ROZDZIAŁ X

Przez cały. dzień Belindę dręczyła myśl o Lovisie. Napisała do domu list bardzo wyraźnym i starannym pismem, opowiedziała o śmierci Herbena Abrahamsena i zapytała, czy rodzice nie mogliby czegoś zrobić, by wyrwać małą Lovisę ze szponów pani Tildy. Pisała, że oczywiście bardzo żałuje pani Tildy, która straciła jedynego syna w tak strasznych okolicznościach, ale Lovisie nie będzie u niej dobrze. Zostanie wychowana w nienawiści do swojej matki, ich ukochanej Signe, będzie pogardzać innymi ludźmi, nazywać ich grzesznikami, a tak przecież nie powinno się wychowywać dziecka.

Na samym końcu listu, nieśmiało i maleńkimi literkami, pytała, czy jej także nie zechcieliby zabrać do domu. Bo choć państwo z Grastensholm są dla niej niezwykle mili i życzliwi, to przecież nie może u nich pozostać na stałe.

Z ciężkim sercem wysyłała ten list, naprawdę nie miała najmniejszej ochoty wracać do dużego miasta.

Viljara zwolniono z aresztu już po dwóch dniach i z tej okazji wydano w Grastensholm uroczysty obiad dla całej rodziny. Przyszli Solveig i Eskil, długo i serdecznie ściskali syna, który najwyraźniej był tym skrępowany, Vinga szczebiotała, piła wino i częstowała Belindę, dopóki Viljar nie położył temu kresu.

– Nie wszyscy mogą pić tyle wina, co ty, babciu – powiedział. – Ciebie nigdy nie widziałem pijanej, ale Belinda nie przywykła do mocnych trunków, więc mogłoby się to źle dla niej skończyć.

– Ach, co tam! – protestowała Vinga. – Belindzie należą się od nas podziękowania, Viljarze, bo to ona sprawiła, że tobie, naszemu upartemu wnukowi, zmienił się charakter. Nigdy nie byłeś taki otwarty i towarzyski jak przez ostatnie tygodnie! Ale ty, Belindo, powinnaś uważać! – dodała, kładąc swoją małą i szczupłą dłoń na dużej ręce Belindy. – Jesteś miłą, pełną ciepła dziewczyną. Masz więcej ciepła w tej swojej udręczonej duszy, niż sama zdajesz sobie sprawę, ale pamiętaj, że ciepło nie zawsze jest w stanie stopić lód! Uważaj, żeby chłód Viljara cię nie zmroził.

Heike westchnął:

– Vingo, tak nie można, chyba zaczyna ci się kręcić w głowie?

– Wcale nie! Bardzo dobrze wiem, o czym mówię. A Viljar nie ma prawa zniszczyć jej dobrej, ufnej duszy!

– Nie zamierzam tego robić, babciu!

– Świadomie nie, oczywiście! Ale możesz ją stłamsić. I to paskudnie! Stanie się wówczas jak róża, która jeszcze nie do końca rozkwitła, a już więdnie.

– No, może już wystarczy tych kwiecistych porównań, Vingo – roześmiał się Heike. – Nie moglibyśmy porozmawiać o czym innym?

– Naturalnie. Na zdrowie, Belindo!

Viljar jednak upierał się przy swoim. Ani kropli więcej wina dla Belindy. I Belinda potulnie posłuchała.

– Belindo, kochanie – zwróciła się do niej Vinga, obejmując dziewczynę poufale. – Powiedz mi, co wy robiliście w Drammen?

– My… – Belinda była zupełnie zbita z tropu i rzucała rozpaczliwe spojrzenia na Viljara. – Nie, my nigdy nie byliśmy w Drammen.

– Spotkaliście się tam z kimś może?

– Nie, skąd…

– Babciu! – wtrącił się Viljar ostro. – Dlaczego ty ją dręczysz?

– Właśnie! – poparł go Heike, rozsiadając się wygodnie w fotelu. – To nieładnie w stosunku do Belindy. Ona jest szczerą, prostolinijną dziewczyną, zrobiła naprawdę, co mogła. Ale, Viljarze, czy nie uważasz, że czas, byś okazał nam trochę więcej zaufania? Nawet asesor zdaje się czegoś domyślać i tylko my nie mamy o niczym pojęcia. Czy naprawdę sobie na to zasłużyliśmy?

Viljar zacisnął zęby.

– Nie robię tego, żeby wam dokuczyć – powiedział. – Ale muszę mieć na względzie dobro innych.

– Czyje?

– Moich towarzyszy. Ale i wasze też.

Ogień na kominku przygasł, węgle tliły się ciemną purpurą. Eskil i Solveig siedzieli w milczeniu i patrzyli wyczekująco na syna. Martwiło ich i sprawiało ból, że syn tak się zachowuje wobec dziadków.

– Viljar… – szepnęła w końcu Solveig błagalnie.

I chyba właśnie prośba matki sprawiła, że się ugiął. Solveig była taka zrównoważona i taka wyrozumiała. Dobrowolnie przystała na to, by syn przeprowadził się do Grastensholm, żeby pomóc dziadkowi, bo Heike miał wciąż wiele pracy jako lekarz. Nikt jednak nie wiedział, ile ta decyzja Solveig kosztowała.

Eskil pewniej niż ona stąpał po ziemi, był bardziej otwarty i traktował to rozwiązanie jako praktyczne. Kiedy Viljar usłyszał cichą prośbę matki, serce przepełnił mu piekący ból. Z powodu tego, co oboje z matką przeżyli.

Posłał jej pospieszny, ale pełen czułości uśmiech, który ona bardzo dobrze zrozumiała, będzie go do końca życia przechowywać w pamięci niczym najkosztowniejszy klejnot. Potem spojrzał na Belindę, na to spłoszone dziecko, ufające mu bezgranicznie. Popatrzył na szczerą twarz ojca, który po latach burzliwej młodości osiedlił się spokojnie w Lipowej Alei i zaakceptował fakt, że nie należy do „wielkich” w rodzie. Następnie przeniósł wzrok na Vingę, pełną kokieterii i wyrozumiałości, a wreszcie na Heikego. Heike, wielki, najpotężniejszy ze wszystkich na przestrzeni wieluset lat. Patriarcha, pozbawiony właściwej patriarchom wyższości wobec innych i tyrańskich skłonności. Heike do takich nie należał. Jego autorytet był zrozumiały sam przez się. Wynikał z jego uśmiechu, z troski o każdą żywą istotę, z pokory.

– Macie rację – westchnął Viljar. – Jeśli ktokolwiek, to właśnie wy powinniście wiedzieć, czym się zajmuję. Ale w takim razie muszę was prosić o dyskrecję! Bo, jak powiedziałem: to dotyczy nie tylko mnie, lecz także bardzo wielu innych ludzi. A jest ich więcej, niż moglibyście się spodziewać.

Milczeli, czekając. I Viljar zaczął opowiadać. Z początku trochę agresywnie, jakby chciał uprzedzić ich pretensje.

Gdy skończył, długo jeszcze nikt się nie odzywał, a później reakcje były rozmaite. Belinda nie miała odwagi powiedzieć nic, ale też i nie ona powinna była tutaj zabierać głos.

Ostatecznie milczenie przerwał Heike, a w jego głosie słychać było rozczarowanie i żal.

– Viljar, Viljar, co ty sobie właściwie o nas myślisz? Gdzie ty masz oczy i uszy?

– Nie rozumiem, dziadku.

– Rozejrzyj się po parafii Grastensholm, chłopcze! Jak myślisz, dlaczego nikt stąd nie emigruje do Ameryki? W każdym razie nikt z zagród należących do nas? Bo im jest tutaj dobrze, mój drogi! A dlaczego, twoim zdaniem, mamy takie kłopoty z utrzymaniem naszych dworów? Przy takich majątkach powinniśmy być strasznie bogaci, a przecież nie jesteśmy. Przeciwnie, musieliśmy sprzedać Elistrand, spadek twojej babki po rodzicach, których utraciła tak wcześnie. Serca nam się krajały z tego powodu, ale nie było innego wyjścia. Wszystko dlatego, mój chłopcze, że troszczymy się o naszych ludzi. Nasi zagrodnicy i komornicy żyją na jakim takim poziomie, nie biedują. A przecież to także są robotnicy, prawda? My ich nie wyzyskujemy, są wolni i zarabiają więcej niż większość im podobnych w Norwegii. Ale ktoś musi za to płacić i to dlatego wciąż mamy takie kłopoty materialne.

Viljar pochylił głowę. Minęło sporo czasu, zanim się odezwał.

– Powinienem był porozmawiać z wami już dawno temu. Powinienem był sam więcej rozumieć, pamiętać jak biedni byli Tengel i Silje, to stałoby się jasne, że wy czujecie to samo co ja.

My też niewiele zrobiliśmy w tej sprawie – powiedział Heike łagodnie. – I to moja wina. Powinniśmy byli więcej ze sobą rozmawiać, potrzebne były długie rozmowy o stanie gospodarstwa, ale wciąż odkładałem to na później. Zdawało mi się, że nie ma pośpiechu. Trochę się też pewnie bałem, że uznasz mnie za idealistę, który rozpieszcza swoich ludzi. Mój Boże, jak my mało o sobie wiemy! – zakończył ze smutnym uśmiechem.

– Jestem kompletnym idiotą! – wybuchnął Viljar. – Myślę, że zawsze mieliście rację: jestem pyszałkiem, który chodzi własnymi drogami w przekonaniu, że sam wie wszystko najlepiej. Wybaczcie mi, wszyscy, bardzo was proszę!

Eskil postarał się złagodzić nieco napięcie:

– Teraz jednak nie wolno nam nikomu wspominać o tajnych spotkaniach Viljara. Ja osobiście mam wiele szacunku dla Marcusa Thrane i do innych, o których tu mówiłeś.

– I Viljar musi na jakiś czas zaniechać tych spotkań – powiedziała Vinga.

– Tak. Już nawet zawiadomiłem o tym, kogo trzeba – zapewnił Viljar. – Teraz jestem dla nich niebezpieczny. Na pewno asesor każe mnie obserwować.

– Na pewno! – zgodził się Heike. – Ale wiesz przynajmniej, że jesteśmy całkowicie po twojej stronie.

– Wiem. I bardzo wam dziękuję. – Viljar był wzruszony. – Jakie to wspaniałe uczucie niczego nie ukrywać, nikogo się nie bać we własnym domu! I wiem, komu zawdzięczamy to, że tak się wszystko ułożyło. Komu po raz pierwszy odważyłem się opowiedzieć o duchu. A potem o spotkaniach. Myślę, że to czysty i szlachetny stosunek Belindy do życia otworzył mi oczy, pozwolił dostrzec, że moi najbliżsi nie są tacy głupi.

Vinga podniosła kieliszek:

– Witaj znowu w rodzinie, wnuku! Takich drobnych odkryć człowiek dokonuje na ogół wtedy, kiedy już na dobre dorośnie, kiedy ma definitywnie za sobą trudne lata młodzieńczego buntu. Tobie to zabrało trochę więcej czasu niż innym, ale tym bardziej wypijmy za Viljara, którego od tej pory możemy nazywać w pełni dorosłym!

Tego wieczora Vinga czuła się bardzo zmęczona. Heike długo delikatnie przesuwał swoje uzdrawiające dłonie po jej ciele. Jego troskliwość bardzo ją wzruszała.

– Dlaczego akurat w tym miejscu trzymasz ręce najdłużej? – pytała spłoszona. – Tam z tyłu, po lewej stronie? Czy wyczuwasz tam coś niebezpiecznego?

– Nie, nic… – odpowiadał wymijająco. – Jakoś tak ręce same się tam kierują, a one na ogół wiedzą, skąd pochodzi ból.

Nie chciał jej mówić, że już poprzedniego wieczora wyczuwał wyraźne powiększenie gruczołów chłonnych po lewej stronie. Dziś były jeszcze większe.

Jak to szybko idzie, myślał zgnębiony. To dlatego niczego dotychczas nie zauważyliśmy, po prostu proces rozwija się w zawrotnym tempie. Wszystkie swoje uzdrowicielskie siły starał się skupić w tym jednym miejscu. Błagał w duchu swoich przodków o pomoc. Nie mógł utracić Vingi. Nie teraz. Nigdy!

Vinga jest ponadczasowa, powinna żyć wiecznie. On sam po śmierci spotka się z Tengelem, stanie się jednym z jego grupy, wiedział o tym zawsze. Ale Vinga? Nie należy przecież do obciążonych dziedzictwem ani do wybranych. Jest po prostu jego ukochaną, na wieki. Nie może się z nią rozłączyć. Jeszcze nie teraz! Nie teraz!

– Mmm, Heike, jak mi dobrze! Naprawdę mi pomagasz!

– Taką mam nadzieję! Teraz wypijesz magiczny wywar, który przygotowałem specjalnie dla ciebie, a jutro będziesz odpoczywać. Nie wolno ci nic robić! Ja będę na każde twoje skinienie.

– Brzmi to bardzo zachęcająco – uśmiechnęła się sennie.

Następnego dnia czuła się znacznie lepiej i upierała się, że wstanie. Heike nie umiał znaleźć żadnego powodu, dla którego całkiem zdrowy człowiek miałby leżeć w łóżku i się nudzić, więc Vinga wróciła do swoich normalnych zajęć.

I okazało się to bardzo potrzebne, bo koło południa zjawili się goście.

– Och, to moi rodzice! – zawołała Belinda do Vingi, kiedy wszyscy wyszli na ganek zobaczyć, kto przyjechał. – Teraz wszystko będzie dobrze, oni się na pewno zajmą małą Lovisą.

I pobiegła ich przywitać.

Heike, Vinga i Viljar widzieli jej radosne ożywienie, widzieli też ponure twarze przybyłych i słyszeli słowa wytwornie ubranej matki:

– Belindo, a cóż to za zachowanie? I co ty robisz w tym obcym domu, skoro masz pracować u państwa Ahrahamsenów? To tak dbasz o córeczkę Signe?

Chwyciła Belindę za ucho i szarpnęła z całej siły.

– Co pani robi? Proszę przestać! – zawołała Vinga, zbliżając się do gości.

– Czy ty nie pojmujesz, że pani Tilda potrzebuje cię teraz bardziej niż kiedykolwiek? – grzmiał ojciec Belindy. – Przecież jutro pogrzeb! Ile to przygotowań i wszystkiego! Zwrócił się do trojga przedstawicieli Ludzi Lodu. – Bardzo państwa przepraszamy za to, że nasza córka tak bezwstydnie wtargnęła do państwa domu, ale muszę wyjaśnić, że ona nie jest całkiem taka, jak powinna. Naprawdę bardzo przepraszam! I co też matka naszego biednego Herberta powie na taką samowolę! Wstyd nam za naszą córkę.

Heike głęboko wciągnął powietrze.

– Zdaje mi się, że zaszło tutaj małe nieporozumienie. Belinda nie wtargnęła do naszego domu. To my ją prosiliśmy, żeby się do nas przeprowadziła, bo sytuacja w Elistrand stała się dla niej nieznośna.

– W domu drogiego Herberta? Nonsens!

– Sądzę, że powinniśmy porozmawiać na ten temat – rzekła Vinga. Prosimy państwa do środka. Belinda naprawdę starała się, jak mogła, i bardzo ją martwi to, że musiała zostawić małą Lovisę, ale nie miała innego wyjścia.

Rodzice Belindy spoglądali na majestatyczny dwór Grastensholm i uznali, że chyba warto wstąpić na chwilę do Ludzi Lodu.

– Powinniśmy jednak jak najszybciej pojechać do pani Tildy – oświadczyła matka. – Biedna kobieta – dodała z westchnieniem.

– Całkowicie się z panią zgadzam – powiedziała Vinga.

Wkrótce przybyła z Christianii para piła kawę i słuchała strasznej opowieści o wydarzeniach w Elistrand. Łagodnie mówiąc, oboje byli wstrząśnięci. Z wielkim oburzeniem czytali też dziennik Signe.

– Czy to możliwe, że ten elegancki człowiek zachował się tak podle zarówno w stosunku do Signe, jak i do Belindy? – szlochała pani. – Nie mogę w to uwierzyć, nie mogę! On, który miał takie wytworne maniery!

Pan Lie zdawał się lepiej pojmować konkrety.

– Ta kobieta nie może nam zabrać wnuczki – oświadczył. – To wprawdzie także jej wnuczka, ale przecież pokuta i kara za grzechy też musi mieć granice!

– Ale jak wydostaniemy stamtąd dziecko? – pytała zapłakana żona.

– Lovisa zostanie w Elistrand – rzekł jej mąż. – To pani Tilda je opuści. Herbert, kiedy żenił się z Signe, pożyczył pieniądze na kupno Elistrand dzięki mojemu poręczeniu. I dotychczas nie oddał ani szylinga, a w dodatku ja musiałem spłacać bankowi procenty. Teraz ja jestem właścicielem Elistrand i zaraz się ta pani o tym dowie!

– Niech ojciec nie będzie zbyt ostry dla niej – poprosiła Belinda. – Mimo wszystko ona straciła syna.

– A ty masz milczeć, kiedy dorośli rozmawiają! – ofuknął ją ojciec. – Od dawna powinnaś o tym wiedzieć!

Vinga wtrąciła łagodnie:

– W naszym domu każdy ma prawo wyrazić swoje zdanie. Poza tym, o ile mi wiadomo, Belinda jest osobą dorosłą.

– Źle pani to rozumie, pani Lind. Belinda nigdy nie będzie dorosła!

Viljar uścisnął pod stołem rękę Belindy. Zarówno on, jak i jego dziadkowie mieli ochotę powiedzieć rodzicom dziewczyny, co o tym sądzą, ale nie chcieli wzniecać dyskusji o wychowaniu cudzych dzieci. Milczeli, lecz Belinda wiedziała, że są po jej stronie.

Heike myślał: Gdybym miał wybierać pomiędzy panią Tildą a tymi dwojgiem jako sąsiadami, to oczywiście, mimo wszystko, wybrałbym ich. A poza tym mielibyśmy Belindę blisko siebie.

Spojrzał spod oka na Viljara i zastanawiał się, czy i jego akurat to ostatnie by ucieszyło. Heike nie był tego pewien. Viljar okazywał dziewczynie zainteresowanie i troskliwość, ale chyba nic więcej.

Rodzice Belindy wyruszyli do Elistrand już nie tak entuzjastycznie usposobieni do Herberta jak przedtem. Zamierzali jednak zachowywać się tam powściągliwie, dom pogrążony był przecież w żałobie. Zdecydowani byli nie podejmować kwestii przyszłości małej Lovisy, dopóki zmarły nie znajdzie się w ziemi.

Belindzie jednak pozwolili zostać w Grastensholm. Nawet oni rozumieli, że w Elistrand nie mogłaby teraz mieszkać. W każdym razie dopóty, dopóki jest tam pani Tilda.

– Z niepokojem myślę o jutrzejszym pogrzebie – powiedziała Vinga. – Ale chyba nie ma rady, będziemy musieli pójść.

– Niestety, będziemy musieli – westchnął Heike. – Zwłaszcza Belinda, która jest przecież szwagierką zmarłego. A my też powinniśmy. Pominąwszy już, że jesteśmy sąsiadami, to Belinda będzie potrzebować moralnego wsparcia. Zresztą Eskil i Solveig też przyjdą.

Mój Boże, jakże nas jest mało, myślał Heike zgnębiony. A bywały czasy, że w naszych dworach kwitło życie i panował ruch. W epoce Villemo, na przykład. Albo przedtem. Liv i Dag, Gabriella, było ich wielu, możemy o nich przeczytać w naszych księgach. Ale też bywało gorzej, zdarzyło się przecież, że nikogo tu nie było. Tylko Vinga, w lesie w górach. Później przyszedłem ja. I założyliśmy rodzinę, to prawda, ale, mój Boże, jaka to garstka! Viljar musi się jak najszybciej ożenić, w przeciwnym razie ród wymrze!

Tylko że ten chłopak jakoś się nie śpieszy.

Vinga niepotrzebnie martwiła się pogrzebem. Następnego dnia była taka zmęczona, że Heike prosił, by została w łóżku. Poddała się bez protestów i już samo to świadczyło, że nie jest całkiem zdrowa.

Ceremonia pogrzebowa była, jak się spodziewano, nieprzyjemna. Ale okazało się, że pani Tilda ma krewnych. Równie ponurych i bladych jak ona. Równie nieprzejednanych wobec „grzeszników” na ziemi. A odnosiło się to do wszystkich ludzi z wyjątkiem ich samych.

Belinda przyjęła wiadomość o krewnych pani Tildy z ulgą. Skoro tak, to stara kobieta nie będzie tak rozpaczliwie samotna. Pojawiła się też para drobnych i niepozornych ludzi, trzymających się na uboczu, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Później Ludzie Lodu dowiedzieli się, że to brat i bratowa ojca Herberta.

Pani Tildzie bardzo się nie podobało, że na pogrzeb przyjechała rodzina Signe. Przyjęła ich w Elistrand nadzwyczaj chłodno i otwarcie żałowała, że nie zostali u Belindy w Grastensholm.

Kiedy już wszyscy wyszli z cmentarza, Belinda idąca z Viljarem usłyszała za sobą głos pani Tildy. Starsza pani najwyraźniej rozmawiała z jedną ze swoich krewnych:

– O, tam właśnie idzie on, ten wysoki, o ciemnych włosach i dzikich oczach! To on zamordował Herberta! Ale chodzi wolno! Bo jest z Grastensholm, rozumiesz, a z nimi władze bardzo się liczą. Myślę, że po prostu kupili mu wolność!

Belinda zbliżyła się do Viljara tak bardzo, że się prawie o niego opierała. Nie odzywali się, nie okazywali w ogóle żadnej reakcji, ale byli bardzo przygnębieni.

Po południu rodzice Belindy przyjechali do Grastensholm. Matka była zapłakana. Nie udało im się odebrać Lovisy.

– Ach, cóż to za straszny człowiek! – szlochała nieszczęsna. – Czy państwo wiedzą, co ona nam powiedziała? Otóż powiedziała, że nie odda nam małej, bo nie pozwoli wychować jej w pysze i grzechu! U nas!

– Miałem ochotę cisnąć jej w twarz kilka prawd o jej synu – powiedział ojciec Belindy równie wzburzony jak matka. – Ale nie robi się takich rzeczy w dzień pogrzebu. Nocować tam jednak w żadnym razie nie możemy, zresztą wcale nie zostaliśmy zaproszeni, gdyby więc państwo mogli nam udzielić gościny do jutra…

– Naturalnie – powiedział Heike.

– Że też Signe tak nieszczęśliwie wyszła za mąż – żaliła się starsza pani. – Że też nas to musiało spotkać! Jakbyśmy już i tak nie mieli dość nieszczęścia z Belindą. I w dodatku Signe! Najlepsza ze wszystkich naszych dzieci!

– A czego brakuje Belindzie? – zapytał Viljar ostro. – Myślę, że nie ma na co narzekać!

– Może. Ale przecież jej całkowicie brak inteligencji – westchnęła matka.

– Inteligencja nie jest w życiu najważniejsza. A poza tym wcale nie zauważyłem, że Belinda jest mniej uzdolniona, niż normalnie ludzie bywają. Ona jest tylko bardzo prosta i szczera, ale uznaję to raczej za zaletę. I zawsze myśli najpierw o innych, a dopiero potem o sobie. Czy można chcieć jeszcze więcej?

Heike siedział nieruchomo, w milczeniu zaciskał powieki aż do bólu. Jak rodzice mogą tak siedzieć i narzekać na swoje dziecko, na dodatek w jego obecności? Zdawało się jednak, że Belinda jest przyzwyczajona do tego typu sytuacji.

Poszedł na górę do Vingi, która wyglądała znacznie lepiej, była zadowolona i pełna życia. Odpoczynek bardzo dobrze jej zrobił.

– Wiesz, nie możemy pozwolić, żeby Belinda odjechała z rodzicami, ale musimy znaleźć jakiś pretekst.

Vinga zmarszczyła brwi:

– A nie mogłaby być moją pokojówką teraz, kiedy jestem chora? To tak arystokratycznie brzmi: moja pokojówka!

– Oczywiście, świetny pomysł! I Belinda na pewno się zgodzi. Tylko pozwól jej, żeby cię rozpieszczała. Z pewnością potrafi to robić!

W każdym razie będzie miała dobre chęci, pomyślała Vinga. Cóż jednak znaczą drobne potknięcia, kiedy ludzie dobrze się ze sobą czują? A Vinga w towarzystwie Belindy czuła się znakomicie i miała nadzieję, że z wzajemnością.

Zaraz następnego dnia okazało się, że współpracować też ze sobą potrafią bez zgrzytów. Kiedy Belinda przekonała się, że jest akceptowana w złym i w dobrym, przestała być skrępowana i niezdarna, jej wrodzona łagodność uwydatniła się jeszcze bardziej i Vinga naprawdę nie mogła mieć lepszej pokojówki.

Rodzice Belindy wyjechali z mocnym postanowieniem, że wygrają walkę o małą Lovisę, choć na razie pojęcia nie mieli, jak to zrobią.

W południe zjawił się w Grastensholm lensman z informacją, że odnaleziono w Christianii człowieka, którego żona zdradziła z Herbertem Abrahamsenem. Człowiek ów bez żadnych oporów przyznał się, że krytycznego dnia był w Elistrand i że to on zabił Herberta pogrzebaczem. Od dawna szukał tego drania, który zniszczył mu życie. Rozwiódł się z żoną i od tamtej pory miał tylko jedno pragnienie: Zemścić się na Abrahamsenie. Teraz właśnie tego dokonał i bardzo ubolewał, że ktoś niewinny cierpiał zamiast niego.

Viljar został definitywnie uwolniony od podejrzeń.

Wieczorem Vinga poprosiła wnuka do swojej sypialni. Chciała z nim porozmawiać w cztery oczy.

– Viljarze, ty mój niemożliwy, uparty chłopcze, czy stara babcia może mieć do ciebie kilka próśb?

– Wcale nie jesteś stara, babciu, ale jeśli chodzi o prośby, to słucham.

– No wiesz, różnie z tą starością bywa… – powiedziała. – Nigdy człowiek nie wie, kiedy trzeba będzie się zbierać, a ja nie czuję się szczególnie silna, to muszę przyznać. Ale chcę ci powiedzieć, że miałam wyjątkowo piękne życie u boku tego najwspanialszego człowieka na ziemi. Wcale nie przesadzam, Viljarze!

– Ja wiem. Dziadek Heike naprawdę nie ma sobie równych. Chyba że babcię Vingę… – uśmiechnął się.

– Dziękuję ci. Chciałabym oczywiście pożyć jeszcze parę lat razem z nim, ale on, jak wiesz, też jest stary i pod koniec życia bywa tak, że ludzie chodzą koło siebie i popatrują na siebie przestraszeni, czy to drugie nie jest przypadkiem chore albo co.

– Rozumiem.

– Jakkolwiek ze mną będzie, nie zamierzam się poddać tak łatwo, niech ci się nie wydaje… ale między nami mówiąc, mam parę drobnych zmartwień.

– I ja mógłbym ci pomóc? Bardzo chętnie!

– No, no, nie spiesz się tak z obietnicami! Pierwsza prośba: ożeń się!

Viljar skrzywił się. – No, nie mówiłam? – zawołała Vinga triumfująco. – Nie jest łatwo spełniać moje życzenia. Ale, Viljarze, ty musisz założyć rodzinę! W przeciwnym razie nasze dwory upadną, a przecież wiesz, co się kryje tutaj na strychu. To musi czekać, aż pojawi się odpowiedni człowiek.

– Znam coś innego, co także ukrywa się na strychu – wtrącił Viljar z przekąsem.

– Szary ludek? Nim się nie przejmuj, to tytko dopóki Heike żyje.

– Ja po prostu nigdy nie miałem czasu na zajmowanie się dziewczynami.

– Dziewczynami? Ty masz przecież dwadzieścia osiem lat. Mówmy raczej o kobietach.

– Dobrze, babciu. Obiecuję, że będę miał oczy otwarte. I traktuję to z całą powagą.

– Dziękuję ci. Wiesz, sytuacja jest bardzo niedobra. Christer ma córeczkę, Malin, która skończyła sześć lat. Przynajmniej w tym przypadku mamy pewność. Ale ty powinieneś jak najszybciej mieć dziecko. Bo trzecia w waszym pokoleniu jest Saga, teraz zaledwie dwunastoletnia. Nikt nie wie, czy i kiedy ona będzie miała potomstwo. Więc sam widzisz, Viljarze! Rodzina wymiera!

– Dobrze, naprawdę zrobię, co będę mógł. Następne życzenie?

– Bardzo bym chciała – westchnęła Vinga – żebyś został czymś w rodzaju opiekuna Belindy. Ona, biedaczka, jest taka samotna i taka spragniona więzi z ludźmi. Czy zechcesz czuwać nad nią w przyszłości? Dopóki nie dobije do jakiejś bezpiecznej przystani. Jej naprawdę nie jest lekko. Chłonie ludzką życzliwość niczym gąbka.

– Ja wiem. I już sam się nad tym zastanawiałem. To jakoś tak jest, że kiedy się człowiek zainteresuje kimś innym, podejmie się za niego odpowiedzialności, to potem już nie może go tak po prostu zostawić, jakby porzucał jakąś rzecz. Zrobię, co będę mógł, żeby urządzić Belindę jak najlepiej w życiu. Czy coś jeszcze?

– Nie, właściwie to już chyba nie. Ja wiem, że zawsze pomożesz Heikemu, gdybyście mieli zostać sami, więc nawet ale potrzebuję cię o to prosić. A twoi rodzice są ze sobą szczęśliwi, więc o nich się nie martwię.

– Ja też nie. Im ani Lipowej Alei nic nie grozi. Gorzej jest z Grastensholm.

– Masz rację. Mimo nieustannych reperacji i przebudowywania zrobiła się z tego kompletna ruina.

– Ale bardzo kochana ruina, to musisz przyznać! Nawet mimo obecności tych szarych stworów.

Tej nocy w pobliskich lasach wilki wyły złowrogo.

Z nadejściem świtu Vinga zamknęła oczy na zawsze.

A kiedy Heike, nieprzytomny z żalu i rozpaczy, wyszedł z domu na skąpany w czystym i zimnym jesiennym powietrzu dziedziniec, czekał go kolejny szok. U bram dworu stała Tula.

Zrozpaczona, w potarganym ubraniu, z płonącymi oczyma, Tula, jakaś jakby na wpół dzika. Heike nie musiał spoglądać na nią dwa razy, żeby wiedzieć: teraz, po śmierci Tomasa, wszystkie straszne siły w jej duszy odezwały się.

Nigdy nie odczuwał większego pokrewieństwa z nią jak teraz! Nigdy się lepiej nawzajem nie rozumieli!

Загрузка...