Rozdział szósty Współżycz

Grzmot przetoczył się nad Kredą.


* * *

Joanna ostrożnie otwierała pakunek, który otrzymała od matki w dniu, gdy opuszczała kopiec Długiego Jeziora. Był to tradycyjny dar, jaki każda młoda wodza otrzymywała, kiedy odchodziła z rodzinnego domu, by nigdy już nie wrócić. Wodze nie wracały do domu. One stanowiły dom.

A prezentem była pamięć.

W torbie znajdował się trójkąt wygarbowanej skóry owczej, trzy drewniane paliki, kawałek sznurka ukręconego z włókien pokrzywy, maleńki skórzany bukłaczek oraz młotek.

Wiedziała, co robić, ponieważ wielokrotnie przyglądała się podczas tych czynności matce. Młotek służył, by uderzać w paliki wbite wokół dymiącego ogniska. Sznurek — by przywiązać trzy końce skórzanego trójkąta do palików, przy czym środek musiał lekko zwisać, żeby pomieścił się tam niewielki cebrzyk wody, którąJoanna własnoręcznie wyciągnęła z głębokiej studni.

Uklękła w oczekiwaniu na moment, kiedy woda bardzo powoli zaczęła się przesączać przez skórę, wtedy rozpaliła ogień.

Zdawała sobie sprawę z wlepionych w nią oczu wszystkich Figli zebranych na zacienionych galeriach wokół i ponad nią. Żaden nie zbliżyłby się do niej, kiedy podgrzewała kociołek. Woleliby odrąbać sobie własne nogi. To bowiem było prawdziwe czarowanie.

Bo kociołek był naprawdę magiczny, pochodził z czasów, zanim jeszcze ludzie zaczęli wydobywać miedź, a potem żelazo. Patrząc na niego, widziało się magię. I tak miało wyglądać. Ale jeśli wiedziało się, na czym polega sztuczka, można było zobaczyć, że zanim się skóra zapali, w kociołku musi się wygotować cała woda.

Kiedy zaczęła się unosić para, Joanna przygasiła ogień i dodała wody z małego skórzanego bukłaczka, w którym przechowywała wodę z kociołka mamy. Zawsze to przechodziło z matki na córkę, od samego początku.

Teraz chwilę odczekała, żeby kociołek trochę wystygł, po czym wzięła kubek, napełniła go wodą i wypiła. Niewidoczne w mroku Figle wydały z siebie westchnienie.

Położyła się, zamknęła oczy i czekała. Nie działo się nic. Tylko grzmoty waliły w ziemię, a błyskawice rozświetlały czarny świat.

A potem, tak delikatnie, że stało się to już, zanim uzmysłowiła sobie, że się staje, poczuła w sobie przeszłość. Gromadziły się wokół niej wszystkie stare wodze, poczynając od jej matki, jej babki, ich matek… coraz bardziej w przeszłość, której nikt już nie pamiętał… jedna potężna pamięć przechowywana przez nie wszystkie, momentami przetarta i niewyraźna, ale staraj ak góry.

O tym wiedziały wszystkie Figle. Ale tylko wodza wiedziała, że rzeka pamięci nie jest wcale rzeką, lecz morzem.

Wodze, które dopiero się narodzą, pewnego dnia też przypomną sobie wszystko. Nocami, które nadejdą, będą leżeć obok swoich kociołków i na parę minut staną się częścią wiecznego morza. Przysłuchując się nieurodzonym wodzom wspominającym swoją przeszłość, pamiętało się swoją przyszłość…

Trzeba było wielkich zdolności, żeby odnaleźć te cichutkie głosiki, aJoannanie miałajeszcze takiej wprawy, ale coś usłyszała.

Kiedy kolejna błyskawica zamieniła noc na chwilę w dzień, wodza usiadła wyprostowana jak struna.

— Znalazło ją — wyszeptała. — Och, ciutbiedactwo.

Deszcz zacinający przez otwarte okno przemoczył koc i Akwila się obudziła. Sypialnię zalewało szare światło dnia.

Zerwała się na równe nogi i zamknęła okno. Na parapecie leżało kilka liści.

No tak.

To nie był sen. Z całą pewnością. Stało się… coś dziwnego. Poczuła świerzbienie w końcówkach palców. Czuła się… inaczej. Ale gdy się nad tym zastanowiła, uznała, że zmiana wyszłajej na dobre. Wczoraj wieczorem miała okropny nastrój, a teraz… była pełna życia A nawet przepełniałają radość. Wiedziała, że może wziąć sprawy w swoje ręce. Zamierzała sama pokierować swoim życiem. Roz — pierałyją energia i determinacja.

Zielona sukienka leżała pognieciona, przydałobyjej się pranie. W szufladzie czekała stara niebieska, ale z jakiegoś powodu Akwila uważała, że teraz do niej nie pasuje. Musi wystarczyć zielona, dopóki nie znajdzie czegoś nowego.

Już miała włożyć buty, kiedy zamarła w bezruchu.

Nie nadawały się, nie teraz. W swoim kuferku miała nową parę lśniących bucików. Te włożyła Panna Libella w obu postaciach, jeszcze w nocnej koszuli, stała w mokrym ogrodzie. Ze smutkiem zbierała kawałki łapacza snów i strącone jabłka. Nawet niektóre ozdoby w ogrodzie zostały zniszczone, tylko szaleńczo uśmiechnięte gnomy niestety uniknęłyjakoś destrukcji.

Czarownica odsunęła włosy spadające najedne zjej oczu.

— Dziwne, naprawdę bardzo dziwne. Wszystkie siatki na uroki porwane. Nawet kamienie nudy sąpoprzesuwane. Czy coś zauważyłaś?

— Nie, nic, panno Libello — odparła potulnie Akwila — I wszystkie stare chaosy, które leżały w komórce, są w drzazgach. A nie było w nich już żadnej mocy i mogły służyć tylko do ozdoby. Coś naprawdę dziwnego musiało się wydarzyć.

Spojrzenie, którym panna Libella obrzuciły Akwilę, miało być prawdopodobnie chytre i przebiegłe, ale raczej nadało im chory wygląd.

— Ta burza miała w sobie coś magicznego. Mam nadzieję, że wy, dziewczęta, nie robiłyście… niczego dziwnego wczorajszego wieczoru, prawda, kochanie?

— Nie, panno Libello. Uważam, że to spotkanie było dość głupie.

— No bo wiesz, Oswald też zniknął. On jest bardzo wrażliwy na atmosferę…

Do Akwili dopiero po chwili dotarła treść tych słów.

— Ale przecież on był tu zawsze!

— Tak, od kiedy pamiętam — przyznała panna Libella.

— Próbowała pani odłożyć łyżkę w przegródkę dla noży?

— Oczywiście. Nic nawet nie szczęknęło!

— Upuściła pani obierkę odjabłka? On zawsze…

— To było pierwsze, czego spróbowałam!

— Ajak ze sztuczką z solą i cukrem? Panna Libella się zawahała.

— Nie, tego nie… — Nieco się rozpogodziła. — Uwielbiają, z pewnością się nie oprze i przybiegnie w podskokach, prawda?

Akwila wyciągnęła torbę cukru i torbę soli, wsypała trochę jednego i drugiego do miski, a następnie wymieszała dłonią bielusień — kie kryształki.

Jakiś czas temu odkryła, że jest to znakomity sposób, by zająć Oswalda, kiedy one gotowały. Rozdzielanie soli i cukru, a następnie włożenie ich do odpowiednich torebek potrafiło go uszczęśliwić na całe popołudnie. Ale tym razem mieszanina ani drgnęła, nie widać było ani śladu Oswalda.

— No tak… przeszukam dom — powiedziała panna Libella, jakby miał to być dobry sposób na znalezienie niewidzialnej osoby. — Czy możesz zająć się kozami, kochanie? I nie możemy zapomnieć, że dzisiaj czeka nas zmywanie!

Akwila wypuściła kozy z obórki. Zazwyczaj Czarna Meg wybiegała natychmiast, ustawiając się na platformie do dojenia z miną informującą: nauczyłam się nowej sztuczki.

Ale nie dzisiaj. Kiedy Akwila zajrzała do środka, zobaczyła kozy stłoczone w najdalszym i najciemniejszym kącie. Przerażone oddychały chrapliwie, a kiedy się zbliżyła, usiłowały czmychnąć na boki. Udało jej się złapać Czarną Meg za postronek. Koza szarpała się i wyrywała, nie chcąc dać się wyprowadzić na platformę, wreszcie wdrapała się na nią, ale tylko dlatego, że alternatywą było oberwanie głowy. Teraz stała, mecząc rozpaczliwie.

Akwila wpatrywała się w kozę. Wydawało się, że swędząją kości. Chciała… chciała coś zrobić, czegoś dokonać, wspiąć się na najwyż — szągórę, wyskoczyć w niebo, obiec ziemię. I pomyślała: To głupie, każdy dzień rozpoczynam walką na inteligencję ze zwierzęciem!

No cóż, najwyższy czas pokazać temu stworzeniu, kto tu rządzi.

Złapała miotłę, która służyła do zamiatania obórki. Wąskie oczka Czarnej Meg stały się okrągłe ze strachu, a potem trrrrach! — dziewczynka uderzyła miotłą.

Prosto w platformę do dojenia. To nie było celowe nietrafienie. Miała zamiar dać Meg nauczkę, którajej się słusznie należała, ale nie wiadomo czemu kij wymykałjej się z rąk. Podniosła go raz jeszcze, leczjej wzrok i uniesienie kija wystarczyło, koza skuliła się ze strachu.

— Koniec z tymi sztuczkami! — syknęła Akwila, odkładając kij.

Koza stała nieruchomo jak skała. Akwila ją wydoiła, zaniosła wiadro do mleczarni, zważyła, zapisała wartość na tabliczce przy drzwiach i przelała mleko do dużej bańki.

Reszta trzódki nie była lepsza od Meg, ale kozy szybko się uczyły.

Wszystkie razem dały trzy galony, co było wręcz żałosnejak na dziesięć kóz. Akwila zapisała wynik bez entuzjazmu i stała, obracając kredę w palcach. Niby po co to wszystko? Jeszcze wczoraj miała mnóstwo planów eksperymentowania z nowymi serami, a teraz ser wydawał jej się po prostu nudny.

Czemu tu w ogóle była, wypełniając idiotyczne obowiązki, pomagając ludziom na tyle głupim, że nie potrafili pomóc samym sobie? Przecież mogła w tym czasie robić… cokolwiek!

Popatrzyła na blat stojącego przed nią stołu.


POMOCY.


Ktoś to napisał kredą na drewnie. A kawałek kredy trzymała nadal w palcach…

— Petulia przyszła do ciebie, kochanie — odezwała się tuż za jej plecami panna Libella.

Akwila szybko przesunęła skopek z mlekiem, żeby zasłonić napis. Kiedy się odwróciła, miała minę winowajcy.

— Co? — zapytała. — Dlaczego?

— Myślę, że chciała sprawdzić, czy u ciebie wszystko w porządku. — Panna Libella przyglądała siej ej uważnie.

Petulia była przygnębiona, przestępowała z nogi na nogę i gniotła w dłoniach spiczasty kapelusz.

— Hm, ja tylko sobie pomyślałam, że powinnam zobaczyć, jak ty, hm, się… — wyszeptała, patrząc Akwili na buty. — Hm, one wcale nie chciały być niemiłe…

— Nie jesteś za mądra i powinnaś trochę schudnąć — odpowiedziała Akwila. Przez chwilę przyglądała się poczerwieniałej twarzy Petulii i już wiedziała. — I ciągle jeszcze masz swojego pluszowego misia i pomocy wierzysz we wróżki.

Zatrzasnęła drzwi i wróciła do mleczarni, gdzie zapatrzyła się na bańki mleka i miski z twarożkiem, jakby je widziała po raz pierwszy.

Zna się na serze. To każdy o niej wiedział. Akwila Dokuczliwa ma brązowe włosy i zna się na serze. Czy naprawdę tak chciała być widziana? Czy z wszystkich rzeczy dostępnych we wszechświecie chciała być tylko znanajako osoba, na której można polegać, że zrobi dobry ser? Czy naprawdę chciała spędzać całe dnie na szorowaniu desek, myciu wiader i talerzy, i… i… tego… no… tej okropnej metalowej rzeczy, którą trzyma?

…krojakdosera…

Tego krojaka do sera? Czy chciała przez całe życie… Zaraz, chwileczkę…

— Kto tujest? — zapytała. — Czy ktoś właśnie powiedział „krojak do sera”?

Rozejrzała się po pomieszczeniu, jakby ktoś mógł się schować za wiązankami suszonych ziół. To nie mógł być Oswald. Bo on odszedł, a nawetjak był, nigdy nic nie mówił.

Akwila odsunęła wiadro, napluła na rękę, by wytrzeć napis kredą:


POMOCY.


Próbowała go zetrzeć, alej ej dłoń złapała krawędź stołu i trzymała mocno, choć z całych sił starała sieją oderwać. Zamachnęła się lewą dłonią i udało jej się wywrócić wiadro z mlekiem, które spłukało napis… iwjednej chwilijej prawa ręka puściła stół.

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Staław nich panna Libella w obu postaciach. Jeśli stawała razem w ten właśnie sposób, ramię przy ramieniu, to oznaczało, że ma coś bardzo ważnego do powiedzenia.

— Muszę ci powiedzieć, Akwilo, że uważam…

— …twoje zachowanie w stosunku do Petulii…

— …za okropne. Odeszła zapłakana. Przyjrzała się Akwili.

— Czy wszystko w porządku, dziecko? Dziewczynka wzruszyła ramionami.

— No… tak. Czuję się trochę dziwnie. Słyszałamjakiś głos w mojej głowie, ale terazjuż przeszło.

Panna Libella przyglądała jej się, przechylając na bok głowę, jedną w prawo, drugą w lewo, tak że widziałają z obu stron.

„Nojeślijesteś pewna… Idę się teraz przebrać. Musimyjuż wyruszać. Czeka nas dziś sporo pracy.

— Sporo pracy — powtórzyła słabym głosem Akwila.

— No tak. Noga pana Klapknota. Muszę też obejrzeć chore dziecko Gradowej. Od tygodnia nie byłam też w Gburnym Dnie i… aha, pan Siewka ma znowu koszmary, dobrze by też było, gdybym zdołała zamienić słówko z panną Spadki… potem trzeba ugotować obiad panu Gniewniakowi, myślę, że lepiej będzie, jak przygotuję wszystko tutaj i tylko mu zaniosę, no i oczywiście pani Wachlarzjest blisko rozwiązania, i — tu westchnęła — również panna Kucharska, znowu… Czeka nas ciężki dzień. Trudno to wszystko zrobić, naprawdę trudno.

Akwila pomyślała: Ty głupia kobieto, zamartwiasz się, że nie uda ci się dać tym wszystkim ludziom, czego tylko sobie zażyczą! Myślisz, że twoja pomoc im kiedykolwiek wystarczy? Chciwi, leniwi, głupi ludzie, którzy bez przerwy czegoś oczekują! Dziecko w rodzinie Gradowych? Przecież mająjużjedenastkę, nikt by nie zauważył, gdybyjednego zabrakło.

A pan Gniewniak właściwie już nie żyje. Tyle że nadal tujest! Myślisz, że są ci wdzięczni, ale oni tylko robią wszystko, żebyś znowu do nich przyszła! To niejest wdzięczność, tylko zabezpieczanie się!

Ta myśl przeraziła część jej umysłu, alejednak się pojawiła i teraz już tkwiła w głowie, uwierając i starając się przedostać przez usta. Akwila mruknęła:

— Trzeba tu posprzątać.

— Och, ja to zrobię, kiedy pójdziecie — powiedziała pogodnie panna Libella. — No chodźże, uśmiechnij się! Mamy mnóstwo pracy!

Zawsze jest mnóstwo pracy, warknęła w myślach Akwila, podążając za panną Libellą do pierwszej wioski. Mnóstwo i mnóstwo. Awyko — nanie jej niczego nie zmienia. Kolejka potrzebujących nie ma końca.

Wędrowały od jednej lichej i śmierdzącej chaty do drugiej, posługując ludziom zbyt durnym, by używać mydła, pijąc herbatę z wyszczerbionych filiżanek, plotkując ze staruszką, która miała mniej zębów niż palców u rąk. Robiło się jej od tego niedobrze.

Chociaż był jasny dzień, wydawałjej się ciemny i ponury. Czuła się, jakby wjej głowie szalała burza.

A potem zaczęły się majaki. Pomagała nastawić rękę jakiemuś głupiemu dzieciakowi i gdy podniosła wzrok, zobaczyła swoje odbicie w szybie okiennej.

Była tygrysem z ogromnymi kłami.

Wrzasnęła, zrywając się na równe nogi.

— Uważaj! — krzyknęła panna Libella, ale potem dostrzegła wyraz twarzy dziewczynki i zapytała: — Czy stało się coś złego?

— Coś… coś mnie ugryzło! — skłamała Akwila To było bezpieczne kłamstwo w takim miejscu, gdzie pchły gryzły szczury, a szczury podgryzały dzieci.

Zdołała wyjść na świeże powietrze, kręciło jej się w głowie. Gdy panna Libella wyszła kilka minut później, rozdygotana dziewczynka stała oparta o ścianę.

— Wyglądasz okropnie — powiedziała czarownica.

— Paprocie! — wykrzyknęła Akwila — Wszędzie! Ogromne paprocie! I te jaszczurki ogromne niczym krowy! — Z szerokim, lecz niewesołym uśmiechem odwróciła się w stronę panny Libelli, która aż się cofnęła. — Możnajejeść! — Najej twarzy malowało się zdziwienie. — Co się dzieje? — wyszeptała.

— Nie wiem, ale zaraz wracam, zabiorę cię stąd — powiedziała panna Libella. — Idę tylko po miotłę!

— Śmiały się ze mnie, kiedy powiedziałam, że potrafięje złapać. No a teraz kto się śmieje, możecie mi powiedzieć?

Troska na twarzy panny Libelli przeszła w coś bardzo bliskiego panice.

— Głos ci się całkiem zmienił. Mówiszjak mężczyzna! Dobrze się czujesz?

— Czuję się… zatłoczona — mruknęła Akwila.

— Zatłoczona?

„Dziwne… wspomnienia… pomocy:

Akwila spojrzała na swoje ramię. Było pokryte łuską. A teraz porastałyje włosy. A teraz było gładkie i brązowe, trzymała w dłoni…

— Kanapka ze skorpionem? — powiedziała z pytaniem w głosie.

— Słyszysz mnie? — Głos panny Libelli dochodził z oddali. — Majaczysz. Jesteś pewna, że nie bawiłyście się z dziewczętami w wyrabianiejakichś mikstur czy czegoś takiego?

Z nieba spadała miotła, a siedząca na niej panna Libella o mały włos nie upadła. Bez słów usadziły Akwilę na drążku, pomiędzy sobą.

Droga powrotna do domu nie trwała długo. Akwila miała wrażenie, że jej umysł wypełnia gorąca wata, nie zdawała sobie sprawy, gdzie jest, choć jej ciało wiedziało doskonale, ponieważ zwróciło wszystko, co dzisiaj zjadła.

Panna Libella pomogła jej zejść z kija i usadziła ją na ogrodowym fotelu tuż przy drzwiach do domku.

— Teraz sobie tutaj tylko odpoczniesz — powiedziała. W nagłych wypadkach radziła sobie, mówiąc bez przerwy i używając zbyt często słowa „tylko”, ponieważ to uspokajające słowo. — Ja ci tylko przygotuję coś do wypicia, a potem się tylko przyjrzymy, o co w tym wszystkim tylko chodzi… — Na chwilę zapadła cisza, ale po chwili potok słów wypłynął z domu, ciągnąc za sobą pannę Libellę: — Ąja tylko… coś tu sprawdzę. Tylko wypij to, proszę!

Akwila wypiła wodę. Kątem oka dostrzegła, jak panna Libella macha sznurkiem wokółjajka. Starała się wywołać chaos, ale tak żeby nie zwracać uwagi Akwili.

Przez umysł Akwili przepływały dziwne obrazy. Strzępy głosów, fragmenty wspomnień… i głosik, jej własny, ale bardzo cichy i cichnący, ajednak buntowniczy.

Nie jesteś mną. Tylko tak ci się zdaje! Ktoś mi pomoże!

— No a teraz — powiedziała panna Libella — zobaczmy, co my tu widzimy…

Chaos eksplodował, i to nie tylko na kawałeczki, ale pojawił się ogień i dym.

— Och, Akwilo! — Panna Libella gwałtownie machała dłonią. — Czy wszystko z tobą w porządku?

Dziewczynka podniosła się powoli. Była chyba nieco wyższa niż normalnie.

— Tak, myślę, że wszystko jest ze mną w porządku. Wcześniej nie czułam się dobrze, ale już teraz tak. I wiem, że marnowałam czas, panno Libello.

— Co…? — Czarownica nie zdołała zadać pytania. Akwila wymierzyła w nią palec.

_Wiem, dlaczego musiała pani opuścić cyrk, panno Libello — powiedziała. — To było związane z klaunem Floppo, sztuczką z drabiną i… kremem budyniowym…

Panna Libella pobladła.

— Skąd możesz to wiedzieć?

— Wystarczy na panią spojrzeć! — odparła Akwila, przepychając się koło niej do mleczarni. — Niech pani tylko spojrzy!

Wycelowała palcem i drewniana łyżka uniosła się na cal ponad stół. A potem zaczęła wirować, coraz szybciej i szybciej, by wreszcie z trzaskiem pęknąć w drzazgi, które rozprysły się po całym pomieszczeniu.

— Umiem to zrobić! — wykrzyknęła Akwila Złapała misę z twarogiem, wylała go na stół i pomachała dłonią. Twaróg zamienił się w ser. — Oto jak powinno wyglądać robienie sera! I pomyśleć, że straciłam lata, by się uczyć trudniejszej metody! Tak robi prawdziwa czarownica. Dlaczego pełzamy w pyle, panno Libello? Dlaczego zajmujemy się ziołami i bandażujemy śmierdzące nogi starych ludzi? Dlaczego otrzymujemy zapłatę wjajkach i zeschłych ciastkach? Annagrammajest głupiajak kwoka, ale nawet ona potrafi dostrzec, że to błąd. Dlaczego nie używamy magii? Boi się pani, co?

Panna Libella próbowała się uśmiechać.

_ Droga Akwilo, wszystkie przez to przechodzimy — powiedziała drżącym głosem. — Choć może nie tak… gwałtowniejak ty, muszę to przyznać. A odpowiedź na to brzmi: ponieważ jest to niebezpieczne.

— Oczywiście, tak zawsze mówią dorośli, kiedy chcą przestraszyć dzieci — odparła Akwila. — Opowiada się nam historie, które mają nas przestraszyć, żebyśmy się bali! Nie chodź do wielkiego złego lasu, bo jest tam mnóstwo niebezpiecznych rzeczy, tak się nam mówi. Ale naprawdę wielki zły las powinien się bać nas! Wychodzę!

— Może to i dobry pomysł — uznała panna Libella niepewnie. — Tylko zachowuj się.

— Nie muszę postępować na twoją modłę — żachnęła się Akwila i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Miotła panny Libelli stała oparta o ścianę kilka kroków dalej. Akwila się zatrzymała. Umysłjej płonął.

Przecież próbowała się trzymać od tego z daleka. To panna Libella wmanewrowałają w próbny lot, podczas którego dziewczynka wczepiła się rękami i nogami w drzewce, a czarownica biegła po obu stronach, trzymając za linę i wykrzykując zachęcająco. Zatrzymały się wreszcie, kiedy Akwila po raz czwarty zwróciła.

Tak właśnie było.

Złapała kijek, przerzuciła przezeń nogę… ale okazało się, że druga noga stoi jak przymurowana. Kij miotał się dziko, a kiedy oderwała wreszcie nogę od ziemi, tak szarpnął, że Akwila znalazła się głową do dołu. To nie była najlepsza pozycja dla widowiskowego odjazdu.

— Nie mam zamiaru dać ci nauczki — powiedziała łagodnie — to ty mnie nauczysz. Ajak nie, to drugiej lekcji udzieli ci siekiera!

Miotła odwróciła się w odpowiednią stronę, a następnie łagodnie uniosła w górę.

— Dobrze — oświadczyła Akwila. Wjej głosie nie było lęku. Tylko niecierpliwość. Ziemia uciekająca w dół wcale jej nie martwiła. Przecież gdyby nie miała dość rozumu, żeby trzymać się z daleka, Akwila uderzyłaby w nią…


* * *

Kiedy miotła odleciała na dość znaczną odległość, z wysokiej trawy ogrodu doszedł głos:

— Rozboju, przybyliśmy za późno. To był współżycz, z pewnością.

— Tak, ale czy widziałeś, jak zachowywała się noga? On jeszcze nie wygrał, nasza ciutwiedźma gdzieś tam jest! I walczy z nim! A on nie wygra, dopóki nie pokona jej całkowicie. Jasiu, czy mógłbyś przestać sięgać po te jabłka?.

— Przykro mi to mówić, Rozboju, ale nikt nie może walczyć z współżyczem. To jak walka z samym sobą. Im bardziej walczysz, tym bardziej on ciebie ma. A kiedy ma ciebie całego…

— Umyj sobie usta sikamijeża, Duży Janie. To sję nie stanie…

— Na litość! Nadchodzi wielka wiedźma!

Połowa panny Libelli wyszła do zniszczonego ogrodu.

Patrzyła na oddalającą się miotłę, potrząsając głową.

Głupi Jaś w tej właśnie chwili znajdował się na otwartej przestrzeni, gdzie próbował dosięgnąć spadłejabłko. Odwrócił się, by czmychnąć, i pewnie by mu się to udało, gdyby nie to, że wpadł prosto na porcelanowego ogrodowego gnoma. Odskoczył nieco zamroczony, zataczając się, próbował skupić wzrok na grubej postaci o rumianych policzkach. Rozjuszony nie usłyszał kliknięcia ogrodowej furtki, a następnie cichych kroków.

A kiedy przychodzi do wyboru: uciekać czy walczyć, Figiel nie myśli dwa razy. Prawdę mówiąc, nie myśli wcale.

— No i co się tak szczerzysz, koleś? — spytał zaczepnie. — Ach tak, pewnie myślisz, że z ciebie gość, tylko dlatego że trzymasz w łapskach wędkę? — Złapał po spiczastym różowym uchu w każdą dłoń i wycelował główką w coś, co okazało się całkiem twardym porcelanowym nosem. Który rozpękł się na kawałki, jak to takie rzeczy postępują w sprzyjających okolicznościach, ale też uderzenie oszołomiło małego człowieczka, który ledwo utrzymał się na nogach.

I przez to zbyt późno zobaczył pannę Libellę zmierzającą ku niemu od drzwi. Odwrócił się, by dać nurka w przeciwną stronę, i wpadł prosto w ręce także panny Libelli.

— Wiesz przecież, żejestem czarownicą — powiedziała. — I jeśli natychmiast nie przestaniesz się wyrywać, poddam cię najbardziej okropnej torturze. Wiesz, na czym polega?

Głupi Jaś potrząsnął głową. Wiele lat żonglowania spowodowało, że panna Libella miała stalowy uchwyt. Niziutko, w głębokiej trawie reszta Figli słuchała tak mocno, że aż bolało.

Panna Libella zbliżyła go do swoich warg.

— Puszczę cię teraz, nie dawszy popróbować dwudziestoletniej MacAbre, którą mam w kredensie — wyszeptała.

Z trawy wyprysnął Rozbój.

— Na litość, panienko, jak można zrobić coś takiego! Czy nie masz w sobie ani odrobiny litości?! — krzyczał. — Jesteś prawdziwie okrutną wiedźmą… — zamilkł. Panna Libella uśmiechała się. Rozbój rozejrzał się, rzucił miecz na ziemię i powiedział tylko: — Na litość!


* * *

Fik Mik Figle szanowały czarownice, chociaż często nazywałyje wiedźmami. A ta przyniosła duży bochen chleba i całą butelkę whisky, i na dodatek zaprosiła ich do rozmowy. Kogoś takiego należy szanować.

— Oczywiście słyszałam o was, panna Tyk wspominała coś niecoś — mówiła, przyglądając się, jak zajadają, co mało kto potrafił znieść mężnie. — Jednak zawsze wydawało mi się, żejesteście postaciami z bajki.

— Wolelibyśmy, by tak pozostało, jeśli pani pozwoli — powiedział Rozbój i beknął. „Jużjest i tak wystarczająco niedobrze, kiedy faceci od arcne-logiki próbują kopać w naszych kopcach, a panie od folk-logiki opowiadać o nas.

— I pan pilnuje farmy rodziny Dokuczliwych, panie Rozboju?

— Robimy to i nie oczekujemy w zamian żadnej nagrody — odpowiedział spiżowym głosem.

— Oczywiście, tylko niekiedy bierzemy sobie ciutjajeczko czy ciutowocek ijakieś stare ubrania… — zaczął Głupi Jaś.

Rozbój rzucił mu ostre spojrzenie.

— E… czy to jeden z tych razy, kiedy nie powinienem otwierać mojej niewyparzonej gęby? — zapytał Jaś.

— Właśnie — odparł Rozbój. Odwrócił się tyłem do obu postaci panny Libelli. — Niekiedy zdarza nam się zabrać coś, co leży niepotrzebne…

— na przykład schowane głęboko i zamknięte w kredensie — dodał pogodnie Jaś.

— …ale nikt tego nie szuka, no i mamy pod opieką owce — wymruczał niewyraźnie Rozbój, patrząc z wściekłością na brata.

— Tam u nich rosnąjakieś owoce? — Panna Libella osiągnęła stan zdziwienia typowy dla osób wdających się w rozmowę z Figlami.

— Rozbojowi chodziło o owce — wyjaśnił Strasznie Ciut Wojtek Wielkagęba. Bardowie są przyzwyczajeni, że trzeba wiele wyjaśniać.

— No przecież powiedziałem, że owce — odparł Rozbój. — Tak czy siak… pilnujemy farmy. Onajest wiedźmą naszych wzgórz, tak jak jej babcia. — I dodał z dumą: — To dzięki niej wzgórza wiedzą, że żyją.

A współżycz jest… Rozbój się zawahał.

— Nie znam odpowiednio wiedźmowatych słów, żeby o tym mówić. Strasznie Ciut Wojtku Wielkagębo, ty znasz te wszystkie długasne wyrażenia.

Wojtek Wielkagęba przełknął ślinę.

— Opowiadają o nich stare ballady. Sąjak umysły bez ciała, ale nie myślą. Niektórzy twierdzą, że to sam strach, który nigdy nie umiera. A one robią… — twarz małego Figla zmarszczyła się w namyśle — sąjak to, co mają na sobie owce — stwierdził wreszcie.

Wszystkie Figle, które akurat w tym momencie nie jadły i nie piły, pospieszyły mu z pomocą:

— Rogi?

— Wełna?

— Ogon?

— Nogi?

— Krzesła? — To był Głupi Jaś.

— Kleszcze — odparł wreszcie Wojtek Wielkagęba.

— Chodzi ci o pasożyty? — zaproponowała panna Libella. _Tak, to chyba odpowiednie słowo — zgodził się. — Zakrada się.

Szuka ludzi, którzy mają moc i władzę. No, królów, magów, przywódców. Niektórzy powiadają, że w dawnych czasach, zanim nastali ludzie, mieszkały w zwierzętach. W najsilniejszych stworzeniach, takich, które miały ogromne, ogromne zęby. Kiedy cię taki współ — życz znajduje, czeka na okazję, by zakraść się do twego umysłu i stać się tobą.

Figle w milczeniu wpatrywały się w pannę Libellę.

— Stać się tobą? — powtórzyła.

— Tak, twoją pamięcią i wszystkim. Tyle że jego obecność cię zmienia. Daje ci dużo siły, ale zabiera twoją, zabierają sobie. I wreszcie to ostatnie ciut ciebie, którejeszcze tamjest… może nawet walczyć i walczyć, ale będzie maleć i kurczyć się, aż zniknie ijesteś tylko wspomnieniem.

Figle nie spuszczały wzroku z obu panien Libella. Nigdy się nie wie, co wiedźma może zrobić w takiej sytuacji.

— Magowie wywoływali niegdyś demony — powiedziała. — Może zresztą robią to nadal, choć mam wrażenie, że skończyli piętnaście wieków temu. Ale to wymaga wielkiej magii. Wydaje mi się, że można rozmawiać z demonami. Sąjakieś zasady.

„Nigdy nie słyszałem, żebywspółżycz coś mówił — powiedział Wojtek. — Lub by dostosowywał się do zasad.

~Ale czego chciał od Akwili? — zapytała panna Libella. — Ona nie dysponuje mocą.

— Ona ma w sobie moc swojej ziemi — odparł surowo Rozbój. — Taka moc przychodzi w chwili potrzeby, a nie dla ciutsztuczek. Myśmy to widzieli.

— Ależ Akwila nie czaruje! — Panna Libella była całkiem bezradna. — Jest bardzo inteligentna, lecz nie potrafi stworzyć najprostszego chaosu. Z pewnością się mylicie.

— Czy któryś z was, chłopcy, widział, jak ciutczarownica czaruje ostatnimi czasy? — dopytywał się Rozbój. Odpowiedziało mu mnóstwo przeczących potrząśnień głową, co spowodowało gradobicie paciorków, żuczków, piórek i całej rozmaitości przystrójeń głowy.

— To wyście szpieg owali… chciałam powiedzieć, pilnowali ją przez cały czas? — zapytała panna Libella nieco przestraszona.

— Oczywiście — oświadczył Rozbój z dumą. — Chociaż nie w wygódce. W sypialni było dość ciężko, bo zjakiegoś powodu pozatykała wszystkie szpary.

— Mogę to chyba zrozumieć — powiedziała ostrożnie panna Libella.

— Więc musieliśmy wchodzić przez mysią dziurę i chowaliśmy się w domku dla lalek do czasu, aż zasnęła — tłumaczył Rozbój. — Niech pani na mnie tak nie patrzy, wszystkie chłopaki są dobrze wychowane i zamykały oczy, kiedy przebierała się w nocną koszulę.

— A przed czym jej pilnowaliście?

— Przed wszystkim.

Pannie Libelli mignął obrazek z cichą, oświetloną księżycem sypialnią. Ujrzała tam, tuż przy oknie, jedną małą postać na straży, a drugą kryjącą się w cieniu, przy drzwiach. Przed czymjej strzegli? Przed wszystkim…

A teraz coś, co byłojednym ze wszystkich, opanowałoją, a ona gdzieś tam jest w środku zamknięta. Ale nigdy nie używała żadnej magii. Potrafiłabym to zrozumieć, gdyby chodziło o jedną z tych dziewcząt, które wszędzie wściubiają swoje nosy, lecz… Akwila?

Jeden z Figli powoli podniósł rękę.

— Tak? — zapytała.

— Toja, proszę pani, DużyJan. Nie wiem, czy to było porządne czarowanie — przełknął nerwowo — ale razem z Prawie Dużym Angusem widzieliśmy, jak robiła coś bardzo dziwnego, co nie, Prawie Duży Angusie? — Stojący obok Figiel przytaknął i Jan kontynuował:

— To było wtedy, jak dostała nową sukienkę i nowy kapelusz…

— I barrrrdzo przyjemnie w tym wyglądała — zauważył Prawie Duży Angus.

— Rzeczywiście. Włożyłaje na siebie, potem stanęła na środku pokoju i powiedziała… co takiego powiedziała, Prawie DużyAngusie?

— „Zobacz mnie” — podrzucił mu Prawie Duży Angus.

Twarz panny Libelli była nieprzenikniona. Jan wyglądał na speszonego, że w ogóle wspomniał o takim drobiazgu, ale czuł w obowiązku skończyć.

— Po chwili usłyszeliśmy: „Przestań mnie widzieć”, a potem poprawiła kapelusz, no wiecie, zmieniła nieco nachylenie ronda.

— Aha, chodzi ci o to, że patrzyła w coś, co my, ludzie, nazywamy lustrem — zrozumiała panna Libella. — To jest rodzaj…

— Doskonale wiem, co to są lustra, proszę pani — odparł Prawie Duży Angus. — Onamiałajedno maleńkie, popękane i brudne. Zupełnie się nie nadawało, żeby obejrzeć porządnie całą sylwetkę.

— Lusterka znakomicie nadają się do krrrradzieży — oświadczył Rozbój. — Zdobyliśmy dla mojej Joannyjedno srebrne do garderoby.

— I powiedziała „Zobacz mnie”? — zapytała panna Libella.

— Tak, a potem „Przestań mnie widzieć” — powtórzył DużyJan.

— A w międzyczasie stała całkiem nieruchomo jak wieża.

— To brzmi tak, jakby starała się wymyślić zaklęcie na czar niewidzialności. — Panna Libella się zadumała. — Oczywiście one działają całkiem inaczej.

— Nam się wydawało, że starała się wyrzucić z siebie własny głos — tłumaczył Prawie Duży Angus. — Brzmiał tak, jakby dochodził z zupełnie innego miejsca. CiutJan zna taki trik i używa go, kiedy polujemy.

— Wyrzucić swój głos? — Panna Libella zmarszczyła brwi. — Dlaczego tak myśleliście?

— Bo kiedy mówiła: „Przestań mnie widzieć”, brzmiało to, jakby dochodziło nie zjej ust, wargi też się nie poruszały.

Panna Libella wpatrywała się w Figle. Kiedy odezwała się znowu, jej głos brzmiał nieco dziwnie.

— Powiedzcie mi, czy kiedy tak stała, poruszała się choć trochę?

— Tylko bardzo powoli oddychała — odparł p^yJan.

— Czy miała oczy zamknięte? — Tak.

Oddech panny Libelli przyspieszył.

— Wyszła z własnego ciała! Jedna na sto czarownic potrafi coś takiego! — wykrzyknęła. — Nazywa się to Pożyczeniem. To lepsze niż jakakolwiek cyrkowa sztuczka! Polega na tym, że przesuwa się… ~~…własny umysł gdzie indziej! Musisz…

— …nauczyć się, jak siebie chronić, zanim się w ogóle czegoś takiego spróbuje! A ona to odkryła tylko dlatego, że nie miała lusterka? Co zagłupiątko, dlaczego nic mi…

— …nie powiedziała? Wyszła z własnego ciała i pozostawiłaje tam, gdzie każdy mógłje zająć! Zastanawiam się…

— …cojej zdaniem…

— …robiła?

Pojakimś czasie Rozbój odchrząknął.

— Gdybyś zapytała o picie, bicie i zwinięcie — wymruczał — coś byśmy ci odpowiedzieli. Na czarowaniu się nie znamy.

Загрузка...