Rozdział dziewiąty Dusza i kwintesencja

Akwila otworzyła oczy, przypomniała sobie wszystko i pomyślała: Czy to był sen, czy to było naprawdę?

Jej następna myśl brzmiała: Skąd wiem, że ja toja? Przypuśćmy, że nie jestem sobą, tylko tak myślę? Skąd to mogę wiedzieć? Kim jest to ja”, które zadaje pytania? Czy toja myślę? I skąd mam wiedzieć, jeśli nieja?

— Mnie o to nie pytaj — odpowiedział głos tuż przyj ej głowie. — Czy to zgadywanka?

To był GłupiJaś. Siedział najej poduszce.

Akwila leżała na łóżku w domku panny Libelli. Przykrywałają zielona kapa. Kapa. Zielona. Nie trawa, nie wzgórza… ale gdy się tak patrzyło, można byje pomylić.

— Czy to wszystko mówiłam na głos? — zapytała Akwila. — Jasne.

— I… to wszystko się wydarzyło, prawda?

— Oczywiście — potwierdził radośnie GłupiJaś. — Duża wiedźma siedziała tu do południa, ale potem powiedziała, że już się chyba nie obudzisz jako potwór.

Fragmenty wspomnień zaatakowały pamięć Akwili niczym rozgrzane do czerwoności kawałki skał spokojną planetę.

— Czy tobie nic niejest?

— Pewnie — odparłJaś.

— A co z panną Libellą?

Ten fragment pamięci był potężnyjak meteoryt, który pozbawił życia miliony dinozaurów. Akwila złapała się dłońmi za usta.

— Jajązabiłam! — wykrzyknęła.

— Nie, ty wcale…

— Zabiłam ją! Czułam, jak mój umysł to robi! Rozgniewała mnie! Więc tylko machnęłam ręką o tak… — tuzin Figli schowało się pod kapę — i ona eksplodowała! To byłamja! Pamiętam!

— Tak, ale wielka czarownica czarownic powiedziała, że ono używało twojego umysłu, by nim myśleć… — mówił Jaś.

— Pamiętam to! To byłamja, zrobiłam to własną ręką! — Figle, które w międzyczasie wysunęły głowy spod kapy, zanurkowały pod nią znowu. — Och… moje wspomnienia… pamiętam pył, który zamienia się w gwiazdy… gorąco… krew, czuję krew… pamiętam… pamiętam sztuczkę „zobacz mnie”! O nie! Można powiedzieć, że go zaprosiłam. I zabiłam pannę Libellę!

Cienie przesłoniłyjej oczy, w uszach dzwoniło. Akwila usłyszała otwierane drzwi i jakieś ręce podniosły ją, jakby była lekka niczym piórko. Przerzucono ją przez ramię, następnie zniesiono dość pospiesznie po schodach najasność poranka, tam rzucono na ziemię.

— …My wszyscy… zabiliśmy ją… weź jeden srebrny tygiel… — mamrotała.

Ktoś z całej siły uderzył ją w twarz. Poprzez wewnętrzną mgłę spoglądała na ciemną postać przed nią. W dłoń wepchnięto jej uchwyt wiadra.

— Idź teraz wydoić kozy. I to szybko, Akwilo, słyszysz? Te stworzenia mają do ciebie zaufanie! Czekają na ciebie! Akwilo, idź do kóz! Ręce wiedzą, jak to zrobić, głowa sobie przypomni i stanie się silniejsza!

Ktoś siłą posadził ją na stołeczku do dojenia i poprzez mgłę, która wciąż przesłaniała jej oczy, dostrzegła skuloną Czarną Meg.

Dłonie pamiętały. Znalazły wiadro, złapały za wymię, a potem, właśnie w chwili gdy Meg podniosła nogę, by kopnąć w skopek, zdołały także ją złapać i przytrzymać bezpiecznie na platformie do dojenia.

Akwila pracowała wolno, jej głowę wciąż wypełniała gorąca mgła. Pozwalała, by ręce działały samodzielnie. Skopek był napełniany i opróżniany, wydojona koza dostawała wiadro jedzenia z pojemnika…

…Rwetest Prostota był dość zdziwiony faktem, że doi kozę. Zamarł.

Jak się nazywasz?” — zapytałjakiś głos za nim. „Rwetest. Prostota”.

— Nie. To był mag, Akwilo! Onjest najsilniejszym echem, ale niejesteś nim. Wejdź do obory, Akwilo!

Potykając się, przeszła do ciemnego pomieszczenia, słuchając kierującego nią głosu, i nagle świat się ześrodkował. Na płycie leżał śmierdzący zepsuty ser.

— Kto go tu położył? — zapytała.

— Współżycz. Chciał zrobić ser, używając do tego magii! Ty nie jesteś nim, Akwilo. Ty wiesz, jak powinno się robić ser, prawda? Wiesz to na pewno! Jak masz na imię?

…wszystko było zamieszaniem i dziwnymi zapachami. W panice ryknęła…

Znowu poczuła uderzenie w twarz.

— Nie, to był tygrys szablastozębny, Akwilo! To wszystko tylko stare wspomnienia współżycza. Przebywał w wielu stworzeniach, ale ty nimi niejesteś. Pokaż się, Akwilo!

Słyszała słowa, lecz właściwie ich nie rozumiała. Przepływały gdzieś tam, pomiędzy ludźmi, którzy byli tylko cieniami. Ale nie potrafiła ich nie posłuchać.

— Kurka wodna! — wykrzyknęła zamglona wysoka postać. — Gdzie jest ten mały błękitny koleżka? Pan Bój?

— Jestem, proszę pani. I nazywam się Rozbój, proszę pani. I błagam, proszę nie zamieniać mnie w nic nienaturalnego, proszę pani!

— Mówiłeś, że miała pudło ze swoimi rzeczami. Znieś mi tu je natychmiast. Bałam się, że coś takiego mogło się wydarzyć. To okropne, ale nie mam wyjścia!

Akwila została kolejny raz obrócona, spoglądała w zamgloną twarz, a silne dłonie trzymałyją za ramiona. Dwoje niebieskich oczu wpatrywało się w nią przenikliwie. Lśniły we mgle niczym szafiry.

— Jak masz na imię, Akwilo? — zapytał głos.

— Akwila!

Oczy się w nią wwiercały.

— Naprawdę? Zaśpiewaj mi w takim razie pierwszą piosenkę, jakiej się w życiu nauczyłaś. Już!

— Hzan, hzana, m’tzana…

— Przestań, tego nigdy nie uczyli w krainie kredy! Nie jesteś Akwilą. Podejrzewam, że jesteś królową pustyni, która zabiła swoich dwunastu mężów przy pomocy piaskowej wiedźmy i skorpiona! Aja szukam Akwili. Ty wracaj w swoje ciemności!


* * *

Wszystko znowu zmętniało. Poprzez mgłę dochodziła do niej dyskusja szeptem.

— No cóż, to może zadziałać — odezwał się wreszciejakiś głos. — Jak masz na imię, praludku?

— Strasznie Ciut Wojtek Wielkagęba Mik Figiel, proszę pani.

— Ijesteś bardzo mały, prawda?

— Tylko jeśli bierzemy pod uwagę wzrost, proszę pani. Dłonie na ramionach Akwili się zacisnęły. Błękitne oczy zalśniły.

— Co oznacza twoje imię w starymjęzyku Fik Mik Figli, Akwilo? Myśl…

To nadeszło z najgłębszych głębin jej umysłu, rozgarniając po drodze mgłę. Nadeszło, przedzierając się przez głośno protestujące głosy, przenosząc ją w miejsce, gdzie już nie dosięgafyjej niewidzialne ręce. Do przodu, pozostawiając gdzieś za sobą mgłę.

— Moje imię znaczy: Woda — powiedziała i nogi się pod nią ugięły.

— O nie, nic z tego, tego ci wcale nie potrzeba — mówiła postać, która ją trzymała. — Wyspałaś się dosyć. No dobrze, wiesz, kimjesteś! Teraz musisz się trzymać i działać! Musisz być Akwilą ze wszystkich sił, tak bardzo jak tylko możesz, a wtedy inne głosy zostawią cię, uwierz mi. Chociaż to nie najgorszy pomysł, żebyś przez jakiś czas nie robiła kanapek.

Czuła się lepiej. Wypowiedziała swoje imię. Ci, co protestowali wjej głowie, uspokoili się nieco, chociaż wciąż coś między sobą szeptali, tak że trudnojej było się skupić. Ale teraz przynajmniej widziała dobrze. Ubrana na czarno postać, kt orają trzymała, nie była wcale wysoka, ale tak świetnie grała swoją rolę, że udawałojej się oszukać większość ludzi.


* * *

— Och… to jest… panna Weatherwax?

Panna Weatherwax pchnęłają delikatnie na krzesło. Na każdym pozwalającym na to miejscu w kuchni siedziały Fik Mik Figle i przyglądały się Akwili.

— Tak, toja. I mamy tu niezły bałagan. Odpocznij chwilę, a potem musimy się brać do roboty…

— Dzień dobry paniom. No ijak ona się miewa?

Akwila odwróciła głowę. W drzwiach stała panna Libella. Była blada i opierała się na lasce.

— Leżałam w łóżku, ale pomyślałam: Nie ma żadnego powodu, żeby się tak nad sobą użalać — oświadczyła.

Akwila wstała z krzesła.

— Jest mi tak przy… — zaczęła, lecz panna Libella tylko machnęła ręką lekceważąco.

— Nie twoja wina — powiedziała, siadając ciężko przy stole. — Jak się czujesz? I jeśli już jesteśmy przy tym, kim jesteś?

Akwila poczerwieniała.

— Wciąż sobą, jak sądzę — szepnęła.

— Zjawiłam się tu wczoraj wieczorem, żeby sprawdzić, jak się czuje panna Libella — odezwała się panna Weatherwax. — I żeby zająć się tobą także, dziewczyno. Mówiłaś przez sen, a raczej mówił Rwetest Prostota, czy raczej to, co z niego zostało. Ten stary mag okazał się całkiem pomocny jak na to, że składa sięjuż tylko z wiązki wspomnień i przyzwyczajeń.

— Nie rozumiem, o co chodzi z tym magiem — powiedziała Akwila. — Czyż królową pustyni.

— Nie rozumiesz? — zdziwiła się czarownica. — No cóż, współżycz kolekcjonuje ludzi. Stara się ich dodać do siebie, tak to chyba można ująć, używa ich do myślenia za niego. Doktor Prostota badał współży — cze paręset lat i wreszcie zastawił najednego pułapkę. W którą sam wpadł, stary głupiec. Wreszcie go to zabiło. Wszyscy na końcu ginęli. Najpierw tracili zmysły, w taki lub inny sposób, a wtedy zapominali, czego nie wolno im zrobić. Ale on trzymał coś w rodzaju… słabej kopii każdej z tych postaci, coś w rodzaju żywej pamięci… — Spojrzała na zdumionąAkwilę i wzruszając ramionami, dodała: — Cośjakby ducha.

— I zostawił te duchy w mojej głowie?

— Tak naprawdę to bardziej duchy duchów. Coś, na co nie mamy określenia.

Panna Libella wzdrygnęła się.

— No, wreszcie mamy to już za sobą. — Głos jej zadrżał. — Czy ktoś ma ochotę na filiżankę dobrej herbaty?

— Och, to proszę zostawić nam! — wykrzyknął Rozbój, zrywając się na równe nogi. — Głupi Jasiu, bierz chłopaków i przygotujcie paniom herbatę!

— Dziękuję — odparła słabo panna Libella, słysząc za sobą brzęk naczyń. — Czuję się takaniez… Zaraz, zaraz, wydawało mi się, że potłukliście wszystkie filiżanki do herbaty, kiedyje myliście.

— Oczywiście — potwierdził rozpromieniony Rozbój. — Ale Jaś znalazł pełen kredens bardzo starych Filiżanek…

— To niezwykle cenna porcelana, którą podarował mi ktoś bardzo bliski! — wykrzyknęła panna Libella. Ruszyła w stronę zlewu. Z zadziwiającą szybkościąjak na kogoś, kto jest częściowo nieżywy, wyrwała czajniczek, filiżankę i spodek z rąk zaskoczonych praludków i trzymałaje tak wysoko, jak tylko potrafiła.

— Na litość! — wykrzyknął Rozbój, wpatrując się w zastawę. — To się nazywa wiedźma!

— Przykro mi, że byłam niegrzeczna, ale mają dla mnie ogromną wartość sentymentalną! — oświadczyła panna Libella.

— Panie Boju, a teraz pan i pańscy ludzie zostawią pannę Libellę w spokoju i zamkną się! — powiedziała panna Weatherwax. — Proszę nie przeszkadzać pannie Libelli w robieniu herbaty.

— Ale ona trzyma… — zaczęła niezwykle zdziwiona Akwila.

— I niech w tym nie przeszkadzaj ej twoja paplanina, dziewczyno! — ostro przycięłajej wiedźma.

— No tak, ale ona podniosła ten czajniczek bez… — zaczął jakiś głosik.

Wiedźma się odwróciła. Figle cofnęły się niczym morska fala.

— Głupi Jasiu — odezwała się lodowatym tonem — w mojej studni znajdzie sięjeszcze miejsce najedną żabę, pod warunkiem jednakże, że masz na to dość rozumu.

— Ha, to akurat się pani nie uda! — oświadczył dumnie Głupi Jaś, zadzierając hardo głowę. — Oszukałem panią. Ponieważja mam mózg żuka!

Panna Weatherwax wpatrywała się w niego przez chwilę płonącym wzrokiem, po czym odwróciła się z powrotem do Akwili.

— Ja zamieniłam kogoś w żabę — powiedziała dziewczynka. — To było okropne. Nie zmieścił się w niej cały, więc pozostało coś dużego i różowego…

— Teraz to nie ma żadnego znaczenia — powiedziała panna Weatherwax głosem, który nagle był tak miły i normalny, że przypominął dzwonienie dzwoneczków. — Z pewnością wiele xtsct^ wydaje ci się tu innych niż w domu, prawda, moje dziecko?

— Co? No tak, oczywiście, w domu nie zamieniałam… — zaczęła Akwila zdziwiona, po czym zauważyła, że staruszka wykonuje tuż nad kolanami chaotyczne okrężne ruchy, które w jakiś sposób oznaczały: Zachowuj się, jakby nic dziwnego się nie stało.

Więc gawędziły jak oszalałe na temat owiec i panna Weather — wax powiedziała, że one są bardzo wełniste, czyż nie, a Akwila odparła, że są, i to wyjątkowo, a panna Weatherwax na to, że słyszała, iż bardzo wełniste… a w tym czasie wszystkie oczy w pomieszczeniu śledziły pannę Libellę…

…która przygotowywała herbatę, używając czterech rąk, z których dwóch nie było, ale ona nie zdawała sobie z tego w ogóle sprawy.

Czarny czajnik przeżeglował przez pokój i najwyraźniej sam przelał swą zawartość do dzbanka. Filiżanki, spodeczki, łyżeczki i cukiernica przemieszczały się, jakby doskonale wiedziały, gdzie mają się znaleźć.

Panna Weatherwax nachyliła się ku Akwili.

— Mam nadzieję, że nadal się czujesz… samotna? — wyszeptała.

— Tak, dziękuję pani. Chciałam powiedzieć, że mogę… takjakby… czuć ich tutaj, lecz nie wchodzą mi w drogę… i… ale wcześniej czy później ona zda sobie sprawę… to znaczy… tak będzie, prawda?

— Ludzki umysł to bardzo śmieszna rzecz — wyszeptała stara kobieta. — Zdarzyło mi się kiedyś opiekować biednym młodym człowiekiem, któremu drzewo zmiażdżyło nogi. Stracił je od kolan w dół. Musiał mieć drewniane protezy. Które zresztą zostały zrobione z tego właśnie drzewa, co stanowiło pewną rekompensatę. Trzeba powiedzieć, że ten młody człowiek dość szybko stanął na nogi. Ale pamiętamjak do mnie mówił: „Panno Weatherwax, nadal czuję, że coś idzie mi w pięty”. To jest tak, jakby głowa nie zaakceptowała tego, co się wydarzyło. I w dodatku ona niejest przecież… zacznijmy od tego, że ona niejest całkiem zwyczajną osobą. Przyzwyczaiła się, że ma ręce, których nie widzi…

— No i proszę. — Panna Libella krzątała się nad trzema filiżankami i cukiernicą. — Jedna dla ciebie,jedna dla ciebiejedna dla… och!

Cukiernica wymsknęła się z niewidzialnej dłoni i cukier rozsypał się na stole. Panna Libella przez chwilę przyglądała się w przestrachu, filiżanka trzymana przez drugą niewidzialną rękę zadrżała.

— Niech pani zamknie oczy, panno Libello! — W głosie panny Weatherwax brzmiałajakaś dziwna ostrość, aż Akwila również zamknęła oczy. — Dobrze! Teraz wiesz, gdziejest filiżanka, czujesz swoją rękę — mówiła panna Weatherwax. — Zaufaj jej! Twoje oczy nie widzą wszystkiego! A teraz odłóż delikatnie filiżankę… tak, dobrze. Możesz otworzyć oczy, ale chciałabym, żebyśjeszcze coś teraz zrobiła, specjalnie dla mnie. Połóż te dłonie, które widzisz, płasko na stole. Dobrze. W porządku. Teraz, bez odrywania tych rąk, pójdź do kredensu i wyjmij błękitne pudełko z maślanymi ciasteczkami. Lubię maślane ciasteczka do herbaty. Bardzo ci dziękuję.

— Ale… aleja nie mogę tego teraz zrobić…

— Zapomnij o „nie mogę”, panno Libello — żachnęła się panna Weatherwax. — Nie myśl o tym, tylko to zrób! Moja herbata stygnie!

Więc wiedźmowatość polega także na tym, pomyślała Akwila. To trochę przypomina sposób rozmawiania babci Dokuczliwej ze zwierzętami. Cośjest takiego w głosie. Raz ostry, raz łagodny. Używała krótkich poleceń na przemian z zachętą, nie przestawała mówić i powodowała, że cały świat zwierzęcia wypełniałyj ej słowa, dzięki temu pies pasterski słuchał, a owca się uspokajała…

Pudełko z ciasteczkami przypłynęło od kredensu. Gdy byłojuż w pobliżu, stara kobieta zdjęła pokrywkę i położyłająw powietrzu tuż obok. Sięgnęła po ciastka.

— Och, takie są najlepsze do herbaty. — Wzięła cztery, z których trzy wepchnęła szybko do kieszeni. — Bardzo wytworne.

— Tojest strasznie trudne! — jęknęła panna Libella. — Tojaknie myśleć o różowych nosorożcach!

— Tak? — zdziwiła się panna Weatherwax. — Co jest szczególnego w niemyśleniu o różowych nosorożcach?

— Wprost niemożliwością jest nie myśleć o nich, zwłaszcza gdy ktoś powie ci, że nie możesz — wyjaśniła Akwila.

— Nieprawda. — Panna Weatherwax była bardzo zdecydowana. — Ja nigdy o nich nie myślę, daję ci na to moje słowo. Chcesz przejąć kontrolę nad swoim umysłem, panno Libello. Straciłaś zapasowe ciało? Czym jest inne ciało, kiedy wszystko zostało powiedziane i zrobione? Tylko uprzykrzenie, kolejna gęba do nakarmienia i meble się podwójnie wycierają… jednym słowem, zupełnie zbędne. Ustaw odpowiednio umysł, panno Libello, a świat będzie należał do ciebie… — Stara wiedźma nachyliła się ku Akwili i wyszeptała: — Co tojest? Żyje w morzu, bardzo małe, ludzie tojedzą.

— Krewetka? — strzeliła Akwila, nieco zdziwiona.

— Krewetka? Niech będzie. Światjest twoją krewetką, panno Libello. Więc nie tylko zdrowo zaoszczędzisz najedzeniu i ubraniu, co niejest wcale do pogardzenia w dzisiejszych ciężkich czasach, to jeszcze ludzie, widząc, jak przesuwasz przedmioty w powietrzu, będą mówić: „Tojest prawdziwa wiedźma, większej nie widzieliśmy!”. I będą mieli rację. Ćwicz umiejętność, panno Libello. Pomyśl o tym, co ci powiedziałam. A teraz odpocznij. My zajmiemy się wszystkim, co trzeba dzisiaj zrobić. Przygotuj tylko listę, Akwila mi pomoże.

— Cóż, no dobrze, czuję się nieco… rozbita — powiedziała panna Libella, bezmyślnie odgarniając włosy z czoła niewidzialną ręką. — Niech się zastanowię… powinnyście wpaść do pana Parisola i do pani Murado, i do chłopaka od Krzyżówkowych, sprawdzić stłuczenia pani Miejskiej, zanieść maść numer pięć do pana Poganiacza, pójść z wizytą do pani Łowczej w Źródlanym Zakątku i… zaraz, czy o kimś nie zapomniałam…?

Akwila uświadomiła sobie, że wstrzymuje oddech. To był okropny dzień po straszliwej nocy, ale nieubłaganie wisiałajeszcze nad nią wizyta w miejscu, które było na końcu panny Libelli języka. To miało być najtrudniejsze.

— A tak, trzeba porozmawiać z panną Prędką w Najwyższymkli — fie, a potem zapewne także z panią Prędką, po drodze zanieść kilka paczek, są naszykowane w koszu i opisane. I to chybajuż wszystko… o nie, ależ gapa ze mnie! Zupełnie zapomniałam… trzeba też zajrzeć do pana Gniewniaka.

Akwila wypuściła oddech. Naprawdę tego nie chciała. Wolałaby nigdyjuż nie zaczerpnąć powietrza, niż stanąć przed panem Gniewniakiem i otworzyć pustą skrzynkę.

— Jesteś pewna, że… całkiem doszłaś do siebie, Akwilo? — zapytała panna Libella, a dziewczynka natychmiast skorzystała z tej starej jak świat wymówki, by nie iść.

— Tak naprawdę to ciągle się nie czuję… — zaczęła, ale przerwałajej panna Weathervax.

— Nic jej nieJest» panno Libello. Przeszkadzają jej tylko echa. Współżycz odszedł n^dobre z tego domu, mogę wszystkich zapewnić.

— Naprawdę? — zapytała panna Libella. — Nie chciałabym być niegrzeczna, ale skąd ta pewność?

Panna Weatherwax wskazała palcem.

Kryształek po kryształku, rozsypany cukier toczył się po stole, by kolejno wskoczyć do cukierniczki. Panna Libella aż klasnęław dłonie.

— Och, Oswaldzie! — wykrzyknęła i uśmiechnęła się radośnie. — Wróciłeś!


* * *

Panna Libella, zapewne w towarzystwie Oswalda, odprowadza — łaje wzrokiem, stojąc przy furtce.

— Dobrze jej zrobi odpoczynek w towarzystwie twoich małych ludzików — odezwała się panna Weatherwax, kiedyjuż skręciły w leśną ścieżkę. — To, żejest na pół żywą może wreszcie postawićją na nogi.

Akwila spojrzała na nią zaszokowana.

— Jak może być pani tak okrutna?

— Kiedy ludzie zobaczą, jak przesuwa różne rzeczy w powietrzu, zacznąją szanować. Szacunek to dla czarownicy jedzenie i picie. A nasza panna Libella niezbyt jest szanowana.

To była prawda. Ludzie nie czuli respektu przed panną Libella Lubili ją na trochę bezmyślny sposób i to wszystko. Panna Weatherwax miała rację, a Akwila by wolała, żeby nie miała.

— Dlaczego w takim razie wysłałyście mnie z panną Tyk właśnie do niej? — zapytała.

— Ponieważ jest życzliwa — odparła wiedźma, maszerując raźno przed siebie. — Dba o ludzi. Nawet o tych głupich, złych, niedorozwiniętych, o matki z niedomytymi dziećmi i bez pomyślunku w głowie, o niedołężnych oraz tych na tyle głupich, że traktująjąjakocoś w rodzaju służącej. I to właśnie ja nazywam prawdziwą magią — widzieć to wszystko, dawać sobie z tym radę i nie poddawać się. Siedzieć całymi nocami przyjakimś biednym starym człowieku, który żegna się z tym światem, starać się ulżyć mu w bólu i ukoić jego przerażenie, odprawić go bezpiecznie na dalszą drogę… a potem umyć go, ubrać, wyszykować na pogrzeb, pomóc płaczącej wdowie pościelić łóżko i uprać pościel — to nie jest zadanie, pozwól sobie powiedzieć, dla kogoś o słabym sercu — a potem wytrzymać jeszcze kolejną noc, czuwając przy trumnie przed pogrzebem, a kiedy wreszcie wróci się do domu i zdąży usiąść na pięć minut, jakiś zrozpaczony człowiek zaczyna walić w drzwi, ponieważ jego żona nie może urodzić ich pierwszego dziecka, a położna już pada z nóg, i wtedy trzeba się podnieść, wziąć torbę i znowu iść… Wszystkie to robimy, każda na swój sposób, a gdybym miała powiedzieć z ręką na sercu, onajest w tym lepsza ode mnie. To są korzenie, serce, dusza i kwintesencja bycia wiedźmą. Dusza i kwintesencja! — Panna We — atherwax uderzała pięścią w dłoń, wybijając rytm swoim słowom. — Du… sza… i… kwint…e…sen…cja!

W nagłej ciszy, jaka zapanowała w lesie, echo odbiło te słowa. Nawet koniki polne przestały grać na skraju ścieżki.

— A pani Skorek — mówiła dalej panna Weatherwax głosem, który przypominał teraz warkot — opowiada swoim dziewczętom, że wszystko polega na kosmicznej równowadze, obrotach, kolorach, różdżkach i… innych zabawkach. Tak, zabawkach! — Pociągnęła nosem. — Och, z pewnością świetnie spełniają swoją funkcję jako dekoracje, miło na nie popatrzeć, czasem też przydają się, by coś lepiej wyglądało, niżjest naprawdę, ale początek i koniec, początek i koniec to pomaganie ludziom, których życie jest na krawędzi. Nawet tym ludziom, których się nie lubi. Gwiazdy są łatwe, to ludzie są trudni.

Umilkła. Minęło dobrych kilka sekund, zanim ptaki znowu zaczęły śpiewać.

— W każdym razie ja tak uważam — dodała tonem osoby, która uznała, że może posunęła się nieco dalej, niż zamierzała.

A ponieważ Akwila nic nie mówiła, odwróciła się do niej i zobaczyła, że dziewczyna stoi pośrodku ścieżki i wyglądajak zmokła kura.

~Czy z tobą wszystko w porządku, dziewczyno?

~To byłam ja! — wykrzyknęła w odpowiedzi Akwila. — Współ — życz był mną! On nie myślał, używając mego mózgu, on używał moich myśli! Używał tego, co znalazł w mojej głowie! Wszystkie te zniewagi, wszystkie… — przełknęła ślinę. — Wszystkie… nieprzyjemne zachowania. To byłam ja…

— …bez tego kawałka ciebie, który udało ci się skryć — odpowiedziałajej ostro panna Weatherwax. — Pamiętaj o tym.

— Tak, ale zakładając… — zaczęła Akwila, walcząc, by całość jej nieszczęścia ujrzała światło dzienne.

— To, co zdołało się ukryć, było bardzo ważną częścią ciebie — oświadczyła panna Weatherwax. — Uczenie się, jak nie robić czegoś, jest równie trudne jak nauka, jak to coś robić. A może i trudniejsze. Byłoby dostrzegalnie więcej żab na tym świecie, gdybym się nie nauczyła nie zamieniać ludzi w nie. O różowych balonach nie wspomniawszy.

— Proszę, nie! — Akwila zadygotała.

— Właśnie dlatego wszystkie wędrujemy, doktoryzujemy się i w ogóle — powiedziała panna Weatherwax. — No i dlatego że dzięki nam ludzie stali się odrobinę lepsi. Ale robienie tego przybliża cię do kwintesencji twojegoja, oczywiście nie mówię o tej galaretowatej części. Daje ci to kotwicę. Pozwala ci być wciąż człowiekiem, nie da ci zbyt dużo gdakać. Twoja babcia tak zajmowała się owcami, które w mojej opinii są równie głupie i nieprzewidywalne jak ludzie. Twierdzisz, że zobaczyłaś prawdziwą siebie, i okazało się, że jesteś zła? Też coś! Widziałam ludzi złych i daleko ci do nich. A teraz mogłabyśjuż przestać się mazać?

Panna Weatherwax parsknęła śmiechem, widząc, jak twarz dziewczynki wykrzywia się w grymasie złości.

— O tak, jesteś wiedźmą od butów do czubka głowy. Jest ci smutno, ale przez cały czas przyglądasz się sobie smutnej i myślisz: Oj, ja nieszczęśliwa! A na dodatek gniewasz się na mnie, bo nie użalam się nad tobą i nie mówię: „Moje ty biedactwo”. Pozwól więc, że zwrócę się od razu do twojej trzeciej myśli, bo chcę porozmawiać z dziewczynką, która wybrała się na wojnę z Królową Baśni uzbrojona tylko w patelnię, anie z jakimś dzieciakiem, któryjojczy ze zmartwienia.

— Co? Ja nie jojczę! — Akwila podbiegła do starej wiedźmy, tak że dzieliło je kilka cali. — I po co była ta cała gadka o byciu miłym dla ludzi, co?

Ponad ich głowami zaczęły się obsypywać z drzew Uście.

— To nie dotyczy innych wiedźm, a zwłaszcza nie takich jak ty! — odparowała panna Weatherwax, stukając ją w pierś palcem twardym jak sęczek.

— Co? Co? A to niby co miało znaczyć?

Przez las przegalopowałjeleń. Podniósł się wiatr.

— Nie dotyczy kogoś, kto nie zwraca na innych uwagi, dziecko!

— Dlaczego? Czego takiego nie zauważyłam, co ty widziałaś… stara kobieto?

~Mogę być starą kobietą, ale mówię ci, że współżycz krąży w pobliżu. Ty go tylko odrzuciłaś! — krzyczała panna Weatherwax. Ptaki zrywały się z gałęzi drzew w panice.

— Wiem! — wrzeszczała równie głośno Akwila.

— Czyżby? Naprawdę? Skąd?

— Wiem, ponieważ w nim jest wciąż kawałek mnie! Kawałek mnie, o którym wolałabym nie wiedzieć! A teraz czuję go na zewnątrz. A ty niby skąd to wiesz?

— Ja wiem, ponieważ jestem cholernie dobrą wiedźmą i tyle — burknęła panna Weatherwax. Króliki pogłębiały nory, żeby uciec jak najdalej. — Czy mam się nim zająć, podczas gdy ty będziesz się nad sobą użalała?

— Jak śmiesz! Tojest moja powinność. Sama sobie z nim poradzę, a panijuż podziękujemy!

— Ty? Ze współżyczem? To wymaga czegoś więcej poza waleniem patelnią, moja panno. Jego się nie da zabić!

— Poradzę sobie! Wiedźmy używają głów!

— Chciałabym zobaczyć, jak próbujesz!

~T zobaczysz! — wykrzyknęła Akwila. Zaczęło padać.

— O, więC wiesz, jak go zaatakować?

~Nie bądź głupia! On zawsze może mi schodzić z drogi! Może nawet zapaść się pod ziemię. Ale wreszcie przyjdzie, żeby mnie znaleźć, rozumiesz? Mnie, nikogo innego, tylko mnie! Ija to wiem! A wtedy będę gotowa!

— Naprawdę będziesz gotowa? — Panna Weatherwax założyła ręce na piersi.

— Tak!

— Kiedy?

— Teraz! — Nie!

Stara wiedźma uniosła dłoń.

— Niech pokój zapanuje w tym miejscu — rzekła bardzo stanowczo. Wiatr ucichł. Deszcz przestał padać. — Jeszcze nie. Onjeszcze nie atakuje. Nie uważasz, że to dziwne? Gdyby miałjęzyk, lizałby rany. A ty niejesteśjeszcze gotowa, choćbyś nie wiem co myślała. Na razie mamy co innego do roboty, prawda?

Akwili zabrakło słów. Fala wściekłości, która się przez nią przetoczyła, była tak gorąca, że nawet uszyjeJ płonęły. Ale panna Weatherwax się uśmiechała. To jakoś nie pasowało do siebie.

Pierwsza myśl Akwili była taka: Przed chwilą straszliwie pokłóciłam się z pannąWeatherwax. Powiadają, że nawetjeśli sięjązatnie nożem, to nie krwawi, dopóki na to nie pozwoli. Mówią też, że kiedy ugryzłyją wampiry, potem pragnęłyjuż tylko herbaty i słodkich ciastek. Ona potrafi wszystko! Aja nazwałamją starą kobietą!

Druga myśl dodała: Ona jest starą kobietą.

A trzecia myśl podsumowała: Onajest panną Weatherwax. I to ona podsycała twój gniew. Gdy ktośjest pełen gniewu, nie majuż miejsca na strach.

— Zatrzymaj ten gniew — odezwała się panna Weatherwax, jakby czytałajej w myślach. — Hołub go w swoim sercu, pamiętaj, skąd się zjawił, pamiętaj jego kształt, zachowaj go do chwili, gdy będzie przydatny. Bo teraz wilk chodzi gdzieś po lesie, a ty musisz pilnować stada.

To ten głos, pomyślała Akwila. Ona tak mówi do ludzi, jak babcia Dokuczliwa przemawiała do owiec, tyle że wcale nie przeklina. Aleja czuję się teraz… lepiej.

— Dziękuję — powiedziała.

— W tym również pana Gniewniaka.

— Tak, wiem — odparła Akwila.

Загрузка...