ROZDZIAŁ XI

– Wejdź! – powiedział Heike krótko. – Vinga umarła.

– Wiem – odparła Tula. – Słyszałam wilki. Wtedy zrozumiałam, że spadła na ciebie żałoba.

– Tak. Wejdź!

Tula popatrzyła na dom.

– Jeszcze nie teraz. Najpierw chciałabym odprowadzić Vingę do grobu. Tymczasem mogłabym zatrzymać się w Lipowej Alei, jak myślisz?

Heike dobrze rozumiał jej tajemnicze słowa.

– Naturalnie! A jak się powodzi Christerowi i jego małej rodzinie?

– Bardzo dobrze! Przez jakiś czas będzie im pewnie mnie brakować, ale życie musi toczyć się swoim torem. Zrozumieją. Oni są wspaniali, cała trójka.

Heike skinął głową.

– Chodź, odprowadzę cię do Lipowej Alei. I tak muszę tam iść z żałobną nowiną.

Poszli wolno starą ścieżką, łączącą oba dwory. Tula prowadziła konia.

– Wiele lat minęło, odkąd byłaś tu po raz ostatni – powiedział Heike.

– Tak.

– Ale ty się nie zestarzałaś.

– Och, oczywiście, że się zestarzałam – uśmiechnęła się. – Ale masz rację, wyglądam chyba naprawdę dość młodo. Nawet jak na kogoś dotkniętego dziedzictwem.

– Jesteś tu oczekiwana.

– Skąd wiesz?

– Dziś w nocy było bardzo niespokojnie w Grastensholm. Myślałem, że to z powodu Vingi, ale teraz wiem.

One przeczuwały, że przyjdziesz.

– Owszem, tak mogło być. A ty, jak się domyślam, nie spałeś zbyt wiele tej nocy?

– Nie. Przez całą noc leżałem z Vingą w ramionach.

Rozmawialiśmy. Spokojnie i szczerze. Później straciłem z nią kontakt. Zaczęła opowiadać o swoich rodzicach. Znowu była w Elistrand, w czasach swego dzieciństwa. Mówiła o Elisabet i o Vemundzie, o pełnym radości i ciepła życiu. Potem jeszcze raz na chwilę do mnie wróciła, zdołałem jej powiedzieć, jak bardzo ją kocham i wtedy odeszła. Na dworze było już całkiem jasno.

– Kiedy Tomas umierał, przeżywałam to samo. Tyle tylko że nie byłam taka spokojna jak ty. Przez ostatnie jego życia krzyczałam i przeklinałam los. Jesteśmy u oboje samotni, Heike.

– Tak. Tak zawsze było z dotkniętymi. To my żyjemy dłużej, zostajemy sami.

– Jakbyśmy nie dość cierpieli z powodu dziedzictwa musimy jeszcze przeżywać żałobę.

– Żałobę i nienawiść?

– Do Tengela Złego?

– Tak. Wiesz, Tula, moja nienawiść do niego jest tak wielka, że wprost trudna do zniesienia. Nie wiem, co zrobię, kiedy już moja ukochana spocznie w ziemi.

Popatrzyła na niego, ale nie powiedziała ani słowa. Nie zapytała o nic. Może wiedziała wszystko?

Po raz trzeci w ostatnim czasie zebrali się wszyscy na cmentarzu w Grastensholm. Najpierw na pogrzebie Marty, potem Herberta Abrahamsena, a teraz Vingi.

Ten ostatni był najsmutniejszy.

Gdy ceremonia dobiegła końca i szli wolno do Lipowej Alei, gdzie miała się odbyć stypa, zobaczyli jakąś postać wpół ukrytą za krzakami przy bocznej drodze do Elistrand. Tula, która szła na końcu razem z Viljarem i Belindą, zapytała:

– Czy to ona? Ta, która więzi twoją siostrzenicę, Belindo?

– Tak – odparła szeptem Belinda, przepełniona ogromnym respektem przed tą nowo poznaną krewną Viljara. Tula ma takie dzikie oczy, myślała. I czy naprawdę ma ona czterdzieści osiem lat? Nie do wiary!

W oczach Tuli pojawił się złowieszczy błysk.

– Idźcie trochę sami – powiedziała. – Muszę z nią porozmawiać.

– Ale… – zaczął Viljar.

– Weź dziewczynę i idź!

Wahał się przez chwilę, ale ostatecznie ustąpił. Reszta żałobników już dawno ich wyprzedziła, oni byli ostatni, chcieli jeszcze sami pobyć przy grobie, pożegnać się z Vingą w ciszy.

Odwrócili się tylko raz i wtedy widzieli Tulę znikającą wśród drzew na skraju drogi. Widzieli też, że pani Tilda próbuje ukradkiem umknąć.

Nieco dalej czekał na nich Heike.

– Co się stało z Tulą?

– Poszła porozmawiać z panią Tildą.

Heike zbladł.

– Tula? Zwariowałeś?

– Dlaczego? Cina powiedziała, że spróbuje zmusić panią Tildę, żeby oddała…

Ale Heike już nie słuchał. Biegł z powrotem w stronę cmentarza, najszybciej jak mógł. Viljar i Belinda poszli za nim nie rozumiejąc, co się stało.

Znaleźli go wkrótce. Stał na drodze jak rażony gromem i wpatrywał się w zupełnie opanowaną Tulę. Pani Tildy nigdzie nie było widać.

Tula zwróciła się do Belindy. W jej pięknych, złotozielonych oczach płonął jakiś niesamowity, tragiczny blask, który przerażał ich wszystkich.

– Możesz już zabrać małą Lovisę. I odwieź ją do domu swoich rodziców. Oni się lepiej nadają na wychowawców.

Zapanowała jakaś przytłaczająca cisza.

Belinda spojrzała na drogę.

– Och… przecież tu leży broszka pani Tildy! Na… na kupce popiołu!

Viljar jęknął cicho:

– Nie dotykaj tego. Chodź! Idziemy stąd! Szybko!

Szarpnął Belindę i pociągnął za sobą do Lipowej Alei. Z daleka zobaczyli, że Eskil na nich czeka. Solveig poszła przodem, żeby sprawdzić, czy wszystko przygotowane do przyjęcie gości.

– Co to było… – zaczęła Belinda, ale Viljar jej przerwał.

– Nie pytaj o nic i niech Bóg się nad nami zmiłuje! Naprawdę nie wiem, co teraz będzie.

– Co masz na myśli?

– To, że najpierw utraciliśmy Tomasa, a teraz utraciliśmy Vingę. Już nic gorszego spotkać nas nie mogło. Teraz nad nami może się rozpętać piekło!

Podczas stypy nie powiedzieli, co się stało po drodze z cmentarza. Ten czas powinien być w całości poświęcony pamięci Vingi. Viljar porozmawiał z dziadkiem, dopiero kiedy wracali do Grastensholm.

– Naprawdę nie rozumiem! Jak Tula mogła czegoś takiego dokonać? Nigdy żaden z obciążonych dziedzictwem potomków Ludzi Lodu nie miał aż takiej siły.

– Tula nie działa sama – wyjaśnił Heike pobladły wargami.

Viljar popatrzył w górę na wznoszący się przed nim stary dwór.

– To dlatego ona nie chce mieszkać w Grastensholm.

– Tak. Czekają tu na nią.

– Domyślam się, że to nie chodzi o naszych przodków.

– Nie, oni takich rzeczy nie robią. To coś całkiem innego.

– Ale wyszli teraz poza obręb dworu?

– Na to wygląda.

– Kim są? Czy to cała ta gromada, którą dziadek nazywa szarym ludkiem?

– Nie, to nie szary ludek. Ich jest czworo, to zupełnie kto inny. Ja nigdy nie pojąłem, co one u nas robią. Nigdy! Są obdarzone wielokrotnie większą siłą niż szary ludek i tak naprawdę to nie mają z tamtymi nic wspólnego. A towarzyszą Ludziom Lodu zawsze od czasów Tengela Dobrego i Silje.

– I szczególną słabość mają do Tuli?

W głosie Heikego wyczuwało się napięcie:

– Ja nie wiem, jakiego rodzaju powiązania ma z nimi Tula, ale jest ich zdobyczą, tak. Powiedziałbym może nawet: ofiarą. Stanie się ich własnością, gdy tylko przekroczy progi Grastensholm. I ona o tym wie.

– Ale się nie broni?

– Teraz już nie. Po śmierci Tomasa jak gdyby spaliła za sobą wszystkie mosty łączące ją ze światem ludzi. Zresztą sam widziałeś.

– Tak – przyznał Viljar z drżeniem.

– Boję się, Viljarze. Boję się zabrać ją do naszego domu. Och, ale biedna Belinda! Zostawiliśmy ją! Stara się za nami nadążyć, a my idziemy coraz szybciej.

Czekali na goniącą ich dziewczynę.

– I mimo wszystko bardzo się boję wrócić do Grastensholm – westchnął Heike. – Tam jest tak pusto, tak okrutnie, nieludzko pusto bez Vingi!

– Wiem, dziadku.

Viljar spoglądał na Heikego ukradkiem w świetle chłodnego jesiennego słońca. Z trudem rozpoznawał dziadka. To może nawet nie takie dziwne, że ktoś się zmienia pod wpływem cierpienia i żałoby, ale to było jeszcze coś więcej. W oczach Heikego dostrzegał jakieś fanatyczne zdecydowanie. Uświadamiał sobie to teraz, ale widział je od chwili, kiedy dziadek przyszedł mu powiedzieć, że babcia umarła. Już wtedy na twarzy Heikego malował się nie tylko trudny do wypowiedzenia żal. Była tam także bezgraniczna desperacja. Coś nieodwołalnego, co budziło w Viljarze lęk.

W takich chwilach dobrze było mieć przy sobie Belindę. Współczującą, niosącą pociechę i taką rzeczywistą, taką z tego świata. Dziewczyna przez ten krótki odcinek drogi dzielący ich od domu musiała się nad tyloma sprawami zastanowić. Przemyśleć praktyczną organizację życia, na przykład, kto się zajmie Lovisą, skoro ona, Belinda, ma wrócić do Christianii, albo co należy zrobić z rzeczami pani Vingi. Z drugiej strony, przyjemnie było zajmować się takimi właśnie sprawami.

Zaraz następnego dnia rano Heike poszedł do lensmana, żeby go powiadomić, co się stało z panią Tildą, którą zaczynano już szukać. Oczywiście, nie wyjawił całej prawdy. Zjawisko, o którym tu mogła być mowa, nosiło w ludowej tradycji nazwę samospalenia i było to określenie budzące grozę. Wszyscy znali różne przerażające historie o ludziach, którzy zapalili się sami z siebie. Było co prawda bardzo mało takich zdarzeń w historii świata, ale zjawiska niesamowite i nadprzyrodzone lud chętnie przechowuje w pamięci. Gdy więc lensman i jego asystent zobaczyli na własne oczy spopielałe szczątki pani Tildy na drodze, nikt nie wątpił, że taki to właśnie los ją spotkał.

Chyba sam diabeł po nią przyszedł, wyraził ktoś przypuszczenie, i nikt przeciwko temu nie zaoponował.

Lovisa została przeniesiona do Grastensholm bez najmniejszych protestów ze strony krewnych pani Tildy. Znowu wysłano wiadomość do rodziców Belindy, bo któż jak nie oni miałby się teraz zająć Elistrand.

Zanim jednak rodzina z liczną gromadką rodzeństwa Belindy zdążyła się sprowadzić, w parafii Grastensholm zaszły nowe wydarzenia…

W dwa dni po pogrzebie Vingi Viljar zszedł wcześnie rano do jadalni na śniadanie i zastał tam już Belindę z Lovisą na ręku.

– Dzień dobry – rzekł przyjaźnie. – Obie wstajecie tak wcześnie?

Jak zawsze w ostatnim czasie na widok Viljara Belindę przeniknął rozkoszny dreszcz. Było to bardzo przyjemne uczucie, a mimo to nie lubiła, kiedy ją ogarniało. Bo odczuwała przy tym także ból.

– Twój dziadek wstał jeszcze wcześniej – odparła skrępowana. – I już gdzieś pojechał. Zostawił dla ciebie list. O, tutaj, proszę bardzo!

– List? – zapytał Viljar marszcząc brwi. – Dlaczego, na miłość boską, on pisze do mnie listy?

Usiadł przy swoim nakryciu i rozerwał kopertę.

Cisza aż dzwoniła w uszach. Taka cisza panuje w domach żałoby, w których nagle zaczyna brakować jednego głosu. I tu właśnie tak było, zabrakło nagle radosnego i serdecznego głosu drobnej starszej pani o srebrnobiałych włosach i energicznych młodzieńczych ruchach. Zdawało się, że wszelkie życie opuściło Grastensholm. To rozrzutne, czasem nieodpowiedzialne i lekkomyślne życie, z winem późnymi wieczorami, luksusowymi zachciankami i pogodą ducha.

– Nie – szepnął Viljar przerażony. – To niemożliwe!

– Co się stało? – spytała Belinda również szeptem.

– On postradał zmysły! Nie wolno mu tego robić! – wołał teraz Viljar głośno. – Muszę natychmiast biec do Lipowej Alei!

– Idę z tobą – oświadczyła Belinda, bo przecież jej miejsce było tam, gdzie jest Viljar.

On jednak nie słuchał. Z listem w ręce wypadł z domu.

Belinda oddała Lovisę pokojówce i pobiegła za nim. Viljar dotarł już do zagrody dla koni i Belinda musiała podnosić spódnice, żeby go dogonić, ale i tak udało jej się to dopiero na dziedzińcu Lipowej Alei. Na wszelki wypadek trzymała się parę kroków za nim także wtedy, kiedy już wchodził do domu.

Rodzice Viljara i Tula siedzieli przy śniadaniu.

– Co cię tu przygnało tak wcześnie? – zapytał Eskil.

Także i ten dom był pogrążony w żałobie po śmierci matki Eskila. Na twarzach wszystkich malowało się przygnębienie.

Viljar przez moment patrzył w oczy Tuli, która siedziała naprzeciwko drzwi, i przez głowę przemknęła mu myśl, że chętnie by się dowiedział, czym się to ona zajmowała podczas długiej podróży ze Szwecji… Ale teraz nie miał czasu na takie sprawy.

– Heike pojechał do Lodowej Doliny!

Reakcja Eskila i Solveig była taka sama jak jego. Zdumienie i strach.

Tula natomiast zerwała się na równe nogi:

– Co? Beze mnie? Kiedy wyruszył?

Belinda, zdyszana po szybkim marszu odpowiadała: – Dopiero co. Zostawił mi list dla Viljara. Potem poklepał mnie po policzku i odjechał. Zaraz potem przyszedł Viljar.

– I to teraz – narzekał Eskil. – Kiedy zimy tylko patrzeć. To przecież stary człowiek!

Tula zaczęła się zbierać. Przełknęła ostatni kęs chleba i popiła mlekiem.

– Czytaj mi ten list, Viljarze. Ja sama nie mam ani chwili do stracenia!

– Ależ ty nie możesz…

– Zamknij się! Czytaj!

Viljar rozłożył arkusik.

Kochany Viljarze! Niniejszym oddaję Grastensholm całkowicie i wyłącznie pod Twoją opiekę i wiem, że dasz sobie z tym radę.

Ten list jest także pożegnaniem. Teraz, kiedy Vingi już nie ma, chcę spróbować odnaleźć naczynie Tengela Złego z ciemną wodą i zniszczyć jej złowrogą siłę wodą, którą Shira przyniosła ze źródła dobra. Wiem, że nie ja jestem do tego powołany, ale nie mam nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Jeśli się okaże, że jestem w stanie uwolnić ród od tego straszliwego ciężaru, to zrobię to. I może już nie będą się musiały rodzić dzieci tak ciężko doświadczone jak ja i wielu innych. Będę się starał wrócić do domu, a jeśli nie wrócę, będziesz wiedział, że mój zamiar się nie powiódł.

Cały skarb Ludzi Lodu należy teraz do Tuli, która później przekaże go Sadze, następnej w szeregu. Jeśli zaś chodzi o alraunę, to chciałbym ją zatrzymać. Alrauna towarzyszy mi od pierwszych miesięcy i ochraniała mnie przez całe życie. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebna mi jest jej siła, bo, jak powiedziałem, zamierzam powrócić! Pewnego dnia także alrauna stanie się własnością Tuli.

Zabieram ze sobą pamięć nieskończenie bogatego życia z Twoją babcią, Vingą, Viljarze. Pozdrów mojego ukochanego syna Eskila i powiedz mu, że był dla nas wyłącznie radością. Pozdrów też jego cudowną żonę, Solveig, która była z nami i w dobrym, i w złym. Pozdrów naszą szaloną Tulę i poproś ją, by dobrze strzegła skarbu Ludzi Lodu! Oczywiście, ja nie zabieram ze sob6ą wszystkiej wody z butelki Shiry, bo gdyby mi się nie powiodło, to przecież woda musi czekać na tego, który został powołany, by podjąć i wygrać walkę. I dbaj, kochany Viljarze, żeby naszej małej Belindzie było w życiu dobrze. Naprawdę na to zasługuje.

Błogosławię Was wszystkich! Zobaczymy się niedługo!

Oddany Wam Heike

Viljar opuścił list na kolana. Wszyscy patrzyli na niego stropieni.

– Nie wygląda na to, by sam wierzył, że wróci do domu – westchnęła w końcu Solveig.

– Wróci na pewno! – zawołał Viljar. – Musi wrócić!

Tula bez słowa pobiegła do swojego pokoju.

– Nie możemy pozwolić, żeby ona za nim pojechała – powiedziała Solveig przestraszona.

Głos Eskila raczej nie pozostawiał nadziei:

– W takim razie spróbuj ją zatrzymać!

Viljar opadł bezradnie na krzesło.

– Co robić, ojcze?

Nim Eskil zdążył odpowiedzieć, do jadalni wpadła Tula gotowa do drogi. Wrzuciła jeszcze do torby parę kromek chleba i kawałek wędzonej baraniny, pocałowała Solveig w policzek i dziękując za gościnę wybiegła z domu.

Tula pojechała najpierw do Grastensholm, ale zatrzymała się przy bramie. Na dziedziniec nie weszła, nie chciała ryzykować. Stanęła w strzemionach i zawołała w stronę starego domu:

– Ja wrócę! Wrócę jak najszybciej! Ale teraz muszę dogonić Heikego! Pojadę z nim do Lodowej Doliny! Życzcie mi szczęścia! I czekajcie tu na mnie!

Potem zacięła swego gniadego konia i pognała w dół drogi, aż ziemia pryskała spod kopyt.

Jesienny las płonął niemal boleśnie pięknymi kolorami. Przy drodze, którą jechała, rosły przeważnie drzewa liściaste i nigdzie w lesie nie wyglądały równie barwnie i wspaniale jak właśnie tu. Osiki i brzozy potrząsały nad jadącą liśćmi żółtymi jak złoto, jarzębiny mieniły się czerwienią i różnymi odcieniami wypolerowanej miedzi, a na tle tego wszystkiego odcinały się ciemnymi plamami zbrązowiałe korony dębów i niebieskozielone gałęzie sosen.

Tula jednak tego nie dostrzegała. Myślała tylko o jednym: dogonić Heikego!

I nie potrzebowała zbyt wiele czasu, żeby tego dokonać. Za którymś zakrętem zobaczyła przed sobą ogromną postać o siwych włosach i bujnej, siwej brodzie.

Zatrzymał konia i czekał.

– Wiedziałem, że pojedziesz za mną – powiedział, kiedy się zbliżyła.

– To dlaczego nie poprosiłeś mnie o to jeszcze w domu?

– Chciałem, żebyś sama zdecydowała.

Spokojnie ruszyli dalej. Niebo było tak niebieskie, że wyglądało jak wnętrze ogromnej kopuły wykonanej z lazurowej emalii.

– Masz butelkę? – zapytała Tula.

– Mam.

– Ale skarb został w Grastensholm?

– Nie, skądże! To znaczy duża część, tak, została w domu. Ale zabrałem po trochu wszystkiego, co może mi być potrzebne.

Znowu długo jechali w milczeniu. Tula rozmyślała o tej budzącej lęk magicznej sile, którą Heike wciąż zdawał się posiadać. Tej sile, która od lat spoczywała w jego duszy na kształt jakiejś burzowej chmury, naładowanej do granic możliwości.

Tula była dokładnie w takiej samej sytuacji.

– Wciąż jesteś bardzo młoda – powiedział Heike. – Czy naprawdę chcesz to zrobić swojej rodzinie?

Odpowiedziała dopiero po chwili.

– Malin jest rozkosznym dzieckiem. Ale chyba nie musi mieć takiej babki jak ja.

– Ale przecież zawsze byłaś…

– Zamknij się! Nie wiesz, co się działo w czasie mojej podróży do Norwegii.

Heike nie powiedział nic więcej. Wsłuchiwał się po prostu w głuchy tętent końskich kopyt na miękkim podłożu. Wciąż jechali bocznymi traktami, jeszcze mieli daleko do głównej drogi łączącej Christianię i Trondheim.

– Zima idzie – powiedziała Tula.

– Wszystko wskazuje na to, że będzie łagodna. Łagodna i późna.

Tula wciągała ostre, zimne powietrze i nie wyglądała na przekonaną. Ale przecież nie bała się zimy. Niczego w ogóle się nie bała, bo, prawdę mówiąc, już przestała się zaliczać do rodzaju ludzkiego. Nie czuła się żyjącym, złym czy dobrym człowiekiem, nieustannie walczącym, by utrzymać się na powierzchni tego trzęsawiska, jakim jest życie.

– Jak myślisz, kiedy będziemy na miejscu? – zapytała.

– Na ogół liczy się dwadzieścia dni konnej jazdy na drogę z Christianii do Trondheim. To normalna prędkość. Myślę, że my sprawimy się szybciej.

– Tylko żeby nie zgonić koni – upomniała Tula.

Spojrzał na nią spod oka i uśmiechnął się.

– O, widzę, że pochodzisz z Ludzi Lodu. Ale to oczywiste, że nie będziemy męczyć koni.

Znaleźli się teraz w okolicy o ładnym, pofałdowanym krajobrazie. Przed nimi w niezwykle pięknym i jakby stworzonym do tego miejscu wznosiła się kościelna wieża. Ludzie zawsze wiedzieli, gdzie budować kościoły, zawsze znajdowali dla nich najładniejsze otoczenie.

– Czy masz jakiś konkretny plan? – zapytała znowu Tula.

– Właściwie to nie. Nic poza próbą odnalezienia miejsca, w którym Tengel Zły zakopał naczynie. A nie bardzo mamy się po czym orientować w tych poszukiwaniach. Ostatni w pobliżu tego miejsca był Ulvhedin ponad sto lat temu. I był tak odurzony narkotykami, że nie zapamiętał, którędy szedł.

– Punktem wyjścia może być skalny uskok nad grobem Kolgrima.

– Tak, to jest wskazówka. Pytanie tylko, ile takich uskoków jest w dolinie? No i jego grób nie znajduje się w pobliżu Tengelowego naczynia. To zaledwie wskazówka co do kierunku. Ale przecież nie poddamy się przy pierwszym niepowodzeniu, Tula.

– Pewnie, że nie – mruknęła. – Chociaż dręczy mnie niejasne przeczucie, że Tengel Zły nie pozwoli nam podejść zbyt blisko.

– Będzie się starał nas zatrzymać, ale ja mam alraunę.

– Kolgrim też miał – przypomniała mu.

– Miał. Ale ja chciałbym mimo wszystko wierzyć, że jest pewna różnica między Kolgrimem a mną.

– Och, z pewnością! – zachichotała. – Przynajmniej co do wieku.

Heike uśmiechnął się także.

Potem jechali znowu w milczeniu, a wkrótce znaleźli się na ruchliwej głównej drodze, gdzie co chwila spotykali innych jeźdźców, powoli sunące powozy i wyładowane fury. Słońce wciąż jeszcze nie osiągnęło najwyższego punktu na niebie.

Viljar był niespokojny. Tyle miał pracy we dworze, ale nie był w stanie niczym się zająć. Koło południa poszedł znowu do Lipowej Alei, gdzie znalazł ojca w takim samym nastroju.

Na widok przybyłego Eskil westchnął:

– Muszę wyruszyć za nimi. Nie zniosę myśli o tym, że ojciec pojechał do Lodowej Doliny.

– Dokładnie to samo przyszedłem powiedzieć – oświadczył Viljar. – Przyszedłem Prosić, żebyście z mamą doglądali Grastensholm przez kilka dni, dopóki nie sprowadzę dziadka z powrotem do domu.

Nikt nawet słowem nie wspomniał o Tuli. Ona sama decydowała o swoim życiu. A poza tym jej nowa postawa wobec świata przerażała ich nie na żarty.

– Nie, ty nie możesz wyruszyć w taką niebezpieczną i ryzykowną podróż – zaprotestował Eskil. – Jesteś na to za młody.

– A ja bym powiedział, że ty jesteś na to za stary – odparł Viljar z przekąsem. – Poza tym zamierzam ich powstrzymać. Nie pozwolę im jechać do doliny, chyba to rozumiesz!

Solveig była przestraszona, nie chciała żadnego z nich wypuścić z domu. Po dłuższej dyskusji, po licznych protestach i zapewnieniach, zrezygnował jednak Eskil. On przeżył przygodę swego życia w Eldafjordzie. Viljar nigdy nigdzie nie wyjeżdżał. Było oczywiste, że to on powinien jechać.

– Ale staraj się dogonić ich jak najprędzej – upominał go Eskil. – Jeśli zajadą zbyt daleko, to nie będą chcieli zawrócić. I koniecznie musisz przywieźć Heikego do domu. Choćbyś miał go związać!

– Możesz na mnie polegać – zapewniał Viljar. – Nie przekroczy granic tej ponurej doliny. Będziemy w domu najpóźniej za kilka dni.

Viljar poszedł do domu spakować najpotrzebniejsze rzeczy.

W hallu zastał Belindę z Lovisą nad gotowym do drogi kuferkiem.

– A wy dokąd się wybieracie? – zapytał.

– Moja rodzina przyjechała do Elistrand. Przysłali posłańca po mnie i Lovisę, czekam na powóz.

– Ach, tak! – rzekł Viljar i nagle poczuł w sercu ogromną pustkę. – No tak, to było…

Ale Belinda nie dowiedziała się nigdy, co to było…

– Zabierasz pistolety? – zawołała zdumiona. – Idziesz gdzieś?

– Muszę jechać za dziadkiem i Tulą. Muszę sprowadzić ich do domu, nie wolno dopuścić, żeby pojechali do Doliny Ludzi Lodu. Muszę ich powstrzymać…

Belinda zdecydowanym ruchem posadziła Lovisę na kanapie.

– W takim razie jadę z tobą.

– Oszalałaś? Mowy nie ma!

Belinda nie ustępowała:

– Nie możesz jechać sam. Ktoś musi się tobą opiekować.

Patrzył na nią rozbawiony, ale też i trochę wzruszony.

– I to ty zapewnisz mi opiekę?

– To mój obowiązek.

– Myślałem, że twoim obowiązkiem jest opieka nad Lovisą.

Udało jej się powstrzymać dziecko, które o mało nie spadło na podłogę.

– Lovisa już nie stanowi problemu. Będzie jej dobrze u mojej rodziny. Mama umie się znakomicie opiekować dziećmi.

Viljara ogarnęło nagłe głębokie współczucie dla naiwnej Belindy. Czy ona naprawdę wierzy w to, co mówi? Czy nie zdaje sobie sprawy, jak jej matka zajmowała się nią samą, rodzoną córką?

Chociaż podobno wnuki to zupełnie inna sprawa. Ludzie mówią, że dla wnuków robi się dużo więcej. Więc może rzeczywiście Lovisie będzie dobrze w Elistrand.

Ale co z Belindą?

Stała naprzeciwko i wpatrywała się w niego wojowniczo, ale w głębi jej spojrzenia czaił się lęk. Jakby wiedziała, jaka będzie odpowiedź Viljara.

Westchnął głęboko.

– Obiecałem i babci, i dziadkowi, że będę o ciebie dbał… Poza tym to potrwa nie dłużej niż jakieś dwa, najwyżej trzy dni…

I, myślał sobie, jakkolwiek się ta podróż ułoży, to Belinda i tak będzie uszczęśliwiona, jeśli pozwolę jej jechać. Taka jest przecież zaniedbana! Tak przez wszystkich poniewierana. Co ją tam czeka w tym Elistrand? Będą ją traktować jak nieudolną niańkę Lovisy. „Belindo, nie stój, tylko bierz się za pieluchy! Nie, och, czy ty naprawdę nigdy nie potrafisz dopilnować, żeby woda do kąpieli była odpowiednio ciepła? Biedna Signe, że też ona nie może sama pielęgnować swojej córeczki. Pomyślcie, co by to była za wspaniała matka!”

Wątły płomyk nadziei, który pojawił się w oczach Belindy po pierwszych słowach Viljara, zgasł, bo milczenie zanadto się przedłużało.

– Dobrze, możesz jechać – zdecydował.

– Oooch! – jęknęła. – Co mam zabrać? Gdzie to zapakować? Dobrze pomyśl, co będzie nam potrzebne. Zabrać płaszcze przeciwdeszczowe? A może zimowe okrycia?

Dał jej kilka poleceń i przez następne pół godziny oboje uwijali się jak w ukropie. Belinda, jak zwykle niepewna siebie, wciąż popełniała jakieś błędy, prawie nie miała czasu zajmować się Lovisą, ale na szczęście powóz z Elistrand nadjechał i dziecko zostało wyprawione pod opieką stangreta. Teraz Belinda myślała ze strachem, że ona sama powinna się znaleźć jak najdalej od Grastensholm, zanim rozgniewani rodzice pofatygują się osobiście, żeby ją sprowadzić do domu.

W końcu dosiedli koni. W ostatniej chwili przybiegła jeszcze służąca z butelką wódki. Nigdy nic nie wiadomo bąkała pod nosem.

– Czy my zdołamy ich dogonić? – zastanawiała się Belinda. – Mają nad nami znaczną przewagę!

– Muszą się gdzieś zatrzymać na noc – odparł Viljar. – Po całym dniu w siodle. My wyruszamy po południu i w tym zawiera się nasza przewaga. Będziemy jechać do późna w nocy, musimy zdążyć – powtarzał przygnębiony.

Belinda rozkoszowała się myślą o najbliższej przyszłości. Będzie podróżować z Viljarem przez całe dwa długie dni, a może nawet dłużej, nim znowu znajdzie się w domu. Postanowiła, że to będą dwa najpiękniejsze dni jej życia. I ta jesień taka śliczna!

– A czy ty właściwie masz pojęcie o konnej jeździe? – zapytał Viljar. W jego głosie brzmiało powątpiewanie.

– Jasne! – odparła dzielnie.

Ale to nie była prawda. Belinda wychowywała się w mieście i nie miała żadnego doświadczenia w takich sprawach. Teraz jednak zupełnie się z tym nie liczyła. Musi po prostu utrzymywać konia dokładnie na tej samej linii, po której idzie koń Viljara, przynajmniej z początku, to wszystkiego się nauczy. Wkrótce Viljar zobaczy, jaka jest zręczna!

Solveig i Eskil przyszli do Grastensholm pożegnać się z synem, a także dowiedzieć się, co należy we dworze zrobić w ciągu najbliższych dni. Widok Belindy szykującej się do drogi zmartwił ich nie na żarty. Będzie dodatkowym obciążeniem dla Viljara, myśleli. Bo przecież do żadnej pomocy się nie nadawała. Miała mnóstwo dobrych chęci i życzliwości, ale naprawdę dużo jej brakowało. A poza tym jakie koszty! Dwa pokoje w gospodzie każdego wieczoru!

– Co prawda to bardzo ładnie z jego strony, że się tak opiekuje tym niewydarzonym dzieckiem – powiedział Eskil, jakby sam siebie chciał przekonać.

– Owszem – przyznała Solveig. – Ale jednak co do podróży, to mam wątpliwości. I w ogóle to wszystko jest dosyć niebezpieczne. Bardzo bym nie chciała, żeby ją zranił, a boję się, że prędzej czy później do tego dojdzie. Ona jest w nim po uszy zakochana, a on ją traktuje wyłącznie jak swoją podopieczną, dla niego Belinda jest kimś bardzo miłym, kto potrzebuje pomocy. Nic więcej.

– A swoją drogą ciekawe, kiedy ten chłopak zamierza się ożenić – westchnął Eskil i wszedł do domu, bo sylwetki dwojga młodych podróżnych zniknęły już w lesie.

Загрузка...