ROZDZIAŁ IX

– Do Drammen? – zapytała Vinga zdumiona. – Co wy, na miłość boską, mieliście do roboty w Drammen?

Asesor poruszył się na swoim miejscu. Wyglądał na bardzo zadowolonego.

– O, to w najwyższej mierze interesująca informacja, Viljarze z Ludzi Lodu. Myśmy już od dawna mieli pewne podejrzenia. I co mi pan teraz powie?

Viljar opuścił ręce.

– To nieprawda – powiedział zmęczonym głosem. – Nie zdążylibyśmy tam dojechać i wrócić w tak krótkim czasie.

– Wszystko zależy z pewnością od tego, kiedy wróciliście do domu – rzekł asesor. Przypominał pająka, któremu udało się omotać muchę.

– Wrócili wcześnie – oświadczyła Vinga. Ona błyskawicznie pojęła, o co chodzi, choć nie rozumiała wszystkich okoliczności sprawy.

W końcu prawda dotarła też do Belindy.

– Nie, ja się przyznaję, kłamałam! – zawołała, próbując ratować sytuację. – Ja tylko tak mówiłam, bez zastanowienia, żeby ratować Viljara. Oczywiście, że on nie był w Drammen, nigdy byśmy tam nie zdążyli w tak krótkim czasie – zakończyła z żałośnie nieszczerym śmiechem.

– A zatem spróbujmy wyjaśnić bliżej tę nową okoliczność – powiedział lensman zirytowany. – Proszę odpowiedzieć: Gdzie byliście oboje wczoraj wieczorem?

Viljar zacisnął zęby.

– Czy to konieczne? – zapytał.

– Konieczne. Dla pańskiego dobra!

Viljar westchnął:

– No, trudno. W stodole w Grastensholm.

Na sali rozległy się głosy zdumienia i tłumione chichoty. Belinda także jęknęła, ale akurat to zebrani zrozumieli fałszywie. Że jest mianowicie urażona, iż Viljar wyjawił ich tajemnicę.

– Aha, w stodole – stwierdził lensman lakonicznie. – I, jak sądzę, nie muszę się pytać, coście tam robili.

– Owszem, proszę pytać – odparł Viljar z podniesionym czołem. – Bo nie działo się tam nic, o czym by nie można mówić głośno. Belinda była bardzo wzburzona tym, co ją spotkało w Elistrand, i chciała porozmawiać z kimś życzliwym w spokoju. A sam pan chyba dobrze wie, że dwoje ludzi potrzebuje czasem pobyć wyłącznie ze sobą. Porozmawiać, lepiej się zrozumieć. Tylko dlatego, że się nawzajem lubią.

Belinda siedziała z otwartymi ustami i nie spuszczała z niego oczu. Czy on naprawdę myśli to, co mówi? Czy te piękne słowa to prawda? Kiedy lensman zwrócił się do niej, aż podskoczyła.

– Czy to prawda, panno Belindo?

Przez moment nie rozumiała, do czego on zmierza.

– Co? Ach, tak, prawda, oczywiście, że prawda! Tylko oboje uważaliśmy, że lepiej nikomu o tym nie mówić. Bo moglibyśmy być źle zrozumiani.

Belinda tak strasznie nie umiała kłamać, ale teraz walczyła o życie Viljara. Muszą go z tego wyciągnąć, tyle pojmowała. Viljar znalazł się w okropnym położeniu. Śmiertelnie się bał, że pociągnie za sobą towarzyszy z Drammen, asesor miał poważne podejrzenia, z drugiej jednak strony musiał znaleźć jakieś wyjaśnienie, co robił poprzedniego wieczoru, gdzie był. Jeśli zostanie oskarżony o morderstwo, trafi do więzienia. Jeśli oskarżą go o współpracę z Marcusem Thrane i sprzyjanie ideom rewolucyjnym, także trafi do więzienia, a z nim wielu innych.

Belinda była teraz jedyną osobą, która mogła mu pomóc. Ale nikt mniej niż ona nie nadawał się na świadka mającego potwierdzić czyjekolwiek alibi.

Przełykała głośno ślinę i patrzyła Viljarowi w oczy z niemym błaganiem o pomoc. On jednak sprawiał wrażenie mniej zdenerwowanego, a nawet jakby zadowolonego. Więc może jednak odpowiadała tak, jak trzeba? Jego dziadek, Heike, też uśmiechał się do niej życzliwie, prawie z czułością. I rodzice Viljara patrzyli na nią przyjaźnie.

Może, może jednak wszystko pójdzie dobrze?

Ale nie! To straszne pytanie musiało w końcu paść:

– Viljarze z Ludzi Lodu – zaczął asesor, a w jego oczach czaił się chłód. – Nie otrzymaliśmy tu przekonujących dowodów, że nie wrócił pan później do Elistrand, by zabić Herberta Abrahamsena. Gdyby pan jednak wskazał jeszcze jakichś innych świadków…

Przeciągał ostatnie słowa, jakby kusił Viljara.

– Nie mam innych świadków prócz Belindy – odparł młody człowiek.

– No cóż, w takim razie przykro mi, ale jestem zmuszony poinformować pana, że pozostanie pan w areszcie pod zarzutem zamordowania Herberta Abrahamsena!

– Och, nie! – jęknęła Vinga, a Solveig zaczęła cicho płakać.

– Poczekajcie! – zawołała Belinda z desperacją, ponieważ chciała się jakoś odwdzięczyć Viljarowi za zaufanie i za te piękne słowa o dwojgu ludziach w stodole. A Belinda taka już była, wierzyła dokładnie w to, co jej mówiono, zaraz więc wyobraziła sobie, jak siedzą oboje z Viljarem w tej stodole i rozmawiają, i może nawet on obejmuje jej plecy…, tak, nawet na pewno tak robi… – Poczekajcie, chwileczkę… nie możecie tego zrobić! Ja wiem, że on jest niewinny! Tylko wy nie chcecie mi uwierzyć! Chciałam tylko powiedzieć… że nie jestem jedyną dziewczyną, do której Herbert Abrahamsen się tak źle odnosił.

– Nie, no wiesz co! – zawołała pani Tilda oburzona. – Takie rzeczy mówić o zmarłym!

– Ale to prawda! Bo Signe tak mówiła!

– Naprawdę Signe tak powiedziała? – zainteresował się lensman.

– Nonsens! – prychnęła pani Tilda.

– Tak. Ona wiele razy dawała to do zrozumienia. A poza tym ja znalazłam jej pamiętnik i…

– Co? – krzyknęła pani Tilda.

– Pamiętnik? – zapytał lensman.

– Tak. Pamiętnik Signe. Tam jest napisane o bardzo wielu sprawach. O życiu jej męża. I Signe płakała! Proszę mi wybaczyć, pani Tildo, że wyciągam to na światło dzienne teraz, kiedy pani jest w żałobie po swoim jedynym dziecku, ale Signe też nie żyje i ja jestem w żałobie po niej!

Belinda mówiła z wielkim żarem. Zmarli niewątpliwie potrzebują obrony, ale żywy Viljar potrzebuje jej jeszcze bardziej. Tam gdzie chodziło o niego, opuszczały ją wszelkie skrupuły.

– Nie zdążyłam, niestety, przeczytać dwóch ostatnich stron, bo nadeszła pani Tilda i musiałam schować pamiętnik.

– Żaden taki dziennik nie istnieje! – stwierdziła pani Tilda stanowczo, ale w jej oczach pojawił się na chwilę niespokojny błysk.

– Owszem, istnieje!

– A gdzie go schowałaś, Belindo? – zapytał lensman łagodnie.

– Dziennik należy do mnie – przerwała pani Tilda. – I nikt inny nie ma do niego prawa. Dziennik należy do matki Herberta. Nie wolno ci go oddać tym ludziom tutaj, Belindo! Oddasz go mnie, kiedy wrócimy do domu. Zrozumiałaś?

Belinda schowała ręce za siebie, jakby chciała bronić owego tak przez panią Tildę pożądanego pamiętnika.

– Ja już nie wrócę do Elistrand, pani Tildo.

– Twoja odpowiedzialność za dziecko…

– O tym porozmawiamy później – przerwał lensman, który chciał jak najprędzej jechać do Elistrand i zobaczyć dziennik, zanim wpadnie on w ręce pani Tildy. – Dzisiejsze przesłuchania uznajemy za zakończone. Proszę odprowadzić podejrzanego do aresztu!

Krewni Viljara obejmowali go po kolei, mówili pokrzepiające słowa, starali się dodawać otuchy, natomiast służba z Elistrand tłumnie opuszczała salę. Belinda wzruszona ujęła rękę Viljara i szeptała, że zrobi wszystko, żeby mu pomóc.

– No, no, może nie wszystko, Belindo! Nie obiecuj za wiele, najpierw się dobrze zastanów! – powiedział.

Belinda dygnęła grzecznie.

– Panie lensmanie, czy mogę odwiedzić Viljara w areszcie?

Przedstawiciel prawa zawahał się:

– Właściwie to tylko najbliższa rodzina ma prawo… No, ale niech ci będzie!

– A mogłabym tam zamieszkać? W celi obok?

– O nie, nie! Dać ci palec, to zaraz całą rękę wciągniesz! Nie wolno! Solidarność też musi mieć granice!

Belinda zauważyła, że wszyscy się uśmiechają, rozbawieni jej zachowaniem, więc pospiesznie znowu zamknęła się w swojej skorupie.

Wychodząc z biura usłyszała, że pani Tilda rozmawia bardzo stanowczym głosem z lensmanem.

– Ale ja mam prawo wiedzieć – domagała się. – Dlaczego ona rzucała moją broszką?

– To nieprzyzwoite! Naprawdę nieprzyjemne dla pani.

– Panie lensmanie! – W glosie pani Tildy brzmiały wszystkie groźby świata.

Policjant westchnął:

– Skoro pani nalega!

Belinda wyprzedziła ich i nic już więcej nie słyszała.

Wkrótce jednak pani Tilda wyszła także. Trupio bladą twarz pokrywały czerwone plamy, ku wielkiemu zdumieniu Belindy, bo nie sądziła, że w tej kobiecie w ogóle jest krew. Tilda pospiesznie ruszyła w stronę Elistrand. Kiedy mijała Belindę, posłała jej wyniosłe spojrzenie. Gdyby mogła, przeszyłaby ją na wylot. Belinda poczuła skurcz w sercu. Ile w tym spojrzeniu było nienawiści! Ale oprócz tego wstyd i wzburzenie, i jakiś upiorny triumf.

Belinda poczuła, że ją mdli.

– Chodźmy – ponaglał ją lensman. – Chcę zobaczyć dziennik, zanim ktoś inny go znajdzie.

Ludzie Lodu poprosili Belindę, by zabrała swoje rzeczy i wróciła jak najszybciej do Grastensholm. Byłoby najlepiej, gdyby mogła też zabrać dziecko, ale w to raczej wątpili.

Wkrótce dotarła w powozie lensmana do Elistrand. Natychmiast pokazała mu drogę do pokoju Signe.

Pani Tilda już tam była. Najwyraźniej domyślała się, że dziennik musi znajdować się właśnie tam, między innymi dlatego, że niedawno Belinda spędziła tam tak dużo czasu.

– Zechce pani być tak uprzejma i wyjść, pani Tildo? – zwrócił się do niej lensman najbardziej oficjalnym tonem, na jaki mógł się zdobyć.

– To mój dom!

– Myli się pani. Dom należy do Lovisy. A dziennik był własnością Signe. Kto jest jej bliższy? Teściowa czy siostra?

– Chcę wiedzieć, co dziennik zawiera!

– Dowie się pani w swoim czasie. Tymczasem jest to materiał dowodowy, należy do władz prowadzących śledztwo w sprawie morderstwa. I będzie najlepiej, jeśli nas pani zostawi samych.

Zdecydowanie prowadził ją ku drzwiom. Kiedy znaleźli się już blisko, otworzył je i pani Tilda musiała wyjść.

– No? – zwrócił się do Belindy.

Bez słowa pokazała mu ukrytą szufladę, którą natychmiast wysunął.

– Znakomicie! – zawołał. – Poczekaj chwileczkę!

Na palcach podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownym szarpnięciem. Do pokoju wtoczyła się pani Tilda, która z tamtej strony próbowała zaglądać przez dziurkę od klucza. Kiedy drzwi odskoczyły, straciła równowagę i runęła jak długa pod nogi Belindy.

Nikt nic nie mówił, dopóki się nie podniosła i nie otrzepała sukni z kurzu. Czyniła to zresztą z wielką godnością.

– Ona zawsze gdzieś się czai i podsłuchuje – mruknęła w końcu Belinda, która wciąż nie mogła opanować mdłości.

– Musisz się zaraz przeprowadzić do Grastensholm – powiedział lensman. – Atmosfera tutaj jest naprawdę niezdrowa.

– Żebym tylko mogła zabrać ze sobą Lovisę!

– Tak, to jest poważny problem. Nie możemy zostawić dziecka własnemu losowi. Ale zobaczymy później, a teraz zabieram dziennik, u siebie zapoznam się z nim w spokoju. Ilu stron nie zdążyłaś przeczytać?

Belinda pokazała mu, w którym miejscu skończyła.

– To nie tak dużo, zaledwie dwie strony. Wiesz co? Wrócę teraz do powozu i poczytam, a ty spakuj swoje rzeczy, to cię odwiozę da Grastensholm.

Przyjęła tę propozycję z wdzięcznością, byłaby całkiem szczęśliwa, gdyby jeszcze mogła zabrać Lovisę. Ale to nie mogło się udać.

Kiedy wstawiali kuferek Indy do powozu, pani Tilda wyszła do nich z dzieckiem na ręku i nie spuszczała z nich oczu. Jakby się chciała upewnić, że niczego nie ukradną.

Belinda błagała ze łzami w oczach, by mogła się zająć swoją siostrzenicą, teraz już pełną sierotą, i nie ulegało dla nikogo wątpliwości, że Lovisa też chce być z nią, ale pani Tilda była nieprzejednana, potrząsała ze złością dzieckiem, żeby je uspokoić.

– Nie może pani sama brać odpowiedzialności za takie małe dziecko, pani Tildo – próbował przekonać ją lensman.

– Oczywiście, że mogę, i znakomicie dam sobie z tym radę – upierała się pani Tilda. – Zresztą nie tak znowu trudno znaleźć niańkę, a ja uważam, że jestem najwłaściwszą osobą, żeby wychować dziecko jak należy. W skromności i bojaźni bożej, i tak, żeby nigdy nie zapomniało, iż jest przyczyną śmierci swego biednego, udręczonego ojca.

Belinda jęknęła ze zgrozy, a lensman syknął:

– Nie można przecież dziecka obarczać odpowiedzialnością za…

– Grzech pierworodny obciąża nas od urodzenia. I trzeba pamiętać, że to grzeszna matka tego dziecka sprowadziła mojego syna na manowce.

– Przecież oni byli małżeństwem!

– Powinien pan wiedzieć, lensmanie, że wszystkie kobiety wabiły mego syna na diabelskie ścieżki – oświadczyła pani Tilda, po czym wraz z dzieckiem weszła do domu.

Lensman odwrócił się, żeby poprawić uprząż.

– Ciekaw jestem, kto to pierwszy mu pokazał, że ręce kobiety są delikatne i pieszczotliwe, jeśli nie ta cholerna mamuśka! – mruczał ze złością. – Ale rodzinka, nie ma co! Ukochany synek mamusi!

Belinda spoglądała na niego żałośnie. Jakoś tak dziwnie się wyrażał, że nie mogła zrozumieć.

Długo patrzyła w ślad za Lovisą, która też odwracała się do niej ponad ramieniem pani Tildy; w końcu drzwi domu zostały zamknięte. W tej chwili nic już nie można było zrobić, ale Belinda nie zamierzała dać za wygraną!

– Czy należy pozwolić, żeby dziecko dorastało w takim poczuciu winy? – zapytała, kiedy powóz ruszał w drogę.

– Oczywiście, że nie – odparł lensman, a zabrzmiało to tak, jakby miał już jakieś plany co do przyszłości małej. – Zdążyłem przeczytać dziennik – dodał ponuro. – Miałaś rację, że Herbert to był drań. Zaraz odszukam tę kobietę, która przychodziła do Signe z insynuacjami na temat jego kochanek. Z opisu jasno wynika, kto to. Ta baba ma wyjątkowo jadowity język i jeśli może komuś zatruć życie, robi to bez skrupułów.

– A co jest na tych dwóch ostatnich stronach? Coś ważnego?

– Owszem, myślę, że znaleźliśmy rozwiązanie wielu zagadek. Najpierw mowa jest o sprawach, którymi nie powinniśmy się raczej zajmować, że mianowicie przywiązanie Herbena do matki jest chyba trochę zbyt silne. Najważniejsze jest jednak to, że Lovisa nie była jedynym dzieckiem Herberta.

– Och, mój Boże! Biedna Signe!

– Tak! Tak trzeba powiedzieć! Jak się o tym dowiedziała, nie mówi, ale wspomina o dwojgu nieślubnych dzieciach. Właśnie jedno z nich było przyczyną przeprowadzki z Christianii tutaj, ściśle biorąc – ucieczki przed konsekwencjami romansu. Jeśli chodzi o drugie dziecko, to wszystko wskazuje na to, że urodziło się mniej więcej w tym samym czasie, co córeczka Signe. O ile dobrze zrozumiałem, to mieszkało ono w naszej parafii.

– Och, Signe! – jęknęła Belinda. – A ja myślałam, że ona jest taka szczęśliwa! Z nas dwu ona zawsze miała więcej powodzenia. To ona miała wszystko, urodę, inteligencję…

– To nie zawsze oznacza szczęście. Ale teraz wiem przynajmniej, kto jest matką tego drugiego dziecka. Pamiętam młodą dziewczynę, która urodziła dziecko mniej więcej rok temu. Stała się po tym jakaś dziwna, zamknęła się w sobie. A dziecko zmarło. Z dziennika Signe wynika jednak, że ojciec dziewczyny przychodził do Elistrand z poważnymi pogróżkami pod adresem Abrahamsena…

– Ale to musiało być dawno temu! Signe nie żyje przecież od roku!

– Tak. Myślę, że on musiał tu przychodzić zaraz po tym, jak jego córka urodziła dziecko.

– No, ale to chyba nie on… – rzekła Belinda w zamyśleniu.

– Nie, nie on – przyznał lensman. – Ten stary zresztą nie jest typem człowieka, który mógłby kogoś zabić. On był po prostu zrozpaczony. Nie myślę też, żeby to zrobił Viljar z Ludzi Lodu.

– Ach, tak! – wykrzyknęła Belinda radośnie.

Lensman uśmiechnął się:

– Tak uważam. Viljar po prostu solidnie potrząsnął Abrahamsenem i to mu wystarczyło, żeby dać upust złości. Nigdy nie wierzyłem, że on mógłby wrócić do Elistrand i zabić człowieka, którego dopiero co pobił. To do niego niepodobne.

– Ale mimo to trzyma go pan w areszcie?

– No, a co mam zrobić? Viljar jest jedynym podejrzanym. A poza tym asesor sobie tak życzy. Chce go zmusić, żeby się przyznał do czegoś innego.

Belinda skuliła się.

– A może ty coś o tym wiesz? – dodał lensman z łagodnym naciskiem.

Podskoczyła na siedzeniu.

– Ja? Ja nic nie wiem! Absolutnie nic!

Lensman posłał jej wymowne spojrzenie. Mógłby bardziej stanowczo przycisnąć do muru tę małą kłamczuchę, ale czuł w głębi duszy, że nie powinien tego robić. Była tak bezgranicznie lojalna, a zarazem stanowiła najsłabszy punkt obrony Viljara z Ludzi Lodu. Wymuszać na niej zeznania to tak, jakby strzelać do młodego zajączka. Lensman zaś nie mógł nic poradzić na to, że lubił zarówno Viljara, jak i tę małą ufną istotę, nie cierpiał natomiast Herberta Abrahamsena i jego okropnej matki. Musiał jednak trzymać na wodzy osobiste uczucia.

– A więc pan uważa, że to krewni tamtej dziewczyny z Christianii zemścili się na Abrahamsenie? – zapytała Belinda, by odsunąć jak najdalej niebezpieczny temat Drammen i Marcusa Thrane.

– Ktoś taki jak Abrahamsen miał z pewnością wielu wrogów, ale jest bardzo prawdopodobne, że w tym przypadku chodziło o dziecko – przyznał lensman. – Z tego, co pisze Signe, wynika, że matka tamtego dziecka była kobietą zamężną. Można więc sobie wyobrazić, że jej mąż nie miał specjalnych powodów do radości.

– Ale jego nazwisko nie jest znane?

– Owszem. To znaczy nazwisko nie, ale muszę tylko sprawdzić zawód i powiązania z Abrahamsenem, to nie będzie trudne.

– I wtedy… Wypuści pan Viljara?

– Myślę, że on wyjdzie na wolność lada dzień. Będziecie go mieli z powrotem w Grastensholm jeszcze przed niedzielą.

Belinda usiadła wygodniej, prosta jak świeca, ręce złożyła na kolanach i uśmiechała się z radości.

Nie chciała nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby wtedy nie znalazła tego dziennika. Albo gdyby Kari nie przyznała się, że kłamie.

Tymczasem w Grastensholm Heike postanowił odbyć poważną rozmowę z Vingą.

– Och, mój kochany, naprawdę nie ma o czym mówić – próbowała bagatelizować sprawę Vinga.

Heike uderzył pięścią w stół, aż jęknęło, i zawołał:

– Nie życzę tu sobie żadnego fałszywego heroizmu! Jestem lekarzem i żądam, by moi najbliżsi okazywali mi trochę zaufania! Jak ja się czuję, twoim zdaniem, w takiej sytuacji? Od dawna masz bóle?

Vinga wzruszyła ramionami.

– Ależ zapewniam cię, to naprawdę nic poważnego. Czasami jakieś bóle w piersi. Zmęczenie. Nic, czym można by ci zaprzątać głowę.

Lęk sprawił, że Heike wpadł we wściekłość:

– To już chyba nadmiar szacunku dla lekarza! Nie życzę sobie tego! Nie spodziewałem się, że z twojej strony mnie to spotka, Vingo. Dlaczego nic mi nie mówiłaś?

– E tam! – bąknęła, patrząc zakłopotana na stół. – Wiesz, jak to jest. To nie przed tobą chcę ukryć chorobę, ale przed sobą.

– Tak. To rozumiem. Ale teraz opowiadaj!

– To wszystko naprawdę nie jest dokuczliwe. Miewam od czasu do czasu ostry ból, ale zawsze sobie to jakoś tłumaczyłam, albo że naciągnięty mięsień, albo że jedzenie mi zaszkodziło, no nie wiem, Heike, ale jestem przekonana, że to nic takiego.

– Ja też mam taką nadzieję – powiedział niemal brutalnie. – Ale zbadać cię muszę. Na wszelki wypadek.

W gruncie rzeczy Vinga też tego chciała.

– Jak to miło zrzucić odpowiedzialność na kogoś innego – powiedziała z uśmiechem.

Kiedy Heike badał ją bardzo gruntownie, zapytała:

– Jak ci się zdaje, co Viljar robi w tym Drammen?

Żadne z nich bowiem nie miało wątpliwości, że Viljar i Belinda tam właśnie spędzili wczorajszy wieczór.

– Nie wiem. Ja nic z tego nie rozumiem. I trzeba chyba przyjąć, że od dawna tam jeździ, zawsze kiedy na tak długo opuszcza dom…

– Nie zawsze. Czasami trwa to znacznie krócej, nie zdążyłby tam dojechać i wrócić.

– Masz rację. No cóż, nic specjalnego u ciebie nie wykryłem, ale pozwól, że przeprowadzimy poważną kurację wzmacniającą. To ci naprawdę potrzebne.

– A w każdym razie nie zaszkodzi – odparła równie obojętnie jak przedtem. – Ile kosztuje wizyta?

– Jednego całusa.

Przytulił ją do siebie i długo stali objęci, bez słowa, aż na dziedzińcu rozległ się stukot końskich kopyt i dźwięk zajeżdżającego powozu. Lensman przywiózł Belindę.

Wieczorem Belinda odwiedziła Viljara w areszcie. Był ożywiony i chyba się cieszył, że przyszła. A kiedy opowiedziała radosne nowiny, że już wkrótce będzie wolny, rzekł:

– Teraz, Belindo, musisz bardzo uważać. Wszystko zależy od ciebie.

Ona aż zbladła z przejęcia i zapewniała go szczerze, że może na niej polegać.

Stali każde po swojej stronie żelaznej kraty w drzwiach. Viljar zniżył głos do szeptu:

– Pamiętasz, że w Drammen dostałem różne papiery?

– Tak, pamiętam.

– Włożyłem je do kieszeni mojego płaszcza, który wisi w hallu w Grastensholm. Taki szary samodziałowy płaszcz, wisi na drzwiach. Musisz wziąć te papiery i zanieść je do pewnego człowieka we wsi. Powiesz mu też, że ja przez jakiś czas nie będę przychodził na zebrania, bo asesor mnie podejrzewa i mógłbym wszystkich zdradzić.

– Rozumiem. Załatwię wszystko, jak trzeba. Dzisiaj wieczorem?

– Nie, to by zwracało uwagę. Idź tam jutro przed południem, tylko pamiętaj, żeby nikt cię nie zobaczył.

Powiedział jej nazwisko i adres tego człowieka i wyjaśnił, jak się do niego idzie. Belinda nie pochodziła przecież z tutejszej parafii i mało kogo znała.

Viljar z apetytem zjadł kolację, którą mu, przyniosła, i serdecznie podziękował za odwiedziny.

– Ale dłużej już nie powinnaś tu zostawać – szepnął. – Przyjdź jutro, żeby powiedzieć, jak się wszystko udało.

– Oczywiście, że przyjdę! – zapewniła z błyszczącymi oczyma.

– Jesteś teraz moją najlepszą przyjaciółką – uśmiechnął się Viljar.

– Dziękuję ci, och, dziękuję! – szeptała uradowana i lekko jak na skrzydłach pobiegła do domu.

Całkiem szczęśliwa jednak nie była. Bo ostatnie słowa Viljara zabrzmiały tak, jakby przemawiał do dziecka. Do dziecka, które się lubi i chce pochwalić. A to akurat nie był ten rodzaj przyjaźni, której by pragnęła ze strony Viljara z Ludzi Lodu.

A tak naprawdę, to czego oczekiwała?

Na tyle była rozsądna, żeby wiedzieć, iż zbyt wiele spodziewać się nie powinna. Ale chciała przynajmniej być traktowana jak dorosła. Chociaż tyle. Wkrótce jednak porzuciła smutne rozmyślania i szybko poszła w stronę Grastensholm. Tyle przecież mieli wspólnego, Viljar i ona! Jakie piękne chwile przeżyli razem nad rzeką, kiedy wydobywali z wody doczesne szczątki Marty! A podróż do Drammen! A dzisiejszy wieczór, to poczucie wspólnoty mimo dzielących ich krat!

Tyle niezwykłych przeżyć ich łączy!

Biedna Belinda nie miała jeszcze nawet pojęcia o tym, co ich czeka w przyszłości. Gdyby domyślała się choć drobnej części, schowałaby się w najgłębszym kącie i znowu zamknęła w swojej dawnej skorupie.

Загрузка...