ROZDZIAŁ IV

Herben Abrahamsen był wściekły. Wytrzeszczał swoje rozmazane oczy na ochmistrza z Grastensholm.

– Naprawdę pani dziedziczka zaprasza niańkę mojego dziecka? Ale przecież to uwłacza godności pani Vingi!

Ochmistrz stał przed nim z twarzą bez wyrazu.

– Pani dziedziczka spotkała pańską szwagierkę na cmentarzu, panie Abrahamsen, i bardzo by chciała porozmawiać dłużej o pańskiej nieboszczce żonie, którą obie tak lubiły.

Herbert głośno przełknął ślinę. Już zdążył zapomnieć, że Belinda była w jego domu czymś więcej niż tylko opiekunką do dziecka.

Irytowało go okropnie, że jego wspaniałe uwodzicielskie plany na dzisiejszy wieczór będą musiały spełznąć na niczym.

– A dziecko? – próbował jeszcze. – Ja nie pozwalam, żeby moja mała córeczka oddalała się od domu. Belinda nigdzie nie pójdzie i skończmy z tym!

– Myślę, że pani Vinga się naprawdę pogniewa.

Nieoczekiwanie Herbert Abrahamsen się rozpromienił. Będzie miał znakomity powód, żeby pójść po Belindę do Grastensho4m. To daleko, po ciemku nie powinna chodzić sama.

Ochmistrz jednak pozostał nieugięty. Zanim Herbert zdążył otworzyć usta, oświadczył:

– Pani Vinga pomyślała także o dziecku. Powóz z Grastensholm przyjedzie i zabierze obie panienki o szóstej i później je też odwiezie.

Niech to diabli! Kolejny plan także nie wypalił! Herbert musiał przyznać, że ta starcie przegrał. No cóż, niech tam! Będzie jeszcze mnóstwo takich wieczorów, kiedy matka pójdzie z wizytą.

Czuł bowiem, że teraz jest już naprawdę blisko celu. W oczach Belindy pojawiały się te niespokojne, spłoszone błyski, które tylekroć widywał u nieśmiałych, surowo wychowanych dziewcząt. To oznaczało zawsze, że dojrzały i już mu się nie oprą.

Zaloty Herberta do Belindy w niczym nie przypominały umizgów adwokata Sorensena, który w swoim czasie próbował uwieść młodziutką Vingę. Vinga już wtedy była na tyle pewna siebie, że mogła wodzić Sorensena za nos. Belinda natomiast była niczym bezradna mucha, wciągana w zastawioną przez Herberta pajęczą sieć. Wbrew własnej woli, ale bez jakichkolwiek szans obrony czy ucieczki na własną rękę.

Teraz otrzymała wsparcie, którego jej tak bardzo było trzeba.

Tylko że Herbert o tym nie wiedział. Pojęcia nie miał o istnieniu „świętego Jerzego”.

Całą minioną dobę Herbert podniecał się fantazjowaniem na temat krągłości Belindy. Niech no tylko matka zamknie za sobą drzwi, a droga do rozkoszy stanie otworem! Przygotowywał się też bardzo starannie: włożył czystą bieliznę, chociaż nie pomyślał, żeby się przedtem umyć, bo akurat to uważał za niemęskie, zlał się natomiast obficie perfumami i namaścił włosy dodatkową porcją olejku, po czym obejrzał się starannie w lustrze i ozdobił twarz tym specjalnym uśmieszkiem, na którego widok większość kobiet miękła niczym wosk. Sam sobie wydał się niebywale interesujący, a teraz miało się okazać, że wszystko to na próżno!

Pani Tilda natomiast z wyraźnym zadowoleniem przyjęła zaproszenie Belindy do Grastensholm. Z niepokojem w oczach patrzyła, jak ta bezwstydna dziewczyna próbuje omotać jej syna. Pani Tilda domyślała się, rzecz jasna, że Herbert ma swoje drobne przygody, a jeśli dowiadywała się czegoś więcej, natychmiast brała sprawy w swoje ręce, obgadywała dziewczynę przed synem i swoimi przyjaciółkami na przyjęciach, winę za wszystko zrzucała na kobietę, jej zdaniem bezwstydną uwodzicielkę. Och, jakże ona nienawidziła Signe!

No, ale tamta, chwała Bogu, umarła.

Tym razem chodziło o siostrę Signe, to głupie cielę. Pani Tilda nigdy by nie przypuszczała, że Herbert może okazywać zainteresowanie komuś takiemu! A on tkwi w dziecinnym pokoju od rana do wieczora! Zaraz po śmierci Signe ustalili oboje, że Herbert powinien się ożenić z siostrą zmarłej, w przeciwnym razie bowiem stary Lie mógłby żądać zwrotu pożyczki. Ponowne wżenienie się w rodzinę było najlepszym zabezpieczeniem. Później jednak Herbert oświadczył, że wystarczy, jeśli Belinda zamieszka w Elistrand i będzie się zajmować Lovasą. Tilda uznała to za rozwiązanie znakomite, zwłaszcza że dziewczyna okazała się taka ograniczona.

Ale teraz? Ca to się porobiło? Herbert nie może się zalecać do tego popychla, to nie do pomyślenia! A jednak sprawy tak właśnie zdawały się wyglądać!

Tego dnia Tilda była szczególnie zła na Belindę i oczerniała ją przed Herbertem bez umiaru.

No i cóż za nowina! Przyszedł posłaniec z Grastensholm z zaproszeniem dla Belindy. Tilda przyjęła to z ulgą. Będzie więc mogła spokojnie pójść na swoje przyjęcie. Musi tylko dość wcześnie wrócić do domu. I chyba jednak w przyszłości nie powinna wychodzić tak często.

Musi przecież pilnować interesów syna. Biedny chłopiec, jest taki bezbronny wobec tych uwodzicielskich kobiecych sztuczek.

Wizyta w przyjaznym domu w Grastensholm była prawdziwym ukojeniem dla skołatanej duszy Belindy. Nareszcie mogła swobodnie oddychać. Co prawda do hallu weszła z lękiem, mając w pamięci opowiadanie Viljara o duchu, ale wszędzie panował taki spokój i ład, że rychło zapomniała o strachach.

Heike też nie budził już w obcych takiej grozy jak dawniej; siwa broda, którą teraz nosił, łagodziła rysy i dodawała mu godności. Belinda natychmiast obdarzyła zaufaniem tych dwoje starszych państwa o młodzieńczym sposobie bycia. Siedziała z Lovisą na kolanach, gospodarze zachwycali się małą i tak pięknie wyrażali się o Signe, że Belinda nie posiadała się ze szczęścia. Sama także mogła opowiadać o swojej ubóstwianej siostrze, o jej wyjątkowych zaletach, o tym, jaka była popularna i uwielbiana, jak pięknie wyglądała w czasie ślubu i w ogóle o wszystkim, co Signe wiedziała i umiała.

Wtedy Vinga uśmiechnęła się łagodnie i powiedziała, że Belinda też z pewnością ma wiele wyjątkowych zalet, ale ona gwałtownie zaprotestowała.

Zjadła znakomitą kolację w towarzystwie gospodarzy, a potem wszyscy troje siedzieli w pięknym saloniku i rozmawiali, podczas gdy mała Lovisa spała na kanapie, otoczona mnóstwem poduszek.

Vinga wypytywała, jak teraz wygląda dom w Elistrand, i Belinda odpowiadała, ale jakoś nieskładnie, bo wciąż przypominał jej się święty Jerzy i Viljar, i cmentarz, i brama do Elistrand.

Przy okazji, kiedy Belindzie udało się jakoś nie odbiegać od opowiadania o domu, zapytała, czy państwo Lind nie wiedzą przypadkiem, kim była Villemo Kalebsdatter Elistrand? Usłyszała oczywiście całą historię Villemo. Dowiedziała się o jej fatalnej miłości do Eldara Svartskogen i wszystkich nieszczęściach, jakie to uczucie na nią ściągnęło, o tym, jak mało brakowało do katastrofy, kiedy przez wiele godzin wisiała uczepiona wątłej brzózki nad Głębią Marty. Poznała także historię miłości Villemo i Dominika, zanim pozwolono im być razem, i dowiedziała się, jak trzeba było walczyć o uratowanie Ulvhedina, o tym, jak z potwornej bestii stał się człowiekiem, i na koniec poznała przeżycia Villemo w Danii, jej spotkanie z okropnymi Ludźmi z Bagnisk…

Belinda wytrzeszczała oczy i tylko od czasu do czasu wykrzykiwała: „Nie!” i „Oj!” albo „O mój Boże!”

– No właśnie, Viljar mówił nam, że znalazłaś dziennik swojej siostry w dawnym pokoju Villemo – uśmiechnął się Heike. – Muszę ci powiedzieć, że nasz wnuk nigdy jeszcze nie był taki rozmowny jak wczoraj wieczorem i dziś przed południem. Musiałaś zrobić na nim wielkie wrażenie. Ale teraz to rozumiem.

Vinga kiwała przyjaźnie głową.

Belinda zarumieniła się z zakłopotania i stała się bardziej wylewna, niż powinna.

– Och, on jest naprawdę bardzo miły! Rozmawialiśmy bardzo długo wczoraj wieczorem na cmentarzu. Jemu jest tak strasznie przykro, że nie może z państwem rozmawiać o swoich kłopotach, ale naprawdę nie może, bo nie chciałby państwa ranić.

Vinga i Heike wymienili pospieszne spojrzenia.

– Tak, my wiemy o tym – odparł Heike. – I bardzo bolejemy, że tak jest. Bo przecież naprawdę potrafilibyśmy go zrozumieć.

Belinda pochyliła się z przejęciem.

– Niestety, to niemożliwe! On po prostu nie chce, za żadne skarby, żeby się państwo dowiedzieli, że w domu są du…

Zamilkła przestraszona. Opadła na fotel i zakryła usta ręką. Ogromne oczy pełne były żalu.

– Och – szepnęła. – Ja naprawdę nie chciałam!

– Nic nie szkodzi – uspokoiła ją Vinga pospiesznie. – Co miałaś zamiar powiedzieć?

Łzy spłynęły Belindzie na policzki,

– Mój Boże, zdradziłam swego jedynego przyjaciela. Och, jaka ja jestem beznadziejna! Nie potrafię zrobić niczego, niczego, ani jednej rzeczy normalnie!

Vinga uklękła przy niej i próbowała ją pocieszać, tymczasem Heike starał się dowiedzieć, co miała na myśli. Po raz pierwszy zdarzyło się, że mogli choć odrobinkę uchylić rąbka tajemnicy swego wnuka.

Heike pełen był jak najgorszych przeczuć.

– Belindo, czy Viljar opowiadał ci a duchach?

Odsunęła się i zaczęła gwałtownie machać rękami, jakby chciała odegnać od siebie marę.

– Nie! Nie, absolutnie nic takiego!

Gorzej niż ona chyba nikt nie kłamał.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Chcieli się oswoić z tą wiadomością.

– A teraz posłuchaj, Belindo – rzekł Heike spokojnie. – Ani ty, ani Viljar nie musicie się niepokoić z naszego powodu. My wiemy, że w Grastensholm są duchy. Nie mieliśmy tylko pojęcia, że Viljar je widział.

Belinda wyprostowała się i patrzyła na nich mokrymi od łez, przerażonymi, ale bardzo pięknymi oczyma.

– Je? On widział tylko jednego!

– No, Bogu chwała – mruknęła Vinga. – Jak wyglądał?

– Przecież ja nie mogę o tym opowiadać.

– Nie, nie, oczywiście, to zrozumiałe – zgodził się Heike. – Belindo, musisz to potraktować jak najpoważniej, ale spokojnie. Po pierwsze, ty nikogo nie zdradziłaś. To my, podstępnie, wymusiliśmy na tobie informacje, których wcale nie zamierzałaś nam powierzać, i przekonamy o tym Viljara. Byłaś wobec niego lojalna i o nic więcej nie będziemy cię pytać. Ale ja po prostu nie mogę pojąć, że on zdołał zachować to w tajemnicy przez tyle lat. Nie wiedziałem, że jest taki dzielny.

– Ta pewnie dlatego, że on się bał tego ducha tylko w dzieciństwie – wyjaśniła Belinda. – Teraz już się tym tak bardzo nie przejmuje. Teraz ma inną tajemnicę, wcale nie związaną z duchami, sam tak powiedział. I to wcale też nie ma nic wspólnego z dziewczynami, o tym mogę spokojnie z państwem rozmawiać, bo ja także nic więcej o tej nowej tajemnicy nie wiem.

– I nie mówił ci, dlaczego nie chce z nami na ten temat rozmawiać? – zapytał Heike.

– Owszem, mówił. To by państwa bardzo zraniło, a on nie może do tego dopuścić, bo bardzo państwa kocha, powtarzał to wiele razy.

Vinga przytuliła ją do siebie.

– Dzięki ci za te sława, moje dziecko, czasami naprawdę w to wątpiliśmy. I mówisz, że on nie chciał powiedzieć, o co to chodzi? Nawet tobie?

„Nawet tobie”, cóż ta za cudowne słowa dla kogoś takiego jak Belinda. Poczuła, że słodkie ciepło przenika jej ciało.

– Nie. Nie dostałby na to pozwolenia. Od tamtych ludzi.

– Od jakach znowu tamtych?

– Ja także o to pytałam – oświadczyła Belinda z przejęciem, zdziwiona tym, że potrafi zadawać takie same pytania jak inni ludzie. – Ale on nie odpowiedział. Nie mógł.

Vinga popatrzyła na Heikego.

– A może on się wdał w coś niezgodnego z prawem?

– Nie, absolutnie w to nie wierzę! – zawołała Belinda. – Sprawiał wrażenie bardzo dumnego z tej swojej tajemnicy.

Heike i Vinga kiwali bez słowa głowami.

Belinda chciała ich za wszelką cenę przekonać o dobrych intencjach Viljara.

– Sądzę, że powinniśmy poczekać, wszyscy troje. On sam nam powie, kiedy nadejdzie odpowiednia pora.

Uśmiechali się, widząc jej zaangażowanie.

– Nie powiemy Viljarowi ani słowa – zapewnił ją Heike. A po chwili dodał: – Ale sprawę duchów musimy wyjaśnić. Bo to także jest problem. I na szczęście potrafimy sobie z nim poradzić.

Zmienili temat i rozmawiali teraz o tym i owym, nawet nie zauważyli, że zrobiło się późno. Belinda była uszczęśliwiona. Jej gospodarze okazywali jej tyle sympatii, zachowywali się tak naturalnie i pytali ją nawet o radę w różnych sprawach, czego dotychczas nikt nigdy nie robił. Dodawało jej to poczucia własnej wartości, czegoś, co zawsze odnosiła do innych ludzi, nigdy do siebie.

Nagle usłyszeli trzask drzwi wejściowych i do salonu wszedł Viljar.

Belinda spłonęła gwałtownym rumieńcem.

– Och, powinnam była już dawno wrócić do domu! Strasznie się zasiedziałam! Zabrałam państwu tyle czasu!

– Nie, nie, wprost przeciwnie – zapewniała ją Vinga. – Już dawno nie spędziliśmy tak małego wieczoru jak dzisiaj. Belinda jest bardzo miła i bezpośrednia, wiesz, Viljarze!

Głos wnuka zabrzmiał chłodno i jakoś matowo:

– Ach, tak?

Belinda rozpaczliwie pragnęła, by te straszne rumieńce spełzły z jej policzków. Po raz pierwszy widziała Viljara w świetle i niemal nie była w stanie na niego patrzeć, tak potwornie była skrępowana.

Heike odetchnął głęboko i powiedział:

– Viljar, nie myśl, że Belinda jest roztrzepaną gadułą, bo to nieprawda. Ona wolałaby umrzeć, niż zdradzić twoją tajemnicę, ale to my, stare lisy, wydobyliśmy z niej wiadomości, z których wynika, że ty, nasz wnuk, nie masz do nas ani krzty zaufania. Nie chciałeś nam powiedzieć, że widziałeś w domu ducha. Nie, Belinda niczego takiego nam nie powiedziała, my tylko złożyliśmy razem różne fakty i wyszło nam, że tu musi chodzić o ducha. Usiądźmy teraz, wszyscy czworo, i porozmawiajmy.

Viljar stał odwrócony plecami do Belindy, a ona miała wrażenie, że chce jej w ten sposób okazać pogardę. Poczucie winy wprost ją przytłaczało.

Młody człowiek zwrócił się do Vingi i rzekł lodowatym tonem:

– Może babcia zwolnić stangreta. Ja sam odwiozę naszego gościa.

Potem spojrzał na Belindę. Wtedy ona z przerażeniem odkryła, że oczy Viljara są zielononiebieskie, ale jest to kolor tak zimny, że mimo woli zaczęła myśleć o zamarzniętym wodospadzie, takim, jakie się czasami widuje zimą w górach. A mimo to, jakież to niezwykłe, te lodowate oczy wzniecały w niej gorący płomień. Lód, który może rozniecać ogień? Chyba tylko ona mogła wpaść na taki zdumiewający pomysł!

– Ja naprawdę nie chciałam niczego wypaplać – szepnęła zrozpaczona.

– Nie o tym myślałem – uciął. – Pomyślałem sobie tylko: aha, więc ty tak wyglądasz. Naprawdę nic ponadto.

Odwrócił się i Belinda już się nie dowiedziała, czy podoba mu się jej wygląd, czy też nie. Viljar zamierzał usiąść na kanapie, ale powstrzymał go krótki, ostrzegawczy krzyk.

– O mój Boże – bąknął, kiedy zobaczył uśpione dziecko. – To się mogło źle skończyć.

Ale na widok dziecka jakby trochę odtajał. Vinga wyszła, żeby zwolnić stangreta i przynieść Viljarowi coś do zjedzenia. Potem wszyscy usiedli przy niewielkim salonowym stoliku. Mimo wszystko nastrój był pełen napięcia, przynajmniej jeśli chodzi o Viljara, który wyraźnie starał się tłumić agresję. Nawet Belinda zdawała sobie z tego sprawę. Może zresztą przede wszystkim ona? Może była szczególnie wyczulana na jego zachowanie?

– Czyli że ty widziałeś tylko jednego ducha? – zapytał Heike wnuka bez zbędnych wstępów.

Ręka Viljara krojąca kawałek pieczeni zastygła.

– Nie rozumiem?

Vinga wtrąciła pospiesznie w imieniu męża i swoim:

– My bardzo dobrze wiemy, że w Grastensholm są duchy. Chcieliśmy jednak zachować to przed tobą w tajemnicy. Do głowy by nam nie przyszło, że o czymkolwiek wiesz.

Viljar odłożył sztućce i opuścił ręce:

– Więc wy także ją widzieliście?

– Czy była tylko jedna „ona”? – przerwała mu Vinga.

Viljar posłał Belindzie spojrzenie, które zdawało się mówić: Aha, to znaczy, że wygadałaś tylko tyle. Bardzo dobrze.

Owo ciche uznanie podziałało niczym balsam na udręczone serce Belindy.

– Teraz musicie mi wyjaśnić – zwrócił się do dziadków. – Czy to znaczy, że w domu jest więcej duchów?

Heike uśmiechnął się z goryczą:

– Tu się od nich aż roi, ale dotychczas oprócz mnie i Vingi widywała je tylko Tula. One nie robią nam nic złego, przeciwnie, pomagają nam. To bardzo długa i skomplikowana historia, której ci na razie oszczędzę…

– Ale ja chcę ją poznać! To wszystko mnie przecież w najwyższym stopniu dotyczy, skoro mam w przyszłości przejąć dwór.

– O, po mojej śmierci one się stąd wyniosą – uspokoił go Heike.

Taką mam przynajmniej nadzieję, pomyślał z bolesnym skurczem w sercu.

Viljar pociągnął solidny łyk złocistego wina.

– Powiedz mi… to nie jest ten szary ludek, o którym jest mowa w księgach Ludzi Lodu? Ten szary ludek Ingrid i Ulvhedina?

– Niestety, to jest szary ludek. Wezwaliśmy ich tu wszystkich, Vinga i ja. Sprowadziliśmy ich ze świata cieni, ponieważ rozpaczliwie potrzebowaliśmy ich pomocy.

– Ale w księgach nic o tym nie napisaliście!

– Wszystko zostało opisane w jednym tomie. Chcieliśmy, żebyście się o tym dowiedzieli po naszej śmierci, kiedy i szarego ludku też w Grastensholm już nie będzie. Nie chcieliśmy was niepotrzebnie straszyć.

– Tymczasem, jak widać, jedno z nich przestraszyło Viljara – westchnęła Vinga. – Kiedy to się zaczęło?

– Jeszcze w dzieciństwie.

– Biedny chłopiec! – Vinga spoglądała na niego z czułością. – Nic dziwnego, że nie chciałeś tutaj nocować.

– Czy to ze względu na… szary ludek nigdy nie wolno mi było chodzić na strych? – zapytał Viljar.

– To prawda – odparł Heike. – Szary ludek tam ma swoje miejsce. Prawdopodobnie mogłeś tam chodzić najzupełniej bezpiecznie, ale myśmy się bali. Tula weszła kiedyś na strych i o mało nie skończyło się to katastrofą. Chociaż ona też jest istotą wyjątkową. Porozmawiajmy jednak o twojej osobistej, że tak powiem, znajomej. Muszę wiedzieć wszystko dokładnie, bo one nie miały prawa pokazywać się innym ludziom i nie wolno im wchodzić da naszych sypialni. Pod żadnym warunkiem. No? Powiadasz, że to kobieta?

Belinda siedziała bez ruchu i przysłuchiwała się rozmowie. Tak była tym pochłonięta, że czasami zapominała zamknąć usta, ale kiedy się spostrzegła, bardzo się zawstydziła. Akurat w tym domu nie chciała się wydawać głupsza, niż jest. Poza tym trochę się bała powrotu do Elistrand. Fakt, że Viljar chciał ją odwieźć osobiście, nie mógł oznaczać nic innego, jak tylko że zamierzał wygarnąć jej, co o niej myśli. A był po prostu zbyt dobrze wychowany, żeby robić to w obecności innych.

– To jest młoda kobieta – wyjaśnił Viljar dziadkom. – Jest bardzo blada, ma wodniste oczy i sprawia wrażenie obrzmiałej. Jak topielica.

– O, ja wiem, kto to! – zawołał Heike. – To jedna z nich. Musisz jej się podobać. Może nawet zakochała się w tobie?

Viljar posłał mu miażdżące spojrzenie.

– W czteroletnim chłopcu? Bo chyba nie miałem więcej, kiedy przyszła do mnie po raz pierwszy.

I Viljar opowiedział, kiedy zjawa do niego przychodzi, jak staje przy drzwiach sypialni i po prostu patrzy. Mówił, że się właściwie do niej przyzwyczaił. Nigdy mu nic złego nie zrobiła, choć jej widok nie należy do najprzyjemniejszych.

– To nie może dalej trwać! – zawołał Heike oburzony. – Muszę porozmawiać z ich przywódcą. One się zrobiły takie bezczelne…

– Zaczekaj chwileczkę – przerwała mu Vinga. – Myśmy chyba już rozmawiali o tej mistycznej pannie dziś wieczorem, zanim ty wróciłeś, Viljarze.

Heike i Viljar spoglądali na nią pytająco. Belinda także przyglądała się drobnej, delikatnej damie o szczupłych dłoniach i wciąż jeszcze bardzo pięknych rysach. Naprawdę można być ładnym, będąc starym, myślała. W takim razie nie ma powodu bać się starości.

– Nie pamiętasz, Heike, o kim opowiadaliśmy Belindzie? O Marcie! O dziewczynie, która rzuciła się do rzeki przy wodospadzie. Nikt przecież nigdy nie wydobył jej ciała.

Viljar słuchał z przejęciem.

– Babcia ma rację! – zawołał po chwili. – Ona chce, żebyśmy ją pochowali w święconej ziemi.

– Otóż to! Jej nieszczęśni rodzice tak rozpaczali właśnie z tego powodu.

Heike jednak miał wątpliwości.

– Od tamtego czasu minęło blisko dwieście lat! Nigdy nie znajdziemy zwłok!

Ale Viljar już podjął decyzję. Wstał i zaczął chodzić po pokoju.

– Ona mnie najwyraźniej o coś prosi. I muszę to wypełnić!

Vinga wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.

– Ale może nie teraz, mój drogi. W tej chwili jest po prostu za ciemno. A nawet za dnia będzie niełatwo przeszukać Głębię Marty.

Viljar wrócił na swoje miejsce.

– Ja też chętnie pomogę – wtrąciła Belinda nieśmiało. – Mogłabym trzymać linę albo w inny sposób…

Viljar się uśmiechnął.

– Dziękuję, Belindo! Myślę jednak, że będziemy potrzebować czegoś pewniejszego niż lina. Poza tym z góry do głębi się nie dotrze, to oczywiste. Sam nie wiem, jak to z bliska wygląda, jak dostać się do rzeki pod wodospadem.

Heike odchylił się w zamyśleniu do tyłu.

– O ile mi wiadomo, to nikt nigdy tego nie próbował. Prąd jest tam zbyt silny, a brzeg bardzo wysoki i stromy. Ale…

– Tak? O czym dziadek myśli?

– Jeśli naprawdę jesteś zdecydowany to zrobić…

– Jestem! Absolutnie tak!

– W takim razie moglibyśmy zrobić na rzece tamę. Przynajmniej na jakiś czas.

Vinga wyglądała na przestraszoną, ale Heike zapalał się coraz bardziej do tego pomysłu.

– Vingo, tu chodzi o zbawienie ludzkiej duszy! Wprawdzie wszyscy należący do szarego ludku są mniej lub bardziej nieszczęśliwi, nie mogą nawet po śmierci zaznać spokoju, ale ta biedaczka musi być chyba bardziej niż inni pokrzywdzona, skoro ukazuje się zwyczajnemu śmiertelnikowi. Możliwe też, że cierpi z powodu wiecznej udręki swoich rodziców.

– Oczywiście, oczywiście, masz całkowitą rację! Jestem tylko niespokojna o Viljara, co będzie, gdyby, nie daj Boże, tama nie wytrzymała?

– Akurat teraz woda w rzece jest niska, jesienią, po suchym lecie… Jutro porozmawiam z zarządcą.

Belinda była tak przejęta wszystkim, że zapomniała o swojej nieśmiałości. Ujęła rękę Viljara.

– Gdybyś chciał, to mogłabym zejść na dół razem z tobą.

– Nie, na to się nie zgodzę – odparł stanowczo, lecz swojej ręki nie cofnął.

– Ale ja bym tak bardzo chciała. Moje życie i tak niewiele jest warte.

Ze wszystkich stron rozległy się gwałtowne protesty i została dosłownie zakrzyczana. Ale padły też upomnienia: jeśli Belinda nie przestanie pomniejszać swojej wartości, stanie się to nudne!

To, zdaniem Belindy, byłoby najgorsze ze wszystkiego. Obiecała więc obecnym, a zwłaszcza sobie samej, że już nigdy więcej niczego takiego nie powie. Oni natomiast przyrzekli jej, że będzie mogła uczestniczyć w eksperymencie nad rzeką, choć zejść na dno nie może. Lovisą tymczasem będzie się opiekować jedna z pokojówek pani Vingi.

Dziś jednak musiała wracać do domu, czas był po temu najwyższy.

Kiedy znalazła się na siedzeniu obok Viljara z małą Lovisą na kolanach, uznała, że pora przeprosić za to, co zrobiła.

– Tak mi przykro, że wygadałam twoją tajemnicę.

– Nic nie szkodzi! A tak naprawdę to bardzo miłe uczucie móc otwarcie rozmawiać z dziadkami o tych sprawach. Ale mam nadzieję, że o niczym innym im nie powiedziałaś?

– Och, nie! Nie jestem przecież aż taka głupia! To znaczy…

Viljar roześmiał się.

– Tak właśnie zawsze powinnaś mówić, Belindo! Spróbuj to sobie powtarzać wiele razy w ciągu dnia, a zobaczysz, że nabierzesz pewności siebie!

Śmiech Belindy brzmiał radośnie w ciszy późnego wieczoru.

Niektóre chwile chciałoby się zatrzymać na zawsze, pomyślała. Właśnie takie jak ta.

Kiedy jednak z ciemności wyłonił się potężny masyw zabudowań Elistrand, zadrżała.

– Uff, poczułam się, jakby mi kto zarzucił na plecy worek oblepionych mokrą ziemią kartofli!

– Rozumiem cię – mruknął Viljar.

– Całkiem zapomniałam o tych… O tych ponurakach, zabijających wszelką radość!

– Wiem, co masz na myśli. Ja ich przecież widziałem. Ale pamiętaj, że gdybyś nas potrzebowała, to drzwi Grastensholm zawsze stoją dla ciebie otworem. O każdej porze. Babcia i dziadek też tak powiedzieli.

– Dziękuję – szepnęła Belinda, spoglądając spłoszona w stronę Elistrand. Cała nowo zdobyta pewność siebie ją opuściła. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że staje się na powrót zalękniona i niezdarna. – Dziękuję wam za to, że tu jesteście! – powtórzyła. – To znaczy, chciałam powiedzieć… Uff, sama już nie wiem, co chciałam powiedzieć!

Загрузка...