Heike i Tula dotarli do doliny wczesnym przedpołudniem. Poczuli się wtedy tak, jakby spalili wszystkie mosty i wszelkie ludzkie sprawy zostawili za sobą. Jakby zostawili za sobą cały świat. Dolina Ludzi Lodu była odrębnym światem, odrębnym stanem, odrębną jakością, inaczej nie byli w stanie wytłumaczyć tego oszałamiającego wrażenia, jakiego doznali na jej widok.
– Czujesz powiew historii? – mruknęła Tula tuż obok miejsca, gdzie kiedyś znajdowała się lodowa brama.
– Owszem – odparł Heike wzruszony. – Więc oni tutaj żyli? Nieszczęsne wyrzutki świata, potomstwo naszego przerażającego pradziada?
Nieświadomie oboje starali się nie wymawiać imienia Tengela Złego.
– Czego ty się właściwie spodziewasz po tym eksperymencie? – zapytała Tula. – Chodzi mi o to, że przecież żadne z nas nigdy nie wygra z nim walki. Wprost przeciwnie. On bez najmniejszego trudu pokona zarówno ciebie, jak i mnie.
– Wiem. Ale nie mogłem nie spróbować, Tula. Mam nadzieję, że może przynajmniej uda mi się odnaleźć miejsce, gdzie jest zakopane to jego naczynie. Żeby ułatwić życie naszym następcom. Ale bardzo mi brak alrauny.
– Poradzimy sobie bez niej. Tylko o jednej rzeczy nic wolno ci zapominać – powiedziała z pogróżką w głosie. – Ja zamierzam wrócić do Grastensholm! Żaden mały drań nie może mnie pokonać!
– Ani mnie – uśmiechnął się Heike cierpko. – Bo na co by się zdało znalezienie naczynia, gdybyśmy nie mogli nikomu o tym powiedzieć?
– No właśnie! To od czego zaczynamy?
Długo rozglądali się po dolinie, przypatrywali się otaczającym ją potężnym górom. Wiedzieli, że miejsce, którego szukają, musi leżeć wysoko. Wobec tego przeszukiwali wzrokiem zbocza.
– Wiesz, co ja myślę? – zapytał Heike. – Myślę, że wszystko tutaj porósł las. Od setek lat nie pasły się tu ani większe, ani mniejsze zwierzęta. Za czasów Ludzi Lodu wszystko wyglądało inaczej.
– Jak my tu coś znajdziemy? Te brzozowe zagajniki tak się rozrosły!
– Widzę też kępy wielkich sosen. Ziemia musi tu być żyzna. Nic dziwnego, że nasi utrzymali się tak długo.
Znowu uważnie przepatrywali zbocza. Bardzo niewiele pozostało tu pamiątek po przeszłości. Nic, co by mogło wskazywać drogę.
– Myślę, że nie powinniśmy popadać w sentymentalizm – powiedziała Tula. – Proponuję iść prosto do celu.
– Dobrze – zgodził się Heike. – Byłoby przyjemnie rozejrzeć się, jak Ludzie Lodu kiedyś żyli, ale nie mamy czasu. Pierwsze, co powinniśmy zrobić, to odszukać grób Kolgrima pod skalnym uskokiem.
– Tak. A potem będziemy posuwać się dalej od szczytu tego nawisu. Podobnie zrobił Ulvhedin. Ale tak był odurzony narkotykami, że nie pamiętał potem, gdzie to było.
Droga pod górę okazała się mozolną wspinaczką przez stary brzozowy zagajnik. Pnie drzew poszarzały ze starości, gałęzie były czarne, pokrzywione, niemal pozbawione liści. Wystarczyło mocniej pchnąć pień, żeby się ze skrzypliwym trzaskiem zwalił na ziemię, tak bardzo były spróchniałe. W górach jesień już się kończyła, ostatnie złote liście ledwo się trzymały gałęzi i przy każdym podmuchu wiatru spadały z szelestem. Ziemia w zagajniku porośnięta była miękkim mchem, który też już stracił kolor. Na początku wspinaczki mijali coś, co musiało być porośniętymi mchem resztkami zabudowań. Tula zatrzymała się i coś tam szeptała, nie powiedziała Heikemu, co robi, a on nie pytał.
Znalezienie właściwego wzgórza w tej leśnej okolicy okazało się sprawą bardzo skomplikowaną. Wczesnym popołudniem jednak stanęli u stóp kolejnego wzniesienia, sami już stracili rachubę, którego.
– Tutaj leży Kolgrim – oświadczył Heike. – Tutaj wibracje śmierci są niewiarygodnie silne, choć wszystko wokół zarosło.
– Nie wszystko – zaprotestowała Tula. – Został wolny od trawy trójkąt, pewnie ten sam, o którym piszą w księgach. Ale krzyża, który Dan postawił na grobie, nie ma.
– Może też niezbyt dobrze go umocował – powiedział Heike. – Ale teraz musimy iść dalej. Dzień coraz wyraźniej chyli się ku zachodowi.
Od dawna wyczuwali coś jakby opór. Słaby, kiedy weszli w dolinę, narastający w miarę, jak zbliżali się do celu. Opór, złość, która teraz niemal nie pozwalała im oddychać. Oto są, dwoje obciążonych dziedzictwem potomków Ludzi Lodu, na terytorium Tengela Złego. Gdzieś tutaj, w tej okolicy, ukrył naczynie z wodą zła. Jego duch, siła jego myśli strzeże tego miejsca. Fantom, niemal tak samo silny jak on sam. Zarówno Tula, jak i Heike przez całe życie byli poddawani działaniu siły myśli Tengela Złego, wiedzieli, że jest ogromna i śmiertelnie groźna.
Teraz ją wyczuwali. Tak mocno, jakby była rzeczywistą mocą, szczelnie owijającą ich ciała, jakby była cieczą, wypełniającą ich bez reszty. Ostrą, trującą i ciężką od nienawiści. Gdziekolwiek Tengel Zły się teraz znajdował, w Słowenii czy gdzie indziej, to wiedział o ich obecności w Dolinie Ludzi Lodu. Widział ich z tego miejsca, w którym spoczywał, oni zaś odczuwali coraz wyraźniej, że bardzo go to denerwuje. Zwyczajni śmiertelnicy, którzy zapuściliby się do tej zapomnianej doliny i wędrowali wśród owych ponurych gór, nie mieli dla niego znaczenia. Poza tym raczej nie należało się obawiać, że znajdą ukryte naczynie, a po drugie zła siła Tengela bez trudu mogła ich unieszkodliwić, gdyby stali się zbyt natarczywi. Ale ci dwoje obciążeni dziedzictwem? Ci odszczepieńcy, którzy opowiedzieli się po stronie dobra, przychodzili tu, żądni walki ze złem… W każdym razie Heike. Tula była przypadkiem z pogranicza. Ale tutaj nie przyszła, żeby popierać Tengela Złego. Wprost przeciwnie! I nieśli ze sobą wodę Shiry.
Tych dwoje, którzy wdarli się do jego doliny, można powstrzymać jedynie zwielokrotnioną siłą myśli. To wymagało najwyższej koncentracji i przybysze odczuwali to wyraźnie.
Wspinaczka na strome zbocze zabrała im sporo czasu. Raz Tula przystanęła, żeby odetchnąć, i oczyma wyobraźni zobaczyła tragiczny upadek Kolgrima ze skały. Dolina leżała teraz skąpana w intensywnym blasku księżyca, niesamowicie piękna, wymarła, przerażająca. Liczne lodowce wysoko w górach, ponad doliną, odbijały księżycowe światło niemal wszystkimi kolorami tęczy: błękitem, seledynem, szafirem, a w jednym miejscu dostrzegła sinoróźowy cień jak złowieszczą przestrogę. Żadne z nich jednak nie poddawało się lękowi.
Cienka powłoka śniegu sprawiła, że zbocze stało się śliskie. Heike nie sprawiał wrażenia zmęczonego, ale mimo wszystko miał przecież siedemdziesiąt cztery lata i wspinaczka nie mogła być dla niego igraszką. Idąc ku górze nie rozmawiali ze sobą.
Nareszcie Heike mógł się wyprostować. Znalazł się na samym szczycie wystającej skały. Ruchem ręki powstrzymał Tulę, która nadchodziła tuż za nim.
Popatrzyła w ślad za jego spojrzeniem i stanęła jak wryta.
Na krawędzi skały coś było. Coś czarnego i skulonego. A może to kamień? Nie, bo w kamieniu odbijałoby się światło księżyca. To, co tam siedziało, było po prostu czarne albo ciemnogranatowe i nie było to ani zwierzę, ani powyginany pień drzewa.
Kiedy przypomnieli sobie własne rozważania sprzed kilku minut, wszystko wydało się całkiem zrozumiałe. To oczywiste, mógł to być jedynie Tengel Zły, który siedział tam zgięty wpół, otulony swoim czarnym płaszczem, i ani nie odbijał światła, ani nie rzucał cienia. Wszystko się zgadzało.
Przez chwilę stali bez ruchu, nie będąc w stanie zebrać myśli, wreszcie Tula zaczęła mówić szeptem. Nie wydało im się to wcale przesadą, że szepcze na tym pustkowiu. Nastrój tej chwili taki był, tak to odczuwali.
– On tu trzyma straż – mówiła Tula. – Nie zamierza dopuścić, byśmy zaczęli szukać miejsca, w którym schował naczynie. Na wszelki wypadek chce zatrzymać nas tutaj.
– Masz rację – przyznał Heike. – Ale to wyjaśnia mi jeszcze coś innego, nad czym wielu z Ludzi Lodu łamało sobie głowy.
– Co takiego?
– Że on bardzo dobrze to miejsce zna. Że był tu tamtego dnia, kiedy Kolgrim zranił Tarjeia.
– Myślisz, że to on wcisnął Kolgrimowi do ręki nóż?
– To by mnie wcale nie zdziwiło. Tarjei był najinteligentniejszym z potomków Ludzi Lodu, jaki się kiedykolwiek narodził. Wprawdzie nie był ani wybranym, ani obciążonym, ale miał najbardziej przenikliwy umysł. Wszystko wskazuje na to, że Tarjei znalazł miejsce, w którym zostało zakopane naczynie z wodą zła, i że ten, co siedzi tam na skale, przybył tu osobiście, by mu nie pozwolić posunąć się dalej. Kolgrim był jedynie narzędziem, odgrywał rolę wasala.
Tula spojrzała spod oka na nieruchomą postać.
– Myślę, że masz rację.
Heike patrzył na płaską powierzchnię ponad uskokiem.
– Co teraz zrobimy?
– Ja bym się nim nie przejmowała. Niech sobie tam siedzi, jak chce, a my chodźmy dalej. W górę. Bo przecież Kolgrim zbiegł z góry, prawda? Tamtędy – pokazała.
– Na to wygląda. Ale jak się tam dostaniemy?
Tula zastanawiała się przez chwilę,
– A niech to! – prychnęła. – Musimy przejść koło niego.
Spojrzeli w drugą stronę, ale tam zobaczyli tylko stromą, gładką ścianę, bez żadnych możliwości oparcia stopy gdziekolwiek. Istniała jedna jedyna droga na tamto płaskie wzniesienie i wiodła przez ów fatalny szczyt skały. O żadnym potajemnym przemknięciu się nie było nawet mowy!
– Powinienem był zabrać ze sobą alraunę – syknął Heike przez zęby.
– Nic by ci to nie pomogło. Pamiętaj, że Kolgrim zabił się z alrauną na szyi.
– Ona nigdy nie należała do niego. Alrauna zawsze zwalczała tę pokrakę na górze,
– Heike, licz się ze słowami!
Zdawało się, że dziwna istota uniosła się trochę, jakby spęczniała, kiedy została nazwana pokraką. Potem znowu opadła do dawnych rozmiarów.
– On słyszy wszystko, co mówimy – szepnął Heike.
– Uważasz, że powinniśmy zawrócić?
– Teraz? Nigdy w życiu!
– Dobrze powiedziane – rzekła Tula lakonicznie. – Nigdy w życiu!
– Musimy się z nim zmierzyć, spróbować go pokonać.
– W jaki sposób? Nasi przodkowie nie mogą ci tu w niczym pomóc.
– Wiem. I alrauna też nic by nie pomogła. Tula, czy tobie to nie pochlebia? Że on nie chce nas dalej puścić?
– Tak, możemy czuć się wyróżnieni. Będę chyba musiała użyć całej swojej sztuki. Tym razem to naprawdę nie przelewki.
– Ja też użyję moich magicznych przedmiotów, zabrałem ze sobą wszystko, co może się przydać. Zobaczymy, jak daleko nas to zaprowadzi.
– Celem powinno chyba być unicestwienie jego astralnej postaci i złamanie siły jego myśli, prawda?
– Owszem, ale zdaje mi się, że nie mamy przed nim żadnych tajemnic. Spójrz na niego teraz!
I to właśnie w tym momencie na pustkowiu przed wejściem do Doliny Ludzi Lodu, alrauna poruszyła się na piersi Viljara, jakby prosiła o pomoc dla narażonych na niebezpieczeństwo.
Paskudna figura siedziała jak przedtem, skulona, z pochyloną głową, ale wokół niej unosiło się coś jakby obłok kurzu, wirujący, złowieszczy, ostrzegawczy. Istnienie w pobliżu jasnej wody najwyraźniej przyprawiało tę pokrakę o niepokój.
– Nie bardzo mogę mówić o tym stworze: „on” – powiedziała Tula. – On, to tak, jakbyśmy przyznawali temu osobowość, ludzkie cechy. To jest… po prostu: „To”.
Jej słowa widocznie uraziły złą istotę, bo nagle zaczęła się powiększać.
– Lepiej chyba uważać, co się mówi – rzekł Heike.
Kiedy tak rozmawiali, Heike wydobył skórzany woreczek z częścią skarbu Ludzi Lodu. Otwierał go powoli, a tymczasem Tula śpiewała jakąś osobliwą, magiczną pieśń, której nie rozumiał. Przypomniał sobie teraz inną księżycową noc na innej płaskiej skale. Pięćdziesiąt lat już minęło od czasu, kiedy Vinga i on, przy pomocy czarodziejskich run i prastarych magicznych przedmiotów swojego rodu, przywołali na świat szary ludek. Wtedy mieli przed sobą całe życie. Teraz przed nim nie było już niczego. Mógł jedynie podjąć próbę zmierzenia się ze złem, żeby pomóc swoim potomkom.
Nagle zastygł w bezruchu. Monotonna pieśń umilkła, domyślił się zatem, że Tula przeżywa to samo co on.
Tuż przed nimi pojawiła się jakaś postać. Mężczyzna, być może trzydziestoletni, ale nie starszy. O łagodnym, smutnym uśmiechu na bardzo interesującej twarzy, o ciemnych, miedzianorudych włosach i rozumnym spojrzeniu. Unosił ostrzegawczo rękę, jakby chciał zagrodzić im drogę.
– Kim jesteś? – zapytał Heike.
Przybyły odpowiedział melodyjnym głosem:
– Ja jestem tym wybranym, który miał być obdarzony taką siłą, jakiej nikt przedtem ani potem na świecie nie miał posiadać. Ale nić mojego życia została przerwana, mój czas nigdy nie nadszedł, nawet ja sam za życia nie wiedziałem, że jestem wybranym. Wiedział o tym tylko ten stary zły…
Ogarnęło ich głębokie rozczarowanie.
– Skoro ty byłeś tym wybranym, to czy to oznacza, że dla Ludzi Lodu nie istnieje już żadna nadzieja?
– Nie rozpaczajcie – pocieszał ich przybysz. – Ród musiał czekać tak długo właśnie dlatego, że moje życie zostało przerwane, a siły unicestwione. Ale bądźcie spokojni, narodzi się jeszcze jeden! Być może ja i tak bym nie zdążył się rozwinąć, by być wystarczająco silny, nie wiem. Ale ten prawdziwie silny przyjdzie…
Wtrąciła się Tula:
– Zawsze myślałam, że nasi opiekunowie z tamtego świata nie mają władzy nad doliną i w żaden sposób nie mogą nam tutaj pomóc. Że jego siła jest tutaj zbyt wielka. Ale jednak ty przyszedłeś?
Uśmiechnął się tym swoim bolesnym uśmiechem i potrząsnął głową.
– Ja też nie mogę wam pomóc. Mogę was jedynie przestrzec. I to właśnie czynię. Zawróćcie, proszę was. Tu naprawdę nic nie możecie zrobić.
– Teraz nie możemy już zawrócić – odparł Heike. – Ale dlaczego ty się tutaj pojawiłeś?
– Podobnie jak twój przyjaciel Wędrowiec w Mroku został wysłany na Południe, by strzec miejsca spoczynku naszego przodka, tak ja mam pilnować miejsca, w którym ukryte jest naczynie. Twój przyjaciel ze Słowenii nie może zrobić nic innego, jak tylko trzymać cię z daleka od punktu, w którym spoczywa Tengel Zły, podobnie i ja mogę was tylko prosić, byście się jeszcze raz bardzo dobrze zastanowili nad swoją decyzją. Jeśli wybierzecie złą drogę, nie będę mógł wam pomóc.
Stali bez słowa. Istota na skale ani drgnęła.
– Widzę, że nie zamierzacie posłuchać mojej rady – uśmiechnął się przybysz cierpko. – W takim razie mogę was już tylko prosić o jedno: Nie drażnijcie go! Jego władza jest większa, niż się wam wydaje. Żegnajcie! Albo raczej: Do zobaczenia!
Po czym zniknął.
Oni zaś stali jak sparaliżowani.
– No tak – westchnęła po chwili Tula. – To przynajmniej wiemy, jak wygląda Tarjei.
– Masz rację, to z pewnością on. Wszystko się zgadza do najdrobniejszego szczegółu. Ród wiązał z nim wyjątkowo wielkie nadzieje. Rozumiem, że nie zdążył rozwinąć swoich możliwości. Zamysł był taki, że Tarjei miał być przygotowany pod każdym względem, miał skończyć najlepsze szkoły, otrzymać gruntowne wykształcenie, miał wiedzieć wszystko i dopiero potem miała się ujawnić jego ponadnaturalna siła. Ale szalona wyprawa Kolgrima ściągnęła go do tej nieszczęsnej doliny, gdzie absolutnie nie powinien był przychodzić nieprzygotowany… bo stał się zbyt łatwą zdobyczą tego tam. Z powodu Kolgrima, przeklętego wyrzutka! Nie, nie ma żadnych wątpliwości, kto kierował nożem w ręce Kolgrima. Przed urodzeniem się Shiry Tarjei musiał być najstraszniejszym wrogiem tej pokraki.
– To nie lubi słowa „pokraka”, Heike – powiedziała Tula, spoglądając ukradkiem na skałę.
– Ach, to przecież tylko chimera! – prychnął Heike niecierpliwie. – Koncentracja myśli. Chodzi mi o to, że jego tu przecież nie ma, on tylko kieruje ruchami tego czegoś tam z miejsca swojego spoczynku. Tula, my oboje, i ty, i ja, byliśmy kiedyś wydani jego władzy i w każdym przypadku sprawą najważniejszą był flet! Teraz, kiedy w pobliżu nie ma żadnego fletu, on nie ma nijakiej mocy!
– Być może masz rację – rzekła z wahaniem.
Księżyc świecił teraz jakimś niesamowitym blaskiem; było jasno niczym w dzień. Żadne nie miało poczucia rzeczywistości, nie obciążała ich też jakakolwiek odpowiedzialność. To, co robili, nie dotyczyło ludzi poza tą doliną. Mieli do spełnienia zadanie, które sobie sami dobrowolnie wyznaczyli i zamierzali je wykonać, nie licząc się z kosztami.
Przyszli tu, żeby mu odebrać zdolność do materializowania się i kierowania wydarzeniami daleko od miejsca, gdzie spoczywa jego fizyczna osoba. Jeśli potrafią tego dokonać, droga do przeklętej wody stanie otworem i wtedy będzie można uwolnić Ludzi Lodu od strasznego dziedzictwa, a cały świat od wielkiego niebezpieczeństwa: Że złe moce obejmą panowanie na ziemi.
Ale o tym niebezpieczeństwie wiedzą tylko Ludzie Lodu.
Zatem podjęli swoją pracę. Zaklinali złą moc i starali się ją obezwładnić za pomocą czarów. Skoro jednak pierwsze próby nie przynosiły żadnego rezultatu, zastanawiali się, co dalej. Heike rzucał na drogę, którą mieli iść, małe kulki z czarodziejskich ziół i innych magicznych remediów, by ograniczyć w tym miejscu oddziaływanie złego ducha. Najlepsze zaklęcia Tuli nie skutkowały – chwilami wydawało im się, że Tengel Zły siedzi i bawi się tymi ich nieporadnymi wysiłkami.
– Czy nie powinniśmy wylać paru kropel magicznej wody? – zapytała Tula szeptem, nie mając odwagi spojrzeć w górę na skuloną tam postać.
– Oszalałaś? – oburzył się Heike, także szeptem. – Wody musimy strzec, jakby była ze złota! Pomyśl, co by się stało, gdyby dostała się w jego pazury! Zniszczyłby ją, a w każdym razie my już byśmy jej nie zobaczyli.
– Chyba nie jest w stanie czegoś takiego zrobić!
– Cóż my o tym wiemy? Nie mamy nawet pojęcia, co ta stwora może, a czego nie. A poza tym Tarjei nas przed nim przestrzegał, pamiętaj!
Tula nie nalegała więcej.
Czas płynął powoli. Dwoje śmiałków posuwało się do przodu, prawie niezauważalnie, krok za krokiem, coraz bliżej potwornej istoty.
Wszystkie jednak mistyczne zabiegi, jakie wykonywali, wszelkie formułki i zaklęcia, pozostawały bez widocznego rezultatu. Skulona postać trwała na dawnym miejscu.
Księżyc toczył się po firmamencie i rzucał długie, zimne cienie na skały, błyski światła odbijały się od lodowców jak magiczne latarenki, łańcuch gór niczym wyrazisty relief rysował się na zielonkawogranatowym niebie.
W pewnym momencie Tula odważyła się na ostrożną próbę wyminięcia zawalidrogi, ale jej się to nie udało. Doszła jakby do granicy i dalej nie była w stanie wykonać ani jednego ruchu. Jakby się zderzyła z jakąś niewidzialną ścianą. Parskając ze złości musiała się wycofać.
Po chwili oboje, z niesłychaną cierpliwością, powolutku zaczęli się zbliżać do owego punktu. Znaleźli się już tak blisko, że mogli rozróżnić potworne rysy Tengela Złego, jego płaską czaszkę, wybałuszone rybie oczka z ciężkimi, pofałdowanymi powiekami, nos podobny do wielkiego ptasiego dzioba i odpychającą gębę.
Jakaś przedpotopowa stwora, wysuszona i zdeformowana. Trudno było pojąć, że to kiedyś mogło być ludzkie stworzenie.
Dostrzegali wyraz jakiejś złośliwej radości, złowieszczego triumfu w tym obrzydliwym obliczu, czy jak to nazwać, bo o twarzy raczej trudno by tu mówić. A wokół całej postaci wciąż unosił się obłok pylistej substancji, jakby stwora wydzielała z siebie czyste, materialne zło.
Bliżej nie mogli jednak podejść. Nie mogli go też wyminąć. Nie pomogło ani to, że Tula miotała przekleństwa, ani to, że Heike rzucał na ziemię kolejne, coraz silniejsze środki.
– Tylko odrobinkę, parę kropelek – szepnęła Tula.
Heike zawahał się. Chciał to zrobić, ale tak strasznie się bał! Mimo to pokusa była wielka…
– Naprawdę… namawiała Tula, przekrzywiając głowę.
Heike nadal się wahał. Pomyślał o zadaniu, które sobie wyznaczyli, o tej długiej podróży, podjętej, jak się zdaje, na próżno.
W końcu z desperacją zacisnął zęby i skinął na znak, że się zgadza.
Jak wiele z tego docierało do istoty na skale? Ile się domyślała, czy może słyszała? Nie mieli odwagi nawet spojrzeć w tamtą stronę.
– Tylko parę kropel – syknął Heike przez zęby. – Na ziemię, tam gdzie ten niewidzialny mur! Potem będziemy mogli przejść dalej.
– Dlaczego nie wprost na niego?
– Zbyt duża odległość.
Niewiarygodnie szybko Heike wydobył butelkę z wodą Shiry i wyciągnął korek. Po czym wylał kilka kropel, które spadły na ziemię u ich stóp.
W następnej sekundzie oboje przerażeni odskoczyli w tył.
Niżej, w dolinie, Viljar i Belinda stanęli jak wryci.
– Co to było? – szepnęła dziewczyna ze zgrozą.
Usłyszeli jakiś nieludzki wrzask wściekłości, który przeciął powietrze nad szczytami gór, spojrzeli w tamtą stronę, wcale nie tak daleko od nich. Konie rżały spłoszone i Viljar z największym trudem zdołał je utrzymać.
Z jednego ze wzgórz wznosił się ku niebu upiorny obłok żółtoszarego pyłu, a wewnątrz migały ostre błyski jak w burzowej chmurze.
– Tam, patrz, tam wysoko! Oni tam są! A w każdym razie coś – wykrztusił Viljar zdławionym głosem.
– Musimy się tam dostać? – zapytała Belinda blada jak ściana.
Rozległ się kolejny krzyk, tym razem ludzki.
– To dziadek – jęknął Viljar z lękiem. – To jego głos. Belindo, konie, szybko! Musimy się wspiąć na górę!
Nie mając odwagi zastanawiać się nad tym, co robią, pomagała mu przy koniach.
– Ale czy naprawdę musimy je wiązać? Chodzi mi o to, że jeśli… – jąkała się.
– Jeśli żadne z nas nie wróci? – dokończył za nią. – Masz rację. Założę bardzo luźne pęta, żeby mogły się w razie potrzeby same uwolnić. No, chodź! A może wolałabyś tu zostać?
– Nie, nie! Przecież muszę się tobą opiekować!
– Och, dziecko drogie – szepnął Viljar.
Wziął ją za rękę i pociągnął za sobą w gór.
Byli młodzi i silni, wbiegli więc na zbocze znacznie szybciej niż tamci. Ciągle pojawiały się rozjarzone płomienie, a raczej ich refleksy, bo teraz mieli skalną płaszczyznę ponad sobą i niczego widzieć nie mogli.
– Co zrobimy? – zapytała Belinda.
– Bardzo rozsądne pytanie – odparł zasapany po wspinaczce. – Ale jest tylko jedna rzecz, którą możemy zrobić i którą zrobić powinniśmy: zabrać tych dwoje szaleńców stąd jak najszybciej. To zbyt niebezpieczne miejsce!
Kiedy byli już prawie na samej górze, nagle buchnął na nich taki smród, że musieli się zatrzymać. Cały występ skalny był dosłownie spowity jakimś dziwnym dymem czy mgłą, czy może parą, nie potrafiliby określić. Tyle tylko że ta substancja zawierała coś jakby piasek czy kurz. I to on śmierdział tak obrzydliwie. W świetle księżyca zobaczyli Heikego jak, zataczając się, wchodzi tyłem w ten obłok, a ręce trzyma przed sobą, jakby się przed czymś bronił, widzieli też, że obłok ma jakieś centrum, jądro, z którego raz po raz wybuchają zielonozłote płomienie. Na moment obłok się rozproszył i wtedy zobaczyli jakąś figurę, maleńką, ale obrzydliwą, ulokowaną na skale i powoli przybliżającą się do Tuli i Heikego, którzy najwyraźniej nie zamierzali się poddać.
– Dziadku! Tula! – wrzasnął Viljar. – Wracajcie!
Tula odwróciła się ku nim na okamgnienie. Ostrzegawczo wyciągnęła przed siebie rękę.
– Wynoście się stąd! – krzyknęła nieoczekiwanie silnym i władczym głosem. – Nie zbliżać się!
Byli teraz na samej górze. Belinda, śmiertelnie przerażona, ukrywała się za Viljarem.
Heike wyprostował się, wyglądał jak posąg, jak bastion trudny do zdobycia. Wyciągał obie ręce i krzyczał w stronę potwora coś, czego nie rozumieli.
Rozległ się syk i z okropnej paszczy wydobył się kłąb żółtej jak siarka pary. Heike skulił się i chwycił za piersi.
Wtedy Viljar rzucił się na pomoc. Nie powinien był tego robić, ale nie mógł znieść widoku rannego dziadka.
– Wracaj! – krzyknęła Tula.
Belinda pobiegła za nim wołając:
– Nie wolno ci, Viljarze! Nie wolno!
Potwór skierował wzrok w stronę nowych intruzów, uznał ich widocznie za nieszkodliwych i uczynił tylko jeden ruch szponiastą ręką w stronę Belindy, najsłabszej. Obojętny, ale straszliwie skuteczny. Belinda z jękiem upadła na ziemię.
– O mój Boże! – jęknął Viljar i przypadł do niej. – Belindo!
– Odciągnij ją stąd! – wrzeszczała Tula.
Viljar już schwycił dziewczynę i wlókł ją za sobą w dół po zboczu.
– Belindo! – powtarzał wciąż tak żałośnie, że aż się serce krajało.
Ona zaś ledwie była w stanie otworzyć oczy, ale uśmiechała się do niego.
– Będzie… dobrze – zapewniała płaczliwie.
Ale te ostatnie wypadki okazały się brzemienne w skutki. Na moment koncentracja Heikego i Tuli została naruszona, a kiedy ponownie spojrzeli na potwora, zobaczyli, że stoi on tuż obok Heikego i zamierza się na niego szponiastą łapą.
Heike nie zdążył uskoczyć. Ze strasznym krzykiem, przywodzącym na myśl jakąś śmiertelną pieśń, zgiął się wpół, a potem upadł na ziemię. I tak już pozostał bez ruchu.
– Ty diable! – wrzasnęła Tula i starała się odciągnąć Heikego w bezpieczne miejsce.
Ponura istota znowu podniosła rękę. W tej samej chwili Heike pod wpływem nieznośnego bólu ocknął się i otworzył oczy. Teraz to już koniec, pomyślał. Potwór dopadł także Tulę. I dwoje młodych…
Co myśmy zrobili? Ale wtedy usłyszał przerażony krzyk Viljara i spojrzał w tamtą stronę.
Tengel Zły pochylał się, najwyraźniej zamierzając definitywnie z nimi skończyć, a już przede wszystkim z Tulą. Nagle jednak straszna figura cofnęła się gwałtownie. Jednocześnie Heike uświadomił sobie, że Tula odciąga go z całych sił od potwora, ale zobaczył coś jeszcze, coś niewiarygodnego!
Potwór nie był w stanie ich dosięgnąć! Powstrzymywały go cztery czarne cienie, które krążyły nad skałą jak ogromne nietoperze, tłukły go skrzydłami, odpychały z sykiem i parskaniem, a ich czerwone oczy miotały skry.
Były tak duże jak ludzie, ale wyglądały jak bestie. I miały ogromną władzę nad zjawą przedstawiającą Tengela Złego. Zjawa wycofywała się, broniła się z całych sił, pluła, wszystko bez skutku. Została zepchnięta aż na krawędź skalnego uskoku, łomotały w nią potężne błoniaste skrzydła, szarpały ostre szpony. Na oczach Heikego została zrzucona w dół.
Ze śmiertelnym wrzaskiem zjawa zniknęła za krawędzią skalnego nawisu i runęła w otchłań jak cień.
W następnej sekundzie zniknęły także cztery ptaszyska.
– Dzięki! – krzyknęła za nimi Tula w niebieskie przestworza. – Dzięki za pomoc!
Wspólnymi siłami zdołali z Viljarem postawić Heikego na nogi, a potem jak najprędzej zeszli w dół, Heike wspierany przez Tulę, a Viljar z Belindą na rękach.
Nie mówili nic, dopóki nie wrócili do koni.
– To ty nas uratowałaś, Tula – rzekł Heike, kiedy już byli gotowi do drogi.
– No, może nie akurat ja.
– Tak, ale masz potężnych przyjaciół! Którzy coraz bardziej mnie zadziwiają. Dlaczego? Dlaczego cztery demony pomagają Ludziom Lodu? Przeciwko samej istocie zła. Coś mi się tu nie zgadza.
– Może dlatego, żeby im było wolno mieszkać w Grastensholm – rzekła Tula.
– Nonsens! One istniały na długo, zanim ktokolwiek słyszał o Grastensholm. Nie, nie, ja sam wsiądę na konia.
– Nie jesteś w stanie, dziadku – rzekł Viljar bardzo zaniepokojony stanem zdrowia Heikego, który trzymał się na nogach jedynie siłą woli. – Nie powinniśmy byli tu przychodzić, Belinda i ja – tłumaczył się Viljar. – Zaprzepaściliśmy wszystko. Ale alrauna wysyłała sygnały.
– Postąpiliście bardzo słusznie – oświadczyła Tula przytomnie. – Heike i ja natrafiliśmy tam w górze na nieprzebytą ścianę, nigdy byśmy się stamtąd nie wydostali żywi. O, jak przyjemnie jest znowu siedzieć w siodle. Chodźcie, uciekajmy z tej przeklętej doliny, zanim stary potwór znowu ożyje!
Jechała tuż przy Heikem i podtrzymywała go. Belinda dawała sobie jakoś radę sama, przyszła już do siebie po ataku, ale wciąż nie otrząsnęła się z szoku i nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Siedziała w siodle wyprostowana, z przerażonymi oczyma.
Kiedy wyjechali z lasu, Viljar na wszelki wypadek zajął miejsce po drugiej stronie Heikego, Bo stary olbrzym nie wyszedł bez szwanku ze spotkania z Tengelem Złym. Dla wszystkich było oczywiste, że Heike został naznaczony śmiertelnym piętnem.
Chodziło już tylko o to, żeby jakoś zniósł długą drogę do Grastensholm, bo tam chcieli go doprowadzić – wszyscy!