19

UWOLNIENIE

Oto podziękowanie za to, że człowiek jest uprzejmy i spełnia toasty, pomyślał Móri zamroczony. On pił najmniej spośród wszystkich trzech mężczyzn. Jaskari i Goram wypili podstępny napój do dna. Móri zostawił trochę na następny toast. Dlatego on obudził się pierwszy.

Czuł się strasznie. Trucizna rozprzestrzeniła się po całym ciele i kompletnie je sparaliżowała. Ale serce biło, płuca pracowały, z mózgiem też chyba wszystko w porządku. Trochę zamroczony, myśli powoli, ale jako tako rozsądnie.

Móri zastanawiał się, co z pozostałymi, nie był jednak w stanie odwrócić głowy, zresztą na nic by się to nie zdało, ponieważ znajdowali się w kompletnych ciemnościach, leżeli też w bardzo niewygodnych pozycjach. Pachniało zbutwiałą ziemią i szczurami, Móri poruszył palcami i dotknął suchej ziemi, nietrudno więc było się domyślić, że wrzucono ich do jednej z tych szczurzych nor, jak Jaskari określił ziemianki gospodarzy. Towarzysze znajdowali się niedaleko, nie docierał jednak do niego żaden odgłos. To martwiło go w najwyższym stopniu. Nie słyszał oddechów, najmniejszego ruchu, w ogóle nic.

Ale w miarę jak siły życiowe powracały wolno do jego ciała, uświadomił sobie coś jeszcze. Coś, co zaniepokoiło go równie mocno. Móri bowiem, czarnoksiężnik, był bardzo wrażliwy i odbierał najlżejsze nawet wrażenia. To, co docierało do niego teraz, było przerażające.

Z drugiej jednak strony miał ważniejsze problemy do przemyślenia. Jak się stąd wyrwać? Nie został związany, wyglądało na to, że po prostu wrzucono go do lochu. Odnosił wrażenie, że otaczają go wysokie ściany, a w górze znajduje się darniowy sufit. Rzecz jasna, niczego nie mógł być pewien, tak mu się po prostu zdawało.

Naturalnie martwił się o los dziewcząt. Wiedział, że raczej nie mogły uciec daleko, zanim istoty ziemi rozpoczęły pościg za nimi. Nienawidzą Siski, poznawał to po ich oczach, kiedy siedzieli razem przy stole.

Teraz jednak musiał się skoncentrować nad próbą wydostania się z lochu, trzeba będzie zabrać obu nieprzytomnych przyjaciół. Jeden z nich jest przecież wnukiem czarnoksiężnika! Co on zrobił?


Większość Strażników starała się zatrzymać istoty ziemi w lesie. Tymczasem Ram, Kiro i Dolg weszli do ich osady.

Tam nie zostało wielu mieszkańców, pościg za obcymi był zbyt podniecający, by siedzieć w domu! Przybyli spotkali więc tylko kilka kobiet i wodza, który był chyba zbyt otyły, by biegać po lesie.

– Co za dzień, goście płyną strumieniem – syknął, witając kolejnych gości przed swoją siedzibą.

– Szukamy trzech mężczyzn, którzy mieli tutaj dzisiaj być – rzekł Ram krótko. – Przybyli w pokojowych zamiarach, a wy odpłaciliście się im bardzo źle.

– Jacy trzej mężczyźni? – wódz robił zdziwioną minę. – Od lat nie było tutaj żadnych mężczyzn.

– A dopiero co mówiłeś, że dzisiaj goście napływają strumieniem.

– Nno, chodziło mi o paru sąsiadów…

Wszyscy wiedzieli, że istoty ziemi nie mają żadnych sąsiadów. Całe plemię żyło w jednej osadzie. Ram widział, że wódz zdaje sobie sprawę z tego, że oni doskonale się orientują. Mimo to odgrywał komedię.

Po dłuższej wymianie zdań Ram i jego przyjaciele musieli dać za wygraną. W ten sposób niczego nie osiągną, nie mieli zaś ochoty szukać po omacku w tych ziemiankach, do których trudno się wcisnąć.

Dostali wiadomość od Marca, że dziewczęta mają się dobrze i że Marco zabiera je oraz nowo narodzone dziecko do szpitala. Dziecko jest absolutnie wyjątkowe – dodał z uśmiechem.

Więc na tym froncie zapanował spokój. Ale co z mężczyznami?

Dolg szepnął coś do Rama. Po czym wycofali się, co niezmiernie uradowało wodza.

Kiedy znaleźli się w bezpiecznej odległości od zabudowań, Ram zapytał:

– O co chodzi, Dolg?

– Kiedy rozmawiałeś z wodzem, ja próbowałem nawiązać kontakt z moim ojcem. Wiesz, że możemy to robić, od czasu do czasu posługujemy się tą naszą umiejętnością. Tym razem mi się udało. Ojciec znajduje się w pobliżu.

– Cudownie, Dolg! Dowiedziałeś się czegoś dokładniejszego?

– Niewiele. Wyczułem tylko jego radość, że dotarliśmy na miejsce, odniosłem wrażenie, jakby znajdował się w jakiejś norze…

– No, to mnie nie zaskakuje – mruknął Kiro. – Coś jeszcze?

– Tak, tam jest coś dziwnego, ale co to jest… nie udało mi się stwierdzić. Nie zawsze docierają do nas szczegóły.

– Rozumiemy – powiedział Kiro. – Mimo wszystko to i tak imponujące,

Dolg drapał się po karku.

– Mój ojciec już parę razy znajdował się pod ziemią. Ja, a właściwie mówiąc to szafir, przywrócił go pewnego razu do życia, był bowiem bliski śmierci. Innym razem uratował go Marco. To trzecia próba ojca.

Uśmiechnęli się wszyscy, po czym zaczęli się zastanawiać nad możliwościami ratunku.

– Nie możemy tak po prostu szukać – powiedział Ram. – To zajmie nam zbyt wiele czasu, cała osada zacznie nam stawiać opór. Dolg, jak sądzisz, co powinniśmy zrobić?

Syn czarnoksiężnika rozmyślał.

– Chyba mam pomysł. Duchy ojca. Ale on sam musiałby je wezwać.

– No to spróbuj nawiązać z nim kontakt i jakoś przekaż mu to, czego chcesz!

Dolg zaczął się koncentrować, trwało to dłuższą chwilę.

– Chyba mam kontakt – mruknął w końcu. – Tak, ojciec zrozumiał. Wezwie kilka z nich.

– Chyba niemożliwe, żeby udało mu się wezwać tylko kilka – uśmiechnął się Ram złośliwie. – Przyjdzie jeden, to przyjdą wszystkie.

– Tak, z pewnością tak będzie – potakiwał Dolg ze śmiechem.

Minęło zaledwie parę chwil i stanęła przed nimi cała gromada duchów. Nie było tych pochodzących z Ludzi Lodu, one nie zostały wezwane. Wystarczą towarzysze Móriego.

– Bądźcie pozdrowieni – rzekł Nauczyciel uprzejmie. – Dziękujemy za wezwanie. Naprawdę zbyt rzadko możemy komuś pomagać.

– Świetnie, że jesteście – powitał przybyłych Ram. – Wiecie, o co chodzi?

– Tak, nasz dobry pan i mistrz znowu zakopał się pod ziemią. Ale nie lękajcie się! To robactwo nas nie widzi. Widzą tylko was.

– Znakomicie!

– Zaczyna Nidhogg, bo on najlepiej zna wnętrze ziemi. Kiedy zlokalizuje miejsce pobytu naszych przyjaciół, my ruszymy do akcji.

– A może moglibyśmy pomóc?

– Wątpię, czy znajdziecie wejście.

– Masz rację, mądry mężu. Pójdziemy za wami.

Nidhogg zniknął im z oczu.

Najlepsi pomocnicy Móriego… niech będą błogosławieni!


Móriego dręczył niepokój. Nie słyszał ani Jaskariego, ani Gorama. Sam był tak sparaliżowany, że nie mógł ruszyć ręką, by sprawdzić, czy oddychają, mógł jedynie leżeć spokojnie i czekać.

Rozsądny Dolg pomyślał o duchach. One z pewnością tylko marzą o tym, by mieć coś ważnego do roboty, sprawiały wrażenie głęboko urażonych, że nie włączono ich do ekspedycji w Góry Czarne. Móri też był urażony, ale on po powrocie ekspedycji uzyskał pełną satysfakcję, kiedy wszyscy opowiadali, jak bardzo im go brakowało.

Że też sam nie wpadł na ten pomysł z duchami! Ale chyba był za bardzo oszołomiony, nie myślał wystarczająco trzeźwo.

Pojawił się Nidhogg. Móri rozpoznał dotyk jego niebywale długich palców.

Znajomy głos mówił:

– Aha, więc tutaj jesteś? Niełatwo było cię znaleźć.

– Tak, a co to jest to „tutaj”?

– To jama w ziemi na skraju lasu. Szukałem we wszystkich domostwach tych insektów, zanim domyśliłem się, że musi istnieć więcej kryjówek. Potem już odnalazłem was bez trudu.

– Nidhogg… zbadaj tamtych! Nie słyszę ich oddechów.

Przez chwilę panowała cisza.

– Żyją.

– Och, dziękuję! Dziękuję, serdecznie dziękuję! Ale żaden z nas, nie może ich dotknąć. Jak się stąd wydostaniemy?

– Wszystko się zorganizuje.

Móri był bardzo poważny.

– Nidhogg, mój przyjacielu. Czy ty wyczuwasz to samo co ja?

Duch milczał. Po chwili rzekł:

– Tak. Chyba wiem, co chcesz powiedzieć.

– Czy możemy coś zrobić?

– Powinniśmy spróbować.

Kiedy Nidhogg wyszedł znowu na powierzchnię ziemi, Ram otrzymał już wiadomość, że Strażnicy uwięzili żądne krwi istoty ziemi w lesie. Czy należy przetransportować je do osady?

– Nie, niech zostaną w lesie, dopóki nie uratujemy naszych zaginionych!

Nidhogg zapytał Rama:

– Czy możecie trzymać to robactwo w szachu, dopóki dokładnie nie zbadamy lochu?

Ram wahał się, ale Dolg powiedział szybko:

– Ja sobie z tym poradzę.

Dolg nie był czarnoksiężnikiem, tak jak Móri. Nie potrafił osaczyć nikogo zaklęciami. Ale przecież nauczył się różnych pożytecznych sztuczek. Mieszkańcy osady z wodzem na czele stali na skraju lasu i zastanawiali siej jak długo ci trzej, Ram, Kiro i Dolg, będą sterczeć na łące i rozmawiać. Duchy były niewidoczne.

Dolg zaczął nucić jakieś usypiające zaklęcia. Fakt, że zaklęcia są islandzkie, nie miał żadnego znaczenia dla rezultatów. Istoty ziemi były teraz niczym słupy soli, widziały, co się dzieje, ale nie mogły nic zrobić, nie bardzo zresztą wierzyły w to, co widzą.

Kamień przykrywający otwór kominowy lochu na skraju lasu, w którym przetrzymywali więźniów, został uniesiony w górę przez jakieś niewidzialne ręce – w rzeczywistości tak się właśnie stało – i z głuchym łoskotem upadł na ziemię. Wejście zostało otwarte. Minęła jeszcze chwila i ich więźniowie jęli wychodzić na zewnątrz, jakby unosili się w powietrzu w jakimś niewidzialnym pojeździe. Najpierw wyłonił się jeden, potem w taki sam sposób opuścił loch drugi, w końcu trzeci. Wódz był bezradny, z trudem zbierał myśli. Jak mógłby pomyśleć, że więźniowie są unoszeni przez duchy?

Okazało się, że na tym nie koniec! Otwór w dachu wciąż był otwarty. Dwoje niewidzialnych ramion wyniosło z lochu dwie bardzo wychudzone istoty.

Nie, nie, krążyło w głowie wodza, ale na tym kończył się jego protest. Jak we śnie. Nie mógł się ruszyć. Innymi słowy, mógł teraz spróbować własnego lekarstwa.

– Na Święte Słońce… – jęknął Ram. – Co to jest?

Nidhogg przystanął, by mu wytłumaczyć.

– Móri i ja wyczuwaliśmy, że tam na dole są nie tylko oni. W zakamarkach lochu znaleźliśmy tych oto. Więźniów, którzy musieli tam spędzić wiele lat, spójrz, jacy są wychudzeni.

– Owszem, widzę. Rzecz jasna zabieramy ich ze sobą.

– Wiedziałem, że tak postąpicie – rzekł Nidhogg ciepło.

Kiedy wszyscy znaleźli się w gondoli, Ram dał znać Strażnikom, by uwolnili istoty ziemi, a sami wyruszyli w drogę powrotną do domu. Wszyscy zostali uratowani, ewentualna zemsta wodza i jego bandy spadnie na kogo innego.

Gondola wznosiła się coraz wyżej i Dolg cofnął magiczne zaklęcie.

Móri, Jaskari i Goram leżeli bez ruchu na podłodze gondoli.

– Wiemy od Marca, że obaj nieprzytomni wkrótce się obudzą. Móri już wychodzi z odrętwienia, mięśnie odzyskują zdolność ruchu. Kim jednak są te dwie nieszczęsne istoty, które musiały tak strasznie cierpieć?

Przyglądali się obcym, spoczywającym w tylnej części gondoli. Duchy były z nimi, ale one nic nie ważyły i raczej nie zajmowały wiele miejsca.

– To mężczyzna i kobieta – stwierdził Ram.

– Moim zdaniem ten mężczyzna jest Lemuryjczykiem – rzekł Kiro ze zdziwieniem. – Ale przecież nikogo z nas nie brak?

– Kobieta natomiast wygląda, jakby pochodziła z rodu elfów – oznajmił Dolg. – Trudno mi jednak powiedzieć, z jakimi elfami jest spokrewniona. Nigdy nie widziałem nikogo podobnego.

– Czy wy nas słyszycie? – zapytał Kiro. – Wyglądacie na kompletnie wyczerpanych.

– Sss… sły… słyszymy – wyszeptał mężczyzna z największym trudem. – Ale… my… nie mamy… sił… roz… roz… rozmawiać.

W oczach Kiro pojawił się dziwny błysk.

– To chyba nie mogą być… wódz mówił „unicestwiliśmy”, pamiętacie? Ale przecież nie można unicestwić elfa.

– Lemuryjczyka też nie – powiedział Ram, domyślając się, o co tamtemu chodzi.

– Ale to nie może być prawda! Nie po tylu latach!

– O, Święte Słońce – szepnął Dolg. – Nie, nie zniosę tego! Czy nikt nie może zrobić porządku z tymi nieludzkimi istotami ziemi?

Nikt nie miał zastrzeżeń do jego pomysłu. Wszyscy spoglądali zgnębieni na dwie bezradne, tak strasznie zmaltretowane istoty leżące na podłodze. Wszyscy rozumieli już, kim one są, i serca ich krwawiły ze współczucia.

Odnaleziono oto rodziców Tsi-Tsunggi.

– Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – rzekł Móri cicho.

Загрузка...