ROZDZIAŁ 7 SEKRETNA DRUHNA

Czy to prawda, że za dawnych dni, kiedy wysyłałyście kosmoloty, by zasiedlać nowe światy, zawszy mogłyście ze sobą rozmawiać, jakbyście stały w tym samym lesie?

Zakładamy, że tak samo będzie z wami. Kiedy wyrosną nowe ojcowskie drzewa, będą dla was obecne. Odległość nie ma wpływu na połączenia filotyczne.

Ale czy będziemy połączeni? Drzew nie wyślemy w podróż. Tylko braci, kilka żon i setkę małych matek, by zrodziły nowe pokolenia. Podróż potrwa dziesiątki lat. Gdy tylko dotrą na miejsce, najlepsi z braci zostaną przeniesieni do trzeciego życia, ale minie przynajmniej rok, nim pierwsze z ojcowskich drzew wyrośnie tak, by spłodzić młode. Skąd ten pierwszy ojciec w nowym świecie będzie wiedział, jak do nas przemówić? Jak go powitamy, nie wiedząc, gdzie się znajduje?


Pot ściekał po twarzy Qing-jao. Pochylała się, a krople spływały po policzkach, pod oczami, grzbietem nosa. Stamtąd pot kapał w mętną wodę, zalewającą ryżowe pola albo na nowe roślinki, sterczące tuż nad powierzchnią.

— Dlaczego nie wytrzesz twarzy, świątobliwa?

Qing-jao podniosła głowę, sprawdzając, kto znalazł się dostatecznie blisko, żeby się do niej odezwać. Zwykle ludzie, zajęci słusznym trudem, odsuwali się od niej. Obecność bogosłyszącej wprawiała ich w zakłopotanie.

To była dziewczynka, młodsza od Qing-jao — może czternastoletnia. Miała chłopięcą sylwetkę i bardzo krótko ścięte włosy. Była w niej jakaś otwartość, całkowity brak nieśmiałości, co Qing-jao wydało się dziwne i niezbyt miłe. Z początku zamierzała ją zignorować.

Ale to byłoby arogancją. To tak, jakby powiedziała: ponieważ jestem bogosłyszącą, nie muszę odpowiadać, kiedy się do mnie zwracają. Nikt się nie domyśli, że nie odpowiada, gdyż myślenie o czymkolwiek poza niemożliwym do wykonania zadaniem, powierzonym przez wielkiego Hań Fei-tzu, sprawia jej niemal fizyczny ból.

Odpowiedziała więc… ale pytaniem.

— Dlaczego powinnam wytrzeć twarz?

— Czy cię nie łaskocze? Ten pot, ściekający po twarzy? Czy nie zalewa ci oczu i nie piecze?

Qing-jao opuściła głowę i na chwilę wróciła do pracy. Tym razem zwracała uwagę na to, co czuje. Rzeczywiście, łaskotało, a pot piekł w oczy. Nieprzyjemne i irytujące uczucie. Qing-jao wyprostowała się powoli… i zauważyła, jaki ból to sprawia, jak grzbiet protestuje przeciwko zmianie pozycji.

— Tak — powiedziała. — Łaskocze i piecze.

— Wytrzyj go — poradziła dziewczynka. — Rękawem.

Qing-jao spojrzała na rękaw. Był już przesiąknięty potem z jej rąk.

— Czy wycieranie pomaga? — zapytała.

Teraz dziewczynka odkryła coś, co wcześniej nie przyszło jej zupełnie do głowy. Zastanawiała się przez krótką chwilę, potem otarła rękawem czoło.

Uśmiechnęła się.

— Nie, świątobliwa. Ani trochę nie pomaga.

Qing-jao posępnie kiwnęła głową i wróciła do pracy. Jednak łaskotanie spływającego potu, pieczenie oczu i ból grzbietu przeszkadzały teraz o wiele bardziej. Niewygody pozwoliły zapomnieć o dręczących myślach… choć raczej powinno być odwrotnie. Dziewczynka powiększyła jej cierpienia, zwracając na nie uwagę… A jednak, paradoksalnie, uświadamiając Qing-jao cierpienia ciała, uwolniła ją od pytań oblegających umysł.

Qing-jao wybuchnęła śmiechem.

— Czy ze mnie się śmiejesz, świątobliwa? — zapytała dziewczynka.

— Dziękuję ci na swój sposób — wyjaśniła Qing-jao. — Choć tylko na chwilę, ale uniosłaś ciężkie brzemię z mego serca.

— Śmiejesz się ze mnie, bo poradziłam ci, żebyś otarła czoło, chociaż to wcale nie pomaga.

— Powiedziałam, że nie dlatego się śmieję — powtórzyła Qing-jao. Wyprostowała się i spojrzała dziewczynce w oczy. — Ja nie kłamię.

Dziewczynka wydawała się speszona, ale nawet w połowie nie tak jak powinna. Kiedy bogosłyszący mówił tonem, jakiego użyła właśnie Qing-jao, inni natychmiast kłaniali się i okazywali szacunek. Lecz ta mała wysłuchała tylko, rozważyła słowa Qing-jao i skinęła głową.

Qing-jao mogła wyciągnąć tylko jeden wniosek.

— Czy również jesteś bogosłyszącą? — zapytała. Dziewczynka szeroko otworzyła oczy.

— Ja? — zdumiała się. — Oboje moi rodzice są niskiego stanu. Ojciec rozrzuca nawóz na polach, a matka zmywa w restauracji.

Oczywiście, to niczego nie dowodziło. Wprawdzie bogowie najczęściej wybierali dzieci bogosłyszących, lecz niekiedy przemawiali do takich, których rodzice nigdy nie słyszeli boskiego głosu. Wierzono jednak powszechnie, że bogowie nie interesowali się dziećmi bardzo niskiego stanu. I rzeczywiście, rzadko przemawiali do tych, których rodzice nie byli wszechstronnie wykształceni.

— Jak ci na imię? — spytała Qing-jao.

— Si Wang-mu — odparła dziewczynka.

Qing-jao odetchnęła głęboko i zakryła usta, by powstrzymać śmiech. Ale Wang-mu nie była zagniewana — skrzywiła się tylko, jakby z niecierpliwością.

— Przepraszam cię — rzekła Qing-jao, gdy tylko znowu mogła mówić. — Ale to przecież imię…

— Królewskiej Matki Zachodu — dokończyła Wang-mu. — Co mogę poradzić, że rodzice mi je wybrali?

— To szlachetne imię. Moja przodkini-serca była wielką kobietą, ale zaledwie śmiertelniczką, poetką. Twoja należy do najstarszych spośród bogów.

— Co mi z tego? Rodzice byli zarozumiali, nazywając mnie imieniem tak wyjątkowej bogini. Dlatego bogowie nigdy się do mnie nie odezwą.

Gorycz Wang-mu zasmuciła Qing-jao. Gdyby tylko wiedziała, jak chętnie Qing-jao by się z nią zamieniła. Uwolnić się od głosu bogów! Nigdy już nie pochylać się nad podłogą i nie śledzić linii słojów, nigdy nie myć rąk, chyba że się pobrudzą…

A jednak Qing-jao nie mogła wytłumaczyć tego dziewczynce. Nie zrozumiałaby. Dla Wang-mu bogosłyszący byli uprzywilejowaną elitą, nieskończenie mądrą i niedostępną. Zabrzmiałoby to jak kłamstwo, gdyby Qing-jao przekonywała, że ciężar dźwigany przez bogosłyszących jest daleko większy niż ich nagrody.

Tyle że dla Wang-mu bogosłyszący nie byli niedostępni — odezwała się przecież pierwsza. Dlatego Qing-jao postanowiła wyznać, co leży jej na sercu.

— Si Wang-mu, chętnie przeżyłabym resztę swego życia jako niewidoma, gdybym tylko mogła się uwolnić od głosu bogów. Zaszokowana Wang-mu otworzyła usta. Qing-jao natychmiast pożałowała swoich słów.

— Żartowałam — wyjaśniła.

— Nie — zaprotestowała Wang-mu. — Teraz kłamiesz. Wtedy mówiłaś prawdę. — Podeszła bliżej, brodząc w wodzie i depcząc nieuważnie pędy ryżu. — Przez całe życie widywałam bogosłyszących, niesionych w lektykach do świątyń, okrytych pięknymi jedwabiami. Wszyscy im się kłaniali, wszystkie komputery stały przed nimi otworem. Kiedy mówią, ich słowa są jak muzyka. Kto nie chciałby zostać jednym z nich?

Qing-jao nie mogła odpowiedzieć otwarcie, nie mogła wyznać: każdego dnia bogowie poniżają mnie, każą wykonywać głupie, bezsensowne czynności, które mają mnie oczyścić… a następnego dnia wszystko zaczyna się od początku.

— Nie uwierzysz mi, Wang-mu, ale lepsze jest życie tutaj, na polach.

— Nie! — krzyknęła Wang-mu. — Nauczono cię wszystkiego! Wiesz wszystko, co można wiedzieć! Umiesz mówić wieloma językami, umiesz odczytać wszelkie słowa, twoje myśli przewyższają moje tak, jak moje przewyższają myśli ślimaka.

— Mówisz czysto i wyraźnie — zauważyła Qing-jao. — Musiałaś chodzić do szkoły.

— Szkoły! — powtórzyła Wang-mu pogardliwie. — Co ich obchodzą szkoły dla takich dzieci jak ja? Uczyliśmy się czytać, ale tylko tyle, by odczytywać modlitwy i napisy na ulicach. Uczyliśmy się liczyć, ale tylko po to, by robić zakupy. Uczyliśmy się na pamięć myśli mędrców, ale tylko takich, które pouczały, by cieszyć się swym miejscem w życiu i być posłusznym mądrzejszym od nas.

Qing-jao nie zdawała sobie sprawy, że tak mogą wyglądać szkoły. Wierzyła, że dzieci w szkole uczą się tego samego, co ona od swoich wykładowców. Od razu jednak zrozumiała, że Wang-mu mówi prawdę: jeden nauczyciel w żaden sposób nie zdoła przekazać trzydziestu uczniom tego wszystkiego, co poznała Qing-jao jako jedna uczennica z wieloma nauczycielami.

— Moi rodzice są biedni — stwierdziła Wang-mu. — Po co mieli tracić czas, ucząc mnie więcej niż potrzeba służącej? Ponieważ to właśnie jest moją największą nadzieją: że zostanę służącą w domu jakiegoś bogacza. Dopilnowali, bym dobrze umiała myć podłogi. — Wiem coś o podłogach.

— Wiesz coś o wszystkim. Więc nie mów mi, jak trudno być bogosłyszącą. Bogowie nigdy o mnie nie pomyśleli, I zapewniam cię, że to jest gorsze.

— Dlaczego nie bałaś się do mnie odezwać?

— Postanowiłam nie bać się niczego. Co możesz mi zrobić, co jeszcze bardziej pogorszy moje życie?

Mogę ci kazać każdego dnia myć ręce, aż zaczną krwawić.

Ale wtedy coś przeskoczyło w umyśle Qing-jao i zrozumiała, że dziewczynka niekoniecznie uzna to za gorszy los. Może nawet z radością szorowałaby ręce, aż pozostałby tylko frędzel poszarpanej skóry przy nadgarstkach, byle tylko zdobyć dostęp do wiedzy. Qing-jao dręczyło zadanie powierzone jej przez ojca, jednak zadanie to, czy go wypełni czy nie, odmieni historię. Wang-mu nigdy nie otrzyma polecenia, którego nie będzie musiała wypełnić również następnego dnia; będzie wykonywać prace, które zostaną dostrzeżone i ocenione tylko wtedy, gdy wykona je źle. Praca służącej była niemal tak bezsensowna jak rytuały oczyszczenia.

— Życie służącej musi być ciężkie — stwierdziła Qing-jao. — Cieszę się, że nikt cię jeszcze nie najął.

— Moi rodzice czekają w nadziei, że stanę się piękną kobietą. Dostaną wtedy wyższą premię, kiedy trafię na służbę. Może szambelan jakiegoś bogacza zechce mnie dla żony swego pana… może bogata dama wybierze mnie na swoją sekretną druhnę…

— Już jesteś piękna — zauważyła Qing-jao. Wang-mu wzruszyła ramionami.

— Moja przyjaciółka, Fan-liu, jest na służbie. Mówi, że te brzydkie pracują ciężej, ale mężczyźni ich nie zaczepiają. Brzydkie służące mogą myśleć, co chcą. Nie muszą powtarzać swoim paniom miłych rzeczy.

Qing-jao pomyślała o służbie w swoim domu. Wiedziała, że ojciec nigdy nie zaczepiałby pokojówek. A jej nikt nie musiał powtarzać miłych rzeczy.

— W moim domu jest inaczej — powiedziała.

— Ale ja nie służę w twoim domu — odparła Wang-mu.

Nagle wszystko stało się jasne. To nie impuls skłonił Wang-mu do rozpoczęcia tej rozmowy. Odezwała się w nadziei, że dostanie pracę w domu bogosłyszącej. Z pewnością całe miasteczko plotkuje o tym, że młoda bogosłysząca dama, Hań Qing-jao, która zakończyła już naukę i otrzymała pierwsze dorosłe zadanie, wciąż nie ma ani męża, ani sekretnej druhny. Wang-mu postarała się zapewne, by trafić do tego samego zespołu słusznego trudu co Qing-jao, i przeprowadzić tę rozmowę.

Qing-jao rozgniewała się na chwilę. Ale zaraz pomyślała: dlaczego Wang-mu nie miałaby zrobić właśnie tego, co zrobiła? Najgorsze, co mogło ją spotkać, to to, że odgadnę jej zamiary, rozgniewam się i nie przyjmę do pracy. Jej życie będzie nie gorsze niż przedtem. A gdybym nie odgadła, polubiła ją i wzięła na służbę, byłaby sekretną druhną bogosłyszącej. Czy na jej miejscu nie postąpiłabym tak samo?

— Czy sądzisz, że zdołasz mnie oszukać? — spytała. — Że nie wiem, jak zaplanowałaś, bym przyjęła cię do siebie?

Wang-mu wydawała się zakłopotana, rozzłoszczona, przestraszona. Rozsądnie jednak milczała.

— Dlaczego się nie rozgniewasz? — zapytała Qing-jao. — Dlaczego nie zaprzeczasz, że nie tylko po to odezwałaś się do mnie?

— Ponieważ to prawda — wyznała Wang-mu. — Teraz już sobie pójdę. To właśnie chciała usłyszeć Qing-jao: szczerą odpowiedź. Nie zamierzała pozwolić dziewczynce odejść.

— Ile z tego, co mówiłaś, jest prawdą? O tym, że chcesz się uczyć? Że pragniesz w życiu czegoś więcej niż pójść na służbę?

— Wszystko. — W głosie Wang-mu zabrzmiała pasja. — Ale czy to ważne? Ty przecież dźwigasz straszliwe brzemię głosu bogów.

Ostatnie zdanie Wang-mu wypowiedziała z takim wzgardliwym sarkazmem, że Qing-jao nieomal roześmiała się w głos. Powstrzymała się jednak. Nie chciała złościć Wang-mu jeszcze bardziej.

— Si Wang-mu, córko-serca Królewskiej Matki Zachodu, przyjmę cię jako moją sekretną druhnę, ale tylko wtedy, gdy zgodzisz się na następujące warunki. Po pierwsze, będę twoją nauczycielką; będziesz sumiennie studiować wszystko, co ci zadam. Po drugie, będziesz się do mnie zwracać jak równa, nie będziesz składać pokłonów ani nazywać mnie „świątobliwą”. I po trzecie…

— Jak mogę to uczynić? — zdziwiła się Wang-mu. — Jeśli nie będę zwracać się do ciebie z należnym szacunkiem, inni powiedzą, że jestem niegodna, i ukarają, gdy ty nie będziesz patrzyła. To pohańbi nas obie.

— Oczywiście, masz okazywać respekt, kiedy inni nas widzą. Ale kiedy zostaniemy same, ty i ja, traktujemy się nawzajem jak równe. Inaczej odeślę cię do domu.

— A trzeci warunek?

— Nikomu nie zdradzisz ani słowa z tego, co ci powiem. Twarz Wang-mu wyrażała gniew.

— Sekretna druhna nigdy nie mówi. W naszych umysłach wznosi się specjalne bariery.

— Te bariery przypominają tylko, żeby nie mówić. Ale jeśli naprawdę chcesz, potrafisz je ominąć. A są tacy, którzy spróbują cię przekonać, byś zdradziła.

Qing-jao pomyślała o karierze ojca, o wszystkich tajemnicach Kongresu, które przechowywał w pamięci. Nie zdradzał ich nikomu; nie miał nikogo, z kim mógłby porozmawiać… z wyjątkiem — czasami — Qing-jao. Jeśli Wang-mu okaże się godna zaufania, Qing-jao będzie miała taką osobę. Nie pozostanie samotna jak ojciec.

— Rozumiesz mnie? — zapytała. — Inni pomyślą, że przyjmuję cię jako sekretną druhnę. Ale my obie będziemy wiedziały, że naprawdę przychodzisz jako moja uczennica, i że masz być przyjaciółką.

Wang-mu spojrzała na nią zdumiona.

— Czy uczynisz to, skoro bogowie zdradzili ci już, jak przekupiłam nadzorcę, by przydzielił mnie do twojej grupy i nie przeszkadzał nam w rozmowie?

Bogowie, oczywiście, niczego takiego nie powiedzieli. Lecz Qing-jao uśmiechnęła się tylko.

— Dlaczego nie przyszło ci do głowy, że bogowie chcą może, byśmy zostały przyjaciółkami?

Speszona, Wang-mu splotła dłonie i roześmiała się nerwowo. Qing-jao ujęła ją za ręce i przekonała się, że drżą. Dziewczynka nie była tak zuchwała, jak mogłoby się wydawać.

Wang-mu spojrzała na swoje dłonie, a Qing-jao podążyła za jej wzrokiem. Ręce miały pokryte błotem, zaschniętym teraz, gdyż długo stały wyprostowane i nie zanurzały ich w wodzie.

— Jesteśmy strasznie brudne — zachichotała Wang-mu. Qing-jao już dawno nauczyła się nie zważać na brud słusznego trudu. Ten brud nie wymagał pokuty.

— Miewałam już ręce o wiele brudniejsze niż teraz — odparła. — Chodź za mną, gdy zakończymy już słuszny trud. Powiem ojcu o naszym planie, a on zdecyduje, czy możesz zostać moją sekretną druhną.

Wang-mu skrzywiła się. Qing-jao z zadowoleniem stwierdziła, że dziewczynka ma bardzo wyrazistą twarz.

— Co się stało? — spytała.

— Ojcowie zawsze o wszystkim decydują.

Qing-jao kiwnęła głową, zdziwiona, że Wang-mu stwierdza coś tak oczywistego.

— To początek mądrości — oświadczyła. — A poza tym, moja matka nie żyje.

Słuszny trud kończył się wczesnym popołudniem. Oficjalnie dlatego, by ludzie mieszkający daleko mieli czas na powrót do domów. W rzeczywistości przyczyną było zwyczajowe przyjęcie, urządzane po wykonaniu słusznego trudu. Ludzie pracowali w porze popołudniowej drzemki, więc czuli się senni jak po nieprzespanej nocy. Inni byli rozleniwieni i ponurzy. I jedno, i drugie stanowiło pretekst, by się napić, zjeść z przyjaciółmi, a potem zwalić do łóżka o wiele wcześniej niż zwykle, nadrabiając straconą sjestę i wypoczywając po ciężkiej pracy.

Qing-jao należała do tych, którzy czuli się nieswojo; Wang-mu najwyraźniej też. A może to dlatego, że Qing-jao dręczył problem Floty Lusitańskiej, podczas gdy Wang-mu właśnie została sekretną druhną bogosłyszącej. Qing-jao przeprowadziła Wang-mu przez kolejne etapy angażowania do pracy w Domu Hań: kąpiel, odciski palców, kontrola służb bezpieczeństwa… aż wreszcie poczuła, że ani chwili dłużej nie wytrzyma paplania dziewczynki. Odeszła.

— Czy rozgniewałam moją panią? — usłyszała strwożony głos Wang-mu, gdy wspinała się po schodach do swojego pokoju.

— Bogosłyszący odpowiadają na inne głosy niż twój, maleńka — odpowiedział Ju Kung-mei, strażnik Rodu Hań.

Odpowiedział łagodnie. Qing-jao często podziwiała delikatność i mądrość ludzi, których ojciec przyjmował do pracy. Zastanawiała się, czy sama dokonała równie trafnego wyboru.

Gdy tylko o tym pomyślała, natychmiast zrozumiała, że postąpiła niegodziwie, podejmując decyzję tak szybko i nie radząc się ojca. Wang-mu z pewnością okaże się zupełnie nieodpowiednia i ojciec skarci ją za brak rozwagi.

Wyobraziła sobie jego wymówki i to wystarczyło, by natychmiast ściągnąć naganę bogów. Qing-jao poczuła, że jest nieczysta. Pobiegła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Gorzką ironią było, że mogła bez końca rozważać, jak nienawistne są wymagane przez bogów rytuały, jak puste nabożeństwa… ale wystarczyła jedna nielojalna myśl wobec ojca albo Kongresu, a natychmiast musiała wypełniać pokutę.

Zwykle wytrzymywała pół godziny, godzinę, czasem więcej, opierając się głosowi bogów, trwając w nieczystości. Dziś jednak nie mogła się doczekać oczyszczenia. W pewien sposób rytuał miał sens, strukturę, początek, koniec i ustalone reguły. Przeciwnie niż problem Floty Lusitańskiej.

Już na kolanach, umyślnie wybrała najwęższy, najsłabszy słój na najjaśniejszej desce podłogi. To miała być ciężka pokuta; może wtedy bogowie uznają ją za czystą i wskażą rozwiązanie postawionego przez ojca zadania. Droga przez pokój zajęła jej pół godziny, gdyż ciągle traciła linię z oczu i musiała zaczynać od początku.

W końcu, zmęczona, z oczami piekącymi od śledzenia słoju, chciała już tylko zasnąć. Zamiast tego usiadła na podłodze przed terminalem i wywołała podsumowanie swej dotychczasowej pracy. Po zbadaniu i wyeliminowaniu wszystkich bezużytecznych absurdów, jakie nagromadziły się w czasie badań, pozostały trzy ogólne kategorie wyjaśnień. Pierwsze, że przyczyną zniknięcia floty było zjawisko naturalne, którego — wobec ograniczeń prędkości światła — nie dostrzegli jeszcze astronomowie. Drugie, że przerwanie łączności nastąpiło w wyniku albo sabotażu, albo decyzji podjętej przez dowództwo floty. I trzecie, że powodem był spisek na którejś z planet.

Pierwszą kategorię można było praktycznie wykluczyć, ze względu na sposób podróży. Kosmoloty leciały po prostu zbyt daleko od siebie, by jakikolwiek fenomen zniszczył je równocześnie. Flota nie spotkała się przed odlotem — byłoby to tylko stratą czasu niepotrzebną dzięki ansiblom. Statki ruszyły w stronę Lusitanii z tych miejsc, gdzie się znajdowały, gdy włączono je w skład ekspedycji. Nawet teraz, gdy do celu pozostał najwyżej rok, odległości między nimi były jeszcze zbyt wielkie, by jakiekolwiek wyobrażalne zjawisko naturalne mogło dosięgnąć je w tym samym czasie.

Druga kategoria wydawała się niemal równie mało prawdopodobna. Przede wszystkim dlatego, że zniknęła cała flota, bez żadnych wyjątków. Czy ludzie mogli zrealizować swe plany z tak doskonałą skutecznością? I to nie zostawiając żadnych śladów w bazach danych, profilach osobowości i rejestrach łączności, przechowywanych w planetarnych komputerach? Nie było też dowodów, że ktoś zmieniał czy kasował dane albo ukrywał komunikaty. Jeśli plan powstał we flocie, nie istniały na to żadne dowody.

Ten sam brak śladów sprawiał, że teoria spisku na planetach wydawała się jeszcze mniej realna. A wszystkie trzy możliwości okazywały się zupełnie nieprawdopodobne, jeśliby wziąć pod uwagę równoczesność zjawiska. O ile można to było stwierdzić, statki przerwały ansiblową łączność prawie dokładnie w tej samej chwili. Różnice czasu sięgały sekund, może najwyżej minut… ale z pewnością nigdy więcej niż pięć, nigdy tak długo, by na jednym statku ktoś zauważył zniknięcie innego.

Podsumowanie było eleganckie w swej prostocie. Uwzględniało wszystkie aspekty, wszelkie zgromadzone dowody. I wykazywało, że żadne wytłumaczenie nie jest w istocie możliwe.

Dlaczego ojciec mi to zrobił, pomyślała już nie pierwszy raz.

I natychmiast — jak zwykle — poczuła się niegodna, gdyż w ogóle zadała takie pytanie, zwątpiła w absolutną słuszność wszystkich ojcowskich decyzji. Musiała się umyć — tylko trochę, by usunąć nieczystość myśli.

Ale nie zrobiła tego. Pozwoliła, by głos bogów nabrzmiewał w niej, by ich rozkaz stał się bardziej surowy. Tym razem stawiała opór nie dla ćwiczeń dyscypliny. Świadomie próbowała w jak największym stopniu zwrócić na siebie ich uwagę. Dopiero gdy potrzeba oczyszczenia tamowała jej oddech, gdy dreszcz wstrętu budziło najlżejsze dotknięcie własnego ciała, muśnięcie dłonią kolana, dopiero wtedy wypowiedziała pytanie.

— Wy to zrobiliście, prawda? — zwróciła się do bogów. — Czego nie mógł dokonać żaden człowiek, wy dokonaliście. Sięgnęliście swą dłonią i odcięliście Flotę Lusitańską.

Odpowiedź nadeszła, wyrażona nie słowami, lecz narastającym pragnieniem oczyszczenia.

— Ale Kongres i admiralicja nie kroczą po Drodze. Nie potrafią sobie wyobrazić Złotych Wrót do Miasta Nefrytowej Góry na Zachodzie. Jeśli ojciec powie im: „Bogowie ukryli waszą flotę, by ukarać was za niegodziwości”, oni będą nim pogardzać. A pogarda dla niego, największego z żyjących polityków, dosięgnie nas wszystkich. Kiedy z powodu ojca Droga dozna poniżenia, to go zabije. Czy dlatego to uczyniliście?

Zaszlochała.

— Nie pozwolę wam zniszczyć ojca. Znajdę inny sposób. Znajdę odpowiedź, która ich zadowoli. Przeciwstawię się wam!

Gdy tylko to powiedziała, bogowie zesłali na nią najbardziej przytłaczające wrażenie ohydnej nieczystości, jakie kiedykolwiek czuła. Było tak silne, że tamowało oddech. Upadła, chwytając rękami terminal. Próbowała przemówić, błagać o wybaczenie, ale krztusiła się tylko, przełykając ślinę, by powstrzymać wymioty. Zdawało jej się, że ręce brudzą mazią wszystko, czego dotkną; kiedy wstała z wysiłkiem, sukienka przylgnęła do ciała, jakby czarny, gęsty smar oblał całą skórę.

Nie pobiegła się myć. Nie padła na kolana, by śledzić słoje drewna. Zataczając się podeszła do drzwi, by zejść do pokoju ojca.

Ale drzwi pochwyciły ją. Nie fizycznie — otworzyły się lekko jak zawsze. A jednak nie mogła przejść. Słyszała, że bogowie mogą uwięzić swe nieposłuszne sługi, ale nigdy jeszcze nie zdarzyło się jej nic takiego. Nie rozumiała, co ją zatrzymuje. Ciało mogło się swobodnie poruszać. Nie istniała żadna bariera. Jednak na samą myśl o przekroczeniu progu czuła takie mdlące przerażenie, że nie mogła tego zrobić. Bogowie żądali jakiejś pokuty, jakiegoś odkupienia. Inaczej nigdy jej nie wypuszczą. Nie śledzenia słojów, nie szorowania rąk… Czego chcieli?

I nagle zrozumiała, dlaczego bogowie nie pozwalają jej wyjść. To przysięga, której żądał ojciec w imię matki. Przysięga, że będzie służyć bogom w każdych okolicznościach. A przecież znalazła się na granicy buntu. Wybacz mi, matko! Nie przeciwstawię się bogom. Ale muszę iść do ojca, wyjaśnić mu, w jakim strasznym położeniu nas postawili. Matko, pomóż mi przejść przez te drzwi!

Jakby w odpowiedzi na jej błaganie, napłynęła świadomość, że może już wyjść. Musi tylko wbić wzrok w punkt tuż za prawym górnym rogiem drzwi i nie spuszczając z niego oczu wysunąć za próg tyłem prawą stopę, potem lewą rękę, odwrócić się w lewo, przenosząc do tyłu lewą nogę, potem do przodu prawą rękę. Było to skomplikowane, niczym taniec. Poruszała się wolno i ostrożnie, aż wreszcie udało się.

Drzwi wypuściły ją. I chociaż nadal czuła ucisk swej nieprawości, stał się mniej intensywny. Mogła go znieść. Mogła oddychać nie dysząc, mówić nie krztusząc się.

Zbiegła po schodach i pociągnęła za mały dzwonek przy drzwiach do pokoju ojca.

— Czy to moja córka, moja Jaśniejąca Blaskiem? — zapytał ojciec.

— Tak, szlachetny.

— Gotów jestem cię przyjąć.

Otworzyła drzwi i weszła do środka — tym razem żaden rytuał nie był konieczny. Natychmiast ruszyła do miejsca, gdzie Hań Fei-tzu siedział na krześle przed terminalem. Uklękła.

— Przeegzaminowałem Si Wang-mu — oznajmił ojciec. — I uważam, że twój pierwszy wybór był słuszny.

Przez moment nie rozumiała, o co chodzi. Si Wang-mu? Dlaczego ojciec wspomina o starożytnej bogini? Zaskoczona podniosła głowę i podążyła spojrzeniem za wzrokiem ojca: na służebnicę w czystej szarej sukni, klęczącą w pokorze ze wzrokiem wbitym w podłogę. Przez moment nie mogła sobie przypomnieć dziewczynki z ryżowego pola, przypomnieć, że miała być jej sekretną druhną. Jak mogła o tym zapomnieć? Przecież zostawiła ją zaledwie kilka godzin temu. A jednak w tym czasie stoczyła walkę z bogami, a jeśli nawet nie zwyciężyła, to przynajmniej nie przegrała. Wobec starcia z bogami, czym było przyjęcie służącej?

— Wang-mu jest zuchwała i ambitna — stwierdził ojciec. — Ale jest także szczera i o wiele bardziej inteligentna, niż się spodziewałem. Wnioskuję, że obie planujecie uczynić ją twoją uczennicą, nie tylko sekretną druhną.

Wang-mu jęknęła cicho. Qing-jao zauważyła, jak jest przerażona. A tak… boi się, że pomyślę, iż zdradziła ojcu nasz plan.

— Nie martw się, Wang-mu — uspokoiła ją Qing-jao. — Ojciec prawie zawsze odgaduje tajemnice. Wiem, że nie powiedziałaś.

— Chciałbym, żeby wszystkie tajemnice były tak łatwe jak wasza — westchnął ojciec. — Córko moja, muszę pochwalić cię za twoją wielkoduszność. Bogowie będą cię za to poważać, tak jak ja to czynię.

Słowa uznania były niby maść na bolącą ranę. Może dlatego bunt jej nie zniszczył, dlatego któraś z bogiń zlitowała się i wskazała, jak może wyjść przez drzwi swojego pokoju. Ponieważ osądziła Wang-mu mądrze i wielkodusznie, wybaczając zuchwałość, także Qing-jao przynajmniej w części wybaczono jej nieznośną arogancję.

Wang-mu nie żałuje swojej ambicji, myślała Qing-jao. I ja nie będę żałować swej decyzji. Nie dopuszczę, by zniszczono ojca tylko dlatego, że nie potrafię znaleźć — ani wymyślić — nie związanego z boską interwencją zniknięcia Floty Lusitańskiej. A jednak…jak mogę się przeciwstawić boskim zamiarom? To oni zniszczyli albo ukryli flotę. Dzieła bogów muszą być rozpoznane przez ich posłuszne sługi, chociaż należy je ukrywać przed niewiernymi z innych światów.

— Ojcze — zaczęła Qing-jao. — Muszę porozmawiać z tobą o moim zadaniu.

Ojciec niewłaściwie zrozumiał jej wahanie.

— Możemy mówić przy Wang-mu. Została przyjęta jako twoja sekretna druhna. Premię za nią przesłano jej ojcu, a w jej mózg wprowadzono pierwsze blokady. Możemy jej zaufać. Wysłucha nas i nikomu nie powtórzy.

— Tak, ojcze. — Qing-jao zdążyła już zapomnieć, że Wang-mu jest w pokoju. — Ojcze, wiem, kto ukrył Flotę Lusitańską. Ale musisz mi obiecać, że nigdy nie zdradzisz tego Gwiezdnemu Kongresowi.

Ojciec, zwykle spokojny, wydawał się lekko zaniepokojony.

— Nie mogę tego obiecać — rzekł. — To niegodne, bym stał się tak nielojalnym sługą.

Co powinna zrobić w tej sytuacji? Czy wolno jej mówić? A równocześnie, jak może powstrzymać się od mówienia?

— Kto jest twoim panem? — zapłakała. — Kongres czy bogowie?

— Najpierw bogowie. Oni zawsze są pierwsi.

— W takim razie powiem ci: odkryłam, że właśnie bogowie ukryli przed nami flotę. Ale jeśli przekażesz to Kongresowi, wydrwią cię i twoja sława legnie w gruzach. — Nagle przyszło jej do głowy coś innego. — Jeśli to bogowie zatrzymali flotę, ojcze, to jednak musiała wyruszyć wbrew ich woli. A skoro Gwiezdny Kongres wysłał flotę wbrew woli…

Ojciec uciszył ją gestem ręki. Przerwała natychmiast i pochyliła głowę. Czekała.

— Oczywiście, że to bogowie — stwierdził.

Jego słowa przyniosły zarówno ulgę, jak poniżenie. „Oczywiście”, powiedział. Czyżby wiedział o tym od początku?

— Bogowie czynią wszystko, co dzieje się we wszechświecie. Ale nie wolno twierdzić, że wiesz, dlaczego to czynią. Powiedziałaś, że zatrzymali flotę, ponieważ sprzeciwiają się jej misji. Lecz ja odpowiadam, że Kongres nie mógłby wysłać tej floty, gdyby bogowie tego nie chcieli. Czy więc nie mogli jej zatrzymać, gdyż miała wypełnić misję tak wielką i szlachetną, że ludzkość nie jest jej godna? A jeśli ukryli flotę, aby postawić cię przed trudną próbą? Jedno jest pewne: bogowie pozwolili, by Gwiezdny Kongres rządził niemal całą ludzkością. I dopóki rządzi z woli niebios, my z Drogi będziemy bez sprzeciwu wypełniać ich zarządzenia.

— Nie chciałam się sprzeciwiać… — Nie mogła dokończyć zdania w tak oczywisty sposób fałszywego.

Ojciec, naturalnie, zrozumiał doskonale.

— Słyszę, jak twój głos milknie, jak słowa cichną. Ponieważ wiesz, że te słowa nie są prawdą. Mimo wszystko, czego cię uczyłem, chciałaś sprzeciwić się Gwiezdnemu Kongresowi. — Złagodniał. — Dla mnie chciałaś to uczynić.

— Jesteś moim przodkiem. Moje obowiązki wobec ciebie są większe niż wobec nich.

— Jestem twoim ojcem. Przodkiem zostanę dopiero po śmierci.

— Zatem dla matki. Jeśli kiedykolwiek utracę mandat niebios, stanę się ich najstraszniejszym przeciwnikiem, gdyż będę służyła bogom.

— Lecz już mówiąc wiedziała, że jej słowa są tylko niebezpieczną półprawdą. Jeszcze przed chwilą, zanim uwięziły ją drzwi, chciała przecież sprzeciwić się bogom dla dobra ojca. Jestem najbardziej niegodną, najgorszą córką, pomyślała.

— Powiem ci teraz, moja Jaśniejąca Blaskiem córko, że sprzeciw woli bogów nie może przynieść mi dobra. Ani tobie. Wybaczam ci jednak tę nadmierną miłość. To najmniejszy, najłagodniejszy z grzechów.

Uśmiechnął się. Ten uśmiech uspokoił ją, choć wiedziała, że nie zasłużyła na aprobatę ojca. Znowu wolno jej było myśleć, wrócić do zagadki.

— Wiedziałeś, że bogowie to uczynili, a mimo to kazałeś mi szukać odpowiedzi.

— Czy jednak postawiłaś właściwe pytanie? — odparł ojciec. — To, na które szukamy odpowiedzi, brzmi: jak bogowie to uczynili?

— Skąd mogę wiedzieć? — zdziwiła się Qing-jao. — Mogli zniszczyć flotę, schować ją albo przenieść w jakieś tajemne miejsce na Zachodzie…

— Qing-jao! Spójrz na mnie. Wysłuchaj mnie uważnie.

Spojrzała. Surowy głos ojca pomógł odzyskać spokój, koncentrację.

— To coś, czego przez całe swe życie próbowałem cię nauczyć. Teraz jednak musisz zrozumieć, Qing-jao. Bogowie są przyczyną wszystkiego, co się zdarza. Ale nigdy nie działają bezpośrednio. Zawsze pod maską. Słyszysz mnie?

Kiwnęła głową. Setki razy słuchała tych słów.

— Słyszysz, a jednak nie rozumiesz mnie, nawet teraz. Bogowie wybrali lud Drogi, Qing-jao. Tylko my otrzymaliśmy przywilej słuchania ich głosu. Tylko nam pozwolono widzieć, że oni są przyczyną wszystkiego, co jest i będzie. Dla innych ludzi ich dzieła pozostają ukryte. Twoim zadaniem nie jest znalezienie prawdziwej przyczyny zniknięcia Floty Lusitańskiej. Cała Droga wiedziałaby natychmiast, że prawdziwą przyczyną jest to, iż bogowie zechcieli, by tak się stało. Twoim zadaniem jest wykrycie, jakiej maski użyli bogowie dla tego wydarzenia.

Qing-jao czułą, że kręci jej się w głowie. Tak niedawno była całkiem pewna, że znalazła odpowiedź, że wypełniła zadanie. A teraz wszystko jej się wymykało. Odpowiedź pozostała prawdziwa, ale zadanie było inne.

— W tej chwili, ponieważ nie potrafimy odkryć naturalnego wytłumaczenia, bogowie stanęli odsłonięci przed całą ludzkością, przed niedowiarkami i wierzącymi. Bogowie są nadzy, a my musimy ich okryć. Musimy wskazać ciąg naturalnych zdarzeń, które bogowie spowodowali, by wyjaśnić zniknięcie floty, by dla niewierzących uczynić je naturalnym. Sądziłem, że to rozumiesz. Służymy Gwiezdnemu Kongresowi, ale wyłącznie dlatego, że w ten sposób służymy również bogom. Bogowie pragną, byśmy oszukali Kongres, a Kongres pragnie być oszukany.

Qing-jao kiwnęła głową, rozczarowana, że zadanie nie zostało jeszcze wypełnione.

— Czy robię wrażenie człowieka bez serca? — zapytał ojciec. — Czy jestem nieuczciwy? Okrutny dla niedowiarków?

— Czy córka osądza ojca? — szepnęła Qing-jao.

— Oczywiście, że osądza. Co dnia wszyscy osądzamy się wzajemnie. Problem w tym, czy osądzamy sprawiedliwie.

— Osądzam więc, że nie jest grzechem przemawiać do niedowiarków językiem ich niewiary — oświadczyła Qing-jao. Czy to uśmiech pojawił się w kącikach jego ust?

— Zrozumiałaś — powiedział. — Jeśli kiedykolwiek Kongres przybędzie do nas, pokornie szukając prawdy, wtedy wskażemy im Szlak i staną się częścią Drogi. Do tej chwili służymy bogom, pomagając niedowiarkom oszukiwać samych siebie i wierzyć, że wszystkie rzeczy mają swoje naturalne przyczyny.

Qing-jao kłaniała się coraz niżej, aż prawie dotykała czołem podłogi.

— Wiele razy próbowałeś nauczyć mnie tego, choć do tej chwili nie otrzymałam zadania, do którego stosowałaby się ta zasada. Wybacz głupotę swej niegodnej córce.

— Nie mam niegodnej córki — odparł ojciec. — Mam tylko jedną, a jest nią Jaśniejąca Blaskiem. Zasadę, którą dzisiaj poznałaś, niewielu z Drogi kiedykolwiek zrozumie naprawdę. Dlatego niewielu z nas potrafi bezpośrednio kontaktować się z ludźmi z innych światów, nie budząc przy tym ich zmieszania i zakłopotania. Zaskoczyłaś mnie dzisiaj, córko. Nie dlatego, że nie pojmowałaś tej zasady, ale dlatego, że pojęłaś ją w tak młodym wieku. Byłem prawie dziesięć lat starszy od ciebie, nim ją odkryłem.

— Jak mogę poznać coś wcześniej od ciebie, ojcze? — To prawie nie do pomyślenia, by mogła przewyższyć któreś z jego dokonań.

— Ponieważ masz mnie, żebym cię uczył — wyjaśnił ojciec. — Podczas gdy ja sam musiałem to odkryć. Widzę jednak, jak przeraziła cię myśl, że może nauczyłaś się czegoś wcześniej ode mnie. Czy sądzisz, że będzie to dla mnie ujmą, gdy przewyższy mnie moja córka? Wręcz przeciwnie: nie ma większej dumy dla rodzica, niż posiadanie dziecka, które przewyższa go.

— Nie mogę cię przewyższyć, ojcze.

— W pewnym sensie jest to prawdą, Qing-jao. Jesteś moim dzieckiem, zatem wszystkie twe dzieła są także mymi, są podzbiorem moich, jak my wszyscy jesteśmy podzbiorem naszych przodków. Lecz masz w sobie taki potencjał wielkości… Wierzę, że nadejdzie czas, gdy mnie zaliczą do wielkich bardziej z powodu twoich niż moich dzieł. Jeśli lud Drogi uzna mnie kiedyś za godnego jakiegoś szczególnego zaszczytu, stanie się tak w tej samej mierze dzięki twoim, jak i moim własnym dokonaniom.

Mówiąc to ojciec pokłonił się jej. Nie był to zwykły, uprzejmy ukłon odprawy, lecz głęboki ukłon pełen szacunku. Niemal dotykał czołem podłogi. Nie całkiem, gdyż to byłoby zniewagą, niemal drwiną, gdyby naprawdę pochylił się tak nisko, by oddać honor własnej córce. Jednak posunął się tak daleko, jak pozwalała godność.

Zaskoczyło ją to, przestraszyło… Zaraz jednak zrozumiała. Kiedy sugerował, że szansa, by wybrano go bogiem Drogi, zależy od jej wielkości, nie mówił o jakimś nieokreślonym, przyszłym zdarzeniu. Mówił o jej zadaniu. Jeśli odkryje maskę bogów, znajdzie naturalne wyjaśnienie zniknięcia Floty Lusitańskiej, wybór na boga Drogi będzie zapewniony. Oto jak bardzo jej ufał. Oto jak ważne powierzył jej zadanie. Czym było jej dojrzewanie wobec boskości ojca? Musi pracować ciężej, myśleć sprawniej i odnieść sukces tam, gdzie przegrały wszystkie instytucje wojska i Kongresu. Nie dla siebie, ale dla matki, dla bogów i dla szansy, by ojciec został jednym z nich.

Qing-jao opuściła pokój Hań Fei-tzu. Zatrzymała się w drzwiach i obejrzała się na Wang-mu. Jedno spojrzenie bogosłyszącej wystarczyło jako rozkaz, by dziewczyna poszła za nią.

Zanim Qing-jao dotarła do własnego pokoju, drżała od powstrzymywanej żądzy oczyszczenia. Wszystko, co dzisiaj uczyniła złego: buntowniczość wobec bogów, odmowa wcześniejszej pokuty, głupota, kiedy nie zrozumiała, na czym polega jej właściwe zadanie… wszystko to powróciło. Nie czuła się brudna; nie pragnęła kąpieli i nie obrzydzenie do siebie odczuwała. Przecież jej niegodziwość została złagodzona przez pochwałę ojca, przez tę boginię, która pokazała jej, jak przejść przez drzwi, i słuszny wybór, jakim okazała się Wang-mu. To próba, którą Qing-jao pokonała dzielnie. Pragnęła jednak oczyszczenia. Chciała, by bogowie stanęli przy niej, gdy będzie im służyć.

Tyle że żadna znana pokuta nie wystarczy dla zaspokojenia tej niepohamowanej żądzy.

I nagle zrozumiała: musi prześledzić jeden słój na każdej desce podłogi.

Natychmiast wybrała punkt początkowy, w południowo-wschodnim rogu pokoju. Każde śledzenie rozpocznie przy wschodniej ścianie, by rytuał prowadził ją ku zachodowi, w stronę bogów. Na końcu czekała najkrótsza deska podłogi, krótsza niż metr, w północno-zachodnim rogu. To nagroda: ostatnie śledzenie będzie krótkie i łatwe.

Słyszała, jak Wang-mu cicho wchodzi za nią, teraz jednak nie miała czasu dla śmiertelników. Bogowie czekali. Uklękła w kącie i zbadała słoje, szukając tego, który z woli bogów winna prześledzić. Zwykle sama decydowała i wybierała wtedy najtrudniejszy, by nie zasłużyć na ich pogardę. Dziś jednak odczuwała absolutną pewność, że oni sami wybiorą. Pierwsza linia była szeroka, falista ale wyraźna: już teraz okazywali jej łaskawość. Dzisiejszy rytuał będzie niemal rozmową między Qing-jao a bogami. Dzisiaj przełamała niewidzialną barierę, zbliżyła się do czystego zrozumienia ojca. Może kiedyś bogowie przemówią do niej tak wyraziście, jak — w opinii zwykłych ludzi — zwracali się do wszystkich bogosłyszących.

— Świątobliwa — odezwała się Wang-mu.

Poczuła się tak, jakby jej radość odlana była ze szkła, a Wang-mu umyślnie je stłukła. Czy nie wiedziała, że przerwany rytuał trzeba zaczynać od początku?

Qing-jao powstała i spojrzała gniewnie na dziewczynkę.

Wang-mu musiała dostrzec wściekłość na twarzy swej pani. Nie rozumiała jednak powodów.

— Wybacz mi — powiedziała szybko, padła na kolana i pochyliła głowę aż do ziemi. — Zapomniałam, że nie mam cię nazywać „świątobliwą”. Chciałam tylko zapytać, czego szukasz, abym mogła ci pomóc.

Qing-jao roześmiała się niemal z tej pomyłki. Oczywiście, Wang-mu nie mogła wiedzieć, że bogowie przemawiają do Qing-jao. Teraz, kiedy minęła złość, zawstydziła się, że tak bardzo przestraszyła dziewczynkę. Sekretna druhna nie powinna dotykać czołem podłogi. Qing-jao nie lubiła patrzeć, jak ktoś się poniża.

W jaki sposób zdołałam ją tak przestraszyć? Cieszyłam się, gdyż bogowie przemówili do mnie wyraźnie. Lecz radość była samolubna, a kiedy ona przerwała mi niewinnie, zwróciłam do niej twarz pełną nienawiści. Czy taka jest moja odpowiedź dla bogów? Okazują mi miłość, a ja przekładam ją na nienawiść, i to wobec ludzi, którzy są ode mnie zależni? Bogowie znowu ukazali mi moją niegodziwość.

— Wang-mu, nie możesz mi przerywać, kiedy zobaczysz, że pochylam się nad podłogą. — I opowiedziała o rytuale oczyszczenia, wymaganym przez bogów.

— Czy ja także muszę to robić? — zapytała Wang-mu.

— Nie, chyba że bogowie tego zażądają.

— Skąd będę wiedziała?

— Jeśli nie zdarzyło się to do dzisiaj, to prawdopodobnie nigdy już się nie zdarzy. Gdyby jednak nastąpiło, będziesz wiedziała, ponieważ nie znajdziesz w sobie siły, by oprzeć się głosowi bogów w swym umyśle.

Wang-mu z powagą skinęła głową.

— Jak mogę ci pomóc… Qing-jao? — Ostrożnie, z szacunkiem wypróbowała imię swej pani. Po raz pierwszy w życiu Qing-jao zdała sobie sprawę, że imię to, słodkie i delikatne w ustach ojca, może też zabrzmieć podniośle, gdy wymawia się je z takim zachwytem. Jednak cierpiała niemal, gdy nazwano ją Jaśniejącą Blaskiem właśnie w chwili, gdy tak wyraźnie pojęła swe niedostatki. Ale nie zabroni Wang-mu używać tego imienia. Dziewczynka musiała przecież jakoś się do niej zwracać, a pełen szacunku ton posłuży za bezustanne, ironiczne przypomnienie, jak mało na ten szacunek zasługuje.

— Możesz mi pomóc nie przerywając — odparła Qing-jao.

— Czy powinnam wyjść?

Qing-jao już chciała potwierdzić, gdy nagle zrozumiała, że z jakichś powodów bogowie chcieli, by Wang-mu stała się elementem jej pokuty. Skąd o tym wiedziała? Ponieważ myśl o odejściu dziewczynki była prawie tak nieznośna, jak pamięć o nie dokończonym słoju.

— Zostań, proszę. Czy potrafisz czekać w milczeniu… i patrzeć na mnie?

— Tak… Qing-jao.

— Wyjdź, jeśli potrwa to tak długo, że nie będziesz już mogła wytrzymać. Jednak tylko wtedy, gdy ja będę poruszać się z zachodu na wschód. To znaczy, że jestem między jednym a drugim słojem i twoje odejście nie zakłóci mi śledzenia. Ale nie wolno ci się do mnie odzywać.

Wang-mu szeroko otworzyła oczy.

— Chcesz to zrobić dla każdego słoja drewna na każdej desce podłogi?

— Nie — uspokoiła ją Qing-jao. Bogowie nie byliby tak okrutni! Lecz niemal równocześnie uświadomiła sobie, że może nadejść dzień, gdy takiej właśnie pokuty zażądają. Lęk wzbudził w niej mdłości. — Tylko jedną linię na każdej desce w tym pokoju. Obserwuj ze mną, dobrze?

Dostrzegła, że Wang-mu zerka na wskaźnik czasu nad terminalem. Nadeszła już godzina snu, a obie przecież straciły popołudniową drzemkę. To nienaturalne, by człowiek tak długo funkcjonował bez snu. Dni na Drodze były o połowę dłuższe niż na Ziemi, więc nigdy nie zgadzały się dokładnie z wewnętrznym zegarem ludzkiego organizmu. Nie wykorzystać drzemki, a potem nie położyć się o właściwej porze było bardzo trudnym wyczynem.

Qing-jao nie miała jednak wyboru. Jeżeli Wang-mu nie potrafi zachować przytomności, musi wyjść natychmiast, choć bogom się to nie spodoba.

— Nie wolno ci spać, Wang-mu — ostrzegła. — Gdybyś usnęła, musiałabym przemówić do ciebie, żebyś się przesunęła i odsłoniła linie, które muszę prześledzić. A jeśli się odezwę, muszę zacząć od początku. Czy wytrwasz przytomna, milcząca i nieruchoma?

Wang-mu kiwnęła głową. Qing-jao wierzyła, że dziewczynka jest szczera, ale nie w to, że zdoła wytrwać. Lecz bogowie nalegali, by jej nowa sekretna druhna została… a kim jest Qing-jao, by odmawiać żądaniom bogów?

Wróciła do rogu i na nowo przystąpiła do rytuału. Przekonała się z ulgą, że bogowie wciąż są dla niej łaskawi. Na kolejnych deskach wskazywali najwyraźniejsze, najłatwiejsze do śledzenia słoje. A kiedy czasem dostawała od nich trudniejszy, ten łatwy nieodmiennie zanikał w połowie drogi lub skręcał poza krawędź. Bogowie troszczyli się o nią.

Wang-mu starała się jak mogła. Dwa razy, powracając od zachodu na wschód, Qing-jao spojrzała na nią i zobaczyła, że dziewczynka zasnęła. Kiedy jednak przesuwała się w pobliżu miejsca, gdzie leżała Wang-mu, stwierdziła, że sekretna druhna obudziła się i przeszła tam, gdzie Qing-jao już była. Przeszła tak cicho, że Qing-jao nie słyszała nawet jej poruszeń. Dobra dziewczyna. Świetnie wybrana na sekretną druhnę.

W końcu, po długim czasie, Qing-jao dotarła do ostatniej deski, w samym kącie pokoju. Krzyknęła niemal z radości, ale w porę się powstrzymała. Rozproszona dźwiękiem własnego głosu i nieuniknioną odpowiedzią Wang-mu, z pewnością musiałaby zacząć od nowa. To niedopuszczalne szaleństwo. Qing-jao pochyliła się nad deską, niecały metr od północno-zachodniego rogu pokoju, i ruszyła wzdłuż najwyraźniejszej, najgrubszej linii… prosto do ściany.

Skończyła.

Qing-jao oparła się i roześmiała z ulgą. Była jednak słaba i zmęczona. Dla Wang-mu jej śmiech brzmiał pewnie jak szloch. Dziewczynka natychmiast stanęła obok i dotknęła jej ramienia.

— Qing-jao — zapytała. — Czy cierpisz? Qing-jao przytrzymała dłoń Wang-mu.

— Nie. A przynajmniej nie tak, by tych cierpień nie uleczył sen. Skończyłam. Jestem oczyszczona.

Tak oczyszczona, że bez oporów mogła trzymać dłoń Wang-mu, mogła skórą dotykać skóry. Nie czuła żadnej nieczystości. Otrzymała dar od bogów: kogoś, kogo mogła wziąć za rękę, gdy rytuał dobiegł końca.

— Dzielnie się zachowałaś — pochwaliła sekretną druhnę. — Łatwiej było mi się skupić na śledzeniu, gdy ty byłaś ze mną w pokoju.

— Raz chyba zasnęłam, Qing-jao.

— Może dwa razy. Ale obudziłaś się w porę i nic złego się nie stało. Wang-mu zapłakała. Nie cofnęła ręki, by zakryć twarz. Pozwoliła, by łzy ciekły jej po policzkach.

— Dlaczego płaczesz, Wang-mu?

— Nie wiedziałam… Naprawdę trudno jest być bogosłyszącą. Nie wiedziałam.

— I trudno jest być prawdziwą przyjaciółką bogosłyszącej — odparła Qing-jao. — Dlatego właśnie nie chciałam, żebyś została moją służącą, nazywała mnie „świątobliwą” i drżała ze strachu na dźwięk mego głosu. Taką służącą musiałabym odsyłać, gdy mówią do mnie bogowie. Łzy Wang-mu popłynęły jeszcze obficiej.

— Si Wang-mu, czy jest ci nazbyt trudno przebywać ze mną? — zapytała Qing-jao.

Wang-mu pokręciła głową.

— Gdyby było za ciężko, zrozumiem. Możesz mnie wtedy opuścić. Byłam już sama. Nie boję się samotności.

Wang-mu znów potrząsnęła głową, tym razem bardziej energicznie.

— Jak mogę cię opuścić teraz, kiedy wiem, że to dla ciebie trudne?

— Będzie więc zapisane i powtórzone w opowieściach: Si Wang-mu zawsze stała u boku Hań Qing-jao podczas rytuału oczyszczenia.

Uśmiech rozjaśnił nagle twarz Wang-mu. Spojrzała wesoło, mimo łez błyszczących jeszcze na policzkach.

— Nie rozumiesz żartu, który właśnie opowiedziałaś? — zapytała. — Moje imię… Si Wang-mu. Kiedy opowiedzą tę historię, nikt nie zgadnie, że towarzyszyła ci twoja sekretna druhna. Pomyślą, że to Królewska Matka Zachodu.

Qing-jao także się roześmiała. Przyszło jej jednak do głowy, że może Królewska Matka naprawdę jest przodkinią-serca Wang-mu. I mając u boku Wang-mu, zbliża się w szczególny sposób do tej bogini, jednej z najstarszych.

Wang-mu rozłożyła maty do spania, chociaż Qing-jao musiała jej pokazać, jak to robić. Był to obowiązek sekretnej druhny i Qing-jao jej na to pozwoliła, chociaż bez oporów mogła sama się tym zająć. Kiedy położyły się na matach zsuniętych tak blisko, by żaden słój drewna nie był widoczny między nimi, szary brzask sączył się już przez szpary okien. Nie spały przez cały dzień, a teraz całą noc. Wang-mu szlachetnie ofiarowała swój wypoczynek. Będzie prawdziwą przyjaciółką.

Jednak po kilku minutach, kiedy Wang-mu już spała, Qing-jao — która sama zaczynała drzemać — zastanowiła się. W jaki sposób Wang-mu, dziewczynka bez pieniędzy, mogła przekupić nadzorcę grupy słusznego trudu, by pozwolił jej bez przeszkód rozmawiać z Qing-jao? Może jakiś szpieg za nią zapłacił, aby przeniknęła do domu Hań Fei-tzu? Nie… Ju Kung-mei, strażnik Rodu Hań, dowiedziałby się o tym i nigdy nie przyjął dziewczynki na służbę. Wang-mu nie pieniędzmi dokonała przekupstwa. Miała dopiero czternaście lat, ale była piękną dziewczyną. Qing-jao dość przeczytała dzieł historycznych i biografii, by wiedzieć, w jaki sposób kobiety opłacały zwykle takie przysługi.

Uznała, że podejrzenie należy dyskretnie sprawdzić. Jeśli się potwierdzi, nadzorca odejdzie w nienazwanym pohańbieniu. W czasie śledztwa nie padnie imię Wang-mu, a więc nie stanie się jej żadna krzywda. Qing-jao musi tylko wspomnieć o tym Ju Kung-mei, a on już wszystkiego dopilnuje.

Qing-jao spojrzała na słodką twarzyczkę śpiącej służącej, swej godnej przyjaciółki. Najbardziej smuciła ją nie cena, jaką Wang-mu zapłaciła nadzorcy, ale że zapłaciła ją za bezwartościowe, bolesne, okropne stanowisko sekretnej druhny Hań Qing-jao. Jeśli kobieta musi sprzedać bramę swego łona, jak zmuszone było czynić tyle już kobiet w historii ludzkości, z pewnością bogowie powinni ofiarować jej za to coś wartościowego.

Dlatego Qing-jao usnęła nad ranem, jeszcze bardziej umocniwszy się w decyzji, by uczyć Si Wang-mu. Nie może pozwolić, by przeszkadzało to w zmaganiach z zagadką Floty Lusitańskiej, jednak wykorzysta każdą wolną chwilę. Wang-mu otrzyma należne błogosławieństwo w dowód szacunku dla swej ofiary, Z pewnością co najmniej tego oczekują bogowie w zamian za przysłanie tak doskonałej sekretnej druhny.

Загрузка...