Rozdział piaty Krąg

Akwila maszerowała lasem, a Petulia leciała ponad nią nierów — nolegle zygzakiem. W międzyczasie Akwila dowiedziała się, że: Pe — tuliajest miła, ma trzech braci, kiedy dorośnie, chce się specjalizować w przyjmowaniu na świat dzieci, przy czym mają to być zarówno dzieci ludzkie, jak i małe świnki. I że boi się szpilek. Dowiedziała się też, że Petulia nienawidzi nie zgadzać się właściwie w każdej sprawie.

Więc ich rozmowa przebiegała mniej więcej tak:

— Mieszkam na Kredzie — zagajała Akwila. A Petulia na to:

— Ach, to tam, gdzie wszyscy hodują owce. Nie przepadam za owcami, są takie… workowate.

— No cóż, myjesteśmy bardzo dumni z naszych owiec — odpowiedziała Akwila W tym momencie można było pójść o zakład, że Petulia natychmiast zrewiduje swoją opinię, zachowując sięjak ktoś, kto chce przełożyć ubranie na drugą stronę, nie zdejmując go.

— Nie miałam na myśli tego, że ich nie lubię. Z pewnością niektóre owce są w porządku. My też niekiedy hodujemy owce. Są lepsze od kóz, no i bardziej wełniste. Chciałam powiedzieć, że właściwie to lubię owce. Są bardzo miłe.

Petulia poświęcała bardzo dużo czasu na dowiedzenie się, co myślą inni ludzie, żeby ona mogła myśleć to samo. Nie sposób było się z nią pokłócić. Akwila musiała powstrzymać się, żeby nie powiedzieć: „Niebojest zielone”, po to tylko by zobaczyć, ile czasu zajmie jej nowej koleżance zgodzenie się z tym stwierdzeniem. Ale polubi — łają. Nie sposób byłojej nie polubić. W towarzystwie Petulii czuła, że odpoczywa. Poza tym trudno się powstrzymać przed lubieniem kogoś, kto nie potrafi zmusić miotły do skrętów.

To była długa wędrówka przez las. Akwila zawsze marzyła, by znaleźć się w lesie tak potężnym, że przez drzewa nie będzie prześwitywał drugi jego koniec, ale teraz, kiedy od paru tygodni mieszkała na skraju takiej właśnie puszczy, zaczynałajej ona grać na nerwach. Choć tutejsze lasy były całkiem przyjazne, przynajmniej wokół wiosek. Nauczyła się odróżniać klon od brzozy, nigdy też wcześniej nie widziała świerku czyjodły rosnącej na pochyłości. Ale towarzystwo drzewjej nie uszczęśliwiało. Brakowało jej horyzontu. Brakowało widoku nieba. Brakowało przestrzeni.

Petulia plotła coś nerwowo. Stara Mama Czarnykaptur była j^ dowczynią świń, zaganiaczem krów, wiedźmą-weterynarzem. Petulia lubiła zwierzęta, szczególnie świnie, ponieważ miały drżące nosy. Akwila także lubiła zwierzęta, ale nikt, poza innymi zwierzętami, nie lubił zwierząt w taki sposóbjak Petulia.

— Więc… jakiego typujest to spotkanie? — zapytała, żeby zmienić temat.

— Hm? Chodzi o to, żeby być w kontakcie — odpowiedziała Petulia. — Annagramma twierdzi, że kontakty są bardzo ważne.

— Czy Annagramma jest waszą przewodniczącą? — zapytała Akwila.

— Hm, no nie. Annagramma mówi, że wiedźmy nie mają przewodniczących.

— Hmmm — odparła Akwila.

Słońce właśnie zachodziło, kiedy dotarły wreszcie do polany w lesie. Były tam pozostałości starego domku. Gdyby ktoś nie zwrócił uwagi na rozrastający się dziko bez oraz krzaki agrestu i jeżyn tworzące gąszcz kolców, można go było całkiem przeoczyć. Ktoś kiedyś tutaj mieszkał i uprawiał ogród.

A teraz ktoś inny rozpalił ogień. Nieumiejętnie. Dzięki temu dowiedziały się, że położenie się na brzuchu, by dmuchać w ogień, ponieważ zbyt mało dodano rozpałki i papieru, to nie był najlepszy pomysł, bo spowoduje tylko to, że twój spiczasty kapelusz, którego oczywiście zapomniałaś zdjąć, spadnie prosto w to dymiące coś, co miało być ogniskiem, ale ponieważ akurat kapelusz jest całkiem suchy, zajmie się ogniem.

Młoda wiedźma w tym właśnie momencie rozpaczliwie wymachiwała płonącym kapeluszem, czemu przyglądało się z zainteresowaniem kilka innych młodych czarownic.

Jedna z nich, siedząca na pniu drzewa, odezwała się:

— Dymitro Hubabuba, to dosłownie najgłupsza rzecz, jaką którakolwiek z nas gdziekolwiek i kiedykolwiek zrobiła.

Słowa te zostały wypowiedziane ostrym, niezbyt miłym tonem. Takiego ludzie używają, kiedy chcą być sarkastyczni.

— Przepraszam, Annagrammo. — Panna Hubabuba wyciągnęła kapelusz z ognia i stanęła na nim, żeby zdusić płomień.

— Spójrz no tylko na siebie. Wszystkie nas zawiodłaś.

— Przepraszam, Annagrammo!

— Hm — odchrząknęła Petulia. Wszystkie odwróciły się w ich stronę.

— Spóźniłaś się, Petulio Chrząstko! — żachnęła się Annagramma. — I kogo z sobą przywlekłaś?

— Hm, to ty poprosiłaś mnie, żebym zajrzała do panny Libelli i przyprowadziła nową dziewczynę, Annagrammo — odpowiedziała Petulia, jakby została przyłapana na robieniu czegoś niecnego.

Annagramma wstała. Była przynajmniej o głowę wyższa od Akwili i miała twarz, która wydawała się zbudowana do tyłu, poczynając od nosa, który nieco zadzierała w górę. Gdy Annagramma na kogoś spoglądała z góry, wiadomo było, że już straciła na ciebie czas.

— I tojest ona?

— Hm, no tak, Annagrammo.

— Przyjrzyjmy się więc tobie, nowa dziewczyno.

Akwila wystąpiła krok naprzód. To było coś niesamowitego, bo wcale nie chciała tego zrobić. Ale Annagramma miała ten rodzaj głosu, który powodował, że sięjej słuchało.

— Jak ci na imię?

— Akwila Dokuczliwa? — powiedziała Akwila, zdając sobie sprawę, że podając swoje imię i nazwisko, wymawiaje tak, jakby prosiła o pozwolenie, by je nosić.

— Akwila? Śmieszne imię. Ja nazywam się AnnagrammaJastrzębia.

— Annagramapracuje dla… — zaczęła Petulia.

— …pracuje z — poprawiłają ostro Annagramma, przez cały czas lustrując Akwilę z góry na dół.

— Hm, przepraszam, pracuje z panią Skorek — dokończyła Petulia. — Ale zamierza…

— Planuję opuścić ją w przyszłym roku — dokończyła Annagramma. — Wszystko wskazuje na to, że radzę sobie wyjątkowo dobrze. A więc to tyjesteś tą dziewczyną, która zamieszkała z panną Libellą, tak? Wiesz chyba, że ona jest dziwaczna. I nie miał to być komplement. Wszystkie trzy ostatnie dziewczyny opuściłyją bardzo szybko. Mówią, że to zbyt dziwne, gdy trzeba się domyślać, z którą wiedźmą mamy do czynienia.

— Widzisz wiedźmę, a nie wiesz, czy widzisz — parsknęła któraś z dziewcząt.

— Żarcik z brodą, Lucy Nawjazd — skwitowała Annagramma, nawet się nie odwracając. — Ani zabawny, ani inteligentny.

Akwila podjej spojrzeniem czuła, że podlega równie krytycznej ocenie jak wtedy, gdy babcia Dokuczliwa oglądała owcę, którą zamierzała kupić. Nawet przez chwilę przemknęłojej przez myśl, że Annagramma każe otworzyćjej usta, żeby sprawdzić zęby.

— Mówi się, że na kredzie nie rodzą się dobre czarownice — oświadczyła Annagramma.

Pozostałe dziewczęta przeniosły wzrok z Annagrammy na Akwilę, która pomyślała: Ha! Kto powiedział, że wiedźmy nie mają przywódczyń? Ale nie była w nastroju, żeby sobie robić nieprzyjaciół, czy raczej nieprzyjaciółki.

— Może jednak się rodzą — odpowiedziała spokojnie. Nie była to chyba ta odpowiedź, której oczekiwała Annagramma.

— Nawet się nieodpowiednio ubierasz — dołożyła.

— Przepraszam — odpowiedziała Akwila.

— Hm, Annagramma twierdzi, żejeśli chcesz, by ludzie traktowali cię jak wiedźmę, musisz na nią wyglądać — wtrąciła Petulia.

— Hmmm. — Annagramma pokiwała głową. Akwila się czuła, jakby oblała prosty test. — No cóż, wszystkie musimy od czegoś zacząć. — Wreszcie Annagramma odwróciła się do pozostałych dziewcząt. — Moje panie, oto Akwila. Akwilo, poznałaśjuż Petulię, która wpada na drzewa. Dymitrę Hubębubę poznasz po tym, że zjej kapelusza unosi się dym, czyli że wyglądajak komin. Następna to Gertruda Męcząca, potem straszliwie dowcipna Lucy Na — wjazd, kolejna to Harrieta DeFraud, która nie potrafi sobie poradzić nawet z własnym zezem, a następnie Lulu Kochana, która nie potrafi sobie poradzić z tym, jak się nazywa, Możesz wziąć udział w tym spotkaniu jako obserwator… Akwilo. Tak masz na imię? Żal mi ciebie, żeś trafiła do panny Libelli. Jest raczej żałosna. Kompletna amatorka. Tak naprawdę nie zna klucza. Tylko krząta się i ma nadzieję, że coś osiągnie. No, nic sięjuż teraz na to nie poradzi, za późno. Gertrudo, przywołaj Cztery Krańce Świata i otwórz Krąg, proszę.

— Ja… — zająknęła się Gertruda. To niezwykłe, jak wszyscy w towarzystwie Annagrammy stawali się nerwowi.

— Czy zawsze ja wszystko muszę za was robić? — zapytała Annagramma. — Postarajcie się nareszcie zapamiętać. Przechodziłyśmy przez to dosłownie miliony razy!

— Nigdy nie słyszałam, żeby świat miał cztery krańce — odezwała się Akwila.

— Naprawdę? A to niespodzianka! — natychmiast zareagowała Annagramma. — No cóż, z tych miejsc pochodzi siła, Akwilo, aja bym cię jednak bardzo namawiała, żebyś się poważnie zastanowiła nad swoim imieniem.

— Ale światjest okrągłyjak talerz — powiedziała Akwila — Hm, musisz je sobie wyobrazić — wyszeptała Petulia. Akwila zmarszczyła brwi.

— Dlaczego? — zapytała Annagramma wzniosła oczy ku górze.

— Ponieważ w ten sposób się to robi. — Aha.

— Zdarzyło ci się stosować magię, prawda? — zapytała ostro Annagramma.

Akwila czuła się odrobinę zbita z tropu. Nie była przyzwyczajona do takich osób.

— Tak — odpowiedziała. Wszystkie dziewczęta się w nią wpatrywały, aż nie mogła się powstrzymać, by znowu nie pomyśleć o owcach. Gdy pies atakuje owcę, reszta stada ucieka na bezpieczną odległość, a potem zawraca i się przygląda. Nie atakują psa, choć razem są silniejsze. Wszystkie poza ofiarą cieszą się, że to nie im się przytrafiło…

— W czym się specjalizujesz? — zapytała ostro Annagramma. Akwila, której myśli wypełniał obraz owiec, odpowiedziała bez zastanowienia:

— W Miękkiej Nelly. To ser z owczego mleka. Niełatwo go zrobić… Rozejrzała się wokół po otaczających ją twarzach bez wyrazu i poczuła, jak wstyd wypełniają niczym gorąca galaretka.

— Hm, Annagrammie chodziło o to, wjakim rodzaju magii jesteś najlepsza — podpowiedziała jej dobrotliwie Petulia.

— Chociaż Miękka Nelly jest naprawdę dobra — dodała Annagramma z okrutnym uśmieszkiem na ustach. Jedna czy dwie dziewczyny wydały z siebie rodzaj prychnięcia mającego dać do zrozumienia, że powstrzymują się od śmiechu, ale też chciały, by ten wysiłek został dostrzeżony.

Akwila znowu spuściła wzrok na buty.

— Nie wiem — powiedziała cicho — ale wyrzuciłam Królową Baśni z mojej krainy.

— Naprawdę? — zapytała Annagramma. — Królową Baśni? Ijak to zrobiłaś?

— Niejestem… pewna. Po prostu mnie rozgniewała. — Trudno było sobie przypomnieć, co tak naprawdę zdarzyło się tamtej nocy. Akwila pamiętała gniew, straszny gniew i świt… który się zmienił. Widziała to ostrzej, niż widzi jastrząb, słyszała to lepiej, niż słyszy pies, czuła czas pod swymi stopami, czuła życie wzgórz. I pamiętała, że gdyby zbyt długo widziała to, słyszała i czuła, nie mogłaby pozostać człowiekiem.

— No cóż, z pewnością masz odpowiednie buty, by dobrze tupnąć nogą — skwitowała Annagramma. Odpowiedziało jej kilka ledwo stłumionych chichotów. — Królowa Baśni — powtórzyła. — Z pewnością dobrze sobie z nią poradziłaś. No cóż, marzenia pomagają.

— Aleja nie kłamię — wyszeptała Akwila. Niktjejjuż nie słuchał. Ponura przyglądała się dziewczętom otwierającym Krańce Świata i wzywającym Krąg, chyba że zapamiętała to odwrotnie. Wszystko trwało dość długo. Może szłoby lepiej, gdyby każda z nich była pewna tego, co ijak powinna robić, ale najprawdopodobniej trudno było wiedzieć cokolwiek, kiedy Annagramma była w pobliżu, ponieważ nieustannie wszystkich poprawiała. W ramionach trzymała otwartą wielką księgę.

— …teraz ty, Gertrudo, zawracasz, nie, w drugą stronę, musiałam ci to powtarzać dosłownie tysiące razy, i Lulu, gdzie jest Lulu? No, przecież nie powinnaś stać w tym miejscu. Weź kielich spowiedzi… nie, nie tamten, ten bez uchwytów… tak. Harrieto, trzymaj Różdżkę Powietrza trochę wyżej, ona musi być w powietrzu, rozumiesz mnie? I na litość bogiń, Petulio, proszę, spróbuj wyglądać godniej. Rozumiem, że niejest to dla ciebie coś naturalnego, ale mogłabyś przynajmniej się postarać. A tak przy okazji, chciałabym ci zwrócić uwagę, że żadna inwokacja nie rozpoczyna się od „hm”, a może się mylę? Harrieto, czy to jest Kociołek Morza? Czy to w ogóle wygląda na Kociołek Morza? Nie sądzę, a ty? Co to za hałas?

Dziewczęta opuściły głowy. Wreszcie któraś z nich wydusiła z siebie:

— Dymitra nadepnęła na Pierścień Nieskończoności, Annagrammo.

— Chyba nie na ten z prawdziwą macicą perłową? — zapytała Annagramma twardym szeptem.

— Hm, owszem — odpowiedziała Petulia. — Ale na pewno jest jej bardzo przykro. Hm… czy mogłabym zrobić nam wszystkim herbaty?

Księga została zatrzaśnięta.

— O co chodzi? — Annagramma skierowała to pytanie do całego świata. — O. Co. Chodzi. Czy chcecie zmarnować życiejako wiejskie wiedźmy, leczące oparzenia i liszaje w zamian za filiżankę herbaty z herbatnikiem? Powiedzcie? Tego chcecie?

Młode czarownice wierciły się nerwowo. Po chwili odpowiedziałjej chór:

— Nie, Annagrammo.

— Czy wszystkie przeczytałyście księgę panny Skorek? — zapytała ostro.

Petulia podniosła rękę.

— Hm… — zaczęła nerwowo.

— Petulio, powtarzałam ci już miliony razy, by nie zaczynać. Każdego. Zdania. Od. Hm. Prawda?

— Hm… — Petulia trzęsła się ze zdenerwowania.

— Po prostu mów, na litość boską. Nie wahaj się ciągle!

— Hm…

— Petulio!

— Hm…

— Naprawdę mogłabyś się postarać. Zupełnie nie rozumiem, co się z tobą dzieje.

Aja tak, pomyślała Akwila. Bo ty zachowujesz się jak pies, który nieustannie warczy na owce. Nie dajesz im czasu, żeby cię posłuchały, i nie mówisz im, kiedy robią coś tak, jak należy. Tylko nieustannie warczysz.

Petulia milczała, jakbyj ej ktoś zawiązał język.

Annagramma odłożyła księgę na kłodę drzewa.

— No cóż, odpowiedni moment przepadł — oświadczyła. — Równie dobrze możemy teraz napić się herbaty, Petulio. Tylko się pospiesz.

Dziewczynka z wyrazem ulgi na twarzy złapała czajnik. Wszystkie pozostałe też się nieco odprężyły.

Akwila spojrzała na okładkę książki. Litery głosiły:

Dzieło Maga Zimnowita Skorek, Wiedźma — Chyba chodzi o czarownicę, nie o maga — powiedziała.

— To zostało napisane specjalnie — zimno odparła Annagramma. — Panna Skorek wciąż powtarza, żejeśli mamy się rozwijać, musimy używać magii stosowanej przez magów, a nie tylko codziennych czarów używanych przez wiedźmy.

— Codzienne czary? — powtórzyła Akwila z pytaniem w głosie.

— Tak, tak. Nie dla nas mamrotanie po krzakach. Chcemy używać porządnych kręgów magicznych i odczytywać zaklęcia z ksiąg. Chcemy odpowiedniej hierarchii, a nie chaotycznej bieganiny tam i sam. Porządne różdżki, niejakieś gałązki. Profesjonalizm i szacunek. I żadnych brodawek! Tojedyna droga rozwoju.

— No cóż, ja uważam… — zaczęła Akwila.

— Nie bardzo mnie interesuje, co ty uważasz, bo jeszcze za mało wiesz — przerwałajej ostro Annagramma i zwróciła się do całej grupy: — A czy przynajmniej każda z was przygotowuje coś na tegoroczne Próby? — zapytała.

Odpowiedziałyjej skinienia głów i ogólny pomruk, który dało się odczytaćjako „tak”.

— Zamierzam wykonać świński trik — odparła pokornie dziewczynka.

— Słusznie. W tym jesteś prawie dobra — zgodziła się Annagramma, po czym wskazywała kolejno dziewczęta zebrane w kręgu, kiwała głową po wysłuchaniu ich odpowiedzi, aż wreszcie doszła do Akwili.

— Miękka Neiiy? — zapytała, wywołując powszechną wesołość.

— Czym są te Próby? — chciała się dowiedzieć Akwila. — Panna Tyk wspominała mi o nich, ale nie wiem, na czym polegają.

Annagramma widowiskowo westchnęła.

— Tyjej powiedz, Petulio. Ostatecznie to tyją przyprowadziłaś. Dziewczynka, zacinając się raz po raz na kolejnym hm i bez przerwy rzucając spojrzenia na Annagrammę, wyjasm a, CZym Są Próby. Hm, toJest taki czas, kiedy wszystkie wiedźmy z wszystkich gór się zbierają, hm, można wtedy spotkać stare przyjaciółki, wymienić się najświeższymi informacjami i poplotkować. Zwykli ludzie też tam przychodzą, odbywa się jarmark i imprezy towarzyszące.

To naprawdę spora impreza. A po południu wszystkie wiedźmy, które, hm, mają ochotę, mogą pokazać jakiś czar lub coś, nad czym pracują, i to jest bardzo popularne.

Akwili przypominało to raczej zawody dla psów pasterskich, tylko bez psów i bez pasterzy. Takie zawody odbywały się co roku w Stromymklifie, całkiem niedaleko odjej domu.

— I są nagrody? — zapytała.

— Hm, och nie — odparła Petulia. — To jest tylko zabawa, ale buduje… no… solidarność między wiedźmami.

— Ha! — wykrzyknęła Annagramma. — Nawet ona sama w to nie wierzy. Wszystko jest z góry ustawione. Zawsze największe brawa dostaje panna Weatherwax. Cokolwiek zrobi, zawsze wygrywa Miesza ludziom w głowach. Tak ich ogłupiła, że uważająją za dobrą. Gdyby stanęła przeciwko magowi, pojedynek nie trwałby nawet pięciu minut. Ci dopiero posługują się prawdziwą magią! I na dodatek ubiera się niczym strach na wróble. Stary głupi babsztyl, to ona trzyma wszystkie nas w zacofaniu, co pani Skorek opisała w rozdziale pierwszym!

Niektóre z dziewcząt miały ej©^ niepewne miny. Petulia nawet obejrzała się za siebie.

— Hm, ludzie mówią, że ona robi naprawdę niezwykłe rzeczy, Annagrammo — odważyła się powiedzieć. — I mówiąjeszcze, że potrafi widzieć ludzi na odległość kilku mil…

— Owszem, tak o niej mówią — odparła Annagramma. — A to dlatego, że wszyscy sięjej boją! Pomiata innymi. Tylko to potrafi, pomiatać innymi i mieszać im w głowach! Staroświeckie czary. Zwykle brednie, moim zdaniem. Onajuż mało się różni od bredzącej staruchy, tak też mówią.

— Dla mnie wcale nie wygląda na bredzącą.

— Kto to powiedział? — żachnęła się Annagramma. Wszystkie dziewczęta patrzyły na Akwilę, która żałowała, że się w ogóle odezwała. Teraz nie pozostawało nic innego, jak ciągnąć dalej.

— Jestjuż trochę stara i surowa — powiedziała. — Ale była całkiem… miła. I nie bredziła.

— Spotkałaśją? — Tak.

— I ona z tobą rozmawiała? — opryskliwie zapytała Annagramma. — Czy to było przed tym czy po tym, jak wygnałaś Królową?

— Tuż po — odparła Akwila, która nie miała doświadczenia w takim traktowaniu. — Przyleciała na miotle — dodała. — Ja nie kłamię.

— Ależ oczywiście. — Annagramma uśmiechała się posępnie. — Z pewnością przyleciała, żeby ci pogratulować.

— Niezupełnie — odparła Akwila. — Trudno powiedzieć, choć wyglądała na zadowoloną.

I w tym momencie Akwila powiedziała coś bardzo, ale to bardzo głupiego. Długo potem, długo po wszystkich wydarzeniach, które nastąpiły wkrótce, zawsze gdy coś przypominało jej tę właśnie chwilę, robiła wszystko, by wyrzucić ją z pamięci.

Bo powiedziała:

— Dała mi ten kapelusz.

A wszystkie młode czarownice jednym głosem zapytały: — Jaki kapelusz?

Petulia zabrała Akwilę z powrotem do domu. Z całych sił zapewniała, że jej wierzy, lecz Akwila wiedziała, że dziewczynka chce po prostu być dla niej miła. Panna Libella próbowała porozmawiać z nią po powrocie, ale nie potrafilajej zatrzymać. Akwila wbiegła po schodach i zaryglowała drzwi, zrzuciła z nóg buty, upadła na łóżko i zakryła głowę poduszką, jakby to miało zagłuszyć śmiech, który rozbrzmiewał w jej głowie.

Na dole odbyła się stłumiona debata między Petulią a panną Libellą, po czym trzasnęły drzwi, kiedy młoda czarownica wyszła Po chwili rozległo się szuranie przesuwanych po podłodze butów Akwili, które starannie zostały ustawione pod łóżkiem. Oswald nigdy nie schodził z posterunku.

Minęła jeszcze dobra chwila, zanim śmiech ucichł, choć Akwila była pewna, że nigdy nie zamilknie do końca.

Czuła swój kapelusz. Przynajmniej potrafiła go czuć. Wirtualny kapelusz na rzeczywistej głowie. Ale nikt inny go nie widział, a Petulią nawet pomachała dłonią w tę i w tamtą ponad głową Akwili, ale napotkała tylko całkowitą nieobecność kapelusza.

Najgorsze w tym, co się wydarzyło — choć wszystko było tak upokarzające, że trudno wskazać tę najgorszą chwilę — były słowa Anna — grammy: „Nie, nie śmiejcie się z niej. To nazbyt okrutne. Jest tylko głupiutka. Mówiłam wam, że ta stara wiedźma ludzi ogłupia!”.

Pierwsza myśl Akwili biegała jak oszalała w koło. Druga myśl, ta wątpiąca, przeżywała burzę. Tylko jej trzecia myśl, rozsądna, która była jednak w tej chwili słabiutka, potrafiła coś wykrzesać: Chociaż twój świat legł w gruzach i nigdy nie da się go naprawić, żebyś nie wiem jak się starała, a ciebie nic nie potrafi pocieszyć, to jednak byłoby miło, gdyby ktoś przyniósł tu na górę trochę zupy.

Ta trzecia myśl podniosła Akwilę z łóżka i doprowadziłają do drzwi, a następnie pokierowała jej ręką tak, że rygiel w drzwiach został odsunięty. Potem pozwoliłajej znowu paść na łóżko.

Kilka minut później zaskrzypiały deski na podeście. Jak to miło mieć rację.

Panna Libella zapukała i odczekawszy przyzwoitą chwilę, weszła do pokoju. Akwila usłyszała stawianie tacy na stole, a potem poczuła, że łóżko się ugina, bo ktoś obok niej usiadł.

— Zawsze uważałam Petulię za bardzo rozsądną dziewczynkę — powiedziała po chwili panna Libella. — Pewnego dnia stanie się niezwykle przydatną wiedźmą dla jakiejś miejscowości.

Akwila nadal milczała.

— Opowiedziała mi wszystko, co tam się wydarzyło — dodała panna Libella. — Panna Tyk nigdy nie wspomniała mi o kapeluszu, aleja na twoim miejscu też bym jej nie powiedziała. To takie charakterystyczne dla panny Weatherwax. Wiesz, czasami dobrze robi, jeśli się trochę o tym porozmawia. Jeszcze więcej milczenia…

— Nie, chyba masz rację, to nieprawda — zgodziła się panna Libella. — Ale jako wiedźmajestem straszliwie wścibska i chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej.

To również nie przyniosło efektu. Panna Libella podniosła się z westchnieniem.

— Zostawiam ci zupę, ale jeśli za bardzo wystygnie, Oswald z pewnością spróbuje odnieść tacę.

I zeszła na dół.

Przez kolejne pięć minut w pokoju nic się nie poruszyło. Potem rozległ się najcichszy możliwy dźwięk oznaczający, że taca z zupą zaczyna się przesuwać.

Ręka Akwili wystrzeliła w powietrze i mocno ją złapała. To była robota trzeciej myśli, pierwsza i druga zajęte były przeżywaniem tragedii, ale coś musi zachować rozsądek, jeśli nie miało się nic w ustach od śniadania.

Jakiś czas potem, gdy Oswald błyskawicznie zabrał pustąjuż miseczkę, Akwila leżała w ciemnościach, wpatrując się w nic.

Walor nowości otoczenia, w którym przebywała, zajął ją przez ostatnie kilka dni, ale teraz kaskada śmiechu zmyła go doszczętnie i puste miejsce wypełniła natychmiast tęsknota za domem.

Tak bardzo jej brakowało dźwięków i ciszy Kredy. Brakowało jej widoku wzgórz za oknemjej sypialni, ponad którymi lśniły gwiazdy. Brakowało jej… kawałka siebie…

Ale one śmiały się z niej. Zapytały: Jaki kapelusz?”, a potem śmiały się jeszcze bardziej, kiedy podniosła rękę, by poczuć niewidzialny rąbek, i nie poczuła go…

Dotykała go każdego dnia przez osiemnaście miesięcy, a teraz zniknął. I nie potrafiła stworzyć chaosu. I miała tylko zieloną sukienkę, a wszystkie pozostałe dziewczynki ubrały się na czarno. An — nagramma na dodatek obwieszona była srebrną i czarną biżuterią. Wszystkie pozostałe dziewczyny nosiły chaosiki, ijakie piękne! Co z tego, że to tylko ozdoby?

Może nie była żadną wiedźmą. Cóż z tego, że wygrała z Królową Baśni przy pomocy małych ludzi i wspomnień o babci Dokuczliwej? Przecież nie używała czarów. Teraz nawet nie byłajuż pewna, czego właściwie użyła. Czuła coś, co przeniknęło przez podeszwyjej butów, przez wzgórza, przez lata i powróciło wrzeszczącym gniewem, który wstrząsnął niebem:

„…Jak śmiesz najeżdżać mój świat, moją ziemię, moje życie!”… Ale co dawał jej wirtualny kapelusz? Może stara kobieta napraw — dęją oszukała, spowodowała, że Akwili tylko się wydawało, że go tam ma? Może była odrobinę stuknięta, takjak sugerowała Annagram — ma› i namąciłajej w głowie. Może rzeczywiście Akwila powinna wrócić do domu i już przez całe życie zajmować się tylko Miękką Nelly. Przewróciła się na brzuch i podpełzła na skraj łóżka, spod którego wysunęła torbę. Wyciągnęła skrzynkę, otworzyłająw ciemnościach i zacisnęła dłoń na swoim szczęśliwym kamieniu.

Miała nadzieję, że poczujejakąś iskrę, ciepło, cokolwiek, co ją podniesie na duchu. Nie poczuła nic. Była tylko chropowatość powierzchni kamienia i gładkość tam, gdzie pękł, i ostra krawędź. A od kłaczka wełny jej palce śmierdziały tylko owcą, przez co jeszcze bardziej tęskniła za domem i czuła sięjeszcze gorzej. Srebrny koń był zimny.

Tylko ktoś, kto byłby naprawdę blisko, usłyszałby szloch. Bardzo cichy, ale niósł się na czerwonych skrzydłach rozpaczy. Chciała usłyszeć, tak bardzo pragnęła usłyszeć szum wiatru, od którego kładły się trawy, nad ziemią, która byłajej ziemią od setek lat. Pragnęła tego przeświadczenia, które nigdy wcześniej jej nie opuszczało — że należy do rodziny Dokuczliwych żyjących na tej ziemi od tysięcy lat. Potrzebowała widoku błękitnego motyla i beczenia owiec, i wysokiego nieba nieprzesłoniętego drzewami.

Gdy była w domu, w chwilach smutku biegła do pozostałości po pasterskiej chacie i siedziała tam chwilę. To zawsze pomagało.

Aterazjej ukochane miejsce było tak odległe. Zbyt odległe. Teraz, kiedy wypełniałyją okropne, morderczo ciężkie uczucia, nie miała gdzie pójść. Nie tak powinno być.

Gdzie właściwiejest magia? Och, oczywiście rozumiała, że trzeba się uczyć podstaw, codziennych zasad tego rzemiosła, ale kiedy nadchodzi moment, gdy dziewczyna staje się czarownicą? Próbowała się tego nauczyć, naprawdę się starała, alejedyne, co osiągnęła, to… umiejętność przygotowywania wywarów i pomagania innym. Z pewnością można było na niej polegać. Była niezawodna, niczym panna Libella.

A oczekiwała… właśnie, czego? No oczywiście… poważnych wyzwań, wiadomo, jazda na miotle, magia, ochrona świata przed złymi siłami, działania szlachetne, choć w skromnej postaci, a do tego oczywiście pomaganie dobrym ludziom, bo tak naprawdę była przecież miłą osobą. Ludzie, których widziała na tym obrazku, mieli niezbyt kłopotliwe dolegliwości, a ich dzieci nie były tak strasznie wscibskie. Coś takiego jak pryskające na wszystkie strony paznokcie pana Gniewniaka w ogóle nie wchodziło w grę. Pomyśleć, że niektóre z nich potrafiły się zachowywaćjak bumerangi.

Na miotle robiłojej się niedobrze. Za każdym razem. I nie potrafiła zrobić porządnego chaosu. Czekało ją życie wypełnione krzątaniną pomiędzy ludźmi, którzy, uczciwie mówiąc, mogliby niekiedy sami coś dla siebie zrobić. Żadnej magii, żadnego latania, żadnych tajemnic… tylko paznokcie i złe duchy.

Jej miejsce było na Kredzie. Każdego dnia mówiła wzgórzom, czym są. Każdego dnia powtarzały jej, kim ona jest. Ale teraz nie potrafiła ich usłyszeć.

Na zewnątrz zaczął padać deszcz, prawdziwa ulewa, z daleka doszedł Akwilę grzmot pioruna.

Co zrobiłaby babcia Dokuczliwa? Nawet w kokonie rozpaczy ten głos potrafiła usłyszeć.

Babcia nigdy się nie poddawała. Potrafiła wędrować całą noc, szukając zaginionej owcy…

Akwila leżała, patrząc przezjakiś czas w nicość, potem zapaliła świeczkę przy łóżku, usiadła, spuściła nogi na podłogę. To nie mogło poczekać do rana.

Przecież znała sztuczkę, dzięki której mogła zobaczyć kapelusz. Jeśli poruszyło się za nim dłonią bardzo szybko, to, co się widziało nad głową, przez moment stawało się nieostre, jakby przejście przez niewidzialny kapelusz zabierało światłu nieco więcej czasu.

Z pewnością tam był.

Światło świecy musiało wystarczyć. Jeśli kapelusz był na miejscu, to wszystko w porządku, nieważne, co myślą inni…

Stanęła na środku dywanika, błyskawice szalały między górami, zamknęła oczy.

— Zobacz mnie — powiedziała.

Świat stal się cichy, całkowicie bezdźwięczny. Nigdy wcześniej tak się nie działo. Ale Akwila przeszła na paluszkach w miejsce, które, jak wiedziała, będzie naprzeciwko niej, i wtedy otworzyła oczy…

I była tam, był też kapelusz, wyraźnyjak nigdy wcześniej…

Ciało Akwili, ciało dziewczynki w zielonej sukience, otworzyło oczy, uśmiechnęło się do niej i powiedziało: „Widzimy cię. Teraz my jesteśmy tobą”.

Akwila próbowała krzyknąć:

— Przestań mnie widzieć!

Ale nie było ust, z których te słowa mogłyby paść… Błyskawica uderzyła gdzieś w pobliżu. Okiennica załopotała. W podmuchu zgasło światło świecy.

Panowała ciemność, której towarzyszył szum deszczu.

Загрузка...