nic dziwnego, że broniła wampira, który na niej żerował. Prawdopodobnie był jedyną istotą, która okazywała jej jakiekolwiek uczucie.

Claire przystanęła, żeby ściślej otulić drżącą postać dziewczyny kocem, a potem poszła do kuchni zaparzyć kawę i zrobić tost. Jak na śniadanie, skromne było i samotne, ale słońce dopiero wstawało, a reszta współlokatorów raczej nie zaliczała się do rannych ptaszków.

Czasami zapisywanie się na poranne zajęcia wydawało się kiepskim pomysłem.

Kiedy zadzwonił telefon, Claire tak się wystraszyła, że aż podskoczyła. Rzuciła się do aparatu zawieszonego przy drzwiach kuchni i złapała słuchawkę, zanim ciszę rozdarł drugi dzwonek.

– Halo?

Po drugiej stronie przez chwilę panowała cisza, a potem odezwała się matka Claire:

– Claire?

– Mama! Cześć… Co się stało?

– A czemu coś się miało stać? Nie mogę tak po prostu zadzwonić, bo mam ochotę pogadać z moją córką? – Och, super. Teraz matka zaczęła mówić tonem urażonym i obronnym. – Wiem, że jest jeszcze wcześnie, ale chciałam się z tobą skontaktować, zanim wyjdziesz na zajęcia.

Claire westchnęła i oparła się o ścianę, bezmyślnie kopiąc stopą kuchenne linoleum.

– Dobrze. To jak sobie z tatą radzicie? Rozpakowaliście się już?

– Wszystko w porządku – powiedziała jej matka fałszywym tonem, od którego Claire aż zamarła. – To tylko… proces przystosowawczy, nic więcej. To takie małe miasto i tak dalej.

– Tak – zgodziła się Claire cicho. – Przyzwyczajacie się. – Nie miała pojęcia, co jej matka i ojciec wiedzą na temat Morganville, ile musieli się tu… jak to nazwać? Zaczynać orientować? Jak przypuszczała, Morganville nie zostawiało ludziom innego wyboru. – Czy… poznaliście już kogoś?

– Poszliśmy na miłą imprezę zapoznawczą do centrum – powiedziała jej mama. – Pan Bishop i jego córka nas zabrali.

Claire musiała zagryźć wargę, żeby głośno nie jęknąć. Bishop? I Amelie? O Boże.

– Co się stało?

– Och, nic takiego. To było przyjęcie z koktajlami.

Przystawki, drinki, trochę rozmów. Była tam prezentacja historii… historii… – Nagle zaszokowana Claire zdała sobie sprawę, że jej mama płacze. – Przysięgam, nie wiedzieliśmy… Nie mieliśmy pojęcia, inaczej nie wysłalibyśmy cię w to okropne miejsce. Och, kochanie…

Claire z trudem przełknęła kulę, która zaczęła dławić ja w gardle.

– Mamo, nie płacz. Nic się nie stało. Wszystko będzie dobrze. – Kłamała, ale musiała. Za ciężko jej było słuchać, jak matka się załamuje. – Słuchaj, więc poznałaś Amelie, tak?

Z drugiej strony dobiegło ją pociąganie nosem.

– Tak, wydawała się miła.

Claire raczej nie użyłaby tego słowa.

– No cóż, Amelie jest najbardziej wpływową osobą w Morganville i jest zdecydowanie po naszej stronie. – Przesadziła, ale tylko tak mogła opisać sytuację w prostych słowach. – Wiec naprawdę nie ma się czym martwić, mamo. Ja pracuję dla Amelie. Jest za mnie w pewien sposób odpowiedzialna, a więc i za ciebie. Ma nam zapewnić bezpieczeństwo. Jasne?

– Jasne. – Zabrzmiało to słabo i niepewnie, ale przynajmniej mama się zgodziła. – Tylko bardzo się martwiłam o twojego ojca. Nie wyglądał za dobrze, wcale nie za dobrze. Chciałam, żeby pojechał do szpitala, ale powiedział, że nic mu nie jest…

Claire zrobiło się zimno na wspomnienie słów Mirandy: „Proszę, nie odsyłajcie mnie tam. Nie macie pojęcia, co oni mi zrobią”. Najwyraźniej mówiła o szpitalu.

– Ale czuje się już dobrze?

– Dzisiaj wydaje się w formie. – Mama Claire wydmuchała nos, a kiedy znów się odezwała, jej głos zabrzmiał silniej. – Przepraszam, że tak się przed tobą wyżalam, kochanie. Ja po prostu nie miałam pojęcia… Tak dziwnie jest pomyśleć, że ty przez ten cały czas byłaś tu i nie powiedziałaś nam ani słowa… o tej sytuacji. – Znaczy o wampirach.

– No cóż, szczerze mówiąc, myślałam, że mi nie uwierzycie. A zamiejscowe telefony są monitorowane. Mówili ci o tym, prawda?

– Tak, mówili. Więc ty nas chroniłaś. – Jej mama roześmiała się niepewnie. – Claire, to rodzice powinni chronić swoje dzieci. Kiepsko sobie z tym poradziliśmy, nieprawdaż? Naprawdę byliśmy pewni, że tutaj będziesz o wiele bardziej bezpieczna niż w Massachusetts albo w Kalifornii, zdana sama na siebie…

– Nie ma sprawy. Jeszcze kiedyś tam pojadę.

Zaczęły mówić o jakichś przyjemniejszych sprawach – o rozpakowywaniu się, o wazonie, który zbił się w czasie przeprowadzki („Naprawdę nie cierpiałam tego grata – twoja ciotka dała nam go na Gwiazdkę wtedy, pamiętasz?”), i o tym, jak Claire zamierza spędzić dzień. Pod koniec rozmowy mama wydawała się w miarę uspokojona, a kawa Claire kompletnie wystygła. Tak samo jak tost.

– Claire – odezwała się mama. – Co do tej przeprowadzki do nas…

– Nie przeprowadzę się. Przepraszam, mamo. Wiem, że tata się zdenerwuje, ale tu jest moje miejsce. I ja tu zostanę.

Po drugiej stronie linii na chwilę zapanowała cisza, a potem mama powiedziała bardzo cicho:

– Jestem z ciebie taka dumna.

I rozłączyła się. Claire stała przez moment bez ruchu, czując łzy piekące jaw oczach, a potem powiedziała do słuchawki:

– Kocham was.

A później wzięła swoje rzeczy i poszła na zajęcia.

Загрузка...