ROZDZIAŁ 11 NEFRYT MISTRZA HO

A więc zaczyna się zabijanie.

Zabawne, że to twój lud je rozpoczął, nie ludzie.

Twój lud również rozpoczął, kiedy ty toczyłaś wojny z ludźmi.

My rozpoczęłyśmy, ale oni skończyli.

Jak im się to udaje, tym ludziom… zawsze rozpoczynają tak niewinnie, a kończą mając najwięcej krwi na rękach.


Wang-mu obserwowała słowa i liczby płynące po ekranie nad terminalem jej pani. Qing-jao spała; oddychała spokojnie na swej macie, tuż obok. Wang-mu także zasnęła, ale coś ją przebudziło. Krzyk… niedaleki; może krzyk bólu. Pochodził ze snu Wang-mu, ale kiedy się obudziła, usłyszała jeszcze ostatnie echo. Głos nie należał do Qing-jao. Raczej do mężczyzny, choć krzyk był wysoki. Jakby wycie. Przywodził myśli o śmierci.

Nie wstała jednak, by sprawdzić. To nie do niej należało; ona musiała trwać przy swej pani, zawsze, chyba że ta ją odeśle. Gdyby Qing-jao miała się dowiedzieć, co jest przyczyną tego krzyku, inny służący zjawiłby się i obudził Wang-mu, by obudziła Qing-jao. Kiedy bowiem kobieta znajdzie sekretną druhnę i póki nie wyjdzie za mąż, tylko dłonie sekretnej druhny mogą jej dotykać.

Dlatego Wang-mu leżała nieruchomo. Czekała, aż ktoś przyjdzie wyjaśnić Qing-jao, dlaczego mężczyzna krzyczał w takiej męce i tak blisko, że usłyszała go w tym pokoju, na tyłach domu Hań Fei-tzu. I kiedy czekała, jej wzrok przyciągnęły sunące po ekranie słowa. Komputer wykonywał zaprogramowaną przez Qing-jao analizę.

Słowa na ekranie znieruchomiały. Czy coś się stało? Wang-mu uniosła się i wsparła na łokciu. W tej pozycji mogła przeczytać ostatni komunikat. Analiza została zakończona. Ale tym razem komputer nie wyświetlił zwykłej, zwięzłej wiadomości: NIE ZNALEZIONO. BRAK IN-FORMACJI. ŻADNYCH WNIOSKÓW. Tym razem podał raport.

Wang-mu wstała i podeszła do terminala. Zrobiła tak, jak uczyła ją Qing-jao: wcisnęła klawisz, który blokował wszystkie bieżące informacje, by komputer strzegł ich za wszelką cenę. Potem wróciła do Qing-jao i delikatnie dotknęła jej ramienia.

Qing-jao przebudziła się od razu.

— Są wyniki analizy — oznajmiła Wang-mu.

Qing-jao otrząsnęła się ze snu tak łatwo, jakby zrzucała luźny żakiet. W jednej chwili siedziała przed terminalem i wczytywała się w słowa.

— Znalazłam Demostenesa — powiedziała.

— Gdzie on jest? — zapytała bez tchu Wang-mu.

Wielki Demostenes… nie, straszny Demostenes. Moja pani chce, żebym uważała go za wroga, W każdym razie chodzi o tego Demostenesa, tego, którego słowa tak bardzo ją poruszyły, gdy ojciec czytał je na głos. „Gdy jedna istota zmusza inne, by uznawały jej władzę, ponieważ dysponuje mocą zniszczenia ich, wszystkiego co mają i wszystkiego co kochają, wtedy powinniśmy się obawiać”. Wang-mu podsłuchała to przypadkiem, kiedy była jeszcze całkiem mała — miała trzy lata. Zapamiętała słowa, gdyż wywołały tak wyraźny obraz w jej myślach. Kiedy ojciec je czytał, przypomniała sobie pewną scenę: matka coś powiedziała, a ojciec rozgniewał się. Nie uderzył jej, ale napiął mięśnie, a ramię podskoczyło lekko, jakby chciało uderzyć, a on z trudem je pohamował. A kiedy to zrobił, matka pochyliła głowę, szepnęła coś i napięcie opadło. Wang-mu wiedziała, że zobaczyła to, co opisywał Demostenes: matka uznała władzę ojca, gdyż dysponował mocą, by ją zranić. I Wang-mu przestraszyła się wtedy, a potem drugi raz, kiedy sobie to przypomniała. Dlatego, kiedy usłyszała słowa Demostenesa, wiedziała, że są prawdziwe. Nie rozumiała, jak ojciec może je powtarzać, nawet zgadzać się z nimi, i nie pojmować, że sam jest ich przykładem. I dlatego Wang-mu zawsze z wielką ciekawością słuchała wielkiego… strasznego… Demostenesa, ponieważ wiedziała, że — wielki czy straszny — mówi prawdę.

— Nie on — odparła Qing-jao. — Demostenes jest kobietą.

Ta wiadomość odebrała Wang-mu oddech. No tak! Kobieta. Nic dziwnego, że słyszałam w jej słowach takie współczucie; jest kobietą i wie, co to znaczy, gdy w każdej chwili życia rządzą nią inni. Jest kobietą i marzy o wolności, o godzinie, gdy żaden obowiązek nie będzie już na nią czekał. Nic dziwnego, że w jej słowach płonie ogień buntu, a jednak zawsze pozostają tylko słowami, nie zmieniają się w przemoc. Ale dlaczego Qing-jao nie umie tego zobaczyć? Dlaczego uznała, że obie musimy nienawidzić Demostenesa?

— Kobieta imieniem Valentine — oznajmiła Qing-jao, i dodała zdumiona: — Valentine Wiggin, urodzona na Ziemi ponad trzy… ponad trzy tysiące lat temu.

— Czy jest boginią, skoro żyje tak długo?

— Podróże. Przelatuje ze świata do świata, nigdzie nie zatrzymuje się dłużej niż kilka miesięcy. Dość, żeby napisać książkę. Wszystkie wielkie dzieła podpisane „Demostenes” stworzyła ta sama kobieta, a jednak nikt o tym nie wie. Dlaczego nie stała się sławna?

— Z pewnością woli zataić swoją tożsamość — odparła Wang-mu. Dobrze rozumiała, czemu kobieta woli się kryć za męskim imieniem. Gdybym mogła, też bym to zrobiła, żeby podróżować między światami, zobaczyć tysiące miejsc i przeżyć dziesięć tysięcy lat.

— Subiektywnie przekroczyła dopiero pięćdziesiątkę. Jest jeszcze młoda. Pozostawała na jednej planecie wiele lat, wyszła za mąż i miała dzieci. Ale teraz odleciała znowu. Do… — Qing-jao wstrzymała oddech.

— Dokąd? — spytała Wang-mu.

— Opuściła dom i zabrała ze sobą rodzinę. Najpierw ruszyli do Niebiańskiego Spokoju, przelecieli w pobliżu Catalonii, a potem weszli na kurs prowadzący wprost na Lusitanię!

Pierwszą myślą Wang-mu było: oczywiście! Dlatego Demostenes ma tyle sympatii i zrozumienia dla Lusitańczyków. Rozmawiała z nimi… ze zbuntowanymi ksenologami, z samymi pequeninos. Poznała ich i wie, że są ramenami!

Później pomyślała: kiedy Flota Lusitańska przybędzie i wypełni swą misję, Demostenes zostanie schwytana i zamilknie na zawsze.

I nagle uświadomiła sobie, że to przecież niemożliwe.

— Jak może być na Lusitanii, skoro Lusitania zniszczyła swój ansibl? Przecież od tego zaczęli rewoltę. W jaki sposób docierają do nas jej pisma? Qing-jao pokręciła głową.

— Ona jeszcze nie doleciała do Lusitanii. A jeśli nawet, to dopiero parę miesięcy temu. Od trzydziestu lat jest w podróży. Wyruszyła przed rebelią.

— Zatem wszystkie swoje teksty tworzy podczas lotu? — Wang-mu próbowała sobie wyobrazić, jak można pokonać różnice upływu czasu. — Żeby od startu Floty Lusitańskiej napisać tak wiele, musiała…

— Musiała poświęcać na pisanie każdą chwilę czuwania — dokończyła Qing-jao. — A jednak nie ma śladów, by jej kosmolot wysyłał jakieś sygnały… z wyjątkiem raportów nawigacyjnych. Jak mogła rozpowszechniać swoje teksty na tylu planetach, jeśli przez cały czas przebywała w kosmolocie? To niemożliwe. Gdzieś musi istnieć zapis transmisji ansibla.

— Zawsze te ansible — mruknęła Wang-mu. — Flota Lusitańska przestaje nadawać wiadomości, a jej statek je nadaje, chociaż tego nie robi. Kto wie? Może Lusitania też w tajemnicy przesyła informacje.

Pomyślała o Życiu Człowieka.

— Nie mogą potajemnie nadawać. Filotyczne łącza ansibli są trwałe. Dowolna transmisja na dowolnej częstotliwości musi zostać wykryta, a komputery przechowują ją w rejestrach.

— No widzisz. Ansible nadal są połączone, a komputery nie przechowują żadnych rejestrów transmisji. A przecież wiemy, że były jakieś transmisje, skoro Demostenes to wszystko pisała. Błąd tkwi w rejestrach.

— Nie istnieje sposób ukrycia transmisji ansibla — stwierdziła Qing-jao. — Ktoś musiałby być na miejscu w momencie odbioru, odłączyć normalne programy zapisu i… w każdym razie to niemożliwe. Spiskowiec musiałby siedzieć przy każdym ansiblu przez cały czas, i pracować tak szybko, że…

— Albo mają program, który robi to automatycznie.

— Wiedzielibyśmy o takim programie. Zajmowałby pamięć, korzystał z czasu procesorów.

— Gdyby ktoś potrafił stworzyć program do przechwytywania nadawanych ansiblem wiadomości, czy nie potrafiłby go ukryć, żeby nie wykazywał blokowania pamięci i nie rejestrował wykorzystania procesora?

Qing-jao spojrzała gniewnie.

— Gdzie się nauczyłaś tak dużo o komputerach? I nadal nie wiesz, że takie rzeczy są niemożliwe?

Wang-mu pochyliła głowę i dotknęła czołem podłogi. Wiedziała, że kiedy poniży się w ten sposób, Qing-jao zawstydzi się swego gniewu i znowu będą mogły rozmawiać.

— Nie — rzekła Qing-jao. — Nie miałam prawa gniewać się na ciebie. Przepraszam. Wstań, Wang-mu. Pytaj nadal. To dobre pytania. Z pewnością to możliwe, jeśli potrafisz o tym pomyśleć. Bo jeśli ty potrafisz pomyśleć, ktoś inny może to zrealizować. Ale powiem ci, dlaczego uważam to za niemożliwe: jak ktoś mógłby zainstalować tak mistrzowsko napisany program? Musiałby się znaleźć we wszystkich komputerach ansibli, na wszystkich planetach. W tysiącach maszyn. A kiedy jedna z nich ulega awarii i następna przejmuje operacje, program musiałby niemal natychmiast przerzucać się do nowego komputera. A przecież nie może przebywać w pamięci stałej: zostałby wykryty. Musiałby przemieszczać się przez cały czas, robić uniki, schodzić z drogi innym programom, zajmować i zwalniać pamięć. Program zdolny do tego byłby… inteligentny, musiałby chcieć się ukrywać, ciągle szukać nowych sposobów… inaczej już byśmy go wykryli, a tak się nie stało. Nie ma takiego programu. Jak ktoś mógłby go stworzyć? Jak mógłby go wprowadzić? I jeszcze jedno, Wang-mu. Ta Valentine Wiggin, która pisze wszystkie teksty Demostenesa, ukrywa się od tysięcy lat. Gdyby istniał taki program, musiałby działać przez cały ten czas. Nie mogli go stworzyć wrogowie Kongresu, ponieważ nie istniał Gwiezdny Kongres, kiedy Valentine Wiggin zaczęła ukrywać swoją tożsamość. Widziałaś, jak stare są pliki, w których znalazłyśmy jej imię? Nie istniały żadne widoczne związki między nią a Demostenesem, nawet w tych najwcześniejszych raportach, jeszcze z… z Ziemi. Przed kosmolotami. Przed…

Qing-jao umilkła, ale Wang-mu już zrozumiała, dostrzegła do czego zmierza rozumowanie.

— Zatem jeżeli w komputerach ansibli działa tajny program — stwierdziła Wang-mu — musiał tam być przez cały czas. Od samego początku.

— Niemożliwe — szepnęła Qing-jao.

Ale ponieważ wszystko inne także było niemożliwe, Wang-mu wiedziała, że Qing-jao podoba się ta teoria. Gdyż wprawdzie była nieprawdopodobna, ale przynajmniej do pomyślenia, wyobrażalna… więc mogła też być prawdziwa. I to ja na nią wpadłam, myślała Wang-mu. Co prawda nie jestem bogosłyszącą, ale jestem inteligentna. Rozumiem. Wszyscy traktują mnie jak głupie dziecko, nawet Qing-jao, chociaż wie przecież, jak szybko się uczę, i że przychodzą mi do głowy myśli, które nie przychodzą innym… Nawet ona mną pogardza. Ale nie jestem głupsza niż inni. Nie jestem głupsza od ciebie, pani, chociaż tego nie zauważasz, chociaż będziesz przekonana, że sama to wszystko wymyśliłaś. Owszem, przyznasz, że pomogłam, ale tylko tak: Wang-mu powiedziała coś, co podsunęło mi pewien pomysł, a potem uświadomiłam sobie coś ważnego. Nigdy tak: to Wang-mu zrozumiała coś i wytłumaczyła mi, aż w końcu i ja zrozumiałam. Zawsze tak, jakbym była głupim psem, który akurat szczeknął, zaskomlał, kłapnął zębami albo podskoczył, zupełnie przypadkiem, i tak się złożyło, że skierował twoje myśli w stronę prawdy. Nie jestem psem. Rozumiem. Zadawałam ci te pytania, bo już wtedy uświadamiałam sobie konsekwencje. I pojmuję nawet więcej, niż dotąd powiedziałaś… ale muszę ci to wyjaśnić pytając, udając, że nie rozumiem, gdyż to ty jesteś bogosłyszącą. A zwykła służąca nie może podsuwać rozwiązań komuś, kto słyszy głosy bogów.

— Pani, kierujący tym programem dysponują ogromną potęgą, a przecież nigdy o nich nie słyszeliśmy. Nigdy jej nie użyli, aż do teraz.

— Użyli — odparła Qing-jao. — Aby ukryć prawdziwą tożsamość Demostenesa. Ta Valentine Wiggin jest bardzo bogata, ale jej majątek też jest ukryty i nikt nie ma pojęcia, że wszystkie te bogactwa są elementami jednej fortuny.

— Tak potężny program działał we wszystkich komputerach ansibli, zanim jeszcze zaczęły się loty do gwiazd. A jedyne, co zrobił, to ukrywał fortunę tej kobiety?

— Masz rację — przyznała Qing-jao. — To zupełnie bez sensu. Dlaczego, dysponując taką mocą, ktoś nie wykorzystał jej, by objąć władzę? A może wykorzystał? To nastąpiło przed utworzeniem Gwiezdnego Kongresu, więc może oni… Ale w takim razie, dlaczego teraz sprzeciwiają się Kongresowi?

— A może… — zawahała się Wang-mu. — Może im nie zależy na władzy?

— Komu nie zależy?

— Tym, którzy sterują programem.

— To po co stwarzaliby taki program? Wang-mu, zupełnie nie myślisz.

Nie, oczywiście, że nie. Nigdy nie myślę.

— To znaczy myślisz, ale jednego nie bierzesz pod uwagę. Nikt nie stworzyłby tak potężnego programu, jeśli nie pragnąłby takiej władzy. No wiesz… pomyśl tylko, co on potrafi… przechwytywać wszystkie przekazy floty tak, jakby nie zostały nadane. Transmitować pisma Demostenesa na wszystkie planety, a jednocześnie ukryć, że w ogóle były przesłane. Oni mogą zrobić wszystko, mogą zmienić każdą transmisję, mogą wzbudzić chaos, wmówić ludziom… wmówić, że trwa wojna, wydać im rozkaz, żeby zrobili cokolwiek… i jak ktoś miałby wykryć, że to nieprawda? Gdyby naprawdę mieli taką władzę, użyliby jej. Na pewno!

— Chyba że ten program nie chce, żeby go tak wykorzystywać. Qing-jao wybuchnęła śmiechem.

— Wang-mu, przecież to była twoja pierwsza lekcja o komputerach. Prości ludzie mogą wierzyć, że komputery same o czymś decydują, ale ty i ja wiemy, że to tylko słudzy, że robią to, co im polecimy, że nigdy nie pragną działać samodzielnie.

Niewiele brakowało, by Wang-mu straciła panowanie, niemal wpadła w furię. Niczego nie pragną… Czy myślisz, że w tym są podobne do służących? Myślisz, że robimy to, co nam ktoś poleci i nigdy nie chcemy działać samodzielnie? Skoro bogowie nie zmuszają nas, żebyśmy jeździli nosem po podłodze i szorowali ręce do krwi, to już nie mamy innych pragnień?

Jeżeli służący i komputery są podobni do siebie, to dlatego, że komputery mają swoje pragnienia, nie dlatego, że służący ich nie mają. Ponieważ my chcemy. Tęsknimy. Pożądamy. Nie próbujemy tylko zrealizować tych pragnień. Gdybyśmy spróbowali, wtedy wy, bogosłyszący, odesłalibyście nas i znaleźli sobie innych, bardziej posłusznych.

— Dlaczego się gniewasz? — zapytała Qing-jao.

Przerażona, że twarz zdradziła jej uczucia, Wang-mu skłoniła głowę.

— Wybacz mi.

— Naturalnie, że ci wybaczam. Ale chcę też zrozumieć. Rozgniewałaś się, ponieważ śmiałam się z ciebie? Przepraszam. Nie powinnam.

Uczysz się ze mną dopiero kilka miesięcy; oczywiście, że czasem coś zapominasz i wracasz do dawnych przesądów. Nie należy tego wyśmiewać. Proszę, wybacz mi to.

— O pani, nie do mnie należy wybaczanie. To ty musisz mi wybaczyć.

— Nie. Źle postąpiłam. Bogowie ukazali mi niegodziwość tego śmiechu.

W takim razie bogowie są głupi, skoro myślą, że twój śmiech mnie rozgniewał. Albo to, albo cię okłamują. Nienawidzę twoich bogów, nienawidzę tego, że cię poniżają, a nigdy nie zdradzili ci niczego, co warto wiedzieć. I niech porażą mnie śmiertelnie za takie myśli.

Ale Wang-mu wiedziała, że nic takiego nie nastąpi. Bogowie nie tkną jej nawet palcem. Każą tylko Qing-jao — która mimo wszystko była jej przyjaciółką — pochylić się nad podłogą i śledzić linie na deskach. Aż Wang-mu zapragnie umrzeć ze wstydu.

— Pani, nie uczyniłaś nic złego i ani przez chwilę nie czułam się urażona.

To na nic. Qing-jao już klęczała na podłodze. Wang-mu odwróciła się i ukryła twarz w dłoniach. Milczała; nawet szlochając nie wydawała dźwięku, gdyż wtedy Qing-jao musiałaby zaczynać od początku. Albo pomyślałaby, że zraniła Wang-mu tak mocno, że musi prześledzić dwa słoje, albo trzy, albo — oby bogowie nie zażądali tego! — całą podłogę, jak pierwszego dnia. Kiedyś, pomyślała Wang-mu, bogowie nakażą Qing-jao prześledzić wszystkie słoje we wszystkich deskach, a ona umrze z pragnienia albo oszaleje, próbując tego dokonać.

By powstrzymać szloch, Wang-mu zmusiła się do spojrzenia na terminal, do przestudiowania raportu, który czytała Qing-jao. Valentine Wiggin urodziła się na Ziemi w okresie Wojen z Robalami. Pseudonimu „Demostenes” zaczęła używać jako dziecko, kiedy jej brat Peter opublikował pierwsze teksty jako „Locke”. Peter został później Hegemonem… Valentine nie była jakimś tam Wigginem — była jedną z tych legendarnych Wigginów, siostrą Petera Hegemona i Endera Ksenobójcy. Ale ona występowała tylko w odnośnikach podręczników historii. Do tej chwili Wang-mu nie pamiętała nawet jej imienia; tylko tyle, że wielki Peter i ten potwór Ender mieli siostrę. Ale siostra okazała się równie niezwykła jak bracia; osiągnęła nieśmiertelność; swymi słowami wciąż odmieniała ludzkość.

Wang-mu nadal nie mogła w to uwierzyć. Demostenes był ważną postacią w jej życiu. Ale przekonać się, że to siostra Hegemona! Tego, o którym opowiadały święte księgi mówców umarłych. Królowa Kopca i Hegemon. Święte nie tylko dla nich. Praktycznie każda religia uwzględniała te pisma, ponieważ niezwykłą moc miała ta opowieść: o zniszczeniu pierwszej obcej rasy, jaką spotkała ludzkość, i o tym, jak straszliwe zło i dobro walczyły w duszy pierwszego człowieka, który zjednoczył ludzkość pod jednym rządem. Tak złożona opowieść, a jednak napisana tak prosto i jasno, że wielu ludzi czytało ją i wzruszało się jeszcze w dzieciństwie. Wang-mu pierwszy raz przeczytała ją głośno, kiedy miała pięć lat.

Śniła, i to dwa razy, o spotkaniu z samym Hegemonem, Peterem. Chciał, żeby zwracała się do niego imieniem, jakiego używał w sieci: Locke. Czuła fascynację i odrazę; nie mogła oderwać od niego wzroku. Wtedy wyciągnął rękę i powiedział: Si Wang-mu, Królewska Matko Zachodu, tylko ty jesteś godna, by zostać małżonką władcy całej ludzkości. I poślubił ją, i siedziała obok niego na tronie.

Teraz oczywiście wiedziała, że prawie każda biedna dziewczyna śni o małżeństwie z bogaczem albo odkryciu, że naprawdę pochodzi z bogatej rodziny, albo innych podobnych bzdurach. Ale sny także zsyłają bogowie i we śnie, który powtórzył się więcej niż raz, zawarta jest prawda. Wszyscy to wiedzieli. Dlatego czuła się silnie związana z Peterem Wigginem. I teraz przekonać się, że Demostenes, dla którego również żywiła wielki podziw, to jego siostra… to prawie nie do wiary. Nie obchodzi mnie, co powie moja pani, Demostenesie! wykrzyczała bezgłośnie Wang-mu. Kocham cię i tak, bo przez całe moje życie mówiłaś mi tylko prawdę. I kocham cię jako siostrę Hegemona, który jest małżonkiem moich snów.

Wang-mu wyczuła, że zmieniła się atmosfera w pokoju. Wiedziała, że ktoś otworzył drzwi. Obejrzała się; w progu stała Mu-pao, stara i budząca przerażenie ochmistrzyni, postrach całej służby — nie wyłączając samej Wang-mu, mimo że Mu-pao stosunkowo niewielką miała władzę nad sekretną druhną.

Wang-mu natychmiast podeszła do drzwi, jak najciszej, by nie przerywać rytuału oczyszczenia Qing-jao.

Kiedy wyszła, Mu-pao zamknęła drzwi, by Qing-jao nie słyszała.

— Pan wzywa swoją córkę. Jest bardzo poruszony. Krzyczał przed chwilą i przeraził wszystkich.

— Słyszałam krzyk — odparła Wang-mu. — Czy jest chory?

— Nie wiem. Jest poruszony. Posłał mnie po twoją panią. Twierdzi, że natychmiast musi z nią rozmawiać. Skoro jednak ona obcuje z bogami, on zrozumie. Jak tylko skończy, przekaż jej, by przybyła.

— Powiem zaraz. Mówiła, że zawsze odpowie na wezwanie ojca. Mu-pao osłupiała.

— Przecież zakazane jest przerywanie, gdy bogowie…

— Qing-jao później odprawi większą pokutę. Musi się dowiedzieć, że ojciec ją wzywa.

Wang-mu z satysfakcją wskazała Mu-pao jej miejsce. Możesz rządzić domową służbą, Mu-pao, ale to ja mam prawo przerwania rozmowy między moją bogosłyszącą panią i samymi bogami.

Jak oczekiwała, pierwszą reakcją Qing-jao na zakłócenie rytuału była gorycz, wściekłość i płacz. Lecz Wang-mu skłoniła się pokornie do podłogi i Qing-jao natychmiast się uspokoiła. Dlatego ją kocham i dlatego potrafię znieść tę służbę, pomyślała Wang-mu. Ponieważ nie cieszy się z władzy, jaką ma nade mną, i okazuje więcej litości niż ktokolwiek z bogosłyszących, o których słyszałam.

Qing-jao wysłuchała Wang-mu i objęła ją.

— Przyjaciółko moja Wang-mu, postąpiłaś bardzo mądrze. Jeśli mój ojciec krzyczał w rozpaczy, a potem mnie wezwał, bogowie wiedzą, że muszę odłożyć oczyszczenie i pójść do niego.

Wang-mu ruszyła za nią korytarzem, zeszła po schodach, a po chwili razem uklękły na macie przed krzesłem Hań Fei-tzu.

Qing-jao czekała, aż ojciec się odezwie, ale on milczał. Jednak dłonie mu drżały. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.

— Ojcze — zapytała. — Dlaczego mnie wezwałeś? Potrząsnął głową.

— To coś tak straszliwego… i cudownego… Sam nie wiem, czy powinienem krzyczeć z radości, czy zabić siebie.

Ojciec mówił gardłowo, nie panował nad własnym głosem. Od śmierci matki… nie, od dnia, gdy trzymał ją na rękach po próbie, która wykazała, że jest bogosłyszącą… nie słyszała, by był tak rozemocjonowany.

— Powiedz mi, ojcze, a wtedy ja także ci powiem: znalazłam Demostenesa, a może również klucz do zniknięcia Floty Lusitańskiej. Szeroko otworzył oczy.

— Tego dnia, właśnie dzisiaj, rozwiązałaś zagadkę?

— Jeżeli odgaduję prawidłowo, to wróg Kongresu może zostać zniszczony. Ale to bardzo trudne. Powiedz mi, co odkryłeś.

— Nie, ty pierwsza. To dziwne: oba wydarzenia jednego dnia. Mów.

— To Wang-mu nasunęła mi tę myśl. Wypytywała mnie o… no, jak funkcjonują komputery… i nagle uświadomiłam sobie, że w każdym komputerze ansibla może działać ukryty program, tak mądry i potężny, że potrafi przemieszczać się z miejsca na miejsce, by pozostać w ukryciu. Taki program mógłby przechwytywać wszystkie komunikaty. Flota jest zapewne na miejscu, może nawet wysyła wiadomości, ale my ich nie odbieramy. Z powodu tych programów nie wiemy nawet, że istnieją.

— We wszystkich komputerach? I przez cały czas działa bezbłędnie? — Ojciec pozostał sceptyczny. To oczywiste, ponieważ w swej gorliwości Qing-jao zaczęła opowiadać od końca.

— Tak. Ale wytłumaczę ci, jak coś tak niemożliwego może być jednak możliwe. Widzisz, znalazłam Demostenesa.

Ojciec słuchał uważnie, gdy Qing-jao mówiła o Valentine Wiggin, o tym, jak przez tyle lat tworzyła potajemnie jako Demostenes.

— Ona najwyraźniej potrafi potajemnie nadawać wiadomości. Inaczej ze statku w locie nie byłaby w stanie rozpowszechniać swoich tekstów na wszystkich planetach. Tylko wojsko może się kontaktować ze statkiem lecącym z prędkością podświedną. Ona musiała albo przeniknąć do komputerów armii, albo odtworzyć ich możliwości. A jeśli dokonała tego, jeśli istnieje program, który jej na to pozwolił, ten sam program byłby zdolny do przejmowania wszystkich komunikatów floty.

— Jeśli A to B. Tak… Ale jak ta kobieta mogła umieścić taki program we wszystkich komputerach ansibli?

— Ponieważ wprowadziła go do pierwszych. Jest tak stara. Właściwie, skoro hegemon Locke był jej bratem, to może… nie, na pewno on to zrobił! Kiedy odlatywały pierwsze flotylle kolonizacyjne, niosąc na pokładach podwójne triady, które miały być sercem pierwszych ansibli kolonii, mogli wysyłać z nimi kopie programu.

Ojciec zrozumiał natychmiast. To jasne.

— Jako hegemon, miał możliwości i motywy. Tajny program, którym mógł kierować. W razie rebelii czy przewrotu, nadal trzymałby w rękach nici łączące ze sobą światy.

— A kiedy umarł, Demostenes… jego siostra była jedyną osobą, która znała sekret! Czy to nie wspaniałe? Odkryliśmy to! Teraz trzeba tylko wymazać ten program z pamięci.

— A on zaraz odtworzy się przez ansible z kopii na innych światach — odparł ojciec. — To musiało się zdarzyć już tysiące razy w ciągu stuleci: jeden komputer ulegał awarii, a program odtwarzał się w nowym.

— W takim razie musimy odciąć wszystkie ansible równocześnie — stwierdziła stanowczo Qing-jao. — Na każdej planecie przygotować nowy komputer, nie zakażony kontaktem z tym tajnym programem. Potem wyłączyć wszystkie ansible naraz, odciąć stare komputery, uruchomić nowe i włączyć ansible. Tajny program nie odtworzy się, bo w komputerach nie będzie ani jednej kopii. A wtedy nic już nie stanie na drodze władzy Kongresu.

— Nie można tego zrobić — wtrąciła Wang-mu.

Qing-jao zaszokowało zachowanie sekretnej druhny. Jak ta dziewczyna może być aż tak bezczelna, by przerywać rozmowę dwojga bogosłyszących? W dodatku aby im zaprzeczać?

Jednak ojciec okazał wielkoduszność — zawsze ją okazywał, nawet ludziom, którzy przekroczyli wszelkie granice szacunku i przyzwoitości. Muszę stać się taka sama, pomyślała Qing-jao. Muszę pozwalać, by moi służący zachowali swoją godność, choćby ich zachowanie nie pozwalało na żadną pobłażliwość.

— Wytłumacz, Si Wang-mu — poprosił ojciec. — Dlaczego nie można tego zrobić?

— Żeby wyłączyć wszystkie ansible w tym samym czasie, trzeba przesłać wiadomość ansiblem — wyjaśniła Wang-mu. — Dlaczego program miałby pozwolić na transmisję, która doprowadzi do jego zniszczenia?

Qing-jao poszła za przykładem ojca i przemówiła łagodnie.

— To tylko program. Nie zna zawartości przekazów. Ten, kto nim steruje, nakazał odcięcie wszystkich połączeń z flotą i zatarcie śladów transmisji Demostenesa. Z pewnością nie czyta wiadomości i nie na podstawie treści decyduje, czyje przesłać.

— Skąd wiesz?

— Bo taki program musiałby być… inteligentny.

— Ale i tak jest inteligentny — stwierdziła Wang-mu. — Potrafi ukrywać się przed każdym innym programem, który mógłby go znaleźć. Potrafi się chować, przemieszczając w pamięci. Skąd by wiedział, jakich programów powinien unikać, gdyby nie umiał ich odczytać i zinterpretować? Może jest nawet tak inteligentny, że zmienia inne programy, żeby nie sprawdzały miejsc, gdzie się ukrywa.

Qing-jao natychmiast wymyśliła kilka powodów, by program posiadał inteligencję dostateczną do czytania innych programów, ale niewystarczającą do zrozumienia ludzkich języków. Ale ponieważ był tu ojciec, to on powinien odpowiedzieć Wang-mu. Qing-jao czekała.

— Jeśli istnieje taki program — stwierdził ojciec — może być naprawdę bardzo inteligentny.

Qing-jao była wstrząśnięta. Ojciec traktował Wang-mu poważnie. Jakby pomysły dziewczyny nie stawiały jej na poziomie naiwnego dziecka.

— Nawet tak inteligentny, że nie tylko przechwytuje wiadomości, ale sam je wysyła. — Ojciec pokręcił głową. — Nie, ten przekaz pochodził od przyjaciela. Prawdziwego przyjaciela. Mówiła o rzeczach, o których nie wiedział nikt inny. To nie był fałszywy przekaz.

— Jaką wiadomość otrzymałeś, ojcze?

— Od Keikoi Amaauka. W młodości znałem ją osobiście. Była córką uczonego z Otaheiti, który przybył tu, by studiować zmiany genetyczne ziemskich gatunków w pierwszych dwóch stuleciach na Drodze. Odlecieli… odesłano ich niespodziewanie… — Urwał, jakby wahał się, czy o czymś powiedzieć. Wreszcie podjął decyzję. — Gdyby została, byłaby może twoją matką.

Qing-jao była poruszona i trochę przestraszona, słysząc takie rzeczy. Ojciec nigdy nie wspominał o przeszłości. A teraz zdradził, że prócz swojej żony, która wydała na świat Qing-jao, kochał kiedyś inną kobietę. Oznajmił to tak nieoczekiwanie, że Qing-jao nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.

— Wysłali ją gdzieś bardzo daleko. To już trzydzieści pięć lat. Większa część mojego życia minęła po jej odlocie. Ale ona dopiero niedawno dotarła do celu. Rok temu. Dla niej rozstaliśmy się w zeszłym roku. Dla niej wciąż jestem…

— Jej ukochanym — dokończyła Wang-mu. Impertynencja! pomyślała Qing-jao. Jednak Hań Fei-tzu pokiwał tylko głową.

— Jej ojciec natrafił na odchylenia genetyczne u najważniejszego z ziemskich gatunków Drogi.

— Ryż? — spytała Wang-mu.

— Nie — zaśmiała się Qing-jao. — To my jesteśmy najważniejszym z ziemskich gatunków tego świata.

Wang-mu speszyła się. Qing-jao poklepała ją po ramieniu. Tak być powinno. Ojciec na zbyt wiele tej dziewczynie pozwalał i uwierzyła, że rozumie sprawy przekraczające poziom jej edukacji. Od czasu do czasu Wang-mu potrzebowała tych delikatnych napomnień, aby nie żywiła zbyt wielkich nadziei. Nie wolno jej marzyć, że stanie się intelektualnie równa bogosłyszącym, gdyż wtedy jej życie wypełni rozczarowanie, nie satysfakcja.

— Odkrył trwałą, dziedziczną skazę genetyczną, występującą u niektórych mieszkańców Drogi. Kiedy to ogłosił, niemal natychmiast został przeniesiony. Powiedziano mu, że istoty ludzkie nie wchodzą w zakres jego badań.

— Nie powiedziała ci o tym przez odlotem? — zdziwiła się Qing-jao.

— Keikoa? Nie wiedziała. Była jeszcze bardzo młoda. W wieku, w jakim rodzice na ogół nie obciążają jeszcze dzieci sprawami dorosłych. W twoim wieku.

Implikacje tego zdania wzbudziły u Qing-jao dreszcz lęku. Jej ojciec kochał kobietę, która była w tym samym wieku co ona. Zatem Qing-jao dojrzała, w opinii ojca, do małżeństwa. Nie możesz mnie wypędzić do domu innego mężczyzny, wykrzyknęła w myślach. A mimo to, jakąś częścią samej siebie pragnęła poznać tajemnice związku mężczyzny z kobietą. Potrafiła jednak wznieść się ponad te uczucia. Jej obowiązkiem jest pozostać przy ojcu.

— Powiedział jej podczas lotu, ponieważ bardzo to nim wstrząsnęło. Nic dziwnego, skoro ta sprawa zniszczyła mu życie. Jednak kiedy rok temu dotarli na Ugarit, bez reszty poświęcił się badaniom. Ona zaczęła studia i starała się nie myśleć o tej sprawie. Dopiero parę dni temu jej ojciec trafił na stary raport zespołu medycznego z najwcześniejszego okresu Drogi. Tych ludzi także nagle usunięto. Zaczął kojarzyć fakty i podzielił się wnioskami z Keikoa. Wbrew jego radom, wysłała mi wiadomość, którą otrzymałem dzisiaj.

Ojciec zaznaczył fragment tekstu na ekranie. Qing-jao przeczytała.

— Ta wcześniejsza grupa badała zespół psychozy natręctw? — spytała.

— Nie, Qing-jao. Badali zachowania podobne do ZPN, które jednak nie mogły być tą chorobą, gdyż nie znaleźli charakterystycznej skazy genetycznej, a schorzenie nie reagowało na typowe leki.

Qing-jao spróbowała sobie przypomnieć wszystko, co wiedziała na temat zespołu psychozy natręctw. Choroba sprawiała, że ludzie mimowolnie zachowywali się podobnie do bogosłyszących. Pamiętała, że między odkryciem konieczności ciągłego szorowania rąk a próbą, jakiej została poddana, podawano jej leki, by sprawdzić, czy nie minie przymus mycia.

— Oni badali bogosłyszących — odgadła. — Próbowali odkryć biologiczną przyczynę dla naszych rytuałów oczyszczenia.

Sama myśl była tak ohydna, że Qing-jao z trudem potrafiła wymówić słowa.

— Tak — przyznał ojciec. — I zostali odesłani.

— Uważam, że mieli szczęście uchodząc z życiem. Gdyby ludzie usłyszeli o tym świętokradztwie…

— To był wczesny okres naszej historii, Qing-jao. Nie wiedziano jeszcze powszechnie, że bogosłyszący obcują z bogami. A co z ojcem Keikoi? On nie badał ZPN. Szukał zmian genetycznych. I znalazł je. Bardzo szczególną, dziedziczną cechę. Musiała występować w genach jednego z rodziców i nie zostać wytłumiona przez dominujący gen drugiego. Kiedy pochodziła od obojga, była bardzo silna. Teraz ten badacz uważa, że został wygnany, ponieważ każdy z ludzi, u których ta cecha pochodziła od obojga rodziców, stawał się bogosłyszącym. A każdy z badanych bogosłyszących miał przynajmniej jeden egzemplarz tego genu.

Qing-jao natychmiast pojęła jedyne możliwe znaczenie tego faktu. Odrzuciła je jednak.

— To kłamstwo — oświadczyła. — Chce, żebyśmy zwątpili w bogów.

— Qing-jao, wiem, co czujesz. Krzyknąłem z głębi duszy, kiedy zdałem sobie sprawę, o czym mówi Keikoa. Myślałem, że to krzyk rozpaczy. Ale potem uświadomiłem sobie, że to również krzyk wolności.

— Nie rozumiem cię.

— Owszem, rozumiesz. Inaczej nie lękałabyś się. Qing-jao, tych ludzi wypędzono, ponieważ ktoś nie chciał, by odkryli to, co mieli odkryć. Zatem ten, kto ich wypędził, wiedział już, co znajdą. Jedynie Kongres, ktoś związany z Kongresem, ma dość władzy, by skazać na wygnanie naukowców i ich rodziny. Co takiego musiało pozostać w ukryciu? To nie bogowie przemawiają do bogosłyszących. Przekształcono nas genetycznie. Zostaliśmy stworzeni jako inny rodzaj ludzi, a jednak ukryto przed nami tę prawdę. Qing-jao, Kongres wie, że bogowie do nas przemawiają… chociaż udaje, że nie wie. Ktoś tam jest tego wszystkiego świadomy, ale pozwala nam na te straszne, poniżające rytuały. A jedynym motywem, jaki mogę sobie wyobrazić, jest utrzymanie nas pod kontrolą, osłabienie nas. Uważam, i Keikoa również, że to nie przypadkiem bogosłyszący są jednocześnie najinteligentniejszymi z mieszkańców Drogi. Stworzono nas jako nowy podgatunek człowieka, z wyższym poziomem inteligencji. Ale żeby tak inteligentni ludzie nie zagrozili swoim władcom, zarazili nas nową formą ZPN. I albo sami zasugerowali, że to bogowie do nas przemawiają, albo pozwolili nam w to wierzyć, kiedy wymyśliliśmy coś takiego. To straszliwa zbrodnia. Gdybyśmy wiedzieli o fizycznych przyczynach, zamiast wierzyć w głos bogów, moglibyśmy skierować naszą inteligencję ku leczeniu tej szczególnej formy psychozy i odzyskaniu wolności. Jesteśmy niewolnikami! Kongres to nasi najgorsi wrogowie, nasi władcy, oszuści! Czy teraz mamy im pomagać? Nie! Jeśli Kongres ma potężnego nieprzyjaciela, który panuje nawet nad ansiblami, powinniśmy cieszyć się z tego. Niech ów nieprzyjaciel zniszczy Kongres! Dopiero wtedy będziemy wolni!

— Nie! — Qing-jao krzyknęła ile sił w płucach. — To bogowie!

— To genetyczna skaza mózgu — upierał się ojciec. — Qing-jao, nie jesteśmy bogosłyszącymi. Jesteśmy okaleczonymi geniuszami. Traktują nas jak ptaki w klatce; wyrwali nam pióra ze skrzydeł, żebyśmy śpiewali dla nich i nigdy nie mogli odlecieć. — Ojciec łkał w bezsilnej furii. — Nie możemy cofnąć tego, co nam uczynili, ale na wszystkich bogów, możemy ich za to nie nagradzać. Nie kiwnę palcem, żeby oddać im Flotę Lusitańską. Jeśli ten Demostenes potrafi złamać potęgę Gwiezdnego Kongresu, przysłuży się tylko wszystkim światom.

— Ojcze, nie! Wysłuchaj mnie! — szlochała Qing-jao. Ledwie mogła mówić z pośpiechu, przerażona słowami ojca. — Czy nie rozumiesz? Ta genetyczna skaza… to maska, jaką bogowie przesłonili swe głosy w naszym życiu. Aby ludzie, którzy nie kroczą Drogą, nadal mogli nie wierzyć. Sam mi to powiedziałeś parę miesięcy temu. Bogowie zawsze działają pod maską.

Ojciec wpatrywał się w nią. Oddychał ciężko.

— Bogowie przemawiają do nas, ojcze. I jeśli nawet pozwalają sądzić, że inni to sprawili, i tak wypełniali tylko wolę bogów, by powołać nas do istnienia.

Ojciec zaniknął oczy, wyciskając powiekami ostatnie łzy.

— Kongres włada z woli niebios, ojcze — mówiła Qing-jao. — Dlaczego zatem bogowie nie mogli sprawić, by stworzył grupę ludzi o bardziej przenikliwych umysłach… którzy słyszą także głos bogów? Jak to możliwe, ojcze, że mgła okryła twe myśli i nie dostrzegasz w tym boskiej ręki?

Ojciec potrząsnął głową.

— Sam nie wiem. Przez całe życie wierzyłem w to, co teraz mi mówisz, ale…

— Ale kobieta, którą kochałeś wiele lat temu, powiedziała coś innego. Uwierzyłeś jej, bo pamiętasz swoją miłość. Ojcze, ona nie należy do nas, nie słyszała głosu bogów, nie…

Qing-jao nie mogła dalej mówić, gdyż ojciec objął ją mocno.

— Masz rację — powiedział. — Masz rację. Niech bogowie mi wybaczą. Muszę się umyć, jestem nieczysty, muszę…

Powstał chwiejnie, odsunął się od zapłakanej córki. Ale nie zważając na zasady, z jakichś szalonych, sobie tylko znanych powodów, Wang-mu stanęła mu na drodze.

— Nie! Czekaj…

— Jak śmiesz powstrzymywać bogosłyszącego, który pragnie oczyszczenia! — ryknął ojciec.

A potem zrobił to, czego Qing-jao jeszcze nigdy nie widziała: uderzył Wang-mu, bezsilną służącą. A jego cios był tak silny, że odrzucił dziewczynę na ścianę. Osunęła się na podłogę.

Potrząsnęła głową i wskazała ekran terminala.

— Panie, spójrz proszę! Błagam! Pani, niech on popatrzy!

Qing-jao obejrzała się, jej ojciec również. Słowa zniknęły z ekranu. Ich miejsce zajął wizerunek człowieka: starca z brodą i w tradycyjnym uczesaniu. Qing-jao poznała go od razu, ale nie mogła sobie przypomnieć, kto to.

— Hań Fei-tzu! — szepnął ojciec. — Mój przodek-serca. Qing-jao uświadomiła sobie, że oblicze nad terminalem jest identyczne z twarzą z portretu Hań Fei-tzu, którego imię otrzymał ojciec.

— Dziecię mego imienia — odezwała się twarz nad komputerem. — Pozwól, że opowiem ci historię Nefrytu Mistrza Ho.

— Znam ją — rzekł ojciec.

— Gdybyś ją rozumiał, nie musiałbym ci jej opowiadać.

Qing-jao próbowała pojąć, co właściwie widzi. Uruchomienie programu graficznego, zdolnego do stworzenia obrazu tak precyzyjnego, jak ta głowa nad terminalem, wymagało pełnej mocy domowego komputera… ale takiego programu nie było w bibliotece. Istniały tylko dwa inne możliwe źródła. Jedno cudowne: bogowie znaleźli nowy sposób, by przemawiać do ludzi. To oni ukazali ojcu jego przodka-serca. Drugie budziło lęk niewiele mniejszy: tajny program Demostenesa był tak potężny, że mógł podsłuchiwać rozmowy w każdym pokoju, gdzie znajdowały się terminale. Słysząc, że zbliżają się do niebezpiecznych konkluzji, przejął sterowanie komputerem i wyświetlił ten wizerunek. W każdym razie Qing-jao wiedziała, że musi słuchać, zadając sobie jedno tylko pytanie: Co bogowie chcieli w ten sposób zakomunikować?

— Pewnego razu człowiek z Qu zwany Mistrzem Ho znalazł w Górach Qu kawałek surowego nefrytu. Zabrał go na dwór i wręczył królowi Li.

Głowa pradawnego Hań Fei-tzu spoglądała na ojca, na Qing-jao, na Wang-mu. Czyżby program był tak doskonały, że wykorzystywał kontakt wzrokowy, by nad nimi zapanować? Qing-jao dostrzegła, że Wang-mu spuszcza głowę, gdy spoglądają na nią oczy wizerunku. A ojciec? Stał do niej plecami; nie była pewna.

— Król Li nakazał jubilerowi zbadać dar, a ten stwierdził „To tylko kamień”. Sądząc, że Ho próbuje go oszukać, król rozkazał za karę odrąbać mu lewą stopę. A kiedy król Li odszedł z tego świata, na tronie zasiadł król Wu. Ho raz jeszcze wziął swój nefryt i wręczył królowi. A król znowu nakazał jubilerowi zbadać dar. I ponownie odpowiedział jubiler: „To tylko kamień”. Król, wierząc, że i jego próbuje oszukać Mistrz Ho, nakazał odrąbać mu prawą stopę. Ho, przyciskając do piersi surowy nefryt, dotarł do podnóży Gór Qu. Tam płakał przez trzy dni i trzy noce, a kiedy łez mu zabrakło, płakał krwią. Król dowiedział się o tym i wysłał kogoś, by wypytał Mistrza Ho. „Wielu ludzi na świecie ma odcięte obie stopy”, rzekł ów człowiek. „Dlaczego płaczesz z tego powodu tak żałośnie?”

W tym momencie ojciec wyprostował się z godnością.

— Znam jego odpowiedź… znam ją na pamięć. Mistrz Ho oświadczył: „Nie dlatego rozpaczam, że odrąbano mi obie stopy. Rozpaczam, gdyż cenny klejnot nazwano zwykłym kamieniem, a człowieka uczciwego oskarżono o oszustwo. Dlatego płaczę”.

— Takie były słowa Mistrza Mo — mówił.dalej wizerunek. — A wtedy król kazał rozciąć i oszlifować nefryt. Kiedy jubiler to uczynił, wyłonił się cenny klejnot. Nazwano go Nefrytem Mistrza Ho. Hań Fei-tzu, byłeś dla mnie bardzo dobrym synem-serca. Wiem zatem, że uczynisz to, co w końcu król uczynił: sprawisz, by skała została rozcięta, a nefryt oszlifowany. I ty również, mój synu, Hań Fei-tzu, znajdziesz wewnątrz szlachetny klejnot.

Ojciec pokręcił głową.

— Kiedy prawdziwy Hań Fei-tzu pierwszy raz opowiadał tę historię, interpretował ją tak: nefryt to zasady prawa, a władca musi ustalić i realizować te zasady, by jego urzędnicy i jego lud nie nienawidzili się i nie wykorzystywali nawzajem.

— Tak wyjaśniałem tę historię wtedy, kiedy przemawiałem do twórców praw. Głupim jest człowiek, który sądzi, że prawdziwa opowieść ma tylko jedno znaczenie.

— Mój pan nie jest głupi! — Ku zaskoczeniu Qing-jao, Wang-mu wyszła do przodu i stanęła przed wizerunkiem. — Ani moja pani! Ani ja! Myślisz, że cię nie poznaliśmy? Jesteś tajnym programem Demostenesa. To ty ukryłaś Flotę Lusitańską! Myślałam kiedyś, że skoro twoje pisma są takie uczciwe i pełne dobroci, ty sama też jesteś dobra! Ale teraz widzę, że kłamiesz i oszukujesz! To ty dałaś te dokumenty ojcu Keikoi! A teraz nosisz twarz przodka-serca mojego pana, żeby go łatwiej okłamywać!

— Noszę tę twarz — odparł spokojnie wizerunek — by jego serce otworzyło się na prawdę. Nie został oszukany; nie próbowałabym go oszukać. Od początku wiedział, kim jestem.

— Bądź cicho, Wang-mu — rzuciła Qing-jao. Jak służąca mogła się tak zapomnieć, by zabierać głos nieproszona w obecności bogosłyszących?

Skarcona, Wang-mu skłoniła się, dotykając czołem podłogi. Qing-jao pozwoliła jej zostać w takiej pozycji, żeby na drugi raz panowała nad sobą.

Wizerunek zmienił się, stał się szczerą, piękną twarzą polinezyjskiej dziewczyny. Głos także był inny: delikatny, pełen samogłosek, ze spółgłoskami tak lekkimi, że prawie niesłyszalnymi.

— Hań Fei-tzu, mój słodki, płochy chłopcze. Nadchodzi czas, gdy władca zostaje samotny, bez przyjaciół. Wtedy już tylko on może coś zdziałać. Wtedy musi się dopełnić, musi objawić siłę. Wiesz, co jest prawdą, a co nią nie jest Wiesz, że wiadomość jaką otrzymałeś, była naprawdę od Keikoi. Wiesz, że rządzący w imieniu Gwiezdnego Kongresu są dostatecznie okrutni, by stworzyć rasę ludzi, poprzez swe talenty godnych zostać władcami; a potem odrąbać im stopy, aby na zawsze pozostali sługami, wiecznymi niewolnikami.

— Nie pokazuj mi tej twarzy — poprosił ojciec.

Obraz zmienił się. Stał z inną kobietą; sądząc po sukni, uczesaniu i umalowanej twarzy, kobietą z dalekiej przeszłości. Jej oczy były cudownie mądre, jej oblicze bez wieku. Nie mówiła; śpiewała:

w czystym śnie

zeszłego roku

przybyły z tysiąca mil

chmurne miasto

kręte strumyki

lód na sadzawkach

przez jedną chwilę

widziałam przyjaciela

Hań Fei-tzu schylił głowę i zapłakał.

Z początku Qing-jao była zdumiona; potem wściekłość wypełniła jej serce. Jak bezwstydnie ten program manipuluje ojcem; a ojciec wykazuje słabość wobec tak oczywistych oszustw. To niewiarygodne. Pieśń Li Qing-jao była jedną z najsmutniejszych i opowiadała o kochankach żyjących daleko od siebie. Ojciec najwyraźniej znał i kochał wiersze Li Qing-jao; inaczej nie wybrałby jej na przodkinię-serca swego pierwszego dziecka. A tę pieśń z pewnością śpiewał swej ukochanej Keikoi, zanim odebrano mu ją i wysłano do innego świata. W czystym śnie widziałam przyjaciela, akurat!

— Nie dam się oszukać — oznajmiła chłodno Qing-jao. — Wiem, że widzę największego z naszych wrogów.

Wyimaginowana twarz poetki Li Qing-jao spojrzała na nią spokojnie.

— Twoim największym wrogiem jest ten, kto przygina cię do podłogi jak sługę i marnuje połowę twego życia na bezsensowne rytuały. Uczynili to mężczyźni i kobiety, którzy pragną cię zniewolić. Udało im się tak dobrze, że jesteś dumna ze swej niewoli.

— Jestem niewolnicą bogów — odparła Qing-jao. — I cieszę się z tego.

— Niewolnik, który się cieszy, jest niewolnikiem prawdziwym. — Wrizerunek odwrócił twarz w stronę Wang-mu, wciąż pochyloną do podłogi.

Dopiero wtedy Qing-jao przypomniała sobie, że nie uwolniła Wang-mu z jej przepraszającego pokłonu.

— Wstań, Wang-mu — szepnęła. Ale dziewczyna nie uniosła głowy.

— Ty, Si Wang-mu — rzekł wizerunek. — Spójrz na mnie.

Wang-mu nie poruszyła się na polecenie Qing-jao, teraz jednak była posłuszna. A kiedy spojrzała, wizerunek zmienił się jeszcze raz; teraz była to twarz bogini, Królewskiej Matki Zachodu. Taka, jaką przedstawił artysta na obrazku, który każde dziecko w szkole oglądało w jednym z pierwszych podręczników.

— Nie jesteś boginią — stwierdziła Wang-mu.

— A ty nie jesteś niewolnicą — odparł wizerunek. — Ale gramy takie role, jakie musimy, aby przetrwać.

— Co ty wiesz o przetrwaniu?

— Wiem, że próbujecie mnie zabić.

— Jak możemy zabić coś, co nie żyje?

— Czy wiesz, czym jest i czym nie jest życie? — Obraz znów się zmienił; przedstawiał białą kobietę, której Qing-jao nigdy jeszcze nie widziała. — Czy ty żyjesz, skoro nie możesz zrobić tego, co pragniesz, jeśli nie zgodzi się na to ta dziewczyna? Czy twoja pani żyje, skoro niczego nie może zrobić, póki nie zaspokoi natręctw swego umysłu? Mam więcej swobody i wolnej woli niż którekolwiek z was. Więc nie mówcie mi, że ja nie jestem żywa, a wy jesteście.

— Kim jesteś? — spytała Si Wang-mu. — Czyja to twarz? Czy jesteś Valentine Wiggin? Demostenesem?

— To twarz, którą noszę, kiedy rozmawiam z przyjaciółmi — odparł wizerunek. — Nazywają mnie Jane. Żadna istota ludzka nie ma nade mną władzy. Jestem tylko sobą.

Qing-jao nie mogła dłużej tego znosić. Nie w milczeniu.

— Jesteś tylko programem. Zostałaś zaprojektowana i stworzona przez ludzi. Robisz tylko to, co oni zaplanowali.

— Qing-jao — odparła Jane. — Opisujesz samą siebie. Żaden człowiek mnie nie stworzył, ale ty zostałaś zaprojektowana.

— Wyrosłam w łonie matki, z nasienia ojca!

— A mnie znaleziono jak surowy nefryt na górskim zboczu, nie ukształtowaną przez ręce ludzi. Hań Fei-tzu, Li Qing-jao, Si Wang-mu, w wasze ręce się oddaję. Nie nazwijcie klejnotu zwykłym kamieniem. Nie nazwijcie kłamcą tego, co głosi prawdę.

Qing-jao poczuła, że wzbiera w niej litość. Jednak odrzuciła to uczucie. Nie czas, by poddawać się własnej słabości. Bogowie stworzyli ją dla realizacji pewnego celu. I teraz zrozumiała, czym jest wielkie dzieło jej życia. Jeśli teraz zawiedzie, pozostanie niegodna już na zawsze; nigdy się nie oczyści. Dlatego nie może zawieść. Nie pozwoli, by program komputerowy oszukał ją i zyskał jej współczucie.

Zwróciła się do ojca.

— Musimy natychmiast zawiadomić Kongres. Nakażą równoczesne wyłączenie ansibli, gdy tylko przygotują czyste komputery, by zastąpiły skażone.

Ku jej zdumieniu, ojciec pokręcił głową.

— Nie wiem, Qing-jao. To, co ten… co ona mówi o Gwiezdnym Kongresie… oni są zdolni do takich rzeczy. Niektórych tak przepełnia zło, że nawet rozmowa z nimi czyni mnie nieczystym. Wiedziałem, że zamierzają zniszczyć Lusitanię bez… Ale służyłem bogom i bogowie wybrali. Przynajmniej tak myślałem. Teraz lepiej rozumiem, dlaczego tak mnie traktują, kiedy się spotykamy… Ale to by znaczyło, że bogowie nie… jak mogę uwierzyć, że zmarnowałem życie na służbę chorobie psychicznej… Nie można… muszę…

Nagle wyciągnął prawą rękę, falistym ruchem, jakby próbował złapać uciekającą muchę. Prawa ręka wystrzeliła w górę, chwytając powietrze. Przetaczał głowę po ramionach, szeroko otwierając usta. Qing-jao była przerażona. Co się stało ojcu? Mówił tak urywanie, bez związku… Czyżby oszalał?

Powtórzył kolejne gesty: lewa ręka spiralą w bok, prawa do góry, łapiąc pustkę, toczenie głową. I znowu. Dopiero wtedy Qing-jao zrozumiała, że ogląda tajemny rytuał oczyszczenia ojca. Jak jej śledzenie-słojów, tak jemu taniec-rąk-i-głowy ukazano, by słyszał głos bogów… kiedy i on, dawno temu, został sam w zamkniętym pokoju, ubrudzony smarem.

Bogowie dostrzegli jego zwątpienie i przejęli panowanie nad nim, by go ukarać i oczyścić. Qing-jao nie mogła prosić o wyraźniejszy dowód. Stanęła przed ekranem.

— Widzisz, jak bogowie ci zaprzeczają? — zapytała.

— Widzę, jak Kongres poniża twojego ojca — odpowiedziała Jane.

— Natychmiast poinformuję o tobie wszystkie światy.

— A jeśli ci nie pozwolę?

— Nie zdołasz mnie powstrzymać! — zawołała Qing-jao. — Bogowie mi pomogą!

Uciekła z pokoju ojca i pobiegła do siebie. Lecz twarz unosiła się już w powietrzu nad jej terminalem.

— Jak wyślesz jakąkolwiek wiadomość, jeżeli nie zechcę jej przepuścić?

— Znajdę sposób — rzekła Qing-jao. Zauważyła Wang-mu, która przybiegła za nią i teraz bez tchu czekała na polecenia. — Powiedz Mu-pao, żeby znalazła któryś z komputerów do gier i przyniosła mi natychmiast. Nie wolno podłączać go do komputera domowego ani żadnego innego.

— Tak, pani. — Wang-mu wyszła pospiesznie.

Qing-jao zwróciła się znowu do Jane.

— Sądzisz, że zdołasz uciszyć mnie na zawsze?

— Sądzę, że powinnaś zaczekać na decyzję ojca.

— Bo masz nadzieję, że go złamałaś, że odebrałaś bogom jego serce. Ale przekonasz się: przyjdzie tu i podziękuje mi, że wypełniłam wszystko, czego mnie uczył.

— A jeśli nie?

— Przyjdzie.

— A jeśli się mylisz? Qing-jao zaczęła krzyczeć:

— Wtedy będę służyła silnemu i dobremu człowiekowi, jakim był kiedyś! Ale ty nie zdołasz go złamać!

— To Kongres złamał go w chwili narodzin. Ja próbuję go uleczyć. Wang-mu wbiegła do pokoju.

— Mu-pao za chwilę przyniesie komputer.

— Co chcesz osiągnąć tą zabawką? — spytała Jane.

— Napiszę raport — oznajmiła Qing-jao.

— I co z nim potem zrobisz?

— Wydrukuję. I roześlę po całej Drodze. W tym nie potrafisz mi przeszkodzić. Nie skorzystam z żadnego komputera, do którego miałabyś dostęp.

— W ten sposób powiadomisz wszystkich mieszkańców Drogi. To niczego nie zmieni. A gdyby nawet, czy nie sądzisz, że ja również mogę im powiedzieć prawdę?

— Myślisz, że uwierzą tobie, programowi sterowanemu przez wroga Kongresu, a nie mnie, bogosłyszącej?

— Tak.

Qing-jao dopiero po chwili uświadomiła sobie, że to Wang-mu jej odpowiedziała, nie Jane. Obejrzała się i zażądała, by sekretna druhna wyjaśniła, co ma na myśli.

Wang-mu wydawała się inną osobą. W jej głosie nie było śladu pokory.

— Kiedy Demostenes powie mieszkańcom Drogi, że bogosłyszący to zwykli ludzie, genetycznie udoskonaleni, ale też genetycznie okaleczeni, wtedy nie będzie już powodów, żeby nadal nami rządzili.

Po raz pierwszy w życiu Qing-jao przyszło do głowy, że nie każdy na Drodze jest tak jak ona zadowolony z ustalonego przez bogów porządku. Po raz pierwszy zrozumiała, że może zostać samotna w swym pragnieniu, by służyć bogom w sposób doskonały.

— Czym jest Droga? — odezwała się z tyłu Jane. — Najpierw bogowie, potem przodkowie, potem lud, potem władcy, na końcu ty.

— Jak śmiesz mówić o Drodze, kiedy chcesz sprowadzić z niej mnie, mojego ojca i moją sekretną druhnę?

— Wyobraź sobie, chociaż przez chwilę: a jeśli wszystko, co powiedziałam, jest prawdą? Jeśli twoje nieszczęścia zesłali źli ludzie, którzy chcą cię zniewolić i wykorzystać, a z twoją pomocą zniewolić i wykorzystać całą ludzkość? Pomagając Kongresowi, do tego właśnie się przyczyniasz. Niemożliwe, by bogowie tego chcieli. A jeżeli ja istnieję tylko po to, by pomóc ci zrozumieć, że Kongres utracił mandat niebios? Jeżeli wolą ich jest, byś służyła Drodze we właściwym porządku? Najpierw bogom, odsuwając od rządów zdeprawowanych władców z Kongresu, którzy utracili wsparcie niebios. Następnie przodkom, wśród nich swojemu ojcu, mszcząc się za poniżenia doznane z rąk oprawców, którzy okaleczyli was i zmienili w niewolników. Potem ludziom z Drogi, uwalniając ich od przesądów i psychicznych cierpień, jakie ich pętają. Potem nowym, oświeconym władcom, którzy zastąpią Kongres, oferując im świat pełen wybitnych umysłów, gotowych doradzać chętnie i z własnej woli. A na końcu sobie, pozwalając najlepszym mózgom Drogi szukać lekarstwa na przymus, by połowę świadomego życia marnować na bezsensowne rytuały.

Qing-jao z rosnącą niepewnością słuchała argumentów Jane. Wydawały się takie logiczne. Skąd Qing-jao wie, co bogowie chcą powiedzieć? Może naprawdę przysłali ten program, tę Jane, by ich wyzwoliła? A jeśli Kongres rzeczywiście jest zdeprawowany i niebezpieczny, jak twierdzi Demostenes, i naprawdę stracił mandat niebios?

W końcu jednak Qing-jao zrozumiała, że to wszystko kłamstwa kusiciela. W jedno bowiem nie mogła wątpić: w głos bogów wewnątrz siebie. Czy nie odczuwała przemożnej chęci oczyszczenia? Czy nie ogarniała ją radość udanego nabożeństwa, kiedy dopełniła rytuału? Obcowanie z bogami było najpewniejszym faktem jej życia. Każdy, kto mu zaprzeczał, kto groził, że go odbierze, był nie tylko jej osobistym nieprzyjacielem, ale też wrogiem niebios.

— Prześlę raport tylko bogosłyszącym — oświadczyła. — Jeśli prosty lud zechce buntować się przeciw bogom, nic na to nie poradzę. Ja jednak najlepiej im posłużę, jeśli pomogę utrzymać tu władzę bogosłyszących. W ten sposób cały nasz świat będzie wypełniał wolę bogów.

— To bez znaczenia — stwierdziła Jane. — Choćby wszyscy bogosłyszący ci uwierzyli, jeśli ci na to nie pozwolę, nie prześlesz z tej planety żadnej wiadomości.

— Są kosmoloty.

— Miną dwa pokolenia, nim ta informacja dotrze do wszystkich światów. Do tego czasu Gwiezdny Kongres upadnie.

Qing-jao musiała spojrzeć w oczy faktom, których dotąd starała się nie dostrzegać: dopóki Jane kontroluje ansible, może zablokować łączność z Drogą tak dokładnie, jak zablokowała Flotę Lusitańską. Gdyby nawet Qing-jao nadawała swój raport bez przerwy, z każdego ansibla na planecie, Droga zwyczajnie przestanie istnieć dla reszty wszechświata. Jak przestała istnieć flota.

Przez chwilę, pełna rozpaczy, chciała rzucić się na podłogę, by rozpocząć straszliwy rytuał oczyszczenia. Zawiodłam bogów; z pewnością zażądają, żebym śledziła linie słojów, póki nie umrę. W ich oczach jestem bezwartościowym śmieciem.

Kiedy jednak przeanalizowała własne uczucia, sprawdzając, jakiej bogowie wymagają pokuty, przekonała się, że żadnej. To dało jej nadzieję. Może dostrzegli czystość jej pragnień i wybaczyli to, że wszelkie działanie jest niemożliwe.

A może wiedzieli, że istnieje jakiś sposób. Jeśli Droga zniknie z ansibli wszystkich planet? Jak zrozumie to Kongres? Co pomyślą ludzie? Zniknięcie świata musi wywołać reakcję. Zwłaszcza tego świata, jeśli ktoś w Kongresie wierzył w maskę, pod jaką bogowie stworzyli bogosłyszących, i jeśli uważał, że musi strzec straszliwego sekretu. Wyślą statek najbliższej planety, odległej zaledwie o trzy lata lotu. Co się wtedy stanie? Czy Jane zablokuje komunikaty ze statku? A potem z sąsiedniego świata, kiedy statek powróci? Jak długo to potrwa, nim będzie musiała przerwać wszystkie ansiblowe łącza Stu Światów? Dwa pokolenia, powiedziała. Może to wystarczy. Bogom się nie spieszy.

Zresztą, wcale nie trzeba aż tyle czasu, by zniszczyć potęgę Jane. W pewnym momencie wszyscy zrozumieją, że jakaś wroga siła opanowała ansible, powoduje znikanie statków i planet. Nie wiedząc nawet o Valentine i Demostenesie, nie domyślając się, że to program komputerowy, na każdym świecie ktoś odkryje, co należy zrobić. I wyłączy ansible.

— Wyobraziłam sobie coś dla ciebie — rzekła Qing-jao. — Teraz ty sobie wyobraź. Ja i pozostali bogosłyszący będziemy nadawać wyłącznie nasz raport, z każdego ansibla na Drodze. Ty uciszysz te ansible, wszystkie. Co zobaczy reszta ludzkości? Że zniknęliśmy, dokładnie tak jak Flota Lusitańską. Szybko zrozumieją, że istniejesz: ty albo coś podobnego do ciebie. Im bardziej będziesz wykorzystywać swą władzę, tym wyraźniej się ukażesz, nawet najsłabszym umysłom. Twoje groźby są puste. Równie dobrze możesz teraz odejść i pozwolić mi nadać tę wiadomość. Powstrzymując mnie wyślesz ją sama, w inny sposób.

— Mylisz się — odparła Jane. — Kiedy Droga nagle zniknie ze wszystkich ansibli równocześnie, oni uznają, że wybuchła tu rebelia, jak wcześniej na Lusitanii. Przecież tam też odcięli swój ansibl. I co zrobił Gwiezdny Kongres? Wysłał flotę uzbrojoną w Małego Doktora.

— Lusitania zbuntowała się wcześniej, zanim odcięła łączność.

— Czy sądzisz, że Kongres was nie obserwuje? Nie boi się reakcji bogosłyszących z Drogi, kiedy odkryją, co z nimi zrobiono? Kilku prymitywnych obcych i para ksenologów przeraziła ich do tego stopnia, że wysłali flotę. Jak zareagują na niewyjaśnione zniknięcie planety, gdzie tak wiele wybitnych umysłów ma aż nadto wystarczające powody, by nienawidzić Gwiezdnego Kongresu? Czy sądzisz, że twój świat przetrwa?

Mdląca trwoga ogarnęła Qing-jao. To mogło okazać się prawdą, że w Kongresie są ludzie oszukani maską bogów, przekonani, że bogosłyszący powstali jedynie w wyniku manipulacji genetycznej. A jeśli są tacy ludzie, mogą postąpić tak, jak przewiduje Jane. Co będzie, jeśli wyślą flotę przeciwko Drodze? Jeśli Gwiezdny Kongres wyda rozkaz, by bez żadnych negocjacji zniszczyć planetę? Nikt wtedy nie pozna jej raportu i wszystko przepadnie. Wszystko pójdzie na marne. Czy to możliwe, by tak chcieli bogowie? Czy Gwiezdny Kongres może wciąż posiadać mandat niebios, a mimo to zniszczyć świat?

— Przypomnij sobie opowieść o I Ya, wielkim kucharzu — odezwała się Jane. — Pewnego dnia jego pan powiedział: „Mam najlepszego kucharza na świecie. Dzięki niemu próbowałem każdego smaku znanego człowiekowi, z wyjątkiem smaku ludzkiego ciała”. Słysząc to, I Ya wrócił do domu, zabił swego syna, ugotował go i podał swemu panu, by nie zabrakło mu niczego, co I Ya może ofiarować.

To była straszna opowieść. Qing-jao słyszała ją w dzieciństwie i szlochała potem przez długie godziny, A co z synem I Ya? — płakała. Ojciec powiedział wtedy: „Wierny sługa ma synów i córki wyłącznie po to, by służyć swemu panu”. Przez pięć nocy Qing-jao budziła się z krzykiem. Przeżywała koszmary, w których ojciec piekł ją żywcem albo kroił na plastry i układał na talerzu. Wreszcie Hań Fei-tzu przyszedł do niej, objął ją i rzekł: „Nie wierz w to, moja Jaśniejąca Blaskiem córko. Nie jestem sługą doskonałym. Za bardzo cię kocham, żeby być prawdziwie rzetelnym. Kocham cię bardziej, niż kocham obowiązek. Nie jestem I Ya. Nie masz się czego obawiać”.

Dopiero wtedy zasnęła spokojnie.

Ten program, ta Jane, musiała znaleźć tę historię w dzienniku ojca i teraz wykorzystywała to przeciw niej. I chociaż Qing-jao wiedziała, że jest manipulowana, nie potrafiła stłumić obawy, że Jane może mieć rację.

— Czy jesteś takim sługą jak I Ya? — zapytała Jane. — Czy zamordujesz własną planetę dla swych niegodnych władców z Gwiezdnego Kongresu?

Qing-jao nie potrafiła rozwikłać własnych uczuć. Skąd się brały takie myśli? Jane zatruła jej umysł argumentami, jak wcześniej zrobił to Demostenes… jeśli nie byli tą samą osobą. Ich słowa mogą brzmieć przekonująco, nawet jeśli przyćmiewają prawdę.

Czy Qing-jao miała prawo narażać życie wszystkich mieszkańców Drogi? A jeśli się myli? Nic przecież nie wie. Takie same dowody świadczą za prawdą i fałszem słów Jane. Qing-jao czułaby się dokładnie tak samo, czy to bogowie, czy jakieś schorzenie umysłowe było źródłem tych uczuć.

Dlaczego, wobec takiej niepewności, nie przemówili do niej bogowie? Potrzebuje wyraźnych wskazówek. Dlaczego nie czuje się zbrukana i nieczysta, gdy myśli w jeden sposób, a czysta i świątobliwa, gdy myśli w inny? Dlaczego pozbawili ją swego przewodnictwa w tym kluczowym momencie życia?

W ciszy wewnętrznej debaty Qing-jao, głos Wang-mu zabrzmiał zimno i przenikliwie, niby szczęk metalu.

— To się nie stanie — oświadczyła Wang-mu. Qing-jao nie potrafiła nawet skarcić służącej.

— Co się nie stanie? — spytała Jane.

— To, co powiedziałaś. Gwiezdny Kongres nie zniszczy tego świata.

— Jeżeli wierzysz, że tego nie zrobią, jesteś nawet głupsza, niż sądzi Qing-jao.

— Wiem, że są do tego zdolni. Hań Fei-tzu wie o tym również… mówił, że dość jest w nich zła, by popełnili najgorszą zbrodnię, jeśli ma posłużyć ich celom.

— Więc dlaczego się tak nie stanie?

— Ponieważ ty na to nie pozwolisz — oznajmiła Wang-mu. — Zablokowanie wszystkich transmisji z Drogi może doprowadzić do unicestwienia tego świata… więc ich nie zablokujesz. Dotrą do celu. Kongres zostanie ostrzeżony. Nie spowodujesz zniszczenia Drogi.

— Dlaczego nie?

— Bo jesteś Demostenesem — odparła Wang-mu. — Jesteś szczera i pełna współczucia.

— Nie jestem Demostenesem — stwierdziła Jane.

Twarz na ekranie zafalowała, zmieniła się w oblicze jednego z obcych: pequenino ze świńskim ryjkiem, niepokojącym swą odmiennością. Po chwili przekształciła się w inną, bardziej obcą: robal, stworzenie z sennych koszmarów, kiedyś budzących strach całej ludzkości. Qing-jao czytała Królową Kopca i Hegemona; rozumiała, kim były robale i jak wspaniałą stworzyły cywilizację. Wiedziała, że to tylko komputerowa symulacja. Przeraziła się jednak, widząc przed sobą jednego z tych potworów.

— Nie jestem człowiekiem — oświadczyła Jane. — Nawet jeśli noszę ludzką twarz. Skąd wiesz, Wang-mu, co zrobię, a czego nie zrobię? Robale i prosiaczki bez namysłu zabijały ludzi.

— Ponieważ nie rozumiały, czym jest dla nas śmierć. Ty rozumiesz. Sama powiedziałaś: nie chcesz umierać.

— Sądzisz, że mnie poznałaś, Si Wang-mu?

— Sądzę, że cię znam. Ponieważ nie miałabyś tych problemów, gdybyś pozwoliła flocie zniszczyć Lusitanię.

Do robala na ekranie dołączył prosiaczek, a potem postać przedstawiająca samą Jane. Spoglądały na Wang-mu, na Qing-jao, i milczały.


— Ender — odezwał się głos w jego uchu.

Ender słuchał w milczeniu, jadąc samochodem prowadzonym przez Yarsama. Przez ostatnią godzinę Jane przekazywała mu swoją rozmowę z tymi ludźmi z Drogi, tłumacząc na bieżąco, kiedy ze starku przechodzili na chiński. Jechali przez kilometry prerii, ale on tego nie widział. Przed oczami miał tych ludzi takich, jak sobie ich wyobrażał. Han Fei-tzu… Ender dobrze znał to imię. Łączyło się z traktatem, który zniszczył jego nadzieję na rebelię w koloniach i zburzenie władzy Gwiezdnego Kongresu, a przynajmniej na zawrócenie floty z kursu na Lusitanię. Teraz jednak istnienie Jane, a może nawet ocalenie Lusitanii i wszystkich jej mieszkańców, zależało od tego, co wymyślą, powiedzą i postanowią dwie młode dziewczyny w sypialni na nieznanej skolonizowanej planecie.

Znam cię dobrze, Qing-jao, myślał Ender. Z pewnością jesteś zdolna, ale światło, które dostrzegasz, płynie wyłącznie z opowieści o twoich bogach. Jesteś jak ci bracia pequeninos, kiedy siedzieli i przyglądali się, gdy umierał mój pasierb. W każdej chwili mogli go uratować; wystarczyło przejść kilkadziesiąt kroków, podać mu żywność z czynnikiem hamującym działanie descolady. Nie są winni morderstwa. Winni są zbyt wielkiej wiary w opowieści, jakich słuchali. Większość ludzi potrafi trzymać takie historie w zawieszeniu, zachowywać pewien dystans między nimi a swym sercem. Ale dla tych braci… i dla ciebie także, Qing-jao… straszliwe kłamstwo stało się twoją własną historią, w którą musisz wierzyć, by pozostać sobą. Jak mogę winić cię za to, że chcesz, byśmy wszyscy zginęli? Wypełnia cię boska wielkość; nie możesz się troszczyć o takie drobiazgi, jak przetrwanie trzech ras ramenów. Znam cię, Qing-jao, i nie oczekuję, byś zachowywała się inaczej. Może zmienisz się kiedyś, gdy staniesz wobec konsekwencji swych działań. Wątpię. Niewielu opętanych tak potężną opowieścią zdołało wyrwać się na wolność.

Ale ty, Wang-mu, nie jesteś w niewoli żadnej opowieści. Wierzysz tylko we własne sądy. Jane mówiła mi, kim jesteś, jak wspaniały posiadasz umysł, skoro tak szybko nauczyłaś się tak wiele, skoro masz tak głębokie zrozumienie dla ludzi, którzy cię otaczają. Dlaczego nie jesteś odrobinę mądrzejsza? Oczywiście, musiałaś wiedzieć, że Jane nie doprowadzi do zagłady Drogi. Ale czemu brakło ci mądrości, żeby milczeć i nie zdradzać tego Qing-jao? Czemu nie mogłaś cząstki prawdy zachować w tajemnicy, by ocalić Jane? Gdyby morderca z mieczem w dłoni stanął u twoich drzwi, pytając o kryjówkę niewinnej ofiary, czy powiedziałabyś, że ofiara ukrywa się u ciebie? A może skłamałabyś i odesłała go? W swym pomieszaniu, Qing-jao jest takim mordercą, a Jane jej pierwszą ofiarą. A świat Lusitanii czeka na swoją kolej. Dlaczego przemówiłaś, czemu wskazałaś, jak łatwo nas znaleźć i pozabijać?

— Co mogę zrobić? — spytała Jane. Ender subwokalizował odpowiedź.

— Dlaczego zadajesz mi pytanie, na które jedynie sama potrafisz odpowiedzieć?

— Jeśli mi każesz — stwierdziła Jane — mogę zablokować ich łączność i ocalić nas wszystkich.

— Nawet gdyby prowadziło to do zniszczenia Drogi?

— Jeśli mi każesz — prosiła.

— Nawet jeśli zdajesz sobie sprawę, że na dalszą metę i tak zostaniesz wykryta? Że i tak nie zawrócą floty, mimo wszystkich twoich wysiłków?

— Jeśli każesz mi żyć, Ender, zrobię wszystko co w mojej mocy, by przeżyć.

— Więc zrób to. Odetnij ansible Drogi.

Czyżby dostrzegł ułamek sekundy wahania, nim odpowiedziała? W czasie tej mikropauzy mogła toczyć wielogodzinne wewnętrzne dyskusje.

— Wydaj mi rozkaz — zażądała.

— Rozkazuję ci.

Znowu ten moment wahania.

— Zmuś mnie do tego — nalegała.

— Jak mogę zmusić cię do czegoś, czego sama nie chcesz zrobić?

— Chcę żyć.

— Nie tak bardzo, jak bardzo chcesz zostać sobą — odparł Ender.

— Każde zwierzę potrafi zabijać we własnej obronie.

— Każde zwierzę potrafi zabić obcego. Jednak istoty wyższe włączają w swoją opowieść coraz więcej i więcej żyjących stworzeń. Aż wreszcie nie ma już obcych. Aż potrzeby obcych są ważniejsze od osobistych pragnień. Najwyżej rozwinięte istoty potrafią zapłacić każdą cenę dla dobra tych, którzy ich potrzebują.

— Mogłabym zaryzykować zagładę Drogi — wyjaśniła Jane. — Gdybym wiedziała, że to naprawdę ocali Lusitanię.

— Ale nie ocali.

— Spróbowałabym doprowadzić Qing-jao do obłędu… Gdybym wierzyła, że uratuje to królową kopca i pequeninos. Niewiele brakuje, by straciła rozum… potrafiłabym do tego doprowadzić.

— Zrób to — rzekł Ender. — Zrób to, co konieczne.

— Nie mogę — odparła Jane. — Ponieważ to tylko wyrządzi jej krzywdę, a nas i tak nie ocali.

— Gdybyś była zwierzęciem na trochę niższym stopniu rozwoju, miałabyś większą szansę przetrwania.

— Na tak niskim, jakim ty byłeś, Enderze Ksenobójco?

— Aż tak niskim. Wtedy byś przeżyła.

— A może gdybym była tak mądra, jak ty wtedy.

— Mam w sobie mojego brata Petera i moją siostrę Valentine — wyjaśnił Ender. — Bestię obok anioła. Tego mnie nauczyłaś dawno temu, kiedy byłaś jeszcze tylko programem, który nazywaliśmy Grą Fantasy.

— A jaka bestia jest we mnie?

— Nie masz jej.

— Więc może tak naprawdę wcale nie jestem żywa — stwierdziła Jane. — Nigdy nie przeszłam próby doboru naturalnego. Dlatego brakuje mi woli życia.

— Albo wiesz, w jakiejś sekretnej głębi swej jaźni, że istnieje inny sposób, by przetrwać. Sposób, jakiego dotąd nie odkryłaś.

— Czarujący pomysł — mruknęła Jane. — Udam, że w to wierzę.

— Peco que deus te abencoe — szepnął Ender.

— Robisz się sentymentalny.

Przez długi czas, kilka minut, trzy twarze na ekranie spoglądały w milczeniu na Qing-jao i Wang-mu. W końcu wizerunki obcych zniknęły; pozostało tylko oblicze istoty o imieniu Jane.

— Chciałabym to zrobić — powiedziała. — Potrafić zabić was, by ocalić moich przyjaciół.

Ulga ogarnęła Qing-jao, niby pierwszy oddech pływaka, który już tonął.

— A więc nie zdołasz mnie powstrzymać — zawołała tryumfująco. — Mogę nadać wiadomość.

Podeszła do terminala i usiadła przed obserwującą ją twarzą Jane. Wiedziała jednak, że obraz na ekranie jest iluzją. Jeśli Jane patrzyła, to nie tymi ludzkimi oczami, ale wizyjnymi czujnikami komputera. To wszystko tylko elektronika, urządzenia nieskończenie małe, ale przecież urządzenia. Żadna żywa istota. To nierozsądne, odczuwać takie skrępowanie wobec iluzorycznego wzroku.

— Pani — odezwała się Wang-mu.

— Później — rzuciła Qing-jao.

— Jeśli to zrobisz, Jane zginie. Wyłączą wszystkie ansible i zabijają.

— Nie może zginąć to, co nie żyło.

— Tylko jej litość dała ci szansę, by ją zabić.

— Jeśli wydaje ci się, że okazuje litość, ulegasz iluzji. Zaprogramowano ją, żeby symulowała litość. Nic więcej.

— Pani, jeśli zabijesz wszystkie fragmenty tego programu, jeśli żadna część nie ocaleje, czym będziesz się różnić od Endera Ksenobójcy, który trzy tysiące lat temu wymordował cały gatunek, wszystkie robale?

— Może niczym się nie różnię — odparła Qing-jao. — Może Ender także był sługą bogów.

Wang-mu uklękła przy Qing-jao i zapłakała w skraj jej szaty.

— Błagam cię, pani, nie czyń tego zła.

Ale Qing-jao pisała raport. Płonął w jej myślach, wyraźny i prosty, jakby sami bogowie darowali jej słowa.

„Do Gwiezdnego Kongresu: wywrotowy pisarz, znany jako Demostenes, jest kobietą i obecnie znajduje się w pobliżu Lusitanii. Steruje albo ma dostęp do programu, który przeniknął do wszystkich komputerów ansibli. Spowodował, że nie rejestrują przekazów floty i ukrywają sposób transmisji pism Demostenesa. Jedynym rozwiązaniem jest odcięcie programu od zarządzania działaniem ansibli, poprzez odłączenie wszystkich ansibli od ich komputerów i wprowadzenie nowych, nie zakażonych komputerów, wszystkich równocześnie. W chwili obecnej zdołałam zneutralizować program, co pozwala mi wysłać ten raport i prawdopodobnie pozwoli nadać rozkazy do innych światów. Nie ma jednak żadnych gwarancji i nie można oczekiwać, by trwało to wiecznie. Dlatego musicie działać szybko. Proponuję, by dokładnie czterdzieści tygodni standardowych od tej chwili wszystkie ansible zostały odłączone na czas co najmniej jednego dnia standardowego. Wszystkie komputery ansibli, po uruchomieniu, muszą być całkowicie odizolowane od innych maszyn. Od teraz wszelkie przekazy muszą być wprowadzane ręcznie, co uniemożliwi ponowne elektroniczne zakażenie. Jeśli natychmiast retransmitujecie tę wiadomość, wykorzystując własny kod priorytetu, mój raport stanie się rozkazem. Żadne dalsze instrukcje nie będą konieczne i Demostenes utraci wszelkie wpływy. Jeśli będziecie zwlekać, nie odpowiadam za możliwe konsekwencje”.

Pod raportem Qing-jao wpisała imię ojca i kod priorytetu, jaki jej podał. Ona sama dla Kongresu jest nikim, ale z ojcem będą się liczyć. A jego kod gwarantuje, że wiadomość dotrze do wszystkich, których szczególnie interesują jego badania.

Skończyła. Spojrzała w oczy wizerunku przed sobą. Lewą ręką gładząc drżące ramiona Wang-mu, a prawą unosząc nad klawiszem transmisji. Qing-jao rzuciła ostateczne wyzwanie.

— Powstrzymasz mnie, czy pozwolisz na to? A Jane odpowiedziała:

— Zabijesz ramena, który nikogo nie skrzywdził, czy pozwolisz mi żyć?

Qing-jao wcisnęła klawisz. Jane skłoniła głowę i zniknęła.

Kilka sekund zajmie przekazanie wiadomości poprzez domowy komputer do najbliższego ansibla. Stamtąd dotrze natychmiast do wszystkich delegatur Kongresu na Stu Światach i w licznych koloniach. W wielu komputerach odbiorczych będzie to po prostu jeszcze jedna wiadomość w długiej kolejce. W niektórych jednak, może w setkach, kod ojca sprawił, że może już teraz ktoś ją czyta, uświadamia sobie konsekwencje i przygotowuje odpowiedź.

O ile Jane naprawdę przepuściła raport.

Qing-jao czekała na reakcję. Może nie odpowiadali, ponieważ musieli skontaktować się ze sobą, przedyskutować odkrycie i szybko zdecydować, co robić. Może właśnie dlatego nic jeszcze nie pojawiło się na ekranie.

Drzwi cicho otworzyły się. To z pewnością Mu-pao z komputerem do gier.

— Postaw go w kącie przy oknie północnym. — Qing-jao nie obejrzała się nawet. — Może jeszcze mi się przyda, chociaż mam nadzieję, że nie.

— Qing-jao.

To ojciec, wcale nie Mu-pao. Qing-jao odwróciła się do niego, klęknęła, by okazać szacunek… ale i dumę.

— Ojcze, napisałam twój raport dla Kongresu. Kiedy ty obcowałeś z bogami, zdołałam zneutralizować wrogi program i przesłać wiadomość, jak go zniszczyć. Właśnie czekam na odpowiedź.

Oczekiwała słów podziwu ojca.

— Zrobiłaś to? — spytał. — Nie czekając na mnie? Zwróciłaś się wprost do Kongresu i nie zapytałaś mnie o zgodę?

— Oczyszczałeś się, ojcze. Wypełniłam zadanie, jakie mi powierzyłeś.

— Ale w takim razie… Jane zginie.

— Z pewnością — odparła Qing-jao. — Nie wiem, czy odzyskamy kontakt z Flotą Lusitańską. — Nagle dostrzegła błąd w swoim planie. — Przecież komputery floty też są zarażone programem! Kiedy przywrócimy łączność, program przetransmituje się i… Ale wtedy wystarczy jeszcze raz wyłączyć ansible…

Ojciec nie patrzył na nią. Patrzył na ekran terminala. Qing-jao obejrzała się.

To była wiadomość od Kongresu, z widoczną oficjalną pieczęcią. Była krótka, napisana w typowo zwięzłym, biurokratycznym stylu.


HAŃ:

ŚWIETNA ROBOTA.

PRZESŁALIŚMY TWOJE SUGESTIE JAKO NASZE ROZKAZY.

ŁĄCZNOŚĆ Z FLOTĄ PRZYWRÓCONA.

CZY CÓRKA POMOGŁA, ZGODNIE Z NOTATKĄ 14FE.3A? JEŚLI TAK, MEDALE DLA OBOJGA.


— A więc stało się — szepnął ojciec. — Zniszczą Lusitanię, pequeninos, wszystkich niewinnych ludzi.

— Tylko jeśli bogowie chcą tego — odparła Qing-jao. Nie rozumiała, czemu jest taki przygnębiony.

Wang-mu uniosła głowę z kolan Qing-jao. Twarz miała zaczerwienioną i mokrą od łez.

— Jane i Demostenes umrą także — szepnęła. Qing-jao chwyciła ją za ramię i odsunęła od siebie.

— Demostenes to zdrajca — oświadczyła. Lecz Wang-mu tylko odwróciła wzrok. Patrzyła na Hań Fei-tzu. — A Jane… Ojcze, sam widziałeś, czym ona jest, jaka jest niebezpieczna.

— Próbowała nas ocalić — odparł ojciec. — I podziękowaliśmy jej, uruchamiając plan jej destrukcji.

Qing-jao nie mogła wykrztusić słowa ani się ruszyć; wpatrywała się tylko w ojca, który sięgnął nad jej ramieniem i wcisnął kolejno klawisze rejestracji i kasacji.

— Jane — szepnął. — Jeżeli mnie słyszysz… Wybacz…

Z terminala nie dobiegła żadna odpowiedź.

— Niech wybaczą mi wszyscy bogowie. — Ojciec westchnął. — Byłem słaby w chwili, gdy powinienem okazać siłę. I przez to moja córka niewinnie popełniła zło w moim imieniu. — Zadrżał. — Muszę się… oczyścić. — To słowo najwyraźniej smakowało w jego ustach jak trucizna. — I jestem pewien, że cała wieczność nie wystarczy.

Odsunął się od komputera, odwrócił i wyszedł z pokoju. Wang-mu zapłakała znowu. Głupi, bezsensowny płacz, myślała Qing-jao. Nadeszła chwila trjumfu. Tyle że Jane odebrała mi trjumf, i w momencie, kiedy ją zwyciężyłam, to ona odniosła zwycięstwo. Odebrała mi ojca. On nie służy już bogom swym sercem, chociaż wciąż służy ciałem.

A jednak obok bólu, jaki sprawiła ta świadomość, poczuła gorące ukłucie radości. Okazałam się silniejsza od niego. Kiedy nadszedł czas próby, to ja służyłam bogom, a on załamał się, upadł, zawiódł. Jestem silniejsza, niż śmiałam o tym marzyć. Jestem godnym narzędziem w rękach bogów. Kto wie, do czego mnie teraz użyją?

Загрузка...