8

GORAM NA WOJENNEJ ŚCIEŻCE

Goram wyszedł z cukierni bardzo zagniewany. Cóż to za rodzice, którzy doprowadzają siedmioletniego synka do takiego stanu, że chce popełnić samobójstwo?

A może winnych należy szukać w szkole? Wśród kolegów?

Strażnik postanowił gruntowniej zbadać sprawę, zanim podejmie jakieś kroki. Ale ów czy też owi, którzy zawinili, naprawdę usłyszą, co on o tym myśli, kiedy już wszystko wyjaśni.

Teraz chłopiec jest pewnie w szkole. Goram dostał od Lilji adres.

Cóż za niezwykłe imię, Lilja. Sama wytłumaczyła mu, skąd się to wzięło. Jej rodzina pochodzi ze Skandynawii, ale w ostatnim okresie spędzonym na powierzchni Ziemi mieszkali w stanie Minnesota. Lilja urodziła się już tutaj, w Królestwie Światła, i miała otrzymać imię na pamiątkę swojej babki, to znaczy Lily. Mama jednak wolała, żeby imię córki brzmiało po szwedzku. No i stąd wzięła się Lilja.

Zresztą o matce mówiła niewiele, jaka jest ta kobieta? Może słaba i zalękniona jak matka Silasa?

Ale Lilja to naprawdę dzielna dziewczyna! Żeby mieć odwagę wzywać pomocy w imieniu bezbronnego kuzyna! Narazić się na gniew brutalnych ojców, gdyby się wydało.

Lilja miała coś łagodnego i dziecinnego w oczach i w ruchach, coś, co Goramowi bardzo się podobało. Poza tym myślała rozsądnie, z dojrzałością doświadczonego człowieka.

Miał ochotę znowu usłyszeć jej głos. Był w nim jakiś taki ton, który Goram uważał za niezwykle sympatyczny.

Właśnie, sympatyczna, to najlepsze określenie tej dziewczyny.

– Lilja? Słyszysz mnie? Chciałem po prostu sprawdzić, jak działa nasza komunikacja. Możesz teraz rozmawiać?

Odpowiedział mu jej głos, niemal szeptem:

– Mogę, owszem, jestem sama. Idę do domu.

– W porządku. Ja zaraz będę koło szkoły. Już słyszę, że zaczęła się przerwa. Lilja, powiedz mi, jak zachowuje się twoja mama? Co ona mówi na brutalne zachowanie obu mężczyzn?

W głosie Lilji pojawiło się teraz wahanie.

– Moja mama? Nnnie, ona tego nie lubi. Zawsze ma bardzo surową minę, kiedy ojciec wymierzy mi policzek, albo stanie się co innego. Ale nie odzywa się. Przynosi mi tylko potem coś dobrego do łóżka. Czekoladę albo lody czy coś.

– Uważasz, że mama jest miła?

– Nno… tak, chyba jest. Ale do wszystkiego odnosi się z rezerwą. Teraz nie mogę już dłużej rozmawiać, spotkałam kogoś.

Goram szybko zakończył rozmowę. Znajdował się tuż obok szkolnego boiska. Ukrył się pod dużym drzewem z gałęziami zwisającymi tak, że nie było go widać. Stąd miał świetny widok na boisko.

Lilja opisała mu dokładnie, jak Silas wygląda. Powiedziała nawet, jakie ubranie włożył dzisiaj do szkoły. Zresztą zawsze ubierał się tak samo.

Goram błądził wzrokiem po bawiących się dzieciach. Nie widział nikogo, kto mógłby przypominać tego chłopca…

No właśnie, tam! Na szczycie szkolnych schodów, na wpół ukryty w kącie. Całkiem sam.

Z budynku wyszedł jakiś nauczyciel. Mówił coś do Silasa i popchnął go życzliwie, ale stanowczo w stronę boiska.

Jakie to głupie! Czy chłopiec nie ma prawa stać tam, gdzie najwyraźniej czuje się bezpieczny?

No tak, tak, od razu zaczynają się prześladowania. Chłopcy biegnący obok Silasa popychali go albo wyszydzali.

No rusz się nareszcie, chłopcze! Nie stój tak, baw się z innymi, to może przestaną cię traktować jak kozła ofiarnego! Czy raczej jak miejscowe popychadło.

Ale Silas nie wykazywał żadnej inicjatywy. Skrępowany uśmiechał się blado do dwóch dziewcząt, które szły w jego stronę, trzymając się pod ręce. One jednak zawołały coś nieprzyjemnego i popchnęły go tak, że o mało się nie przewrócił.

W tym samym momencie z tyłu nadbiegł jakiś chłopak. Patrz w górę, Silas, pomyślał Goram. To jednak nie wywołało żadnej reakcji. Chłopak uderzył Silasa, który tym razem padł twarzą na ziemię. Jak widać, kiepsko też u niego z refleksem, nie zdążył odskoczyć.

Wszyscy koledzy zaśmiewali się do łez, byli wśród nich jego rówieśnicy, ale też i starsi uczniowie.

Rozległ się dzwonek. Kiedy już wszyscy opuścili boisko, Goram, zaciskając szczęki, ruszył w stronę szkoły. Skierował się wprost do gabinetu dyrektora.

Kiedy Strażnik wszedł, dyrektor zerwał się na równe nogi.

– Inspekcja! – oznajmił Goram krótko i pokazał swój dowód Strażnika.

Dyrektor stwierdziwszy, jak wysoką rangę posiada gość, przełknął dzielnie ślinę i zawołał, że oczywiście, oczywiście, sporo czasu minęło od ostatniego razu, i czym może służyć.

– Chciałbym najpierw odwiedzić pierwszą klasę.

– Och, tak, no tak, ale myślę, że i nauczycielka, i uczniowie będą bardzo stremowani, przyjmując wizytę tak wysokiego urzędnika, więc…

Goram nigdy nie myślał o sobie jako o urzędniku. Szczerze mówiąc, nie cierpiał tego określenia. Być wybranym do grona Strażników to dużo więcej, niż piastować nawet najwyższy urząd.

Dyrektor wskazał rząd ekranów na ścianie.

– Znacznie prościej będzie śledzić zajęcia tutaj. I bardziej dyskretnie; można wyrobić sobie obiektywne zdanie, kiedy ani nauczyciel, ani uczniowie nie starają się wypaść najlepiej jak to możliwe.

Goram poczuł się trochę nieswojo. To przecież forma podglądania czy nawet szpiegowania. Ale, oczywiście, dyrektor miał rację, mówiąc, że w ten sposób łatwiej ogarnąć sytuację.

– Czy nauczyciele i uczniowie wiedzą o tym? – zapytał i usłyszał, że jego głos brzmi nieprzyjemnie i podejrzliwie.

– Nauczyciele, rzecz jasna, o wszystkim wiedzą. Ale uczniowie nie. Tutaj mamy pierwszą klasę. Bardzo dobrze widać, prawda?

Oczywiście widać. Goram czuł się jednak nie najlepiej, kiedy tak siedział i jakby z ukrycia przyglądał się lekcji.

Co gorsza, dyrektor przez cały czas nie przestawał mówić, gorączkowo, ze zdenerwowaniem opowiadał, jaka to jego szkoła jest niezwykła. W końcu Goram musiał dać mu znak ręką, by zamilkł, dopiero potem mógł bez przeszkód słuchać, co mówi nauczycielka.

Widział Silasa. Chłopiec siedział skurczony na krześle i mocował się z jakimiś zadaniami, które nauczycielka wypisała na tablicy i które uczniowie mieli rozwiązać w zeszytach.

Nauczycielka tłumaczyła, widać było, że Silas bardzo się stara za nią nadążać, ale niestety to mu się nie udawało. Siedział zdenerwowany i przestraszony. Mazał w zeszycie, pisał coś, wycierał gumką i znowu pisał.

Nauczycielka zawołała go do tablicy. Silas powlókł się z zeszytem w ręce. Pani podeszła do niego zdecydowanym krokiem.

– Czy ty naprawdę nigdy nie możesz uważać, Silas. – powiedziała i szarpnęła go za ramię.

Mały chłopczyk z odstającymi uszami i przestraszonym wzrokiem stał przed tablicą i wpatrywał się uważnie w tłumaczącą mu zadanie nauczycielkę. W końcu zrozumiał, co powinien zrobić.

Ale oczywiście w obliczeniach i tak się pomylił. Dyrektor westchnął cicho.

– Czasami zdarzają się uczniowie, z którymi trzeba się bardzo napracować. Niełatwo jest nauczyć czegoś takiego lunatyka!

– Dziękuję, wiem już wystarczająco dużo o tej klasie – powiedział Goram krótko. – Czy mógłbym przyjrzeć się teraz któremuś z wyższych oddziałów?

Poczucie obowiązku nakazywało mu śledzić, co dzieje się w klasie, w końcu podziękował, powiedział, że jest zadowolony z tego, co zobaczył. Czy dyrektor nie mógłby wezwać woźnego, żeby oprowadził Gorama po całej szkole?

– Nie, ja chętnie zrobię to sam – odparł dyrektor, zrywając się z krzesła. Najwyraźniej był bardzo dumny ze swojej szkoły i chciał pokazać wszystko, co w niej najlepsze.

I rzeczywiście, pod względem materialnym szkoła wyposażona była naprawdę znakomicie.

Jednak Goram nie był z całości zadowolony, opuszczał budynek w posępnym nastroju.

Teraz nie chciał odwiedzać jeszcze rodziców chłopca. Trzeba zaczekać, chciał najpierw porozmawiać z najważniejszą osobą w tej sprawie.


Ostatnia lekcja dobiegła już końca i Goram chciał zobaczyć, jak mały chłopiec wróci do domu.

Nie zauważony szedł za Silasem przez szkolne boisko i potem jeszcze tak długo, jak długo tamten nie mógł go dostrzec.

Dzięki temu stał się świadkiem oburzającej historii. Zobaczył, jakie okrutne mogą być dzieci, kiedy z poczuciem siły i bezpieczeństwa, jakie daje wspólnota, rzucają się na wybrany obiekt agresji. Silas był urodzoną ofiarą, przyjmował zaczepki i ataki bez słowa, a gdyby się zbuntował i na przykład chciał oddać, z pewnością jeszcze by to pogorszyło sprawę.

Goram do niczego się nie mieszał. Jeszcze nie tym razem. Natomiast zadzwonił ponownie do Lilji.

Dziewczyna najpierw była przerażona i nie wiedziała, co odpowiedzieć na jego propozycję. W końcu jednak zgodziła się, mówiąc, że robi to ze względu na Silasa.

Wymknęła się potem z domu i poszła do wujostwa. Drżącym głosem zapytała, czy mogłaby zabrać Silasa na przechadzkę. Znalazła ślady jakiegoś dziwnego zwierzęcia, a Silas tak dużo wie o zwierzętach.

Matka chłopca uśmiechnęła się blado, ale ojciec warknął ze złością:

– Na co ci Silas, latasz przecież za starszymi chłopakami!

Lilja poczuła, że się rumieni. Wujek zawsze mówił takie głupie rzeczy, to, zdaje się, miały być żarty. Co on wie na temat, czy Lilja lata za chłopakami czy nie?

– Silas jeszcze nie wrócił ze szkoły – powiedziała jego matka.

– No to wyjdę mu na spotkanie. Może się trochę spóźnimy na obiad, ale obiecuję, że przyprowadzę go bezpiecznie do domu.

– Możesz się nie spieszyć – odparł ojczym ponuro. – Miło będzie zjeść obiad bez niego, nie patrzeć, jak ten idiota siedzi i dłubie w jedzeniu. A jeżeli wróci za późno, to chętnie spuszczę mu lanie.

Goram, zrób z tym koniec, pomyślała Lilja zgnębiona, idąc na spotkanie Silasowi.

Goram opowiadał jej, że starsi chłopcy prześladowali Silasa w drodze do domu, ale Strażnik nie chciał się do niczego wtrącać, żeby nie przestraszyć malca. Zresztą włączenie się kogoś z dużym autorytetem często ma zupełnie odwrotne działanie od zamierzonego, jeśli się tego nie uczyni w dyplomatyczny sposób. Dzieci mogłyby się mścić na Silasie, kiedy Gorama już nie będzie. Najpierw chciał poznać chłopca, a ten ma przecież także prawo znać opiekuna, zwłaszcza jeśli jest nim Lemuryjczyk i w dodatku Strażnik.

Lilja rozumiała to bardzo dobrze. Gorzej natomiast było ze zgodą na to, że ma być pośredniczką między nimi.

Mimo tej niechęci nie mogła nie pozwolić sobie również na odrobinę dumy. Jest w oczach Gorama kimś ważnym, on pyta ją o radę i ufa jej.

Cała sprawa jest też bardzo podniecająca, żeby się tylko nikt o niczym nie dowiedział. Nawet nie chciała myśleć, co by się wtedy działo. I ona, i Silas zostaliby zbici do krwi.

Na leśnej ścieżce ukazał się Silas. Szedł sam, ale, mój Boże, jak to dziecko wygląda! Zapłakane i brudne, bez kurtki, ciągnie za sobą otwarty tornister. Z rany na policzku cieknie krew. Lilja widziała, że chłopiec kieruje się w stronę małej sadzawki, prawdopodobnie chce się doprowadzić trochę do porządku, zanim dotrze do domu. Chyba nie pierwszy raz korzystał z wody w sadzawce.

Czy to dziwne, że chłopiec stracił chęć do życia?

Nagle zobaczył kuzynkę i zatrzymał się przestraszony. Wyglądało, jakby miał zamiar zawrócić i uciec, ale ona była szybsza.

Pomogła Silasowi uporządkować tornister i umyć się. Potem opowiedziała mu, że pewien jej przyjaciel bardzo by chciał się z nim spotkać. Chodzi o jakieś zwierzę, któremu ten przyjaciel musi pomóc. Rozmawiała już z rodzicami Silasa, więc wszystko jest w porządku.

– On oczekuje ode mnie pomocy? – zapytał Silas uradowany.

– Oczywiście, wiesz przecież tak dużo o zwierzętach, i tak się do nich dobrze odnosisz.

Silas wytrzeszczył oczy.

– Skąd on o tym wie?

– Ja mu powiedziałam. Możemy iść i spotkać się z nim teraz. Ale… żebyś się tylko nie przeraził, to Strażnik i… Lemuryjczyk.

– Uff – szepnął Silas. – Oni są straszni…

– No, czy naprawdę aż tak? – powiedziała Lilja ku własnemu zdumieniu. – Mój przyjaciel jest bardzo sympatyczny… nie wyglądają zresztą tak źle, tylko trzeba się do nich przyzwyczaić…

Silas uważał, że jest za duży, żeby trzymać kuzynkę za rękę, w przeciwnym razie najchętniej by tak zrobił. Ale też odczuwał dumę. Ktoś o niego pytał. Prosił o jego pomoc.

Dobrze odnosi się do zwierząt. To brzmiało znakomicie w uszach Silasa, wiedział jednak, że chłopaki w szkole uznaliby to za dziecinne i dziewczyńskie.

– Tutaj, przejdziemy przez zagajnik, a potem na drugą stronę – tłumaczyła Lilja.

– Ale tam jest tylko łąka…

– Tak, tak, chodźmy!

– A co to za zwierzę, któremu trzeba pomóc?

– Tego nie mówił. Wspomniał tylko, że to odbywa kwarantannę…

Tutaj Lilja musiała wyjaśnić, co to jest kwarantanna.

– I biedak jest taki przygnębiony, ponieważ nie może być ze swoim panem, że przestał jeść. Pomyśleliśmy więc, że może ty zdołasz przemówić mu do rozumu.

Silas milczał. Jakim sposobem zdoła to osiągnąć? Chodzi pewnie o jakiegoś psa, ale jak wyjaśnić psu, że powinien jeść?

Sprawa wydawała się skomplikowana.

Kiedy jednak wyszli na łąkę, Silas na chwilę zapomniał o swoich lękach, bo przed nimi stała najwspanialsza gondola, jaką kiedykolwiek widział. To powinni zobaczyć koledzy z klasy! Silas, rzecz jasna, jeździł już przedtem gondolami, ale tylko takimi, których używa się do publicznego transportu. Ta tutaj, to zupełnie coś innego.

Wpatrywał się z takim przejęciem w maszynę, że nie zauważył stojącego obok niej mężczyzny. Dopóki Lilja nie szturchnęła go i nie powiedziała:

– No coś ty, Silas, trzeba się przywitać!

Chłopiec spojrzał w górę.

O rany! Najprawdziwszy Lemuryjczyk w tym strasznie eleganckim mundurze Strażników stał przed nim wysoki jak wieża. Chłopiec z trudem przełknął ślinę i stłumił gwałtowną chęć ucieczki.

Goram unikał dotykania Lilji. Zdawał sobie sprawę ze zdolności Lemuryjczyków do wpływania na ludzi właśnie poprzez dotyk, a nie chciał, żeby ta prosta, pełna życzliwości do świata dziewczyna miała się w nim zakochać.

Ujął natomiast rękę Silasa i świadomie przekazywał mu spokój, poczucie bezpieczeństwa i uczucie przyjaźni.

Silas zaczerwienił się, jego odstające uszy również, a na małej, przestraszonej buzi wykwitł uśmiech radości.

Lilja ukradkiem przyglądała się Goramowi. Jest jeszcze przystojniejszy, niż mi się zdawało, myślała. Ale, oczywiście, przywykłam już do jego wyglądu.

Przepełniało ją jakieś niezwykłe, dobre uczucie. Stoi oto na pięknej łące w słońcu i czuje, że ci dwaj są z nią.

– Proszę bardzo, wskakuj na pokład – powiedział Goram, uśmiechając się do Silasa.

Chłopiec nie dawał się prosić dwa razy. Na wszelki wypadek zerknął jeszcze w stronę Gorama, po czym wdrapał się do niezwykłej gondoli. Goram zaprosił też Lilję, wytłumaczył jej, że byłoby dobrze, gdyby im towarzyszyła. Jeśli ma ochotę, rzecz jasna.

Ona też znalazła się na pokładzie pojazdu, zanim się zorientowała, jak do tego doszło.

– Dokąd pojedziemy? – zapytała, kiedy Goram usiadł za kierownicą.

– Niedaleko. Miejsce kwarantanny zwierząt znajduje się w pobliżu tego miasta.

– Ach, tak. W jaki sposób to zwierzę straciło swego właściciela?

Gondola unosiła się ku niebu. Silas trzymał się tak mocno oparcia, że palce mu pobielały. Pod nimi rozciągało się miasto.

– O, tam jest nasz dom – pisnął chłopiec.

Och, że też chłopaki go teraz nie widzą! Jaka szkoda!

Goram odpowiedział na pytanie Lilji:

– Jeden z moich przyjaciół wrócił z Ciemności, skąd przyprowadził sobie nowe zwierzę domowe. Ten przyjaciel, Strażnik Kiro, i jeszcze jedna uczestniczka wielkiej ekspedycji, która ma na imię Sol, muszą odbyć kwarantannę na oddziale przeznaczonym dla ludzi. Dlatego ich rozdzielono.

– Ach, tak. Czy chodzi o tę ekspedycją, która miała wyruszyć do Gór Czarnych?

– Ach, więc słyszałaś o niej? Tak, to ta ekspedycja. Kiro i Sol wrócili dzisiaj do domu z grupą postaci z bajek, więzionych nie wiadomo od kiedy w Górach Czarnych.

– To nadzwyczajne – uśmiechnęła się nerwowo. Czy on mówi poważnie?

– Tak, to rzeczywiście nadzwyczajne. Ale reszta uczestników ekspedycji i oba Juggernauty są nadal poza granicami Królestwa Światła. Kiro mówi, że kiedy się rozstawali, wszyscy żyli i znajdowali się w dobrym zdrowiu. Silas, miałbyś ochotę poprowadzić?

Czy większe szczęście może spotkać źle potraktowanego przez los siedmiolatka? Silas przestał oddychać, kiedy położył ręce na kierownicy, a Goram pokazywał mu, jak należy manewrować. Lilja siedziała i przyglądała im się z lekkim uśmiechem. Nareszcie ktoś poważnie traktuje Silasa! Jaki to niezwykły człowiek, ten Goram. Nie, nie człowiek, on jest przecież Lemuryjczykiem.

Zaraz jednak przyszło jej do głowy, że różnica wcale nie jest taka duża.

Goram opowiadał im, co mówił Kiro o bajecznych istotach. Że to one występują w baśniach jako ucieleśnienie zła, chociaż wcale nie chcą takie być. Nie prosiły, by je stworzono jako przeniknięte złem, i bardzo cierpiały w Górach Czarnych.

– Ale teraz będzie lepiej, jeżeli ja wrócę do kierownicy, bo zaraz zaczniemy schodzić w dół – oznajmił.

– Już? – westchnął Silas głęboko rozczarowany. – To tak krótko?

– Tak, niestety. Ale przecież musimy jeszcze wrócić. No, wysiadajcie!

Teren kwarantanny zwierząt był bardzo rozległy, musiał bowiem pomieścić mnóstwo różnych stworzeń. Goram poprowadził ich do niewysokiej, bardzo ładnej budowli, ogrodzonej płotem.

– Masz aparaciki mowy, Silas?

– Nie, w naszej rodzinie ma je tylko tata. Potrzebne mu są w pracy.

– No to pożyczę ci swoje – powiedział Goram. – Dzięki nim będziesz rozumiał także język zwierząt. Czy właściwie mówiąc, ich myśli. Będziecie się rozumieć nawzajem.

Silas stał całkiem nieruchomo, a Goram przymocował mu małe aparaciki do ramion.

– A ty, Liljo, masz aparaciki?

– Nie, ojciec mówi, że w naszym mieście takie głupstwa są niepotrzebne. Przecież i tak wszyscy się nawzajem rozumieją.

– Co do tego miałbym wątpliwości.

– Masz rację, ludzie się wcale nie rozumieją. A ja bardzo bym chciała dostać takie urządzenie.

– Przyniosę ci jutro. Ostatnie, jakie miałem przy sobie, dałem Silasowi. Jemu też jutro przyniosę takie, które będzie mógł zatrzymać.

Jutro? Ile radości może sprawić jedno proste słowo!

Za ogrodzeniem ukazało się niezwykłe stworzenie, kołysało się z boku na bok i kierowało w ich stronę. Silas głośno krzyknął ze strachu:

– Smok? To przecież jest ogromny smok!

Загрузка...