14

– Czy myślisz, że oni o nas zapomnieli? – pytał Silas przestraszony.

– Nie, no coś ty – zapewniała go Lilja zdecydowanie, ale sama obawiała się tego samego co on. Siedzieli skuleni obok siebie w oświetlonym bunkrze i nie mogli wyjść na zewnątrz. Goram prosił, żeby zaczekali, byli mu więc posłuszni.

Ale czas wlókł się niemiłosiernie.

Lilja spoglądała ukradkiem na strasznego smoka, który dyszał ciężko i najwyraźniej siedział tak, żeby osłaniać Silasa.

Żeby nie to jego dobre i błagalne spojrzenie, mógłby każdego śmiertelnie przerazić. Miał trzy nieduże różki na głowie, jego skrzydełka były niewielkie, ale bardzo ostro zakończone, a ogromne stopy z gigantycznymi szponami najwyraźniej przeszkadzały mu w poruszaniu się. Długi ogon z podobnymi do rogów kolcami na całej długości i grzebień na głowie stanowiły potężną broń. Plecy natomiast miał gładkie i siedziało się na nich wygodnie, ciało smoka było zaokrąglone.

Lilja uświadomiła sobie niezwykłą sytuację i zadrżała. Ileż to razy pragnęła wyrwać się z Małego Madrytu. Nawet nie do zewnętrznego świata, tego nie pragnęła, chciała tylko mieszkać w innej części Królestwa Światła. Była młoda i w sposób naturalny tęskniła za stolicą, większość młodych ludzi wszystkich czasów przeżywa takie pragnienia. Ale nie! Ojciec absolutnie jej tego zabraniał. „Tylko w naszym mieście coś się dzieje” mawiał. „Tutaj masz wszystkie przyjemności, jakich potrzebujesz. Masz pieniądze, możesz chodzić na zabawy, zażywać rozrywek. Jedyne, czego przeklęci Strażnicy zabraniają, to polowania. Nie, poza naszym miastem mieszkają ci zarozumialcy, którzy myślą, że są od nas lepsi. Siedzą ssąc palce z nudów! „

Lilja nie była taka pewna, że poza ich miastem panuje wyłącznie nuda. Teraz już wiedziała, że tutejsi mieszkańcy prowadzą podniecające i pełne niebezpieczeństw życie. Ale niebezpieczne w słuszny sposób. Służą mianowicie Świętemu Słońcu i walczą ze złem. Tak powiedział Goram. To niesie wiele różnorakich zagrożeń, ale jest bardzo szlachetne. Zupełnie co innego niż ryzykowne wygłupy w wesołym miasteczku czy też dokonywanie napadów dla rozrywki lub dokuczanie sąsiadom.

Pomyśleć, że istnieją smoki! Prawdziwe smoki, dokładnie takie same jak w baśniach. Chociaż Goram twierdzi, że ten rzeczywiście pochodzi z baśni. Tylko w jaki sposób się znalazł tutaj?

Goram… na wspomnienie o nim zrobiło jej się ciepło koło serca. Ojciec byłby wściekły, gdyby wiedział, o czym myśli jego córka. Ale ojca tu nie ma. Czyż nie został zamknięty w więzieniu? W Królestwie Światła pewnie tego nie robią. Tylko w Małym Madrycie, ale tam mieszkańcy miasta sami izolują przestępców. Strażnicy nigdy tak nie postępują. Oni zabierają przestępców ze sobą, i po paru dniach wraca taki bardzo sympatyczny i spokojny. Czasami tylko zdarza się, że w ogóle nie wraca.

Lilja nie wiedziała, czego sobie życzyć, jeśli chodzi o ojca i wuja. Ojczym Silasa nie zasługiwał na to, by się o niego troszczyć, ale jej ojciec?

Te wszystkie uderzenia pasem, kiedy była mniejsza. To popychanie, że aż się przewracała. Zamykanie w pokoju. Ten jego ryczący głos i stłumione krzyki matki.

„Masz kochać swego ojca i swoją matkę!”.

Cóż to znowu za nakaz? Masz kochać? A może w przykazaniu jest „masz czcić”? Zresztą, może i tak, i tak.

Lilja nigdy nie mogła się zorientować, co o tym wszystkim sądzi matka. Zawsze stawała po stronie ojca. Jej małżeństwo było szczęśliwe, to znaczy mama strasznie dbała, żeby z zewnątrz wyglądało na szczęśliwe. Ona nie może ponieść porażki. To, co działo się w czterech ścianach ich mieszkania, było jednak porażką. Dlatego na zewnątrz odgrywała szczęśliwą, bardzo szczęśliwą, a siniaki ukrywała pod grubą warstwą pudru.

Lilja przeczuwała, że matka chciałaby wyprowadzić się z miasta nieprzystosowanych, uff, cóż to za nazwa, Lilja nie znosiła jej, a raczej nie znosiła tego, że musi tam mieszkać. Ale właściwie matka wspominała coś o przeprowadzce. Lilja miała wrażenie, że dawno temu coś o tym słyszała.

Matka zawsze była taka chłodna, taka poprawna. Nigdy nie można się do niej zbliżyć. Musiała bardzo cierpieć teraz, kiedy jej mąż został aresztowany i sąsiedzi plotkują.

Silas i smok od dawna spali, przytuleni do siebie. Lilja zaczęła się poważnie obawiać, że o nich zapomniano.

Przeciągły dźwięk syren odbijał się w bunkrze głuchym echem. Co to znaczy, co się znowu stało?

Nowe zagrożenia?

Wstała, żeby wyjrzeć przez małe okienko w drzwiach.

Lilja nie mogła wiedzieć, że ten sygnał oznacza, iż niebezpieczeństwo minęło.

Laboratoria dość szybko wykonały odpowiednie analizy. Okazało się, że na szczęście w czarnych opadach nie ma niczego złego. Są jakieś resztki złego wpływu, to prawda, ale tak niewielkie, że nie mogą nikomu wyrządzić krzywdy. Istniały natomiast bardzo wyraźne oznaki, że to właśnie jasna woda usunęła zło. Tak więc można się już było poruszać po mieście swobodnie, co wszyscy przyjęli z wielką ulgą. Strażnicy wciąż potrzebowali pomocy w usuwaniu ciemnej substancji, która pokrywała całe idylliczne Królestwo Światła. Wciąż wzywano ochotników i ochotnicy napływali strumieniem.

Personel stacji kwarantanny miał pełne ręce roboty. Chciano uwolnić jak najszybciej uczestników ekspedycji. Nigdy Indra ani jej przyjaciele nie zostali tak starannie wyszorowani jakimś cuchnącym środkiem dezynfekującym, nigdy nie wbito w nich tak wielu igieł, nie wlano tak wielu oczyszczających napojów. Jeszcze przed wyjazdem z domu zostali zaszczepieni przeciwko wszelkim możliwym zarazom, nigdy przecież nie wiadomo, na co żywa istota mogła być narażona w Górach Czarnych.

Właściwie powinni odbyć sześciotygodniową kwarantannę, takie są przepisy, ale ci ludzie zostali zaszczepieni przeciwko wszystkiemu chyba do przesady, zostali też przesadnie zdezynfekowani, przesadnie zbadani, przetestowani…

A poza tym Królestwo Światła ich potrzebowało. Z surowym nakazem, by zawsze nosić maseczkę na ustach i nosie oraz rękawiczki, a poza tym unikać bezpośredniego kontaktu z innymi, otwarto na początek drzwi między oddziałem męskim i żeńskim. Nie była to może wielka rewolucja, ale pierwszy ostrożny krok ku wolności.

Nikogo nie zdziwiło, że Indra najpierw pobiegła do Rama. Ale był ktoś inny, kto szybciej niż ona znalazł się na zewnątrz. Sol natychmiast skorzystała z okazji, żeby odszukać Marca. Z rumieńcami na policzkach z przejęcia wpadła do jego pokoju, ale tam stała już kolejka. Musiała więc pokornie prosić Farona, Dolga i Shirę, żeby się pośpieszyli, ponieważ ona ma śmiertelnie ważną sprawę, o której musi porozmawiać z Markiem. Co prawda Sol i pokora to dwie sprzeczności, więc jej prośba miała pełen niecierpliwości podtekst: „Załatwiajcie swoje sprawy i wynoście się jak najszybciej!”.

Wszyscy jednak byli pełni wyrozumiałości dla niej i pozwolili, żeby poszła jako pierwsza. Wyjaśniała bowiem, że czekała już bardzo długo, przecież znalazła się w Królestwie Światła przed nimi.

Marco siedział przy stole w małym saloniku. Sol opadła na krzesło naprzeciwko niego i oznajmiła zdyszana:

– Miło cię znowu widzieć, wspaniale, że was uratowali, a ja uważam, że bardzo dobrze zrobiłeś, wylewając wodę dobra do tego czarnego bajora…

Marco uśmiechał się blado.

– Nie wszyscy mają w tej sprawie takie samo zdanie jak ty.

– Oczywiście, ale muszę bezzwłocznie przystąpić do rzeczy, bo bardzo wielu czeka na audiencję u ciebie. Marco, zdecydowałam się. To oczywiście ciężko zrezygnować ze wszystkich dobrodziejstw, z jakich korzystają duchy, ale jednak chcę być człowiekiem. Absolutnie!

Była czarująca, kiedy tak siedziała, promieniejąc radością życia, ta piękna wiedźma z Ludzi Lodu. Mówiła z takim zapałem, że krew pulsowała jej na szyi.

Musiała jednak czekać na odpowiedź.

Marco wyglądał na zmęczonego, uświadomiła to sobie teraz. Miała wrażenie, że nie bardzo ją widzi, jakby myślami błądził gdzie indziej.

Nawet ona czuła się w tej sytuacji nieswojo.

– Słyszałeś, co powiedziałam, Marco?

Książę głęboko wciągnął powietrze.

– Tak, Sol, słyszałem. Obawiam się jednak, że nie będę ci mógł już pomóc.

Sol zrobiło się zimno.

– Co takiego?

– Widzisz, ja się napiłem jasnej wody.

– Tak? No to co? To chyba dobrze?

– Czy nie pamiętasz, co się stało z Shirą?

– Owszem. Straciła zdolność odnalezienia naczynia zawierającego wodę zła.

– No właśnie. Ja myślę, że coś podobnego przytrafiło się teraz mnie. Chociaż ja, na szczęście, nie muszę szukać żadnego naczynia, więc nie o to akurat chodzi.

– Myślisz, że… że utraciłeś siłę?

– Na to wygląda. Ale nie wiem. Tylko że nie jestem już tym Markiem, który prawie wszystko może.

– O, a niech to! Niech to diabli!

Sol uwielbiała soczyste przekleństwa, ale nie czas teraz na to.

Nikt nigdy się nie zastanawiał nad tym, dlaczego Shira utraciła siłę. I co otrzymała w zamian?

– A więc rozumiesz, moja mała Sol, że nie mogę cię już przemienić ani w czystej krwi człowieka, ani w ducha.

Sol zaczęła się jąkać z przejęcia.

– Ale tto, ale to… to może… prze… przecież… znaczyć, że nadal mogę być taka jak teraz? Mogę być człowiekiem wyposażonym w umiejętności duchów?

– Tego się właśnie boję.

– Boisz się? Boisz się, Marco? Nie mam prawa cię dotykać, ale w duchu rzucam ci się na szyję, czujesz to? Przecież ja właśnie kimś takim chciałam być, czy nie pamiętasz?

Czy zdawała sobie sprawę, jaka jest tego dnia nieopisanie pociągająca? Jakby promieniało z niej jakieś wewnętrzne światło tajemniczego szczęścia.

– Oczywiście, że pamiętam – rzekł łagodnie. – Chciałaś być człowiekiem, posiadać zdolność do wszystkich ludzkich uczuć i jednocześnie zachować fantastyczne, niewiarygodne zdolności ducha.

– Otóż to właśnie! Czyż to nie cudowne? Jedyna część mojej osobowości, której chciałabym się pozbyć, to wiedźma. Czy mógłbyś mi w tym pomóc?

Marco uśmiechnął się uwodzicielsko.

– Moim zdaniem jesteś bardzo czarującą wiedźmą.

– Dziękuję, Marco, bardzo pięknie powiedziane! Ale widzisz, zajmowanie się czarami nie bardzo pasuje do mojego… przyszłego życia.

Przyjrzał jej się badawczo, a ona ufnie patrzyła mu w oczy, nic więcej nie mówiąc.

– Przykro mi, Sol, ale w tym także nie mogę ci już pomóc.

– No trudno, w takim razie będę musiała sobie jakoś radzić. Żeby mnie tylko nikt nie prowokował, bo wtedy mogę wybuchnąć!

– Domyślam się, że wtedy wiedźma weźmie górę w twoim charakterze. Sol, czy ty się zakochałaś?

Skrzywiła się.

– Czy się zakochałam, ja? Nie, ja… Uff, nie wiem, Marco. Ale nie sądzę. Chociaż może… troszkę. Zobaczymy.

Długo patrzył na nią swoimi ciemnymi, tajemniczymi oczyma.

– Będę zgadywał. Oni są naprawdę bardzo przystojni, ci tam.

Sol poczuła, że się rumieni. Pomyśleć, jest tak dalece człowiekiem, że potrafi się rumienić!

– Jestem taka szczęśliwa, Marco – wyszeptała. – I taka niepewna!

– Niepewna, ty? No, dość tego, biegnij teraz do niego – powiedział ciepło.

Kiedy momentalnie wypełniła jego polecenie, Marco poczuł ukłucie w piersiach. Jego „kuzynka” Sol. Chociaż pokrewieństwo jest bardzo odległe, dzieli ich parę stuleci.

Ale oboje pochodzą z Ludzi Lodu, a to ma swoje znaczenie.

Загрузка...