Rozdział 2

W Morganville nie było dużego wyboru, jeśli chciało się późno wieczorem zjeść coś na mieście, o ile nie miało się kłów, ale było parę takich miejsc w pobliżu kampusu, a przede wszystkim jedna całodobowa jadłodajnia. Skończyło się na tym, że usiedli tam przy jednym stoliku, ich czworo plus rodzice Claire.

Hamburgery były niezłe, ale Claire prawie nie czuła ich smaku. Za bardzo zajęta była obserwowaniem ludzi na ulicy przed restauracją. Było tam trochę studentów z uniwerku, stali w grupkach na parkingu i ignorowali przechodzących w pobliżu bladych nieznajomych. Claire przypomniały się filmy o lwach, które spacerują obok pasących się antylop i czekają, aż jedna czy dwie sztuki zostaną z tyłu.

Chętnie ostrzegłaby te dzieciaki, ale nie mogła. Złota bransoletka na jej nadgarstku wystarczająco już o to dbała.

Michael, co było do przewidzenia, musiał wziąć na siebie większość ciężaru rozmowy z rodzicami Claire. Całkiem nieźle sobie radził, jego spokój sprawił, że wszystko zdawało się… normalne. Rodzice Claire nie do końca pamiętali, co działo się w domu, Claire była pewna, że to efekt manipulacji Bishopa. Wkurzało ją, że w taki sposób mieszał im w głowach, ale trochę też jej ulżyło. Jedno zmartwienie mniej.

Już wystarczyło nastawienie jej taty do Shane'a.

– A więc… – zagaił tata, udając, że koncentruje się na swojej duszonej pieczeni – ile masz lat, synu?

– Osiemnaście, proszę pana – powiedział Shane swoim najbardziej grzecznym tonem. Już to przecież przerabiali. Wielokrotnie.

– Wiesz, że moja córka ma tylko…

– Siedemnaście lat. Tak, proszę pana, wiem.

Tata nachmurzył się jeszcze bardziej.

– Szesnaście. I była chowana pod kloszem. Nie podoba mi się, że mieszka w tym domu z nastolatkami, w których buzują hormony… Bez obrazy, jestem pewien, że masz dobre intencje, ale też kiedyś byłem młody. Teraz, kiedy zamieszkaliśmy tutaj i kupiliśmy dom, najlepiej byłoby, żeby Claire przeprowadziła się do nas.

Tego Claire się nie spodziewała. Wcale a wcale.

– Tato! Nie ufasz mi?

– Kotku, nie chodzi o zaufanie do ciebie. Chodzi o zaufanie do dwóch dorosłych chłopaków, z którymi mieszkasz. A zwłaszcza jednego, bo widzę, jak się do niego zaczynasz zbliżać, chociaż wiesz, że to nie jest zbyt rozsądne.

Ogarnęła ją furia i przez tę czerwoną mgłę widziała wyłącznie Shane'a, kiedy zasłaniał własnym ciałem ją i Eve i bronił je, narażając życie.

Shane, który raz po raz ją odtrącał, bo potrafił się, o wiele lepiej niż ona, kontrolować.

Claire zaczerpnęła tchu i już miała wybuchnąć, ale Shane nakrył jej dłoń swoją i uścisnął uspokajająco.

– Ma pan rację – przyznał. – Nie zna mnie pan, a to, co pan wie, pewnie się panu niespecjalnie podoba. W sumie nie nadaję się na ulubieńca rodziców. Nie tak jak Michael. – Shane wskazał ruchem podbródka Michaela, który próbował kręceniem głową tłumaczyć mu: „Nie, nie rób tego”. – Być może faktycznie ma pan rację. Może byłoby lepiej, gdyby Claire przeprowadziła się do państwa na jakiś czas. Żebyście mieli szansę poznać nas lepiej, a zwłaszcza mnie.

– Co ty wyprawiasz, do cholery? – gorączkowo wyszeptała Claire. Było jej wszystko jedno, że tata prawdopodobnie ją usłyszał, a Michael to już na pewno. – Ja nie chcę nigdzie się wyprowadzać!

– Claire, on ma rację. Tam będziesz bezpieczniejsza. Nasz dom to raczej nie forteca, w razie gdyby jeszcze do ciebie nie dotarło, co tam się dzisiaj dzieje – odparł Shane. – Do diabła, obcy wchodzą sobie i wychodzą jak chcą, a tata groził, że tu wróci i dokończy, co zaczął…

Claire cisnęła widelec na stół.

– Zaczekaj momencik. Chcesz mi powiedzieć, że to dla mojego dobra, tak?

– Tak.

– Michael! Może zechciałbyś się wypowiedzieć.

Michael uniósł ręce bezradnym gestem. Miał już chyba dość i Claire trudno go było za to winić. Eve jednak odchrząknęła i dzielnie zaczęła brnąć przez to konwersacyjne bagienko.

– Proszę pani, naprawdę Claire jest z nami bardzo dobrze.

Wszyscy się ni ą opiekujemy, a Shane to nie jest facet, który wykorzystałby okazję…

– Tego bym nie powiedział – zaprotestował Shane o wiele za spokojnym tonem. – Jestem dokładnie takim facetem.

Eve rzuciła mu złe spojrzenie.

– A poza tym dobrze wie, że oboje zabilibyśmy go, gdyby próbował. Ale on tego nie zrobi. Claire u nas nic nie grozi. I jest z nami szczęśliwa.

Tak – potwierdziła Claire. – Ja jestem tu bardzo szczęśliwa, tato.

Michael nadal nie zabrał głosu. Zamiast tego przyglądał się ojcu Claire bardzo uważnie. Claire najpierw pomyślała, że zamierza rzucić na jej ojca jakieś wampirze zaklęcie, ale potem zmieniła zdanie. Wyglądało to tak, jakby Michael szczerze się nad czymś zastanawiał i usiłował zdecydować, co ma powiedzieć.

Ojciec Claire chyba nie usłyszał ani słowa z tego, co powiedziano.

– Chcę, żebyś przeprowadziła się do nas, Claire, i to wszystko. Nie życzę sobie, żebyś dłużej mieszkała w tym domu. Koniec dyskusji.

Jej mama nie odzywała się, co też było niezwykłe, mieszała tylko powoli kawę i usiłowała zainteresować się jedzeniem leżącym przed nią na talerzu.

Claire już otwierała usta, żeby odparować coś zjadliwego, ale Michael pokręcił głową i nakrył jej dłoń swoją.

– Nie warto zdzierać gardła. To nie ich pomysł. Bishop im to zasugerował.

– Co? Ale po co miałby to robić?

– Nie mam pojęcia. Może chce nas rozdzielić. Może po prostu lubi mieszać ludziom w głowach. Może chce zdenerwować Amelie. Ale najważniejsze jest chyba, żeby nie pozwolić mu pomieszać w głowie tobie…

– Nie pomieszać mi w głowie? Michael, mój ojciec mówi, że muszę się przeprowadzić!

– Nie musisz – powiedział Michael. – Chyba, że sama chcesz.

Twarz ojca Claire, który cały czas siedział z pochmurną miną, nabrała teraz odcienia ciemnej, niezdrowej czerwieni.

– Musisz, do cholery – rzucił. – Claire, jesteś moją córką i dopóki nie skończysz osiemnastu lat, będziesz robiła, co ci każę. A ty… – wycelował palcem w Michaela – jeśli będę musiał wytoczyć ci sprawę…

– Za co? – spytał Michael spokojnie.

– Za… Słuchaj, nie wyobrażaj sobie, że ja nie wiem, co tu się wyrabia. Jeśli się dowiem, że moja córka… Że mojej córce… – Tata jakoś nie mógł znaleźć właściwych słów. Michael patrzył na niego spokojnie, jakby nadal nie rozumiał.

Claire odchrząknęła.

– Tato… – zaczęła. Czuła, że policzki pałają rumieńcem i z trudem panowała nad głosem. – Jeśli pytasz, czy nadal jestem dziewicą, to owszem, jestem.

– Claire! – Głos jej mamy zabrzmiał ostro, wcinając się w to ostatnie zdanie. – Wystarczy tego!

Przy stole zapadła cisza. Nawet Michael chyba nie wiedział, co teraz powiedzieć. Eve miała taką minę, jakby nie mogła się zdecydować czy się roześmiać, czy skrzywić, i wreszcie zajęła się swoimi lodami czekoladowymi, uznając to za najlepsze wyjście.

Zadzwoniła komórka Michaela. Otworzył klapkę, powiedział coś cicho, posłuchał i zamknął bez słowa. Przywołała kelnerkę.

– Musimy iść – powiedział.

– Dokąd?

– Z powrotem do domu. Amelie chce się z nami widzieć.

– Jedziesz do domu z nami – zwrócił się ojciec do Claire, ale ona pokręciła głową. – Nie kłóć się ze mną…

– Przepraszam pana, ale teraz ona musi iść z nami – powiedział Michael. – Jeśli Amelie uzna, że tak trzeba, sam ją odwiozę do was. Ale na razie podrzucimy państwa po drodze, a potem dam państwu znać jak najwcześniej. – Powiedział to z szacunkiem, ale nie zostawiając miejsca na sprzeczki. W tym momencie przez Michaela przemawiało coś, czemu trudno było stawiać opór.

Twarz taty Claire była zacięta i bardzo ponura.

– To jeszcze nie koniec, Michael.

– Oczywiście, proszę pana – odparł. – Tyle to ja wiem. To jeszcze nawet nie początek.

Droga do domu była jeszcze bardziej nieprzyjemna, i to nie tylko przez niewygodę; ojciec Claire był siny z wściekłości, jej mama zażenowana, a sama Claire tak rozzłoszczona, że ledwie mogła patrzeć na nich oboje. Jak mogli?! Nawet jeśli ten Bishop coś im zrobił, jeśli pomieszał im w głowach, to i tak kupili to w całości. Zawsze twierdzili, że jej ufają, zawsze powtarzali, że chcą, żeby sama dokonywała własnych wyborów, a kiedy przyszło co do czego, chcieli tylko, żeby nadal była ich bezradną małą córeczką.

No cóż, nie ma mowy. Na to za daleko już zabrnęła.

Michael zatrzymał samochód przed domem jej rodziców. Nad Domem Założycielki należącym do jej rodziców górował wielki dąb, którego liście szeleściły jak suchy papier na wietrze. Stolarka okienna była pomalowała na kolor, który po ciemku wydawał się prawie czarny.

Ojciec Claire nachylił się w jej stronę, żeby jeszcze raz na nią spojrzeć.

– Czekam dziś wieczorem na twój telefon – oznajmił. – Spodziewam się, że poinformujesz mnie, kiedy wracasz do domu. I mówiąc „dom”, mam na myśli ten dom, nasz.

Nie odpowiedziała. Ojciec o wiele za długo przeciągał spojrzenie, ale potem zatrzasnął drzwi samochodu, a Michael szybko ruszył – nie za prędko, ale wcale też nie wolno.

Wszyscy odetchnęli z wyraźną ulgą, kiedy dom rozpłynął się w mroku za samochodem.

– Wow. – Shane westchnął. – Facet naprawdę ma zły wzrok. Może jednak będzie pasował tu, do Morganville.

– Nie mów tak – powiedziała Claire. Walczyła z najrozmaitszymi uczuciami – gniewem na rodziców, frustracją z powodu tej sytuacji, zmartwieniem, zwyczajnym strachem. To nie było miejsce dla jej rodziców. Świetnie im się żyło tam, gdzie mieszkali, aż tu Amelie musiała wyrwać ich z korzeniami i sprowadzić tutaj. Bo mając rodziców Claire pod kontrolą, mogła z łatwością wywierać nacisk na Claire.

A teraz ten nacisk mógł wywierać także Bishop. Shane pokręcił głową.

– Wyluzuj – poprosił. – Jak powiedział Michael, nie musisz się przeprowadzać, jeśli nie chcesz. Nie żebym nie poczuł się o wiele lepiej, jeśli znajdziesz się w jakimś bezpieczniejszym miejscu.

– Nie wydaje mi się, żeby w domu Danversów było bezpieczniej – zaoponował Michael. – Oni nie rozumieją reguł ani ryzyka… Sanowi. Moim zdaniem Bishop próbuje robić na złość Amelie, a cokolwiek sobie o niej myślimy, on jest gorszy. To wam gwarantuję.

Claire zadygotała.

– Czy to Amelie dzwoniła do ciebie?

– Nie. – W głosie Michaela pojawiła się ponura nuta. – To był Oliver. Muszę przyznać, że niezbyt mi z tym fajnie. Oliver nigdy nie stał po jej stronie. Teraz może stanąć po stronie Bishopa. A w takim wypadku być może wracamy do domu prosto w pułapkę.

– Mamy jakiś wybór? – spytał Shane.

– Nie wydaje mi się.

– No to niech to szlag. Zmęczony jestem. – Shane ziewnął. – Chodźmy, niech nas zjedzą. Przynajmniej wtedy będę mógł się wyspać.

Nikogo nie rozbawił, a już najmniej bawił się tym wszystkim sam Shane, jak podejrzewała Claire, ale nie mieli żadnych lepszych pomysłów. Kiedy Michael jechał do domu, Morganville za przyciemnionymi szybami samochodu było ciche; Claire ledwie dostrzegała błysk świateł, które mogły być rozsianymi z rzadka latarniami ulicznymi albo odblaskiem świateł palących się na werandach domów. Czuła się tak, jakby siedziała w kosmicznej kapsule, tyle że z wy godną tapicerką.

Michael zaparkował i wyłączył silnik. Kiedy Eve sięgnęła do klamki, powiedział:

– Słuchajcie… – Eve cofnęła rękę. Wszyscy czekali. – Ja wcale nie posiadłem jakiejś specjalnej wiedzy, kiedy przeszedłem przemianę, ale jestem pewien jednej rzeczy. Ten Bishop to prawdziwe zagrożenie. Takie, jakiego być może nigdy nie widzieliśmy. I niepokoję się. Więc uważajcie na siebie nawzajem. Sam będę próbował…

Chyba nie bardzo wiedział, jak dokończyć. Eve dotknęła jego twarzy, a on obrócił się w jej stronę z rozchylonymi wargami. Spojrzenia, jakie wymienili, tak obnażały ich uczucia, że człowiek nie powinien na coś podobnego patrzeć. Shane odchrząknął.

– Wszyscy to wiemy, stary – powiedział. – Wszystko będzie dobrze.

Michael nie zareagował, ale z drugiej strony, pomyślała Claire, chyba niewiele dałoby się tu powiedzieć. Wysiadł z samochodu, reszta poszła jego śladem. Wieczór zaczynał się robić dosyć chłodny, wiatr rozwiewał włosy Claire i szarpał ją za ubranie, szukając skóry, którą mógłby ochłodzić. I znalazł ją. Owinęła się ściślej kurtką i szybko poszła za Michaelem do tylnego wejścia.

Kuchnia wyglądała dokładnie tak samo, jak ją zostawili – panował w niej bałagan. Garnki i patelnie nadal stały na kuchence, chociaż na szczęście pamiętali, żeby przed wyjściem wyłączyć gaz. Zaduch zastygłego tłuszczu z bekonu i gumowatego sosu do herbatników wisiał w powietrzu, tylko nieco stłumiony zapachem skwaśniałej, za długo stojącej kawy.

Nie zatrzymywali się. Michael poprowadził ich prosto do salonu.

Bishopa nie było. Zniknęła też jego obstawa. W salonie przy wielkim dębowym stole siedzieli tylko Amelie i Oliver. Niedbale ułożyli w stos talerze, kubki i szklanki, a między sobą ustawili szachownicę. Claire nie przypominała sobie, żeby w domu taką mieli; wydawała się stara i dość zniszczona. Ale była piękna.

Amelie grała białymi. Zignorowała ich skoncentrowana na planszy. Naprzeciw niej Oliver rozparł się na krześle, skrzyżował ramiona na piersi i rzucił całej czwórce nieprzeniknione spojrzenie. Czuł się jak u siebie, co rozzłościło Claire. Mogła sobie tylko wyobrażać, jak poczuł się Michael. Oliver go przecież zabił, odebrał mu ludzką egzystencję. Przez niego Michael żył w zawieszeniu, nie był ani człowiekiem ani wampirem, nie mógł opuszczać domu. Stało się to niemal dokładnie w tym samym miejscu. To musiało być brutalne, zbrodnicze i Michael nigdy ani na sekundę nie zapomniał, kim i czym Oliver jest, niezależnie od tego, na kogo wyglądał.

Amelie zaoferowała Michaelowi szansę ucieczki z tej pułapki, a on skorzystał z niej, chociaż wiódł teraz życie wampira. Jak na razie wydawało się, że tego nie żałuje. Nie za bardzo.

– Nie jesteś tu mile widziany – zwrócił się Michael do Olivera, a ten uniósł brwi i się uśmiechnął.

– Czekasz, aż dom mnie wyrzuci? No to sobie czekaj.

Amelie, naprawdę powinnaś nauczyć te swoje szczenięta manier. Zanim się zorientujesz, poszarpią pazurami dywan i obsikają zasłony.

Nie podniosła wzroku.

– Spróbuj zdobyć się na uprzejmość – odparła. – Jesteś gościem w ich domu. W moim domu. – Przesunęła figurę po szachownicy. – Siadajcie wszyscy. Nie lubię, kiedy ludzie stoją.

Te słowa miały moc królewskiego rozkazu i zanim zdążyła pomyśleć. Claire usiadła przy stole, a Shane koło niej. Eve zawahała się i zajęła krzesło jak najdalej od Olivera.

Zostało tylko jedno wolne krzesło, tuż koło niego. Michael pokręcił głową i oparł się o ścianę.

Amelie spojrzała na niego, ale się nie upierała.

– A więc poznaliście pana Bishopa – stwierdziła. – A on, jak widać, poznał was. Szkoda, że tak się stało, ale skoro już do tego doszło, to musimy znaleźć sposób, żeby ochronić was przed nim i jego poplecznikami. – Oliver zbił jednego z jej gońców i odłożył na obok. Nie zareagowała w żaden widoczny sposób. – W przeciwnym razie obawiam się, że dom niedługo znów trafi na rynek, zamieszkaj ą w nim nowi lokatorzy.

Oliver się roześmiał. Przestał, kiedy Amelie wykonała kolejny ruch, i znów skoncentrował się na szachownicy z zaciętą miną.

– Kim jest ten Bishop? – spytał Michael.

– Dokładnie tym, kim powiedział. Nie ma powodu kłamać.

– Więc jest pani ojcem? – zapytała Claire. Zapadła długa cisza, której nawet Oliver nie przerwał. Amelie uniosła szare oczy i wpatrywała się w twarz Claire tak długo, aż Claire poczuła ochotę, żeby nawet nie tyle odwrócić wzrok, co uciec.

Wreszcie Amelie powiedziała:

– W pewnym sensie, przynajmniej o tyle, o ile możecie takie sprawy zrozumieć, zarówno mój ludzki, jak i nieśmiertelny rodowód jest z nim związany. Oliver, pospiesz się, proszę. Chciałabym wrócić do domu przed wschodem słońca.

Na wschód słońca jeszcze zupełnie się nie zanosiło, więc to musiał być żart Amelie. Oliver przesunął pionek. Amelie zbiła go bez trudu.

Michael wtrącił się do rozmowy.

– Może właściwszym pytaniem jest: gdzie jest Bishop?

– Wyniósł się – powiedział Oliver. – Zapakowałem go do eleganckiej limuzyny z kierowcą. Zatrzyma się w jednym z Domów Założycielki.

– W którym? – Claire nagle zrobiło się niedobrze, tym bardziej że żaden z wampirów długo nie odpowiadał. – Ale nie w domu moich rodziców, prawda? Prawda?

– Wolałabym, żebyście nie znali miejsca jego pobytu – powiedziała Amelie, co właściwie nie stanowiło odpowiedzi, nie tej odpowiedzi, której Claire oczekiwała. Przesunęła białą królową, z premedytacją drapiąc paznokciem po szachownicy. – Szach – mat.

Oliver przyjrzał się szachownicy, a potem ze złością spój rżał na Amelie, przewracając swojego czarnego króla.

– Musimy sprawę przedyskutować – oznajmił. – Jak widać. Twój rozpaczliwy brak strategicznych umiejętności? – Amelie powoli uniosła jasne brwi. – Zastanawiam się, co zrobić z naszymi gośćmi. Na razie wracaj do domu, Oliverze. I dziękuję ci za przybycie.

Powiedziała to bez śladu ironii; mogła odprawić go jak służącego, ale przynajmniej mu podziękowała. Oczy Olivera jeszcze bardziej pociemniały, ale wstał bez komentarza i wyszedł do kuchni. Claire usłyszała, jak zatrzaskują się za nim drzwi.

Amelie zaczerpnęła tchu, a potem wypuściła powietrze. Wstała i skinęła głową Michaelowi.

– Moim zdaniem dziś w nocy będzie tu bezpiecznie. Nikogo, pod żadnym pozorem, nie wpuszczajcie do środka. – Szybki, niemal niezauważalny cień uśmiechu. – Poza mną oczywiście. Mnie nie możecie powstrzymać.

– A Olivera? – spytał Shane.

– Jego zaproszenie do tego domu zostało cofnięte. Nie zdoła się tu wedrzeć, chyba że zrobicie coś głupiego. – Sądząc ze spojrzenia, jakie mu rzuciła, Amelie uważała, że to bardzo mało prawdopodobne. – Bishop to moja sprawa, nie wasza. Zajmijcie się swoimi problemami, a do moich się nie wtrącajcie. To dotyczy was wszystkich.

– Proszę poczekać, moi rodzice…

Amelie nie czekała. Płynnym ruchem wstała od stołu i weszła na schody, a kiedy zniknęła na górze, Shane krzyknął:

– Dokąd ona idzie, do diabła?! Przecież tam nie ma drzwi.

Claire wiedziała. Wiedziała aż za dobrze.

– Nieważne, jak to robi, ale poszła sobie. – Wszyscy na nią spojrzeli, nawet Michael. – Musi być jakieś wyjście. No co, przyniosła sobie piżamę i będzie waletować na kanapie?

– A myślisz, że ma jakąś? – spytała Eve. – Bo ja się założę, że ona śpi nago.

– Eve!

– No co? Daj spokój. Możesz ją sobie wyobrazić we flanelowej piżamie? W kapciuszkach króliczkach?

Michael opadł na krzesło, które zwolniła Amelie, i wpatrzył się w szachownicę. Powoli zaczął ustawiać figury, ale Claire widziała, że wcale nie myślał o grze.

– Shane, sprawdź, czy wszystko jest porządnie pozamykane, dobrze?

Shane pokiwał głową i poszedł, kierując się najpierw do kuchni. Claire usiadła naprzeciwko Michaela na krześle, które przedtem zajmował Oliver.

– Niepokoisz się – powiedziała.

– Nie. – Michael zaczai obracać w palcach wieżę. – Jestem przerażony. Jeśli ten gość wystraszył Amelie i Olivera, to sprawa zdecydowanie wykracza poza naszą ligę. Wykracza poza ligę całego Morganville.

Podniósł wzrok na Eve, która za całą odpowiedź tylko jeszcze mocniej zacisnęła usta. Claire słyszała kroki Shane'a, który ruszył do drzwi frontowych, sprawdził zamki, a potem poszedł sprawdzić okna.

– Powinniśmy trochę odpocząć – zasugerował Michael. – Jutro może być długi dzień.

Kiedy wstał, Eve musnęła go dłonią w bardzo delikatnej pieszczocie i oboje przez jakieś pół sekundy patrzyli sobie głęboko w oczy.

– Tak – zgodziła się Eve. – Ja też powinnam odpocząć.

Claire rzuciła w nią czasopismem.

– Wynajmijcie sobie jakiś pokój.

– Za jeden już płacę – odparowała Eve. – I zamierzam dopilnować, żeby był wart tej kasy.

Pobiegła na górę, u szczytu schodów zatrzymując się, żeby zerknąć na Michaela, który miał twarz rozjaśnioną uśmiechem. Pokręcił głową, jakby sam nie mógł uwierzyć w to, co mu chodzi po głowie, a kiedy zobaczył, że Claire mu się przygląda, odchrząknął.

– Dyskrecja – powiedziała Claire. – Powinniście wieszać na gałce drzwi jakiś ręcznik czy coś.

– Cicho. – Ale Michael uśmiechał się, a kiedy się uśmiechał, jej serce biło szybciej. Uwielbiała widzieć, że jest szczęśliwy. Zwykle bywał tak bardzo… poważny. – Jeśli będziesz czegoś potrzebować, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

– Zdaje się, że wiem.

Pomachał jej ręką i poszedł za Eve na górę. Shane wrócił, sprawdziwszy cały parter, i padł na krzesło, z którego wstał Michael.

– Gdzie oni są?

Pokazała na górę.

– Aha. – Wiedział aż za dobrze. – No tak. Chcesz w coś pograć?

– Chcę zadzwonić do rodziców. Naprawdę wierzysz, że Amelie pozwoliła Bishopowi zatrzymać się w jednym ze swoich domów?

– Nie wiem. Zadzwoń, jeśli uważasz, że to coś pomoże.

Wyjęła komórkę z kieszeni i zadzwoniła do informacji rodzice mieli nowy numer, odkąd przeprowadzili się do Morganville. Kiedy czekała na połączenie, Shane sięgnął przez stół i wziął ja za drugą rękę, a jego dotyk sprawił, że przestała się denerwować. A przynajmniej do chwili, kiedy jej mama odebrała.

– Claire! Nie myślałam, że tak szybko zadzwonisz. Jesteś gotowa do powrotu do domu?

Claire na moment zamarła, a potem odpowiedziała, jak umiała najspokojniej:

– Nie, mamo. Chcę się tylko upewnić, czy u was wszystko w porządku. Wszystko dobrze?

– Oczywiście, że wszystko dobrze. Dlaczego miałoby nie być?

Claire mocno zacisnęła powieki.

– Tak tylko pytam. Jak wam idzie urządzanie się? Jak dom?

– No cóż, wymaga remontu, wiesz. Trzeba tu położyć trochę kabli i czeka nas mnóstwo malowania, ale nie mogę się tego doczekać.

– To świetnie. Ale… nie macie gości?

– Gości? – Mama się roześmiała. – Claire, kochanie, my jeszcze w tej chwili nie mamy prześcieradeł na materacach. Nie jestem gotowa na gości!

To przynajmniej była jakaś ulga.

– Świetnie. No cóż, mamo, muszę już kończyć. Dobranoc.

– Dobranoc, skarbie. Nie mogę się doczekać, aż wrócisz do domu.

Claire się rozłączyła, a Shane objął jaw talii.

– U nich w porządku?

– Na razie tak. Ale on może się dobrać do rodziców, prawda? Kiedy tylko zechce.

– Możliwe. Ale do nas może się dobrać równie łatwo.

Posłuchaj, nie możesz im pomóc akurat w tej chwili, ale on nie ma żadnego powodu, żeby im teraz szkodzić. Wszystko będzie dobrze.

Shane stawał się optymistą. Po tym można było poznać, że dzieje się coś naprawdę złego. Claire zmusiła się do uśmiechu, otworzyła oczy i spróbowała udawać dzielną dziewczynkę.

– Tak – powiedziała. – Będzie dobrze. Nie ma sprawy.

Jego ciemne oczy poszukały jej spojrzenia i wiedziała, że on widzi, że ona kłamie. Ale nie komentował tego, pewnie aż za dobrze wiedząc, na czym polega mechanizm wyparcia.

– A więc? Chciałabyś rozegrać partyjkę szachów?

Z pierwszego piętra doszedł ich jakiś łomot, a potem wyraźny, chociaż stłumiony chichot. Mniej więcej stamtąd, gdzie był pokój Eve.

– Hej! – wrzasnął Shane. – Przyciszcie ścieżkę dźwiękową tego pornosa! My się tu próbujemy skoncentrować!

Kolejny śmiech, szybko zduszony. Shane znów popatrzył na Claire, a ona poczuła, że kąciki jej ust unoszą się w nieco bardziej szczerym uśmiechu.

– Szachy – powiedziała. – Twój ruch, twardzielu.

Kolejny łomot. Shane pokręcił głową i przewrócił swojego króla.

– A co mi tam, poddaję się. Chodź, wrzucimy sobie gierkę na wideo i rozwalimy trochę zombi.

Загрузка...