Rozdział 13

Teraz, kiedy w Morganville przerwano dostawy prądu, portale zrobiły się mylące. Większość miejsc była zupełnie ciemna i, jakby się Claire nie koncentrowała, trzech punktów docelowych zupełnie nie mogła przywołać.

Co oznaczało, jak się domyślała, że przestały istnieć.

Skupiła się na obrazie domu, ale znów zobaczyła ciemność. Usłyszała jednak rozmawiających ludzi, a potem dostrzegła błysk zapalonej świecy.

Twarz Eve oświetloną jej blaskiem.

Dom.

Szykowała się już, żeby przejść na drugą stronę, kiedy coś uderzyło jaz tyłu, ciche i ciężkie. Straciła kontrolę nad portalem, potykając się, lecąc naprzód i krzycząc. Usłyszała głos Myrnina, gdzieś daleko za sobą. Zawołał:

– Claire? Claire, co się dzieje?

Myślała, że to jeden z mieszkańców więzienia, ale potem poczuła, że jakaś dłoń mocno ją chwyta za włosy, a czyjeś usta muskają jej szyję.

Usłyszała kpiący śmiech Bishopa.

– Dziękuję – powiedział. – Za doprowadzenie mnie do mojego błazna.

Wrzucił jaw portal.

Uderzyła o posadzkę po drugiej stronie i przewróciła się, a potem poderwała się i rzuciła na ścianę. Nie otworzyła się przed nią. Zaczęła walić o nią pięściami.

Nic.

Claire obróciła się, bo to miejsce niczym nie przypominało domu. Ciemność i kompletna cisza.

– Halo? – Żadnej odpowiedzi. – Shane? Mama? Nie była w Domu Glassów. Bishop zmienił punkt docelowy, kiedy ją przerzucał przez portal, i nie miała pojęcia, gdzie się znajduje.

Prawie płacząc, po omacku zaczęła obchodzić pomieszczenie. Trafiła palcami na miękki materiał i pociągnęła. Zasłona, pomyślała. Szarpnęła za nią i dostrzegła promień światła zza okna. Pomarańczową poświatę.

Claire odsłoniła okno i wyjrzała na płonące Morganville. Dało jej to dość światła, żeby zobaczyć resztę wnętrza, w którym się znalazła. Z wyglądu było takie samo jak salon w Domu Glassów, więc musiał to być któryś z Domów Założycielki… Zatem, jeden z tych trzynastu. Ale który? Nie Babuni Day; była w tamtym domu w środku, był zagracony meblami. W tym piętrzyły się pudła…

Claire dostrzegła zarys kanapy. Podeszła do niej i dłonią pogładziła miękką krzywiznę oparcia. W miejscu, gdzie łączyło się z tylną częścią obicia, wymacała sztywniejszy fragment tkaniny. To tam dwa lata temu wylała słodki napój, ale nigdy nie udało się do końca wywabić lepkiej plamy.

Na niektórych stojących w salonie pudłach widniał napis: „Claire”.

To był nowy dom mamy i taty.

Claire wyobraziła sobie w myślach jego plan. Ten dom wychodził na północny wschód, więc jeśli pójdzie do odpowiednika swojej sypialni, powinna móc spojrzeć w stronę Domu Glassów. Nie była pewna, co jej to da, poza tym, że lepiej się zorientuje, jakie ma szansę na dotarcie z powrotem do domu.

Ale najpierw musiała go zobaczyć. Żeby wiedzieć, że jej przyjaciele i rodzina są bezpieczni.

W tamtej stronie płonął jakiś dom, ale to był ten sam, który płonął już wcześniej. Dom Melville'ów. Claire nie mogła wypatrzeć niczego za tą pożogą, poza kilkoma słabo oświetlonymi oknami.

Pomyślała, że nadal są tam bezpieczni.

Jakiś wóz policyjny jechał prędko w stronę pożaru, na migających światłach, i Claire z irytacją uderzyła się w czoło. Idiotka, mruknęła. Nie miała w kostiumie żadnych kieszeni, żeby schować komórkę, wsadziła ją więc pod kapelusz.

Dzięki elastycznej gumce, ten głupi kapelusik matadora nadal miała na głowie.

Claire odetchnęła z ulgą, wyciągając telefon z dziury w podszewce kapelusza i wybrała numer Richarda Morrella.

– Potrzebuję transportu.

Richard był w połowie robionej jej przez komórkę awantury w związku z tym, że nie jest jej taksówkarzem, a utrzymanie działania miejskich służb porządkowych jest bardzo ważne, kiedy z piskiem opon zatrzymał samochód tuż pod domem. Claire zeskoczyła ze stopni werandy domu rodziców i pobiegła do samochodu, a Richard szeroko otworzył dla niej drzwi.

Wskoczyła do środka, zatrzasnęła drzwi i zamknęła ich zamek. Richard przyjrzał jej się od stóp do głów. Już nie był taki wyprasowany i idealny; był poplamiony sadzami, zmęczony i rozczochrany, ale i tak jeszcze nigdy widok żadnego człowieka nie sprawił jej takiej przyjemności.

– Kim niby masz być, u licha? – spytał.

– Arlekinem.

– To ten wredny typ od Batmana?

– Myślałam, że pan się spieszy.

Richard docisnął pedał gazu i samochód ruszył z piskiem opon.

– Zapnij się – powiedział nieobecnym tonem. Zapięła pas bezpieczeństwa. – No i? Udany miałaś wieczór?

– Kapitalny – odparła. – A pan?

– Fantastyczny. – Szarpnął kierownicą. Kiedy skręcał w prawo, samochód o mało nie wpadł w poślizg. – W tej chwili w elektrowni siedzą dwa wampiry z drużyny Amelie i nie zgadzają się włączyć świateł. A trzy inne kazały nam stać i patrzeć, jak płonęło Centrum Krwiodawstwa. Masz jakieś pojęcie, co tu się dzieje?

– Gra na zwłokę – powiedziała Claire. Spojrzał na nią. – Nie, właściwie, to nie wiem. Ale w szachach tworzy się otwarcia takie, żeby zmusić przeciwnika do popełnienia fałszywego ruchu.

– Szachy – powtórzył Richard z niesmakiem. – Ja mówię o ludzkich losach. Dziecko, zaczynasz mnie przerażać.

– Samą siebie przerażam – powiedziała Claire. Wcale nie czuła się dzieckiem. Czuła się tak, jakby miała z milion lat, i była bardzo zmęczona. – Proszę mnie tylko zawieźć do domu.

Bo będzie musiała powiedzieć Amelie, że właśnie zostawiła Myrnina, samego i zdanego na łaskę Bishopa.

Amelie próbowała usiąść, kiedy pojawiła się Claire, eskortowana przez Richarda Morrella, na którego natychmiast rzuciła się siostra i ojciec, zasypując go uściskami i prośbami o informacje. Amelie nie wyglądała dobrze, ale przynajmniej była żywa.

W pewnym sensie.

Claire nie miała dla niej żadnego współczucia.

– Myrnin – powiedziała. – Wykorzystałaś go.

Sam, siedzący na oparciu fotela Amelie, spojrzał ostro.

– Przestań. Jest bardzo zmęczona.

– Wszyscy mamy swoje problemy. – Claire odtrąciła też dłoń Michaela. – Krew Bishopa jest lekarstwem. Mieliście z Myrninem rację.

Wyraz twarzy Amelie się nie zmienił. Nadal była chłodna, wyniosła, nieosiągalna.

I nagle Claire zapragnęła jakoś ją zranić. I to mocno. Więc to zrobiła.

– Bishop tam jest – powiedziała. – Ma Myrnina.

Amelie spojrzała na nią i nagle cała wściekłość opuściła Claire.

– Wiem – powiedziała Amelie. – Czuję to. Wiedzieliśmy, że trochę ryzykujemy, wykorzystując Myrnina jako figuranta, ale coś trzeba było zrobić.

– Nie możesz go tam zostawić. Nie możesz.

Amelie westchnęła.

– Owszem – zgodziła się. – Nie mogę. Nadal bardzo Myrnina potrzebuję. Jest o wiele za blisko początku gry, żeby go poświęcić.

Claire z trudem przełknęła ślinę.

– Czy my w ogóle coś dla ciebie znaczymy? Ktokolwiek z nas?

Amelie rozejrzała się po pokoju. Po wszystkich ludziach noszących fioletowe elastyczne opaski na rękach – znak, że oddali krew, żeby j ą ratować. I po wampirach czekających na jej polecenia.

– Znaczycie dla mnie wszystko – powiedziała. – Przetrwanie mojej rasy i waszej jest wszystkim, czego kiedykolwiek chciałam, Claire. Dlatego przyjechałam tutaj. Tylko ten cel mi przyświecał w pracy. – Jej oczy pochłodniały i znów nieco przypominała dawną Amelie. – Poświęciłabym dla tego celu Myrnina, Olivera, Sama. Nawet samą siebie. Ale to nie wystarczy.

Wszyscy obecni milczeli. Shane stanął obok Claire, była też świadoma, że Michael i Eve stają tuż za nią. Ale Amelie patrzyła tylko na nią.

– Co ty poświęcisz, Claire? – spytała. – Żeby zwyciężyć?

– To nie jest gra – powiedziała Claire.

– Prawda. To wojna. Wszyscy musimy walczyć o życie.

Claire wzięła swoich przyjaciół za ręce.

– Więc powiedz nam, co robić.

Amelie przez chwilę milczała, a potem wstała. Claire pomyślała, że tylko ci, którzy ją znali, naprawdę dobrze znali, wiedzieli, ile ją to musiało kosztować.

– Musimy rozdzielić nasze siły – powiedziała. – Nie wolno nam stracić Domów Założycielki, krwiobusu, uniwersytetu i Common Grounds. Utrzymamy je. Tym, którzy opowiedzieli się za Bishopem, przyznano prawo wolności polowania. Ci z nas, którzy mają dość siły, odmówią im tego prawa. Ci, którzy mogą stać się ofiarami, zostaną wyposażeni w broń dla własnej ochrony. To nie jest kwestia wolnego wyboru! Wszyscy ludzie dostaną broń i nauczą się, jak atakować wampira.

– Od tego nie ma odwrotu – powiedział Oliver. Głos miał obojętny, ale wyraz twarzy nie. – Dajesz im zbyt wiele.

– Daję im równość – powiedziała Amelie. – Akurat teraz chciałbyś się ze mną na ten temat spierać?

Oliver przez jedną pełną napięcia chwilę milczał, a potem pokręcił głową.

– Więc idźcie – powiedziała Amelie. – Oliverze, Eve, wy pójdziecie do Common Grounds i utrzymacie kawiarnię. Samie, wybierz obrońców dla każdego Domu Założycielki. Przynajmniej dwa wampiry i dwoje ludzi na dom. Michaelu, Richardzie – wy pójdziecie na uniwersytet. Skontaktuję się z rektorem, otrzymacie wszelką konieczną pomoc.

Przeniosła spojrzenie na Claire.

Ty zostaniesz ze mną – powiedziała. – Pójdziemy po Myrnina.

– Tam jest Bishop – przypomniała jej Claire.

– Jestem tego jak najbardziej świadoma. Zadbamy o środki ostrożności.

Shane odchrząknął.

– Nigdzie nie pójdziecie beze mnie.

– Obawiam się, że jednak tak – powiedziała Amelie. – Shanie Collins, dla ciebie mam zadanie specjalne.

– Chyba mi się nie spodoba, prawda?

Uśmiechnęła się.

– Tak mi się wydawało – dokończył Shane pod nosem.

– Obejmiesz krwiobus – powiedziała Amelie. – l jeszcze jedna sprawa.

– Jakby krwiobus nie wystarczył?

Amelie sięgnęła do kieszeni wyszywanych kryształkami szat i wyjęła małą, oprawną w skórę książeczkę.

Wyglądała naprawdę bardzo znajomo. To była ta książka, przez którą już wcześniej miewali kłopoty – książka, której pragnął Bishop.

– Zaopiekujesz się nią. – Podała mu książkę.

Wziął ją, a wtedy do Claire dotarło, co właśnie zrobiła Amelie.

Wystawiała Shane'a jako przynętę.

Загрузка...