Rozdział dziesiąty Późny kwiat

To był… interesujący dzień. W górach każdy słyszał o pannie Weatherwax. Jeśli nie darzą cię szacunkiem, nie masz nic, zwykła mówić. Dzisiaj miała wszystko. Część nawet dostała się Akwili.

Były traktowane po królewsku — i nie chodzi tu o prowadzenie na ścięcie ani robienie czegoś rozpalonym do czerwoności pogrzebaczem, o nie, chodzi o takie chwile, gdy ludzie chodzą rozaniele — ni, mówiąc: „Naprawdę się ze mną przywitała, co za łaska! Nigdyjuż tej ręki nie umyję”.

Nie żeby ludzie, z którymi się widziały, specjalnie przejmowali się myciem rąk, pomyślała Akwila, która jako wytwórca serów miała inne podejście do higieny. Ale ludzie zbierali się pod domami, do których zachodziły, przyglądając się i nasłuchując, podchodzili też do Akwili, żeby przekazała starej wiedźmie zaproszenie na herbatę, obiecując, że umyją przedtem filiżankę. Akwila zauważyła również, że w każdym ogrodzie, który mijały, wzmagała się aktywność pszczół.

Pracowała, starając się zachować spokój, próbując skupiać się nad tym, co w danej chwili robiła. Spełniała swe lekarskie obowiązki starannie, a gdy musiała zajmować się czymś sączącym czy broczącym, myślała tylko, jak to będzie miło, gdyjuż przestanie się tym zajmować. Czuła, że panna Weatherwax nie byłaby zadowolona zjej podejścia. Ale Akwili podejście panny Weatherwax też nie bardzo się podobało. Kłamała przez cały czas — a raczej nie zawsze mówiła prawdę.

Na przykład wygódka Krzyżówkowych. Panna Libella wielokrotnie tłumaczyła panu i pani Krzyżówkowym, że wygódka została us^a_ wioną zdecydowanie za blisko studni i dlatego woda, którą piją, peł — najest maleńkich, ciupienieńkich stworzonek, przez które ich dzieci chorują. Za każdym razem słuchali wykładu bardzo uważnie, ale nigdy nawet palcem nie ruszyli, żeby przenieść wygódkę. A panna Weatherwax powiedziała im, że choroby wywołują gobliny, które przyciąga tu zapach, i nim jeszcze wyszły z obejścia, już pan Krzyżówkowy z trójką przyjaciół kopał nową studnię na drugim końcu ogrodu.

— Choroby naprawdę wywołują maleńkie stworzonka — powiedziała Akwila, która kiedyś zajedno jajko otrzymała prawo ustawienia się w kolejce do wędrownego nauczyciela i popatrzenia przez **Zdumiewająco Mikroskopijne Urządzenie! Zoo w Każdej KropliWodyZ Rynsztoku!**. Następnego dnia o mały włos, azasłabłaby z pragnienia. Niektóre z tych stworzonek były włochate.

— Naprawdę? — zapytała sarkastycznie panna Weatherwax.

— Tak. A panna Libella twierdzi, że należy mówić prawdę!

— Dobrze! To bardzo porządna, uczciwa kobieta — stwierdziła panna Weatherwax. — Ale ja ci powiem, że ludziom trzeba mówić to, co potrafią zrozumieć. Sporo się jeszcze musi zmienić i pan Krzyżówkowy będzie musiał się dobrze kilka razy puknąć w głowę, zanim zrozumie, że niewidzialne istoty mogą przynieść chorobę. A zanim to się stanie, jego dzieci będą coraz bardziej chorowały. Gobliny zadziałają od razu. Dzięki nim krzywda zostanie dzisiaj naprawiona. Jutro spotkam się z panną Tyk i powiemjej, że już czas, by wędrowni nauczyciele dotarli tutaj.

— No dobrze — odparła niechętnie Akwila — ale powiedziała pani szewcowi Patisolowi, że ból w piersi mu przejdzie, jeśli codziennie przez miesiąc będzie chodził do wodospadów Spadające Skały i gdy wrzuci trzy lśniące kamyczki do stawu dla duszków wody. To niejest leczenie!

— Nie, ale on myśli, że tak. A zbyt dużo czasu spędza w pochylonej pozycji. Pięciomilowy spacer na świeżym powietrzu każdego dnia z pewnością go uzdrowi.

— Och — wyszeptała Akwila. — Kolejna historia?

— Możesz to tak nazywać. — W oczach panny Weatherwax zabłysły iskierki. — Ale nigdy nie wiadomo, może duszki wody będą wdzięczne za kamyki.

Zerknęła na Akwilę, sprawdzając wyraz jej twarzy, i poklepałają po ramieniu.

— Nie przejmuj się tak, panienko. Spójrz na to w ten sposób. Jutro twoja praca zmieni świat na lepsze. Dzisiaj ja pracuję, by do tego jutra wszyscy tutaj dotrwali.

— No tak, aleja myślę… — zaczęła Akwila, lecz zamilkła. Spojrzała na linię lasu dzielącą niewielkie poletka leżące w dolinie i stepowe łąki u podnóża gór. — On wciąż tu jest — powiedziała.

— Wiem — odparła panna Weatherwax.

— Trzyma się w pobliżu, ale się do nas nie zbliża.

— Wiem — powtórzyła panna Weatherwax.

— A właściwie co on robi?

— Ma w sobie kawałek ciebie. W takim razie ty mi powiedz? Akwila zastanowiła się. Dlaczego nie atakuje? Oczekiwała go już lepiej przygotowana, ale on nadal był silny.

— Może czeka na chwilę, gdy znowu mi będzie źle — powiedziała. — Ale męczy mnie pewna myśl. Która nie ma sensu. Myślę wciąż o… trzech życzeniach.

— Życzeniach czego?

— Nie wiem. To brzmi strasznie głupio.

Panna Weatherwax przystanęła.

— Wcale nie — powiedziała. — Coś, cojestw tobie bardzo głęboko, stara się ci przesłać wiadomość. Musisz to sobie przypomnieć. A teraz…

— Tak. — Akwila westchnęła. — Wiem, pan Gniewniak.

Do żadnej smoczej jamy nigdy nie zbliżano się równie ostrożniej ak do tego małego domku w zachwaszczonym ogrodzie.

Akwila pchnęła furtkę i obejrzała się za siebie, ale panna We — atherwax dyplomatycznie zniknęła. Najprawdopodobniej ktoś zaproponował jej filiżankę herbaty i słodkie ciasteczka, pomyślała dziewczynka. Ona nimi żyje.

Otworzyła furtkę i weszła do środka.

Nie mogła powiedzieć: To nie moja wina. Nie mogła powiedzieć: Nie odpowiadam za to.

Jedyne, co można było powiedzieć, to: Muszę sobie z tym poradzić.

Wcale nie trzeba tego chcieć. Po prostu musi się to zrobić ijuż. Wzięła głęboki wdech i weszła do ciemnego domku. Pan Gniewniak spał na swym fotelu tuż za drzwiami. Miał otwarte usta, w których widać było żółte zęby.

— Hm… dzień dobry. — Głos dziewczynki zadrżał. — Przyszłam… no… żeby sprawdzić… czy wszystko jest… w porządku…

Rozległo się jeszcze jedno chrapnięcie, a potem pan Gniewniak się zbudził, oblizując z ust resztkę snu.

— q to ty — powiedział. — Dzień dobry. — Podciągnął się w fotelu, by było mu wygodniej, i zapatrzył się gdzieś w drzwi, ignorującją kompletnie.

Może nie poprosi, myślała, myjąc, odkurzając, wytrzepując poduszki i sprzątając nocnik. Ale prawie krzyknęła, kiedyjedno ramię wyskoczyło w powietrze i złapało ją za nadgarstek, a stary człowiek popatrzył błagalnie.

_Proszę, sprawdź pudło, Marysiu, dobrze? Zanim pójdziesz. Bo widzisz, ostatniej nocy. słyszałem jakieś pobrzękiwania. Mógł tu dostać się jakiś podstępny złodziej.

— Dobrze — powiedziała Akwila, myśląc: Janiechcętubyćjaniechcętubyć!

Wyciągnęła pudło. Nie miała wyboru. Wydałojej się bardzo ciężkie. Podniosła pokrywę. Zaskrzypiały zawiasy, a potem zapanowała cisza.

— Nic ci nie jest, dziewczyno?

— No… — udało się powiedzieć Akwili.

— Jest tam wszystko czy nie? — zapytał zniecierpliwiony. Umysł Akwili przypominał bajoro mazi.

— Tak… wszystko tujest — udało jej się wykrztusić. — I… teraz to jest złoto.

— Złoto? Coś takiego! Nie nabieraj mnie, dziewczyno. Nigdy złota w rękach nie miałem!

Akwila delikatnie położyła pudło na kolanach staruszka. Spojrzał na monety.

Rozpoznała je. Praludki jadły z nich w kopcu. Kiedyś były na nich rysunki, lecz z czasem się wytarły.

Ale złotojest złotem, nieważne rysunki.

— No tak — pOWiedział pan Gniewniak. — No tak. _ I na tym zakończył rozmowę najakiś czas. Wreszcie rzekł: — To o wiele za dużo, by zapłacić za pogrzeb. Nie pamiętam, bym tyle zaoszczędził. Za takie pieniądze można pochować króla.

Akwila nie mogła tej sprawy tak zostawić. Po prostu nie mogła.

— Muszę panu o czymś powiedzieć — oświadczyła. I powiedziała. Opowiedziała mu wszystko od początku do końca, nie tylko to, co o niej dobrze świadczyło. Siedział i słuchał bardzo uważnie.

— No cóż, to bardzo interesująca historia — oświadczył, kiedy skończyła.

— Więc… bardzo mi przykro. — Akwila nie wiedziała, co mogłabyjeszcze dodać.

— Chciałaś mi powiedzieć, że potwór zmusił cię do zabrania moich pieniędzy, więc ci twoi bajkowi przyjaciele napełnili moją skrzynkę złotem, żebyś nie miała kłopotów, tak?

— Tak mi się wydaje.

— W takim razie to chyba ja powinienem ci podziękować — stwierdził pan Gniewniak.

— Co?!

— No bo gdybyś nie zabrała srebra i miedziaków, nie zrobiłabyś miejsca dla złota, zgadza się? A chyba niejest ono potrzebne temu pradawnemu królowi pochowanemu w kopcu.

— No tak, ale…

Zanurzył dłoń w skrzyni i wyciągnął garść złota, za którą można było kupić całąjego chałupinę.

— To dla ciebie, dziewczyno — powiedział. — Kup sobie jakieś wstążki czy coś takiego…

— Nie! Nie mogę! To nie byłoby w porządku! — protestowała Akwila rozpaczliwie.

— Tak uważasz? — zapytał pan Gniewniak. Popatrzył na nią długo i bystrze. — W takim razie nazwijmy to zapłatą za te drobne prace, które dla mnie wykonasz, co? Wejdziesz na schody, bo mniejuż się to nie udaje od pewnego czasu, i zniesiesz czarny garnitur, który wisi na drzwiach, a u wezgłowia w skrzyni znajdziesz białą koszulę. Wyglansujesz mi buty i pomożesz mi wstać. Ścieżką chybajuż pójdę sam. No bo widzisz, tojest zdecydowanie za dużo pieniędzy, by człowieka pochować, ale całkiem dość, by go ożenić, więc idę się oświadczyć wdowie Gram, żeby się ze mną zaręczyła i wyszła za mnie.

Akwila musiała się zastanowić, zanim treść tej wypowiedzi do niej dotarła. A wtedy powiedziała:

— Idzie pan?

— Zamierzam to właśnie zrobić — potwierdził pan Gniewniak. — To znakomita kobieta, smaży świetne steki z cebulą i ma wszystkie zęby. Wiem, bo mi pokazywała. Najmłodszy syn obstalowałjej w dużym mieście elegancką sztuczną szczękę, bardzo piękną. Wdowa Gram pożyczyła mi jej pewnego dnia, kiedy nie mogłem sobie poradzić z pogryzieniem wieprzowiny. Nie zapomina się takiej życzliwości.

— A… nie sądzi pan, że powinien pan tojeszcze przemyśleć? Roześmiał się.

— Myśleć? Młoda damo, kim tyjesteś, że mówisz mnie, staremu, o konieczności myślenia? Ostatecznie mam dziewięćdziesiątjeden lat. Czas wstać i działać. Poza tym, po błyskach wjej oczach, mam prawo wierzyć, że wdowa Gram nie będzie kręcić nosem na moją propozycję. Przez te wszystkie lata znalazłoby się kilka, które pokręciły nosami i nie bez powodu. Ale niespodziewane znalezienie skrzynki ze złotem sporo może dopomóc, jak mawiał mój nieboszczyk ojciec.

Dziesięć minut zabrała panu Gniewniakowi zmiana stroju, a ile przy tym było szarpaniny! I na dodatek latały brzydkie wyrazy. Ale nie chciał żadnej pomocy Akwili, kazałjej odwrócić się i zakryć uszy dłońmi. Potem musiała mu pomóc przejść do ogrodu, gdzie odrzucił jedną z lasek, po czym wymierzył palcem w chwasty.

— A do was się zabioręjutro! — oświadczył triumfalnie.

Przy furtce złapał za słupek, dzięki czemu wyprostował się prawie do pionu. Dyszał ciężko.

— Wszystko w porządku — powiedział nieco tylko zaniepokojony. — Teraz albo nigdy. Czy dobrze wyglądam?

— Wygląda pan jak należy.

— Wszystkojest czyste? Nie ma dziur?

— No… tak. — Ajak moje włosy?

— No… już ich pan nie ma — przypomniała mu.

— A, prawda. Muszę kupić sobie tę, jak to się nazywa, no, kapelusz z włosów? Czy mam dość pieniędzy?

— Chodzi panu o perukę? Może pan kupić i tysiąc.

— Ha! Wspaniale! — Rozejrzał się lśniącymi oczami po ogrodzie. — Czy są tujakieś kwiaty? Za dobrze nie widzę. A… te… okulinary… widziałem je kiedyś, zrobione ze szkła, widzisz przez nie jak za dawnych lat… czy mam dość pieniędzy, by kupić okulinary?

— Ma pan dość pieniędzy na wszystko.

— Niech ci się darzy, dziewczyno! Ale teraz potrzebuję bukietu kwiatów. Nie mogę iść się oświadczać bez kwiatów, a nic nie widzę. Czy coś tu takiego rośnie?

Kilka róż przetrwało pomiędzy chwastami i kolczastymi krzewami porastającymi ogród. Akwila wróciła do kuchni, wzięła nóż i ścięłaje na bukiet.

— Ładne — stwierdził pan Gniewniak. — Późno rozkwitają, zupełnie jakja! — Złapałje mocno wolną ręką, potem nagle zmarszczył się, jakby zapadł w sobie, stał niczym posąg. — Tak bym chciał, żeby mój Tobiasz i moja Marysia mogli przyjechać na wesele — powiedział cicho. — Ale wiesz, oni już nie żyją.

— Tak, wiem.

— Chciałbym też, żeby moja Nancy żyła, co pewnie niejest zbyt rozsądnym życzeniem, kiedy się człowiek chce powtórnie żenić z inną damą. Ha! Prawie wszyscy z tych, których znałem, już nie żyją. — Pan Gniewniak przez chwilę przyglądał się kwiatom, ale potem znowu się wyprostował. — Nikt i nic temu nie zaradzi, prawda? Nawet skrzynka pełna złota!

— Nie — ochryple odparła Akwila — No, nie płacz, dziewczyno! Słońce świeci, ptaki śpiewają i to, co się rozbiło, nie da się naprawić, nieprawdaż? — Zaśmiał się jowialnie. — A wdowa Gram czeka na nas!

Przez moment wyglądał na przerażonego, potem odchrząknął. — Jak pachnę? Nie najgorzej? — zapytał wreszcie.

— E… to tylko kulki na mole.

— Kulki na mole? W porządku. No to ruszamy, nie ma co tracić czasu!

Opierając się tylko najednej lasce, drugą ręką, w której trzymał kwiaty, wymachując dla równowagi, pan Gniewniak ruszył z zaskakującą szybkością.

— No proszę — odezwała się panna Weatherwax, kiedy z rozwianymi połami marynarki zniknął za rogiem. — To było całkiem miłe.

Akwila rozejrzała się szybko. Panny Weatherwax nie było nigdzie widać, ale musiała gdzieś być. Akwila zajrzała za coś, co z całą pewnością było starą studnią porośniętą powojem, ale dopiero gdy stara wiedźma się poruszyła, zdołałająwypatrzyć. Nie zrobiła nic ze swym ubraniem, przynajmniej Akwili nie wydawało się, by było to coś magicznego, ale wjakiś sposób jej suknia… wyblakła.

— Owszem. — Akwila wyciągnęła chusteczkę i wydmuchała nos.

— Ale ciebie to martwi — dodała wiedźma. — Uważasz, że nie tak się powinno to wszystko zakończyć, prawda?

— Nie tak! — zawołała Akwila z pasją.

— Uważasz, że byłoby lepiej, gdyby go pochowali w jakiejś taniej trumnie sprawionej przez wioskę, co?

— Nie! — Akwila wyłamywała sobie palce. Panna Weatherwax była ostrzejsza niż pole szpilek. — Ale… no tak, to nie wydaje się… w porządku. Chodzi mi o to, że wolałabym, by Figle tego nie zrobiły. Jestem pewna, że wjakiś sposób… poradziłabym sobie z tym, zaoszczędziła…

— Cały świat nie jest w porządku, dziecko. I ciesz się, że masz przyjaciół.

Akwila spojrzała w stronę linii drzew.

— Masz rację — powiedziała pannaWeatherwax. — Nie tam.

— Odchodzę — oświadczyła Akwila. — Zastanawiałam się nad tym i znikam stąd.

— Na miotle? — zapytała panna Weatherwax. — Miotły nie latają wystarczająco szybko…

— Nie! Gdzie niby miałabym polecieć? Do domu? Nie chciałabym go tam zabrać. Poza tym nie mogę lecieć z tym buczeniem koło siebie! Kiedy się… kiedy ja go spotkam, nie chcę być w pobliżu ludzi, rozumie mnie pani, prawda? Wiem już, co potrafię… co mi się może wydarzyć w gniewie! Na wpół zabiłam pannę Libellę!

— Ajeśli on podąży za tobą?

— To dobrze. Wyprowadzę go tam! — Ręką machnęła w stronę gór.

— Całkiem sama?

— A mamjakieś wyjście?

Panna Weatherwax spojrzała na nią przeciągle, nawet trochę zbyt długo.

— Nie — powiedziała wreszcie. — Nie masz. I ja nie mam również. Dlatego pójdę z tobą. I nie dyskutuj, panienko. Jak niby chcesz mnie zatrzymać? A to mi przypomina… te tajemnicze siniaki pani Miejskiej biorą się stąd, że pan Miejski ją bije. A ojcem dziecka panny Prędkiej jest młody Fred Mura. Mogłabyś o tym wspomnieć pannie Libelli.

Kiedy to mówiła, pszczoła przeleciałaj ej koło ucha.

Przynęta, myślała Akwila kilka godzin później, kiedy oddaliły się już od domku panny Libelli, kierując się w stronę górskich wrzosowisk. Czy to jajestem przynętą, takjak w dawnych czasach, kiedy myśliwi prowadzili na postronku owce lub jagnię, żeby przywabić wilka?

Bo wiem na pewno, że ona planuje zabić współżycza. Coś wymyśli. Kiedy przyjdzie po mnie, ona wtedy tylko machnie ręką.

Musi mieć mnie za głupią gęś.

Oczywiście, znowu się pokłóciły. Ale panna Weatherwax robiła nieprzyjemne osobiste przycinki. Jak to było? Masz jedenaście łat. Coś w tym stylu. Maszjedenaście lat i co panna Tyk powie twoim rodzicom? Przykro mi z powodu Akwili, ale pozwoliłyśmy jej pójść samej, by walczyła ze starożytnym potworem, którego nie można zabić, i to, co z niej zostało, przynoszę tu w słoju.

A panna Libella tylko dolewała oliwy do ognia, prawie we łzach.

Gdyby Akwila nie była wiedźmą, sama by się popłakała, bo wszyscy zachowywali się tak nie w porządku!

Uczciwie mówiąc, zachowywali się bardzo w porządku. Wiedziała, że są w porządku. Nie tylko myśleli o niej, ale także o innych, a Akwila nienawidziła sama siebie, bo ona nie pomyślała. Ale to było takie przebiegłe, że wybrały ten właśnie moment, żeby być w porządku. To było takie nie w porządku…

Niktjej nie mówił, że ma zaledwie dziewięć lat, kiedy szła do Krainy Baśni uzbrojonajedynie w patelnię. Choć trzeba też przyznać, że nikt nie wiedział, gdzie się wybierała, poza Fik Mik Figlami, a od nich była o wiele większa.

Czy poszłabym, gdybym wiedziała, co mnie tam czeka?

Tak, poszłabym.

I czy chcę stawić czoło współżyczowi, chociaż nie wiem, jak go pokonać?

Tak. Ta część mnie pozostała we mnie. Może uda mi się coś zrobić…

Ale czy czasem niejestem tak odrobinę zadowolona, że panny Weatherwax i Libella postawiły na swoim i idę teraz, wykazując się ogromną odwagą, ale towarzyszy mi, całkowicie wbrew mojej woli, najpotężniejsza z żyjących wiedźm?

Akwila westchnęła. To okropne, kiedy nawet twoje myśli próbują zapędzić cię w kozi róg.

Figle nie miały nic przeciwko jej wyprawie nawspółżycza. Natomiast bardzo im się nie podobało, że nie mająjej towarzyszyć. Wiedziała, że ich obraziły. Ale, jak stwierdziła panna Weatherwax, tu chodziło o prawdziwe czarowanie i na żadne Figle nie było miejsca. Jeśli współżycz się tam zjawi, nie we śnie, tylko naprawdę, nie będzie niczego, w co mogłyby kopnąć lub uderzyć głową.

Akwila próbowała dziękować im za pomoc, lecz Rozbój tylko założył przed sobą ręce i odwrócił głowę. Wszystko poszło nie tak. Ale stara wiedźma miała rację. Podczas tej wyprawy mogłaje spotkać krzywda. Cóż, kiedy tłumaczyło się Figlom, że coś jest niebezpieczne, wpadali w coraz większy zachwyt.

Zostawiła ich kłócących się pomiędzy sobą. Niedobrze wyszło.

Ale to już przeszłość. Teraz drzewa wzdłuż drogi były mniej liściaste, a bardziej iglaste. Gdyby Akwila lepiej się znała na drzewach, powiedziałaby, że bór sosnowy wypierał dąbrowę.

Cały czas czuła współżycza. Podążał za nimi, lecz trzymał się na dystans.

Gdyby ktoś wyobrażał sobie najważniejszą wiedźmę, nigdy nie wymyśliłby panny Weatherwax. Może panią Skorek, która przemykała po podłodze jak na kółkach i nosiła sukienkę tak czarnąjak ciemność w najgłębszej piwnicy, ale panna Weatherwax była tylko staruszką o pobrużdżonej twarzy i szorstkich dłoniach, i miała suknię czarnąjak noc, która nigdy niejest tak ciemna, jak to sobie ludzie wyobrażają. Suknia poza tym była zakurzona i nieco poprzecie — rana na szwach.

Ale, odezwała się druga myśl, pamiętasz chyba, jak dałaś kiedyś babci pasterkę z porcelany? Całą w bielach i błękitach, aż lśniącą.

Pierwsza myśl zripostowała natychmiast: Wtedy byłam dużo młodsza.

Na to druga spokojnie odrzekła: Nie w tym rzecz. Pomyśl, która była prawdziwa? Lśniąca dama w pięknej czystej sukience i bucikach zapinanych na sprzączki czy stara kobieta, która przedzierała się przez śnieg w butach utkanych słomą, okryta workiem?

W tym właśnie momencie panna Weatherwax się potknęła. Ale bardzo szybko odzyskała równowagę.

— Niebezpieczne są te kamienie na ścieżce — powiedziała. — Uważaj na nie.

Akwila spuściła wzrok. Wcale nie było dużo kamieni, w dodatku żaden nie wyglądał na niebezpieczny lub szczególnie niezwiąza — ny z podłożem.

Ile lat ma panna Weatherwax? To kolejne pytanie, którego niestety nigdy nie zadała. Chuda i żylasta, podobnie jak babcia Dokuczliwa, takie osoby są bezwiekowe… ale pewnego dnia babcia położyła się do łóżka ijuż nigdy więcej nie wstała. Ot, po prostu tak… Słońce zachodziło. Akwila czuła współżycza w ten sam sposób, wjaki się czuje, że ktoś na ciebie patrzy. Wciążjeszcze krył się w lasach, które otaczały góry niczym wstęga.

Wreszcie wiedźma zatrzymała się w miejscu, gdzie skały niczym kolumny wyrastały z ziemi. Usiadła, opierając się o wielką skałę.

— To musi wystarczyć — powiedziała. — Niedługo zrobi się ciemno, a na tych luźnych kamieniach łatwo sobie skręcić nogę.

Otaczałyje Qgromne głazy wielkości domów, które w przeszłości stoczyły się ze szczytu. Podnóże góry zaczynało się niedaleko od nich, kamienna ściana, która zdawała się wisieć Akwili nad głową niczym fala. Całkiem bezludne miejsce. Każdy dźwięk odbijał się echem.

Usiadła obok panny Weatherwax i otworzyła torbę, którą panna Libella naszykowała im na podróż.

Akwila nie była szczególnie doświadczona w takich sprawach, ale zgodnie z baśniami, typowymjedzeniem na wędrówkę był chleb i ser. Twardy kawałek sera.

Panna Libella naszykowała im kanapki z szynką, do tego pikie i dołożyła jeszcze serwetki. Dziwna myśl naszła dziewczynkę: Staramy się znaleźć sposób, jak zabić potwora, ale przynajmniej nie będziemy obsypane okruszkami.

Była też butelka z zimną herbatą i torba z ciasteczkami. Panna Libella dobrze znała pannę Weatherwax.

— Czy nie powinnyśmy rozpalić ognia? — zaproponowała Akwila — Po co? Do lasu, gdzie mogłybyśmy zebrać chrust, jest kawał drogi, a mniej więcej za dwadzieścia minut wzejdzie księżyc w drugiej kwadrze. Twój przyjaciel trzyma się z daleka, a nic innego nas tutaj nie zaatakuje.

— Jest pani pewna?

— W moich górach mogę wędrować bezpiecznie — odparła panna Weatherwax.

— A nie ma tu trolli, wilków i im podobnych?

— Są, całe mnóstwo.

— I nie będą próbowały nas zaatakować?

— Już nie. — Zadowolony z siebie uśmieszek mignął w ciemnościach. — Czy mogłabyś mi podać ciasteczka?

— Proszę. A nie ma pani ochoty na marynaty?

— Marynaty powodują u mnie okropne wiatry. — W takim razie…

— Ależ ja nie powiedziałam nie — dokończyła panna Weatherwax, biorąc dwa duże korniszony.

No proszę, pomyślała Akwila Zabrała też ze sobą trzy świeże jajka. Rozwieszanie chaosu za — bierałojej zbyt wiele czasu. To idiotyczne. Inne dziewczęta potrafi — łyje tworzyć. A była pewna, że robi wszystko prawidłowo.

Wypełniła kieszeń przypadkowymi przedmiotami. Teraz wycią — gałaje, nie patrząc, owinęła nitkąjajko, takjak robiła to już ze sto razy wcześniej, złapała drewienka, przesuwając je tak, żeby…

Pac!

Jajko się rozbiło.

— Mówiłam ci — mruknęła panna Weatherwax. — To tylko zabawki. Patyki i kamienie.

— Używała pani kiedyś tego? — spytała Akwila — Nie. Nie potrafiłam ich rozwiesić. Nie układały mi się. — Panna Weatb-°rwax ziewnęła, owinęła się w koc, parę razy mruknęła „mhm, phm”, szukając sobie najwygodniejszego miejsca oparcia na skale, i po jakiejś chwilijej oddech się pogłębił.

Akwila czekała w milczeniu, zawinięta w swój koc. Wreszcie wyszedł księżyc. Wydawało jej się, że się wtedy lepiej poczuje, ale tak się nie stało. Przedtem otaczałają tylko ciemność. Teraz pokazały się cienie.

Obok niej rozległo się chrapanie. Należało do tych solidniejszych, jakby ktoś rwał gruby brezent.

Zdarzały się chwile ciszy. Bezdźwickjak lot pióra, cisza spadała w ciemności nocy na srebrnych skrzydłach, przemieniała się w ptaka, który wylądował na pobliskiej skale. Przechylił głowę, żeby przyjrzeć się Akwili.

W spojrzeniu ptaka było coś więcej niż tylko ciekawość.

Stara kobieta zachrapała znowu. Akwila, nie spuszczając wzroku z sowy, nachyliła się i potrząsnęła nią łagodnie za ramię. Ponieważ to nie zadziałało, potrząsnęła mocniej.

Rozległ się hałas, jakby zderzyły się trzy prosiaki, po czym panna Weatherwax otworzyłajedno oko.

— Kto? — zapytała.

— Sowa się nam przygląda. Jest tu bardzo blisko.

Nagle sowa zamrugała, spojrzała na Akwilę jakby zdziwiona, że widzi ją tutaj, rozwinęła skrzydła i zanurkowała w noc.

Panna Weatherwax odkaszlnęła raz i drugi, a potem powiedziała chrapliwie:

— Oczywiście, że to była sowa, moje dziecko. Dobre dziesięć minut zabrało mi zwabienie jej tak blisko! A teraz bądź cicho, kiedy zacznę od początku, bo inaczej będę się musiała zadowolić nietoperzem, a kiedy latam jako nietoperz, zawsze potem mi się wydaje, że widzę uszami, a to nie przystoi przyzwoitej kobiecie.

— Ale pani chrapała!

— Nie chrapałam! Odpoczywałam wdzięcznie, podczas gdy wabiłam sowę! Gdybyś mnie nie potrząsnęła, ajej nie przestraszyła, byłabymjuż na górze, mając całe wrzosowisko przed oczami.

— Pani… pani zabiera umysł sowy? — zapytała Akwila nerwowo.

— Nie! Niejestem takajak te twoje współżycze! Ja tylko… pożyczam sobie przejażdżkę od nich, tylko… popychamje delikatnie, nieco kierując. One nawet nie wiedzą, że tamjestem. A teraz spróbuj odpocząć!

— Ajeśli współżycz…?

— Jeśli tylko znajdzie się blisko nas, ja ci o tym powiem, nie ty mnie! — syknęła panna Weatherwax i położyła się na plecach. Nagle jeszcze raz uniosła głowę. — Ijanie chrapię! — dodała.

Nie minęło pół minuty, a zaczęła chrapać znowu.

Kilka minut później sowa była z powrotem, zresztą może to była inna sowa. Spłynęła na tę samą skałę, przysiadła tam na chwilę i zerwała się do dalszego lotu. Wiedźma przestała chrapać. Prawdę mówiąc, przestała oddychać.

Akwila przysunęła się bliżej, wreszcie aż przysunęła ucho do suchej piersi, by sprawdzić, czy usłyszy bicie serca…

Jej własne serce było ściśnięte niczym pięść…

…bo to było jak w dzień, gdy znalazła babcię Dokuczliwą w jej chacie. Babcia leżała spokojnie na wąskim żelaznym łóżku, lecz Akwila poczuła, że coś jest nie tak, kiedy tylko weszła do środka…

Bum!

Akwila policzyła do trzech.

Bum!

Serce biło.

Bardzo powoli, jak pęd, który rośnie, sztywna ręka się poruszyła. Sunęłajakjęzor lodowca w stronę kieszeni i wyciągnęła z niej dużą kartkę, na której napisane było:


NIE JESTEM MARTWA


Akwila uznała, że nie będzie się spierać. Okryła staruszkę dokładnie kocem i sama też zawinęła się w swój.

Przy świetle księżyca jeszcze raz spróbowała z chaosem. Z pewnością będzie potrafiła zmusić go, żeby powstał. Może jeśli…

W świetle księżyca bardzo, bardzo ostrożnie…

Pac!

Jajko pękło. Jajka zawsze pękały i teraz zostałojej już tylko jedno. Nie śmiałaby spróbować z żukiem, nawet gdybyjakiegoś znalazła. To byłoby zbyt okrutne.

Oparła się o skałę i spojrzała na srebrzysto-czarny krajobraz, ajej trzecia myśl pomyślała: Nie zamierza się przybliżyć.

Dlaczego?

Myślała dalej: Niejestem pewna, skąd to wiem. Ale wiem. Trzyma się z daleka. Wie, że panna Weatherwaxjest przy mnie.

I pomyślała: Skąd to może wiedzieć? Przecież nie ma umysłu! Nie wie, kfmjest panna Weatherwax.

Wciąż myślę, pomyślała trzecia myśl.

Akwila osunęła się przy skale.

Czasami wydawało jej się, że ma… zbyt tłoczno w głowie…

A potem był poranek, świeciło słońce, rosa osiadłajej na włosach, mgła unosiła się nad ziemiąjak dym… Na skale, którą w nocy odwiedzała sowa, siedział teraz orzeł, zajadając coś futrzastego. Widziała każde pióro wjego ogonie.

Przełknął, spojrzał przelotnie na Akwilę swym szalonym ptasim wzrokiem i odleciał, mieszając we mgle.

Leżąca obok niej panna Weatherwax zaczęła znowu chrapać, co Akwila uznała za znak, że staruszka wróciła do swego ciała. Szturchnęłają i regularny dźwięk nagle się urwał.

Staruszka usiadła, odkaszlnęła i zaczęła poirytowana ponaglać Akwilę, by podałajej butelkę z herbatą. Nie odezwała się ani sj wem, dopóki nie wypiła połowyjej zawartości.

— Niech mówią, co chcą — wyrzuciła z siebie, zatykając butelkę korkiem — ale króliki smakują znacznie lepiej po ugotowaniu. I bez futra!

„„Pani wzięła… pożyczyła sobie orła? — zapytała Akwila.

~ Oczywiście. Nie mogłam wymagać od biednej starej sowy latania po wschodzie słońca, po to tylko by zobaczyć, ktojest w okolicy. Przez ca^noc polowała na polne myszy, a możesz mi wierzyć, że surowy królikjestjednak lepszy od myszy. Nigdy niejedz myszy.

— Nie bCdc — oświadczyła z całym przekonaniem Akwila. — Panno Weatherwax, wydaje mi się, że wiem, co robi współżycz. Myśli.

— Wydawało mi się, że on nie ma mózgu!

Akwila pozwoliła, tyj ej myśli wypowiedziały się samodzielnie.

— Alejest w nim moje echo, prawda? Musi być. Bo było w nim echo każdego, kim kiedyś był. Musi być w nim kawałek mnie. Ja wiem, że on tutajjest, i on wie, żejajestem tutaj z panią. Tylko trzyma się na odległość.

— Och, tak? A to dlaczego?

— Myślę, że się pani boi.

— Ha! A to z kolei dlaczego?

— Boja się boję — odparła zwyczajnie Akwila. — Trochę.

— Ojej, naprawdę, kochanie?

— Tak. To jak z psem, który został uderzony, ale nie ucieka. Nie rozumie, co zrobił nie tak. Ale… jest w tym coś… jakaś myśl, której nie umiem nazwać…

Panna Weatherwax nic nie odpowiedziała. Twarz miała bez wyrazu.

— Czy nic pani nie jest? — zapytała Akwila — Daję ci czas, żebyś zrozumiała tę myśl — odpowiedziała panna Weatherwax.

— Przepraszam, umknęła mi. Ale… my myślimy o współżyczu nie tak, jak powinnyśmy.

— Naprawdę? Dlaczego tak uważasz?

— Ponieważ… — Akwila zmagała się z tą myślą. — Uważam, że my nie chcemy myśleć o nim w odpowiedni sposób. To majakiś związek z… trzecim życzeniem. I nie wiem, co to znaczy.

— Staraj się złowić tę myśl — powiedziała wiedźma, po czym podniosła wzrok i dodała: — Mamy towarzystwo.

Akwila dopiero po kilku chwilach zobaczyła to, co panna We — atherwaxjuż widziała — kształt na krawędzi lasu, mały i ciemny. Zbliżał się ku nim, chybocząc się na boki.

Objawił się w końcujako Petulia, lecąca powoli i nerwowo kilka stóp nad wrzosowiskiem. Od czasu do czasu zeskakiwała, by ustawić kij w odpowiednim kierunku.

Zsunęła się kilka kroków przed Akwila i panną Weatherwax, złapała pospiesznie miotłę i skierowała ją w stronę potężnej skały. Miotła uderzyła w nią lekko i już tam została, ponawiając próby przelecenia przez górę.

— Hm… przepraszam — wyjąkała Petulia. — Ale nie zawsze udaje mi się jązatrzymać, a tojest lepsze niż wożenie ze sobą kotwicy… hm.

Skinęła głową na powitanie w stronę panny Weatherwax, ale przypomniała sobie, że ma przed sobą wiedźmę, więc w połowie tego ruchu rozpoczęła ukłon. Za takie przedstawienie można byłoby brać pieniądze. Zakończyła podwójnie zgięta i gdzieś z głębi doszedł cichy głos:

— Hm… czy ktoś mi może pomóc? Wydaje mi się, że mój oktogram z Trzech Koron zaczepił się za woreczek z dziewięcioma ziołami…

Rozplątywanie zajęło im dobrą minutę.

— Zabawki, tylko zabawki — mamrotała panna Weatherwax, podczas gdy rozczepiały naszyjniki i wisiorki.

Kiedy Petulia się wyprostowała, buzię miała purpurową. Widząc wyraz twarzy panny Weatherwax, zdjęła z głowy kapelusz i mięła go teraz w dłoniach. Była to oznaka szacunku, ale faktemjest, że długi na dwie stopy ostry rożek był wycelowany prosto w nie.

„Hm… poszłam odwiedzić pannę Libellę, a ona powiedziała, że udałyście się tu w pogoni za czymś straszliwym. Hm… więc pomyślałam sobie, że lepiej sprawdzę, jak się macie.

— Hm… to bardzo miłe — powiedziała Akwila, ale jej zdradliwa druga myśl wyskoczyła z: I co niby byś zrobiła, gdyby to coś nas zaatakowało? Wyobraziła sobie Petulię stojącą przed ryczącym potworem, ale nie było to wcale tak śmieszne, jak jej pierwsza myśl sugerowała. Bo Petulia trwałaby przed nim, drżąc ze strachu, brzęcząc swymi bezużytecznymi amuletami, tracąc zmysły z przerażenia… ale nie cofając się. Wiedziała, że one mogą się mierzyć z czymś przeokropnym, ale przybyła mimo to.

— Jak ci na imię, dziewczyno? — zapytała panna Weatherwax.

— Hm… Petulia Chrząstka, proszę pani, uczę się u Gwinifredy Czarnykaptur.

— U starej mateczki Czarnykaptur? — ucieszyła się panna Weatherwax. — To bardzo rozsądna osoba. I świetnie sobie radzi ze świniami. Dobrze zrobiłaś, zjawiając się tutaj.

Petulia nerwowo spojrzała na Akwilę.

— Hm… ajak ty się czujesz? Panna Libella powiedziała mi, że… chorowałaś.

— Już znacznie lepiej, ale bardzo ci dziękuję, że pytasz — odparła Akwila cicho. — Posłuchaj, przykro mi ze względu na…

„Nieważne, byłaś chora — szybko przerwałajej Petulia.

To była druga jej cecha charakterystyczna. Zawsze chciała o wszystkich myśleć jak najlepiej. Jeśli ktoś się zachowywał nie tak, starała się myśleć o nim jeszcze lepiej, jakby to mogło naprawić daną osobę.

— Czy wrócisz do domu przed Próbami? — Jakimi Próbami? — Akwila całkiem się pogubiła.

— Przed Próbami Czarownic — podpowiedziała panna Weatherwax.

— To dzisiaj — dodała Petulia.

— Kompletnie o tym zapomniałam! — wykrzyknęła Akwila.

— Aja nie — wtrąciła stara wiedźma. — Nigdy nie opuszczam Prób. Nie zdarzyło mi się nie stawić na nich przez sześćdziesiąt lat. Czy mogłabyś zrobić przysługę starej kobiecie, droga panno Chrząstko? Wróć teraz na miotle do domu panny Libelli, przekaż jej moje uszanowanie i poinformuj, że zamierzam prosto stąd udać się na Próby. Czy ona ma się dobrze?

— Hm, żonglowała piłkami, nie używając rąk! — wykrzyknęła Petulia w zachwycie. — I wiecie co jeszcze? Widziałam w ogródku elfa! Błękitnego!

— Naprawdę? — Akwili ścisnęło się serce.

— Tak. Prawdę mówiąc, był dość niechlujny. I kiedy zapytałam go, czyjest naprawdę elfem, powiedział, że jest… hm… „wielkim, śmierdzącym, okropnie parzącym elfem, który mieszka w pokrzywie w Brzęczącej Krainie”, ijeszcze krzyknął „ty skunksie!”. Czy rozumiecie coś z tego?

Akwila spojrzała w okrągłą, naiwną twarz Petulii. Już otwierała usta, żeby powiedzieć: „Ktoś tu za bardzo lubi bajki” — ale powstrzymała się na czas. To nie byłoby w porządku. Westchnęła.

— Petulio, widziałaś Fik Mik Figla. To jest postać z bajki, ale niezbyt słodka. Przykro mi. One są dobre… no, mniej lub bardziej… ale nie do końca. A okrzyk „ty skunksie!” stanowi rodzaj słowa-miecza. Nie wydaje mi się zresztą szczególnie ostry.

Wyraz naiwnej buzi przez moment się nie zmieniał. Wreszcie Petulia wydusiła z siebie:

— Więc to byłjednak elf?

— No, technicznie rzecz biorąc, raczej krasnoludek! Okrągła buzia rozświetliła się uśmiechem.

— To dobrze. Nie byłam pewna, ponieważ, no wiecie, wychylał się zzajednego z ogródkowych krasnali panny Libelli.

— Nie ma wątpliwości, że był to Figiel — odparła Akwila — Z pewnością wielka, śmierdząca, okropnie parząca pokrzywa też potrzebuje swojego elfa, takjak każda inna roślina — oświadczyła Petulia.

Загрузка...