ROZDZAŁ XIV

Droga powrotna była udręką.

Najtrudniejsze okazało się zejście z gór. Heike nie był w stanie o własnych siłach utrzymać się w siodle, więc Tula siedziała za nim i podtrzymywała go. Musieli jechać nieskończenie wolno, bo każde stąpnięcie konia sprawiało Heikemu ból.

Domyślali się, dlaczego właśnie on stał się ofiarą tak gwałtownego ataku. To przecież on przywiózł do doliny butelkę z wodą, która tak potwornie przerażała Tengela Złego. Woda Shiry z jasnego źródła. Heike zatem musiał zostać unieszkodliwiony, zanim zdąży posunąć się dalej. Te dwie czy trzy krople, jakie wylał na ziemię, wzbudziły w Tengelu Złym okropny lęk i wściekłość. Koncentracja jego woli musiała być niesamowita!

Męczyli się tak, dopóki nie dotarli do zamieszkanych terenów i nie kupili wozu. Wtedy Heike mógł już odpoczywać na posłaniu z derek i skórzanych okryć. Dwa konie ciągnęły wóz i zawsze ktoś przy Heikem czuwał. On sam prawie się nie odzywał, ale w jego oczach dostrzegali niezłomne postanowienie: Wrócić do Grastensholm, za wszelką cenę. Miał tam bowiem do spełnienia jeszcze jedno zadanie, a mianowicie dopilnować, by szary ludek opuścił dwór. Potem będzie mógł spocząć u boku Vingi na cmentarzu w Grastensholm.

Kiedy po, jak im się zdawało, trwającej wieki mordędze dotarli wreszcie do Dombas, zatrzymali się jak zwykle w gospodzie na noc. Ostatnie dni spędzone na wozie bardzo dobrze Heikemu zrobiły, wszyscy więc w pogodniejszych nastrojach zjedli kolację, którą im podano w pokoju Heikego i Viljara. Heike bowiem chciał z nimi porozmawiać.

Zaraz po kolacji, siedząc na łóżku podparty ze wszystkich stron poduszkami, powiedział:

– Myślę, że nadszedł czas, byśmy zastanowili się nad tym, co się stało. Viljarze, ty jesteś przyszłością rodu. Twoim świętym obowiązkiem jest zapisać to wszystko w naszych księgach i podkreślić bardzo stanowczo, że nikt nie powinien wyprawiać się do Doliny Ludzi Lodu, dopóki nie nadejdzie ów wybrany, przeznaczony do tego i obdarzony odpowiednią siłą.

– Dolina sama w sobie niebezpieczna nie jest – wtrąciła Tula.

– Nie, nie, myślę, że zwyczajni ludzie mogą spokojnie ją odwiedzać. Ale znajduje się ona na takim pustkowiu, że chyba niewielu wędrowców w ogóle odkryje jej istnienie. Niebezpieczeństwo grozi wyłącznie tym, którzy szukają Tengela Złego i zakopanego naczynia. Obciążeni dziedzictwem i wybrani muszą się trzymać z daleka od doliny, pamiętaj o tym, Viljarze!

Viljar kiwał głową.

– Już w tej chwili mamy jedną osobę wybraną. To Saga, córka Anny Marii. Napiszę do niej z bardzo stanowczym ostrzeżeniem. Po prostu jej zabronię nawet o czymś takim myśleć.

– Koniecznie tak zrób. Bo gdybyśmy nie mieli ze sobą Tuli, w tej chwili bylibyśmy martwi. Jestem o tym przekonany.

Wszyscy pomyśleli o czterech demonach, którym nie spodobał się groźny atak na Tulę. To ją ratowały. Czemu to służyło, jakie miały z nią powiązania i jakie działały zależności?

Heike nie wątpił ani przez chwilę, że to one zapewniały jej młodość.

– Poruszają się dość swobodnie po świecie – zauważył Viljar.

– Owszem – zgodził się Heike – ale zwróć uwagę, jak bardzo są związane z Doliną Ludzi Lodu! Silje widziała je odlatujące znad doliny. Widziała je także Ingrid, a teraz znowu my. Dla mnie jednak najdziwniejsze jest ich przywiązanie do Grastensholm. Czego one tam szukają?

– Zamyślił się na chwilę, a potem mówił dalej: – Mamy wiele zagadek do rozwiązania. Przede wszystkim tajemnica wody zła. Odszukanie miejsca, w którym się ona znajduje. Potem ustalenie, gdzie znajduje się Tengel Zły, a także co może go obudzić. Wiemy tylko, że ma to coś wspólnego z fletem. Następnie trzeba wyjaśnić, gdzie wkracza do akcji „pierwszy Jolin”, ten z Eldafjordu. No i na koniec sprawa demonów.

Tuia nie odzywała się. Podzielała zainteresowanie Heikego, ale nie chciała wprowadzać nikogo w tajemnicę swoich związków z czterema demonami. To była jej prywatna sprawa.

– Wiecie, co ja myślę? – zapytał natomiast Viljar.

– Nie.

– Ja myślę, że Tengel Zły jest teraz śmiertelnie zmęczony.

– Oczywiście! – zawołał Heike. – Taka koncentracja, jakiej musiał podołać na tej skale, to na pewno straszny wysiłek. Musiał wykorzystać absolutnie wszystkie swoje siły, by tego dokonać. Uważam zatem, moi przyjaciele, że ród na jakiś czas będzie miał z nim spokój.

– Taką mamy najszczerszą nadzieję – przytaknęła Tula.

– Wiecie co, powinniśmy byli wykorzystać sytuację – westchnął Heike z bladym uśmiechem. – On był przecież całkiem unieszkodliwiony! Powinniśmy byli pójść dalej i odszukać to jego naczynie!

– Nie, to by się nam nie udało – zaprotestowała Tula. – W każdym razie nie z tobą, tak poważnie rannym.

– Masz rację, ja bym już dalej iść nie mógł – zgodził się Heike.

– My z Tulą myśleliśmy wtedy tylko o jednym – wtrącił Viljar. – Zabrać stamtąd ciebie, dziadku, i Belindę, i sprowadzić was bezpiecznie na dół. Was, zranionych przez tego diabła.

– Tak było – rzekła Tula. – Muszę tylko jeszcze dodać, że sami też chcieliśmy ujść stamtąd z życiem. Ja w każdym razie nie zamierzałam pozostać w dolinie ani minuty dłużej.

Siedziała i rozmyślała o demonach. Dlaczego nie zabrały jej ze sobą w dolinie? Dlaczego pozwoliły jej wrócić do Grastensholm?

Czy dlatego, że taka była umowa?

Możliwe. Ale prawdopodobnie też dlatego, że była potrzebna w drodze powrotnej. Tych dwoje młodych miałoby poważne kłopoty z ciężko chorym Heikem. To Tula przejęła teraz wszystkie jego środki lecznicze. Po raz pierwszy skarb Ludzi Lodu należał do niej. Przygotowywała dla niego lekarstwa i smarowała maściami rany. Wyglądało na to, że oddech owej złej istoty był palący, w każdym razie dla Heikego, na którym skupiła się największa furia Tengela Złego. Heike miał niezliczone paskudne rany na rękach i twarzy.

Alraunę jednak Viljar oddał dziadkowi. Należała do Heikego. Tula zapytała, czy życzy on sobie zabrać amulet do grobu, zawsze bowiem była taka szczera, za nic miała dyskrecję czy delikatność. Heike jednak potrząsnął przecząco głową. Skoro Tula nie chce alrauny, to powinna ją dostać Saga.

Tula nie chciała, z cierpkim uśmiechem oświadczyła, że należy przecież do najciężej dotkniętych, więc alrauna nie czułaby się przy niej dobrze. A zresztą nie pozostało jej już wiele czasu…

Wtedy Heike ujął jej rękę i długo ściskał. W jego smutnych, dobrych oczach pojawiły się łzy.

Heike wiedział tak wiele!

Belinda była w drodze powrotnej jeszcze bardziej niepewna niż zwykle. Spoglądała na Ludzi Lodu zdumiona, trochę przestraszona, ale prawdę powiedziawszy oni nie mieli czasu się nią zajmować. Chętnie czuwała przy Heikem na wozie, gdzie chory przeważnie spał albo majaczył nieprzytomny. Nigdy nie było tak do końca wiadomo, w jakim naprawdę jest stanie. Jak zawsze chętna była do wszelkiej pomocy, o cokolwiek ją prosili. Ale podczas ich długich rozmów siedziała milcząca, skulona w jakimś kącie.

Aż któregoś wieczora, w jakiejś gospodzie już niedaleko domu, Viljar zapytał:

– A ty Belindo, co ty o tym wszystkim sądzisz? O tym, co przeżyłaś w dolinie?

I wtedy mogli się przekonać, że Belinda w ogóle nic nie miała do powiedzenia na temat swego tak gwałtownego spotkania z Tengelem Złym. Viljar bardzo się starał, żeby jej niczego nie brakowało po drodze. Wciąż się o nią troszczył i z każdym dniem, który mijał, dziewczyna stawała się bardziej i bardziej częścią jego życia. Jego podopieczną, o którą umierającej Vindze obiecał dbać. Odnosił się do tego zadania z największą powagą.

– Ja… nie bardzo rozumiem, co się stało – szepnęła skrępowana. – Czy to Stary Eirik się nam ukazał?

Viljar jęknął pełen wyrzutów sumienia.

– Dziecko drogie, jak my się z tobą obchodzimy! Wciągamy cię w najokropniejsze przeżycia, jakich człowiek w ogóle może doświadczyć, pozwalamy ci oglądać rzeczy przekraczające zdolności ludzkiego pojmowania, uważamy za normalne, żebyś w tym wszystkim uczestniczyła, i nie wyjaśniamy ani słowa!

– Masz rację – powiedziała Tula. – To okropne. Viljarze, dzisiejszej nocy ty zajmiesz moje łóżko. Ja będę czuwać przy Heikem, a ty opowiesz tej dzielnej, oddanej nam dziewczynie całą straszną historię Ludzi Lodu! Masz na to całą noc, jeśli taka będzie potrzeba, ale musisz wytłumaczyć jej wszystko bardzo dokładnie.

– Bardzo dobrze, tak powinieneś zrobić – poparł Tulę Heike.

Viljar był na siebie wściekły. Oto on, ten szlachetny i tyle rozumiejący, za jakiego się w głębi duszy uważał, zachowuje się dokładnie tak jak wszyscy, których krytykował i którymi pogardzał: absolutnie nie liczy się z Belindą, jakby była człowiekiem o mniejszej wartości.

Wstał.

– Chodź, Belindo – powiedział łagodnie. – Porozmawiamy sobie. Będziesz mogła pytać o wszystko, nad czym się z pewnością wielokrotnie zastanawiałaś.

Objął jej drobne ramiona i poprowadził do pokoju pań.

Zrobiła się późna noc. Viljar i Belinda leżeli w ubraniach, każde na swoim posłaniu z rękami pod głową, i Viljar opowiadał. Belinda słuchała, a od czasu do czasu zadawała jakieś uściślające pytania. W końcu Viljar zwrócił do niej w ciemnościach twarz.

– Rozumiesz teraz trochę więcej z tego wszystkiego?

– Tak – odparła drżącym głosem, a potem westchnęła tak ciężko, że serce się krajało: – Nieszczęsne kobiety, które rodzą te straszne, obciążone dziedzictwem dzieci. I nawet ich nie mogą zobaczyć!

Viljar także westchnął. Słowa Belindy sprawiły, że poczuł dławiącą pustkę w gardle. Bezradny wyciągnął rękę i poszukał jej dłoni. Powoli uniósł ją do ust. Poczuł, że drży, ale zauważył też, jaka jest silna i ciepła.

– Dobranoc, Belindo – powiedział przyjaźnie i poczuł się nagle bardzo, bardzo zmęczony.

– Dobranoc, Viljarze – odparła, a jej głos brzmiał cieniutko i jakoś bardzo żałośnie.

Mimo zmęczenia Viljar leżał i myślał o Belindzie. Czuł, jak bardzo jest mu potrzebne jej ciepło, jej bliskość, ona cała. I wiedział, że by go przyjęła, choć została wychowana tak surowo. Nie opierałaby się. Wiedział o tym, bo jej oczy w każdej chwili tej wspólnej podróży wyrażały coraz większą tęsknotę i… miłość.

W żadnym razie jednak nie wykorzystałby jej słabości. To nie leżało w jego naturze. Nie mógł jej także wziąć w ramiona, przytulić i powiedzieć, jak bardzo jest do niej przywiązany, bo nie byłby później w stanie się opanować.

Teraz chciałby wyjść z tego pokoju, wrócić do Heikego, ale nie mógł. Bo to by zraniło Belindę, a poza tym jego własne łóżko było zajęte przez Tulę.

Czuł gorąco i był pewien, że bije ono od tej małej istoty na sąsiednim posłaniu. Od tej, która miała tyle do ofiarowania, ale nikogo, komu mogłaby to wszystko dać.

Viljar nie mógł być tym, który przyjmuje jej ciepło, bo zniszczyłby w ten sposób całą jej przyszłość. Zranienie Belindy było ostatnią rzeczą, której by pragnął.

Pod sam koniec podróży, gdy już wkrótce mieli zobaczyć pierwsze zabudowania parafii Grastensholm, Belinda zawołała z wozu:

– Zatrzymajcie się! Heike potrzebuje pomocy!

Przestraszeni otoczyli wóz, Tula wyjmowała lekarstwa.

– Podsadźcie go! Żeby miał świeże powietrze.

Heike widział ich niewyraźnie, słyszał głosy jak z oddali. Dlaczego się zatrzymali? Przecież do domu już tak blisko!

Skąd tyle ludzi na skraju drogi? Dlaczego stoją w świeżym śniegu? Towarzysze podróży rozpłynęli się jakby we mgle. Obcy zbliżali się do wozu…

Uśmiechali się przyjaźnie.

– Witaj, Heike z Ludzi Lodu – powiedział jeden z mężczyzn, którego Heike dobrze znał. – Czekaliśmy na ciebie bardzo długo!

– Tengel Dobry – szepnął Heike z uśmiechem. – I mój przyjaciel Wędrowiec? I Dida… Ingrid… Ulvhedin. Villemo. Trond! I Sol, i… jesteście wszyscy!

– Dla nas to wielki dzień – rzekł Wędrowiec, ujmując dłoń Heikego. – Nikt nie jest tu serdeczniej witany niż ty!

Heike widział Shirę i Mara, znowu zobaczył Tarjeia i jego serce przepełniła wielka radość. Witali go wszyscy jak wytęsknionego przyjaciela!

On sam zdumiony spoglądał na swoje ciało. Ręce, sylwetka, ubranie, wszystko należało do młodego człowieka. Podobnie jak inni zgromadzeni był znowu w swoich najlepszych latach. Wiedział, że ma za sobą długie i bogate życie. A teraz oto zaczynał nowe, nie mniej bogate!

Troje współtowarzyszy podróży stało przez jakiś czas wokół wozu, nie będąc w stanie się poruszyć.

Heike, jeden z największych synów Ludzi Lodu, umarł.

Zdawało się, że najwyższym wysiłkiem woli trwał przy życiu jak długo to było możliwe, chciał wrócić do domu, żeby nie czynić im kłopotu podczas drogi. Ale do samego końca zabrakło mu sił.

Spodziewali się tego. Śmiertelny oddech Tengela Złego poranił go aż do kości, a mimo to czuli, jakby się ziemia pod nimi rozstąpiła. Heike był z nimi zawsze. Zawsze gotów nieść pomoc, jeśli ktoś znalazł się w potrzebie. Do kogo mają zwrócić się teraz?

Poczuli się rozpaczliwie osamotnieni.

Pojechali wprost do Lipowej Alei. Chcieli jak najszybciej spotkać rodziców Viljara. Nie przynosili dobrych nowin, ale Eskil i Solveig i tak byli wdzięczni, że syn wrócił do domu.

Tula dziwnie przycichła. Obejmowała wszystkich po kolei, dziękowała Viljarowi i Belindzie za wspólny czas, potem pomachała ręką na pożegnanie i poszła do Grastensholm. Długo patrzyli w ślad za nią, nie bardzo rozumiejąc, co zamierza.

– O co jej chodziło, kiedy mówiła, że powinienem skarb i alraunę oddać Sadze? – zastanawiał się Viljar. – Przecież wiem, że w przyszłości Saga ma to dostać, ale na razie wszystko należy do Tuli. – I nagle zrozumiał. – O, mój Boże – szepnął. – Muszę za nią biec!

Ale Tula była już daleko, koło starego dworu. Viljar biegł i wołał, ona jednak odwróciła się tylko raz i pomachała mu. Zobaczył, że zatrzymała się na chwilę przed schodami i patrzyła na dom.

Potem weszła do Grastensholm.

Nigdy więcej nie widziano Tuli wśród żywych. Nigdzie we dworze nie pozostał po niej najmniejszy nawet ślad.

Pogrzeb Heikego był niezwykle uroczysty. Nie będzie żadną przesadą powiedzieć, że przyszła cała parafia. Ziemię pokrył tymczasem śnieg, wszędzie było biało i cicho.

Viljar stał nad grobem w milczeniu. Myślał o tym, że dziadek nie umarł. Tacy jak on nie umierają. Heike nie tylko miał przetrwać w pamięci bliskich, ale miał się na tamtym świecie spotkać z podobnymi sobie przodkami Ludzi Lodu. Tymi, którzy czuwają nad kolejnymi pokoleniami. Viljar wiedział, że dziadek cieszył się na to spotkanie, sam mu to kiedyś powiedział już dawno temu, a wnuk był pewien, że dziadek zostanie tam wyjątkowo serdecznie przyjęty.

Belinda także była na cmentarzu. Viljar przywitał się z nią, a ona uścisnęła mu rękę i wyraziła swoje współczucie w żałobie. Konwencjonalnie, trochę sztywno.

Tego samego dnia, kiedy wrócili z Doliny Ludzi Lodu, do Lipowej Alei przyszli rodzice Belindy. Oświadczyli, że zabierają ją do Elistrand i żeby nie było więcej żadnych szalonych wypraw! Viljar nie umiał znaleźć rozsądnego powodu, dla którego mógłby ją zatrzymać, musiał pozwolić jej odejść. Był tak wstrząśnięty śmiercią dziadka i losem Tuli, że nie potrafił trzeźwo myśleć.

Teraz ucieszył się na jej widok. Poczuł ciepło w sercu. Bardzo mu ostatnio brakowało tej nieśmiałej dziewczyny, nieustannie zatroskanej o innych.

Na przyjęciu żałobnym w Lipowej Alei znowu podeszli do niego rodzice Belindy.

– Chcieliśmy bardzo serdecznie przeprosić za kłopoty, jakie pan musiał mieć z powodu naszej córki podczas podróży na północ – powiedziała matka, widocznie bardziej wygadana z nich dwojga.

– Nie było żadnych kłopo…

– To właśnie do niej podobne, takie zachowanie. Nigdy nie ma wyczucia, że przeszkadza, ale chyba ona za to nie odpowiada, biedaczka, los potraktował ją okrutnie, właściwie upośledził…

Ponieważ Belinda stała obok i żałośnie pochylała głowę, Viljar poczuł, że narasta w nim złość. Nie był jednak w stanie wtrącić ani słowa, bo matka trajkotała dalej jak najęta:

– Teraz już wszystko będzie dobrze – donosiła rozanielona. – Wszystko dla niej urządziliśmy, i to znacznie lepiej, niż można się było spodziewać!

– Ach, tak! – bąknął Viljar sucho i zdwoił czujność.

– Znaleźliśmy dla niej męża, po prostu wspaniałego…

Viljar poczuł, że wszystka krew odpływa mu z serca.

– To pastor – nie przestawała mówić mamusia. – Oczywiście to już starszy człowiek, wdowiec, ale dzieci ma dorosłe, opuściły już gniazdo, tak że Belinda nie będzie im przeszkadzać. U takiego męża będzie miała jak najlepszą opiekę, on nauczy ją pokory i rozsądku, którego jej tak strasznie brakuje.

W Viljarze wszystko się gotowało. Z ledwością wymawiał słowa:

– Bardzo mi przykro, ale z tego małżeństwa nic nie będzie.

– Co takiego?

Nawet Belinda podniosła głowę i patrzyła na niego pytająco. A on spoglądał na nią i zastanawiał się, gdzie właściwie miał dotychczas rozum. Dopiero wizja Belindy w objęciach jakiegoś starego pastora sprawiła, że się ocknął. Belinda? Jego Belinda, za którą tęsknił nieustannie od chwili, gdy się wyprowadziła!

– Tak, bardzo mi przykro, ale zamierzałem pójść do państwa zaraz po pogrzebie i prosić o rękę Belindy. Skoro jednak ona już powiedziała tak…

Belinda oddychała ciężko.

– Nic nie powiedziałam! Nie powiedziałam! – jąkała się. – To oni powiedzieli za mnie, ale ja nie chcę, Viljarze! Zabierz mnie stąd, proszę cię, zabierz mnie!

Rzuciła się do niego i ukryła twarz na jego piersi. Viljar objął ją mocno i poczuł, że tak dobrze nigdy mu jeszcze w życiu nie było.

– Najgorsze jest… – zaczęła znowu matka, ale ojciec był przytomniejszy. „Grastensholm”, szepnął nad uchem swojej ślubnej. Ta zaś na chwilę rozdziawiła usta, po czym rozpromieniła się niczym słońce. – No, skoro tak się sprawy mają… To możemy, oczywiście, porozmawiać z wielebnym pastorem… Trzeba mu powiedzieć, jak jest. Że Belinda już jest zaręczona, tylko że nie zdążyliśmy powiadomić… O, drogi, drogi zięciu, bo tak chyba możemy mówić, ach, cóż to za szczęśliwy dzień…

Małżonek chrząknął znacząco, pani przypomniała sobie, że jest na stypie i resztę zdania przełknęła.

Viljar stał z Belindą w ramionach, nie będąc w stanie jej puścić. Czuł, że oto otrzymał całe bogactwo świata.

– O, i nie musi się pan lękać, panie Lind, że wasze dzieci będą nie takie jak trzeba, bo to małe upośledzenie Belindy to było nieszczęście przy porodzie, tak mówiła akuszerka, a inne nasze dzieci są przecież wspaniałe!

Solveig i Eskil obserwowali zajście i teraz po twarzy syna poznawali, że lada moment może dojść do wybuchu. Solveig podbiegła do nich czym prędzej.

– Belindo, kochanie! – Objęła dziewczynę i przytuliła serdecznie. – Belindo, tak się cieszę! Witaj w naszej rodzinie!

Eskil także wyrażał swoją radość.

– Lepszego wyboru Viljar nie mógł dokonać! – powtarzał.

– Prawda? – szczebiotała matka Belindy. – Ja zawsze to mówiłam: Belinda jest wyjątkową dziewczyną! Naprawdę nie ma sobie równych! A teraz będzie panią na Grastensholm! Pomyśleć tylko! Nasza mała córeczka!

Nie wszystko jednak ułożyło się najlepiej.

Następnego dnia, kiedy Viljar poszedł do Grastensholm, musiał sobie uświadomić ponurą prawdę. Na spotkanie wybiegła mu przerażona i zapłakana służba.

– Panie Viljarze, nie wiemy, co robić – donosiła zdenerwowana kucharka. – Nie możemy tu dłużej mieszkać!

– Ale dlaczego? – pytał Viljar. – Co się stało?

– Jakby się piekło otworzyło i wylały się z niego wszystkie złe moce – skwitował sytuację ochmistrz.

Viljar nie musiał pytać o nic więcej.

– Przecież miało już tu być spokojnie! Od jak dawna to wszystko trwa?

– Zaczęło się wczoraj, kiedy wróciliśmy z cmentarza. Najpierw właściwie trudno było cokolwiek zauważyć, ale później było gorzej i gorzej, a teraz to już nikt nie może wejść do domu. Czy pan wie, co to może być, panie Viljarze?

– Wiem, niestety. Przez wiele lat mieliśmy tu na strychu niewidzialnych gości. Ale oni mieli opuścić dom razem z Heikem, obiecali mu to! Pójdę tam i zobaczę, jak to wygląda.

Po spotkaniu z ohydnym fantomem w Dolinie Ludzi Lodu, z samą esencją siły Tengela Złego, nic nie mogło go przerazić. Bez lęku wszedł do domu.

W dużym hallu panował spokój, ale po chwili z kątów zaczęły do niego docierać jakieś szmery, szepty i chichoty.

– Hej, szarzy ludkowie, słyszycie mnie? – wrzasnął, aż zagrzmiało. – Jestem nowym właścicielem Grastensholm. Co wy tu jeszcze robicie? Mieliście opuścić dwór razem z Heikem. Taka była umowa!

Stary budynek odpowiedział mu wielką, przytłaczającą ciszą.

Nagle na schodach ukazała się jakaś postać. Wysoki, chudy mężczyzna z pętlą ze sznura na szyi. Nie zszedł na dół, zatrzymał się w pół drogi. Szyderczy, paskudny uśmieszek błąkał mu się po wargach.

– Nie widzieliśmy, żeby trumna Heikego opuszczała Grastensholm.

Po kątach rozlegały się chichoty.

– Ale Heike umarł i został pochowany – powiedział Viljar stanowczo. – Wynoście się stąd, i to zaraz!

– Nie taka była umowa. Pan Heike wyruszył w daleką drogę. Ale nie powiedział nic o żadnym pogrzebie!

– Trumna została wyprowadzona z Lipowej Alei.

Zaciekawione twarze zaczęły się ukazywać nad poręczą schodów. Zresztą, czy można to nazywać twarzami? Znajdowały się tam stwory, dla których Viljar nie potrafiłby znaleźć żadnego określenia. Demonów jednak nie było nigdzie widać.

– Ale wyszliście z ukrycia! – zawołał znowu Viljar wojowniczo. – Rządzicie się tu w biały dzień, więc wiecie, że Heikego już nie ma? Gdzie jest Tula? – dodał. – Chcę z nią porozmawiać!

– Tula jest za siedmioma górami! Nigdy tu już nie wróci. Ona należy do nich!

Te ostatnie słowa wisielec powiedział szyderczo, ale z wyraźnym szacunkiem. Widocznie demony budziły grozę także wśród tej szarej czeredy.

Teraz wisielec mówił przewrotnie przymilnym głosem:

– Czy jeszcze nie zrozumiałeś, Viljarze z Ludzi Lodu, że Grastensholm jest teraz nasze? Tylko nasze!

Viljar pochylił głowę niczym rozwścieczony byk, dotarła do niego straszna prawda.

– Wy nigdy nie mieliście zamiaru opuścić Grastensholm?

Odpowiedź była zwięzła:

– Nigdy!

Więc i tak nic by nie pomogło. Trumna Heikego w drzwiach Grastensholm także nie.

– Przeklęte diabelskie nasienie! – wrzasnął. – Wiecie przecież, że musimy mieć coś, co zostało schowane na strychu!

– Nie ty będziesz się tym zajmował – odparł upiór cierpko. – Nie jesteś „jednym z wielkich”.

– Ale chcę zamieszkać w swoim domu!

– No to spróbuj – rzekł tamten.

Viljar zrozumiał, że sprawa jest beznadziejna. Z szarym ludkiem nie ma żartów.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł. Zabrał ze sobą służbę i wrócił do Lipowej Alei.

Tam opowiedział pokrótce, co się stało, i poprosił ojca, żeby zajął się ludźmi z Grastensholm. Sam wziął Belindę, która właśnie była z wizytą u jego matki, do swego pokoju.

– Daj mi trochę twego ciepła – prosił. – Ty jesteś jedynym jasnym punktem w tym całym okropieństwie, które mnie zewsząd otacza! Ja marznę, Belindo! Moje ciało jest sztywne z zimna, moja dusza jest przemarznięta, czuję się lodowaty i martwy. Mam tylko ciebie. Jesteś moim największym skarbem!

Były to najpiękniejsze słowa, jakie Belinda kiedykolwiek słyszała. Przytuliła go do siebie, gotowa przelać na niego całe swoje ciepło, swój wewnętrzny żar ze szczodrobliwością, na jaką tylko ją było stać.

Wszystko zostało zorganizowane najlepiej jak można. Viljar i Belinda zamieszkali w Lipowej Alei ku wielkiej radości Solveig i w przyszłości mieli odziedziczyć dwór.

Dotychczasowym pracownikom Grastensholm Viljar znalazł nowe miejsca i zadbał, żeby mieli tam ludzkie warunki do życia. Cały inwentarz przeszedł do Lipowej Alei, podobnie najlepsze meble i urządzenie domu. Viljar nosił się z zamiarem parcelacji niektórych gruntów, ale nie po to, żeby je sprzedawać bogatym z Christianii, lecz by dawać w użytkowanie młodym ludziom z parafii Grastensholm, pochodzącym z wielodzietnych rodzin, którzy nie mogli liczyć na własny kawałek ziemi od rodziców. To ich uchroni przed koniecznością opuszczania kraju i emigrowania gdzieś na niepewny los.

Dawny pański dwór Grastensholm przemienił się wkrótce w budzącą grozę siedzibę duchów. Bezradni potomkowie Ludzi Lodu patrzyli, jak dwór niszczeje, słuchali, jak obluzowane drzwi skrzypią po nocach, jak wiatr trzaska oknami bez szyb, ze smutkiem spoglądali na czajki budujące gniazda w zapadłej wieżyczce. Rozebrać domu nikt się nie odważył. Podejmowano takie próby, ale trzeba ich było czym prędzej zaniechać. Nikt nie miał prawa niepokoić tych, którzy obrali sobie Grastensholm na swoją siedzibę!

Heike i Vinga odeszli. Tomas umarł, a jego śmierć pociągnęła za sobą upadek Tuli.

Elistrand, piękne, kochane Elistrand, przeszło w obce ręce, było stracone.

A teraz Grastensholm, samo serce rodu.

Mrok zapadł nad Ludźmi Lodu.

Загрузка...