ROZDZIAŁ VIII

– Ależ to nieprawda! – zawołał Viljar, kiedy otrząsnął się z pierwszego wrażenia. – Ja nikogo nie zabiłem. Abrahamsen żył, kiedy opuszczałem jego dom.

– Ale przyznaje pan, że pan tam był?

– Oczywiście! I przyznaję też, że przyłożyłem mu solidnie, ale to w żadnym razie nie były śmiertelne ciosy!

– Co było przyczyną bójki?

– Abrahamsen chciał zgwałcić tę panienkę, pannę Belindę. Ona mieszkała w Elistrand, jest siostrą zmarłej pani Abrahamsen i zajmuje się jej dzieckiem, dziewczynką, prawie roczną.

– O tym akurat wiem – powiedział lensman, który najwyraźniej czuł się źle w swojej roli. – Ale powiedział pan, że uderzył pan Abrahamsena. W jakim stanie on był, kiedy pan wychodził? Albo może inaczej: Czy mógłby mi pan opowiedzieć o całym zajściu?

– Dobrze. No więc… jechałem konno. I o mało co nie stratowałem dziewczyny, która biegła na oślep drogą niedaleko kościoła. Była, najdelikatniej mówiąc, w stanie wielkiego wzburzenia. Szlochała przerażona, ubranie podarte, włosy w nieładzie, nie widziała, dokąd biegnie. Naturalnie zeskoczyłem z konia, ale Belinda nie była w stanie powiedzieć, co się stało. W końcu jednak wydobyłem z niej, że to Abrahamsen użył podstępu, twierdził mianowicie, że przyśniła mu się jego zmarła żona Signe i powiedziała, że życzy sobie, by Belinda była dla niego miła. Jak wszyscy dobrze wiedzą, Belinda jest osobą prostolinijną i ufną, nie wie, że ludzie mogą kłamać, że w ogóle kłamstwo istnieje. Abrahamsen tyle jej naopowiadał, że w końcu nie wiedziała, co robić, dręczyły ją wyrzuty sumienia, że zmarła siostra jest z niej niezadowolona, i to właśnie wykorzystał Abrahamsen, robił zresztą jeszcze gorsze rzeczy, o których tu lepiej nie wspominać…

– Przeciwnie – zaprotestował lensman ostro. – Powinienem wiedzieć wszystko.

Viljar spoglądał na obie obecne w pokoju panie, na Belindę, która teraz przeżywała na nowo straszne chwile w domu Abrahamsena i na jej szczerej twarzy widać było wyraźnie, co czuje, a także na babkę,…

I nagle zobaczył to, co niedawno odkrył Heike.

O mój Boże, babcia jest chora, pomyślał przerażony. Poważnie chora! Oczy jej zapadły głęboko, nad powiekami pojawiły się ciężkie fałdy, oznaka wielkiego zmęczenia. I zrobiła się prawie przezroczysta!

– Nie chciałbym niczego mówić w obecności pań – zdołał wykrztusić Viljar porażony strachem o babcię.

– Mój kochany – odezwała się Vinga. – Ja zniosę wszystko, a Belinda przecież wie, co się tam działo! A teraz jestem naprawdę ciekawa. Zawsze chętnie słuchałam o skandalach. Gadaj zaraz!

– Wcale nie jesteś taka spragniona opowieści o skandalach – zaprotestował Heike. – Plotek pani Tildy dziś wieczorem nie chciałaś słuchać.

– To co innego – rzekła Vinga. – Ona wygadywała paskudne rzeczy na moich przyjaciół. Natomiast o wyczynach pana Abrahamsena chętnie się dowiem… och, wybaczcie mi, zapomniałam, że on nie żyje. Ale możesz spokojnie mówić o wszystkim, Viljarze.

– To jest naprawdę bardzo niesmaczne. Perwersyjne, nazywając rzeczy po imieniu.

– Proszę bardzo, słuchamy – ponaglał lensman. – To może mieć znaczenie dla wyjaśnienia sprawy.

Viljar wyraźnie czuł się źle. Wszyscy stali dokoła niego wyprostowani, nie mogli jeszcze przyjść do siebie po tej szokującej wiadomości o aresztowaniu.

– Tak, no więc… Abrahamsen zmusił Belindę, żeby się ubrała jak…

– Jak Signe? – zapytała Vinga cicho. – To by nie było takie dziwne.

– Nie, nie jak Signe! – parsknął Viljar. – Jak pani Tilda!

W pokoju zaległa cisza, tylko ktoś głośno przełknął ślinę.

– Proszę mówić dalej – rzekł w końcu lensman bezbarwnym głosem.

– Tak. I potem zachowywał się jak mały chłopczyk. Mówił dziecinnym językiem. Belinda siedziała sztywna z obrzydzenia, tak mi powiedziała, ale on stawał się coraz bardziej natarczywy, tracił panowanie nad sobą, Belinda zdołała mu się wyrwać tylko dlatego, że ugryzła go z całych sił w ucho.

– Świetnie, Belindo! – mruknęła Vinga.

– No i kiedy ją spotkałem, biegnącą w przerażeniu drogą, i gdy usłyszałem jej nieskładne opowiadanie, to… popędziłem prosto do Elistrand i… spuściłem Abrahamsenowi lanie.

Lensman sprawiał wrażenie, że bardzo dobrze go rozumie.

– Czy zechciałby pan opowiedzieć dokładniej, jak to było?

Viljar westchnął.

– Nie pamiętam słowo w słowo, co mówiłem czy raczej krzyczałem do niego. Prawdopodobnie coś w rodzaju „stara świnia” i „przeklęty cap”, i podobne wyzwiska. W takiej złości człowiek traci fantazję. Biłem go, to prawda, i muszę przyznać, że dostał solidnie, ale to w żadnym razie nie mogło być powodem śmierci.

Lensman zapytał znowu spokojnie:

– A co mówił Abrahamsen?

– On szlochał i zawodził jak małe dziecko. Nie pamiętam wszystkiego, co mówił. Ale było to coś w rodzaju: „Pan nie ma dobrze w głowie, wszyscy o tym wiedzą, pan nie ma dobrze w głowie! Zabije mnie pan!” I wzywał pomocy. „Czy nie ma nikogo, kto mnie uwolni od tego szaleńca?” I dalej w tym stylu.

– Żadnych tłumaczeń?

– O tak, mnóstwo! „Ja nic takiego nie zrobiłem, ona sama chciała, ta mała dziwka!” Tu, rzecz jasna, przyłożyłem mu jeszcze bardziej, bo przecież znam Belindę i wiem, że ona jego za nic nie chciała!

Viljar znowu się zdenerwował, jego lodowate oczy miotały teraz skry, dyszał ciężko i nie mógł się opanować.

– Ma pan gwałtowny temperament, panie Viljarze.

– Staram się być wobec pana szczery.

– To dobrze. No i jak się skończyła walka?

– Niestety, nie mógłbym tego nazwać walką. To było regularne lanie, ale nie morderstwo, mogę przysiąc.

– Gdzie i w jakim stanie znajdował się Abrahamsen, kiedy pan opuszczał jego dom?

– Siedział skulony na kanapie w dolnym hallu i wycierał krew z ust. Rozciąłem mu wargę.

– To prawda, widziałem ranę.

– Ja natomiast poszedłem do kuchni, żeby poszukać kogoś, kto mógłby się zająć dzieckiem. Spotkałem tam dwie kobiety i wydałem im stosowne polecenia. Domyślam się, że to one są pańskimi świadkami.

Lensman potwierdził skinieniem głowy.

– Potem wróciłem do hallu, ale już się nie zatrzymywałem, po prostu wyszedłem na dwór. Abrahamsen wciąż siedział na kanapie i wrzeszczał za mną: „To ci nie ujdzie na sucho, ty diabelski pomiocie! Myślisz, że nie wiem, że Ludzie Lodu to wypierdki diabła! Ale teraz jesteście w tej parafii skończeni!” Panie lensmanie, ale są przecież kobiety, one musiały go widzieć przy życiu!

– One nie wchodziły do hallu, bały się. Bały się, że pana tam spotkają. Pobiegły obie ma górę, zabrały dziecko i zaniosły do swojej służbówki. Tam mała spędzi dzisiejszą noc.

Belinda odetchnęła z ulgą.

Viljar głęboko wciągnął powietrze.

– Muszę powiedzieć, że mimo wszystko jestem zaniepokojony. Skoro Abrahamsena znaleziono martwego na kanapie, to nie jest wykluczone, że jednak ja jestem winien jego śmierci. Bo może był na coś chory i…

Lensman machnął ręką.

– Nie znaleziono go na kanapie. Leżał na podłodze w dużej jadalni przy drzwiach do salonu.

– Mnie to niewiele pomoże. Mógł przejść do jadalni i tam umrzeć od ciosów, które mu zadałem. Same ciosy nie były groźne, jak już mówiłem, panie lensmanie. Ale on mógł przecież mieć słabe serce albo dostał udaru mózgu czy coś takiego.

– Kto go znalazł? – zapytał Heike.

– Jego matka, pani Tilda, kiedy wróciła do domu. Natychmiast wezwała mnie.

– Dlaczego? Ponieważ stwierdziła, że ktoś uderzył go w twarz?

– Nie, nie dlatego. Dlatego, proszę pani, że ktoś go zabił żelaznym pogrzebaczem. I pogrzebacz leżał przy nim.

Przez chwilę nikt się nie odzywał.

– Ale ja nie używałem żadnej broni, przysięgam na Boga – przerwał milczenie pobladły Viljar. – Niczego poza gołymi pięściami. I nie wchodziłem do żadnych pokoi, on przy mnie zresztą też nie. Wszystko się odbyło w hallu.

Vinga zapytała lensmana:

– Czy pan jest pewien, że śmiertelna rana została zadana pogrzebaczem?

– Śmiertelne rany.

– To było ich więcej?

– Mnóstwo! Jakby go ktoś tłukł tym pogrzebaczem na oślep. Viljarze z Ludzi Lodu, pan pójdzie teraz ze mną, prawda?

– Do aresztu?

– No, niestety, to konieczne.

– Oczywiście, rozumiem. Ale zapewniam pana, że jestem niewinny.

– Idziemy z tobą! – zawołała Vinga, a Heike ją poparł.

– Nie! – zaprotestował Viljar. – Nic nie możecie teraz zrobić. Poza tym musicie się zająć Belindą.

Lensman uspokajał wszystkich:

– W nocy i tak niczego nie wyjaśnimy. Ale jeśli przyjdziecie państwo do mnie jutro rano, o dziewiątej, to zbiorę tam zainteresowanych i będziemy mogli prześledzić całą sprawę, punkt po punkcie. I… Belinda niech także przyjdzie. Ona jest ważnym świadkiem!

Obiecali, że się stawią, wobec czego lensman zabrał Viljara i poszli. Vinga, Heike i Belinda żegnali ich w milczeniu.

– Ja wiem, że on jest niewinny – powiedziała po chwili Belinda.

– Oczywiście, że jest niewinny – potwierdził Heike. – Ale bardzo wiele przemawia przeciwko niemu.

Spojrzał ukradkiem na Vingę i przestraszył się jej wyglądu. W ciągu ostatniej godziny zrobiła się taka maleńka, drobna i wychudzona, jakby aresztowanie Viljara zgasiło w niej ostatnią iskrę życia. Widział też zmarszczki na twarzy, na które przedtem nie zwracał uwagi. Drobne, ledwie widoczne zmarszczki, których przyczyną jest ból. Dokuczliwy ból, utrzymywany w tajemnicy od nie wiadomo jak dawna.

Musi zbadać ją jutro rano, to nieodwołalna decyzja.

Znowu wybuchł w nim z ogromną siłą niepowstrzymany gniew na Tengela Złego. Być może jeśli chodzi o chorobę Vingi, gniew był nieuzasadniony, ale wszelkie inne zło spotykało ich niewątpliwie z winy tamtego. Bo gdyby Viljar miał do nich zaufanie, nigdy by nie doszło do takiego nieszczęścia, myślał Heike. Gdyby on sam nie był zmuszony sprowadzić do Grastensholm szarego ludku, żadne upiory nie straszyłyby małego Viljara i kontakty z wnukiem układałyby się duża lepiej. Chłopiec też by się pewnie rozwijał inaczej, nie byłby taki zamknięty w sobie, taki milkliwy. Nic przecież o nim nie wiedzą, ani dziadkowie, ani rodzice! Nie wiedzą nawet, jaki on tak naprawdę ma charakter. Nietrudno zrozumieć, że był w stanie pójść do Abrahamsena i dać mu nauczkę, ale czy ważyłby się na więcej? Czy mógłby do tego stopnia stracić panowanie nad sobą, że zabiłby człowieka? Pogrzebaczem?

Brzmiało to niewiarygodnie. Heike sam wciąż jeszcze pamiętał ten wstyd, jaki go dręczył przez lata dlatego, że kiedyś stracił panowanie i o mało nie zabił Terjego Jolinsonna z Eldafjordu.

Czy to możliwe, żeby Viljar…?

Tyle ponurych skłonności może się odezwać w potomku Ludzi Lodu. Czy można wciąż ufać, że zawsze zwycięży to dobre dziedzictwo? To, które zaszczepił w swoim potomstwie Tengel Dobry? Heikemu się udało, w nim zwyciężyły dobre cechy. Ale przecież to się nie odnosi do wszystkich.

Jak to naprawdę jest z Viljarem? On nie został obciążony dziedzictwem. W jego pokoleniu to Saga, córeczka Anny Marii, należy do wybranych, jest jednak przecież oczywiste, że Viljar nie jest podobny do normalnych członków rodu. Może jego twardy charakter pochodzi od zamkniętych w sobie ludzi z Eldafjordu, od Jolinsonnów? Nie, nie, nic nie świadczy o tym, że Solveig pochodzi z rodu Jolina. Ale przecież wszyscy w Eldafjordzie mają w sobie tę dziwną rezerwę wobec innych. Może połączenie tamtego rodu z Ludźmi Lodu dało takie rezultaty?

Och, jakże Heike nienawidził tego przeklętego dziedzictwa! Jak nienawidził całej historii z szarym ludkiem! Bardzo często w ostatnich latach myślał, że byłoby najlepiej dla wszystkich, gdyby on sam już umarł i uwolnił Grastensholm od tego przekleństwa. Bo przecież wraz z jego śmiercią skończą się czasy szarego ludku…

Z roku na rok rosła nienawiść Heikego do Tengela Złego. Kiedy zaczynał się zastanawiać, przez jakie cierpienia ród musiał przejść i czego musiał doświadczyć on sam, bliski był utraty zmysłów.

A teraz przyszła kolej na Viljara, teraz on błądził. Ten wnuk, którego Heike nie zna.

– Chodź, Belindo – powiedziała Vinga martwym głosem. – Musimy ci znaleźć jakiś pokój na dzisiejszą noc. A jutro porozmawiamy, co dalej z tobą i małą Lovisą.

Żadne z nich nie spędziło tej nocy spokojnie. Wszyscy myśleli o Viljarze, który też pewnie nie spał w aresztanckiej komórce koło siedziby lensmana. Nieduża komórka zbudowana z kamieni i gliny, z kratami w maleńkich okienkach. Przechodzili obok niej wielokrotnie i zawsze przenikał ich dreszcz na myśl, że może siedzi tam jakiś straszny przestępca.

A teraz zamknięto tam Viljara.

Belinda błagała z całego serca świętego Jerzego o pomoc. Była przekonana, że do tej okropnej sytuacji doszło z jej winy. To ona wciągnęła Viljara w to wszystko. Powinna była milczeć na temat tego, co jej się przytrafiło w Elistrand, to nic by się nie stało.

W takim razie jednak ona musiałaby tam wrócić.

O mój Boże, jutro trzeba będzie się znowu spotkać z panią Tildą! I co się teraz stanie z Lovisą, biedną sierotką? A co mama i ojciec powiedzą na to wszystko? Czy Belinda będzie zmuszona nadal mieszkać w Elistrand ze względu na Lovisę? Sama z tym potwornym starym smokiem? Jak ona mnie teraz musi nienawidzić!

Ale przecież powinna się zaopiekować biedną małą Lovlsą Signe!

Teraz myśl o Signe nie wydawała jej się już ani taka wzniosła, ani taka tragiczna. Bo przecież Signe kochała swojego męża. Przynajmniej na początku. Gdy Belinda była zmuszona pomyśleć o Herbercie Abrahamsenie i o Signe w połączeniu z nim, o „uniesieniu aż do granicy bólu”, poczuła, że zaraz dostanie ataku morskiej choroby, i zaczęła liczyć kwiatki na tapecie, żeby zająć myśli czymś innym. W pokoju było ciemno, ale nie całkiem. Kwiaty na tapecie rysowały się jak niewyraźne plamy na szarym tle.

Następnego ranka bardzo wcześnie poszli wszyscy do lensmana.

W ostatniej chwili Belinda zaczęła się wahać, czy powinna tam iść. Heike i Vinga bardzo poważnie potraktowali jej niepokój. Rozumieli, że dziewczyna nie chce się spotkać twarzą w twarz z panią Tildą. Belinda wobec kłopotów przyjmowała mało skomplikowaną postawę: po prostu najchętniej schowałaby głowę w piasek. Oboje domyślali się też, że po tylu ciosach, jakie musiała znieść ostatnio jej i tak wątła wiara w siebie, spotkanie z budzącą grozę matką Herberta Abrahamsena może być dla niej za trudne. Była tak zdenerwowana wszystkim, co się stało, że z pewnością w jej duszy panował kompletny chaos. Zaproponowali, że odwiozą ją do Lipowej Alei, gdzie zajmie się nią pełna dobroci i ciepła Solveig.

Ale Belinda jakby odzyskała trochę przytomności umysłu. Powiedziała, że przecież Solveig na pewno będzie chciała zobaczyć syna, a i ona sama dobrze wie, gdzie jest jej miejsce. Miałaby zawieść swego jedynego przyjaciela? Viljara, który wdał się w to wszystko z jej powodu? Teraz na nią kolej, musi stanąć po jego stronie. Popłoch, w jaki wpadała na myśl o spotkaniu z panią Tildą, powoli ją opuszczał i w końcu mogli wszyscy wyruszyć z domu.

Eskil i Solveig byli wstrząśnięci aresztowaniem syna, całą winą zresztą obciążali siebie samych, bo nie zatrzymali go przy sobie, w domu, a pozwolili mu mieszkać w Grastensholm. Vinga jednak starała się ich uspokoić, powtarzała, że Viljar ma dwadzieścia osiem lat i z całą pewnością wiedział, co robi.

Pani Tilda była już na miejscu, trupio blada, sztywna niczym kij, ubrana na czarno. W całej postaci żywe były tylko oczy. Mroczne, z nienawiścią spoglądały na mieszkańców Grastensholm.

Lensman z pewnością zauważył, że Belinda odskoczyła w tył, jakby chciała uciekać, kiedy weszła do jego biura. I bardzo dobrze pojmował jej uczucia, kiedy patrzył na skamieniałą, nieprzejednaną twarz pani Tildy.

Vinga podeszła do niej.

– Bardzo serdecznie pani współczujemy z powodu pani niepowetowanej straty – powiedziała cicho. – Utrata dziecka to najcięższy krzyż, jaki Stwórca może na nas zesłać.

Tilda jednak odwróciła twarz. Zapomniała o wczorajszych poufałościach, kiedy plotkowała do Vingi jak najęta.

– Cóż wy możecie o tym wiedzieć? Jesteście pewnie teraz bardzo zadowoleni, że udało wam się wychować mordercę, co?

Vinga stała przez chwilę, bezradna wobec takiej postawy, po czym zrezygnowana odwróciła się i poszła sobie.

Przybył też asesor, chodziło bowiem o bardzo poważne przestępstwo. Dużą część niewielkiej salki wypełniła służba z Elistrand.

Dwaj ludzie lensmana wprowadzili Viljara. Skinął głową w stronę ławki, na której siedzieli jego bliscy, i napotkał wzrokiem ich spojrzenia pełne współczucia, lojalności, bólu, ale i niezłomnej wiary w niego.

To dodało mu otuchy i ogrzało jego serce w tej trudnej chwili, ale jednocześnie ogarnęła go rozpacz, że przyczynił im tyle zmartwienia. Zawsze był wobec nich pełen rezerwy, chłodny, nie okazywał zainteresowania, przynajmniej na zewnątrz. Nie zasłużyli sobie na tę jego obojętność. On jednak nie był człowiekiem, który umie się otworzyć. Na to musiałby zmienić gruntownie charakter.

Belinda nie spuszczała oczu z Viljara. Nie była w stanie spojrzeć na panią Tildę, a i tak przez cały czas czuła jej wzrok na swoim karku, niczym języki jadowitych węży. Widocznie cała nienawiść tamtej spadła na Belindę. Ona stała się kozłem ofiarnym. Jak zresztą dla wszystkich i zawsze w swoim osiemnastoletnim życiu.

Bardzo łatwo jest obarczać winą kogoś, kto sam się aż o to prosi.

Viljarze, czy ty czujesz, jak ja w ciebie wierzę? Ja wiem, że jesteś niewinny. Bo przecież święty Jerzy nie mógłby zrobić nic złego.

Viljarowi kazano usiąść pomiędzy dwoma posterunkowymi. Jakby już był skazany! Było po nim widać, że całą noc spędził w areszcie. Twarz zrobiła mu się szczuplejsza, jakby zmalała. Można było z niej wyczytać, że czuwał tej nocy.

Nie opuszczała go jedna, jedyna myśl: Sprawiłem ból moim bliskim. Tym wszystkim wspaniałym ludziom: Mamie, ojcu, babci i dziadkowi, a także tej małej Belindzie o gorącym sercu. Sprawiłem im ból, a to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał.

Najpierw składała wyjaśnienia pani Tilda. Rzuciła jeszcze jedno nienawistne spojrzenie w stronę Ludzi Lodu, zwłaszcza długo patrzyła na Belindę, potem zaczęła:

– Wczoraj wieczorem byłam u asesorostwa… – Tu skłoniła łaskawie głowę w stronę obecnego na sali asesora. – Mój ukochany, nieodżałowany syn przywiózł mnie tam i miał potem po mnie przyjechać. Przyjęcie jednak skończyło się wcześniej, niż przewidywano, więc musiałam wrócić z kim innym. Weszłam do domu i cóż zobaczyłam? Krew w hallu, meble poprzewracane. Zaczęłam wołać Herberta, lecz nie otrzymałam żadnej odpowiedzi. Poszłam dalej, do następnego pokoju, a tam moje biedne, niewinne dziecko leżało zamordowane przy drzwiach do salonu, w którym pewnie chciało się schronić, a obok pogrzebacz. Pogrzebacz, którego miejsce jest przy kominku w salonie.

Długo przyciskała do ust chusteczkę, zanim odzyskała równowagę.

– I co dalej? Co zrobiła pani potem? – zapytał lensman pełnym szacunku głosem.

Pani Tilda wyprostowała się i podniosła głowę.

– Natychmiast wezwałam służbę. Dziewczyna, która była u nas zatrudniona do opieki nad dzieckiem Herberta, oczywiście zniknęła, a dziecko razem z nią. Dziecko zostało potem odnalezione w służbówce, u kucharki i dziewczyny kuchennej, gdzie absolutnie nie powinno przebywać. Te dwie służące wyjaśniły, że wczesnym wieczorem przyszedł do Elistrand Viljar z Ludzi Lodu i bez żadnego powodu rzucił się na mojego biednego syna. Przyznał się zresztą do tego przed obiema kucharkami i dodał, że mają się zająć Lovisą, bo Belinda nie wróci dzisiaj na noc. Tak więc sami państwo widzą! Ci dwoje współdziałali ze sobą, to oni zamordowali Herberta. Oboje są winni!

Umilkła, zdyszana, nie mogąc opanować świętego oburzenia.

Lensman czuł się źle. Podziękował na razie pani Tildzie, po czym poprosił kucharkę i jej pomocnicę, żeby powiedziały, co one wiedzą o sprawie. Obie potwierdziły zeznania pani Tildy, ale obie posyłały Viljarowi przestraszone i jakby przepraszające spojrzenia.

Wszyscy dobrze je rozumieli. Powiedziały dokładnie to, co się stało, nic więcej, ale Viljar miał przecież opinię szaleńca.

Nie, później nic już nie słyszały. Wróciły do siebie i położyły się. Sprawdzały jeszcze, czy mała czegoś nie potrzebuje, a potem zasnęły.

Czy słyszały bójkę w hallu? Owszem, słyszały.

A czy mogłyby słyszeć ewentualną walkę w jadalni?

Kucharki zastanawiały się przez chwilę. Nie, nie mogłyby. To właśnie dlatego jadalnię i kuchnię łączy dzwonek, jak się w jadalni pociągnie za szarfę, to w kuchni dzwoni. Nie słychać nawet głośnego wołania, a w służbówce to już całkiem nic nie słychać. Czyli że nie mogły słyszeć, jak pana Abrahamsena mordowano pogrzebaczem?

Obie kobiety zadrżały. Nie, nie mogły. I później, kiedy Viljar z Ludzi Lodu opuścił hall, niczego już nie słyszały? Nie.

Ich zeznania w żaden sposób Viljarowi nie pomogły. Mógł był przecież zaciągnąć Herberta Abrahamsena do jadalni i tam go zabić, zanim jeszcze poszedł do kuchni.

Pozostali służący nie mieli nic do dodania. Najmłodsza pokojówka, Kari, szlochała przez cały czas. Czy to możliwe, żeby ona była zakochana w zmarłym? zastanawiała się Belinda zaszokowana.

No, ale przecież Signe kiedyś była…

Przyszła kolej na Viljara. Był bardzo blady i wyglądało na to, że ma trudności z zebraniem myśli. W końcu jednak opanował się i podobnie jak w pierwszym zeznaniu, poprzedniego wieczora, wyjaśnił, jak to spotkał na drodze uciekającą z Elistrand Belindę, i jak mu ona z płaczem opowiedziała, że pan Abrahamsen chciał ją zgwałcić.

– Kłamstwa! – krzyknęła pani Tilda z nieruchomą, jak wyciętą w drewnie twarzą i płonącymi nienawiścią oczami. – Ta podła dziewczyna stara się oczerniać zmarłego! A to nietrudno, skoro on już się nie może bronić! Ale ja dobrze widziałam, jak ona za nim łaziła, od początku, odkąd przyjechała do naszego domu, jak się przed nim krygowała, tak go zachęcając.

Usta Belindy zaczęły drżeć.

– Nie chcę nikogo oczerniać, a już najmniej zmarłych, ale Viljar mówi prawdę. Było tak, jak on mówi.

– W takim razie ty go oszukałaś! Wmówiłaś mu, że mój niewinny syn nastawał na twoją cześć! – oświadczyła pani Tilda ściszonym głosem, ale tak dobitnie, że każde słowo brzmiało jak krzyk. – Dowiedz się jednak teraz, że mój syn nigdy nie chciał nawet patrzeć na ciebie. Nie jesteś w jego typie, sam mi to powiedział. A ciebie to złościło, prawda? Więc zaczęłaś rozpowiadać, że ci się naprzykrza!

Lensmam nie robił nic, żeby przerwać tę dyskusję, liczył na to, że we wzburzeniu powiedzą coś ważnego dla sprawy.

Viljar wtrącił stanowczo:

– Nie ulega wątpliwości, że Belinda była w szoku, kiedy ją spotkałem. Włosy i ubranie miała w nieładzie i płakała histerycznie.

– Histerii każdy może dostać – prychnęła pani Tilda. – Ale ja powiem jeszcze więcej: Ona jest złodziejką! Zginęła mi bardzo kosztowna broszka. Zniknęła wczoraj wieczorem razem z tą ladacznicą.

– To nieprawda! – zawołała Belinda, zrywając się z miejsca z zaczerwienioną twarzą. – Rzuciłam tę broszkę na podłogę w hallu, proszę poszukać pod skrzynią, na pewno tam leży.

– Zgadza się – oświadczył lensman spokojnie. – Moi ludzie znaleźli broszkę pod skrzynią, kiedy wczoraj przeszukiwali dom. Ale, Belindo… jak doszło do tego, że ją tam wrzuciłaś? Skąd w ogóle miałaś tę broszkę? Czy wchodziłaś do pokoju pani Tildy?

Belinda usiadła. Głos jej drżał, kiedy powiedziała:

– To nie było tak.

– No, a jak było?

Ukryła twarz w dłoniach.

– Nie chcę o tym mówić.

– Sami państwo widzą! – wrzasnęła pani Tilda. – Winna! Winna!

– Nie! – oświadczył Viljar. – Ja znam tę historię. Miałem tylko nadzieję, że nie będę musiał jej opowiadać.

Lensman rozejrzał się po sali.

– Ma pan rację – powiedział. – I ja słyszałem wczoraj wieczorem tę dość mało przyjemną opowieść, chyba rzeczywiście nie ma sensu jej tu przy wszystkich powtarzać. Proszę mi wierzyć, pani Tildo, że ta sprawa z broszką ma swoje wyjaśnienie.

– Domagam się, by mi je przedstawiono.

– Nie tutaj. Może później, jeśli będzie pani nalegać. Ale teraz sądzę, że powinna pani ustąpić ze względu na własne dobro.

– Ja sama będę decydować, co jest dla mnie dobre. Tych dwoje ludzi zamordowało mojego jedynego syna i żadna sprawa, która może ich obciążyć, nie powinna pozostać tajemnicą.

Lensman westchnął.

– Kontynuujmy wyjaśnienia: Viljarze z Ludzi Lodu, na czym pan skończył?

Viljar złożył dalsze zeznania i zakończył tak samo jak poprzedniego wieczora. Potem została wezwana Belinda.

Belinda nie miała nic nowego do dodania. Opowiedziała najzwięźlej, jak umiała, co się działo od chwili, kiedy Herbert przyszedł do niej. Omijając najbardziej drastyczne szczegóły, wyjaśniła, że uwolniła się od niego, bo ugryzła go w ucho, i że potem uciekła.

Lensman potwierdził jej słowa:

– Owszem, zmarły ma dużą ranę na jednym uchu. Długo się wczoraj zastanawialiśmy, co to znaczy, jaka to walka musiała się rozegrać przed jego śmiercią.

Pani Tilda skuliła się i pochylona kiwała się na krześle w przód i w tył.

– Mój biedny chłopiec! Mój biedny chłopiec! Wszyscy chcą mu zrobić krzywdę! To wszystko wina Signe. Nie powinien był wprowadzać do domu tej zarozumiałej dziewuchy, ona ściągnęła na nas nieszczęście! A za to wszystko dała mu tylko córkę. Podła dziwka! A jej siostra? Jeszcze gorsza!

Obie kucharki wierciły się przez cały czas, wciąż się do siebie pochylały, coś sobie szeptały podniecone. A kiedy pani Tilda zaczęła miotać przekleństwa na nieboszczkę Signe i na Belindę, kucharka wstała.

– Panie lensmanie – zaczęła blada, ale opanowana. – Panie lensmanie, czy to nie jest tak, że człowiek powinien mówić prawdę przed Bogiem i przed zwierzchnością?

– Tak, to prawda – odpowiedział lensman, nie wyjaśniając, że nie są jeszcze w sądzie i że to tylko wstępne przesłuchania.

– Aha. No to my musimy, dziewczyna kuchenna i ja, chcemy powiedzieć, że ktoś jeden tutaj kłamie!

– Ach, tak? A kto taki?

Karzący palec kucharki wskazał na pokojówkę.

– Kari, która siedzi tam! Ona powiedziała że spała, kiedy się to wszystko działo, a to nieprawda, nie spała, to wiemy obie, i moja pomocnica, i ja, bo mieszkamy z nią ściana w ścianę.

Spojrzenia wszystkich skierowały się ku nieszczęsnej Kari, która szlochała jeszcze bardziej rozpaczliwie niż dotychczas.

– Gdzie byłaś wieczorem? – zapytał ją lensman.

– Ach, to tak! – krzyknęła pani Tilda ze swojego miejsca. – Znowu się wczoraj gdzieś włóczyłaś, tak? Jak tylko twoja chlebodawczyni wyszła za próg, żeby zaznać dobrze zasłużonego spokoju, rozerwać się wśród ludzi, to ty zaraz chyłkiem z domu, żeby się łajdaczyć z tym chłopakiem od komornika? I ani ci w głowie, że ja na to nie pozwalam? Nie życzę sobie łajdactwa pod moim dachem, dobrze o tym wiesz! Ani żadnych bachorów! A ty mimo to poszłaś! No, ładnie!

Syczała przez zęby, raczej wypluwała słowa, niż mówiła. Wszyscy mieli wrażenie, że już chwyciła dziewczynę za ucho i potrząsa z całych sił, choć przecież tego nie zrobiła.

Drobna Kari szlochała w poczuciu winy.

– To nie ma żadnego znaczenia – uciął lensman. – Teraz ważne jest co innego, Kari, a mianowicie: kiedy wróciłaś do domu?

– Zaraz po tym.

– Po czym?

– Po tym, jak pan Viljar z Ludzi Lodu był w Elistrand.

– A skąd o tym wiesz?

– No, bo ja go spotkałam, jak jechał. I miał przed sobą na koniu dziewczynę.

– Tak. Wiozłem Belindę – potwierdził Viljar.

– No, i ja się przestraszyłam, jak usłyszałam końskie kroki, i schowałam się za oborą na probostwie.

– To znaczy, że byłaś dosyć daleko od domu – powiedział asesor, który dotychczas się nie odzywał. – A co potem? Poszłaś do domu?

– Tak, natychmiast. Nie tak znowu długo byłam poza domem – dodała, spoglądając przestraszona na panią Tildę.

– Powinnaś była od razu o tym wszystkim powiedzieć – upomniał ją lensman.

– Ja… Ja się bałam. Pani się tak strasznie złości.

– No dobrze. A co słyszałaś, kiedy wróciłaś do domu? Poszłaś zaraz do siebie i położyłaś się spać?

– Tak. Nie.

– Czyli jak?

– Najpierw poszłam do siebie, ale zaraz przypomniało mi się, że w kącie w hallu zostawiłam ścierkę do podłogi. A gdyby pani Tilda to zobaczyła, dostałabym okropne manto…

– To znaczy, że zeszłaś do hallu?

Wszyscy znieruchomieli i słuchali w napięciu.

– Skradałam się na palcach – powiedziała Kari. – Żeby mnie nikt nie zobaczył. Nie wolno mi być w tej części domu o tej porze.

– No a w hallu? Czy ktoś tam był?

– Nie.

Viljar westchnął, zawiedziony. Także jego przyjaciele skulili się rozczarowani. Kari jednak dodała:

– Ale zaraz usłyszałam, że ktoś okropnie jęczy, choć nikogo nie było widać, więc weszłam do środka, żeby się rozejrzeć.

– Weszłaś dokąd?

– Do biblioteki – wykrztusiła, wodząc wokół przerażonym spojrzeniem, jakby się dziwiła, że nie wszyscy wiedzą, co ma na myśli. – Bo właśnie tam był pan Abrahamsen, siedział na krześle i strasznie leciała mu krew. Ze wszystkiego! Z nosa, z ust, z ucha, oczy miał podbite i wyglądał okropnie.

Na sali słychać było stłumione okrzyki zgrozy.

– No i dalej?

– Pan Abrahamsen płakał i mówił do mnie: „Widzisz Kari, co oni mi zrobili? Jak mnie pobili? Och, jak mnie to boli!” Ja byłam taka przerażona i powiedziałam mu, że mi go strasznie żal, a on chciał, żeby mu to jeszcze powtarzać, i wsunął mi rękę pod spódnicę, on często tak robił, i powiedział, że on jest małym chłopcem, którego wszyscy źle traktują, ale wtedy ja powiedziałam, że muszę już iść i się położyć, bo ja już dzisiaj…

– No, dziękuję, Kari, to wystarczy – przerwał jej lensman. – I wtedy wróciłaś do siebie?

– Tak. Zapytałam tylko, czy czegoś nie potrzebuje, ale on mówił: „Tylko ciebie, Kari, tylko ciebie”, i klepał mnie, gdzie, to pan lensman wie, ale ja uciekłam, bo nie chciałam już więcej tego wieczora.

Lensman był zakłopotany.

– Wygląda na to, że pan Abrahamsen nie był poważnie ranny…

– Nie, więcej narzekał, niż go bolało, panie lensmanie. On taki był, nasz pan Abrahamsen, bardzo lubił, żeby się nad nim litować.

– Mówisz o zmarłym! – przerwała jej pani Tilda ostro.

– Och, tak! Przepraszam!

– Niech pan nie wierzy ani jednemu słowu tej dziewuchy, panie lensmanie!

– Dlaczego? Nie widzę najmniejszego powodu, dla którego Kari miałaby kłamać.

– Ale kłamie! Herbert nigdy nie zwracał uwagi na służące!

– Co? – krzyknęła Kari. – Nie zwracał uwagi? Proszę zapytać, kogo pani chce…

– Dość! – zawołał lensman, machając ręką. – Otrzymaliśmy nareszcie rzeczowe informacje. To, co powiedziała Kari, w pełni uwalnia od podejrzeń Viljara z Ludzi Lodu. On nie mógł zabić pana Abrahamsena pogrzebaczem, bo po jego wyjściu pan Abrahamsen był na tyle zdrowy, że mógł uwodzić służące!

Pani Tilda podniosła się z miejsca. Blada, o ściągniętej twarzy.

– Ale on wrócił! – oświadczyła. – Ja go widziałam. Kiedy wysiadłam z powozu przy bramie Elistrand, widziałam mężczyznę wymykającego się potajemnie z domu. Starał się przede mną ukryć, ale widziałam jego konia, to był ten wielki koń Viljara z Ludzi Lodu, nie mam co do tego żadnych wątpliwości!

Belinda nabrała haust powietrza i ze świstem wypuściła je znowu.

– Nie, nie! To nie był Viljar! Przez cały wieczór byliśmy razem!

Na moment zaległa kompletna cisza, a potem pani Tilda oświadczyła:

– Jej świadectwo nie może być brane pod uwagę, bo oni oboje działają w zmowie.

– Belinda mówi prawdę – wtrącił Viljar. – Przez cały wieczór byliśmy razem. Ale nic niestosownego się nie stało.

– I my mamy w to wierzyć? – syknęła pani Tilda. – Co to za dowód niewinności? Oni mogli się przecież zakraść do Elistrand w każdej chwili, zwłaszcza jeśli byli razem.

Belindę ogarnął gniew na tą potworną babę, co w jej sytuacji nie było najrozsądniejsze.

– Nie, nie mogliśmy! – zawołała ze złością. – Bo pojechaliśmy do Drammen! O, i ma pani całą prawdę!

– Oooch! – jęknął Viljar i ukrył twarz w dłoniach.

Загрузка...