Rozdział siódmy Sprawa Briana

Coś, co nazywało siebie Akwilą, leciało, muskając czubki drzew.

To coś myślało, że jest Akwilą. Pamiętało wszystko — no, prawie wszystko — co dotyczyło Akwili. Wyglądało jak Akwila. Nawet myślało jak Akwila, mniej lub bardziej. Posiadało wszystko co trzeba, by być Akwilą…

…poza nią. Poza tym maleńkim czymś, co stanowi, że ja jestem…

…mną.

Patrzyło jej oczami, starało się słuchać jej uszami, myśleć jej umysłem.

Współżycz opanowywał swoją ofiarę właściwie nie siłą, tylko zajmując jej miejsce, podobnie jak to robią słonie pustelniki[7]. Opanowywał cię po prostu dlatego, że taką miał naturę i musiał tak robić aż do chwili, gdy znajdzie się wszędzie i nie będzie miejsca, które da się opanować…

Ale…

…miał pewien kłopot. Przepłynął przez nią niczym ciemna fala, lecz wciąż istniało miejsce, mocno zaciśnięte, jakby zapieczętowane, nadal dla niego niedostępne. Gdyby współżycz miał umysł drzewa, byłby zdziwiony.

Gdyby miał umysł człowieka, byłby przestraszony.

Akwila skierowała miotłę w dół, przepłynęła pomiędzy drzewami i wylądowała tuż przy schludnym ogródku pani Skorek. Uznała, że latanie tak naprawdęjest dziecinnie proste. Trzeba tylko chcieć.

Potem znowu zrobiło jej się niedobrze, a przynajmniej organizm dawał takie sygnały, ale zwróciła dwukrotnie w powietrzu i nie miałajuż nic, od czego mogłojej być niedobrze. To po prostu idiotyczne! Przecież wcale już nie bała się latać, tylkojej głupi żołądek nie chciał tego przyjąć do wiadomości.

Starannie wytarła usta, po czym rozejrzała się wokoło.

Wylądowała na trawniku. Słyszała, że takie coś istnieje, ale nigdy wcześniej żadnego nie widziała. Wokół domku panny Libelli rosła trawa, ale to była tylko… no, trawa porastająca wolne miejsce. We wszystkich innych ogrodach, jakie znała, rosły warzywa, niekiedy też kawałek miejsca oddawano kwiatom, jeśli gospodyni o tym pomyślała. Trawnik oznaczał, że jesteś na tyle wytworna, by marnować miejsce, gdzie mogłyby rosnąć ziemniaki.

Ten trawnik był w paski.

Akwila odwróciła się do miotły, nakazała jej: „Stój”, i przemaszerowała trawnikiem w kierunku domu. Był znacznie bardziej okazały niż dom panny Libelli, lecz Akwila słyszała, że pani Skorek stała znacznie wyżej w hierarchii wiedźm. Ponadto była żoną maga, chociaż onjuż nie uprawiał magii. To dość zabawne, powiedziała kiedyś panna Libella, ale rzadko się spotyka biednego maga.

Akwila zapukała do drzwi i czekała.

Na ganku wisiała siatka na uroki. Czarownica nie potrzebuje czegoś takiego, więc to pewnie dekoracja. O ścianę opierała się miotła, a na drzwiach lśniła pięcioramienna gwiazda. Najwyraźniej pani Skorek się reklamowała.

Akwilajeszcze raz zastukała w drzwi, głośniej.

W tej samej chwili otworzyła je wysoka chuda kobieta ubrana cała na czarno. Ale była to niezwykle wytworna, bogata i głęboka czerń, same koronki i marszczenia ozdobione większą ilością srebrnej biżuterii, niż wyobraźnia Akwili potrafiła ogarnąć. Ręce przystrajały nie tylko pierścionki, ale też na niektórych palcach lśniły srebrne nakładki w kształcie szponów. Kobieta migotała niczym nocne niebo.

Na głowie miała spiczasty kapelusz. Panna Libella nigdy nie nosiła go w domu. W dodatku ten był wyższy od wszystkich kapeluszy, jakie Akwila kiedykolwiek widziała u jakiejkolwiek czarownicy.

Wszystko to razem powinno robić wrażenie. Ale nie robiło. Częściowo dlatego że było tego za wiele, ale głównie przez samą panią Skorek. Miała pociągłą twarz o ostrych rysach i wyglądała tak, jakby właśnie miała się poskarżyć, że kot z sąsiedztwa narobiłjej na trawnik. I na dodatek tak wyglądała przez cały czas. Zanim sięjesz — cze odezwała, spojrzała uważnie na drzwi, sprawdzając, czy aby mocne walenie nie uszkodziło ich wjakiś sposób.

— Tak? — zapytała wyniośle, czy raczej w sposób, któryjej zdaniem był wyniosły. A był po prostu dziwaczny.

— Pokój temu domowi — powiedziała Akwila.

— Co? Aha, no tak. Niech naszemu spotkaniu przyświecają łaskawe nam runy. — Pani Skorek wyklepała pospiesznie formułkę odpowiedzi. — Tak? — zapytała znowu.

— Przyszłam do Annagrammy. — Akwila pomyślała, że tego srebra jest zbyt wiele.

— Więcjesteśjedną zjej dziewcząt?

— Nie… niezupełnie — odparła Akwila. — Pracuję z panną Libella.

— Z nią! — Pani Skorek zlustrowała Akwilę od stóp do głów. — Zielony to bardzo ryzykowny kolor. Co cię tu sprowadza, moje dziecko?

— Mam na imię Akwila.

— Hmm… — W głosie pani Skorek nie było aprobaty. — Chyba lepiej będzie, gdy wejdziesz. — Podniosła wzrok do góry i wydała dźwięk „ts!”. — Spójrz tylko. Kupiłam to kiedyś najarmarku w Kawałku. Było bardzo kosztowne!

Siatka na czary wisiała w strzępach.

— Chyba nie ty to zrobiłaś? — zapytała pani Skorek.

— Wisi zbyt wysoko — odparła Akwila.

— Wejdź.

To był dziwny dom. Nie miało się wątpliwości, że mieszka w nim czarownica, i nie tylko dlatego że w szczycie każdych drzwi wycięto wysoki trójkątny otwór, by pani Skorek mogła przez nie przechodzić. Na ścianach domku panny Libelli nie było nic poza plakatami z cyrku, a tutaj wszędzie wisiały prawdziwe obrazki, na dodatek wszystkie były… czarujące. Widniało na nich mnóstwo sierpów księżyca oraz młodych kobiet — uczciwie mówiąc, niedokładnie ubranych — towarzyszyli im potężni mężczyźni z rogami i, no… nie tylko rogami. Na deskach podłogi były słońca i księżyce, a sufit w pokoju, do którego Akwila została wprowadzona, znajdował się bardzo wysoko, był pomalowany na błękitno i ozdobiony gwiazdami. Pani Skorek wskazała fotel z podnóżkiem w kształcie gryfa, a poduszkami w kształcie sierpu księżyca.

— Usiądź tutaj — poleciła. — Pójdę powiedzieć Annagrammie, że jesteś. Tylko nie kop w podnóżek butami. I wyszła przez inne drzwi. Akwila rozejrzała się…współżycz rozejrzał się dookoła…

…i powstała myśl: Trzeba być najsilniejszym. WtedyJest s^ bezpiecznym. Onajest słaba. Wydajejej się, że magię można kupić.

— To naprawdę ona — rozległ się z tyłu głos. — Dziewczynka od serów.

Akwila się podniosła.


* * *

…współżycz przybierałjuż postać wielu postaci, w tym kilku magów, ponieważ magowie poszukują mocy przez cały czas i niekiedy ją znajdują, stosując swe zdradliwe kręgi, dzięki którym okrążają wcale nie jakiegoś demona na tyle głupiego, że da się go złapać groźbami lub zagadkami, ale współżycza, któryjest tak głupi, że niepotrzebne są żadne sztuczki, by dał się złapać. I współżycz pamiętał…


* * *

Annagramma piła ze szklanki mleko. Kiedyjuż się widziało panią Skorek, można też było nieco zrozumieć Annagrammę. Czuło się wprost, że obserwuje świat z uwagą, by zaraz usiąść i spisać listę poprawek.

— Cześć — odezwała się Akwila.

— Podejrzewam, że przyszłaś tu, aby błagać mnie, byśmy cięjednak do nas przyjęły, czyż nie? To mogłoby być nawet zabawne.

— Niezupełnie. Ale mogłabym pozwolić, byś dołączyła do mnie — odparła Akwila. — Smakuje ci to mleko?

Szklanka mleka zmieniła się w zbitą masę trawy i ostów. Annagramma w jednej chwili wypuściła ją z ręki. Szklanka znowu stała się szklanką mleka w momencie, kiedy miała uderzyć w podłogę, szkło rozbiło się na kawałeczki i mleko rozlało po podłodze.

Akwila popatrzyła na sufit. Namalowane gwiazdy rozbłysły prawdziwym światłem. Lecz Annagramma nie odrywała wzroku od rozlanego mleka.

— Mówią, że moc niekiedy przychodzi do nas, słyszałaś o tym? — Akwila spacerowała wkoło Annagrammy. — No cóż, do mnie przyszła. Chcesz być moją przyjaciółką? Czy raczej wolisz… stać mi na drodze? Na twoim miejscu posprzątałabym to mleko.

Skoncentrowała się. Nie wiedziała, skąd to przychodziło, ale wydawało się doskonale wiedzieć, co powinno robić.

Annagramma uniosła się o kilka cali nad podłogę, szarpała się i próbowała uwolnić, ale przez to zaczęła jedynie wirować. Ku obrzydliwemu zadowoleniu Akwili rozpłakała się.

— To ty powiedziałaś, że powinnyśmy używać naszej mocy — mówiła Akwila, chodząc naokoło Annagrammy, która próbowała się uwolnić. — Mówiłaś, że jeśli mamy talent, ludzie powinni o tym wiedzieć. Ty masz głowę na karku, i to dobrze tam przymocowaną.

— Akwila nachyliła się, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. — To byłoby okropne, gdyby okazała się nie aż tak dobrze przymocowana, prawda?

Machnęła dłonią i jej więźniarka opadła na ziemię. Ale choć Annagramma była nieprzyjemna, nie okazała się tchórzem, zerwała się na równe nogi, otworzyła usta do krzyku i podniosła rękę…

— Uważaj — powiedziała Akwila. — Bo mogę to zrobić jeszcze raz.

Annagramma nie była też idiotką. Opuściła rękę i wzruszyła ramionami.

— Udało ci się — przyznała z niechęcią.

— Ale przyznaję, że przydałaby mi się twoja pomoc.

— Niby do czego? — burknęła Annagramma, wciąż się bocząc.

Potrzebujemy sprzymierzeńców, myślał współżycz w umyśle Akwili. Mogą pomóc nas chronić. A w razie czego się ich poświęci. Inne stworzenia zawsze lgną do tych, którzy reprezentują sobą potęgę, a ta w szczególności kocha moc…

— Po pierwsze — mówiła Akwila — żebyś mi powiedziała, gdzie mogę się ubrać takjak ty.

Oczy Annagrammie zalśniły.

— Och, musisz wpaść do Zygzaka Wręcemocnego w Bezwyjściu. On sprzedaje wszystko, czego tylko nowoczesna wiedźma może zapragnąć.

— W takim razie ja chcę wszystko — odparła Akwila.

— Będzie żądał zapłaty — ciągnęła dalej Annagramma. — To krasnolud. Oni potrafią odróżnić prawdziwe złoto od iluzji. Wszyscy próbowali już z nim tej sztuczki. Tylko się śmiał. AJeśli spróbujesz dwa razy, poskarży się na ciebie twojej przełożonej.

„Panna Libella twierdzi, że czarownica powinna mieć tylko tyle pieniędzy, ile trzeba.

— No właśnie — zgodziła się Annagramma — tyle ile trzeba, żeby mogła kupić wszystko, czegojej potrzeba! Pani Skorek twierdzi, że fakt, iż jesteśmy wiedźmami, nie oznacza, że musimy żyć niczym wieśniaczki. Ale panna Libella jest nieco staroświecka. Pewnie w ogóle nie trzyma w domu żadnych pieniędzy.

— ^» ja wiem, skąd mogę wziąć pieniądze — powiedziała Akwila. — Wrócę tutaj, proszę, pomóż mi! po południu i zaprowadzisz mnie do tego krasnoluda.

— Co to było? — zapytała Annagramma ostrym tonem.

— Właśnie powiedziałam zteymąj mnie! że spotkamy się u ciebie po południu… — zaczęła Akwila — ^’ znowu! To było jakby… dziwne echo towarzyszące twoim słowom. Jakby dwoje ludzi próbowało mówić równocześnie.

— Ach, to — odparł współżycz. — To nic takiego. Niedługo przejdzie.

To był interesujący umysł i współżycz lubił go używać, tylko to jedno miejsce, maleńkie, ale wciąż zamknięte, strasznie go złościło, jak drzazga, która uwiera…

Współżycz nie myśli. To, co jest jego niby-umysłem, stanowi wspomnienie wszystkich umysłów, którymi niegdyś był. Sąjak echa po tym, gdy muzyka już zamilknie. Ale nawet echa, obijając się o siebie, mogą stworzyć odrębną harmonię.

Teraz się rozdzwoniły, wydawały z siebie dźwięki mówiące: Dopasuj się. Nie jesteś jeszcze na tyle mocny, by sobie robić wrogów. Znajdź przyjaciół…

Ciemny, niski sklep Zygzaka mieścił w środku mnóstwo wszystkiego, na co można było wydać pieniądze. Zygzak rzeczywiście był krasnoludem, a ci tradycyjnie nie są zainteresowani używaniem magii, jednak z pewnością wiedział, jak ustawić towar, bo w tym są bardzo dobrzy.

Więc były tam różdżki, w większości metalowe, ale trafiały się i takie z rzadkiego drewna. Niektóre miały lśniące końce z kryształu, co oczywiście powodowało, że kosztowały więcej. W dziale „Eliksiry i mikstury” stały butelki z kolorowego szkła — co dziwne, im mniejsza buteleczka, tym miała wyższą cenę.

— Dlatego że zawierają bardzo rzadkie ingrediencje, na przykład łzyjakiegoś prawie niewystępującego węża czy inne takie — powiedziała Annagramma.

— Węże nie płaczą — odparła Akwila.

— Nie płaczą? Pewnie dlatego ich łzy są takie kosztowne. Było tam także mnóstwo innych rzeczy. Z sufitu zwisały chaosy znacznie ładniejsze i bardziej interesujące od wszystkich, jakie dotąd oglądała Akwila. Ponieważ były całkowicie skończone, musiały też być martwe, takjak te, które panna Libella trzymała dla ozdoby. Ale wyglądały dobrze, a przecież liczył się wygląd.

Były nawet kamienie, w które można było patrzeć.

— Kule kryształowe — wyszeptała Annagramma, kiedy Akwila podniosłajeden z nich. — Uważaj! Są horrendalnie drogie! — Iwskazała napis umieszczony bardzo zmyślnie między lśniącymi kulami. Głosił on:

Cudowne do oglądania Przyjemne do potrzymania Jeśli upuścisz Rozszarpią cię dzikie konie Akwila ujęła największą kulę w dłoń i zobaczyła, jak Zygzak przesuwa się nieznacznie zza kontuaru, gotowy podbiec z rachunkiem, gdyby tylko ją upuściła.

„Panna Tyk używa spodka z wodą, do którego nalewa odrobinę atramentu — powiedziała. — Na dodatek woda jest pożyczona, a i na atrament da się kogoś naciągnąć.

„Och, fundamentalizm! — jęknęłaAnnagramma. — Buraki… tak nazywaje pani Skorek… strasznie psują nam opinię. Naprawdę chcesz, żeby ludzie uważali wiedźmy za bandę stukniętych staruch? To takie przaśne! Już najwyższy czas, by zacząć działać profesjonalnie.

— Hmmm — mruknęła Akwila, rzucając kulę w górę, a potem łapiąc jąjedną ręką. — Powinnyśmy coś zrobić, żeby ludzie się nas bali.

— No… tak… z pewnością powinni czuć respekt — udało się powiedzieć Annagrammie. — Ale… gdybym była na twoim miejscu… lepiej bym uważała…

— Dlaczego? — zapytała Akwila, rzucając niedbale kulę za ramię.

— To był najlepszej jakości kwarc! — wrzasnął Zygzak, wybiegając zza kantorka.

— Och, Akwilo! — wykrzyknęła Annagramma, nieco przestraszona, ale powstrzymująca się też od śmiechu.

Zygzak minął je, biegnąc w stronę miejsca, gdzie upadła kula, a teraz leżały setki bardzo kosztownych kawałeczków…

…gdzie nie leżały setki bardzo kosztownych kawałeczków.

I on, i Annagramma w tej samej chwili odwrócili się w stronę Akwili.

A ona obracała kulę na czubku palca.

— Szybkość ręki potrafi oszukać oko — oświadczyła spokojnie.

— Przecież słyszałem trzask rozbijanej kuli! — wykrzyknął Zygzak.

— Oszukuje też ucho. — Akwila odłożyła kulę na miejsce. — Nie chcęjej, ale… — wskazała palcem — wezmę ten naszyjnik, i ten też, i tamten z kotami, i pierścionek, i zestaw tych dwóch, nie, tych trzech, i… a co tojest?

— Hm, to Księga Nocy — powiedziała nerwowo Annagramma. — Rodzaj magicznego dziennika. Zapisujesz w nim, nad czym pracujesz…

Akwila sięgnęła po księgę oprawną w skórę. Na okładce w obramowaniu zjeszcze grubszej skóry widniało oko. Oko przesunęło się tak, że teraz spoglądało na nią. Prawdziwy pamiętnik czarownicy. Robił znacznie większe wrażenie niż jakiś tam bezwartościowy stary kalendarz kupiony od okrężnego sprzedawcy.

— Czyje to oko? — zapytała Akwila. — Czy to był ktoś interesujący?

— No, ja mam tę księgę od magów z Niewidocznego Uniwersytetu — odparł Zygzak, któryjeszcze nie doszedł do siebie. — To nie jest prawdziwe oko, ale ma dość sprytu, by podążać za tobą, aż złapie kontakt z twoim okiem.

— Mrugnęło — stwierdziła Akwila.

— Magowie to naprawdę wyjątkowo sprytni ludzie — powiedział krasnolud, któryjuż wyczuł transakcję. — Czy mam ją dla ciebie zapakować?

— Tak. Zapakuj to wszystko. A teraz czy ktoś mnie styszy? pokaż mi dział ubrań…

…a w nim kapelusze. Czarownice, jak wszyscy, ulegają modom. Bywa, że modne są plisy, kiedy indziej czubekjest tak zakręcony, że potrafi wskazywać ziemię. I nawet najbardziej tradycyjny kapelusz (czarny rożek skierowany czubkiem w górę) potrafi mieć różne odmiany, takie jak na przykład: Wieśniaczka (wewnętrzne kieszenie, materiał nieprzemakalny), Pogromca Chmur (z haczykiem do zaczepiania na miotle) i, często używany, model Bezpieczny (gwarantujący w 80% przetrwanie zawalania się obiektów murowanych).

Akwila wybrała najwyższy rożek z czubkiem skierowanym ku górze. Miał ponad dwie stopy i był wyszywany w gwiazdy.

— To Drapacz Chmur, muszę przyznać, że bardzo w twoim stylu — pochwalił wybór Zygzak, który zwijał się jak fryga, otwierając kolejne szuflady. — Pasuje do czarownicy, która może wiele osiągnąć, wie, czego chce, i nie dba, ile żab przypłaci to życiem. — Parsknął śmiechem. — Chciałbym nadmienić, że wiele dam lubi mieć pasujący do tego kapelusza płaszcz. Chciałbym pokazać fason Północ, czysta wełna, piękny splot, wyjątkowo ciepły, ale… — spojrzał na Akwilę porozumiewawczo — …tak się składa, że mam też płaszcz z bardzo limitowanej serii Lekki Zefir, niezwykle rzadko się trafia, czarny jak węgiel i cienki niczym pajęczyna. Trzeba zapomnieć o ochronie przed chłodem czy deszczem, ale przy najlżejszym podmuchu wygląda niezwykle efektownie. Proszę tylko spojrzeć…

Trzymając płaszcz w dłoni, lekko w niego dmuchnął. Materiał uniósł się w górę i furkotałjak liść na wietrze.

— Och! — jęknęłaAnnagramma.

— Biorę — oświadczyła Akwila. — Włożę go na sobotnie Próby.

— Gdybyś wygrała, powiedz wszystkim, że kupiłaś to tutaj — poprosił Zygzak.

— Kiedy wygram, powiem, że dostałam bardzo przyzwoitą zniżkę — powiedziała Akwila — Nigdy nie daję zniżek — oświadczył Zygzak tak hardo, jak tylko krasnolud potrafi.

Akwila, nie odrywając od niego wzroku, sięgnęła po jedną z najdroższych różdżek. Różdżka zalśniła.

— To numer sześć — wyszeptała Annagramma. — Pani Skorek ma właśnie taką.

— Widzę na niej runy — powiedziała Akwila, a sposób, wjaki wymówiła te słowa, spowodował, że Zygzak pobladł.

„No oczywiście! — wykrzyknęła Annagramma. — Na różdżce muszą być runy.

— Te akurat są wjęzyku Oggham. — Akwila uśmiechała się do krasnoluda bardzo nieprzyjemnie. — Czy powinnam powiedzieć, co jest tu napisane? Napisanejest: „Co za głupek macha mną?”.

— Nie tym tonem do mnie, młoda damo! — wykrzyknął krasnolud. — Kim jest twoja opiekunka? Znam ja takie jak ty! Nauczy się jednego zaklęcia ijużjej się wydaje, że jest panną Weatherwax. Nie dopuszczę do takiego zachowania! Brian!

Zajego plecami poruszyła się kotara, za którą znajdowało się zaplecze sklepu, i po chwili pojawił się mag.

Od razu było widać, że to mag. Oni nigdy nie zostawiają miejsca na niedomówienia. Miał na sobie długą suknię w gwiazdy i różne magiczne symbole, było tam nawet parę cekinów. Jego broda byłaby długa, gdyby ten młody człowiek mógł wyhodować długą brodę. Była jednak poszarpana, wiotka i niezbyt czysta. Ogólny efekt psuł też fakt, że wjednej ręce trzymał papierosa, w drugiej kubek z herbatą, aj ego twarz wyglądałajak u stworzenia, które mieszkało długo na moczarach.

Kubek był wyszczerbiony i zdobił go radosny napis: „Nie musisz znać się na magii, żeby tu pracować, choć by się to przydało!!!!!”.

— Co? — zapytał i dodał z wyrzutem: — Przecież wiesz, że to moja przerwa śniadaniowa.

— Ta młoda… damajest kłopotliwa — powiedział Zygzak. — Rzuca magią. Odpowiada i mądrzy się. To co zwykle.

Brian spojrzał na Akwilę, która uśmiechnęła się do niego promiennie.

— Brian był na Niewidocznym Uniwersytecie — oświadczył Zygzak z uśmiechem wyraźnie mówiącym: No i widzisz! — Otrzymał stopień. O tym, czego nie wie na temat magii, można by napisać książkę! Paniom należy wskazać drogę do wyjścia, Brianie.

— No więc, drogie panie — odezwał się nerwowo Brian, odstawiając kubek. — Zróbcie to, co mówi pan Wręcemocny, i spadajcie, zgoda? Nie chcemy tu żadnych kłopotów, prawda? No dalej, jesteście przecież grzecznymi dziewczynkami.

— Po co panu mag do ochrony, skoro ma pan tyle magicznych amuletów, panie Wręcemocny? — zapytała słodko Akwila.

— No i co tak stoisz? — Zygzak zwrócił się do Briana. — Widzisz, ona to znowu robi! Chyba ci za coś płacę. Wpłyń na nie albo zrób coś!

— Jeśli studiowałeś magię, Brian, to masz jakieś pojęcie o zachowaniu masy, prawda? — zapytała Akwila. — Chodzi mi o to, że dokładnie wiesz, co się dzieje, kiedy chcesz kogoś zamienić w żabę?

— No, ja… — zaczął mag.

— Przecież to tylko przenośnia! — żachnął się Zygzak. — Chciałbym zobaczyć, jak ty zamieniasz kogoś w żabę!

— Życzenie spełnione — odparła Akwila i machnęła różdżką.

— Poczekaj — zaczął Brian — kiedy mówiłem, że byłem na Niewidocznym Uniwersytecie, chodziło mi o…

A zakończył, mówiąc: — Erk!

Oderwij teraz wzrok od Akwili i przenieś się wysoko, ponad sklep i ponad wioskę, tak by krajobraz rozciągnął się pod tobąjak patchwork pól, lasów i gór.

Magia rozchodzi się niczym zmarszczki na wodzie, do której wrzucimy kamień. Nawet kilka mil od miejsca, w którym się wydarzyła, powoduje, że chaosy zaczynają wirować, rwą się siatki na uroki. Im dalej zmarszczki magii odpływają, tym ich siła staje się mniejsza, ale nigdy nie zamiera, wciąż potrafiąją wyczuć urządzenia bardziej wrażliwe od najwrażliwszego chaosu…

Pozwólmy, by oko przesunęło się i teraz opadło w dół, do tego lasu, na tę polanę, do tej chatki…

Na ścianach nie ma nic, tylko biel wapna, podłoga to jedynie zimne kamienie. Na wielkim palenisku nie widać żadnych garnków. Czarny czajnik do herbaty wisi na czarnym haku nad czymś, co od biedy tylko można by nazwać w ogóle ogniem, bo to raptem kilka patyków zgromadzonych na stosik.

Tojest dom, w którym nie ma nic poza kwintesencją rzeczy.

Na górze stara kobieta, cała ubrana w wypłowiałą czerń, leży na wąskim łóżku.

Nie pomyślisz, że nie żyje, tylko dlatego, że najej szyi na sznurku wisi duża kartka z napisem:


NIE JESTEM MARTWA.


…a w tak napisane słowa trudno powątpiewać. Jej oczy są zamknięte, dłonie skrzyżowane na piersiach, usta otwarte.

I po tych ustach chodzą pszczoły, tak samo jak po oczach i po poduszce. Pełno ich w całym pokoju, wlatują i wylatują przez otwarte okno, gdzie na parapecie ktoś postawił rządkiem talerzyki z ocu — krzoną wodą.

Oczywiście żaden talerzyk nie pasuje do innych. Wiedźmy nigdy nie mają naczyń w komplecie. Ale pszczoły pracują, wlatują i wylatują… zajęte, jak to pszczoły.

W chwili gdy zmarszczka magii przepływa w tym miejscu, brzęczenie staje się bardzo głośne i pszczoły wpadają do środka, jakby wpychałje podmuch wiatru. Obsiadają nieruchomą staruszkę tak, że wreszcie jej głowa i ramiona pokryte są nieustannie poruszającą się masą maleńkich brązowych ciałek.

A potem, niczym jeden owad, zrywają się i wylatują przez otwarte okno na zewnątrz, gdzie w powietrzu lata mnóstwo nasio — nek klonu.

Panna Weatherwax usiadła wyprostowana.

— Pfuj! — Wygrzebała z ust szamoczącą się pszczołę. Dmuchnęła na nią, kierując stworzenie w stronę okna.

Przez chwilę jej oczy wydawały się mieć wiele wymiarów, niczym oczy pszczół.

— Więc to tak — powiedziała wreszcie. — Czyżby nauczyła się, jak Pożyczać? A może to ona została wypożyczona?


* * *

Annagramma zemdlała. Zygzak nie odrywał wzroku od żaby, zbyt przerażony, by uciekać w omdlenie.

— No bo widzisz — tłumaczyła Akwila, podczas gdy coś ponad nimi robiło „glup, glup” — żaba waży tylko kilka uncji, podczas gdy Brian… no nie wiem… pewnie ze sto dwadzieścia funtów, prawda? Więc kiedy zamienia się kogoś tak dużego w żabę, musisz znaleźć sposób, by poradzić sobie ze wszystkimi kawałkami, które do niej nie pasują. Rozumiesz, prawda?

Pochyliła się i podniosła z podłogi spiczasty kapelusz maga.

— Szczęśliwy, Brian? — zapytała.

Mała żabka siedząca na stosie materiału spojrzała w górę i wydała z siebie:

— Erk!

Zygzak nie patrzył na żabę. Nie odrywał wzroku od rzeczy, która robiła „glup, glup”. Przypominało to duży różowy balon pełen wody, całkiem przyjemny dla oka, który obijał się o sufit.

— Zabiłaś go! — wyszeptał.

— Co? O nie, to tylko reszta, której w obecnym stanie nie potrzebuje. Można to nazwać… zapasowym Brianem.

— Erk! — wydal z siebie Brian.

— Glup! — wydał z siebie zapasowy Brian.

— Wracając do zniżki… — zaczął pośpiesznie Zygzak — dziesięć procent będzie…

Akwila machnęła różdżką. Wszystkie kryształowe kule uniosły się w powietrze i zaczęły orbitować jedna wokół drugiej, zataczając lśniące koła. Wyglądały tak delikatnie!

— Ta różdżka nie potrafi tego zrobić! — wykrzyknął krasnolud.

— Oczywiście że nie. To śmieć. Aleja potrafię — oświadczyła Akwila. — Mówiłeś coś o dziewięćdziesięciu procentach zniżki? Myśl szybko, bo jestem już bardzo zmęczona. A zapasowy Brian wydaje mi się coraz… cięższy.

— Możesz sobie to wszystko wziąć! Za darmo! Tylko nie pozwól, żeby on się rozlał. Proszę!

„Ależ nie, nie chcę przecież, żebyś wypadł z interesu. Dziewięćdziesiąt procent zupełnie wystarczy. Chciałabym, żebyś myślał o mniejak o… o przyjaciółce…

— Oczywiście! Oczywiście. Jestem twoim przyjacielem! W ogóle jestem bardzo przyjacielski! A teraz proszę, odstaw go! Błagam! — Zygzak padł na kolana. Nie kosztowało go to dużo wysiłku. — Błagam! On wcale nie jest magiem! Chodził tam tylko na zajęcia wieczorowe z grawerunku! Firma wynajmowała od uniwersytetu sale, to wszystko. Wydaje mu się, że tego nie wiem. Ale ponieważ gdzieś podwędził tę suknię, a ponadto przeczytał parę magicznych książek i potrafi mówić ich żargonem, trudno się połapać, że nim niejest! Błagam! Przecież żaden prawdziwy mag nie zgodziłby się robić tego za takie pieniądze,jakiejemu płacę! Nie rób mu krzywdy, proszę!

Akwila machnęła ręką. To, co się w tej chwili zdarzyło, było jeszcze bardziej nieprzyjemne niż wtedy, gdy zapasowy Brian wyskoczył pod sufit, ale wkrótce potem cały Brian stał przed nimi z miną wyrażającą kompletne zdziwienie.

— Dziękuję ci! Dziękuję! Dziękuję! — dyszał Zygzak.

— Co się dzieje? — zapytał nic nierozumiejący Brian.

Zygzak czuł wielką ulgę, ale musiał sprawdzić, czy Brian jest rzeczywiście zdrów i cały, więc zaczął go energicznie poklepywać.

— Niejesteśjuż balonem? — pytał.

— Co to? Ręce precz! — odsunął go Brian.

Z ust Annagrammy wyrwał się jęk. Otworzyła oczy i zobaczywszy Akwilę, próbowała się podnieść, ajednocześnie cofnąć, więc wyglądała jak chodzący do tyłu pająk.

— Proszę, nie rób mi tego! Proszę, nie! — krzyczała. Akwila podbiegła do dziewczyny i pomogłajej się podnieść.

— Tobie bym nigdy nic nie zrobiła, Annagrammo! — wykrzyknęła radośnie. — Przecież jesteś moją przyjaciółką! Wszyscyjesteśmy przyjaciółmi! CzyZ to nie cudowne proszę, proszę, niech ktoś mnie powstrzyma…


* * *

Musicie pamiętać, że praludki nie są krasnoludkami. Teoretycznie krasnoludki wykonują za ciebie prace domowe w zamian za spodeczek mleczka.

Jeśli chodzi o Fik Mik Figle… zapomnij o tym.

Nie żeby nie próbowały, jeśli oczywiście ciebie lubią i jeśli nie obrazisz ich propozycją spodka z mlekiem. Chcą pomagać. Tyle że kiepsko im to wychodzi. Na przykład nie powinno się chyba próbować oczyścić garnka ze starej rdzy przez uporczywe uderzanie nim w głowę.

Chyba też nikt nie chciałby zobaczyć zlewu pełnego praludków pomiędzy najlepszą porcelaną. Lub swojego ulubionego dzbanka, który się toczy to wjedną, to w drugą stronę po podłodze, podczas gdy praludki w środku walczą z brudem i z sobą nawzajem.

Ale panna Libella, dla której porcelana nie była tematem do zmartwienia, uznała, że lubi Figli. Było w nich coś niezniszczalnego. Co więcej, kobieta o dwóch ciałach nie robiła na nich najmniejszego wrażenia.

— E, to nic — oświadczyłjej Rozbój. — Kiedyś służyliśmy Królowej do najazdów i trafiliśmy raz do świata, gdzie ludzie mieli po pięć ciał każdy. I to różnej wielkości, by łatwiej było wykonywać różne prace.

— Naprawdę? — zapytałyjednocześnie oba ciała panny Libelli. „Owszem, a największe ciało miało ogromną lewą rękę do otwierania słojów z przetworami.

— Te przykrywki nieraz bardzo trudno odkręcić — zgodziła się panna Libella.

— No tak, oglądaliśmy przedziwne królestwa, kiedy byliśmy wojskiem Królowej. Ale rzuciliśmy tę robotę, bo była intrygantką i kutwą, ot co!

_No właśnie, wcale nie wyrzuciła nas z Krainy Baśni za to tylko, że byliśmy całkiem ululani o drugiej po południu, choć niektóre łobuzy tak… — GłupiJaś nie mógł skończyć, bo miał zatkane usta.

— Ululani? — powtórzyła panna Libella.

— No… ojej, chodziło mu o… zmęczeni. Tak, właśnie, zmęczeni. To właśnie miał na myśli — powiedział Rozbój, trzymając dłonie silnie zaciśnięte na ustach swego brata. — Nie wiesz, jak się rozmawia z damą, ty ciutskunksie!

— No… chciałam wam bardzo podziękować za pozmywanie naczyń — odezwała się panna Libella. — Naprawdę nie musieliście…

— Żaden kłopot — odparł pogodnie Rozbój, wypuszczając wreszcie Jasia. — Jestem pewien, że wszystkie talerze da się posklejać, trzeba tylko ciutkleju.

Panna Libella spojrzała na zegar bez wskazówek.

— Robi się późno. Jakajest wasza propozycja? — Co?

— Czy macie plan?

— Och, plan. No oczywiście.

Rozbój zaczął szperać przy swoim sączku — jest to skórzany woreczek, który prawie każdy Figiel nosi u paska. Zawartość sączka jest zazwyczaj tajemnicza, ale niekiedy drzemiąw nim wielkie możliwości.

Tym razem objawił się złożony po wielekroć papier. Panna Libella ostrożnie go rozłożyła.

— „PLN”? — zapytała.

— Tak! — oznajmił z dumą Rozbój. — Przybyliśmy przygotowani! Tylko spójrz, jest zapisany! Plan.

— Jak… powinnam to wyrazić? — zastanawiała się panna Libella. — No tak, wyruszyliście jak najspieszniej, przebyliście całą tę drogę, aby uratować Akwilę od stworzenia, którego nie da się zobaczyć, którego nie można dotknąć, powąchać ani zabić. Co zamierzaliście zrobić, kiedyjuż tu przybędziecie i znajdziecieje?

Rozbój podrapał się w głowę. Skutkiem tego były skaczące… no, nie myśli.

— To jedyny słaby punkt.

— Poza nim plan byłby wykonany?

— Jasne, po tojest plan — odparł Rozbój, znowu się rozjaśniając.

— Więc jak to ma wyglądać?

— Zazwyczaj przeciwnicy starają się nas powstrzymać, a my staramy się przeć do przodu.

— Ale to stworzenie siedzi w jej głowie!

— Jeśli trzeba, pójdziemy dojej głowy. Miałem nadzieję, że zdążymy, zanim to coś w nią wlezie, ale możemy go dalej ścigać.

Twarz panny Libelli była znakiem zapytania. A nawet dwoma znakami zapytania.

— Wewnątrz jej głowy? — zapytała.

— No jasne — odparł Rozbój, jakby takie rzeczy zdarzały się co dzień. — Niet problema. Wchodzimy i wychodzimy z każdego dowolnego miejsca. No, może poza pubami, gdzie z wychodzeniem mamy pewne kłopoty. Ale głowa? Bułka z masłem.

— Przepraszam, że pytam, ale mówimy tu o prawdziwej żywej głowie — tłumaczyła naprawdę przestraszona panna Libella. — Jak to robicie? Wchodzicie uszami?

Rozbój poszukał spojrzeniem pomocy u barda Wojtka Wiel — kiejgęby.

— Za małe, proszę pani — odparł bard, nie tracąc cierpliwości. — Ale trzeba pamiętać, że my potrafimy się poruszać między światami. Jesteśmy postaciami z bajki.

Panna Libella pokiwała obiema głowami. To była prawda, choć spoglądając na zwarte szeregi Fik Mik Figli, trudno było pamiętać, że technicznie biorąc, były bajkowymi postaciami. Trochę takjak trudno się pamięta, że pingwiny to ptaki, kiedy się je widzi pływające pod wodą.

— I…? — zapytała.

— Możemy się dostać do snu… A umysł to przecież tylko inny rodzaj snu.

— Nie, na to nie pozwolę! — wykrzyknęła panna Libella. — Nie mogę się zgodzić, byście biegali po głowie młodej dziewczynki! Popatrzcie tylko na siebie. Ostatecznie jesteście w pełni dorosłymi… no, jesteście po prostu mężczyznami. To byłoby tak… jakbyście przeczytali jej pamiętnik!

— Naprawdę? — Rozbój bardzo się zdziwił. — Dojej pamiętnika zaglądaliśmy wiele razy. I nic złego się nie stało.

— Zaglądaliście dojej pamiętnika?! — zapytała przerażona panna Libella. — Dlaczego?

Później, kiedy o tym myślała, wiedziała, że powinna znać odpowiedź z góry.

— Ponieważ był zamknięty — odparł spokojnie GłupiJaś. — Gdyby nie chciała, by ktoś tam zaglądał, po co by go chowała do szuflady pod skarpetkami? Tak czy siak było tam pełno słów, których nie rozumieliśmy, a poza tym rysunki serc i kwiatków, i takie tam.

— Serca? Naprawdę? — Panna Libella potrząsnęła głową. — Ale nie powinniście tego robić! Awchodzenie w czyjś umysłjestjeszcze gorsze.

— Współżyczjuż tam jest, proszę pani — powiedział łagodnie Strasznie Ciut Wojtek Wielkagęba.

— Przecież powiedziałeś, że nie możecie nic na to poradzić!

— Ale ona może. Jeśli ją tam odnajdziemy. Jeśli znajdziemy ten maleńki ciutkawałeczekjej, któryjest ciągle nią. A kiedy się ją rozrusza, dzielny z niej wojownik. Bo widzi pani, umysłjestjak cały świat. Ona się gdzieś tam chowa, spoglądając przez swoje własne oczy, słuchając swoimi własnymi uszami, chce, by ludzie ją usłyszeli, i stara się tak schować, by ten stwór nie mógłjej znaleźć… a będzie szukał, aż ją zgniecie…

Panna Libella sama poczuła się, jakby była ścigana. Patrzyło na nią pięćdziesiąt twarzyczek, na których malowała się mieszanina smutku i nadziei, a pomiędzy tymi uczuciami tkwiły połamane nosy. A ona nie miała lepszego planu. Nie miała nawet PLN-u.

— No dobrze — wydusiła z siebie wreszcie. — Ale przynajmniej musicie się przedtem wykąpać. Wiem, że to głupie, lecz dzięki temu będę sięjakoś lepiej czuła.

Odpowiedział jej zbiorowyjęk.

— Kąpiel? Dopiero co się kąpaliśmy, nie minął jeszcze nawet rok — oświadczył Rozbój. — Kiedy wylądowaliśmy w tym wielkim stawie dla statków!

— Na litość! — wykrzyknął Duży Jan. — Nie możesz żądać, by mężczyzna brał tak często kąpiel! Nic by z nas nie zostało!

— Gorącą wodą i z użyciem mydła! — Panna Libella była nieugięta. — Nie ustąpię. Naleję wody i… przerzucę przez krawędź cebrzyka linę, żebyście mogli się wdrapywać i wychodzić, ale macie. być czyści. Jestem czar… wiedźmą i lepiej róbcie, co wam każę!

— Och, na wszystkie szczury! — zawołał Rozbój. — Zrobimy to dla dużej ciutwiedźmy. Ale nie będziesz podglądać, co?

— Podglądać? — powtórzyła w oszołomieniu panna Libella. Jej palec wskazujący trząsł się lekko. — Marsz do łazienki!

Trzeba wszakże powiedzieć, że panna Libella podsłuchiwała pod drzwiami. Czarownice robią takie rzeczy.

Przez jakiś czas panowała cisza zakłócana tylko łagodnym pluskiem wody, ale potem doszłyją słowa:

— To nie jest takie złe, jak myślałem!

— Całkiem przyjemne.

— Patrzcie, tutaj jest duża żółta kaczka. Który to pcha swój wielki nochal?

Nastąpiło wilgotne „kwak!”, a potem odgłos bąbelków, kiedy gumowa kaczka opadała na dno.

— To chyba nie było najlepsze dla statku wypić wodę ze stawu, w którym się kapaliśmy. Okropnejest słyszeć, jak statek chce splunąć.

— Ale to nas zmiękczy. Nie ma dobrej kąpieli, jeśli wody nie skuwa lód.

— Kogoś nazywasz mięczakiem?

Potem siła plusków nasiliła się znacznie, aż wreszcie woda zaczęła wypływać pod drzwiami. Panna Libella zastukała.

— Wychodzić mi tu zaraz i wycierać się! — rozkazała. — Ona może lada chwila wrócić.

Ale na to musieli poczekać jeszcze ze dwie godziny, podczas których panna Libella osiągnęła taki stan zdenerwowania, że jej naszyjniki podzwaniały przez cały czas.

Do bycia wiedźmą dojrzała później niż przeciętna kobieta. Choć dwa ciała potęgowały naturalne skłonności, jednak nigdy magiajej nie uszczęśliwiała. Prawdę mówiąc, większość czarownic potrafi przejść przez życie, nie zajmując się żadną poważną niezaprzeczalną magią (robienie chaosu, siatek na uroki i łapaczy snów nie do końca się liczy, możnaje raczej potraktować jak rzemiosło, a cała reszta to medycyna stosowana, zdrowy rozsądek i umiejętność niewyglądania śmiesznie w spiczastym kapelusiku). Ale kiedy się jest czarownicą i nosi się spiczasty kapelusz, to trochę takjakby się było policjantem. Ludzie widzą mundur, nie człowieka w nim. Kiedy ulicą biegnie szaleniec wymachujący siekierą, policjant nie może się odwrócić, mrucząc do siebie: „Znajdź raczej kogoś innego. Ja zajmuję się zbłąkanymi psami i bezpieczeństwem na drodze”. Jeśli akuratjesteś w tamtym miejscu i masz odpowiednie nakrycie głowy, bierzesz się do roboty. To naczelna zasada czarownic: wszystko należy do ciebie.

Więc kiedy Akwila zjawiła się wreszcie, panna Libella była dwoma kłębkami nerwów, stała obok siebie, trzymając się za ręce, żeby dodać sobie odwagi.

— Gdzie byłaś, moja droga? — Poza domem.

— I co tam robiłaś? — Nic.

— Widzę zakupy… — Tak.

— Z kim się wybrałaś?

— Z nikim.

— Ach, rozumiem — zaćwierkała panna Libella, kompletnie zagubiona. — Pamiętam, jak ja spędzałam czas za domem, nic nie robiąc. Czasami można być dla siebie najgorszym towarzystwem. Wierz mi, coś wiem na ten temat…

Ale Akwilajuż była na górze.

Mimo że trudno byłoby dostrzec jakiś ruch, w pomieszczeniu zaczęły się pojawiać Figle.

— Rozmowa nie poszła wam najlepiej — stwierdził Rozbój.

— Ona wygląda zupełnie inaczej! — wyrzuciła z siebie panna Libella. — Inaczej się porusza! Nie wiedziałam, co robić. I te wszystkie ubrania!

— No właśnie. Stroi się w piórka niczym młody kruk — oznajmił Rozbój.

— Widzieliście te torby? Skąd wzięła pieniądze? Ja z całą pewnością nie mam takich…

Zamarła i obie panna Libella wykrzyknęłyjednocześnie: — Onie!…

— …z całą pewnością nie! Ona by na pewno nie…

— …zrobiła tego, prawda?

— Nie wiem, o czym mówisz — odezwał się Strasznie Ciut Wojtek Wielkagęba — ale to, czego ona by nie zrobiła, nie ma najmniejszego znaczenia. Za myślenie odpowiada współżycz!

— Ojej! — Panna Libella klasnęła we wszystkie cztery dłonie. — Muszę iść do wioski i sprawdzić!

I jedna z niej ruszyła pędem do drzwi.

— No, przynajmniej odniosła miotłę — mruczała do siebie ta, która została. Najej twarzy malowało się pewne roztargnienie, które pojawiało się zawsze, kiedy oba ciała nie były w tym samym miejscu.

Usłyszeli na górze jakieś hałasy.

— Głosuję za tym, żeby po prostu walnąć ją lekko w głowę — zaproponował Duży Jan. — Kiedy straci przytomność, nie powinien nam robić żadnych kłopotów, co nie?

Panna Libella zaciskała nerwowo dłonie.

— Nie! — oświadczyła. — Ja tam pójdę i poważnie z nią porozmawiam!

— Mówiłem już pani, że to nie ona — odezwał się Strasznie Ciut Wojtek ze znużeniem.

— No dobrze, poczekam, aż odwiedzę pana Gniewniaka — powiedziała panna Libella, stając w drzwiach kuchni. — Już prawie tam jestem… a on… śpi. Podniosę tylko leciutko wieko…jeśli zabrałaje go pieniądze, bardzo się będę gniewać.


* * *

To świetny kapelusz, pomyślała Akwila. Był przynajmniej tak wysoki jak kapelusz pani Skorek i jego czerń przepięknie lśniła. Gwiazdy migotały.

Pozostałe pakunki rozrzucone były po podłodze i łóżku. Wyciągnęła kolejną czarną sukienkę, tę z czarną koronką, i płaszcz, który rozwinął się w powietrzu. Ten płaszcz naprawdęjej się podobał. Wystarczył najmniejszy podmuch, a nawet podmuszek, by rozwinął siC i nadął, jakby rozpętała się wichura. Jeśli zamierzasz być wiedźmą, powiedziała do siebie, najwyższy czas, żebyś na taką wyglądała.

Obróciła się raz i drugi, a potem powiedziała kompletnie bez zastanowienia, tak że współżycz w niej nie zdołał się przygotować:

— Zobacz mnie.

I współżycz nagle znalazł się pozajej ciałem. Akwila była wolna. To było takie niespodziewane…

Poczuła, że jest sobą od stóp do głów. Rzuciła się do łóżka, złapała różdżkę Zygzaka i machała nią niczym bronią.

— Trzymaj się ode mnie z daleka! — krzyczała. — Zostań tam. To moje ciało, nie twoje. Przez ciebie ono robiło okropne rzeczy! Ukradłeś pieniądze panu Gniewniakowi. Popatrz tylko na te idiotyczne ubrania! I nie wiesz, co tojestjedzenie i picie. Trzymaj się z daleka. Nie wpuszczę cię z powrotem! Nawet nie śmiej! To ja mam moc!

My też ją mamy, odpowiedziałjej własny głos w jej głowie. Twoją.

Rozpoczęła się walka. Ktoś, kto by na nią patrzył, widziałby tylko dziewczynkę w czarnej sukni, miotającą się po całym pokoju, machającą rękami, jakby pociągałyje niewidzialne sznurki. Akwila walczyła o każdą część swego ciała, o każdy najmniejszy nawet palec. Obijała się o ściany, wpadała na drewnianą skrzynię… Nagle gwałtownie otworzyły się drzwi.

Stała w nich jedna panna Libella. Już nie była zdenerwowana, o nie, teraz przepełniała ją wściekłość. Wymachiwała przed sobą trzęsącym się palcem:

— Posłuchaj mnie, kimkolwiek jesteś! Czy ty ukradłeś panu Gniew…?

Współżycz odwrócił się. Współżycz uderzył. Współżycz… zabił.

Загрузка...