Rozdział jedenasty Artur

Kiedy Petulia odleciała, panna Weatherwax tupnęła nogą i oświadczyła:

— Idziemy, młoda damo. Do Stromegoklifu mamy dobre osiem mil. I tak nie zdążymy na początek.

— A co ze współżyczem?

— Och, jeśli chce, może iść z nami także. — Panna Weatherwax się uśmiechnęła. ~ Inie marszcz się tak. Na Próbach będzie ponad trzysta wiedźm ze wszystkich stron. Nie znajdziesz bezpieczniejszego miejsca. Chyba że chcesz się z nim spotkać teraz? Pewnie udałoby nam się to zrobić. On nie porusza się zbyt szybko.

— Nie! — wykrzyknęła Akwila nieco głośniej, niż zamierzała. — Nie, ponieważ… nie wszystko jest takie, najakie wygląda. Coś się nie zgadza. Ja… ja nie potrafię tego wytłumaczyć. Tu działa trzecie życzenie.

— A ty nie wiesz, jak ono brzmi.

— Nie wiem. Ale mam nadzieję, że wkrótce się dowiem. Stara wiedźma przyjrzałajej się uważnie.

— Ja też mam taką nadzieję. No cóż, nie ma sensu tu dalej sterczeć. Ruszajmy. — I z tymi słowami zwinęła koc i ruszyła przed siebie, jakby ciągnięta niewidocznymi sznurkami.

~Ale nie mamy nawet nic dojedzenia! — zawołała Akwila, biegnąc za nią.

— Ja spożyłam mnóstwo myszy zeszłej nocy — rzuciła panna Weatherwax przez ramię.

— Tak naprawdę ich pani nie zjadła. To był posiłek sowy.

— Technicznie rzecz biorąc, owszem — zgodziła się panna Weatherwax. — Ale jeśli pomyślisz, że jadłaś przez całą noc myszy, zadziwiające, jak to potrafi zepsuć apetyt na cokolwiek rano. Czy kiedykolwiek.

Pokazała na oddalającą się sylwetkę Petulii.

— To twoja koleżanka? — zapytała, kiedy się zrównały.

— No… jeśli tak, to na nianie zasługuję — odparłaAkwila.

— Cóż — mruknęła panna Weatherwax. — Czasami otrzymujemy coś, na co nie zasługujemy.

Jak na starą kobietę, wiedźma poruszała się bardzo szybko. Pokonywała wrzosowisko, jakby było jej osobistym nieprzyjacielem. Ale była też dobra w czymśjeszcze.

Znała się na ciszy. Towarzyszył jej szum spódnicy przedzierającej się przez krzaki, ale w jakiś sposób stal się on częścią szumu przyrody.

I kiedy tak szły w milczeniu, Akwila słuchała wspomnień. Współżycz zostawił ich całe setki. Większość z nich słabych — te sta — nowiłyjedynie leciutkie uczucie niewygody w głowie, ale prehistoryczny tygrys wciąż widniał wyraźnie wjej umyśle, a za nim gdzieś krył się wielki jaszczur. W swoim czasie ijeden, i drugi byłyjak maszyna do zabijania. Najpotężniejsze stworzenia świata. Kiedyś. Współżycz je zajął. Umarły, walcząc z nim.

Brał nowe ciała i zawsze doprowadzał ich właścicieli do szaleństwa, zawsze szukając potęgi, którą za każdym razem zabijał… a kiedy Akwila zadawała sobie pytanie dlaczego, pamięć odpowiadała: ponieważ jest przerażony.

Czego się tak boi? — zastanawiała się dziewczynka. Jest taki potężny!

Kto wie? Alejest oszalały ze strachu. Całkiem zafiksowany.

— Tyjesteś Rwetest Prostota, prawda? — zapytała Akwila i w tej samej chwili uszy poinformowałyją, że wypowiedziała to na głos.

— Bardzo rozmowny, nieprawdaż? — wtrąciła się panna Weatherwax. — Mówił przez twój sen tamtej nocy. Miał o sobie bardzo wysokie mniemanie. Podejrzewam, że dlatego jego wspomnienia tak długo przetrwały.

— Ale nie odróżnia słowa „zafiksowany” od „sfiksowany” — mruknęła Akwila — No cóż, pamięć słabnie. — PannaWeatherwax zatrzymała się, opierając o skałę. Wyraźnie brakowałojej oddechu.

— Czy pani się dobrze czuje? — spytała zaniepokojona Akwila.

— Jestem zdrowajak dzwon. — Wiedźma świsnęła lekko. — Tylko łapię mój drugi wiatr. A zresztą zostało nam już tylko sześć mil.

— Zauważyłam, że pani odrobinę kuleje.

— Naprawdę? To przestań zauważać!

Zabrzmiało to gromko niczym rozkaz, aż echo odpowiedziało. Kiedy echo ucichło, panna Weatherwax odkaszlnęła. Akwila pobladła.

— Wydaje mi się — powiedziała stara wiedźma — że mogę być dzisiaj nieco podrażniona. Wszystko przez te myszy. — Odkaszlnęła znowu. — Ci, którzy mnie znają i zasłużyli sobie na to wjakiś sposób, mogą nazywać mnie babcią Weatherwax. Nie miałabym nic przeciwko, gdybyś ty mnie tak nazywała.

— Babcia Weatherwax? — zaskoczyła Akwila po chwili, zaskoczona co najmniej zaskakującą propozycją.

— Nie technicznie — dodała pospiesznie pani Weatherwax. — Coś takiego nazywają tytułem honorowym, takjak na przykład Stara Matka Taka to Taka albo NianiaJaktojejnaimię. Żeby pokazać, że wiedźma ma… żejest naprawdę… że była…

Akwila nie wiedziała, czy się śmiać, czy wybuchnąć łzami.

— Wiem — powiedziała.

— Naprawdę?

— Takjak babcia Dokuczliwa. Była moją babcią, ale wszyscy na Kredzie nazywali ją babcią Dokuczliwą.

Pani Dokuczliwa zupełnie do niej nie pasowało. Potrzebne było słowo duże, ciepłe, otwarte. Babcia Dokuczliwa to było to.

— Takjakby była babcią wszystkich! — dodała. Anie dodała: Bo opowiadała im bajki!

— No właśnie. Być może. Więc mówią na mnie babcia Weatherwax — powiedziała babcia Weatherwax i dodała szybko: — Ale technicznie rzecz biorąc, nie jestem babcią. No a teraz ruszajmy.

Wyprostowała się i raźno pomaszerowała przed siebie. Babcia Weatherwax. Akwila próbowała smak tego słowa. Nigdy nie znała swojej drugiej babci, która umarła, jeszcze zanim Akwila się urodziła. Nazywanie kogoś innego babcią wydawało się dziwne, ale mimo wszystkojakoś w porządku. No bo powinno się mieć dwie babcie.

Współżycz podążał za nimi. Czuła to. Lecz wciąż trzymał się na dystans. No tak, oto sztuczka, z którą przyjdę na Próby, pomyślała. Babcia — coś zamrowiłoją w mózgu, kiedy pomyślała to słowo — babcia z pewnością miałajakiś plan. Musiała mieć.

Ale… sprawy nie toczyły się tak, jak powinny. Czuła jakąś myśl, która nie mogła się do końca sformułować. Kiedyjuż myślała, że ją ma, myśl się rozpływała. Lecz Akwila wiedziała, że współżycz nie zachowuje się tak, jak powinien.

Dogoniła staruszkę.

Po jakimś czasie pojawiły się wskazówki, że są już w pobliżu Prób. Akwila zobaczyła w powietrzu co najmniej trzy postacie na miotle, kierujące się w tę samą stronę. Najwyraźniej szły dobrą drogą, bo ciągnęły nią także całe gromady ludzi. Dało się zauważyć pomiędzy nimi kilka spiczastych kapeluszy, co chyba można uznać za bardzo dobrą wskazówkę. Droga przezjakiś czas biegła lasem, a potem wynurzyła się na patchworku poletek i wreszcie skierowała do wysokiego żywopłotu, zza którego dochodziły dźwięki orkiestry dętej grającej wiązankę popularnych przy takich okazjach melodii, choć z samych dźwięków trudno byłoby powiedzieć, która to akurat melodia i najaką okazję.

Akwila aż podskoczyła, widząc unoszący się ponad drzewami balon porwany przez wiatr, ale okazał się zwykłym balonem, a nie resztą Briana. Poznała to po mieszaninie okrzyków gniewu i skargi towarzyszącej ulatującej zabawce: Jagochcęchcęchcępoleciałpole — cialPOLECIAŁ!” — jest to tradycyjny okrzyk małych dzieci uczących się, że przy balonach, podobnie jak w życiu, ważne jest wiedzieć, kiedy nie należy puszczać sznurka. Balony sapo to, aby dzieci się tego nauczyły.

Ale ponieważ była to specjalna okazja, jedna z mioteł, ponad którą widniał spiczasty kapelusz, podleciała w górę i złapała balon, a potem opuściła się z nim na ziemię.

— Niegdyś tak wcale nie było — poskarżyła się babcia Weather — wax, kiedy dotarły do bramy. — Gdy byłam dziewczynką, spotykałyśmy się gdzieś na łąkach, tylko we własnym gronie. Ale teraz to musi być Specjalna Okazja dla Całej Rodziny. Ha!

Przy bramie zgromadził się niezły tłum, ale najwyraźniej coś było w tym „Ha!”, bo ludziejak za sprawą magii rozstąpili się, a kobiety zagarniały dzieci bliżej siebie, gdy babcia maszerowała prosto do wejścia.

Siedział tam chłopak sprzedający bilety, który w tym momencie najwyraźniej wolałby nigdy się nie narodzić.

Babcia Weatherwax popatrzyła na niego. Akwila widziała, jak uszy chłopaka czerwienieją.

— Dwa bilety, młodzieńcze — powiedziała babcia. Zjej słów leciały sopelki lodu.

— To będzie… no… jeden dziecięcy ijeden dla emerytów? — Chłopakowi głos się trząsł.

Babcia pochyliła się wjego stronę i zapytała:

— Co to znaczy emeryt, młodzieńcze?

— No… tojest, tego… wie pani… ktoś starszy wiekiem — wymamrotał chłopak. Teraz i dłonie mu się trzęsły.

Babcia pochyliła się jeszcze bardziej. Chłopak bardzo, ale to bardzo pragnął się cofnąć, lecz stopy miałjak przytwierdzone do podłoża, mógłjedynie odchylać się w tył.

— Młodzieńcze — oświadczyła babcia — ja ani teraz, ani w ogóle nigdy nie będę starsza wiekiem. Poproszę dwa bilety, które jak widzę z napisu, kosztują każdyjeden pens. — Ręka babci wystrzeliła do przoduj ak żmija. Chłopak odskoczył w tył.

— Oto dwupensówka — powiedziała panna Weatherwax. Akwila popatrzyła najej dłoń. Palec wskazujący i kciuk złożone były razem, ale nie było widać między nimi żadnej monety.

Mimo to chłopak, uśmiechając się rozpaczliwie, wziął bardzo starannie brak monety w dwa palce. Staruszka delikatnie wyjęła zjego drugiej ręki bilety.

— Dziękuję, młody człowieku — powiedziała i wmaszerowała na pole. Akwila pobiegła za nią.

~Co ty…? — zaczęła, ale babcia Weatherwax podniosła palec do ust, złapała Akwilę za ramię i obróciłają.

Sprzedawca biletów wpatrywał się w swoje palce. Nawet potarł jeden o drugi. Potem wzruszył ramionami, przeniósł rękę ponad skórzaną torbę na pieniądze i rozwarł palce, jakby wypuścił z nich monetę.

Brzdęk, brzdęk…

Tłum zebrany przy bramie odetchnął, a parę osób zaczęło nawet klaskać. Chłopiec uśmiechał się dość dziwacznie. Chyba się spodziewał, że coś takiego się wydarzy.

— No dobrze — powiedziała zadowolona z siebie babcia Weatherwax. — A teraz nie pogardziłabym filiżanką herbaty i kilkoma słodkimi ciasteczkami.

— Babciu, tu są dzieci! Nie tylko wiedźmy!

Ludzie im się przyglądali. Babcia złapała Akwilę za podbródek i pociągnęła energicznie w górę, tak by spojrzeć jej prosto w oczy.

— Popatrz wokoło. Nie da się zrobić kroku, żeby nie natknąć się na amulety, różdżki czy inne takie. Powinno się tego zakazać.

Akwila się rozejrzała. Wszędzie stały stragany. Na wielu sprzedawano odpustowe zabawki — widywała takie podczas wystaw rolniczych na Kredzie: gwiżdżące tutki, wiatraczki, skaczące kulki. Ku uciesze dzieci była tam kładka nad małymjeziorkiem, z której mogły skakać do wody, co w tak gorący dzień było świetną zabawą. Niegdyś z takiego urządzenia spławiano czarownice. Nie było natomiast popularnego na odpustach namiotu wróżki, bo kto by się odważył przepowiadać przyszłość w miejscu, gdzie tak wiele odwiedzających jest dobrze przygotowanych do dyskusji. Były za to namioty wiedźm. Zygzak także miał potężny namiot, przed którym prezentował się manekin w kapeluszu model Drapacz Chmur i płaszczu Lekki Zefir, przyciągający gromady admiratorek. Inne stragany były mniejsze, ale aż uginały się od rzeczy lśniących i dzwoniących, wyraźnie odchodziła tam też ożywiona wymiana pomiędzy młodymi wiedźmami. Cale stoły zajmowały łapacze snów i siatki na uroki, w tym także samoopróżniające się. Chociaż trochę dziwił fakt, że kupowałyje czarownice. To takjakby ryba kupowała parasolkę.

Współżycz chyba nie mógł się zjawić w miejscu, gdzie zagęszczenie czarownic na metr kwadratowy z pewnością po wielekroć przekraczało normę.

Akwila odwróciła się do babci Weatherwax.

Której tam nie było.

Trudno znaleźć czarownicę podczas Prób Czarownic. A raczej znaleźć czarownicę podczas Prób Czarownicjest aż za łatwo, za to bardzo trudno trafić na tę, której się właśnie poszukuje, szczególniejeśli nagle poczułaś się zagubiona, całkiem sama i rośnie w tobie panika.

Stare wiedźmy siedziały przy stołach rozstawionych na koziołkach wokół kwadratowej przestrzeni odgrodzonej linami. Piły herbatę. Spiczaste kapelusze podskakiwały w rytm języków. Każda miała najwyraźniej umiejętność jednoczesnego mówienia i słuchania wszystkich innych, chociaż ten talent niejest zastrzeżony dla czarownic. To nie było miejsce na szukanie starszej kobiety w czerni i w stożkowym kapeluszu.

Słońce stało wysoko na niebie. Robiło się dość tłoczno. Wiedźmy okrążały teren i lądowały w odległym końcu. Coraz więcej ludzi wchodziło przez bramę. Panował straszny hałas. W którąkolwiek by się Akwila obróciła stronę, tam widziała przemykające czarne kapelusze.

Przepychała się przez tłum, rozglądając się gorączkowo w poszukiwaniu przyjaznej twarzy, na przykład panny Tyk, panny Libel — li czy Petulii. W ostateczności zgodziłaby się nawet na nieprzyjazną, na przykład pani Skorek.

I starała się nie myśleć. Starała się nie myśleć, że jest przerażona i samotna w ogromnym tłumie i że gdzieś na wzgórzu czeka niewidzialny współżycz, który wie, jak ona się boi, ponieważ ma w so — biejej cząstkę.

Poczułajak zadrżał. Poczuła, jak zaczął się przemieszczać.

Potknęła się tuż obok grupy rozgadanych czarownic, ich głosy brzmiały ostro i nieprzyjemnie. Zrobiłojej się niedobrze, jakby była za długo na słońcu. Świat wirował.

Piskliwy głos w tyle jej głowy mówił: „Współżycz ma niezwykłą cechę. Otóż poluje w sposób charakterystyczny dla rekina. Akurat jego wybrał ze wszystkich stworzeń…”.

— Nie życzę sobie żadnych wykładów, panie Rwetest — wysyczała Akwila. — W ogóle nie chcę pana w mojej głowie.

Ale Rwetest Prostota nawet kiedy żył, nie odznaczał się wrażliwością na cudze potrzeby, a wspomnienie o nim nie zamierzało się teraz zmieniać. Kontynuowało całkiem zadowolonym z siebie skrzekiem: „…i kiedyjuż wybierze sobie ofiarę, kompletnie ignoruje inne potencjalnie atrakcyjne cele”.

Wiedziała, że coś nadchodzi przez teren Prób. Przeleciało poprzez tłum jak wiatr, który kładzie trawy. Tak też zachowywali się ludzie — niektórzy mdleli, inni odwracali się z krzykiem, jeszcze inni uciekali. Ale to coś nikogo nie atakowało, było zainteresowaneje — dynie Akwilą.

Jak rekin, pomyślała Akwila. Morderca w morzu, gdzie zdarzają się najgorsze rzeczy.

Nie możesz się obronić! Nie wiesz, co cię atakuje. Będziesz młócić rękami, wymachiwać błyszczącymi różdżkami, ale on zawsze wróci! Będzie nieustannie wracać!

Włożyła ręce do kieszeni i wymacała tam kamień na szczęście. I sznurek. I kawałek kredy.

Gdyby to była opowieść, pomyślała gorzko, zaufałabym swemu sercu, podążyła za swą gwiazdą i zaraz by się wszystko dobrze skończyło dzięki brzęczącej Magii. Ale nigdy się niejest w opowieści, kiedy by się to przydało.

Opowieść, opowieść, opowieść…

Trzecie życzenie. Trzecie życzenie! Trzecie życzenie jest najważniejsze.

W historiach o dżinach, wiedźmach czy złotych rybkach… dostaje się trzy życzenia.

Trzy życzenia…

Złapała za ramię przebiegającą wiedźmę i… spojrzała w twarz Annagrammie, która aż skuliła się z przerażenia.

— Proszę, nie rób mi nic złego! Błagam! Jestem twoją przyjaciółką, prawda?

— Jak chcesz, ale to nie byłam ja, terazjestem lepsza — powiedziała Akwila, wiedząc, że kłamie. Wtedy też była sobą, co miało wielkie znaczenie. Musiała o tym pamiętać. — Szybko, Annagram — mo! Jak brzmi trzecie życzenie? Szybko! Kiedy dostajesz trzy życzenia, jakie jest trzecie?

Annagramma skrzywiła się w niesmaku, jak zawsze gdy ktoś miał czelność powiedzieć coś niezrozumiałego.

— Ale dlaczego ja…?

— Proszę, nie zastanawiaj się, tylko powiedz.

— No, to może być wszystko… być niewidzialną… albo blondynką… czy coś takiego. — Annagramma miała wyraźne problemy z koncentracją.

Akwila potrząsnęła głową i puściła ją. Podbiegła do starej wiedźmy, która przyglądała się temu w zadziwieniu.

— Proszę, to ważne! Jakie w opowieściach jest trzecie życzenie? Proszę nie pytać mnie dlaczego. Tylko przypomnieć sobie!

— No… szczęście. Chodzi o szczęście, prawda? — stwierdziła stara dama. — Tak, zdecydowanie. Zdrowie, majątek i szczęście. Ale gdybym była na twoim miejscu…

— Szczęście? Szczęście… dziękuję pani. — Akwila rozpaczliwie szukała wzrokiem pomocy. Była całkiem pewna, że nie chodzi o szczęście. Magia nie daje szczęścia i to był kolejny klucz.

Pomiędzy namiotami biegła panna Tyk. Nie było czasu na półśrodki. Akwila złapałająwpół i obróciła.

— DzieńdobryPannoTykTakumniewszystkowporządkumamnadziejężepaniteżmasiędobrzejakiejesttrzecieżyczenieszybkotojestważneproszęniedyskutowaćaniniezadawaćpytańniemana toczasu!

Panna Tyk, trzeba jej to oddać, zawahała się tylko przez moment.

— Mieć setki następnych życzeń? — zapytała. Akwila patrzyła na nią w skupieniu.

— Dziękuję. Niezupełnie, ale to takżejestjakiś klucz.

— Akwilo, tujest… — zaczęła panna Tyk.

Ale dziewczynka w tej właśnie chwili dostrzegła babcię We — atherwax, która stała pośrodku kwadratu ograniczonego linami. Wydawało się, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Przyglądała się szalejącym wiedźmom broniącym się przed współżyczem, w powietrzu strzelały race magii. Była całkiem spokojna i miała niewidzący wzrok.

Akwila puściła ramię panny Tyk, zanurkowała pod linę.

— Babciu!

Błękitne oczy zwróciły się na nią. — Tak?

— W bajkach, w których dżin, zaczarowana żaba albo dobra wróżka dają ci trzy życzenia… jakie jest to trzecie?

— Och, w bajkach! To łatwe. We wszystkich bajkach wartych opowiedzenia, które uczą, jak poruszać siew świecie, trzecie życzenie naprawia szkody wywołane dwoma pierwszymi.

— Tak! To jest to! To jest to! — krzyczała Akwila, a słowa same z niej wypływały. — On nie jest zły! Nie może być! Nie ma własnego mózgu! Wszystko zależy od naszych pragnień! Naszych życzeń. To tak jak w bajkach, gdzie…

— Uspokój się. Oddychaj głęboko. — Babcia złapała Akwilę za ramiona i ustawiłają twarzą do spanikowanego tłumu. — Byłaś przez chwilę przestraszona i teraz on nadchodzi ijuż nie zawróci, nie teraz, ponieważ jest w rozpaczy. Nie widzi nawet tego całego tłumu, inni ludzie się dla niego nie liczą. Liczysz się tylko ty. Szuka ciebie. Tylko ty możesz się z nim zmierzyć. Czyjesteś gotowa?

— Ajeśli przegram?

— Nigdy bym nie doszła do tego, kim dzisiaj jestem, gdybym zakładała, że przegram, młoda damo. Pobiłaś go raz, uda ci się to znowu.

_Ale mogę się zamienić w coś strasznego!

— Wtedy będziesz miała ze mną do czynienia. I to na moich warunkach. Ale tak się nie stanie. Wtedy miałaś dość niechlujnych dzieciaków i głupich kobiet, prawda? Więc teraz… jest inaczej. Dochodzi południe. Próby powinny się zaczynać o należnej porze, ale, no cóż, wygląda na to, że ludzie zapomnieli, po co tu są. No więc teraz… czy masz w sobie dość siły, by pokazać się wiedźmą w pełnym słońcu, i to z dala od twoich wzgórz?

— Tak! — Odpowiedź nie mogła być inna, jeśli się odpowiadało babci Weatherwax, która w tej samej chwili pokłoniła się nisko i cofnęła o kilka kroków.

— Wszystko w twoim czasie, madame — powiedziała.

Życzenia, życzenia, życzenia — zdenerwowana Akwila szukała po kieszeniach. Z czego może wykonać chaos? Współżycz nie jest złym potworem. Tylko daje nam to, czego pragniemy, a własciwie to, czego — jak nam się wydaje — pragniemy. A o co ludzie proszą? Zawsze o więcej!

Nie możesz powiedzieć: Potwór zajął moją głowę i zmusił mnie do tego. Pragnęła tych pieniędzy. Współżycz był tylko posłusznyjej życzeniom.

Nie możesz powiedzieć: Ale tak naprawdę ja nigdy ich nie wzięłam! Współżycz użył tylko tego, co znalazł — sekreciki, pragnienia, ataki gniewu, wszystko, czego się w sobie nie dostrzega. On to widział i tobie też pokazał!

Wtem, gdy starała się powiązać elementy w całość, jajko wymknęło jej się z rąk i powierzając się grawitacji, spadło na czubek buta.

Wpatrywała się w brudny but, ogarnięta taką desperacją, że widziała wokół tylko ciemność, mimo iż było południe. Dlaczego Pro”

bowałam to zrobić? Nigdy mi się nie udało, więc po co próbowałam teraz? Ponieważ wierzyłam, że tym razem to zadziała, dlatego. Jak w bajce. Nagle okaże się, że… umiem.

Ale to nie jest bajka, aja nie mam już jajek…

Gdzieś w górze rozległ się krzyk i w czasie krótszym od przerwy między dwoma uderzeniami serca Akwila przeniosła się do domu. To był myszołów, punkcik na tle nieba, który stawał się coraz większy. Opadał nad miejscem, gdzie stała. Krzyknął jeszcze raz, przelatując niczym strzała koło głowy Akwili i w tym samym momencie coś niewielkiego puściło się szponów ptaka z okrzykiem „Na litość!”.

Rozbój leciał ku ziemijak kamień, ale w chwilę potem rozległo się „szur!” i czasza z materiału otworzyła się nadjego głową. Awła — ściwie dwie czasze. Innymi słowy, Rozbój pożyczył reformochron od Hamisza.

Wyswobodził się z niego, jak tylko wyhamował, a wpadł dokładnie w środek chaosu.

— Myślałaś, że cię zostawimy, co?! — krzyknął, wisząc na sznurkach. — Wyznaczono mi cel. Dalej, rób to, jak należy!

— Nie mogę! — Akwila próbowała go z chaosu wytrząsnąć. — Nie z tobą w środku. Zabiję cię. Zawsze mi pękajajko. Jaki cel?

— Nie kłóć się ze mną! — wrzeszczał Rozbój, podskakując na linkach. — Rób to! Albo nie jesteś wiedźmą wzgórz. Ajawiem, że jesteś!

Wokół nich biegali ludzie. Akwila podniosła wzrok. Wydawało jej się, że widzi wspć^życza, poruszający się kształt we wznieconym pyle. Spojrzała na plątaninę w swoich rękach i na uśmiechniętą twarz Rozbója.

Ta chwila brzęczała jak napięta struna.

Czarownice załatwiają różne sprawy, odezwała się jej druga myśl. Zapomnij o „nie mogę”.

No…dobrze…

Dlaczego to nie działało wcześniej? Bo nie było powodu, by zadziałało. Nie potrzebowałam tego.

A teraz potrzebuję, żeby mi pomogło. Nie. Potrzebuję siebie, żebym sobie pomogła.

Więc myśl o tym. Nie zważaj na hałas, na współżycza sunącego po zdeptanej trawie…

Użyłaś rzeczy, które miałaś ze sobą, więc wszystko będziejak należy. Uspokój się. Zwolnij. Patrz na chaos. Myśl tylko o tym. Jest tu wszystko, co przywiozłaś z domu…

Nie. Wcale nie wszystko. Tym razem wiedziała, czego brakuje…

Szarpnęła za łańcuszek, na którym wisiał na jej szyi srebrny koń, i wrzuciła go w plątaninę.

Naglejej myśli były chłodne i przejrzystejak lód, jasne i lśniące. Popatrzmy… to wygląda lepiej tutaj… a to trzeba trochę przesunąć…

Srebrny koń przebudził się do życia, zaczął wirować łagodnie, przechodząc przez sznurki i przez Rozbója, który odezwał się:

— To nic nie boli, nie przerywaj.

Akwila poczuła szczypanie w nogę. Koń, obracając się, lśnił.

— Nie chcemy cię pospieszać! — powiedział Rozbój. — Ale pospiesz się!

Jestem daleko od domu, jasna i wyraźna myśl pojawiła się w umyśle Akwili, ale widzę go w moich oczach. Teraz muszę otworzyć oczy. Ijeszcze raz otwieram oczy…

Och…

Czy potrafię być czarownicą z dala od wzgórz? Oczywiście, potrafię. Nigdy tak naprawdę cię nie zostawiłam, Ziemio pod Falami…

Pasterze na Kredzie poczuli, że ziemia się zatrzęsła, jakby w murawę trafił grzmot. Ptaki wyfrunęły z krzaków. Owce spojrzały w górę.

I znowu ziemia się zatrzęsła.

Niektórzy mówili, że cień przesłonił słońce. Inni — że słyszeli tętent kopyt.

A chłopiec, który zastawiał sidła na króliki w małej dolince zwanej Koniem, opowiedział, że z wnętrza wzgórza wyskoczył koń i popłynął niczym fala do nieba, jego grzywa rozwiewała się jak morska piana, a maść miał białąjak kreda, a galopował przez powietrze jak mgła, która się wznosi, biegł niczym burza w kierunku gór.

Chłopca oczywiście ukarano za takie bajdy, ale uważał, że było warto.

Chaosjaśniał. Srebro przepływało pomiędzy nitkami. Wysunęło się z rąk Akwili, błyszcząc jak gwiazda.

Wjego świetle ujrzała, że współżycz przybył do niej, rozciągnął się tak, że był teraz naokoło, niewidzialny stał się widzialny. Dziwnie marszczył i odbijał światło. W tych błyskach i lśnieniach widać było twarze, niezdecydowane, zniekształcone jak odbicia w wodzie.

Czas spowolnił. Zza ściany, którą stał się współżycz, widziała przyglądające się jej wiedźmy. Jedna w szarpaninie straciła kapelusz, ale wisiał nad nią w powietrzu. Nie miał jeszcze czasu, by spaść.

Palce Akwili się poruszyły. Współżycz zadrżał w powietrzu niczym staw zaniepokojony wrzuconym kamieniem. Fala dotarła aż do niej. Poczułajego strach, wiedział, że został złapany w pułapkę.

— Witaj — powiedziała Akwila.

Witasz mnie? — odpowiedział współżycz głosem Akwili.

— Tak. Jesteś tu mile widziany. Jesteś tu bezpieczny. Nie! Nigdzie niejesteśmy bezpieczni!

— Tutaj jesteście — odpowiedziała spokojnie. Proszę, ukryj nas.

— Mag prawie się nie mylił. Chowacie się w innych stworzeniach. Ale nigdy się nie zastanowił dlaczego. Przed czym się chowacie?

Przed wszystkim.

— Wydaje mi się, że wiem, o czym mówisz.

Naprawdę? Czy wiesz, co to znaczy, gdy się jest świadomym istnienia każdej gwiazdy i każdego źdźbła trawy? Tak. Ty to wiesz. Nazywasz to „ponownym otwarciem oczu”. Ale robisz to tylko na chwilę. My robimy tak przez wieczność. Bez snu, bez odpoczynku, tylko nieskończone… nieskończone doświadczanie, nieskończona świadomość. Wszystkiego. Przez cały czas. Jakże wam zazdrościmy! Szczęśliwi ludzie, potraficie zamknąć swe umysły na nieskończoność zimnych głębi wszechświata. Macie to coś, co nazywacie… nudą? To najrzadszy talent we wszechświecie! Słyszeliśmy piosenkę „Migocz, migocz, gwiazdko mała”. Co za moc! Co za cudowna moc!

Potraficie miliony trylionów ton ognistej masy, palenisko o ogromnej mocy zamienić w piosenkę dla dzieci! Budujecie maleńkie światy, maleńkie opowieści, maleńkie muszle, w których chronicie swoje umysły, które trzymają nieskończoność na uwięzi i dlatego budzicie się co rano bez krzyku na ustach!

Całkiem zafiksowany! — rzucił pogodny głos w głębiach pamięci Akwili. Pana Rwetesta po prostu nie dało się usadzić.

Lituj się nad nami, o tak, lituj się! — odezwały się głosy współży — cza. Dla nas nie ma schronienia ani wypoczynku Ale ty nas ocalisz. Zobaczyliśmy to w tobie. Masz umysły w umyśle. Ukryj nas.

— Czy chcecie ciszy? — zapytała Akwila.

Tak, ciszy i czegoś większego od niej, odpowiedział głos współ — życza. Wy, ludzie, tak wspaniale potraficie ignorować rzeczywistość. Jesteście prawie ślepi i prawie głusi. Patrzycie na drzewo i widzicie… tylko drzewo, roślinę. Nie dostrzegacie jego historii, nie czujecie, jak płyną w nim soki, nie słyszycie wszystkich owadów, które żyją w pniu, nie znacie chemiijego liści, nie widzicie tysięcy odcieni zieleni, delikatnych ruchów zwracania się ku słońcu, prawie niedostrzegalnego rośnięcia…

— Ale wy nas nie rozumiecie — odparła Akwila. — Nie sądzę, by jakakolwiek ludzka istota była w stanie was uratować. Dajecie nam to, co waszym zdaniem chcemy otrzymać, gdy tylko tego zapragniemy, takjak w bajce. A życzenia zawsze się spełniają na opak.

Tak. To już teraz też wiemy. Mamy w sobie echo ciebie. My… zrozumieliśmy. Dlatego teraz my mamy życzenie. Życzenie, by wszystko naprawić.

— Tak — kiwnęła głową Akwila. — To jest zawsze ostatnie życzenie, trzecie. Spraw, by to, co się stało, nigdy się nie wydarzyło.

Naucz nas, jak umrzeć, poprosił współżycz.

— Aleja tego nie wiem!

Każdy człowiek to wie. Idziecie tą drogą każdego dnia waszego krótkiego, o jakże krótkiego życia. Wiecie. Zazdrościmy wam tej wiedzy. Wiedzy, jak zakończyć. Jesteście bardzo utalentowani.

Muszę wiedzieć, jak się umiera, pomyślała Akwila. Gdzieś w głębi. Niech pomyślę. Niech przezwyciężę ja nie potrafię”.

Uniosła lśniący chaos. Wstęgi światła wciąż wirowały, ale już ich nie potrzebowała. Potrafiła utrzymać moc w samej kwintesencji siebie. Wszystko polegało na równowadze.

Światło umarło. Rozbój wisiał pomiędzy nićmi, lecz wszystkie jego warkoczyki były rozplecione i czerwone włosy stały na głowie niczym wielki kłąb. Wyglądał na trochę oszołomionego.

— Byłbym w stanie zamordować kebab — oświadczył.

Akwila postawiła go na ziemi, gdzie zatoczył się nieco, potem schowała resztkę chaosu do kieszeni.

— Dziękuję, Rozboju. A teraz wolałabym, żebyś sobie poszedł. To zaczyna być… poważne.

Oczywiście była to najgorsza rzecz, jaką mogła powiedzieć.

— Nigdzie nie idę! — żachnął się. — Obiecałem Joannie, że dopilnuję, byś była bezpieczna! Wchodzimy w to razem!

Kiedy Rozbój stał w rozkroku, z zaciśniętymi pięściami i podbródkiem wysuniętym do przodu, gotowy na wszystko, płonący oburzeniem, żadna dyskusja nie miała sensu.

— Dziękuję ci — powiedziała Akwila i wyprostowała się. Śmierć jest tuż za nami, pomyślała. Życie kończy się i tam na nas czeka Śmierć. Więc… musi być blisko, bardzo blisko.

Powinny być… drzwi. No tak. Stare drewniane drzwi. Z pewnością ciemne.

Odwróciła się. Za niąw powietrzu wisiały ciemne drzwi.

Zawiasy powinny skrzypieć, pomyślała.

I kiedy popchnęła drzwi, zaskrzypiały.

Ale… to nie dzieje się naprawdę, myślała dalej. Opowiadam sobie bajkę, którą rozumiem, o drzwiach, i oszukuję samą siebie na tyle, by zaczęło to się dziać. Muszę więc utrzymać równowagę na krawędzi, żeby działało też dalej. Tojest równie trudnejak niemy — ślenie o różowych nosorożcach. Jeśli babcia Weatherwax potrafi to zrobić, ja również potrafię.

Za drzwiami rozciągała się czarna pustynia, a nad nią było niebo i blade gwiazdy. W oddali na horyzoncie majaczyła góra.

Musisz pomóc nam tam przejść, odezwał się współżycz.

— Jeśli chcesz mojej rady, nie rób tego. — Rozbój szarpał Akwilę za kostkę. — Nie wierzę skunksowi ani ciut.

— W nim jest także cząsteczka mnie. Ja mu wierzę. Mówiłam ci, Rozboju, że nie musisz z nami iść.

— Ach tak? I mam niby patrzeć, że samiuteńka przechodzisz przez te drzwi? Nie opuszczę cię w takiej chwili.

— Ale ty masz klan i żonę, Rozboju!

— No właśnie, i okryłbym ich hańbą, puszczając cię samą za próg Śmierci — zdecydowanie oświadczył Rozbój.

Tak, pomyślała Akwila, spoglądając przez drzwi, właśnie to robimy. Żyjemy na krawędziach. Pomagamy tym, którzy nie potrafią odnaleźć drogi…

Wzięła głęboki wdech i przestąpiła próg.

Nic specjalnie się nie zmieniło. Piasek pod nogami był twardy, szeleścił, kiedy po nim szła, dokładnie takjaksię tego spodziewała, ale kiedy go kopnęła, opadał powoli niczym puch, a to ją zaskoczyło. Powietrze nie było zimne, ale rozrzedzone i oddychanie sprawiało trudność.

Drzwi zamknęły się za nią cicho.

Dziękujemy, odezwał się współżycz. Co zrobimy teraz?

Akwila rozejrzała się i spojrzała w gwiazdy. Nie rozpoznawała takiego nieba.

— Myślę, że umrzesz — powiedziała.

Ale tu nie ma „mnie”, który ma umrzeć, rzekł współżycz. Jesteśmy tylko my.

Akwila odetchnęła głęboko. Tu chodziło o słowa, a ona w słowach była dobra.

— Trzeba teraz uwierzyć w pewną opowieść — zaczęła. — Kiedyś byliśmy plamkami w oceanie, potem rybami, następnie jaszczurami i małymi ssakami, a wreszcie małpami. I mnóstwo nas było pomiędzy. Ta ręka była niegdyś płetwą, była także szponem! W moich ludzkich ustach mam ostre kły wilka i siekacze królika, i żujące zęby krowy! Nasza krewjest słonajak morze, z którego wyszliśmy! Kiedy ogarnia nas lęk, nasza skóra zachowuje się, jakby rosło na niej futro, które powinno się zjeżyć. Jesteśmy historią. Wszystko, czymkolwiek stawaliśmy się w naszej drodze, wciąż w nasjest. Czy chcecie usłyszeć dalszy ciąg tej historii?

Opowiedz nam, poprosił współżycz.

— Jestem ulepiona ze wspomnień moich rodziców, dziadków i przodków. Od nich pochodzi to, jak wyglądam, jaki kolor mają moje włosy. Jestem też po trosze każdą z osób, które spotkałam w swoim życiu i która zmieniła to, jak myślę. Więc co właściwie znaczy „ja”?

Kawałek, który właśnie opowiedział nam tę historię, odparł współżycz. To jesteś prawdziwa ty.

— No… tak. Ale ty też musiałeś to robić. Mówisz o sobie „my” — kto to mówi? Kto powiedział, że ty niejesteś tobą? Niczym się od nas nie różnisz. Tyle że myjesteśmy dużo, ale to dużo lepsi w zapominaniu. No i wiemy, kiedy nie słuchać małpy, która w nas siedzi.

Teraz nas zdziwiłaś, powiedział współżycz.

— Kiedy się boimy, stare partie naszego umysłu chcą się zachowywać, jakby były wciąż w głowie małpy, i zaatakować. Małpa reaguje. Ona nie myśli. Bycie człowiekiem polega na tym, by wiedzieć, kiedy nie być małpą, gadem czy którymkolwiek z dawnych ech. Ale kiedy ty przejmujesz człowieka, nie słuchasz tego, co jest w nim ludzkie. Słuchasz małpy. A małpa nie rozumie, cojest potrzebne, ona wie tylko, czego chce. Nie, ty niejesteś żadne „my”, jesteś,ja”. Ja. Współżycz powiedział to słowo, jakbyje smakował. Ja. Kim ja jestem?

— Chciałbyś mieć imię? To pomaga. Tak. Imię…

— Zawsze podobało mi się imię Artur.

Artur, powtórzył współżycz. Mnie też Artur się podoba. Więcje — śli ja jestem, ja mogę przestać być. Co teraz się stanie?

— Te stworzenia, które… przejąłeś, czy one nie umarły? Owszem, przytaknął Artur, ale nie wiem, jak to się stało. Po prostu przestawały być.

Akwila rozejrzała się po bezkresnym piasku. Nie widziała niczego, ajednak miała wrażenie jakiegoś ruchu. Zaskakująca zmiana światła, jakby zauważała coś, czego nie powinna była widzieć.

— Myślę — powiedziała — że powinieneś przekroczyć pustynię.

Cojest po drugiej stronie? — zapytał Artur.

— Nie sądzę, by istniały słowa, którymi można to opisać. Naprawdę?

— Myślę, że dlatego właśnie musisz przekroczyć pustynię. By się tego dowiedzieć.

Czekam na to. Dziękuję ci.

— Zegnaj… Arturze.

Poczuła, jak współżycz się oddala. Niewiele dało się zobaczyć, poleciało kilka ziarenek piasku, coś mignęło w powietrzu — ale powoli przemieszczał się przez czarną pustynię.

— Dobrze, że sobie to paskudztwo poszło! — wykrzyknął za nim Rozbój.

— Nie mów tak — skarciła go Akwila.

— No przecież zabijał, żeby samemu utrzymać się przy życiu.

— Nie chciał tego. Nie wiedział, jak działa człowiek.

— Ale trzeba przyznać, że pięknych bzdur mu naopowiadałaś — stwierdził z podziwem Rozbój. — Nawet bard by tak nie potrafił.

Akwila zastanowiła się, czy to prawda. Pewnego razu, kiedy wędrowni nauczyciele zjawili się w wiosce, zapłaciła im pół tuzinemjaj za poranny wykład ***Cuda Wszechświta!!!***. Jak na edukację było to bardzo drogie, ale też warto było. Nauczyciel był z lekka zwariowany nawetjak na nauczyciela, ale to, co mówił, wydawało się mieć sens doskonały. Jedną z najbardziej zadziwiających spraw we wszechświecie było to, że wcześniej czy później wszystko jest zrobione ze wszystkiego innego, choć aby do takiego stanu dojść, trzeba pewnie milionów i milionów lat. Inne dzieciaki chichotały i dyskutowały, lecz Akwila wiedziała, że to, co kiedyś było maleńkimi żywymi istotami, teraz stało się kredą wzgórz. Wszystko się zmienia, nawet gwiazdy.

To był bardzo dobrze spędzony ranek, zwłaszcza że zrefundowano jej pół jajka za pokazanie błędu w słowie „Wszechświata”.

Ale czy to jest prawda? Może nie ma to znaczenia. Może wystarczy, by było wystarczającą prawdą dla Artura.

Jej oczy, te wewnętrzne, które otworzyły się dwukrotnie, zaczęły się teraz zamykać. Czuła, jak wycieka z niej siła. W takim stanie nie można pozostać długo. Gdy tak bardzo koncentrowała się na wszechświecie, przestawała się koncentrować na sobie. Ludzie są bardzo mądrzy, bo nauczyli się zamykać swe umysły. Czy istnieje we wszechświecie coś równie wspaniałego jak nuda?

Usiadła — tylko na moment — i zagłębiła dłoń w piasku. Uniosła go w górę. Nie opadał, niczym dym odbijający światło gwiazd, wisiał w powietrzu tak, jakby miał cały czas wszechświata.

Nigdy nie czuła się tak zmęczonajakw tej chwili.

Wciąż słyszała wewnątrz siebie głosy. Współżycz zostawił za sobą kilka wspomnień. I pamiętała teraz czasy, gdy nie było jeszcze gwiazd, gdy nie było czegoś takiego jak wczoraj. Wiedziała, co jest wyżej niż niebo i co jest pod ziemią. Ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz spała, tak porządnie, w łóżku. Stan nieprzytomności się nie liczy. Zamknęła oczy i zamknęła je jeszcze raz…

Ktoś z całych sił kopnąłjąw kostkę.

— Nie wolno ci spać! — krzyczał Rozbój. — Nie tutaj! Wstawaj i idź!

Wciąż nieco otumaniona Akwila podniosła się w delikatnej chmurze czarnego pyłu i odwróciła się w stronę drzwi.

Ale niczego tam nie było.

Widziała swoje ślady na piasku, lecz prowadziły tylko kilka kroków, a potem powoli zanikały. Wokół niej była niezmierzona pustynia.

Odwróciła się w stronę wysokich gór, ale widok zasłoniłajej wysoka postać, cała na czarno, trzymająca w rękach kosę. Wcześniej z pewnościąjej nie było.

DOBRYWIECZÓR, powiedział Śmierć.

Загрузка...