Dwa dni później urodziło się pierwsze po tysiącach lat dziecko Madragów. Maleńka dziewczynka, ku wielkiej uldze wszystkich krewnych.
Jaskari również oddychał spokojniej. On i Misa denerwowali się tak samo porodem, nikt bowiem nic nie wiedział na temat, jak to z tym jest u kobiet Madragów. W końcu okazało się, że wszystko odbywa się siłami natury, nie powstały żadne zaskakujące sytuacje ani komplikacje.
Gorzej z Mirandą. Wszystko ciągnęło się już tak długo, że w końcu Jaskari musiał przyśpieszyć cały proces. Poród był taki trudny ze względu na chłopięcą figurę i bardzo szczupłe biodra Mirandy, trzeba było zrobić cesarskie cięcie, dłużej już Jaskari nie chciał czekać.
Miranda urodziła synka. Jaskari był równie dumny jak rodzice, było to bowiem jego pierwsze cesarskie cięcie i wszystko udało się bardzo dobrze.
Indra powiedziała: najpierw wszystkie dziewczyny w naszej grupie były bardzo cnotliwe, a potem, w przeciągu zaledwie dwóch tygodni, trzy z nich wydały na świat dzieci! Ale jest nas więcej. Zaczekajcie tylko, pójdziemy w ich ślady!
Indra była bardzo dumna z tego, że została ciotką wspaniałego chłopca, w kółko wszystkim opowiadała, jaki jest zdolny, że naprawdę pewnego dnia powiedział „Indra”, chociaż tak naprawdę dziecko po prostu krzyczało z głodu.
W końcu można było urządzić długo oczekiwaną uroczystość.
Na świeżym powietrzu, w pięknym parku w mieście Saga, wielu zaproszonych bowiem nie chciało wejść do wielkiej auli albo całkiem po prostu nie mieściło się w drzwiach.
Zbudowano więc w parku duże podium, na długo przed uroczystością w mieście zapanował podniosły nastrój. Nie wszyscy mieszkańcy Królestwa Światła zostali, rzecz jasna, zaproszeni, nie starczyłoby miejsca. W uroczystości mieli brać udział jedynie uczestnicy ostatnich wydarzeń. Przede wszystkim wciąż powiększająca się grupa skupiona wokół Ludzi Lodu i rodziny czarnoksiężnika. Nikt inny, jeśli nie liczyć artystów, którzy mieli zapewnić zebranym rozrywkę.
Silas i Lilja, a także ich matki i młodsze rodzeństwo, otrzymali zaproszenia. Lilja spędziła wiele dni w sklepach z odzieżą, zanim zdecydowała się na prostą białą sukienkę, bo w tym kolorze było jej do twarzy i wydawała się nieco bardziej dorosła niż w kwiecistej, na którą namawiała ją matka.
Szła do parku, rozglądając się wokół, czuła, że ręce jej drżą.
Ustawiono wiele ławek, ale w pierwszym rzędzie przed podium posadzono czternaścioro pacjentów szpitala. Lilja wiedziała, kim oni są: to odnalezieni uczestnicy dawniejszych ekspedycji oraz rodzice Tsi-Tsunggi. Syn kręcił się wokół nich zatroskany, pomagał i ochraniał ich, jeśli akurat nie znajdował się obok Siski i swojej ubóstwianej córeczki.
W końcu pozwolono mu przedstawić dziecko przyjacielowi, ogromnej wiewiórce. Wszelkie wcześniejsze prośby o wprowadzenie Czika do szpitala ucinano bez słowa.
Ponieważ w parku znajdowały się rozległe trawniki, wielu wolało siedzieć na ziemi. Jak na przykład liczna grupa Indian, których zaproszono, ponieważ Oko Nocy miał być honorowym gościem całej uroczystości. Lilja widziała wszędzie duchy i elfy oraz inne istoty natury, bo na ten jeden dzień wszystkie stały się widzialne (w przeciwnym razie mogłyby zostać stratowane). Patrzyła wielkimi oczyma na te istoty, po prostu chłonęła ich widok, bo z pewnością nieprędko znowu nadarzy się taka okazja. Przyszła tutaj ze swoją matką i rodziną Silasa, obie panie co chwila wykrzykiwały „och” i „ach”, matka Silasa zachowywała się jak gospodyni domowa z miasta nieprzystosowanych, dopóki Lilja stanowczo jej nie poprosiła, by starała się wszystkiego nie krytykować. Jej matka jakby łatwiej przyjmowała do wiadomości te wszystkie niezwykłe rzeczy, ale też ona miała większą wprawę w panowaniu nad swoimi uczuciami.
Czworo Madragów stało wokół dziecka Misy, ona zaś pokazywała dziewczynkę wszystkim zaglądającym do dziecinnego wózka, wielkiego jak samochód. Wszyscy chcieli zobaczyć to cudo i nie mogli się nachwalić.
Miranda też już czuła się dobrze, do jej wózka także zerkało wielu ciekawskich, natomiast mała Gwiazdeczka siedziała na ręku u Marca i bystrymi oczkami rozglądała się wokół, witała przechodzących uśmiechem, pokazując dwa ząbki. To ona zdecydowała, że będzie siedzieć u Marca, rodzicom łaskawie pozwoliła zając miejsca z boku. Była to niebywale czarująca istotka. Obok na ławach siedzieli dziadkowie, rodzice Tsi oraz przybrani rodzice Siski, Nataniel i Ellen z Ludzi Lodu. Przyszła też oczywiście Sassa.
Kiedy Lilja przechodziła tamtędy, Gwiazdeczka posłała jej promienny uśmiech. Mój Boże, ta mała mnie poznaje, jak to możliwe? I jaka zrobiła się duża! Wygląda na półroczne dziecko, siedzi sama wyprostowana, bez żadnego wsparcia.
Świat poza granicami Małego Madrytu jest naprawdę dziwny.
Serce Lilji podskoczyło gwałtownie. Niedaleko zobaczyła grupę Strażników. Większość jednak była odwrócona od niej plecami, tylko Ram patrzył w jej stronę.
Wiedziała, że wszyscy goście przyszli ze swoimi rodzinami. Rok był żonaty, słyszała o tym, Ram i Kiro mieli narzeczone, ale jak to jest z Goramem? Czy jest żonaty, ma rodzinę? Na myśl o tym poczuła bolesny skurcz żołądka.
Nigdzie go nie widać…
– Gdzie ty idziesz, Lilja? – usłyszała ostry głos matki.
– Muszę tylko…
– Niczego nie musisz! Tu są nasze miejsca i tu będziesz siedzieć!
– Ale…
– Żadnego ale! I żadnych głupstw!
Lilja dała za wygraną. To nie Goram zabrał ją ze szpitala, kiedy Miranda poszła na operację; Lilja nie widziała go od tamtego pożegnania. Żyła więc przez cały czas jedynie marzeniami i fantazją.
– Nie wierć się nieustannie – mruknęła matka. – Za czym ty się tak rozglądasz?
Lilja nie odpowiedziała. Przestała jednak wypatrywać ukradkiem Gorama.
Indianie przyprowadzili ze sobą ogromnego niedźwiedzia, to musiał być ten, który pomagał Oku Nocy. Znała tę historię, słyszała ją od Siski. I… o rany, a cóż to za groteskowe istoty tam pośród parkowych drzew? Aż strach na nie patrzeć. Jest ich takie mnóstwo, bardzo się od siebie różnią.
Ależ tak, oczywiście! To są złe postaci z bajek, chociaż w rzeczywistości wcale złe nie są. Wśród nich smok Silasa. I trzy wielkie wilki. Dwa z nich zachowują się z wielką pewnością siebie, jakby były kimś ważnym. To chyba Geri i Freki. A ten trzeci to z pewnością wilk z bajki o Czerwonym Kapturku.
Och, jak uporządkować tyle niezwykłych wrażeń?
Strażnicy, którym się tak długo przyglądała, zaczęli wchodzić na podium. Oczywiście! Goram jest z nimi!
Lilja poczuła, że twarz jej płonie, całe ciało ogarniał pożar. Tutaj jestem, tutaj jestem, spójrz na mnie!
Ale była tylko jedną z tłumu siedzącego na ławkach. Nie chciała tkwić taka anonimowa w szeregu, ale matka popychała ją z powrotem na miejsce, gdy tylko podjęła jakąkolwiek próbę wyjścia stąd.
Goram poszedł przed siebie, nie widząc jej.
Nagle zobaczyła dwóch bardzo wysokich mężczyzn o niezwykłej urodzie, z godnością i autorytetem tak wielkim, że mimo woli skuliła się lekko. Nie tylko ona tak zareagowała. Kim, na Boga, oni są?
Zaraz się domyśliła. To Obcy. Dwóch Obcych „zstąpiło ze swoich wysokości”, by uczestniczyć w święcie. Już samo to wywołało sensację.
Lilja przyglądała im się uporczywie, kiedy stanęli nieco z boku na podium. Jeden z nich to musi być Faron, ale który?
Akurat w tym momencie usłyszała głos Indry z ławki przed sobą.
– Spójrz, Mirando! Ratunku, Faron przyprowadził ze sobą jeszcze wyższego Obcego! To ten w złocistym płaszczu. Mirando, zaraz zemdleję!
– Nie zemdlejesz, zapewniam cię – roześmiała się siostra. – Ale masz rację, jaki władczy!
Wszyscy się uciszyli. Uroczystość mogła się zaczynać.
Mistrzem ceremonii miał być Faron.
– Drodzy przyjaciele – zaczął metalicznym głosem. Miało się wrażenie, że wydobywa się on spod dziwnych płytek przesłaniających jego twarz. Lilji przyszedł na myśl robot, ale ci dwaj nie byli robotami. To żyjące istoty, wiedziała o tym od Siski. Ów Obcy w złocistym płaszczu siedział nieco z boku na podium i Lilja nie była w stanie na niego patrzeć, taki zdawał się potężny.
– Dziś jest wielki dzień dla Królestwa Światła, czeka nas bardzo bogaty program – mówił Faron. – Zaczniemy więc od prezentacji najmniejszych. Później nadamy im imiona i zostaną pobłogosławieni w obliczu Świętego Słońca i obu magicznych kamieni. Grupa, do której tak wielu z was należy, powiększyła się o troje nowych członków…
Przez moment Lilja zapragnęła być jedną z nich, szybko jednak odepchnęła od siebie tę myśl.
Siska, Misa i Miranda zostały wezwane na podium, weszły tam z noworodkami na rękach. Jeśli, oczywiście, można szybko rosnącą Gwiazdeczkę nazwać noworodkiem. Ta urodzona mała kobietka śmiała się do fotografów i machała im rączkami. Tsi zwrócił się do publiczności i oznajmił głośno, że to jego córeczka.
– Ale mamy więcej nowych obywateli – powiedział znowu Faron z uśmiechem.
Na podium weszło w milczeniu kilka kobiet z rodu elfów z maleńkimi dziećmi i pokazały je zebranym. Wielu wstrzymało dech ze zdumienia nad podobieństwem tych dzieci i Gwiazdeczki. Faron powitał maleńkie elfy na świecie i w Królestwie Światła. „Nasz kraj nie byłby taki sam bez elfów”, powiedział serdecznie.
– Chcieliśmy zaprezentować maleństwa na samym początku, dopóki jeszcze nie śpią. Czeka nas bowiem bardzo długi dzień – zwrócił się do publiczności.
Dzieci wróciły na salę.
Długi dzień. To wspaniale, pomyślała Lilja.
Faron mówił dalej:
– Jest też kilka par, które chciałyby połączyć swoje losy. Ich jednak nie będziemy teraz prezentować, podobnie jak maleństwa zostaną pobłogosławione w promieniach Świętego Słońca. A teraz zapraszam wszystkich na koncert, to znaczy na jego pierwszą część, przed posiłkiem.
Na scenę wszedł liczny chór. Lilja wstrzymała oddech. Śpiewali anielsko, nigdy nie słyszała czegoś równie pięknego. Dotarł do niej szept Indry: „Ależ oni są utalentowani! Muszę się zapisać do tego chóru! „.
Nagłe, w przerwie między jedną pieśnią a drugą, ktoś przesłonił scenę przed wzrokiem Lilji. Stał przed nią Strażnik. Spojrzała w górę, to Goram. Przywitał się z jej matką i ciotką, pomachał przyjaźnie Silasowi. Lilja ciężko przełknęła ślinę.
Kochana mamo, nie zepsuj czegoś, błagała w duchu.
– Chodź, Liljo, musimy iść!
– Dokąd? – spytała głupio.
– Przecież jesteś matką chrzestną – przypomniał jej. – Ceremonia odbędzie się teraz, przed drugą częścią uroczystości, poświęconą głównie ekspedycji. Masz bardzo ładną sukienkę – dodał z uśmiechem.
Lilja, która nie łączyła uroczystości nadania dzieciom imion z dzisiejszym świętem, podniosła się lekko zakłopotana. Goram skinął uspokajająco do jej matki i poszedł przed Lilją między rzędami ławek. Kącikiem oka zauważyła, że Miranda z dzieckiem i Indra też wychodzą. W ciszy niewielka grupa osób opuściła piękny koncert.
Wsiedli do gondoli. Goram upewnił się, czy Lilja siedzi wygodnie, i pojazd wzniósł się w niebo. Zdążyła zauważyć, że lecą też Marco i Dolg, Tsi i Siska, Ram i Kiro. I Madragowie. Reszty podróżnych nie znała.
Po chwili wylądowali w stolicy przed budowlą z wielkim Świętym Słońcem na reliefie nad bramą.
Lilja była sztywna z przejęcia. Domyślała się, że dzieje się coś wielkiego. Cieszyło ją, że zna tak wielu uczestników ceremonii, że Goram przez cały czas się nią opiekuje i wskazuje drogę. Najwyraźniej powierzono mu opiekę nad nią. Boże drogi, jak ja go kocham! Żeby ten dzień trwał wiecznie!
Kodowany zamek w drzwiach został otwarty. Nawet Indra milczała, najwyraźniej to bardzo uroczysta chwila. Trzymała Rama za rękę, kiedy wchodzili po schodach. Dolg zniknął w innych drzwiach również zamkniętych na kodowany zamek, reszta została wprowadzona do stosunkowo niewielkiego pomieszczenia o pancernych, pięknie zdobionych ścianach.
To nie może być prawda, myślała Lilja, zaraz się obudzę.
Ale to była prawda. W miarę jak ceremonia postępowała, Lilja zdołała opanować trochę nerwy, serce nie tłukło się już tak boleśnie w piersi, pulsowanie w skroniach zelżało.
Przewodniczył Faron, nie widziała go po drodze. Widocznie z Sagi przyleciało wiele gondoli.
Ci, którzy wybrali sobie towarzyszy życia, mieli teraz wystąpić naprzód. Byli to: Indra i Ram, Siska i Tsi, jakaś para o imionach Thomas i Oriana oraz Helge i Paula. A poza tym Kiro i Sol, więc w końcu zobaczyła również Sol! Niezrównana, nie istnieje na świecie nikt do niej podobny. Przybył też Indianin, Oko Nocy, bohater tego dnia, prowadził pod rękę narzeczoną o imieniu Mały Ptaszek. Wszyscy należeli do wybranej grupy.
Kiedy stanęli już przed Faronem, który przemawiał do nich cicho, ponad głowami zebranych rozbłysło intensywne światło. Łagodne, ale silne i… przepełnione miłością, tak się przynajmniej zdawało Lilji. Poczuła ucisk w gardle, przepełniało ją cudowne uczucie. Nie dostrzegała źródła tego światła, było ukryte gdzieś pod sufitem. Widziała jednak, że młode pary są zalane tym ciepłym światłem, Siska i Tsi płakali ze wzruszenia, Indra trzymała rękę Rama tak mocno, że aż dłoń jej zbielała.
Po chwili z bocznych drzwi wyszedł Dolg. On też powiedział coś cicho do wszystkich par, potem uniósł w górę dwa fantastyczne szlachetne kamienie i nowożeńców zalało niewiarygodne, przepyszne światło, czerwone i niebieskie, mieniło się, falowało, przenikało nawzajem w cudownej grze.
Kiedy ów niebiański blask ściemniał, wydawało się jakby słońce zgasło. Lilja poczuła, że kolana się pod nią uginają, i musiała usiąść.
Tego naprawdę za wiele dla kogoś, kto pochodzi z Małego Madrytu, myślała.
Nagle pojawił się przy niej Marco i ujął ją delikatnie pod ramię.
– Nasza kolej, Liljo!
Wtedy uświadomiła sobie, że nowożeńcy odeszli na swoje miejsca. Teraz zaś Misa wyszła przed zgromadzonych ze swoją małą, słodką córeczką, a obok niej dwaj Madragowie, z pewnością ojcowie chrzestni. Gdyby Lilja wiedziała, jak który z nich ma na imię, domyśliłaby się, który jest ojcem dziecka. To ten, siedzący niedaleko niej z niebywale dumną miną. Nie znała jednak jego imienia. Widziała, że również Miranda idzie ze swoim synkiem, a jego rodzicami chrzestnymi są bardzo przystojny mężczyzna, Armas, o którym opowiadała Siska, i nie znana Lilji dziewczyna, imieniem Elena.
Nadeszła kolej na Siskę z córeczką w ramionach, w ślad za nią podążyli Marco i Lilja, na końcu szły elfy takie leciutkie i zwiewne, że Lilja poczuła się duża i niezdarna.
Ona i Marco zajęli miejsca po obu stronach Siski. W pomieszczeniu panowała absolutna cisza.
I wtedy poczuła na sobie przepełnione miłością ciepłe promienie, pokój znowu wypełnił się światłem, znowu zapalono Święte Słońce. Lilja wiedziała, że ono używane jest tylko przy okazji największych uroczystości, to nie jest to wielkie słońce, które świeci ponad Królestwem Światła. Rozejrzała się po pomieszczeniu i napotkała spojrzenie Gorama. Uśmiechnął się do niej i skinął, jakby dla dodania jej odwagi. Odpowiedziała mu uśmiechem, na nic więcej nie miała czasu, bo właśnie pojawił się Dolg z kamieniami.
Podczas gdy światło klejnotów padało na dzieci, Faron nadawał im po kolei imiona. Tsi-Tsungga dotrzymał obietnicy i znalazł Gwiazdeczce wiele pięknych imion. Lilja podejrzewała jednak, że również w przyszłości mała będzie nazywana Gwiazdeczką.
Wciąż padało na nich cudowne światło. Wypełniała ich miłość do całego świata i wyrozumiałość dla wszelkiej odmienności. Lilja czuła się taka… dobra.
Ona i Marco musieli złożyć przysięgę, że będą się troszczyć w przyszłości o Gwiazdeczkę tak, by nie przydarzyło się jej nic złego. W końcu światło znowu zgasło. Ceremonia dobiegła końca.
Faron wezwał do siebie Siskę, Misę i Mirandę. W jego głosie brzmiała głęboka powaga.
– Sisko i Mirando! Obie urodziłyście piękne dzieci. Ale na tym koniec! Przy następnym porodzie zdrowie, a nawet życie Mirandy byłoby narażone na wielkie ryzyko, a ty, Sisko, dobrze wiesz, co mogłoby się stać. Następnym razem mogłabyś urodzić istotę ziemi, nigdy bowiem nie wiadomo, jakie dziedzictwo przeważy w dziecku. A więc nie możesz więcej rodzić! Ty, Miso, natomiast możesz mieć tyle dzieci, ile zapragniesz. Należysz do wyjątkowego, wymarłego gatunku i z wielką radością powitamy w naszym Królestwie kolejnych, wspaniałych Madragów.
Wszystkie trzy kobiety kiwały głowami na znak, że rozumieją. Pojmowały powagę słów Farona.
Jak zwykle to Indra przerwała niemal dręczący, sakralny nastrój w sali. Objęła czule Rama.
– No, mój przyjacielu, teraz jesteś moim mężem!
Wszyscy uśmiechali się lekko. W takim świętym pomieszczeniu nikt nie roześmiałby się głośno.