Rozdział 4

Shane poszedł prosto do swojego pokoju i nie zszedł na obiad przygotowany przez Eve – spaghetti z mięsnym sosem, z bardzo niedużą ilością czosnku ze względu na obecność wampira przy stole. Było pewnie pyszne, ale Claire nic nie mogła w siebie wmusić. Nie mogła przestać myśleć o białej twarzy Shane'a zastygłej w maskę ani o panice i odrazie w jego oczach. Nie rozumiała, co się tam stało, i wiedziała, że on nie chce być o to pytany. Nie teraz.

– No i? – Eve nawijała spaghetti na widelec, zerkając na Claire. – Jak wyszło?

– Och… fantastycznie – powiedziała Claire z taką dawką entuzjazmu, że wiedziała, że nikogo nie nabierze. Westchnęła. – Przepraszam. Po prostu…

Eve wskazała ręką sufit.

– Kierownik departamentu sztuki dramatycznej?

Michael spojrzał na nią i Claire przez moment widziała błysk w niego błękitnych oczach.

– Ma swoje powody – mruknął. – Daj spokój, Eve.

– Wybacz, ale ten chłopak potrafi zadrapanie papierem zmienić w śmiertelną ranę…

– Powiedziałem, daj spokój – rzucił Michael, tym razem ostrzej, a w jego głosie pojawiło się wyraźne polecenie. Eve przestała nawijać spaghetti na widelec. Przestała w ogóle się poruszać, tylko wpatrywała się w niego zmrużonymi oczami.

– Podsumujmy to sobie. – Delikatnie odłożyła widelec na serwetkę. – Najpierw ty zacząłeś wydziwiać i uznałeś, że jesteś zbyt zajęty, żeby jechać po zakupy. Potem Shane zrobił scenę i pomaszerował do swojego pokoju zafundować sobie sesję użalanek na osobności. A teraz ty zaczynasz dyrygować mną, jakbym stanowiła twoją własność. Czy były jakieś ostrzeżenia przed testosteronową burzą?

– Eve.

– Jeszcze nie skończyłam. Może tobie się wydaje, że jak ci urosła para kłów, to zostałeś tutaj szefem, ale lepiej zrewiduj jeszcze swoją play listę. Bo odtwarzasz zupełnie niewłaściwy kawałek.

– Eve… – Michael nachylił się, a Claire wstrzymała oddech. Jego oczy były dziwne i poruszał się o wiele za szybko.

Mignęły jej jego zęby, które były wiele za białe, o wiele za ostre.

Eve odsunęła krzesło od stołu, wzięła swój talerz i wyniosła się do kuchni, ani razu nie oglądając się za siebie. Michael schował twarz w dłoniach.

– Chryste, co się tu stało?

Claire z trudem przełknęła. Nie czuła w ustach nic poza metalicznym posmakiem, zupełnie jakby próbowała zjeść widelec zamiast jedzenia. Zrobiło jej się zimno, czuła wielką potrzebę, żeby zrobić coś… cokolwiek.

Wzięła talerz Michaela i ustawiła go na swoim.

– Posprzątam – powiedziała.

Michael złapał ją za nadgarstek. Nie śmiała na niego spojrzeć. Nie chciała z bliska obserwować tej zmiany w jego oczach, zmiany, którą Eve tak wyraźnie dostrzegła.

– Nie skrzywdziłbym nikogo z was. Wierzysz mi, prawda?

Usłyszała w jego głosie wątpliwość.

– Jasne – powiedziała. – Tylko że… Michael, mnie się wydaje, że ty sam jeszcze nie do końca wiesz, kim się stałeś, co się w tobie zmienia. Eve uważa, że okazywanie ci naszej słabości to kiepski pomysł. Mnie się wydaje, że ma rację.

Michael patrzył na nią tak, jakby nigdy wcześniej jej nie widział. Jakby zmieniła się na jego oczach, z dziecka stając się kimś mu równym.

Z trudem przełknęła ślinę. To było mocne spojrzenie i wcale niezwiązane z jego wampirzą naturą – to był cały Michael. Ten Michael, którego podziwiała i uwielbiała.

– Tak – powiedział bardzo cicho. – Mnie się też wydaje, że ma rację. – Delikatnie dotknął policzka Claire. – Co się stało Shane'owi?

– Czy nie uważasz, tak jak Eve, że on znów się nad sobą użala?

Pomyślała, że Michael jeszcze nigdy nie miał aż tak poważnej miny.

– Nie. I wydaje mi się, że może potrzebować pomocy. Ale chyba ode mnie w tej chwili by jej nie przyjął.

– Nie jestem pewna, czy ode mnie ją przyjmie. – Claire westchnęła.

Michael wyjął jej naczynia z ręki.

– Nie doceniasz siebie.

Pokój Shane'a oświetlał tylko odblask odległych ulicznych latarni. Claire uchyliła drzwi i w smudze jasnego światła padającego z korytarza dostrzegła jego stopę. Leżał na łóżku. Zamknęła drzwi, wzięła długi, spokojny oddech i podeszła, żeby usiąść obok niego.

Nie poruszył się. Kiedy wzrok jej się przyzwyczaił do mroku, zobaczyła, że oczy ma otwarte. Wpatrywał się w sufit.

– Chcesz o tym pogadać? – spytała. Żadnej odpowiedzi. Zamrugał, to wszystko. – Dobrała się do ciebie, prawda? W jakiś sposób się do ciebie dobrała.

Przez parę długich sekund wydawało jej się, że będzie tam tylko tak leżał i ją ignorował, ale wtedy powiedział:

– Dobierają ci się do głowy, te naprawdę silne z nich. Mogą cię zmusić, żebyś… Czuła różne rzeczy. Żebyś zapragnęła czegoś, czego wcale nie chcesz. Robiła rzeczy, których nigdy byś nie zrobiła. Większość nie zawraca sobie tym głowy, ale te, którym się chce… One są najgorsze.

Claire w mroku wyciągnęła rękę i napotkała jego dłoń, w pierwszej chwili chłodną, ale potem coraz cieplejszą.

– Ja jej nie chcę, Claire – powiedział. – Ale zmusiła mnie, żebym chciał. Rozumiesz?

– To nie ma znaczenia.

– Ma. Bo teraz, kiedy już raz to zrobiła, łatwo jej będzie zrobić to znowu. – Zacisnął palce na dłoni Claire na tyle mocno, że się skrzywiła. – Nie próbuj jej powstrzymywać. Ani mnie, kiedy przyjdzie co do czego. Muszę sam sobie z tym poradzić.

– Jak poradzić?

– Jak tylko się da – powiedział Shane. – Trzęsiesz się.

Naprawdę? Zupełnie nie zdawała sobie z tego sprawy, ale pokój wydawał się zimny. Zimny i przesiąknięty rozpaczą. Shane był tu jedynym jaśniejszym elementem.

Wyciągnęła się na łóżku twarzą do niego. Za blisko, pomyślała, jak na wymagania taty, gdyby miał ich zobaczyć, chociaż tylko trzymali się za ręce.

Shane sięgnął na drugą stronę łóżka, znalazł koc i przykrył nim ich oboje. Koc pachniał… no cóż, pachniał Shane'em, jego skórą i jego włosami, i Claire poczuła nagły przypływ ciepła, kiedy wdychała ten zapach. Przysunęła się do niego nieco bliżej pod tym okryciem, częściowo dlatego, że chciała się rozgrzać, a częściowo – częściowo dlatego, że potrzebowała jego dotyku.

On też się do niej przysunął i przytulili się do siebie. Chociaż byli tak blisko, nie pocałowali się – Claire nie była przyzwyczajona do tego rodzaju intymności, że są tak blisko siebie… i to wszystko. Shane wysunął dłoń z jej uścisku i odgarnął parę kosmyków włosów spadających jej na oczy. Palcem obrysował jej usta.

– Jesteś piękna. Kiedy po raz pierwszy cię zobaczyłem, pomyślałem sobie… Pomyślałem, że jesteś za młoda, żeby sama sobie dawać radę w tym mieście.

– A teraz już nie?

– Radzisz sobie lepiej niż większość z nas. Ale gdybym mógł cię przekonać, żebyś stąd wyjechała, to bym to zrobił. – W półmroku uśmiech Shane'a był nieco smutny. – Chcę, żebyś żyła, Claire. Ty musisz żyć.

Palcami dotknęła jego grzywki.

– O siebie się nie martwię.

– Nigdy się nie martwisz o siebie. Właśnie o to mi chodzi.

Bo ja się martwię o ciebie. Nie tylko ze względu na wampiry, ze względu na Jasona. On gdzieś tam się czai. A poza tym… – Shane urwał na moment, jakby nie mógł wykrztusić tego, co chciał powiedzieć. – Poza tym jestem jeszcze ja. Twoi rodzice mogą mieć rację, może nie jestem najlepszy…

Przesunęła lekko palce, żeby zakryć mu usta, te jego miękkie wargi.

– Shane, ja nigdy nie przestanę ci ufać. Nie zmusisz mnie do tego.

W mroku zabrzmiał jego niepewny śmiech.

– Dokładnie o tym mówię.

– Dlatego właśnie tu zostanę – powiedziała Claire. – Z tobą. Dzisiaj w nocy.

Shane wziął głęboki oddech.

– Ubrania zostają.

– W większości – zgodziła się.

– Wiesz, twoi rodzice naprawdę mają rację co do mnie.

Claire westchnęła.

– Nie, nieprawda. Moim zdaniem nikt cię nie zna. Ani twój tata, ani nawet Michael. Shane, jesteś wielką mroczną zagadką.

Pocałował ja po raz pierwszy.

– Jestem jak otwarta książka.

Uśmiechnęła się.

– Lubię książki.

– Hej, mamy ze sobą coś wspólnego.

– Zdejmuję buty.

– Dobra, buty ściągamy.

– I spodnie.

– Nie przeginaj, Claire.

Claire ocknęła się półprzytomna i zupełnie spokojna i dopiero po długiej sekundzie dotarło do niej, że to cudowne ciepło od strony pleców promieniuje z innego ciała.

Z Shane'a.

Wstrzymała oddech. Czy on spał? Tak, chyba tak, czuła, jak powoli, spokojnie oddychał. Była w tym rozkoszna, zakazana radość, chwila, którą – wiedziała – będzie wspominać, kiedy już minie. Claire zamknęła oczy i próbowała wszystko zapamiętać – w jaki sposób naga klatka piersiowa Shane'a przylega do jej pleców, ciepła i gładka w miejscu, gdzie stykała się ich skóra. Udało jej się wynegocjować zdjęcie T – shirtów, bo pod swoim miała obcisłą bluzeczkę na ramiączkach, a Shane zmiękł na tyle, że się zgodził. Ale uparł się, że zostaną w spodniach.

Nie wspominała o tym, że pozbyła się stanika, chociaż wiedziała, że to z miejsca zauważył.

To niebezpieczne, mówił rozum. Doprowadzisz do tego, że to zajdzie za daleko. Nie jesteś jeszcze gotowa. Dlaczego nie? Dlaczego miała nie być gotowa? Bo nie skończyła jeszcze siedemnastu lat? A co niby tak magicznego kryje się w tej liczbie? Kto inny, poza nią samą, ma decydować, kiedy poczuje się gotowa?

Shane'owi wyrwał się przez sen jakiś odgłos – głębokie, pełne satysfakcji westchnienie, od którego całe jego ciało zawibrowało. Założę się, że gdybym się obróciła i go pocałowała, udałoby mi się go przekonać…

Dłoń Shane'a spoczywała w zagłębieniu tuż nad jej biodrem, ciepłym bezwładnym ciężarem, i to stąd wiedziała, kiedy się obudził.

Starała się nie ruszać, oddychać powoli i spokojnie. Shane powoli, delikatnie przesunął dłoń w górę, ledwie dostrzegalnym ruchem, a potem odsunął się od niej i usiadł, zwrócony w stronę okna. Claire odwróciła się w jego stronę, trzymając koc naciągnięty aż po szyję.

– Dzień dobry – powiedziała. Głos miała senny i leniwy, i dostrzegła fragment jego twarzy, kiedy lekko obrócił się w jej stronę. Słońce ciepło oświetlało jego skórę, zupełnie jakby został oproszony złotem.

– Dzień dobry – odparł i pokręcił głową. – Ludzie. To nie było mądre.

Zupełnie inaczej sama o tym myślała. Shane wstał, a ona aż wstrzymała oddech na widok dżinsów nisko opuszczonych na biodrach, i tego, jak jego kości i mięśnie układały się w różne krzywizny, która aż prosiły, żeby ich dotknąć…

– Łazienka. – Wypadł z pokoju tak szybko, jakby był wampirem. Claire usiadła i czekała, ale kiedy nie wracał, zaczęła powoli znów się ubierać. Stanik zapięty jak należy. Bluzeczka na ramiączkach schludna i skromna, jeśli nawet pomięta. Dżinsy i tak miała na sobie. Jej włosy wyglądały tak, jakby usiłowała czesać się blenderem. Wciąż z nimi walczyła, kiedy usłyszała znajomy tupot ciężkich butów Eve na korytarzu za drzwiami, kierujących się na sam koniec korytarza.

Do pokoju Claire.

O cholera.

Eve załomotała do drzwi.

– Claire?

Claire cicho wyślizgnęła się z pokoju Shane'a i dopiero kiedy zrobiła parę kroków w stronę neutralnego terytorium, odezwała się:

– O co chodzi?

Eve, która otworzyła drzwi pokoju Claire i zaglądała do środka, okręciła się na pięcie tak szybko, że omal się nie przewróciła. Dzisiaj była ultragotycka – ciemnofioletowa sukienka we wzór ludzkich czaszek, biało – czarne rajstopy w paski, naszyjnik obroża z czaszką. Włosy miała zaczesane w przeraźliwie postrzępiony kucyk, a makijaż utrzymany w zwyczajowej bieli papieru ryżowego i smolistej czerni, z dodatkiem ciemnowiśniowej szminki.

– A skąd się tu wzięłaś? – spytała. Claire wskazała na schody. – Właśnie stamtąd przyszłam.

– Łazienka – wyjaśniła Claire. Eve zmarszczyła brwi, ale nie przypierała jej do muru.

– Chodzi o Michaela – powiedziała. – Znikł.

– Pojechał do pracy?

– Nie, znikł. Znaczy, wyniósł się gdzieś po nocy, nie powiedział mi, dokąd idzie, i nie wrócił. Sprawdzałam – nie ma go w tym sklepie muzycznym. Martwię się, zwłaszcza że… – Do Eve jakby nagle coś dotarło i szeroko otworzyła oczy. – O mój Boże, ty masz na sobie to samo co wczoraj? Nie zeszłaś chyba na złą drogę, prawda? Bo jeśli tak, to ja totalnie nie będę mogła spojrzeć w twarz twoim rodzicom.

– Nie, nie, to nie tak… – Claire poczuła, że rumieniec zalewa jej szyję i zaczyna się wspinać ku policzkom. – Ja po prostu… Rozmawialiśmy i zasnęliśmy. Przysięgam, my nie, hm…

– Lepiej, żebyście nie hm, bo jeśli tak, to… – Eve usiłowała zdusić uśmiech. – To byłoby fatalnie.

– Ja wiem, ja wiem. Ale my nie tego. I nie będziemy, dopóki… – Dopóki go nie przekonam, że możemy. – Nieważne. A co do Michaela… Co chcesz zrobić?

– Iść gdzieś i zacząć pytać. Zaczynając od Common Grounds, chociaż zupełnie nie mam na to ochoty; Sam pewnie tam jest, albo możemy mu zostawić wiadomość. Słyszałam, że znów pokazuje się publicznie. – Sam był dziadkiem Michaela i wampirem. O mało nie zginął, pchnięty kołkiem w serce, i dopiero Amelie zdołała go uratować. Ale to go osłabiło. Claire ucieszyła się, że już mu lepiej. Czuła, że Sam to jeden z najlepszych wampirów. Taki, któremu mogła zaufać. – No i co? Idziemy?

Shane nadal nie wychodził z łazienki.

– Pięć minut – powiedziała Claire z rezygnacją. Zero szansy na gorący prysznic ani choćby na czyste ubrania. Najlepsze, jakie miała pod ręką, były już noszone, tyle że w nich nie spała. Może uda jej się znaleźć w kącie szuflady czyste majtki…

Ktoś zastukał do frontowych drzwi. Zdecydowanie, niecierpliwie. Było jeszcze wcześnie, a liczba osób wpadających z wizytą bez zapowiedzi i była zwykle w Morganville raczej niska;

Claire włożyła mniej pognieciony z dwóch T – shirtów, świeżą bieliznę i stare dżinsy, a potem wybiegła na korytarz, wciąż jeszcze dopinając spodnie. Eve ją wyprzedziła i już schodziła po schodach, a kiedy Claire mijała łazienkę, Shane otworzył jej drzwi i wystawił głowę na zewnątrz.

– Co się dzieje?

– Nie wiem! – odkrzyknęła i pobiegła za Eve.

A działo się to, że kurier przyniósł kopertę, której odbiór Eve musiała pokwitować. Kiedy obracała ją w dłoniach, Claire zauważyła nazwisko wypisane niezwykle pięknym charakterem pisma: „Pan Shane Collins”. Pod nazwiskiem był nawet ozdobny zawijas. Koperta była z grubego, kremowego papieru, z tyłu opatrzona złotą pieczęcią i jakimś herbem.

Eve uniosła kopertę do nosa, powąchała i uniosła brwi.

– Wow! – krzyknęła Eve. – Drogie perfumy.

Pomachała kopertą w stronę Claire, a ta wyczuła ciężki, piżmowy zapach – pełny obietnicy i niebezpieczeństwa.

Shane przydreptał na dół na bosaka, ubrany wyłącznie w dżinsy, pomijając ręcznik owinięty wokół szyi. Zwolnił, kiedy obie obróciły się w jego stronę.

– Co jest?

Eve uniosła kopertę.

– Pan Shane Collins.

Wziął kopertę i otworzył. W środku była złożona na pól kartka tego samego drogiego kremowego papieru, z wypukłym drukiem. Shane długą chwilę wpatrywał się w nią, a potem schował jaz powrotem do koperty i oddał Eve.

– Spal to – powiedział.

I wrócił na górę.

Eve natychmiast znów wyjęła kartkę z koperty, a skoro już to zrobiła, Claire bez poczucia winy przeczytała tekst, zerkając jej przez ramię.

„Zapraszamy Pana na bal maskowy i ucztę na cześć przyjazdu Starszego Bishopa, w sobotę dwudziestego października, w siedzibie Rady Starszych o północy.

Na balu będzie Pan towarzyszył lady Ysandre i oczekuje się, że będzie Pan do jej dyspozycji”.

– Kto to jest Ysandre? – spytała Eve.

Claire za bardzo zmartwiła się sformułowaniem „do jej dyspozycji”, żeby odpowiedzieć.

Znalazły Sama Glassa w Common Grounds, gdzie siedział i rozmawiał i dwiema osobami, których Claire nie rozpoznawała, ale Eve najwyraźniej owszem, sądząc po skinieniach głowy, jakie wymienili. Ludzie, bo nosili bransoletki. Pożegnali się i wstali z krzeseł, robiąc miejsca dla Claire i Eve.

Sam bardzo przypominał Michaela – może nieco starszego, z nieco szerszą szczęką. Michael miał złote włosy, a Sam rude, ale byli podobnej budowy.

Nie tak dawno temu o mały włos przez to nie zginął, kiedy raniono go kołkiem przeznaczonym dla Michaela. Claire pomyślała, że nadal wydaje się wymizerowany i chyba zmęczony. Ale uśmiech miał szczery, kiedy skinął im głową na powitanie.

– Moje panie – powiedział. – Dobrze was widzieć. Eve, nie sądziłem, że kiedyś tu jeszcze przyjdziesz, w każdym razie nie z własnej woli.

– Wierz mi, gdyby nie ty, nie przyszłabym – powiedziała i nerwowo postukała ciemnofioletowymi paznokciami o blat stolika. – Wiesz może, gdzie jest Michael?

Sam uniósł rudawe brwi.

– Nie ma go w pracy?

– Wyszedł wczoraj wieczorem, nie powiedział, dokąd idzie. Od tego czasu go nie widziałyśmy, a w pracy go nie ma. I co? Jakieś pomysły?

– Nic dobrego – powiedział Sam i oparł plecy o oparcie krzesła. – Wziął samochód?

– O ile wiem, tak. A co?

– GPS. Wszystkie nasze samochody da się namierzyć.

– Wow, dobrze wiedzieć, w razie gdybym kiedyś zamierzała zająć się tu kradzieżami samochodów – powiedziała Eve. – Kto ma ten supertajny sprzęt do namierzania i jak mam go dostać w swoje łapy?

– Ty nie – powiedział Sam. – Ja się tym zajmę.

– Zaraz?

– Jak tylko się da.

– Ale ja muszę go znaleźć! Bo co, jeśli… – Eve nachyliła się jeszcze bliżej i zniżyła głos do szeptu. – Co, jeśli ktoś go porwał?

– Kto?

– Bishop!

Oczy Sama rozszerzyły się, a w całej kawiarni zaczęły się unosić głowy. Głównie wampirów, pomyślała Claire, które znały faceta, a przynajmniej jego nazwisko. I które potrafiły z drugiego krańca pomieszczenia usłyszeć szept.

– Cicho – powiedział Sam. – Eve, nie wtrącaj się do tego. Żadne z was nie powinno się w to mieszać. To nasze sprawy.

– To także nasze sprawy. Facet był w naszym domu. Groził nam wszystkim – wycedziła Eve. – Nie możesz sprawdzić od razu? Bo jak nie, to ja dzwonię do Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego i powiem im, że tu się po ciemku czai cała banda terrorystów.

– Nie odważysz się.

– Och, jasne, że się odważę. Z dziką radością. I powiem im, żeby przywieźli łóżka do opalania i przeprowadzali rozmowy z podejrzanymi w samo południe na parkingu.

Sam pokręcił głową.

– Eve…

Eve walnęła pięścią w stół. Zabrzmiało to jak wystrzał z rewolweru i wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę.

– Ja nie żartuję, Sam!

– Owszem, żartujesz. Bo gdybyś mówiła poważnie, to groziłabyś osobom, które kontrolują los każdego twojego następnego uderzenia serca, a to byłoby bardzo, bardzo głupie. A teraz powiedz, że pozwolisz mi to samemu załatwić.

Eve nawet nie mrugnęła.

– Czy tu chodzi o Bishopa? Dlaczego on tu jest? Co tu robi? Dlaczego tak się go boicie?

Sam wstał i stał się niedostępny i chłodny.

– Wracajcie do domu – polecił. – Ja znajdę Michaela. Wątpię, żeby miał kłopoty, i wątpię, czy to ma jakikolwiek związek z Bishopem.

Eve też wstała i Claire po raz pierwszy dostrzegła w niej osobę dorosłą – kobietę, która rozmawiała z Samem jak równy z równym.

– Lepiej, żebyś miał rację – powiedziała spokojnie. – Bo jeśli Michaelowi cokolwiek się stanie, to sprawa dopiero się zacznie. Przysięgam.

Sam patrzył za nimi. Tak samo jak wszyscy inni. Niektórzy mieli zaniepokojone miny, inni rozradowane. Jeszcze inni rozzłoszczone.

Ale nikt ich nie zignorował, kiedy wychodziły. Nikt. I to było… niepokojące.

Wsiadły do samochodu, a Eve zapaliła silnik bez słowa. Claire wreszcie odważyła się zadać pytanie.

– Dokąd jedziemy?

– Do domu – powiedziała Eve. – Dam Samowi szansę dotrzymać słowa.

Claire pomyślała, że to oznacza, że Eve będzie gryzła ściany i wydrepcze w parkiecie dziury. A Claire nie miała zielonego pojęcia, co zrobić, żeby jej jakoś ulżyć.

Ale w sumie od tego są przyjaciele… Żeby być przy człowieku po to, żeby nie zrobił czegoś szalonego.

Były w domu dokładnie godzinę, kiedy telefon zadzwonił. Shane siedział obok aparatu – zaklepał sobie to miejsce, bo martwił się, że Eve będzie bez przerwy podnosiła słuchawkę, żeby sprawdzać, czy linia działa – i odebrał po pierwszym dzwonku.

– Dom Glassów – powiedział. Claire zobaczyła, że zastygł w bezruchu. – Wal się na ryj.

I cisnął słuchawką.

Claire i Eve spojrzały na niego z otwartymi ustami.

– Co u diabła…? – wypaliła Eve i rzuciła się do telefonu. Wyłączyła i włączyła aparat ponownie.

– Gwiazdka sześćdziesiąt dziewięć – podpowiedziała jej Claire kod oddzwaniania pod numer, z którego się łączono. – Shane…Kto to był?

Nie odpowiedział. Zaplótł ramiona na piersi. Eve gorączkowo wybierała kod.

– Dzwoni – powiedziała. A potem jak Shane zamarła w bezruchu.

Osunęła się na krzesło.

– Nie trzeba było – powiedział Shane.

Eve przymknęła oczy i się zgarbiła.

– Tak, to ja – powiedziała. – O co chodzi, Jason?

Claire zerknęła na Shane'a i musiała przy tym zrobić minę winowajcy, bo przyjrzał jej się podejrzliwie.

– Widziałaś się z nim? – zapytał.

Skłamać czy powiedzieć prawdę?

– Tak – przyznała, chociaż to zdecydowanie nie było polityczne. – Widziałam go wczoraj rano po drodze na zajęcia. Powiedział, że chce pogadać z Eve.

Och, to spojrzenie. Stal by stopniała.

– I zapomniałaś, że ucięłaś sobie pogawędkę z seryjnym zabójcą? Super, Claire. Bardzo inteligentnie.

– Nie zapomniałam… Nieważne. – Nie zdołałaby wytłumaczyć tego, co wyczuła w Jasonie, na pewno nie Shane'owi, którego najżywsze wspomnienie tego małego świra wiązało się z ciosem zadanym mu przez Jasona nożem w brzuch. – Przepraszam. Powinnam była ci powiedzieć.

Eve uciszyła ich gestem i pochyliła się nad telefonem, uważnie słuchając.

– Powiedział co?! Żartujesz chyba. Nie możesz mówić poważnie.

Najwyraźniej jednak mówił poważnie. Eve jeszcze parę chwil słuchała, a potem powiedziała:

– No dobra. Nie, nie wiem. Może. Cześć.

Odłożyła słuchawkę na widełki i wpatrzyła się w nią. Minę miała zmrożoną.

– Eve? – spytała Claire. – Co się stało?

– Mój tata. On jest… jest chory. Jest w szpitalu. Oni… Oni myślą, że z tego nie wyjdzie. To wątroba.

– Och – szepnęła Claire i nachyliła się przez stół, żeby wziąć Eve za prawą rękę. – Bardzo mi przykro.

Palce Eve były chłodne.

– No cóż… Sam się o to prosił, wiesz? Tata dużo pił, a poza tym… Nie mieliśmy z Jasonem zbyt fajnego dzieciństwa. – Spojrzała w oczy Shane'owi. – Sam wiesz.

Pokiwał głową. Wziął j ą za lewą rękę i wbił wzrok w stół.

– Nasi ojcowie czasem bywali kumplami od kieliszka – wyjaśnił. – Ale ojciec Eve był gorszy. O wiele gorszy.

Claire, która poznała ojca Shane'a, jakoś nie mogła sobie tego wyobrazić.

– Jak długo…?

– Jason powiedział, że może ze dwa dni. Niedługo. – Oczy Eve wypełniły się łzami, które nie chciały popłynąć. – Skubaniec. I w ogóle, czego on ode mnie oczekuje? Że tam pobiegnę, żeby siedzieć i patrzeć, jak umiera?

Shane nie odpowiedział. Nie podnosił głowy. Po prostu tam… siedział. Claire nie miała pojęcia, co robić, jak się zachować, więc wzięła przykład z niego. Eve nagle mocno ścisnęła jej rękę.

– On mnie wyrzucił z domu. Powiedział mi, że jeśli nie pozwolę się ugryźć Brandonowi, to nie jestem już jego córką. No cóż, a teraz zdycha. Nic mnie to nie obchodzi.

Owszem, obchodzi cię, Claire chciała to powiedzieć, ale nie mogła. Eve próbowała przekonać samą siebie, to wszystko. Po mniej więcej trzydziestu sekundach pokręciła głową, a łzy zaczęły płynąć po jej bladej twarzy dwoma brudnymi strużkami.

– Zawiozę cię – powiedział Shane cicho. – Nie będziesz musiała tam zostawać, jeśli nie zechcesz.

Eve pokręciła głową. Wydawało się, że nie może złapać tchu.

– Szkoda, że Michael…

Claire przypomniała sobie, że przecież nadal czekają na telefon od Sama.

– Ja zostanę – oznajmiła. – Zadzwonię, kiedy Sam się odezwie. Powiem Michaelowi, żeby tam pojechał, dobrze?

– Dobrze – zgodziła się Eve słabo. – Ja… Chyba muszę wziąć torebkę.

Otarła oczy i wyszła do pokoju obok. Shane spojrzał na Claire, a ona zastanawiała się, co to wszystko znaczy dla niego; czy budzi wspomnienia o ojcu, o zmarłej matce i siostrze, o rodzinie, której właściwie już nie miał.

Jesteś wielką mroczną zagadką, powiedziała mu wcześniej i teraz te słowa wydawały się jeszcze prawdziwsze.

– Uważaj na nią – poprosiła Claire. – Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

Pocałował ją w usta, a po paru minutach usłyszała łomot frontowych drzwi. Zamki się zatrzasnęły. Claire usiadła przy telefonie i czekała.

Rzadko czuła się tak samotna jak w tej chwili.

Po dziesięciu minutach telefon zadzwonił.

– Wraca do domu – powiedział Sam i odłożył słuchawkę.

Żadnego wyjaśnienia.

Claire zazgrzytała zębami i czekała dalej.

Mniej więcej po kolejnych dwudziestu minutach samochód Michaela zatrzymał się na podjeździe. Niewielką odległość dzielącą go od garażu do tylnych drzwi pokonał kilkoma szybkimi susami, głowę zasłaniając wielkim czarnym parasolem, który zostawił przy drzwiach. Mimo to, kiedy wszedł do kuchni, Claire poczuła bijący od niego lekki zaduch spalenizny. Michael drżał.

Spojrzenie miał puste i znużone.

– Michael? Wszystko w porządku?

– Nic mi nie jest. Muszę odpocząć, to wszystko.

– Ja… Gdzie byłeś? Co się stało?

– Byłem u Amelie. – Potarł twarz dłońmi. – Posłuchaj, mnóstwo się dzieje. Powinienem był wam zostawić jakąś kartkę, przepraszam. Następnym razem postaram się dać wam znać.

– Eve jest w szpitalu – wypaliła Claire. – Jej tata umiera.

Michael się wyprostował.

– Co takiego?

– Coś w związku z wątrobą, pewnie przez to jego picie.

W każdym razie powiedzieli, że umiera. Pojechała tam do niego z Shane'em. – Claire przyglądała mu się przez kilka chwil. – Powiedziałam jej, że zadzwonię, jak wrócisz do domu. Jeśli nie chcesz tam jechać…

– Nie. Nie, pojadę. Ona potrzebuje… – Wzruszył ramionami. – Potrzebuje ludzi, którzy ją kochają. Trudno jej będzie stawić czoło rodzicom.

– Tak – zgodziła się Claire. – Była bardzo przybita. – No oczywiście, że była przybita. Co za idiotyczna uwaga. – Chyba ucieszyłaby się, gdybyś tam pojechał.

– Pojadę. – Michael uniósł brwi. – A ty? Chcesz zostać tutaj?

Claire spojrzała na zegar na ścianie.

– Mógłbyś mnie gdzieś podrzucić?

– Dokąd?

– Muszę zobaczyć się z Myrninem. Przepraszam, ale obiecałam.

Nie żeby odwiedziny u jej szalonego nauczyciela wampira miały się okazać przyjemniejsze niż wizyta w szpitalu.

Загрузка...