Kondor miał bardzo mało czasu, czekały na niego pilne prace reperacyjne, więc obyło się bez długich powitań. Większość zajęła miejsca w pojeździe ratowniczym, niektórzy jednak zostali na pokładzie J2. Jak na przykład Tich, co oczywiste, lecz także niedźwiedź, dwunastu chorych mężczyzn oraz ci, którzy się nimi mieli opiekować: Dolg, Cień i Indra, upierająca się, żeby ją tymczasem nazywano Florence. Angażowała się w rolę pielęgniarki całym sercem, teraz miała szansę sprawdzić, czy to jej prawdziwe powołanie. Nikt poza nią w to nie wierzył.
Ponieważ Indra zostawała na pokładzie J2, Ram zdecydował się jej towarzyszyć. Pięć duchów żywiołów natomiast uważało, że ich godność wymaga, by podróżowały Kondorem.
Podczas gdy Indra i Dolg uspokajali jednego z dwunastu chorych, J2, skrzypiąc złowieszczo, ruszył z miejsca. Indra upadła na podłogę, uderzyła o ścianę, która teraz na moment przejęła rolę podłogi. Ram zdążył się czegoś przytrzymać. Natychmiast połączył się ze Strażnikiem pilotującym Kondora, musieli raz jeszcze zejść na dół i właściwie ustawić J2. Nie był to pojazd łatwy do manewrowania, nie było o co zaczepić dźwigów, które miały go trzymać w czasie podróży, dlatego musieli owiązać linami cały kadłub niczym gwiazdkowy prezent.
– Jeszcze tylko brakuje kolorowych wstążeczek – skomentowała Indra.
Po chwili znowu wszystko uniosło się w górę i teraz już bez przeszkód polecieli ku Królestwu Światła.
– Nasz kraj pogrążył się w mroku – oznajmił Dolg zgnębiony. – Jak się to wszystko skończy?
– Strażnicy już pracują przy naprawach – odparł Ram. – Są wielkie zapasy potrzebnych materiałów.
– Czy oni byli przygotowani na…?
– Nie. O czymś takim nikomu się nawet nie śniło.
Znajdowali się wysoko, ponad Świętym Słońcem, ponad szczytem kopuły. Widzieli dziurę, widzieli, jak czarne strzępy i śmieci różnego pochodzenia nadal wciągane są do wnętrza, do ich cudownej krainy.
– Mam wyrzuty sumienia, że opóźniamy ich prace – mruknął Ram.
– Ja też – przytaknęła Indra. – Czy mamy uważać, że nasza ekspedycja odniosła sukces, czy też zakończyła się fiaskiem?
– I to, i to. Absolutnie!
Schodzili teraz ku fatalnemu otworowi. Wewnątrz panowały te same ciemności co na zewnątrz. Wiatr szarpał J2 podczas wchodzenia przez otwór, turbulencje były straszne. Ale zarówno Kondor, jak i J2 to solidne maszyny.
– Nigdy jeszcze nie cierpiałem na morską chorobę, ale teraz chyba zacznę – rzekł Dolg z uśmiechem.
Indra trzymała się rozpaczliwie jakiejś poręczy.
– Nie zrzucaj teraz swojej zdobyczy, Kondorze – prosiła. – Musielibyśmy bardzo długo lecieć na ziemię!
Byli tak wysoko, że kręciło im się w głowach. W końcu jednak znaleźli się w obrębie Królestwa Światła. Wrócili, aczkolwiek nie tak triumfalnie, jak się spodziewali.
– To śmieszne, wisieć tak bezradnie pod brzuchem ogromnej maszyny – prychnęła Indra. – I to my, którzy mamy za sobą tyle dramatycznych dokonań!
Niedźwiedź, zwierzę opiekuńcze Oka Nocy, którego Marco uczynił żywym w podziękowaniu za uratowanie młodego Indianina, wyglądał na dość przerażonego. Indra potykając się podeszła do niego i pogłaskała go po futrze. To było naprawdę porządne futro, ręka zanurzyła się w nim głęboko.
– Jak to dobrze, że jesteś z nami – powiedziała. – Jak to dobrze. Czuję się teraz bezpieczna.
– Naprawdę? – mruknął niedźwiedź i wyprostował się. Sprawiał też wrażenie spokojniejszego.
Indrze zdawało się, że schodzą w dół nieznośnie wolno. Przykro było patrzeć na ukochane Królestwo Światła takie zabrudzone, takie zniszczone. Ram nieustannie utrzymywał kontakt z Rokiem, słyszała więc, że zostali skierowani prosto do stacji kwarantanny. To nudne, ale niestety konieczne.
Wszędzie krążyły gondole Strażników, jedne wiozły materiały w górę do otworu, inne schodziły w dół po nowe zapasy. Przy murze trwała gorączkowa praca, a gdy J2 zbliżał się do ziemi, Indra zobaczyła tłumy pracujących tam ludzi.
I oto my wracamy, po tygodniach, co tam, po miesiącach spędzonych w Górach Czarnych, a nikt nie ma czasu, żeby nas podziwiać!
To niesprawiedliwe, że nie możemy zrobić triumfalnego entrée!
Z głuchym stukotem wylądowali przy stacji kwarantanny. Freki i niedźwiedź mieli jechać dalej, do stacji zwierzęcej. Gorzej, że mężczyźni i kobiety zostali rozdzieleni, w każdym razie na początku, więc Indra nie mogła nawet uściskać Rama, zanim została skierowana do wielkiej hali dezynfekcyjnej.
Narzekała potem trochę do personelu:
– Na co się zda ta cała kwarantanna teraz, kiedy wszystko w Królestwie Światła zostało zainfekowane przez śmieci wpadające tu z zewnątrz?
– Nie możesz tak mówić – uśmiechnęła się jedna z pielęgniarek trochę nerwowo. – To prawda, że u nas jest brudno, ale wy byliście chyba narażeni na większe zanieczyszczenia.
– Możesz być pewna – potwierdziła Indra cierpko.
Dziura została załatana, można było zapalić Święte Słońce oraz wszystkie małe słońca nad wszystkimi miastami i wioskami kraju. Czekało ich teraz ogromne sprzątanie, ale Indra nie miała z tym nic wspólnego. Ona została zamknięta w najnudniejszej części stacji kwarantanny.
Na szczęście odbierała wizyty. Przyszedł jej ojciec, Gabriel i Miranda z Gondagilem, rozmawiali z nią przez grubą szklaną ścianę. Niczym więzień, musiała się z nimi komunikować za pomocą mikrofonu.
– Ależ Mirando! – zawołała na powitanie siostry. – To ja jeszcze nie zostałam ciocią? Zaczyna mnie to poważnie…
Miranda przerwała jej śmiechem.
– Co chciałaś przez to powiedzieć?
– Co chciałam powiedzieć? Chciałam powiedzieć, że nie było nas blisko dwa miesiące, a ty nie…
– Droga, kochana Indro – rzekł Gabriel ze współczuciem w głosie. – Nie było was w domu cztery dni!
Indra otworzyła usta.
– Czte… cztery dni?
Wszyscy troje z zapałem kiwali głowami.
Nareszcie prawda dotarła do nieszczęsnej Indry. Różnica czasu! Zawsze przecież wiedziała… Jakoś jednak nie mogła tego zaakceptować.
Cztery dni? Tylko cztery żałosne dni, to prawie niemożliwe!
Ale wiedziała też, że czas w Ciemności i w zewnętrznym świecie to ten właściwy. Tylko tutaj, w obrębie Królestwa Światła, toczy się znacznie wolniej. Jeden dzień w Królestwie odpowiada dwunastu dniom w Ciemności i w świecie zewnętrznym. Jeden dzień w Ciemności, to tylko ułamek dnia w Królestwie Światła. Indra nigdy nie była dobra w matematyce, potrzebowała na wyliczenia trochę czasu.
– No, no, mnie wychodzi prawie pięć dni – rzekła z wolna, jakby ta niewielka różnica miała jakiekolwiek znaczenie.
– Tak jest, cztery doby i parę godzin – potwierdził Gondagil.
– Więc nawet nie zdążyliście się o nas zacząć martwić – powiedziała zasmucona.
Gabriel uśmiechnął się czule.
– Bardzo się o was martwiliśmy. Wiedzieliśmy przecież, że wy będziecie musieli przeżyć dużo, dużo więcej dni niż my.
– A zatem I dopiero co wrócił?
– Tak, dzisiaj w nocy. Kiro i Sol przybyli tu też przed wami.
– To okropne – mruknęła Indra, twarz jej się jakoś dziwnie wydłużyła.
– My jednak cieszymy się strasznie, że jesteście już z powrotem. Wszyscy! Cali i zdrowi.
To o czymś Indrze przypomniało.
– To prawda, Siska jest…
– Wiemy, wiemy – uśmiechnęła się Miranda. – Została wysłana do szpitala, na oddział ginekologiczny. Bardzo się tam o nią martwią, jej dziecko będzie prawdziwym konglomeratem ras, żeby nie powiedzieć gatunków. Ma zostać wysłany lekarz do Starej Twierdzy, żeby się dowiedzieć więcej o kobietach istot ziemi.
– Może jej ciąża trwa dopiero cztery dni?
– Cztery albo sześćdziesiąt. Tego nie wiemy. Została mimo wszystko umieszczona w izolatce.
– Phi, przy tych wszystkich śmieciach, które walą z góry, izolowanie nas jest zupełnie bez sensu. Obiecałam sobie, że ucałuję ziemię w Królestwie Światła, kiedy się już tu znajdę, ale tego świństwa, które teraz ją pokrywa, nie tknę.
– Mieszkańcy pracują intensywnie nad oczyszczaniem, trzeba zniszczyć wszystko, co tu spadło – wtrącił Gabriel. – Laboratoria działają pełną parą, muszą się dowiedzieć, czy w opadach nie ma jakichś niebezpiecznych związków. Tym razem chodzi nie tylko o bakterie, tego rodzaju nieczystości mogą zawierać zło. Wszystko co tu spadło, pochodzi przecież ze źródła zła i okolic.
– Pozostaje tylko mieć nadzieję, że jasna woda zdołała zneutralizować wpływy zła – mruknęła Indra. – Ach, ten Marco! Kto by się po nim spodziewał takiej nieprzemyślanej inicjatywy!
– Marco zawsze nienawidził zła – powiedział Gabriel cicho. – Może też dlatego, że imię jego ojca zostało błędnie utożsamione z Szatanem. Ze to tkwiło w duszy Marca jako bolesna rana jeszcze od czasów dzieciństwa. Pamiętajcie, że był zmuszony zastrzelić rodzonego brata. Nigdy nie przestał ubolewać nad tym do czasu, kiedy bracia znowu się spotkali w Dolinie Ludzi Lodu i nieszczęsny Ulvar przeszedł na tak zwaną dobrą stronę. Myślę, że to był najpiękniejszy moment w życiu Marca. Obaj bracia płakali gorzko, obejmując się nawzajem, jak czytamy w księgach Ludzi Lodu.
– Jak czytamy w księgach? – zaprotestowała Indra. – Przecież ty też tam byłeś, ojcze!
– Tak – potwierdził Gabriel cicho. – Byłem tam. Jako dziecko, wstrząśnięte całą potworną walką przeciwko hordom zła. Ale posłuchaj teraz, Indro. Obcy powiadają, że nie musicie przebywać tak długo na kwarantannie, jak to się zazwyczaj dzieje. Pod warunkiem, że próby laboratoryjne zakończą się pomyślnie.
– Miło to słyszeć! Bałam się już, że będę musiała zacząć robić na drutach. Chcę wyjść stąd jak najprędzej i przydać się do czegoś! A przede wszystkim chcę spotkać Rama!
– Tak, słyszeliśmy, słyszeliśmy – uśmiechała się Miranda. – Że też Talornin mógł być taki głupi! Zabraniać wam być razem. Gratuluję serdecznie, Indro!
– Dziękuję! Jestem tak niewiarygodnie szczęśliwa, że wprost nie mogę tego pojąć. A co się właściwie stało z Talorninem?
– Wyczyszczenie – powiedział Gabriel krótko.
Wszyscy milczeli. Nikt z nich nie wiedział, co oznacza słowo wyczyszczenie lub filtracja. Wiadomo było, że przestępców wysyła się do Ciemności, by próbowali jakoś przeżyć w krainie bestii. Dotychczas najwyraźniej nikomu się to nie udało. Tacy jednak jak Talornin i Lenore oraz inni im podobni po prostu znikają z Królestwa Światła… Co się z nimi dzieje? Jedyne co wiedzieli to to, że Lenore dostała histerii i była śmiertelnie przerażona, gdy odczytano jej wyrok.
Nie brzmi to szczególnie przyjemnie.
Ani ona, ani Talornin nie popełnili przecież żadnego przestępstwa. Po prostu zachowywali się niegodziwie.
– No, a co się wydarzyło w kraju podczas naszej nieobecności…? Mój Boże, wciąż nie mogę zrozumieć, że nie przeżyliśmy w podróży pięćdziesięciu siedmiu dni, jak nam się zdawało. Cztery? Cztery nędzne dni, w tak krótkim czasie chyba niewiele mogło się wydarzyć?
– Owszem, pewien mały chłopiec ma problemy. Goram… no, chyba pamiętacie Gorama?
– Oczywiście – powiedziała Miranda. – To on przecież uratował mnie przed czerwonookimi potworami w Ciemności, kiedy wyruszyliśmy na ratunek jeleniom olbrzymim. Sympatyczny chłopak! I urodziwy.
– Ja nie pamiętam go tak dobrze – wtrąciła Indra. – Bo po uratowaniu ciebie musiał przez cały czas siedzieć w Juggernaucie.
– Uratowali mnie obaj z Nidhoggiem, nie zapominajcie o Nidhoggu!
– Nie zapominamy o nikim. Tylko ja byłam chyba zbyt zajęta obecnością Rama, by w czasie tamtej ekspedycji zwracać uwagę na innych. Ale co z Goramem i tym jakimś chłopcem? Czy my, Mirando, nigdy nie nauczymy się normalnie rozmawiać? Nie przestaniemy robić tych nie kończących się, pogmatwanych dygresji. Myślisz tato, że odziedziczyłyśmy to po tobie?
– Bardzo prawdopodobne – uśmiechnął się Gabriel. – Ale krótko mówiąc: ów mały chłopiec, który ma na imię Silas, był ofiarą prześladowań. Dręczyli go koledzy w szkole, ojciec bił go tak, że biedak wciąż miał mnóstwo siniaków. Jego godna podziwu kuzynka zwróciła się o pomoc do Strażników i Goram pojechał zrobić porządek. Chłopiec jest głuchy, jak się okazało, ale nikt się tym nie zajął. Po ostatnim upokarzającym ataku ze strony większych uczniów szkoły Silas uciekł i wszyscy go szukają. Zgadnij, kto go uratował?
– Goram?
– Tym razem nie, on był zajęty aresztowaniem ojców, i chłopca, i tej jego kuzynki. To bracia, którzy w ogóle nie powinni mieć prawa zamieszkiwania w Królestwie Światła. Nie, tym, kto uratował Silasa i uwolnił go od samotności, jest istota równie jak on samotna. To smok należący do Kiro.
– Ach, ta słodka bestia, która nie odstępowała Kiro! Jakie to wzruszające!
– Tak. Teraz Silas i jego kuzynka siedzą w bunkrze smoka na stacji kwarantanny dla zwierząt. Zastanawiam się, jak się czują.
– Och, żebym tak mogła już wyjść – westchnęła Indra. – Kocham takie ratowanie nieszczęsnych istot. To moja specjalność. Co się stało, Mirando?
Tamta chwyciła gwałtownie Gondagila za ramię.
– Myślę… myślę, że powinnam zaraz pojechać do szpitala.
– Już? – zawołał Gondagil. – Ale to przecież trzy tygodnie za wcześnie!
– Nie czepiaj się drobiazgów – syknęła Indra. – Zabieraj ją stąd! Natychmiast!
Tego wieczoru Indra z przyjemnością położyła się w sterylnym łóżku na stacji kwarantanny, okryła się po same uszy i rozkoszowała. Nudne miejsce czy nie, niebezpieczne opady ani zmartwienie o siostrę nie mąciły radości, że znajduje się w domu, w rozkosznym, niezwykle rozkosznym łóżku!