Rozdział trzeci Tylko jeden umysł

Zapadłjuż zmrok, więc Akwila niewiele widziała, ale dostrzegała zarysy domku. Otaczał go jabłoniowy sad. Coś, co zwisało z gałęzi, musnęło ją, gdy posuwała się niepewnym krokiem za panną Li — bellą. I odskoczyło, wydając z siebie dźwięk dzwoneczka. Z oddali dochodziłjednostajny huk.

Panna Libella otworzyła drzwi. Prowadziły wprost do niewiel — kiej,jasno oświetlonej i niezwykle czystej kuchni. W żelaznym piecyku wesoło płonął ogień.

— Hm… ponieważ mam być kimś w rodzaju terminatora — odezwała się Akwila, która nadal nie doszła do siebie po locie — przygotuję coś do piciajeśli tylko pokaże mi pani, gdzie cojest…

— Nie! — wykrzyknęła panna Libella, podnosząc obie dłonie. Okrzyk najwyraźniej ją samą przestraszył, bo gdy opuszczała ręce, dygotała. — Nie… nawet by mi to przez myśl nie przeszło — odezwała się już normalniejszym głosem i spróbowała się uśmiechnąć. — Masz za sobą długi dzień. Pokażę ci twój pokój i gdzie jest łazienka, a potem przyniosę ci trochę gulaszu. Terminowanie możemy zacząć odjutra. Nie ma pośpiechu.

Akwila spojrzała na garnek z gulaszem, który pyrkał sobie smakowicie na kuchni, a potem na bochenek na stole. Zapach wyraźnie mówił, żejest to świeżo upieczony chleb.

Kłopot Akwili polegał na tym, że jej myślenie było trzeciego stopnia[2].

Myślała więc: jeśli panna Libella mieszka samotnie, w takim razie kto rozpalił ogień? Gulasz w garnku trzeba od czasu do czasu zamieszać. Kto to robił? I ktoś zapalił świece. Kto?

— Panno Libello, czy ktoś jeszcze tutaj mieszka? — zapytała. Wiedźma popatrzyła z rozpaczą na garnek, na chleb, a potem z powrotem na Akwilę.

— Nie, tylko ja — wyszeptała, a Akwila z jakiegoś powodu była pewna, że mówi prawdę. W każdym razie jakąś prawdę. — Rano, dobrze? — zapytała panna Libella prawie prosząco.

Wyglądała tak żałośnie, że Akwili aż zrobiło się jej żal. Uśmiechnęła się więc i powiedziała tylko:

— Oczywiście.

Potem wyruszyły na krótką wycieczkę przy świetle świecy. Niedaleko domku znajdowała się wygódka. Były tam dwa oczka, co Akwila uznała za nieco zaskakujące, ale oczywiście kiedyś mogło tu mieszkać więcej osób. Zobaczyła też pomieszczenie specjalnie przeznaczone na kąpiel, co oceniła — zgodnie ze standardami wyniesionymi z rodzinnego domu — za ogromną stratę miejsca. Znajdowała się tam osobna pompa i bojler do podgrzewania wody. To było naprawdę coś.

Sypialnię dostała… miłą. Miłą — to słowo pasowało jak ulał. Wszystko tam zdobiły falbanki. Każda rzecz, która mogła być przykryta, otrzymała pokrowiec. Postarano się, żebypokój był… wesoły, jakby bycie sypialnią oznaczało coś wspaniałego i pogodnego. Akwila w swoim pokoju na rodzinnej farmie miała przetarty dywanik i miskę na wodę, dużą drewnianą skrzynię na ubrania, staroświecki domek dla lalek i firanki z perkalu, i to chybajuż wszystko. Sypialnia służyła do tego, by w niej spać.

Wtym pokoju stała komoda. To, co mieściło się w torbie dziewczynki, zapełniło ledwie jedną szufladę.

Łóżko, kiedy usiadła na nim, nie wydało żadnego dźwięku. Na jej starym łóżku materac był tak wiekowy, że miał wygodne wgniecenie, a sprężyny wydawały przeróżne dźwięki. Kiedy nie mogła usnąć, poruszała poszczególnymi częściami ciała i grała na sprężynach Dzwoneczki Świętej Ungulant — cling tłing glong, gling ping blołing dlink, plang djoning ding ploink.

Pokój inaczej też pachniał. Jakby był przez długi czas opuszczony, choć pozostała w nim woń czyjegoś mydła.

Na samym spodzie torby Akwili znajdowało się maleńkie pudełko, które pan Kloc, stolarz, specjalnie dla niej zrobił. Nie znał się na delikatnej robocie i pudełko było dość toporne. Trzymała w nim… pamiątki. Kawałek kredy ze skamieliną (dość rzadkie znalezisko), osobistą pieczątkę do odciskania na maśle (która przedstawiała czarownicę na miotle), na wypadek gdybyjej przyszło robić tu masło, i cętkowany kamień, który powinien przynosić szczęście, ponieważ był z dziurą. (Takjej powiedziano, kiedyjako siedmiolatka go podniosła z ziemi. Nie bardzo rozumiała, jak dziura może wywoływać szczęście, ale ponieważ od tamtej chwili kamień spędził sporo czasu w jej kieszeni, a potem w pudełku, można go było prawdopodobnie nazwać szczęściarzem w porównaniu z innymi kamieniami, które są kopane albo miażdżone przez koła wozów).

Był tam też błękitno-żółty papierek ze starego opakowania po tytoniu Wesoły Żeglarz, pióro myszołowa i starożytny grot od strzały starannie zawinięty w kawałek owczej wełny. Grotów znajdowało się na kredzie mnóstwo. Fik Mik Figle używały ich na końcówki swoich włóczni.

Ułożyła to wszystko równiutko w górnej szufladzie, tuż obok swego pamiętnika, ale wcale nie wyglądało to bardziej po domowemu. Należące do niej rzeczy wydawały się bardzo samotne.

Sięgnęła po papierek od tytoniu i wełnę, powąchałaje. Nawet już nie pachniały pasterską chatą, a mimo to wjej oczach pokazały się łzy.

Nigdy wcześniej nie spędziła nocy poza Kredą. Znała słowo „nostalgia” i teraz zastanawiała się, czy chłód, który czuje w sobie, to właśnie to…

Ktoś zastukał do jej drzwi.

— To ja — odezwał się przytłumiony głos.

Akwila zeskoczyła z łóżka i otworzyła. Panna Libella przyniosła tacę, na której stała miska z parującym gulaszem i chleb. Postawiła ją na małym stoliku koło łóżka.

— Kiedy zjesz, możesz ją wystawić za drzwi, zabiorę później — powiedziała.

— Dziękuję pani bardzo — odparła Akwila. Panna Libella zatrzymała się w drzwiach.

— Będzie mi miło mieć z kim rozmawiać poza sobą. Mam nadzieję, że nie chcesz stąd odejść, Akwilo.

Dziewczynka odpowiedziała jej próbą pogodnego uśmiechu, następnie odczekała, aż drzwi się zamkną i ucichną kroki po schodach w dół, po czym podeszła na paluszkach do okna, sprawdzając, czy nie ma w nich krat.

W pannie Libelli było coś przerażającego. Coś jakby głód, nadzieja, prośba i przestrach, wszystko to naraz.

Sprawdziła także, czy może zamknąć drzwi do sypialni od wewnątrz na zasuwkę.

Gulasz smakował po prostu jak gulasz, a nie na przykład (i to przykład kompletnie i całkowicie przypadkowy) gulasz z biednej dziewczyny, która terminowała tu przed nią.

Żeby zostać czarownicą, trzeba mieć bardzo rozwiniętą wyobraźnię. Ale w tej właśnie chwili Akwila życzyłaby sobie, byjej wyobraźnia nie była aż tak rozwinięta. Przecież panna Weatherwax i panna Tyk nie pozwoliłyby jej przybyć tutaj, gdyby to było niebezpieczne, prawda? Z pewnością by tego nie zrobiły… chyba.

Ajednak. Mogły. Czarownice nie oczekują, że osiągną coś tylko dzięki szczęśliwemu trafowi. Zakładają, że będzie się używać mózgu. Jeśli nie używa się mózgu, nie ma co wchodzić w ogóle w ten biznes. Świat nie ułatwia nam życia, powtarzały. Trzeba się uczyć jak najszybciej się uczyć.

Ale… dałybyjej chyba szansę, prawda?

Z pewnością.

Może.

Prawie już skończyła nie-zrobiony-z-ludzkiego-mięsa-lecz-praw — dziwy gulasz, gdy coś spróbowało wyjąć jej miskę z ręki. To było najdelikatniejsze dotknięcie, a gdy automatycznie cofnęła dłoń, natychmiast ustąpiło.

No dobrze, pomyślała. Znowu coś dziwnego. Ostatecznie to jest domek czarownicy.

Teraz coś pociągnęło za łyżkę i znowu natychmiast ustąpiło, kiedy ona się oparła.

Akwila postawiła pustą miskę i łyżkę na tacy. — Już skończyłam — oświadczyła głosem, w którym nie miał zabrzmieć ani cień strachu.

Taca uniosła się w górę i pożeglowała łagodnie w stronę drzwi, gdzie wylądowała na ziemi, leciutko pobrzękując.

Zasuwka przy drzwiach szczęknęła i przesunęła się. Drzwi się otworzyły.

Taca uniosła się w górę i przepłynęła nad progiem. Następnie drzwi się zamknęły. A zasuwka zasunęła.

Słychać było pobrzękiwanie łyżki, kiedy gdzieś w ciemnościach za drzwiami taca przesuwała się dalej.

Akwili wydało się niezwykle ważne, że powinna pomyśleć, zanim cokolwiek zrobi. Więc pomyślała: Bieganie z wrzaskiem tylko dlatego, że zabrano tacę, wydaje się wyjątkowo głupie. Ostatecznie ten, kto to zrobił, kimkolwiek był, miał na tyle przyzwoitości, by jeszcze zamknąć za sobą drzwi i zasunąć zasuwkę, co oznaczało, że szanujejej prywatność, chociaż całkowicie ją zignorował.

Wyczyściła zęby nad miską, włożyła koszulę nocną i wsunęła się pod kołdrę. Zdmuchnęła świecę.

Po chwili wstała, zapaliła świecę i z pewnym wysiłkiem przysunęła komodę do drzwi. Nie była do końca pewna, dlaczego to robi, ale poczuła się lepiej.

I znowu położyła się w ciemności do łóżka. Przyzwyczaiła się spać mimo pobekiwania owiec i dochodzących od czasu do czasu dźwięków dzwonków na szyjach baranów.

Tutaj nic nie beczało i nic nie dzwoniło, i za każdym razem, kiedy to nic się zdarzało, budziła się z pytaniem: Co to było?

Ale wreszcie usnęła, ponieważ z całą pewnością obudziłją hałas bardzo powoli przesuwanej na wcześniejsze miejsce komody.


* * *

Obudziła się wciąż żywa, nieporąbana na kawałki, bladym świtem. Za oknem śpiewały nieznanejej ptaki.

W domku było zupełnie cicho. Pomyślała: Mam tu terminować, prawda? To oznacza, że do mnie należy sprzątanie i rozpalanie ognia. Wiem, jak to powinno wyglądać.

Usiadła i rozejrzała się po pokoju.

Jej stare ubranie leżało starannie złożone na komodzie. Skamielina, kamień na szczęście i inne jej rzeczy zniknęły, ale gdy gorączkowo rzuciła się do poszukiwań, znalazłaje w pudełku w torbie.

— Posłuchaj — oświadczyła ogólnie pokojowi — tojajestem czarownicą. Jeśli chowa się tu któryś Fik Mik Figiel, niech mi się pokaże natychmiast!

Nic się nie stało. Ale ona wcale nie oczekiwała, że coś się wydarzy. Trzeba pamiętać, że Figle nie specjalizują się w układaniu rzeczy.

W ramach eksperymentu świecę ze stoliczka przy łóżku przestawiła na komodę. Odeszła. I znowu nic się nie stało.

Wróciła się więc do okna i wtedy coś usłyszała.

Kiedy się odwróciła, świeczka stała z powrotem na stoliczku.

No cóż… ten dzień stanie się dniem odpowiedzi. Akwila czuła narastający gniew, który sprawiał jej przyjemność. Dzięki niemu przestała myśleć o tym, jak bardzo chciałaby wrócić do domu.

Sięgnęła po sukienkę i poczuła natychmiast, że w kieszenijest coś miękkiego, ajednocześnie popękanego.

Och, jak mogła zapomnieć! Ale to był dzień pełen wydarzeń, i to naprawdę pełen wydarzeń, a może chciała zapomnieć.

Wyciągnęła prezent Rolanda. Ostrożnie rozwinęła miękki biały papier.

To był naszyjnik.

Przedstawiał Konia.

Akwila nie mogła oderwać od niego wzroku.

Nie wyglądał jak koń, tylko jak coś, co jest koniem… Został wycięty w murawie dawnymi czasy, zanim zaczęła się historia, przez ludzi, którzy potrafili kilkoma liniami oddać wszystko, co stanowi o istocie konia: jego siłę, wdzięk, piękno i szybkość, pragnienie wyrwania się na wolność na wzgórza.

A teraz ktoś — ktoś utalentowany, a pewnie dzięki temu i liczący sobie niemało — zrobił to w srebrze. Linie były w jednej płaszczyźnie, dokładnie takjak na wzgórzu, i podobnie różne części konia nie łączyły się z resztą ciała. Rzemieślnik połączyłjejednak starannie za pomocą cienkiego srebrnego łańcuszka, więc teraz Akwila trzymała w zadziwieniu coś, co nieporuszone, w świetle poranka wyrywało się jednak do biegu.

Musiała to przymierzyć. Ale… tu przecież nie było lustra, nawet lustereczka. No trudno…

— Zobacz mnie — powiedziała Akwila.

I gdzieś daleko, na równinach, coś, co straciło ślad, obudziło się. Przez moment nic się nie działo, a potem rozstąpiła się mgła nad polami, ponieważ coś niewidzialnego, brzęczącego niczym rój pszczół, zaczęło się przemieszczać…

Akwila zamknęła oczy, odstąpiła na bok kilka kroków, odwróciła się i otworzyła oczy. I oto stała przed sobą, nieruchomajak obrazek. Koń wyglądał przepięknie najej nowej sukience, srebro na zieleni.

Pomyślała, że Roland musiał zapłacić za to mnóstwo pieniędzy. I zastanowiłoją dlaczego.

— Przestań mnie widzieć — powiedziała.

Powoli zdjęła naszyjnik, zawinęła go starannie w papier i włożyła do pudełka, które mieściło wszystkie pamiątki z domu. Potem wy — ciągnęłajedną z pocztówek kupionych w Dwóchkoszulach i ołówek, i starannie dobierając słowa, napisała do Rolanda podziękowanie. W nagłym poczuciu winy sięgnęła po drugą kartkę, by poinformować rodziców, żejest wciąż cała i zdrowa.

Zamyślona zeszła po schodach na dół.

Kiedy przybyły do tego domu poprzedniego dnia, byłjuż późny wieczór i nie zauważyła, że ściany wzdłuż schodów są obwieszone plakatami. Plakatami cyrkowymi z postaciami klaunów i zwierząt, którym towarzyszyły napisy wykonane staroświeckimi czcionkami, przy czym trudno byłoby znaleźć dwie podobne linijki. Głosiły na przykład:



I tak biegły te informacje z góry w dół, od wielkich do małych liter. W skromnej drewnianej chatce wyglądało to nieco dziwnie.

Odnalazła drogę do kuchni. Panowała tu cisza, jedynie tykał ścienny zegar. Obie wskazówki odpadły od tarczy i leżały teraz na dnie szklanej skrzynki, więc choć zegar nadal odmierzał czas, nie miał ochoty nikogo o tym informować.

Kuchnia była niezwykle schludna. W szufladzie kredensu stojącego tuż koło zlewu widelce, łyżki i noże leżały w oddzielnych przegródkach, co było lekko przerażające. We wszystkich kuchennych szufladach, jakie Akwila widziała wcześniej, też w założeniu miał panować porządek, ale przez lata używania nagromadziły się w nich różne rzeczy, na przykład za duże chochle czy powyginane otwieracze do butelek, które nigdzie nie pasowały i zawsze zawadzały.

Na próbę wyjęłajedną łyżkę z przegródki dla łyżek i wrzuciłają do widelców, po czym zamknęła szufladę. I odwróciła się.

Doszedłją odgłos przesuwania, a potem brzęk dokładnie taki, jaki wydałaby łyżka wkładana pomiędzy inne łyżki, które tęskniły za nią i z niecierpliwością czekały na moment, kiedy będą mogły opowiadać sobie przerażające historie o życiu wśród ludzi noszących straszliwe spiczaste kapelusze.

Akwila przełożyła nóż pomiędzy widelce, zamknęła szufladę i… przytrzymałają. Zamarła w oczekiwaniu.

Przez chwilę nic się nie działo, po czym usłyszała hałas wśród garnków. Był coraz głośniejszy. Szuflada zaczęła drgać. Cały zlew się trząsł.

— No dobrze — oświadczyła Akwila, odskakując. — Możesz wracać na miejsce!

Szuflada gwałtownie otworzyła się i nóż przeskoczył z jednej przegródki do drugiej niczym ryba. A szuflada się zamknęła. Zapanowała cisza.

— Kimjesteś? — zapytała Akwila. Nikt nie odpowiedział. Ale czuła w powietrzu coś, co sięjej nie podobało. I ktoś poza nią też był niezadowolony. To był głupi numer, bez dwóch zdań Szybkim krokiem wyszła do ogrodu. Grzmiący huk, który słyszała uprzedniej nocy, był hałasem wodospadu. W pobliżu domku spadająca woda napędzała niewielkie koło, które pompowało wodę do dużej drewnianej cysterny, z której z kolei biegła rura do domku.

W ogrodzie stało mnóstwo ozdobników. Były raczej smutne, z pewnością bardzo tanie: króliczki z wariackimi uśmieszkami na pyszczkach, fajansowyjeleń o wielkich oczach, gnomy w czerwonych czapeczkach z chwaścikami i z takimi wyrazami twarzy, jakby podano im właśnie bardzo gorzkie lekarstwo.

Różne przedmioty wszędzie zwisały z jabłonek lub były poprzy — wiązywane do palików. Kilka łapaczy snów i siatek na zaklęcia, które czasami widywała rozwieszone przed domostwami w swojej okolicy. Pozostałe wyglądałyjak duże chaosy, wirujące i podźwiękujące delikatnie. Jeszcze innejak… na przykładjeden wyglądałjak ptak wykonany ze starych szczotek, ale większość przywodziła na myśli tylko kupę śmieci. Choć trzeba powiedzieć, że dziwnych śmieci. Akwili wydawało się, że niektóre poruszały się nieco, gdy przechodziła.

Kiedy wróciła do domu, panna Libella siedziała przy kuchennym stole.

Podobnie jak panna Libella. No cóż, po prostu było ich dwie.

— Przepraszam — odezwała się ta siedząca po prawej stronie — pomyślałam, że najlepiej będzie mieć to od razu za sobą.

Obie wyglądały identycznie. Była to tak naprawdę jedna osoba w dwóch osobach.

— Rozumiem — powiedziała Akwila. — Jesteście bliźniaczkami.

— Nie — zaprzeczyła panna Libella z lewej strony. — Nie jesteśmy. To może być nieco trudne…

— …do zrozumienia — dokończyła druga. — Zastanówmy się. Wiesz na pewno…

— …że bliźnięta mają czasami te same uczucia i myśli — dokończyła pierwsza.

Akwila przytaknęła.

— No cóż — kontynuowała druga panna Libella. — Moja sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana, przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ…

— …jestem jedną osobą w dwóch ciałach — dopowiedziała pierwsza. Oba ciała rozmawiały, jakby były graczami w meczu tenisowym, odbijając kolejne słowa.

— Chciałam przekazać ci to…

— …w delikatny sposób, ponieważ niektórym ludziom wydaje się to…

— …niestosowne i przerażające, a nawet…

— …zwyczajnie…

— …straszliwe. Obie zamarły.

— Przepraszam za ostatnie zdania — powiedziała lewa panna Libella. — Zachowuję się tak tylko wtedy, gdy jestem bardzo zdenerwowana.

— Chcecie mi powiedzieć, że wy obie — zaczęła Akwila, ale panna Libella po prawej jej przerwała:

— Nie ma nas obu. Jestem tylko ja, rozumiesz? Wiem, że to trudne. Ale mam prawą prawą rękę i prawą lewą rękę, i lewą prawą rękę i lewą lewą rękę. I to wszystkojestem ja. Mogę iść po zakupy i w tym samym czasie pozostać w domu, Akwilo. Jeśli to ci może wjakiś sposób pomóc, myśl o mniejak o osobie…

— …z czterema rękami i…

— …czterema nogami…

— …i czworgiem oczu.

Czworo oczu wpatrywało się teraz z niepokojem w Akwilę.

— I dwoma nosami — powiedziała dziewczynka.

— Zgadza się. Zrozumiałaś. Moje prawe ciało jest mniej zręczne od lewego, ale prawa para oczu lepiej widzi. Jestem człowiekiem, tak samojak ty, tyle żejest mnie więcej.

— Ale tylkoj edna z pań… to znaczy tylko połowa pani przyleciała po mnie do Dwóchkoszul, prawda? — chciała się dowiedzieć Akwila.

— O tak, potrafię się w ten sposób rozdzielać — przyznała panna Libella. — Całkiem dobrze mi to wychodzi. Tylko jeśli odległość między namijest większa niż dwadzieścia mil, koordynacja staje się trudniejsza. A teraz myślę, że wszystkim nam dobrze zrobi filiżanka herbaty.

Zanim Akwila zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, jej gospodyni w dwóch osobach zaczęła się krzątać po kuchni.

Akwila widziała jedną osobę, która przygotowywała herbatę, używając do tego czterech rąk.

Żeby przygotować herbatę, trzeba wykonać kilka czynności, a panna Libella wykonywałaje wjednym czasie. Ciała stałyjedno obok drugiego, przesuwając przedmioty z ręki do ręki i ręki, czajnik, filiżanki i łyżeczki wykonywały rodzaj baletu.

— Kiedy byłam dzieckiem, uważano, żejesteśmy bliźniaczkami — rzuciłajedna przez ramię.

— A potem… potem zaczęto się mnie bać, jakbym była czymś złym — dodała druga przez drugie ramię.

— Byłaś? — zapytała Akwila.

Obie panna Libella odwróciły sięjak na komendę, wyraźnie zaszokowane.

— Jak można komuś zadać w ogóle takie pytanie?

— Hm… mnie się wydaje dość oczywiste, czyż nie? — odparowałaAkwila. — Gdybyś odparła: „Owszem. Hahahaha!”, oszczędziłoby to nam obu masę kłopotów.

Dwie pary oczu spoglądały na nią spod zmrużonych powiek.

— Panna Weatherwax miała rację — oświadczyła panna Libella.

— Mówiła, żejesteś wiedźmą od stóp do głów.

Akwila poczuła, że aż puchnie z dumy.

— Problem ze sprawami oczywistymi jest taki — powiedziała panna Libella — że zazwyczaj takie nie są… Czy panna Weatherwax naprawdę zdjęła przed tobą kapelusz?

— Tak.

— Może pewnego dnia zrozumiesz, jak wielki uczyniła ci honor. Awracając do tematu… nie, niejestem zła. Ale mało co brakowało. Moja mama umarła niedługo po urodzeniu mnie, a tata wypłynął na morze i nigdy nie wrócił…

— Na morzu zdarzają się straszne rzeczy — powiedziała Akwila. Morze znała z opowieści babci Dokuczliwej.

— Tak, najprawdopodobniej coś takiego właśnie się wydarzyło, alejest też możliwe, że nigdy nie zamierzał wrócić — odpowiedziała sucho panna Libella. — Oddano mnie do bidula, wstrętnejedzenie, jeszcze gorsi nauczyciele i tak dalej, i tam właśnie wpadłam w najgorsze możliwe towarzystwo. Bo towarzystwo samej siebie. To niesamowite, na jakie pomysły potrafisz wpaść, kiedy masz dwa ciała. Oczywiście wszyscy brali nas za bliźniaczki. No i wreszcie uciekłam do cyrku. Ja! Potrafisz to sobie wyobrazić?

— Topsy i Tipsy. Zadziwiający Akt Czytania w Myślach? — zapytałaAkwila.

Panna Libella patrzyła na nią wybałuszonymi czterema oczami.

— Zobaczyłam na plakacie, który wisi na schodach — wyjaśniła Akwila.

Panna Libella wyraźnie się odprężyła.

— No tak, oczywiście. Jesteś… bystra. Potrafisz dostrzegać to co ważne…

— Wiem, że nie zapłaciłabym, by zobaczyć antabę — wtrąciła Akwila. — To po prostu oznacza zamknięcie[3].

— Sprytne! — przyznała panna Libella. — Monthy napisał to na drogowskazie, który prowadził przez namiot Wierz-w-to-lub-nie. „To jest droga do antaby”. Oczywiście ludzie myśleli, że chodzi o jakiś dziwoląg, babę-potwora czy coś w tym rodzaju. A Monthy postawił na zewnątrz osiłka ze słownikiem, który pokazywał im, że dostali dokładnie to, za co zapłacili, bo gdy wyszli, nie mogli już zawrócić, drzwi były zamknięte! Czy byłaś kiedyś w cyrku?

Akwila przyznała, że raz. I nie wydawało jej się to wcale zabawne. Jeśli ktoś się bardzo stara być śmieszny, zazwyczaj wcale mu nie wychodzi. Widziała tam bezzębnego wyleniałego lwa, akrobatę chodzącego po mocno naprężonej finie, która wisiała tylko kilka stóp nad ziemią, nożownika, który ciskał nożami w starszą panią wirującą na drewnianym dysku i ani razu w nią nie trafił. Tylko na końcu było śmiesznie, kiedy wóz wywalił się na klaunów.

— Cyrk, w którymja występowałam, był dużo większy — powiedziała panna Libella, wysłuchawszy uwag dziewczynki. — Chociaż przypominam sobie, że nasz nożownik był równie kiepski. Mieliśmy słonie i wielbłądy, i tak groźnego lwa, że prawie odgryzł facetowi rękę.

Akwila musiała przyznać, że to brzmiało znacznie bardziej interesująco.

— A co z panią? — zapytała.

— Po prostu zabandażowałam mu rękę, kiedyjuż udało mu się zastrzelić lwa.

— Nie, panno Libello, chodzi mi o to, co pani robiła w cyrku. Po prostu czytała we własnych myślach?

Panna Libella się rozpromieniła.

— O tak, ijeszcze wiele, wiele więcej, właściwie uczestniczyłam we wszystkim, co się tam działo. W perukach byłam Zdumiewającymi Siostrami ze Wschodnich Rubieży. Żonglowałam talerzami, nosząc kostiumy wyszywane cekinami. I pomagałam przy chodzeniu po linie. Oczywiście sama nie chodziłam, ale uśmiechałam się do publiczności i biegałam po scenie cała lśniąca od tych cekinów. Wszyscy brali mnie za bliźniaczki, zresztą ludzie w cyrku nie zadają osobistych pytań. A potem tak się potoczyły moje losy… że przybyłam tutaj i zostałam wiedźmą.

Obie panna Libella przyglądały się Akwili uważnie.

— To ostatnie zdanie było bardzo długim zdaniem — powiedziała dziewczynka.

— To prawda — przyznała panna Libella. — Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego. Czy nadal chcesz u mnie pozostać? Ostatnie trzy dziewczyny nie chciały. Niektórzy ludzie uważają, że jestem… dziwaczna.

— No cóż… zostanę — odpowiedziała powoli Akwila. — Chociaż niepokoi mnie to coś, co przenosi rzeczy.

Panna Libella spoglądała przez chwilę zaskoczona.

— Och, masz na myśli Oswalda! — wykrzyknęła wreszcie.

— Czy tu mieszka niewidzialny mężczyzna, który wchodzi do mojej sypialni? — zapytała przerażona Akwila.

— Nie, nie, to tylko imię. Oswald niejest mężczyzną, lecz dapiorem. Czy słyszałaś o upiorach?

— No… niewidzialne istoty, zachowujące się dość przykro.

— Brawo — powiedziała panna Libella. — Dapiory są czymś przeciwnym. Mają obsesję porządku. Całkiem przydatny w domu, ale kiedy gotuję, mam czasem ochotę go zabić. Cojest oczywiście niewykonalne. Odkłada rzeczy na miejsce. Myślę, że to go uszczęśliwia. Przepraszam, powinnam cię była uprzedzić, lecz zazwyczaj się chowa, gdy ktoś nowy zjawia się w domu. Jest bardzo nieśmiały.

— Ale czyjest mężczyzną? To znaczy czyjest duchem rodzaju męskiego?

— Skąd można wiedzieć? Duchy nie mają ciała i nie mówią. Nazwałam go Oswald, ponieważ zawsze go sobie wyobrażałam jako malutkiego zmartwionego człowieczka dzierżącego zmiotkę i szufelkę. — Lewa panna Libella zachichotała, kiedy prawa to powiedziała. Efekt był dziwaczny, a nawetjeśliby się zastanowić, przyprawiający o gęsią skórkę.

— Dajemy sobie całkiem nieźle radę razem — dodała prawa panna Libella nerwowo. — Czyjeszcze coś chciałabyś wiedzieć, Akwilo?

— Owszem — odparła dziewczynka. — Co miałabym tu robić? I co robi pani?

Okazało się, że panna Libella zajmuje się głównie pracami domowymi. Nieustannie. Bezskutecznie można było oczekiwać zajęć z latania na miotle, lekcji wymowy czy zarządzania spiczastym kapeluszem. Zajęcia, które proponowała Akwili… no cóż, były przeraźliwie zwykłe.

Przede wszystkim miała stadko kóz, teoretycznie powinien zajmować się nimi Cuchnący Cezary, posiadacz własnej budy, do której był przypięty łańcuchem, ale tak naprawdę liczyła się tylko Czarna Meg, najstarsza ze stada, która cierpliwie pozwalała Akwili się wydoić, po czym w sposób całkowicie przemyślany i przemyślny wsadzała kopyto do wiadra z mlekiem. To jest metoda kozia, by się zaznajomić. Koza zazwyczaj martwi się, czy człowiek nie jest przyzwyczajony do owiec, ponieważ koza to owca z mózgiem. Ale Akwila miała okazję poznać już kozy wcześniej, kilka rodzin z jej wioski trzymałoje ze względu na bardzo pożywne mleko. Wiedziała też, że z kozą należy zastosować persykologię[4]. Jeśli się unosiło gniewem, krzyknęło, a nawet trzepnęło zwierzę (raniąc własną rękę, ponieważ uderzyć kozę to jak trzepnąć torbę pełną metalowych wieszaków), oznacza, że one wygrały i będą cię wyśmiewać: mee, mee!

Już drugiego dnia Akwila się nauczyła, co należy zrobić. Trzeba było w chwili, gdy Czarna Meg podnosiła nogę, by kopnąć w skopek, złapaćjąi trochę podnieść. Koza traciła równowagę, co wprawiało ją w zakłopotanie, a inne kozy meczały ze śmiechu. W ten sposób Akwila wygrała.

Następne były pszczoły. Panna Libella posiadała tuzin uli, mała pasieka służyła zarówno do produkcji miodu, jak i wosku. Była jednym wielkim brzęczeniem. Akwila, zanim pozwolonojej zbliżyć się do pszczół, otrzymała welon i rękawice. Panna Libella nosiła to samo.

— Oczywiście — wyjaśniła-jeśli zachowujesz się ostrożnie, jesteś trzeźwa i dobrze kierujesz swoim życiem, pszczoła nie powinna cię użądlić. Niestety, nie wszystkie pszczoły słyszały o tej teorii. Dzień dobry, Trzeci Roju, oto Akwila, która pozostanie jakiś czas z nami…

Akwila spodziewała się, że cały rój wzniesie się w górę i straszliwe bzyczenie ułoży się w słowa: „Dzień dobry, Akwilo!”, ale nic takiego się nie stało.

— Dlaczego im to powiedziałaś?

— Och, do pszczół trzeba mówić — odparła panna Libella. — Milczenie przynosi pecha. Zazwyczaj ucinam sobie z nimi pogawędkę co wieczór. Nowinki, ploteczki, takie tam. Każdy pszczelarz zna powiedzenie: „Mówiła mi mała pszczółka”.

— A do kogo mówią pszczoły? — zapytała Akwila. Obie panna Libella uśmiechnęły się do niej.

— Przypuszczam, że do innych pszczół.

— Więc… jeśli umiesz słuchać pszczół, dowiesz się wszystkiego, co się dzieje, prawda?

— Wiesz, to ciekawe, co mówisz — stwierdziła panna Libella. — Słyszałam coś o tym… Ale musiałabyś się nauczyć myśleć jak rój pszczół. Jeden umysł z tysiącem maleńkich ciał. O wiele za trudne, nawet dla mnie. — Wymieniła sama ze sobą powątpiewające spojrzenie. — Chociaż nie niemożliwe.

Następnie zioła. Koło domu rozciągał się duży zielnik, choć niewiele znalazłoby się tam przypraw, którymi chciałoby się natrzeć indyka. O tej porze roku wymagał mnóstwa pracy, nieustannie należało zbierać i suszyć, szczególnie te rośliny, w których ważny był korzeń. Akwili całkiem się to podobało. Panna Libella fantastycznie się znała na ziołach.

Istnieje coś, co nazywanej est Doktryną Podpisu. Działa to tak: kiedy Stwórca Wszechświata stwarzał przydatne ludziom rośliny, dołączał rodzaj kluczy, by były wskazówkami dla ludzi. Roślina nadająca się do leczenia zębów przypomina kształtem ząb, tę, która wygląda jak ucho, można stosować na ból ucha, ajeśli spływa z niej zielonkawa maź, bez wątpienia możnajej użyć do nosa i tak dalej. Wielu ludzi wierzy w taką zbieżność.

Żeby się w tym połapać, trzeba pewnej dozy wyobraźni (choć w przypadku nosa niewielkiej). W świecie Akwili Stwórca był bardziej… twórczy. Niektóre rośliny mają na sobie napis, ale trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Zazwyczaj znaleźć gojest bardzo trudno, a jeszcze trudniej przeczytać, ponieważ rośliny nie mówią. Zresztą większość ludzi nie ma o tym pojęcia i po prostu stosują tradycyjne metody sprawdzenia, czy roślina jest trująca, czy pożyteczna, testując ją na ciotce staruszce, która do niczego innegojuż się nie nadaje. Panna Libellabyłajednak pionierką nowych technik, które — jak miała nadzieję — poprawiajakość życia wszystkim (a w przypadku cioć także znacznieje przedłużą).

— Tę na przykład nazywają gencjaną — mówiła do Akwili. Przebywały w długim zimnym pomieszczeniu na tyłach domku. W geście triumfu podniosła ziele. — Wszyscy myślą, że to jeszcze jedno lekarstwo na ból zęba, ale spójrz tylko na przecięty korzeń w zmagazynowanym świetle księżyca, przy użyciu mego błękitnego szkła powiększającego…

Akwila pochyliła się i zobaczyła maleńkie literki. Odczytała napis: „DoBRENAPrzeziamBienie, powoduje senność, nie przerabiać maszynowo”.

— Jak na gencjanę całkiem nie najgorsza pisownia — powiedziała panna Libella.

— Mam uwierzyć, że rośliny naprawdę mówią pani, do czego ich używać? — zapytała z powątpiewaniem Akwila.

— Cóż, nie wszystkie i na dodatek trzeba wiedzieć, gdzie spojrzeć — odparła panna Libella. — Weź na przykład zwyczajny orzech włoski. Trzeba użyć zielonego szkła powiększającego przy świetle świecy z czerwonym bawełnianym knotem, wtedy…

Akwila zmrużyła oczy. Literki były tak małe, że z trudem dawało sieje odczytać.

— Może zawierać orzech? — zaryzykowała. — Ale przecież to jest skorupa orzecha, więc z całą pewnością w środku znajduje się orzech. Czy… może jednak nie?

— Niekoniecznie. Na przykład może się w nim mieścić kunsztowna miniaturowa scena ze złota i kamieni szlachetnych wykonana w dziwnej świątyni położonej na dalekich lądach. Mówię tylko, że może — dodała panna Libella, dostrzegając wyraz malujący się na twarzy Akwili. — Żadne prawo tego nie zabrania. Przynajmniej dosłownie. Światjest pełen niespodzianek.

Tego wieczora Akwila miała wiele do zanotowania w swoim dzienniku. Leżał zawsze w górnej szufladzie komody przygnieciony porządnym kamieniem. Oswald zachowywał się tak, jakby zrozumiał przekaz, ale nie mógł się oprzeć i wypolerował kamień.


* * *

Tu się zatrzymajmy, unieśmy nad domkiem, a potem odlećmy w noc…

Wiele mil dalej przejdziemy niewidocznie przez coś, co samo jest niewidzialne, ale co brzęczy jak rój pszczół, gdy podrywa się z ziemi…

I dalej, drogami ponad miastami i lasami, mijanymi ze świstem, aż dotrzemy do wielkiego miasta i tam prawie w samymjego centrum znajduje się wysoka stara wieża, a pod nią starożytny Niewidoczny Uniwersytet, a w nim biblioteka uniwersytecka, a w bibliotece półki pełne ksiąg i… tutaj podróż dopiero się rozpoczyna.

Po półkach płynie rzeka przeszłości. Książki trzymane są na łańcuchach. Kiedy przechodzisz, niektóre próbują cię chapnąć.

Książki naprawdę niebezpieczne trzymane są osobno, niektóre z nich zamknięto w klatkach lub w kadziach z lodowatą wodą albo po prostu stoją pomiędzy dwoma ołowianymi płytami.

Ale jest tam też księga, jakby przezroczysta, z której cudowność wprost emanuje, i ona leży pod szklaną kopułą. Młodzi magowie, dopiero wstępujący na drogę badawczą, zachęcani są byją przeczytać. Jej tytuł brzmi: „Współżycze. Dystertacja na temat przyrządu o zadziwiającej pomysłowości autorstwa Rwetesta Prostoty, dr. med. i filozofii, szlachetnego profesora magii”. Większość tej napisanej ręcznie księgi mówi o konstrukcji wielkiego i silnego aparatu magicznego, służącego złapaniu współżycza tak, by łapiącemu nie stało się nic złego. Na ostatniej jednak stronie doktor Rwetest zapisał:

TERRY PRATCHETT Zgodnie ze starożytną i słynną księgą „Res Centum et Una Quas Magus Facere Potest”[5] współżycz jest czymś w rodzaju demona (profesor Palstrach klasyfikuje go jako Demona Szpiega, a Dużowina przyznaje im miejsce Demonów Błądzących w LIBER IMMANIS MONSTRORUM[6]. Jednakże starożytna księga odkryta w Jaskini Słojów podczas pechowej Pierwszej Ekspedycji do Regionu Loko odkrywa zupełnie inną opowieść, która potwierdza moje własne solidne badania na ten temat.

Współżycze zostały uformowane podczas pierwszych sekund Stworzenia. Nie są istotami żywymi, ale mają, rzec można, żywy kształt. Nie mają ciała, nie mają też mózgu, same nie potrafią myśleć. Nagi współżycz jest naprawdę nagi i kolebie się w nieskończonej nocy pomiędzy światami. Zgodnie z Palstrachem, większość z nich kończy swój żywot na dnie mórz lub w głębinach wulkanów albo też dryfuje między gwiazdami. Palstrach jest znacznie pośledniejszym myślicielem ode mnie, ale w tym przypadku ma rację.

Jednak współżycz potrafi bać się i pragnąć. Trudno stwierdzić, czego współżycz się lęka, wiadomo jednak, że szuka schronienia w ciałach, które charakteryzują się jakąś mocą, fizyczną, intelektualną albo magiczną. Pod tym względem zachowuje się jak pospolity słoń samotnik z Howonda — landu, Elephantus solitarius, który zawsze szuka najmocniejszej chaty na swoje schronienie.

Nie mam cienia wątpliwości, że współżycze są odpowiedzialne za rozwój cywilizacji. Dlaczego pewnego dnia ryby wypełzły na ląd? Dlaczego ludzie nie wahają się sięgać po coś, co wydaje się dla nich niebezpieczne, jak na przykład ogień?

Wierzę mocno, że za tym wszystkim stoją współżycze, rozpalając w wyjątkowych istotach różnych gatunków nadzwyczajne ambicje pchające ich wyżej i dalej. Czego szuka współ — życz? Co takiego pcha go do przodu? Czego pragnie? Tego właśnie chcę się dowiedzieć!

Wiem, że magowie mniejszego formatu ode mnie ostrzegają przed użyczeniem współżyczowi własnego mózgu, twierdząc, że w efekcie takiej wizyty mózg zetnie się (niczym mleko na kwaśne), wskutek czego nastąpi śmierć jego właściciela. Ja twierdzę, że to brednie! Ludzie zawsze bali się tego, czego nie potrafili zrozumieć! Ale ja pojąłem wszystko!

Dziś o drugiej nad ranem złowiłem moim urządzeniem współżycza! Teraz mam go zamkniętego wewnątrz swojej głowy. Czuję jego wspomnienia, wspomnienia o każdym stworzeniu, w którym zamieszkiwał. Ale tym razem dzięki mojemu wysokiemu intelektowi to ja współżycza kontroluję, a nie on mnie. Nie czuję, by jego obecność zmieniła mnie w jakikolwiek sposób. Mój umysłjest równie silnyjak dotąd!!!

W tym momencie pismo staje się zamazane, takjakby profesor Prostota zaczął się ślinić nad kartką, którą zapełniał notatkami.

Och, ile lat mnie powstrzymywali, te robaki tchórzliwe, istoty bez litości, które dzięki łutowi szczęścia mieli prawo nazywać siebie moimi panami! Śmiali się ze mnie! ALE JUŻ SIĘ NIE ŚMIEJĄ!!! Nawet ci, którzy zwali się moimi przyjaciółmi, o tak, oni też, byli mi jedynie przeszkodą. Co z ostrzeżeniami? — pytali. Dlaczego słój, w którym znalazłeś plany, miał napisane słowa „Nie otwierać pod żadnym pozorem” wytłoczone na pokrywie w piętnastu starożytnych językach? — mówili. Tchórze!

1 to się nazywają kumple? Powtarzali, że istoty, w których zamieszkiwał współżycz, popadały w paranoję. Dostawały świra. Wykrzykiwali, że wspołżyczy nie da się kontrolować!!! CZY KTOKOLWIEK Z NAS WIERZY W TO CHOCIAŻBY PRZEZ JEDNĄ MINUTĘ??? O, jakież wspaniałości mnie oczekują!!! Teraz oczyściłem swe życie z nonsensów!!! A jeśli chodzi o tych, którzy MATĄ CZELNOŚĆ, TAK, CZELNOŚĆ walić w moje drzwi z powodu tego, co zrobiłem tak zwanemu nadrektorowi i jego Radzie… Jak śmieją mnie osądzać!!! Niczym robactwo nie rozumieją co to znaczy wielkość!!! Jaim pokażę!!! Ale… jaaaaaaaa… zuchwałość… walenieeeeeeeeeeee… eeeeee…

I na tym zapis się kończy. Na leżącej obok księgi karteczce jakiś dawny mag napisał: „Wszystko, co pozostało z profesora Prostoty, jest pochowane w słoju w Różanym Ogrodzie. Zalecamy wszystkim studentom, by spędzili tam trochę czasu i zastanowili się nadjego śmiercią”.

Księżyc się dopełniał. Mówi się o nim niekiedy, że jest garbaty. To najmniej ciekawa faza księżyca i dlatego rzadko przedstawiana przez malarzy. Pełnia i sierp skupiają całą uwagę.

Rozbój siedział samotnie na szczycie kopca, tuż obok fałszywej nory króliczej, wpatrując się w odległe góry, których śnieżne szczyty lśniły w świetle księżyca.

Ktoś dotknął go lekko w ramię.

— To niepodobne do ciebie, tak dać się zajść od tyłu, Rozboju — odezwała się Joanna, siadając koło niego.

Rozbój westchnął ciężko.

— GłupiJaś powiedział mi, że nie tknąłeśjedzenia. — Joanna nie spuszczała z niego oka.

Rozbój znowu westchnął.

— A Duży Jan opowiadał, że dziś podczas polowania minął cię lis i nawet nie oberwał od ciebie jednego kuksańca.

Rozbój westchnąłjeszcze raz.

Odpowiedział mu cichy dźwięk wyciągania korka, a potem chlupotanie. Joanna trzymała przed nim maleńki drewniany kubek. W drugiej ręce dzierżyła skórzany bukłak.

Ostra woń napitku rozeszła się w powietrzu.

— To resztka Specjalnego Płynu dla Owiec, który twoja wielka ciutwiedźmą dała nam w prezencie ślubnym — powiedziała Joanna. — Schowałam ten dar na specjalną okazję.

— Ona niejest moją wielką ciutwiedźmą, Joanno — odrzekł Rozbój, nie patrząc nawet na kubek. — Onajest naszą wielką ciutwiedźmą. I ma w sobie coś, co sprawi, że będzie wiedźmą nad wiedźmami. Jest w niej taka moc, o której ona nawet nie śmiałaby marzyć. Ale współżycz ją wyczuł.

— Niech ci będzie, kimkolwiek onajest, wypij. — Joanna przesunęła kubek pod nosem Rozbója.

Tylko westchnął i odwrócił głowę.

Joanna zerwała się na równe nogi.

— Jaś! DużyJanie! Chodźcie tu czym prędzej! — krzyczała. — On nie chce się napić! Chyba umarł!

— To niejest odpowiedni czas na picie — odezwał się Rozbój.

— Moje serce wypełnia smutek, kobieto.

— Szybciej!!! — wrzeszczałaJoanna, nachylając się nad dziurą.

— On nie żyje, ale wciąż mówi!

— To wiedźma tych wzgórz. — Rozbój ignorował jej krzyki. — Jak jej babcia. Każdego dnia opowiadała tym wzgórzom, czym są. Miała je w swojej krwi. Miała je w swoim sercu. Kiedy jej nie ma, nie chce mi się myśleć o przyszłości.

Figle wydobywały się z dziury, popatrując niespokojnie na Joannę.

— Cośjest nie tak? — zapytał Głupi Jaś.

— Jakbyś zgadł! — żachnęła się wodza. — Rozbój nie ma ochoty na Specjalny Płyn dla Owiec.

Na twarzy Jasia pojawiła się rozpacz.

— Nasz Wielki Człowiek nie żyje! — zatkał. — Ojej jej jej…

— Zamknij się, ty baryłko, ty wielka kupo błota! — wrzasnął Rozbój, zrywając się na równe nogi. — Niejestem nieżywy. Chciałem mieć spokojną chwilę, by egzystencjalnie pocierpieć tutaj, zrozumiano? Na litość, czy człowiek nie może poczuć na sobie chłostania lodowatych wiatrów losu, żebyjego ludzie nie uznali go za martwego, co?

— A, widzę, że znowu dyskutowałeś z ropuchem, Rozboju — zrozumiał Duży Jan. — Tylko on tutaj używa takich długich słów, i to przez cały dzień… — odwrócił się do Joanny. — Zachorował na ciężki przypadek milczenia, proszę pani. Kiedy człowiek wplącze się w to całe pisanie i czytanie, wcześniej czy później dopadnie go nieszczęście. Skrzyknę kilku chłopaków i przytrzymamy mu głowę pod wodą, tojedyne lekarstwo. Myślenie bywa dla człowieka mordercze.

— Zaraz się z tobą rozprawię i z dziesięcioma takimi jak ty! — wrzasnął Rozbój prosto w twarz Dużego Jana, unosząc pięść. — Jajestem Wielkim Człowiekiem tego klanu i…

— Ajajestem wodzą — odezwała się wodza (jedną z umiejętności wodzyjest używać swego głosu tak, by był twardy, ostry i ciął powietrze niczym nóż do lodu). — I rozkazuję wam wrócić na dół i nie pokazywać się tu, dopóki nie powiem. Nie mówię do ciebie, Rozboju Figlu! Ty zostaniesz tutaj.

— Ojejjej… — zaczął GłupiJaś, ale Duży Jan zatkał mu dłonią usta i szybko pociągnął go w dół.

Pozostali sami. Na garbaty księżyc wdrapywały się chmury. Rozbój zwiesił głowę.

— Jeśli mi nie pozwolisz, Joanno, nie pójdę.

— Och, Rozboju, Rozboju! — Joanna się rozpłakała. — Nic nie rozumiesz. Ja nie chcę, by dużej ciutdziewczynie coś złego się przytrafiło, naprawdę nie chcę. Ale nie mogę znieść myśli, że odchodzisz, by walczyć z potworem, którego nie da się zabić. Martwię się o ciebie, nie widzisz tego?

Rozbój objąłją ramieniem.

— Widzę, kochana — westchnął.

— Jestem twoją żoną, Rozboju, i dlatego nie chcę, byś poszedł.

— Oczywiście, więc zostanę.

Joanna popatrzyła na niego. W blasku księżyca lśniłyjej łzy.

— Naprawdę?

— Nigdy dotąd nie złamałem swego słowa — odparł Rozbój. — No chyba że słowa danego policjantowi i takim tam, a to się nie liczy.

— Zostaniesz? Będziesz mi posłuszny? — Joanna pociągnęła nosem. Rozbój westchnął.

— Tak, będę posłuszny.

Joanna siedziała przez chwilę w milczeniu, a potem odezwała się ostrym zimnym głosem wodzy:

— Rozboju Figlu, więc mówię ci teraz: Idź i uratuj dużą ciutwiedźmę.

— Co?! — Rozbój rozdziawił w zdumieniu usta. — Przecież właśnie mi powiedziałaś, że mam tu zostać…

— Wtedy przemawiała do ciebie żona, Rozboju. A teraz mówi wodza. — Joanna stała z wysuniętym do przodu podbródkiem, wyglądała na zdeterminowaną. — Jeśli nie wykonasz polecenia wodzy, zostaniesz wygnany z klanu. Więc lepiej mnie słuchaj. Weź tylu ludzi, ilu ci potrzeba, i ruszajcie, zanim będzie za późno. Idźcie w góry i przypilnujcie, żeby czarownica wróciła do nas i żeby nic złego jej się nie przydarzyło. I uważajcie, żeby wam też nic złego się nie stało. To rozkaz. Nie, to coś więcej niż rozkaz. To cel, jaki wam wyznaczam. Musicie go osiągnąć!

— Aleja… — Rozbój niczegojuż nie rozumiał.

— Jestem wodzą, Rozboju — powiedziała Joanna. — Nie mogę kierować klanem, którego szef jest przybity. A wzgórza, po których będą biegać nasze dzieci, muszą mieć swoją wiedźmę. Każdy wie, że ziemia potrzebuje, by ktośjej powiedział, czymjest.

Coś w tym, jak Joanna wymówiła słowo „dzieci”, spowodowało, że Rozbój, który nie był największym z myślicieli, powiązał koniec z końcem.

— O tak, Rozboju — powiedziałaJoanna, widząc, co maluje się najego twarzy. — Wkrótce wydam na świat siedmiu synów.

— Och! — jęknął Rozbój. Nie pytał nawet, skąd wiedziała, ilu ich będzie. Wodza po prostu wie takie rzeczy.

— To wspaniale! — wykrzyknął.

— I córkę, Rozboju — dodała. Popatrzył na nią w zadziwieniu.

— Córkę? Tak szybko?

— Tak — potwierdziła.

— To wspaniałe dla klanu! — wykrzyknął.

— Masz więc po co wracać do mnie jak najprędzej. I błagam cię, używaj głowy inaczej niż twoi chłopcy.

— Dziękuję, wodzo — odparł Rozbój. — Zrobię, jak każesz. Wezmę kilku chłopców, odnajdę wielką ciutwiedźmę, dla dobra tych wzgórz. Życie dla ciutwiedźmy tam daleko od domu i między obcymi nie może być dobre.

— O tak — powiedziałaJoanna, odwracając głowę. — Jak dobrze ją rozumiem.

Загрузка...