Młodsze rodzeństwo Silasa biegało po nowym domu i po ogrodzie, w którym pozwalano im przebywać. Silas jednak siedział spokojnie w swoim nie do końca umeblowanym pokoju i nie był w stanie nic zrobić.
Weszła matka.
– Co z tobą, Silas? Dostaliśmy oto fantastyczny dom, masz własny pokój i mnóstwo miejsca do zabawy.
Nikt cię też nie prześladuje za wszystko, co się komuś nie udało. Ani młodsze rodzeństwo ci nie dokucza, ani ojczym nie karze za byle co, co tylko można zrzucić na małego, udręczonego chłopca. Tego jednak głośno nie powiedziała. Rozglądała się zadowolona po swoim nowym domu.
– Nigdy się stąd nie wyprowadzimy!
Silas mruknął coś niezrozumiale pod nosem.
– Co mówisz? Wysławiaj się jak należy, chłopcze!
– Wciąż nie mogę przestać myśleć o moim przyjacielu. Jest taki samotny!
– Znowu zmyślasz te swoje opowieści o smoku. Powiedziałam ci, że nie ma żadnych smoków. Nie było ich w Małym Madrycie, to nie ma też w żadnym innym miejscu, koniec, kropka!
– Ale on jest taki sympatyczny.
– Smok! Sympatyczny? – zapytała matka z przekąsem. – Jak ty właściwie rozumiesz bajki? Nie, teraz to już naprawdę dość!
Zadzwoniła pod numer, który zostawił jej Goram. Strażnik odpowiedział natychmiast.
Matka była bardzo zdenerwowana.
– Dlaczego wmawiacie mojemu synowi, że istnieją jakieś żyjące smoki? Siedzi tu i popłakuje, że jego smok jest taki sympatyczny i taki samotny, nie mogę w żaden sposób przemówić mu do rozsądku. A poza tym czy wiecie już coś o moim mężu?
– Jeszcze nie został odnaleziony.
To znakomicie, chciała powiedzieć, ale na szczęście w porę się opamiętała. Zresztą sytuacja wcale nie była znakomita. Wprost przeciwnie, była niebezpieczna, wszystko to działało jej na nerwy!
Goram mówił dalej:
– A jeśli chodzi o smoka, to przyślę do was jednego z moich przyjaciół, Strażnika imieniem Kiro. On potrafi porozmawiać z twoim synem na temat smoka.
– Przysyłajcie sobie, kogo chcecie, byleby tylko wybił te głupstwa z głowy mojemu Silasowi. Biedny chłopiec, jak można wmawiać mu takie głupoty!
Goram udawał, że tego nie słyszy.
– I pozdrów swoją szwagierkę, powiedz, że Lilja ma się dobrze, jest pilnie strzeżona. Nie wróci, dopóki nie schwytamy twojego męża. Gdyby była w domu, mogłoby się to dla niej źle skończyć.
Matka Silasa też tak myślała, ale nie chciała wypowiadać głośno swoich obaw.
Właściwie była to sympatyczna i dość łatwowierna kobieta, ale aresztowanie męża, a później jego ucieczka, bardzo zszarpały jej nerwy. W tej sytuacji nieustanne zamartwianie się Silasa o jakiegoś fantastycznego smoka denerwowało ją ponad wszelką miarę.
– Nie siedź tu nieustannie – burknęła zirytowana do syna. – Wyjdź do ogrodu, wolno ci to zrobić.
– Dlaczego zostaliśmy tutaj uwięzieni?
– Dlatego, że twoja głupia kuzynka Lilja, wypaplała…
W porę się powstrzymała.
– Nie jesteśmy więźniami, Silas. Strażnicy są tutaj po to, żeby nas ochraniać.
Potem bardzo szybko, żeby nie zdążył zapytać „przed kim? „, wypchnęła go do ogrodu.
Oczywiście na dworze było bardzo pięknie. Silas jednak nie dostrzegał ani mieniących się kolorami grządek z kwiatami ani złotokapu, zwisającego kaskadami nad ogrodzeniem. Myślał nieustannie o swoim nieszczęśliwym przyjacielu smoku. Oni dwaj, tacy samotni, odnaleźli się nawzajem a teraz nie mogą ze sobą być!
Po drugiej stronie białego płotu zauważył jakiś ruch. Silas drgnął i zaczął przyglądać się uważniej.
Stało tam dwóch chłopców i dziewczynka. Jeden z chłopców mógł być w jego wieku, drugi trochę starszy.
– Cześć – przywitali się wszyscy troje.
Uszy Silasa zrobiły się czerwone, wiedział bowiem, że wszyscy wyśmiewają się najpierw z jego uszu.
Zaraz znowu się zacznie, pomyślał zgnębiony, z bijącym sercem. Najpierw zamierzał uciec, ale przecież prędzej czy później i tak musi do tego dojść. Nie będzie uciekał, w tym nowym miejscu już nie.
– Cześć – odparł niepewnie.
– Chodź porozmawiać z nami – powiedział większy z chłopców.
Silas czuł wszystkie piegi na twarzy, swoje wielkie uszy i wychudłe ciało. Wiedział bardzo dobrze, że nie jest urodziwy, słyszał to setki razy. Że jest niezdarny i beznadziejny, i…
– Jesteś tutaj nowy, jak masz na imię? – zapytała dziewczynka.
– Silas.
Nie przyszło mu nawet do głowy, że i on mógłby zapytać o ich imiona. Był absolutnie skupiony na własnej osobie, na fatalnym wrażeniu, jakie musiał robić, nie było w jego głowie miejsca na inne myśli.
Oni jednak przedstawili się sami. Młodszy chłopczyk był Murzynem. Silas nigdy przedtem nie widział Murzyna, ale jego ojczym z nienawiścią wypowiadał się, że w Królestwie Światła mieszkają nawet czarni, chociaż Bogu dzięki do Małego Madrytu jeszcze ich nie wprowadzają.
Dzieci wyciągały do niego ręce na powitanie, więc podszedł do nich z wahaniem. Nikt nie powiedział ani słowa na temat jego uszu, goście zapytali tylko, czy może wyjść, żeby się z nimi pobawić.
Wtedy pojawił się jeden ze Strażników. Silas wyjaśnił dzieciom, że nie może wychodzić na ulicę.
– W takim razie my przyjdziemy do ciebie – oznajmiły.
Patrzył przestraszony na wartownika. Ten jednak skinął głową i dzieci pobiegły do bramy, którą Silas otworzył z sercem w gardle ze strachu.
Był wdzięczny, że ma aparaciki mowy, dzięki czemu on, niedosłyszący, mógł słyszeć, co do niego mówią, i rozumieć ich język.
Powoli Silas uspokajał się, serce znowu znalazło się na właściwym miejscu. Dzieci pytały o tyle spraw, były w naturalny sposób zainteresowane tak, że Silas rozluźnił się i nawet sam pytał o ich życie. Opowiadali mu o wszystkim, co można robić w okolicy oraz w lesie elfów, obiecały, ze zabiorą go tam, gdy tylko będzie mógł wychodzić.
Dzieci mówiły różnymi językami, jednak dzięki aparacikom mowy rozumieli się bardzo dobrze.
W pewnym momencie najstarszy chłopiec zapytał:
– Nie było ci smutno wyjeżdżać i zostawiać przyjaciół?
Silas natychmiast zwiesił głowę.
– Nie mam przyjaciół – odparł spokojnie.
Dzieci patrzyły na niego zaskoczone, z niedowierzaniem, wtrącił więc pospiesznie:
– Chociaż nie, mam przyjaciela, to jest smok.
– Smok? – wykrzykiwały dzieci zdumione. – Prawdziwy smok?
Nie wyśmiewały się z niego, były szczerze zainteresowane. Więc Silas opowiedział im o smoku, a oczy promieniały mu ze szczęścia.
Sol nie widziała Kiro od chwili, kiedy po powrocie do Królestwa Światła rozstali się przy stacji kwarantanny.
Dlaczego on jej jeszcze nie odwiedził? Dlaczego w jakiś inny sposób nie nawiązał kontaktu? Mógł przynajmniej się o nią dowiadywać.
Ten brak zainteresowania z jego strony ranił ją boleśnie.
Prawda tymczasem była dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, Kiro, jako Strażnik, miał po katastrofie mnóstwo pracy przy murze, a po drugie, brakowało mu pewności siebie. Był nieprzytomnie zakochany w fascynującej Sol, ale czy mógł liczyć na wzajemność? Sol jest, najłagodniej mówiąc, osobą kontrowersyjną. Jest człowiekiem, duchem i wiedźmą, a poza tym jest bardzo niestała, może w każdej chwili zmienić poglądy. Lemuryjczyk natomiast nie zmienia kobiet. Uczucia Lemuryjczyków są najczęściej trwałe.
Wahał się długo, aż wreszcie tego wyjątkowego dnia do niej zadzwonił.
Ciche westchnienie ulgi ze strony Sol powiedziało mu wszystko.
Pytał, zdenerwowany bardziej niż kiedykolwiek w życiu, czy nie mogłaby mu pomóc w wypełnieniu zadania, które właśnie otrzymał. Chodzi o smoka…
Sol zareagowała natychmiast, pojawiła się niczym wystrzał, nie liczył na to. Zapomniał o jej nadprzyrodzonych zdolnościach i chodził po mieszkaniu w samej bieliźnie, kiedy Sol zadzwoniła do drzwi. I tak całe szczęście, że po prostu nie wpadła do mieszkania przez okno, pomyślał, otulając się swoim płaszczem Strażnika.
– Och, jakie masz śliczne stopy! – zawołała Sol z zachwytem. – Powinieneś nieustannie nosić sandały, nie ukrywać nóg w butach.
– W Ciemności nie ma się zbyt wielkiego wyboru – uśmiechnął się na ten dziwny komplement, który go onieśmielał. – Wejdź, zaraz będę gotowy.
Sol rozglądała się po jego spartańsko urządzonym mieszkaniu.
– Powinieneś mieszkać lepiej – oznajmiła. – Czy wy musicie mieszkać tak ascetycznie jak mnisi?
– Od jakiegoś czasu myślę, że mógłbym urządzić sobie dom na zboczach za Sagą – odpowiedział z łazienki, gdzie się ubierał. – Byłbym wtedy bliżej swoich przyjaciół. Chciałabyś tam ze mną zamieszkać?
Sam się przestraszył własnej śmiałości.
Czystko stało się jeszcze bardziej skomplikowane, kiedy nagle Sol stanęła obok niego. Bez otwierania drzwi.
– Owszem, dziękuję – wyszeptała, a w jej oczach migotały wesołe ogniki.
Kiro był bardzo przejęty, ale nie potrafił zachować powagi, gdy robił jej wymówki z powodu takiego zachowania.
– Nie wolno człowieka tak zaskakiwać, przecież mogłem tu robić różne rzeczy – zakończył.
– Mam nadzieję, że nie będziesz robił różnych rzeczy – oznajmiła, otwierając teraz drzwi, żeby wyjść z łazienki. – Powinieneś trochę zostawić dla mnie.
Minęła dłuższa chwila, nim pojął, co Sol miała na myśli. Wtedy przeniknął go gwałtowny dreszcz, na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
Chyba niełatwo będzie żyć pod jednym dachem z kimś tak nieobliczalnym i tak spontanicznym. Ale nudzić to się z nią nie można!
– Musimy już iść – mruknął, pośpiesznie kończąc toaletę. Gdyby bowiem dłużej zostali w mieszkaniu, to mógłby się zachować nie po rycersku wobec tej tak pociągającej młodej kobiety i sprowadzić ją na złe ścieżki. A to przecież nie wypada. Kiro był prawdziwym dżentelmenem, który okazywał damom szacunek. Może trochę za późno, ale mimo wszystko.
Mama Silasa patrzyła zatroskana na dzieci wchodzące do ogrodu. Z pewnością narobią szkód i będą się bić z jej synem.
Wszystko jednak wskazywało, że tak się nie stanie, więc wróciła do polerowania już i tak błyszczących okien, była bowiem strasznie dumna ze swojego mieszkania i chciała, żeby lśniło czystością. Żeby było ładniejsze niż mieszkania sąsiadów. Dawne przyzwyczajenia wyniesione z Małego Madrytu. A najbliższą sąsiadką… no tak, najbliższą sąsiadką jest jej własna szwagierka, mieszkająca w drugiej części domu otoczonego wspaniałym ogrodem. Szwagierka wciąż wyglądała przez okno, nieustannie śledziła swoją sąsiadkę. A tymczasem Silas bawi się w ogrodzie z obcymi dziećmi! Żeby tylko nie nabrudzili.
Jednak tego, co zobaczyła pół godziny później, kiedy dwie osoby przeszły drogą wijącą się w górę od centrum Sagi, tak, tego jej szwagierka nigdy by nie zaakceptowała. Zawołałaby z pewnością: „O, rany boskie, a co to znowu jest?” Na moment matka Silasa wypadła ze swojej nowej roli wytwornej damy z eleganckiej części miasta.
Zobaczyła tamtych dwoje na ostatnim zakręcie. To mężczyzna i kobieta. On Lemuryjczyk i Strażnik, poznawała po ubraniu. Kobieta była drobna, ciemnowłosa i, strach pomyśleć, trzymała swego towarzysza za rękę. Kobieta z rodu ludzkiego i Lemuryjczyk! Czy ona naprawdę nie ma odrobiny wstydu?
Właściwie jednak to nie ta para zwróciła jej uwagę. Nie, to jakiś ogromny, lekko kulejący stwór, który kroczył tuż za nimi. Chciała zawołać „uważajcie! „, ale akurat w tym momencie oni odwrócili się i przemawiali do tego monstrum. Był to smok, jak najbardziej żywy smok, ale, rzecz jasna, to na pewno mechaniczna zabawka.
Kto, u licha, mógłby stworzyć coś tak przerażającego i wmawiać jej biednemu Silasowi, żeby uwierzył, że to stworzenie żyje?
Smok wyglądał naprawdę strasznie. Naprawdę, naprawdę potwornie!
Oj, mijają właśnie wytworny dom, w którym mieszka księżna Theresa. Matka Silasa westchnęła. Rzeczywiście znalazła się w wykwintnym świecie! Księżna wstąpiła do niej przed kilkoma dniami by powitać nowych sąsiadów. Matka Lilji była kompletnie oszołomiona, przypomniała sobie z lekką pogardą. Ona sama bowiem… uff, co tu zaprzeczać, jej też to bardzo zaimponowało.
I oto teraz księżna wyszła do ogrodu! Przywitała się serdecznie z tymi dwojgiem, którzy prowadzili mechanicznego smoka. Dziwne, ale smok poruszał się bez niczyjej pomocy. Księżna uściskała młodą kobietę! A Strażnik kłaniał się z wielkim szacunkiem szlachetnej damie. Wyglądało na to, że wszyscy znają się bardzo dobrze. Uczucie zazdrości przeniknęło serce matki Silasa, ale natychmiast ustąpiło. Ona przecież także zna księżnę. No właśnie! Sprytne urządzenia te aparaciki mowy, dlaczego jej mąż, Peter, nikomu ich nie chciał dać? Teraz jednak otrzymała własne.
O rany, księżna wita się również ze smokiem! Czy ona nie widzi, że to sztuczna zabawka? Nikt się przecież nie wita z jakimiś cudactwami z wesołego miasteczka. Zresztą z żywym smokiem też nie…
Swoją drogą trzeba przyznać, że urządzenie wykonane jest znakomicie! Smok wygląda jak żywy, na dodatek teraz z gracją pochylił długą szyję, jakby chciał, żeby księżna podrapała go za uszami.
Goście pomachali księżnej i znowu ruszyli przed siebie. Oni idą tutaj! No, właściwie to się tego spodziewałam, ale dlaczego chcą sprawiać ból mojemu małemu chłopcu? Oszukiwać dziecko sztucznym smokiem, wmawiać mu, że jest prawdziwy, czy mały już się dość nie nacierpiał?
Nie, nie, nie, oni zamierzają wejść do ogrodu z tym monstrum, och, co się stanie z moimi grządkami? A Silas, nieszczęsne dziecko, biegnie im na spotkanie taki uradowany. Dzieci z sąsiedztwa za nim. Nie, muszę ich powstrzymać!
Wybiegła na dziedziniec akurat w momencie, kiedy Silas zarzucił smokowi ręce na szyję, a zwierzę lizało go po twarzy szorstkim jęzorem.
Widok był przerażający. Naprawdę znakomicie zrobiona zabawka!
– Silas, zostaw smoka! – zawołała.
– Dzień dobry, pani Anderson – przywitał się Strażnik. – Jestem Kiro, przyjaciel Gorama, a to Sol z Ludzi Lodu. Mój drogi smok chciałby się jeszcze raz przywitać z Silasem, mam nadzieję, że to pani nie przeszkadza.
Sol zamierzała właściwie przedstawić się jako Sol wiedźma, ale Kiro ją ubiegł i tak chyba było najlepiej.
Mama chłopca chciała ostro odpowiedzieć coś w rodzaju, że nie życzy sobie takich atrakcji w swoim ogródku, gdy przyszła jej do głowy zupełnie inna myśl. Dziwne, ale nie była to jej własna myśl. „Tak bardzo tęskniłem za Silasem! Czy mogę zostać tu przez chwilę? „. Kobietę przeniknął zimny dreszcz. Te słowa pochodziły od smoka! „I jestem trochę zmęczony. Od dawna mam skaleczoną stopę”.
Dopiero kiedy zrozumiała, że zwierzę naprawdę żyje, wrzasnęła przejmująco:
– Silas! Uciekaj ile sił w nogach, to żywy smok!
– Przecież o tym wiem, mamo. My jesteśmy przyjaciółmi.
Bliska omdlenia dopadła do syna, żeby go odciągnąć, gdy usłyszała kolejną prośbę potwora: „Silas i ja jesteśmy tak samo samotni. Ja go lubię i chcę dla niego dobra. Czy mógłbym się napić trochę wody z tej sadzawki?”.
Dzieci poklepywały i głaskały smoka, który zdawał się bardzo sobie cenić ich zainteresowanie.
Mama Silasa musiała usiąść na ogrodowym krześle, żeby nie upaść. Jak spod huczącego wodospadu dotarły do niej słowa Kiro:
– Smok będzie mieszkał w domu moim i Sol. Zbudujemy ten dom nieco powyżej waszego na zboczu wzgórza. Smok będzie mógł pilnować, żeby Silasowi i innym dzieciom nie przytrafiło się nic złego, i będą mogli być razem, ile tylko zechcą.
Chcę wracać do domu, chcę stąd odejść, znaleźć się znowu na ziemi, jak najdalej od tego groteskowego kraju, myślała gorączkowo. To nieprawda, nie mogę tego przeżywać! W dodatku mój syn bawi się z Murzynem. Mąż by tego nie ścierpiał.
Wtedy przypomniała sobie, że nie ma już męża, ponieważ to człowiek, który teraz poluje na Lilję i prawdopodobnie również na Silasa, by ich zamordować, więc z takim człowiekiem ona nie chce mieć już nic wspólnego. W rzeczywistości nie ma z nim nic wspólnego od wielu lat, całe ich małżeństwo było tylko fasadą. Chodziło o to, żeby nikt się nie dowiedział, co dzieje się w czterech ścianach ich domu.
A teraz ona stoi, otoczona życzliwymi istotami, nikt nikomu nie dokucza, nikt nie chce być lepszy od innych, tylko serdeczność i troskliwość. Nawet smok troszczy się o jej dobro.
Była oszołomiona, poruszona, bała się, że w następnej chwili zacznie płakać. Powiedziała więc niepewnym głosem, zanim odwróciła się, żeby odejść:
– Dobrze, Silas, możesz się bawić z kim chcesz.
Wtedy zauważyła, że dwoje jej młodszych dzieci stoi na schodach i wpatruje się wytrzeszczonymi oczyma w smoka. Zagarnęła malców jednym ruchem i zatrzasnęła za sobą drzwi, są przecież granice liberalizmu!
Przystanęła. Znowu uchyliła drzwi.
– Powiedz zwierzęciu, że może pić z sadzawki, ile chce. I zaprowadźcie smoka do weterynarza, niech mu obejrzy nogę!
– To już załatwione. Nasz przyjaciel, Jaskari, obejrzy go jutro. Dziękujemy… pani Anderson – rzekł Kiro przyjaźnie.
Z drżeniem patrzyła, że smok przysunął paszczę do powierzchni wody i zaczyna pić. W jednej chwili sadzawka zrobiła się sucha. Bogu dzięki, że nie ma w niej ryb.
– Oddamy wodę – obiecał elegancki Strażnik.
Ale Silas był najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Jego i jego nowym przyjaciołom pozwolono pójść z Kiro i Sol na wzgórza, by obejrzeć miejsce pod planowany dom. Zaraz potem przyszła inna para, która najwyraźniej miała budować dom na sąsiedniej działce. To również Lemuryjczyk i kobieta, nazywali się Ram i Indra, i byli dokładnie tak samo sympatyczni, żartowali z Silasem i jego przyjaciółmi, których w miarę upływu dnia wciąż przybywało. Żartowali z nimi tak jak z dorosłymi ludźmi, a jeśli kiedykolwiek się z nimi przekomarzali, to dlatego, że lubili dzieci i że to bardzo przyjemne. Silas był tam nieustannie jako ważny członek wspólnoty. I dzieci przez całe słoneczne popołudnie bawiły się z równie uszczęśliwionym smokiem.
Nareszcie Silas znalazł się w serdecznym i życzliwym środowisku. Zasłużył sobie na to.