Rozdział piętnasty Kapelusz pełen nieba

Był to jeden z tych dziwnych dni pod koniec lutego, kiedyjest nieco cieplej, niż powinno być i choć wieje wiatr, to raczej gdzieś rozwiewa chmury, a tam, gdzie stoisz, panuje spokój.

Akwila wdrapała się na wzgórze, gdzie w zaciszu stwarzanym przez wyższe szczytyjagnięta odkrywały, że mają nogi, i grupkami brykały, wyglądając niczym wełniste konie wyścigowe.

Coś takiego było w tym dniu, że nawet stare owce baraszkowały wraz zjagni etami, na wpół szczęśliwe, na wpół zakłopotane. Ich długie po zimie futro falowało niczym spodnie u klauna.

To była bardzo interesująca zima. Akwila nauczyła się mnóstwa rzeczy. Jedną z nich było to, że można zostać druhną na ślubie ludzi, których suma lat przekracza 170. Tym razem pan Gniewniak, z zsuwającą się z głowy peruką i w rzucających błyski okularach, uparł się, by podarować jedną ze złotych monet „naszej małej pomocnicy”, co stanowiło więcej niż wszystkie zapłaty, o które się wżyciu nie upomniała czy na które pozwoliłaby sobie panna Libella. Spożytkowała je na kupno naprawdę porządnego brązowego płaszcza. Nie nadymał się ani nie unosił za nią w powietrzu, ale był ciepły i gruby, i chronił przed deszczem.

Nauczyła się też wielu innych rzeczy. Kiedy przechodziła koło owiec ijagniątek, dotykała leciutko ich umysłów, tak delikatnie, że tego nie zauważały…

Czas Strzeżenia Wiedźm, moment oficjalnego przejściajedne — go roku w drugi, Akwila spędziła w górach. Pracy było dużo, a tego święta na Kredzie nie obchodzono zbyt hucznie. Za to panna Libel — la z radością dałajej wolne na Święto Owiec, które starzy ludzie nazywali Konkursami Piękności. Wtedy dla pasterzy zaczynał się nowy rok. Wiedźma wzgórz nie mogła być nieobecna. W tym czasie na ciepłych posłaniach ze słomy, ochranianych przed wiatrem przez płoty i snopki ozimego zboża, stawała się przyszłość. A Akwila pomagała jej, pracując wraz z pasterzami przy szczególnie trudnych porodach. Pracowała w spiczastym kapeluszu nagłowię i czuła, jak siej ej przyglądają, kiedy nożem, igłą, nicią, dłońmi i łagodnymi słowami ratuje owce przed ciemnymi drzwiami, a mlodejagniątka wyprowadza na światło. Trzeba zorganizować przedstawienie. Trzeba dać opowieść. A kiedy wracała nad ranem do domu z rękami po łokcie we krwi, czuła dumę, bo to była krew życia.

Potem wybrała się do kopca Figli, zsunęła się w dół. Wszystko dobrze wcześniej przemyślała i wybrała się przygotowana — miała ze sobą uprane porwane chusteczki i szampon przygotowany według receptury podanej jej przez pannę Libellę. Czuła, że Joannie może się to przydać. Panna Libella zawsze odwiedzała młode matki. To jest coś, co powinno się robić.

Joanna ucieszyła się na jej widok. Akwila położyła się na brzuchu tak, by częścią ciała znaleźć się w pokoju wodzy, która pozwoliłajej potrzymać wszystkie osiem Rozbójniczkówjak nazywała je w myślach. Narodziły się w tym samym czasie co owce. Siedmioro wrzeszczało i bez przerwy walczyło między sobą. Ósme leżało spokojnie, czekając cierpliwie na swój czas. Nadchodziła przyszłość.

Teraz nie tylkoJoanna myślała o niej inaczej. Wieści rozchodziły się szybko. Ludzie na Kredzie nie przepadali za czarownicami. Bo one zawsze przybywały z zewnątrz. Zjawiały sięjako obce. A teraz mieli swoją Akwilę, przyjmującą na świat owce tak samo, jak to robi — łajej babcia. Mówili, że w górach się nauczyła, jak być wiedźmą. No tak, ale to przecież nadal nasza Akwila. Co prawda nosi spiczasty kapelusz z gwiazdami, ale też robi dobry ser, zna się na owcach ijest wnuczką babci Dokuczliwej, no nie? I kiwali głowami znacząco. Wnuczka babci Dokuczliwej. Pamiętacie, co ona potrafiła zrobić? Więcjeśli ma być wiedźma, niech to będzie nasza wiedźma. Która zna się na owcach, a ta się zna. A wiecie co, słyszałem, że miały tam w górach wielki konkurs dla czarownic i nasza Akwila pokazała im, co potrafi dziewczynka z Kredy. To sąjuż nowe czasy! Mamy teraz własną wiedźmę, i to najlepszą ze wszystkich! I nikt nie będzie wrzucał wnuczki babci Dokuczliwej do stawu!

Następnego dnia miała znów wracać w góry. Trzy tygodnie mi — nęłyjak z bicza trzasnął, i nie tylko z powodujagniąt. Roland zapro — siłjądo zamku na herbatę. Było im nieco niezręcznie, ale aż dziw było patrzeć, jak przez te parę lat zmienił się z ociężałego prostaka w speszonego młodzieńca, który zapominał, o czym mówił, za każdym razem, kiedy się do niego uśmiechnęła. No i w zamku mieli książki!

Nieśmiało podarował jej „Słownik zadziwiająco niezwykłych słów”, a ona była na tyle przewidująca, że przyniosła mu nóż myśliwski, dzieło Zygzaka, który w ostrzach był równie wielkim mistrzem, jak kiepski w magii. Temat kapelusza omijali bardzo starannie. Kiedy wróciła do domu, znalazła w słowniku w sekcji D słowo podkreślone lekko ołówkiem: „Dyg — rodzaj tradycyjnego krótkiego ukłonu, ze zgięciem nogi. Dziś praktycznie w zaniku”. Choć była sama w sypialni, spłonęła rumieńcem. To zawsze zaskakujące, gdy uświadamiamy sobie, że podczas gdy my przyglądamy się innym i myślimy o nich, mając się za mądrzejszych i rozumniejszych, oni też przyglądają się nam i myślą o nas.

Zapisała to w swoim pamiętniku, który był teraz dużo grubszy, pomiędzy kartkami suszyły się różne zioła, powkładane też były dodatkowe zapiski i notatki na karteczkach. Został nadepnięty przez krowę, trafił go piorun i wpadł do herbaty. I nie miałjuż oka. Oko pewnego dnia wyskoczyło z okładki. Teraz to był prawdziwy pamiętnik wiedźmy.

Akwila zarzuciła noszenie kapelusza w obejściu, bo ciągle zaczepiała nim o futryny i o mało co nie zniszczyła go o niski sufit w sypialni. Ale dzisiaj szła w kapeluszu, a wiatr usiłował zdmuchnąć go z jej głowy.

Dotarła do miejsca, gdzie cztery zardzewiałe koła zagłębiły się już do połowy w ziemię. Brzuchaty piecyk wystawał nieco ponad trawę i stanowił teraz wygodne siedzisko.

Wokół panowała cisza, cisza pełna życia, gdy owce brykają z jagniętami i świat się obraca.

Dlaczego się odchodzi? Aby powrócić. Aby ujrzeć miejsce, z którego się wyruszyło, nowymi oczami i w nowych barwach. A także po to, by ludzie spojrzeli na ciebie inaczej. Powrót do miejsca, z którego się zaczęło, niejest tym samym co nieruszanie się z niego nigdy.

Takie myśli przebiegały Akwili przez głowę, gdy przyglądała się owcom. Poczuła, że przepełnia ją szczęście. Szczęście ma się tak do radościjak morze do bajora. Uczucie, które ma się w sobie, ale które z trudem da się tam pomieścić. Wydobywa się w postaci śmiechu.

— Wróciłam! — oświadczyła wzgórzom. — Lepsza niż wcześniej.

Ściągnęła z głowy kapelusz w gwiazdki. To nie był zły kapelusz, choć przez te gwiazdki wyglądał trochę jak zabawka. Ale to nigdy nie był jej kapelusz. I nie mógłby być. Jedyny kapelusz wart noszenia to taki, który zrobi się własnoręcznie dla siebie, nie kupiony ani nawet nie otrzymany w prezencie. Twój własny kapelusz na twoją własną głowę. Twoja własna przyszłość, nie czyjaś inna.

Podrzuciła gwiezdny kapelusz jak najwyżej, wiatr pochwycił go zręcznie. Przez chwilę zdawało się, że kapelusz spadnie, ale zaraz z kolejnym podmuchem, wirując i obracając się, poleciał nad wzgórzami gdzieś hen.

Wtedy Akwila zrobiła kapelusz z nieba. Usiadła na brzuchatym piecyku i przysłuchiwała się wiatrom. Słońce dążyło ku zachodowi.

Gdy cienie bardzo się już wydłużyły, z pobliskiego kopca wysypały się małe postacie, które podbiegły do niej, by wspólnie siedzieć w tym uświęconym miejscu, siedzieć i patrzeć.

Słońce zaszło, co jest magią dnia codziennego, i przyszła ciepła noc.

Kapelusz wypełnił się gwiazdami…

Загрузка...