Rozdział drugi Dwie koszule i dwa nosy

Dwie koszule było tylko miejscem, gdzie droga zmieniała kierunek, które posiadało nazwę. Nie było tam nic poza karczmą dla dyliżansów, kuźnią i sklepikiem z optymistyczną informacją „Pamiątki” wypisaną na kawałku deski i ustawioną w oknie. To wszystko. W okolicy, oddzielone od tego miejsca przez pola i lasy, znajdowały się zagrody, dla których mieszkańców Dwie koszule wydawały się duże i ważne. Cały świat pełen jest miejscowości takich jak Dwie koszule. Miejscowości, z których ludzie przybywają, ale gdzie nikt się nie wybiera.

W tym momencie miejscowość Dwie koszule przycupnięta dawała się ogrzewać gorącemu popołudniowemu słonku. Dokładnie na środku drogi leżał stary brązowy spaniel w białe cętki i drzemał w pyle drogi.

Dwie koszule były większe od wioski, z której pochodziła Akwila, a na dodatek dziewczynka nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego jak pamiątki. Weszła do sklepu i wydała pół pensa na małe drewienko z wyrytymi dwiema koszulami wiszącymi na sznurze oraz na dwie pocztówki z napisem „Widok na Dwie koszule”, na których widniał sklep z pamiątkami i pies niezwykle podobny do tego, który spał teraz na słońcu. Niska staruszka, która stała za ladą i zwracała się do Akwili per „młoda damo”, powiedziała jej, że w miejscowości jest znacznie gwarniej w drugiej połowie roku, kiedy przybywają tu ludzie nawet z zabudowań odległych o milę, by brać udział w Festiwalu Ugniatania Kapusty.

Gdy dziewczynka wyszła ze sklepu, ujrzała pannę Tyk stojącą nad śpiącym psem i wpatrującą się ze zmarszczonym czołem w kierunku, z którego przybyły.

— Czy coś się stało? — zapytała Akwila.

— Co? — Panna Tyk wyglądała tak, jakby zapomniała o obecności dziewczynki. — O… nie. Ja tylko… myślałam… posłuchaj, może byśmy poszły coś zjeść.

Przez chwilę wydawało się, że w gospodzie nie ma żywej duszy, ale panna Tyk zawędrowała do kuchni i znalazła tam kobietę, która obiecała im kilka maślanych bułek i herbatę. Kobieta sama była zdziwiona swoimi słowami, bo wcześniej nie zamierzała niczego podawać, tak się składało, że był to jej wolny dzień aż do przyjazdu powozu, ale panna Tyk umiała pytania zadawać w ten sposób, by otrzymywać odpowiedzi, których sobie życzyła Czarownica poprosiła także ojedno świeże niegotowane jajko w skorupce. Wiedźmy też nie najgorzej sobie radzą z prośbami, na które druga osoba nie odpowie pytaniem „dlaczego”.

Usiadły na ławeczce przed gospodą i tam spożyły w słońcu swój posiłek. Dopiero wtedy Akwila wyciągnęła pamiętnik.

Nie ten, który trzymała w mleczarni, gdzie notowała wszystko, co dotyczyło produkcji sera i masła. Ten był osobisty. Kupiła go u obwoźnego sprzedawcy, bardzo tanio, ponieważ daty dotyczyły ubiegłego roku. Ale przecież liczba dni się nie zmieniła.

Pamiętnik miał mały mosiężny zameczek ze skórzaną klapką. I zamykający ten zameczek maleńki kluczyk. Właśnie on zachwycił Akwilę. W pewnym wieku dostrzega się wagę rzeczy małych.

Teraz zapisała w nim „Dwiekoszule”, a po dłuższym zastanowieniu dodała: „miejsce, w którym droga zmienia kierunek”. Panna Tyk wciąż wpatrywała się wstecz.

— Panno Tyk, czy cośjest nie tak? — zapytałajeszcze raz Akwila, podnosząc na nią wzrok.

— Nie… jestem pewna. Czy ktoś się nam przygląda?

Akwila rozejrzała się. Dwiekoszule drzemały w słońcu. Nikt na nią ani na pannę Tyk nie patrzył.

— Nie, panno Tyk.

Nauczycielka ściągnęła kapelusz, wyjęła z niego kilka drewienek i szpulkę z czarną nicią. Podwinęła rękawy, rozejrzała się woko — ° na wypadek, gdyby w Dwóchkoszulach ekspresowo wykiełkowała zwiększona populacja, urwała dobry kawałek nici i uniosła jajko w górę.

Jajko, nić i palce przez chwilę byłyjakby nieostre, a po paru se — kundachjajko zwisało z dłoni panny Tyk na czarnej nitce.

Akwila była pod wrażeniem.

Ale panna Tykjeszcze nie skończyła. Zaczęła wyciągać różne rzeczy z kieszeni, a czarownice zazwyczaj posiadają wiele kieszeni. Paciorki, kilka piórek, okulary i jeden czy dwa paski kolorowego papieru, wszystko to splątane wełnianymi i bawełnianymi nićmi.

— Co to jest? — zapytała Akwila.

— Chaos.

— Czy to magia?

— Niezupełnie. Raczej sztuczka — odpowiedziała panna Tyk. Podniosła lewą dłoń. Piórka, paciorki, jajko i cały kieszonkowy bałagan zawirował w sieci utworzonej przez wielobarwne nici.

— Hm — mruknęła. — No to zobaczmy, co tu się da zobaczyć… Wepchnęła palce prawej dłoni pomiędzy sieć i pociągnęła… Jajko, szkiełko, koraliki i piórka tańczyły, Akwila dałaby głowę, że w pewnym momencie jedna nitka przecięła drugą.

— Och! — wyszeptała. — Tojak kocia kołyska!

— Bawiłaś się w to, prawda? — rzuciła panna Tyk tylko trochę skoncentrowana na chaosie.

— Potrafię zrobić wszystkie normalne figury — powiedziała Akwila. — Klejnoty, kołyskę, dom i stado, i trzy staruszki, jedna zezowata, niosąca kosz ryb na rynek, gdzie spotyka osła… chociaż do tego potrzeba dwóch osób i robiłam to tylko raz, a Ela Dwarzez podrapała się w nos w nieodpowiednim momencie i musiałam przynieść nożyczki, żeby odciąćjej…

Palce panny Tyk pracowałyjak krosna.

— To zabawne, że dzieci się w to teraz bawią — mruknęła i dodała, wpatrując się w skomplikowaną pajęczynę, którą uplotła: — Aha…

— Czy coś pani widzi? — zapytała Akwila.

— A czy pozwolisz mi się skoncentrować, dziecko? Dziękuję… Śpiący na drodze pies ziewnął i przeciągając się, stanął na nogi.

Podszedł do ławki, na której siedziały, spojrzał na Akwilę z wyrzutem, po czym ułożył się ujej stóp. Pachniał starym wilgotnym dywanem.

— Widzę… coś… — powiedziała panna Tyk bardzo cicho.

Akwila poczuła, jak ciśnienie dociska jądo ziemi, pCha jąw dół i w dół. Panna Tyk zamarła w przerażonym bezruchu.

Tylko nici poruszały się, całkiem samodzielnie. Jajko tańczyło, szkło wysyłało na wszystkie strony błyski, a koraliki ślizgały się i przeskakiwały z jednej nitki na drugą…

Jajko się rozprysło.

Na podwórze wjechał dyliżans.

Zjawił się w chmurze dymu, hałasu i stukotu kopyt, przywożąc ze sobą świat. Na chwilę znikło słońce. Otworzyły się drzwi. Zadzwoniły uprzęże. Konie parowały. Spaniel podniósł się, z nadzieją machając ogonem.

Ciśnienie opadło, ale nie do końca.

Panna Tyk wyciągnęła chusteczkę i zaczęła wycierać jajko z sukienki. Pozostałe przedmioty dziwnie szybko zniknęły w czeluściach jej kieszeni.

Uśmiechnęła się do Akwili, a potem powiedziała, nie zmieniając w ogóle wyrazu twarzy, co wyglądało nieco obłąkańczo:

— Nie podnoś się, nic nie rób, po prostu siedź cichutko jak myszka.

Akwila nie była w stanie robić nic poza siedzeniem bez ruchu. Czuła sięjak obudzona z koszmaru.

Bogatsi pasażerowie wysiadali z dyliżansu, biedniejsi schodzili z dachu. Prostowali nogi, podskakując i wzniecając tumany pyłu, za którym znikali, ruszając przed siebie drogą.

~A teraz — powiedziała panna Tyk, kiedy drzwi oberży zamknęły się z hukiem — my wybierzemy się na… spacer. Widzisz ten zagajnik? To nasz cel. A kiedy pan Zrzędzian, woźnica, zobaczyjutro twojego ojca, powie mu, że wysadził cię tuż przed przyjazdem dyliżansu i… i… wszyscy będą zadowoleni, a nikt nie będzie musiał kłamać. To bardzo ważne.

— Panno Tyk? — odezwała się Akwila, sięgając po torbę.

— Co się właśnie wydarzyło?

— Nie wiem — odparła wiedźma. — Czy dobrze się czujesz?

— No… tak. Ma pani kawałek żółtka na kapeluszu.

I zachowuje się pani podejrzanie nerwowo, myślała Akwila. A toją poważnie martwiło.

— Przykro mi z powodu pani sukienki — dodała.

— Przechodziłajuż gorsze rz ZTy — odparta panna Tyk. — Idziemy.

— Panno Tyk — spróbowała znowu Akwila, gdy odeszły kilka kroków.

— Tak?

— Pani się bardzo zaniepokoiła. Jeśli powie mi pani dlaczego, podzielimy to między siebie, co oznacza tylko połowę niepokoju dla każdej z nas.

Panna Tyk westchnęła.

— To prawdopodobnie nic takiego.

— Przecież jajko wybuchło!

— Tak. No cóż. Bo widzisz, chaos można wykorzystać jako prosty detektor i wzmacniacz pola magicznego. To bardzo proste urządzenie, ale bardzo przydatne w stanach zamieszania. Wydaje mi się… że zrobiłam coś nie tak. Czasami trafia się też na przypadkowy ładunek magii.

— Badała to pani, ponieważ coś panią zaniepokoiło — powiedziała Akwila.

— Zaniepokoiło? Ależ skąd. Nigdy się nie niepokoję — żachnęła się panna Tyk. — Jeślijednakjuż poruszyłaś ten temat, to rzeczywiście coś wywołało mój niepokój. I myślę, że to coś znajdowało się blisko. Ale prawdopodobnie nie ma to znaczenia. Już się czuję dużo lepiej.

Wcale nie wygląda pani na uspokojoną, pomyślała Akwila Aja się myliłam. Dwie osoby oznaczają podwójny niepokój. Oczywiście całkowicie przeciwnie miałaby się rzecz z pokojem.

Z pewnościąjednak Dwiekoszule nie miały w sobie niczego magicznego. To było tylko miejsce, w którym droga zmieniała kierunek.


* * *

Dwadzieścia minut później pasażerowie wyszli z gospody i wsiedli do powozu. Woźnica zauważył, że konie są wciąż bardzo spocone, wydawało mu się też, że słyszy brzęczenie much, nie wiedział tylko, czemu ich nie widzi.

Psa, który wcześniej wylegiwał się na drodze, znaleziono jakiś czas potem skulonego i skomlącego wjakimś kącie stajni.

Panna Tyk i Akwila zmieniały się przy niesieniu bagażu. Droga do lasu zabrała im mniej więcej pół godziny. Nie był tojakiś specjalny las, głównie składał się z buków, ale gdy się wie, że buki wytwarzają truciznę, która spada na ziemię, dzięki czemu pod drzewami jest podejrzanie czysto, można być pewnym, że ich drewno niejest znowu takie zwyczajne.

Usiadły na pniu i czekały na zachód słońca. Panna Tyk wyjaśniała Akwili, co robiła z paciorkami, nitkami i chaosem.

— Więc one nie są zaczarowane? — dopytywała się Akwila.

— Nie, ale dzięki nim można czarować.

— To takjak z okularami, które pozwalają widzieć, ale same nie widzą?

— Dobre porównanie. Czy teleskopjest magiczny? Z całą pewnością nie. To tylko rura i szkiełko, ale możesz dzięki niemu policzyć, ile smoków tańcuje na księżycu. Podobnie… używałaś kiedyś łuku? Nie, raczej nie. Ale chaos działa podobnie jak łuk. Na łuk przenosi się siła mięśni, z którą łucznik naciąga strzałę, i ta siła potem przenosi strzałę dużo dalej, niż łucznik potrafiłby ją rzucić. A chaos możesz stworzyć ze wszystkiego, byle tylko wyglądał… jak trzeba.

— I wtedy można stwierdzić, czy dzieje się coś magicznego? — Tak, do tego właśnie służy. Ajeśli ma się wprawę w używaniu go, pomaga również w samej magii, bo dzięki niemu można się dokładnie skupić na zadaniu. Daje się go też wykorzystaćjako ochronę, taką siatkę, przez którą nie przeniknie żadne zaklęcie, możesz też za pomocą niego wysłać czar lub… wiesz, to tak jakbyś używała scyzoryka, który ma różne ostrza, pilniczek, korkociąg i wykałaczkę. Chociaż nie potrafię sobie wyobrazić, by któraś wiedźma wykorzystywała chaos do dłubania w zębach, cha, cha! Każda młoda czarownica uczy się, jak stworzyć chaos. Panna Libella pomoże ci.

Akwila rozglądała się po lesie. Cienie się wydłużały, ale nie wywoływały w niej lęku. Skrawki nauk panny Tyk błąkały się po jej głowie: Zawsze stawaj twarzą w twarz ze swym lękiem. Staraj się mieć tyle pieniędzy, ile ci trzeba, nigdy za wiele. I kawałek sznurka. Nawetjeśli coś się stało nie z twojej winy, ty ponosisz odpowiedzialność. Wiedźmy załatwiają różne sprawy. Nigdy nie stawaj pomiędzy dwoma lustrami. Niejazgocz. Czyń swoją powinność. Nie kłam, ale nie zawsze musisz być całkiem prawdomówna. Nie wypowiadaj życzeń ani na głos, ani w duszy. A zwłaszcza gdy spoglądasz w gwiazdy, bo to wyjątkowo głupie. Otwórz oczy, a potem jeszcze raz otwórz oczy.

— Czy panna Libella ma długie siwe włosy? — zapytała teraz dziewczynka.

— Tak.

— Czyjest wysoką damą, z lekką nadwagą, obwieszoną łańcuszkami? — pytała dalej. — I czy na jednym łańcuszku wiszą okulary? I chodzi w butach na zadziwiająco wysokich obcasach?

Panna Tyk nie była głupia. Rozejrzała się.

— Gdzie onajest? — zapytała.

— Stoi tam za drzewem — odparła Akwila.

Mimo tej informacji panna Tyk musiała zmrużyć oczy, byją dostrzec. Akwilajużjakiś czas temu zauważyła, że wiedźmy zapełniają przestrzeń. Choć trudno powiedzieć, dlaczego taksie dzieje, wydają się bardziej realne niż wszystko, co je otacza. Bardziej je po prostu widać. Ale kiedy nie chcą być widziane, zadziwiające, jak trudno je zobaczyć. Nie chowają się, nie używają magii, by zniknąć, chociaż nieraz tak by się mogło zdawać, ale gdyby ktoś miał opisać dane miejsce, mógłby przysiąc, że żadnej czarownicy tam nie było.

— No tak, doskonale — oświadczyła panna Tyk. — Ciekawa byłam, kiedyją dostrzeżesz.

Akurat! — pomyślała sobie Akwila.

Panna Libella stawała się coraz bardziej realna, idąc w ich stronę. Ubrana była cała na czarno i idąc, pobrzękiwała leciutko z powodu całej tej czarnej biżuterii, która na niej wisiała. Miała też okulary, co Akwili wydało się dziwne w przypadku wiedźmy. Panna Libella przypominała dziewczynce zadowoloną z siebie kurę. I miała dwie ręce, całkiem normalnie.

— Witaj, panno Tyk — powiedziała. — A ty z pewnością jesteś Akwila Dokuczliwą.

Akwila wiedziała, że należy się pokłonić (czarownice z reguły nie dygają, chyba że chcą speszyć Rolanda).

— Przepraszam cię, Akwilo, ale chciałabym zamienić z panną Libella słówko na osobności, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza — odezwała się dość górnolotnie panna Tyk. — Starszyzna ma swoje sprawy.

Akurat! — znowu pomyślała Akwila, tym razem ponieważ jej się słówkospodobało.

— Przejdę się więc, żeby popatrzeć na drzewa, dobrze? — zapytała, mając nadzieję, że brzmi to wystarczająco sarkastycznie.

— Na twoim miejscu skorzystałabym z krzaków, kochanie! — zawołała za nią panna Libella. — Nie chciałabym się zatrzymywać, kiedy będziemyjuż w locie.

Rzeczywiście, kilka kęp ostrokrzewu tworzyło wspaniały parawan, ale Akwila uznała, że nikt nie będzie do niej przemawiał jak do dziesięciolatki, lepiejjuż niech pęcherzjej pęknie.

Pokonałam Królową z Krainy Baśni, rozmyślała, spacerując po lesie. To nic, że niejestemjuż nawet pewnajak, ponieważ wszystko wydaje się dziś snem, ale zrobiłam to!

Sposób, wjaki została odesłana, ją rozgniewał. Odrobina szacunku by nie zaszkodziła, prawda? Tak właśnie mówiła stara wiedźma Weatherwax: Ja okażę ci szacunek, jeśli ty z kolei okażesz szacunek mnie”. Panna Weatherwax, wiedźma, jaką wszystkie inne w skrytości pragnęły być, okazała mi szacunek, więc można by pomyśleć, że pozostałe też postarają się nieco.

— Zobacz mnie — powiedziała Akwila.

…i wyszła z siebie. Jako niewidzialny duch zawróciła w stronę panny Tyk i panny Libelli. Nie patrzyła pod nogi z lęku, że nie zobaczy tam swoich stóp. Kiedy obejrzała się na swoje ciało, stało spokojnie przy ostrokrzewach na tyle daleko, by nie słyszeć niczyich rozmów.

Podkradła się bliżej polanki.

— …lecz przedwcześnie rozwinięta, wręcz przerażająco — mówiła właśnie panna Tyk.

— Ojej! Nigdy nie radziłam sobie ze zbyt sprytnymi ludźmi — odparła panna Libella.

— Ale w głębi serca to dobre dziecko — dodała panna Tyk, a to rozgniewało Akwilę bardziej niż „przedwcześnie rozwinięta”.

— Oczywiście, znasz moją sytuację — mówiła panna Libella. Akwila przysunęła się jeszcze bliżej.

— Tak, moja droga, ale pani osiągnięcia to równoważą — tłumaczyła panna Tyk. — Dlatego panna Weatherwax zaproponowała właśnie panią.

— Obawiam się tylko, że bywam roztargniona. — Panna Libella nie ukrywała swego zmartwienia. — Lot tutaj był dość koszmarny, bo jak gapa zostawiłam moje okulary krótkowidza na drugim nosie…

Na drugim nosie? — powtórzyła w myślach Akwila.

Czarownice w tym samym momencie zamarły.

— Nie mam jajka! — wykrzyknęła panna Tyk.

— Noszę żuka w pudełku po zapałkach, na wypadek takich wyjątkowych sytuacji! — szepnęła panna Libella.

Sięgnęły do kieszeni, by za chwilę wydobyć z nich koraliki, piórka i kolorowe szmatki…

Wiedzą, że tutaj jestem, pomyślała Akwila i wyszeptała: Przestań mnie widzieć!

Kiedy wskakiwała w cierpliwie stojącą przy krzakach postać, jej ciało się zachybotało na piętach. Widziała z odległości, że panna libella próbujejak najszybciej stworzyć chaos. Panna Tyk rozglądała się w tym czasie po lesie.

— Akwilo, chodź tujak najszybciej! — zawołała.

— Już idę, panno Tyk! — Ruszyła w ich stronęjak najgrzeczniejsza dziewczynka.

Odkryły mnie, pomyślała. No cóż, ostatecznie są wiedźmami, choć moim zdaniem niezbyt dobrymi…

I w tej samej chwili poczuła ciśnienie. Wydawało się, że coś zgniata las, miało się okropne wrażenie, że stoi tuż za tobą. Upadła na kolana, przyciskając dłonie do uszu, okropny ból świdrowałjej głowę.

— Gotowe! — wykrzyknęła panna Libella. Trzymała w dłoniach chaos. Był zupełnie inny od chaosu panny Tyk, powstał ze sznurków, piór kruka, lśniących czarnych korali, a pośrodku wisiało zwyczajne pudełko na zapałki.

Akwila krzyknęła. Ból byłjak rozgrzane do czerwoności szpile, uszy wypełniało jej brzęczenie pszczół.

Pudełko eksplodowało.

A potem byłajuż tylko cisza, śpiewały ptaki i nic, poza spadającymi na ziemię kawałkami pudełka, nie wskazywało, że coś się wydarzyło przed chwilą.

— Ojej! — jęknęła panna Libella. — To był bardzo dobry żuk, oczywiście jak na żuka…

— Akwilo, nic ci się nie stało? — zapytała panna Tyk. Dziewczynka spoglądała na nią ze zdziwieniem. Ból minął tak szybko, jak nadszedł, pozostawiając tylko zamazane wspomnienie. Podniosła się na nogi.

— Chyba nie, panno Tyk — odparła.

— W takim razie powiedz mi coś, z łaski swojej… — Panna Tyk szła, wymijając drzewa, a wreszcie stanęła przed dziewczynką.

— Słucham, panno Tyk.

— Czy… czy coś zrobiłaś? Coś… wezwałaś?

— Nie! Przecież w ogóle bym nie wiedziała, jak to zrobić!

— To znaczy, że to nie twoi mali ludzie? — W głosie panny Tyk pojawiło się zwątpienie.

— Oni nie są moi. I oni nie robią takich rzeczy. Oni krzyknęliby „Na litość” i zaczęli atakować po kostkach. I nie miałaby pani wątpliwości, że to oni.

— No cóż, cokolwiek to było, najwyraźniej sobie poszło — stwierdziła panna Libella. — I na nas teżjuż czas, inaczej będziemy lecieć po nocy. — Sięgnęła za pień drzewa i wyciągnęła wiązkę rózg. A przynajmniej coś, co tak wyglądało. — Mój wynalazek — oświadczyła skromnie. — Tu na wzgórzach nic nie wiadomo, prawda. A rączka wyskakuje, kiedy się naciśnie ten guzik… O, przepraszam, czasem się tak dzieje. Czy któraś z was widziała, gdzie poleciało?

Trzonek wylądował w krzakach i wbił się w ziemię.

Akwila, która potrafiła słyszeć to, co ludzie mówią naprawdę, przyglądała się teraz uważnie pannie Libelli. Z całą pewnością na jej twarzy widniał tylko jeden nos i wyobrażanie sobie, gdzie mógł znajdować się drugi i do czego był używany, budziło niepokój.

Potem panna Libella wyciągnęła z przepastnej kieszeni linę i podałają komuś, kogo nie było.

To właśnie zrobiła. Tego Akwila była całkiem pewna. Nie upu — ściłajej, nie rzuciła, po prostu podała albo powiesiła na niewidzialnym haku. Lina wylądowała na ziemi. Panna Libella spojrzała na nią, potem na przyglądającą się jej dziewczynkę i wybuchnęła nerwowym śmiechem.

— Gapa ze mnie! Myślałam, że tam stoję! Następnym razem zapomnę własnej głowy!

— No cóż…jeśli ma pani na myśli tę, która znajduje się na pani szyi — ostrożnie powiedziała Akwila, nie mogąc przestać myśleć o drugim nosie — to wciąż ją pani ma.

Stara torba została przywiązana tuż koło witek do miotły, która teraz wisiała spokojnie kilka stóp nad ziemią.

— Będzie się na niej dobrze siedziało — stwierdziła panna Libella. Przypominała teraz kłębek nerwów, wjaki zamienia się większość ludzi, którzy czują na sobie spojrzenie Akwili. — Trzymaj się tu za mną. Takjakja zazwyczaj robię.

— Zazwyczaj się pani trzyma tuż za sobą? — zapytała Akwila. — Jak…?

— Akwilo, zawsze zachęcałam cię do zadawania kłopotliwych pytań — wtrąciła się głośno panna Tyk — teraz jednak byłabym szczęśliwa, mogąc cię pochwalić za doskonałe opanowanie sztuki milczenia! Proszę, usiądź za panną Libellą, z pewnością chciałaby ruszyć, pókijeszcze mamy trochę dziennego światła.

Miotła podskoczyła, kiedy tylko właścicielka jej dosiadła. Czarownica poklepałają zachęcająco.

— Nie masz lęku wysokości, prawda, kochanie? — zapytała, gdy Akwila wdrapała się koło niej.

— Nie — odparła dziewczynka.

— Zobaczymy się na Próbach Czarownic! — krzyknęłajeszcze panna Tyk, gdy miotła zaczęła się lekko unosić. — Uważajcie na siebie!

Już po chwili okazało się, że panna Libella, pytając o lęk wysokości, zadała Akwili niewłaściwe pytanie. Dziewczynka nie bała się niczego co wysokie. Potrafiła spacerować pomiędzy wysokimi drzewami i nawet okiem nie mrugnęła. Spoglądanie na wysokie góry też nie wywoływało żadnych sensacji.

Natomiast bała się (chociaż nigdy wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy) głębokości. Bała się spadania tak długiego, że zdąży wykrzyczeć sobie płuca, zanim uderzy o skałę tak twardą, że jej ciało zamieni się w coś galaretowatego, a kości połamią na drobne kawałeczki. Tak naprawdę bała się podłoża. I kontaktu z nim. Panna Libella powinna była lepiej precyzować pytanie, zanim je zadała.

Akwila przywarła do pasa czarownicy, nie odrywając wzroku od jej sukni.

— Czy fruwałaś już wcześniej? — zagadnęła panna Libella, gdy nadal się wznosiły.

— Oj! — Tylko tyle wydobyła z siebie Akwila.

— Jeśli masz ochotę, mogę zrobić koło — mówiła dalej panna Libella. — Będziesz miała wspaniały widok na twoją krainę.

Powietrze świstało. Było zimno. Akwila nie odrywała wzroku od ubrania wiedźmy.

— Miałabyś ochotę? — Czarownica podniosła głos, by przekrzyczeć wiatr. — To nie zabierze dużo czasu.

Akwila nie zdążyła odpowiedzieć „nie”, poza tym była pewna, że gdy otworzy usta, skończy się to bardzo niedobrze. Poczuła, jak kij pod nią się przechyla, a wraz z nim cały świat.

Nie chciała patrzeć, ale uświadomiła sobie, że wiedźma j est zawsze ciekawska, wręcz wścibska. Aby zostać wiedźmą, musiała popatrzeć.

Zaryzykowała zerknięcie i zobaczyła pod sobą świat. Czerwono — złota poświata zachodu otulała ziemię. Dwiekoszule kładły wysokie cienie, a dalej za kolejnymi lasami i wioskami dostrzegła zaokrąglony grzbiet Kredy…

…gdzie kredowy Biały Koń lśnił złotem niczym wisiorjakiegoś olbrzyma. W gasnącym świetle popołudnia, kiedy cienie wydłużały się i wydłużały, wyglądał jak żywy.

W tym momencie Akwila zapragnęła zeskoczyć z miotły i polecieć tam z powrotem, zamknąć oczy, znaleźć się w domu, stuknąć obcasami i być tam, zrobić cokolwiek…

Nie! Przecież te myślijuż udałojej się zdusić, czyż nie? Musiała się uczyć, a na wzgórzach nie było dla niej żadnej nauczycielki!

Ale Kreda była jej światem. Chodziła po niej każdego dnia. Czuła pod stopamijej prastare życie. Czuła tę ziemię w swoich kościach, jak mawiała babcia Dokuczliwa. Ta ziemia była też w jej imieniu, które w starożytnym języku Fik Mik Figli znaczyło wodę, i w wyobraźni potrafiła spacerować po tych głębokich prehistorycznych głębiach, kiedy Kreda powstawała z milionów skorupek stworzeń żyjących w oceanach. Deptała tę ziemię, którą stworzyło życie, oddychała nią, słuchałajej i myślałajej myślami. A teraz patrzenie na ten spłachetek, tak maleńki pośród wielkiego świata, wydawało jej się zbyt trudne. Musiała tam wrócić.

Miotła na chwilę zatrzymała się w powietrzu.

Nie! Przecież wiem!

Miotła szarpnęła, Akwili zrobiło się niedobrze, a po chwili już zawracały, kierując się w stronę gór.

— Musiałyśmy wpaść w drobne turbulencje — rzuciła przez ramię panna Libella. — A tak przy okazji, czy panna Tyk przypomniała ci o ciepłych wełnianych kalesonach, kochanie?

Akwilajeszcze ciągle nie doszła do siebie. Wykrztusiła coś, co zabrzmiałojednakjak „nie”. Co prawda panna Tyk mówiłajej o kalesonach, podkreśliła nawet, że co wrażliwsze czarownice wkładają po trzy pary, by chronić się przed lodowatym wiatrem, ale dziewczynka całkiem o tym zapomniała.

— Oj, niedobrze! — jęknęła panna Libella. — Lepiej będzie, jeśli polecimy bardzo nisko.

Miotła opadław dółjak kamień.

Akwila nigdy nie zapomniała tego lotu, choć nie można powiedzieć, że nie próbowała. Leciały tuż nad ziemią, która podjej stopami wyglądała jak zamazana. Za każdym razem kiedy trafiały na płot lub żywopłot, panna Libella przeskakiwała go z okrzykiem: „No to hop!” lub „Hopaj siupaj!”, co miało najprawdopodobniej wprowadzić Akwilę w lepszy nastrój. Nie wprowadziło. Dwa razy zwracała.

Panna Libella leciała z głową pochyloną tak nisko, jak się tylko dało, trzymając ją prawie na poziomie miotły, aby spiczasty kapelusz zajął najbardziej aerodynamiczną pozycję. Był dość pękaty i krótki, zaledwie kilka cali, trochęjak kapelusz klauna, tyle że bez pomponów. Akwila dowiedziała się potem, że wiedźma wybrała taki, by nie musieć go zdejmować, gdy wchodzi do domów o niskich powałach.

Po chwili — z punktu widzenia Akwili była to wieczność — zostawiły za sobą pola uprawne i zaczęły manewrować między wzgórzami. Pojakimś czasie zalesione pagórki też zostawiły z tyłu i teraz leciały ponad bystrymi nurtami białej szerokiej rzeki usianej kamiennymi głazami. Woda pryskała im na buty.

— Mogłabyś się odchylić nieco w tył — doszedł ją głos starszej wiedźmy. — To trochę niebezpieczne!

Akwila zaryzykowała jedno zerknięcie nad ramieniem czarownicy i ażjej dech zaparło.

Na Kredzie nie było zbyt wiele wody, poza niewielkimi strumykami, które ludzie tam nazywali potokami. Spływały ze wzgórz na wiosnę, a latem wysychały. Wielkie rzeki otaczały Kredę, ale toczyły swe wody powoli i spokojnie.

Awoda przed nimi nie była ani powolna, ani łagodna. Spadała pionowo.

Rzeka wznosiła się aż po ciemnobłękitne niebo, sięgała do gwiazd. Miotła ruszyła wzdłuż niej.

Akwila odsunęła się do tyłu i zaczęła krzyczeć, nie przestała aż do chwili, gdy znalazły się ponad wodospadem. Słowo to oczywiście znała, ale słowo nie było ani takie wielkie, ani takie mokre, a przede wszystkim nie było takie głośne.

Wszechobecny pył wodny przemoczyłją do nitki. Hałas wdzierał się wjej uszy. Trzymała się kurczowo pasa panny Libelli, kiedy przedzierały się przez ten grzmot i powietrze, które też było wodą, i czuła, żejeszcze chwila, anie da rady…

…potem nagle wyleciała do przodu, hałas wodospadu został gdzieś z tyłu, a miotła, znowu poruszająca się raczej wzdłuż niż pod, przyspieszyła ponad powierzchnią wody, która choć nadal podskakiwała i gulgotała, miałajednak na tyle przyzwoitości, by robić to na ziemi.

Wysoko ponad głową Akwila zobaczyła most. Rzekę po obu stronach obejmowały ściany zimnej skały, ale stawały się coraz niższe, rzeka coraz spokojniejsza, a powietrze coraz cieplejsze, wreszcie miotła prześlizgnęła się po spokojnej tafli jeziora, które najprawdopodobniej wcale się nie spodziewało, co się z nim stanie. Srebrna ryba umknęła, widząc ich cień na powierzchni.

Następnie panna Libella skręciła znowu w stronę pól, mniejszych, ale też bardziej zielonych od tych, które Akwila zostawiła w domu. Znowu pojawiły się drzewa, a nawet lasy porastające głębokie doliny. Ponieważ jednak nawet wspomnienie słońca schowało sięjuż za horyzont, ziemia pogrążyła się w ciemnościach.

Akwila musiała przysnąć, kurczowo trzymając się wiedźmy, bo nagle obudziło ją zatrzymanie się miotły. Ziemia była kawałek pod nimi, ale ktoś ustawił krąg z czegoś, co okazało się ogarkami świeczek w starych słojach.

Delikatnie, powoli się obracając, miotła opadała, aż wreszcie wylądowała na trawie.

Dopiero w tym momencie Akwila zdecydowała się rozplatać nogi i upadła.

— No, no, wstajemy — pogoniła ją pogodnie panna Libella. — Poradziłaś sobie bardzo dobrze.

— Przepraszam, że krzyczałam i że było mi niedobrze… — wydusiła z siebie dziewczynka, potykając się ojeden ze słojów i wykopując z niego świeczkę. Usiłowała coś dostrzec w otaczającychją ciemnościach, ale kręciło jej się w głowie. — Kto zapalił te świeczki, panno Libello?

— Ja. Chodźmy do środka, robi się zimno…

— Magia jest wspaniała — stwierdziła Akwila, która nadal czuła się niezbyt przytomnie.

— No cóż, można to zrobić za pomocą magii — parsknęła śmiechem panna Libella. — Jajednak wolę zapałki, które wymagają znacznie mniej wysiłku, zresztą same w sobie są magiczne, gdyjuż o tym pomyśleć. — Odwiązała torbę od kija szczotki i dodała: — Jesteśmy. Mam nadzieję, że będzie ci się tu podobało!

Znowu ta dziwna wesołość. Akwila, choć wciąż było jej niedobrze i kręciło jej się w głowie, i marzyła tylko o tym, by znaleźć się jak najszybciej w odosobnieniu, wciążjednak miała działające uszy i mózg, i choćby nie wiemjak próbowała, nie potrafiła nie myśleć. A nie dawałajej spokoju myśl: Ta wesołość się siepie. Coś się w niej nie zgadza…

Загрузка...