Pięciu zawodowych podoficerów z poszczególnych załóg krążowników przeszukało nas dokładnie, sprawdziło karty identyfikacyjne i przekazało w ręce rozdzielającej przydziały urzędniczki Korporacji. Sheri zachichotała. kiedy rewidujący ją Rosjanin dotknął jakiegoś czułego miejsca. Czego oni szukają? — wyszeptała.
Uciszyłem ją. Kobieta z Korporacji zabrała karty lądowania od pełniącej tego dnia służbę chińskiej załogi i po kolei wywoływała nasze nazwiska. Było nas razem ośmioro. — Witajcie na miejscu — powiedziała. — Każdemu z was przydzielamy opiekuna, który pomoże wam znaleźć mieszkanie, będzie odpowiadał na wasze pytania, wskaże wam, gdzie macie się zgłosić na badania medyczne a gdzie na zajęcia. Przekaże wam też kopię umowy do podpisania. Z pieniędzy, które przywieźliście ze sobą, potrąciliśmy każdemu z was sumę 1150 dolarów, stanowi to podatek za pierwszych dziesięć dni. Resztę możecie pobrać, kiedy tylko chcecie, wystawiając piezo-czek. Opiekun wam pokaże, jak to się robi. Linscott! — zawołała.
Czarny mężczyzna w średnim wieku z Baja California podniósł rękę do góry. — Twoim opiekunem jest Szota Taraszwili. Broadhead!
— Jestem!
— Dane Mieczników! — obwieściła urzędniczka Korporacji. Zacząłem się rozglądać, ale facet, który bez wątpienia był Miecznikowem, już zbliżał się w moim kierunku. Wziął mnie energicznie pod ramię, pociągnął kawałek, w końcu powiedział: — Cześć!
Zawahałem się.
— Chciałem się pożegnać z moją przyjaciółką.
— Wszyscy będziecie w tej samej strefie — mruknął. — Idziemy. Tak więc w ciągu dwu godzin po wylądowaniu na Gateway miałem już pokój, opiekuna no i kontrakt. Od razu podpisałem wszystkie warunki. Nawet ich nie czytałem. Mieczników wyglądał na zdziwionego. — Nie chcesz wiedzieć, o co tu chodzi?
— Nie w tej chwili. — Co by to zresztą dało? Gdyby mi się nie spodobała ich treść i chciałbym zmienić zdanie, czy miałem inne wyjście? Już to, że się jest poszukiwaczem, napawa lękiem. Zawsze przeraża mnie myśl o śmierci — że mam przestać żyć, że wszystko się skończy, kiedy inni będą żyć dalej, kochać się, cieszyć, a ja nie będę już mógł w tym uczestniczyć. Nie napawało mnie to jednak takim przerażeniem, jak myśl o powrocie do kopalni żywności.
Mieczników uwiesił się za kołnierz na haku w ścianie mego pokoju, by mi nie przeszkadzać, kiedy będę się rozpakowywał. Był to przysadzisty, blady mężczyzna, nie za bardzo rozmowny. Nie wyglądał na zbyt sympatycznego, ale przynajmniej nie wyśmiewał się ze mnie z tego powodu, że byłem nieporadnym nowicjuszem. Na Gateway siła grawitacji jest bliska zeru. Nigdy nie zdarzyło mi się doświadczyć czegoś podobnego; w Wyoming nie ma się takich problemów, popełniałem więc błędy. Powiedziałem mu o tym.
— Przyzwyczaisz się — odrzekł. — Czy dostałeś już bony na żarcie?
— Niestety, nie.
Westchnął, wyglądał trochę jak zawieszony na ścianie posążek Buddy z podciągniętymi nogami. Potem popatrzył na odczytnik czasu.
— Później pójdziemy się czegoś napić — powiedział. — Taki jest zwyczaj. Tyle, że do dwudziestej drugiej nic ciekawego się tu nie dzieje. W Błękitnym Piekiełku dopiero wtedy jest mnóstwo ludzi. Zapoznam cię z nimi, zobaczymy, co podłapiesz. Jesteś normalny, pedał, czy co?
— Raczej normalny.
— Zresztą nieważne. Tutaj działasz na własną rękę. Przedstawię cię tym, których znam, potem już będziesz musiał sam sobie radzić. Lepiej, żebyś się od razu do tego przyzwyczaił. Masz mapę?
— Mapę?
UMOWA
1. Ja niżej podpisany _______________, świadom swego postępowania, niniejszym przyznaję władzom Gateway wszelkie prawa do wszystkich odkryć, artefaktów, obiektów oraz przedmiotów wartościowych, na które mogę natrafić w wyniku badań z wykorzystaniem dostarczonego mi przez Korporację statku lub informacji.
2. Władze Gateway mają wyłączne prawo podejmowania decyzji o sprzedaży, dzierżawie lub innych formach wykorzystania artefaktów, obiektów i wszelkich innych przedmiotów wartościowych stanowiących efekt mojej działalności w ramach niniejszej umowy. W tym przypadku wyrażają zgodę na przyznanie mi 50% (pięćdziesięciu procent) wszystkich dochodów płynących ze sprzedaży, dzierżawy czy innej formy wykorzystania tych przedmiotów, do sumy równej kosztom lotu (łącznie z kosztami mojej podróży na Gateway oraz utrzymania podczas mojego tam pobytu) oraz 10% (dziesięciu procent) od wszystkich dochodów po spłaceniu powyższych kosztów. Niniejszym przyjmuję to zobowiązanie jako sposób pokrycia wszelkich należności finansowych wobec władz Gateway oraz oświadczam, że nigdy nie będę domagał się żadnych dodatkowych wypłat ze strony Korporacji.
3. Przyznaję Władzom Gateway całkowite prawo do wszelkiego rodzaju decyzji związanych z eksploatacją, sprzedażą bądź dzierżawą wszystkich odkryć łącznie z prawem do łączenia moich odkryć i innych wartościowych przedmiotów znalezionych w ramach niniejszej umowy z podobnymi odkryciami i przedmiotami innych osób i tym samym wyrażam zgodę na udział w zyskach w proporcjach określonych przez Władze Gateway. Jednocześnie przyznaję Władzom Gateway wyłączne prawo decyzji o zaprzestaniu eksploatacji wszelkich odkryć czy wartościowych przedmiotów.
4. Zwalniam Władze Gateway od wszelkiej odpowiedzialności wynikającej z moich ewentualnych wypadków czy strat w związku z moją działalnością w ramach niniejszej umowy.
5. W przypadku nieporozumień wynikających z powyższej umowy wyrażani zgodę na interpretację jej wedle praw i precedensów obowiązujących na Gateway i tym samym rezygnuję z powoływania się na prawa i precedensy jakiejkolwiek innej jurysdykcji.
— No, jak to? Powinna być w tej paczce, którą ci dali. Otwierałem szafki na chybił trafił, dopóki nie znalazłem koperty. Wewnątrz był mój egzemplarz umowy, broszurka zatytułowana,,Witajcie na Gateway”, przydział pokoju, kwestionariusz zdrowia, który musiałem wypełnić do ósmej rano następnego dnia… oraz złożona karta po otwarciu przypominająca zadrukowany nazwami schemat obwodu elektrycznego.
— To właśnie to. Czy możesz pokazać, gdzie jesteśmy? Zapamiętaj numer swego pokoju. Poziom Laleczka, Ćwiartka Wschodnia, Tunel 8, Pokój 51. Zapisz to sobie.
— Jest już zapisane. Na przydziale pokoju.
— No, dobra. Tylko nie zgub. — Dane sięgnął do tyłu i odczepiwszy się z haka łagodnie opadł na podłogę. — Rozejrzyj się teraz trochę sam. Spotkamy się tutaj — powiedział. — Czy chciałbyś się jeszcze czegoś teraz dowiedzieć?
Zastanawiałem się przez chwilę, gdy on czekał zniecierpliwiony. Czy mogę ci zadać osobiste pytanie? Byłeś już na jakiejś wyprawie?
— Sześć razy. No, dobra. Wpadnę po ciebie o dwudziestej drugiej. Pchnął drzwi, wyślizgnął się w zieloną gęstwinę korytarza i zniknął.
Opadłem — łagodnie i powoli — na moje jedyne tutaj prawdziwe krzesło i usiłowałem zrozumieć, że znajduję się na progu Wszechświata.
Nie jestem pewien, czy będę w stanie wam uzmysłowić, jak dla mnie wyglądał Wszechświat widziany z Gateway. To zupełnie tak, jak być młodym i mieć jeszcze Pełny Serwis Medyczny. Jak menu w najlepszej restauracji świata, kiedy ktoś za ciebie płaci. Jak dziewczyna, którą właśnie poznałeś i która cię lubi. Jak nie otwarty jeszcze prezent.
To, co przede wszystkim uderza na Gateway, to maleńkie tunele, poczucie mikroskopijności potęgują jeszcze rzędy oszklonych skrzynek z roślinami, zawroty głowy spowodowane niskim ciążeniem a także smród. Gateway poznaje się stopniowo. Nie można zobaczyć jej za jednym razem, Gateway to wszak nic innego, jak labirynt wydrążonych w skale luneli. Nie jestem nawet pewien, czy wszystkie zostały zbadane. Z pewnością są i takie, które ciągną się kilometrami, gdzie nikt jeszcze nie był albo przynajmniej gdzie nie zagląda się zbyt często.
Tak oto żyli Heechowie. Zajęli asteroid, obłożyli go płytkami metalowymi, wydrążyli tunele i wypełnili je tym, co posiadali. Większość była jednak pusta w momencie, gdy tam dotarliśmy, podobnie jak wszystkie niegdyś należące do nich zakątki Wszechświata. A potem opuścili Gateway z jakiegoś sobie tylko znanego powodu.
Jeżeli asteroid ma w ogóle jakiś centralny punkt, to będzie nim Miasto Heechów. Jest to wrzecionowata jaskinia w pobliżu jego geometrycznego centrum. Mówią, że kiedy Heechowie budowali Gateway, mieszkali w niej. Na początku my również tam mieszkaliśmy, lub w pobliżu — my, którzy przylecieliśmy z Ziemi (a także z innych planet. Przed nami, na przykład przybył statek z Wenus). Mieszczą się tu budynki Korporacji. Później, jeśli wzbogacimy się dzięki wyprawie, będziemy mogli przenieść się bliżej powierzchni, gdzie jest trochę wyższe ciążenie i mniejszy hałas. A co najważniejsze, mniej śmierdzi. Już parę tysięcy ludzi wydzielało smrody w atmosferę, oddychało powietrzem, którym teraz oddycham i oddawało mocz, który piję. Nie przebywali tu zbyt długo, przynajmniej większość z nich. Ale smród wciąż pozostawał.
Smród mi nie przeszkadzał. Inne rzeczy zresztą też nie. Gateway była biletem loteryjnym do wielkiej wygranej: do Pełnego Serwisu Medycznego, dziewięciopokojowego domu, dwojga dzieci i mnóstwa radości. Wygrałem już raz na loterii. Dawało mi to nadzieję na nową wygraną.
Wszystko wyglądało tu fascynująco, choć jednocześnie i obskurnie. Trudno mówić o jakimś luksusie. Za 238.575 dolarów dostawałeś podróż na Gateway, dziesięciodniowy pobyt z zapewnionym wyżywieniem, mieszkaniem i powietrzem, skrócony kurs obsługi statku oraz możliwość zgłoszenia się na najbliższy lot. Lub jakiś inny, który ci odpowiada. Nie zmuszają cię wprawdzie, byś zdecydował się na jakiś konkretny lot czy w ogóle na jakikolwiek.
Korporacja nie czerpie z tego żadnych zysków. Ceny kształtują się mniej więcej na poziomie kosztów. Nie znaczy to wcale, że są niskie, a z pewnością już nie znaczy, że to, co otrzymujesz, jest dobre. Jedzenie przypominało to, które sam wykopywałem i jadłem przez całe życie. Mieszkanie było mniej więcej wielkości dużego kotła parowego — jedno krzesło, kilka szafek, rozkładany stół i hamak, który do spania rozwieszało się między rogami pokoju.
Moimi sąsiadami była rodzina z Wenus. Udało mi się raz do nich zajrzeć przez uchylone drzwi. Wyobraźcie to sobie: czworo ludzi w takiej kabinie! Pewnie spali parami, zawieszając hamaki po przekątnych. Z drugiej strony był pokój Sheri. Zaskrobałem w jej drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Pokój nie był zamknięty. Na Gateway zostawia się otwarte drzwi, ponieważ nie ma tu i tak nic wartościowego, co można by ukraść. Sheri gdzieś wyszła. Dookoła leżało rozrzucone ubranie, które nosiła na statku.
Domyśliłem się, że poszła się trochę rozejrzeć, i żałowałem, że nie przyszedłem nieco wcześniej. Z przyjemnością zwiedziłbym Gateway w czyimś towarzystwie. Oparłem się o bluszcz wyrastający z jednej ze ścian tunelu i wyciągnąłem mapę.
Mapa dała mi pewne pojęcie o tym, czego szukać. Były tam takie nazwy jak „Park Centralny” i „Jezioro Główne”. Co to mogło być? Zastanawiałem się nad „Muzeum Gateway”, co brzmiało interesująco, oraz „Szpitalem Końcowym”, co wyglądało już całkiem kiepsko; później odkryłem, że „końcowy” — tak jak w przypadku końca linii — znaczyło kres podróży. W Korporacji nie mogli nie wiedzieć o tym innym znaczeniu, ale nie zaprzątano sobie głowy odczuciami poszukiwaczy.
Tak naprawdę, to chciałem zobaczyć statek.
Gdy tylko sobie to uświadomiłem, zrozumiałem, jak bardzo mi na tym zależy. Głowiłem się, którędy dotrzeć do powłoki zewnętrznej, gdzie z pewnością znajdowały się doki statków. Chwyciwszy się poręczy jedną ręką, drugą próbowałem trzymać mapę otwartą. Szybko też zorientowałem się, gdzie jestem. Dotarłem do pięciotunelowego skrzyżowania, które na mapie było chyba oznaczone jako „Wschodnia Gwiazda Laleczka G”. Jeden z tuneli prowadził do zlotni, tyle że nie wiedziałem który.
Spróbowałem na chybił trafił i znalazłem się w ślepej uliczce. Wracając zaskrobałem w jakieś drzwi, żeby zapytać o drogę. Otworzyły się. — Przepraszam — powiedziałem… i urwałem.
Mężczyzna, który otworzył drzwi, zdawał się być tego samego wzrostu co ja; było to jednak tylko złudzenie. Nasze oczy znajdowały się na tym samym poziomie, ale jego ciało kończyło się na talii. Nie miał nóg. Coś powiedział, lecz nie po angielsku. Nie zrozumiałem więc, co i tak nie miało żadnego znaczenia. Cała moja uwaga koncentrowała się na nim. Miał na sobie przejrzystą jaskrawą tkaninę przywiązaną do nadgarstków i talii łagodnie trzepotał powstałymi w ten sposób skrzydłami, by utrzymać się w powietrzu. Nie było to takie trudne w niskiej grawitacji Gateway. Ale wyglądało osobliwie. — Przepraszam — powtórzyłem. — Chciałem się tylko dowiedzieć, jak mógłbym się dostać do Poziomu Tani. — Starałem się nie patrzeć na niego, ale mi się to nie udawało.
Uśmiechnął się.
W starej, nie pokrytej zmarszczkami twarzy zabielały zęby. Czarne oczy osadzone były pod grzywą krótkich białych włosów. Wysunął się obok mnie na korytarz i doskonałą angielszczyzną powiedział: — Oczywiście. Niech pan skręci w pierwszy tunel na prawo, potem prosto do następnego skrzyżowania i w drugi na lewo. Będą znaki. — Brodą wskazał mi kierunek.
WITAMY NA GATEWAY!
Gratulujemy!
Należysz do nielicznych osób, które każdego roku zostaję uczestnikami z ograniczoną odpowiedzialnością Przedsiębiorstwa Gateway. Twoim pierwszym obowiązkiem jest podpisanie załączonej umowy. Nie musisz tego jednak robić od razu. Radzimy, byś ją dokładnie przestudiował i skorzystał z porady prawnej, jeśli takowa jest dostępna.
Przed podpisaniem umowy nie przysługuje ci jednakże prawo zamieszkiwania w pomieszczeniach Korporacji, stołowania się w kantynie czy też uczestnictwa w kursach instruktażowych.
Osoby, które przybywają tu jako turyści lub nie chcą na razie podpisywać umowy, mogą zamieszkać w Hotelu Gateway oraz jadać posiłki w Restauracji.
Podziękowałem mu i zostawiłem unoszącego się w powietrzu. Chciałem się obrócić, ale nie byłoby to w dobrym tonie. Wszystko to było dziwne. Nie przyszło mi do głowy, że na Gateway zobaczę kalekę.
Byłem wtedy jeszcze bardzo naiwny.
UTRZYMANIE GATEWAY
Celem pokrycia kosztów utrzymania Gateway wszyscy zobowiązani są do wnoszenia opłat dziennych za powietrze, regulację temperatury, administrację i inne usługi.
Gościom powyższe opłaty wlicza się do rachunku hotelowego.
Opłaty obowiązujące inne osoby są umieszczone w cenniku. Istnieje możliwość uiszczenia podatku na rok z góry. Uchylanie się od wnoszenia dziennych opłat powoduje natychmiastowe wydalenie z Gateway.
Uwaga: Nie gwarantujemy miejsca na statku dla osób wydalonych.
Ujrzawszy go poznałem Gateway tak, jak nie poznałbym jej ze statystyk. Statystyki są wystarczająco przejrzyste i wszyscy dobrze je znają, ci, którzy przybyli tu jako poszukiwacze, a także o wiele większa liczba tych, którzy pragnęli nimi zostać. Około osiemdziesięciu procent wypraw wraca z niczym. Około piętnastu nie wraca w ogóle. A więc jeden na dwudziestu, średnio biorąc, wraca z lotu z czymś, z czego Gateway — a ogólnie ludzkość — może mieć jakiś pożytek. Gdy ktoś zarobi choć na pokrycie kosztów przyjazdu tutaj i pobytu, to już dużo.
A jeśli przytrafi ci się coś złego podczas podróży… hm, to pech. Szpital Końcowy jest równie dobrze wyposażony jak wszystkie inne. Trzeba się jednak tam dostać, żeby ci to coś dało, a możesz być w podróży wiele miesięcy. Jeśli przytrafi ci się to po dotarciu do celu — co zdarza się najczęściej — niewiele będzie ci można pomóc, dopóki nie wrócisz na Gateway. Ale wtedy może być już za późno, by cię poskładać, a może i za późno, by utrzymać przy życiu.
Aha: nie pobiera się opłat za podróż powrotną do miejsca, skąd się przybyło. Rakiety zawsze przylatują pełniejsze niż wracają. Nazywa się to kosztami własnymi.
Podróż powrotna jest za darmo… ale do czego wracać? Zjechałem po linie do Poziomu Tani, skręciłem w tunel i wpadłem prosto na mężczyznę w czapce z opaską na ramieniu. Policjant Korporacji. Nie mówił po angielsku, ale wskazał mi drogę powrotną, a jego postura była już wystarczająco przekonywająca. Chwyciłem linę, wzniosłem się jeden poziom, przeszedłem do innej zlotni i spróbowałem jeszcze raz.
Jedyną różnicą było to, że tym razem strażnik mówił po angielsku.
— Nie możesz tu wchodzić — powiedział.
— Chciałem tylko zobaczyć statki. .
— Jasne. Ale nie można. Dopiero jak się ma niebieską odznakę — rzekł wskazując na swoją. — To odznaka specjalisty Korporacji, członka załogi lub VIP.
— Jestem członkiem załogi.
Uśmiechnął się.
— Jesteś tu nowy, z ostatniego transportu z Ziemi, co? Przyjacielu, będziesz członkiem załogi, gdy wpiszesz się na lot, nie wcześniej. Wracaj na górę.
— Chyba mnie rozumiesz — starałem się go przekonać. — Chciałbym się tylko rozejrzeć.
— Nie wolno, dopóki nie skończysz kursu, chyba że przyprowadzą cię tutaj w ramach zajęć. A potem zobaczysz więcej, niż byś chciał.
Spierałem się trochę, ale miał zbyt dużo argumentów. Gdy jednak sięgnąłem po linę, tunel jakby się zachwiał i ogłuszył mnie jakiś huk. Przez chwilę myślałem, że asteroid wylatuje w powietrze. Popatrzyłem na strażnika, który wzruszył ramionami, dość zresztą przyjaźnie. — Powiedziałem tylko, że nie możesz ich zobaczyć — rzekł. — Nie mówiłem wcale, że nie można ich usłyszeć.
Ugryzłem się w język, żeby nie powiedzieć „O Boże”, co rzeczywiście cisnęło mi się na usta. — Jak sądzisz, dokąd on leci? — zapytałem.
— Przyjdź tu za sześć miesięcy. Może już wtedy będziemy wiedzieli. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco. Mimo wszystko czułem się jednak podekscytowany. Po latach spędzonych w kopalniach żywności byłem tutaj, na Gateway, dokładnie w tym miejscu, skąd kilku nieustraszonych poszukiwaczy wyruszyło na wyprawę, która mogła przynieść im sławę i niewiarygodną fortunę. Szanse są nieważne. To było naprawdę życie na najwyższych obrotach.
Nie zwracałem więc zbytniej uwagi na to, co robiłem i w rezultacie w drodze do domu zgubiłem się ponownie. Kiedy dotarłem do Poziomu Laleczka, byłem dziesięć minut spóźniony.
Dane Mieczników szybko oddalał się tunelem od mojego pokoju. Sprawiał wrażenie, jakby mnie nie poznawał. Gdybym nie zamachał na niego, pewnie by mnie minął.
— Mhm — chrząknął. — Spóźniłeś się.
— Próbowałem popatrzeć na statki na Poziomie Tani.
— Nikomu nie wolno tam wchodzić, dopóki nie zdobędzie niebieskiej odznaki lub bransolety.
Dobrze sam już o tym wiedziałem. Powlokłem się za nim w milczeniu nie chcąc tracić energii na dalszą rozmowę.
Bladą twarz Miecznikowa okalały wspaniale zakręcone piękne bokobrody. Wyglądały jak nawoskowane, toteż każdy splot żył własnym życiem. „Nawoskowane” — to chyba nie było to. Coś w nich musiało być poza włosami, ale co by to nie było, nie był to usztywniacz. Poruszały się, gdy i on się poruszał, a kiedy uśmiechał się i rozmawiał, poruszane mięśniami szczęki baki wznosiły się i falowały. Uśmiechnął się w końcu, kiedy dotarliśmy do Błękitnego Piekiełka. Postawił pierwszego drinka wyjaśniając, że taki jest zwyczaj i że ów zwyczaj ogranicza się do jednej tylko kolejki. Ja zamówiłem drugą. Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy od razu postawiłem również trzecią.
CO TO JEST GATEWAY?
Gateway jest artefaktem stworzonym przez tak zwanych Heechów. Wydaje się, iż zbudowana została wokół asteroidu, lub jądra jakiejś nietypowej komety. Czasu powstania nie znamy, ale poprzedza on z całą pewnością pojawienie się cywilizacji ludzkiej.
Środowisko naturalne wnętrza Gateway przypomina ziemskie poza stosunkowo niewielką siłą ciążenia (nie jest to właściwie grawitacja, lecz dająca podobny efekt siła odśrodkowa w wyniku obrotu Gateway). Po przybyciu z Ziemi przez pierwszych kilka dni odczuwa się pewne trudności w oddychaniu spowodowane niskim ciśnieniem atmosferycznym. Cząstkowe ciśnienie tlenu równa się jednakże ziemskiemu na wysokości 2000 metrów i w pełni pokrywa zapotrzebowanie zdrowego ludzkiego organizmu.
W hałasie, jaki panował w Piekiełku, rozmowa nie należała do najłatwiejszych, powiedziałem mu jednak, że słyszałem start rakiety. — Aha — rzekł podnosząc szklaneczkę. — Mam nadzieję, że będą mieli szczęście. — Sześć niebieskawych bransolet z metalu Heechów, niewiele grubszych od drutu, połyskiwało na jego ręku. Zabrzęczały lekko, kiedy wychylił połowę drinka.
— Czy dobrze rozumiem, że jedna za każdą wyprawę? — zapytałem.
Wypił do końca.
— Tak. A teraz pójdę potańczyć — powiedział. Podążyłem za nim wzrokiem, kiedy ruszył w kierunku kobiety w jaskrawo różowym sari. Jednego byłem pewien: nie był zbytnio rozmowny.
Zresztą trudno było rozmawiać w takim hałasie. Tańczyć też nie było łatwo. Błękitne Piekiełko znajdowało się w samym środku Gateway i zajmowało część wrzecionowatej jaskini. Odśrodkowa siła ciążenia była tak niewielka, że nie ważyliśmy więcej niż półtora kilo, każda próba walca lub polki kończyła się uniesieniem w powietrze. Tańczono więc nie dotykając się, tak jak w szkole podstawowej, gdzie wymyśla się specjalne tańce, aby czternastoletni chłopcy tańcząc z czternastoletnimi partnerkami nie musieli zbyt wysoko zadzierać głowy. Stopy pozostają prawie nieruchomo, natomiast ręce, głowa, ramiona i biodra poruszają się, jak sobie chcą. Ja tam lubię się dotykać w tańcu. Ale nie można mieć wszystkiego na raz. Tak czy owak — lubię tańczyć.
Po drugiej stronie sali zobaczyłem Sheri ze starszą kobietą, którą wziąłem za jej opiekunkę. Zatańczyłem z nią raz. — Jak ci się tu podoba? usiłowałem przekrzyczeć muzykę. Kiwnęła głową i odkrzyknęła coś, czego nie zrozumiałem. Później tańczyłem z olbrzymią Murzynką, która miała dwie niebieskie bransolety, jeszcze raz z Sheri, potem z dziewczyną, którą Dane Mieczników mi podrzucił — pewnie dlatego, że chciał się jej pozbyć — i w końcu z wysoką kobietą o ostrych rysach twarzy i tak ciemnych i gęstych brwiach, jakich nigdy przedtem nie widziałem pod kobiecą fryzurą (włosy zaczesywała do tyłu w dwa kucyki, które majtały się za nią, kiedy się poruszała). Ona także miała parę bransolet. Między tańcami zaś popijałem.
Stoły były ustawione dla ośmio lub dziesięcioosobowych grup, ale grup takich nie było. Wszyscy siadali, gdzie im było wygodnie, i zajmowali cudze krzesła nie bacząc na ich właścicieli. Przez chwilę siedziało obok mnie kilka osób w białych mundurach brazylijskiej marynarki rozmawiających po portugalsku. Potem przysiadł się do mnie jakiś facet ze złotym kolczykiem w uchu, także nie rozumiałem, co mówił (dobrze wiedziałem natomiast, o co mu chodziło).
W czasie mego pobytu na Gateway, jak zawsze tu zresztą, problem języka pojawiał się bez przerwy. Gateway przypomina międzynarodową konferencję, na której popsuł się cały sprzęt translatorski. Istnieje coś w rodzaju miejscowego lingua franca, mieszaniny różnych języków i można wszędzie usłyszeć zdanie typu — Ecoutez, gospodin, tu es verrlickt.
Dwa razy tańczyłem z Brazylijką, chudą ciemną dziewczyną o orlim nosie, ale za to słodkich brązowych oczach, i usiłowałem powiedzieć jej kilka prostych słów. Być może mnie i rozumiała. Jeden wszakże z towarzyszących jej mężczyzn świetnie mówił po angielsku, przedstawił siebie i swoich kolegów. Nie dosłyszałem żadnego nazwiska, z wyjątkiem jego — Francesco Hereira. Zafundował mi drinka i zgodził się, bym wszystkim postawił kolejkę. Wtedy zdałem sobie sprawę, że już go gdzieś widziałem. Należał do tej załogi, która przeszukiwała nas po wylądowaniu.
Kiedy o tym rozmawialiśmy. Dane nachylił się nade mną i mruknął mi do ucha: Cześć, na razie, chyba że masz ochotę pójść ze mną.
Nie było to najcieplejsze zaproszenie, ale hałas w Piekiełku stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Powlokłem się za nim i tuż obok Piekiełka odkryłem regularne kasyno ze stolikami do oka, pokera, z wolnoobrotową ruletką o dużej ciężkiej kuli, z grą w kości, które toczyły się wieczność całą, a nawet z oddzielonym liną sektorem do bakarata. Mieczników skierował się do stolika, gdzie grano w oko, i czekając na rozpoczęcie partii bębnił palcami w oparcie krzesła. Wtedy dopiero odkrył, że przyszedłem za nim.
— W co chciałbyś zagrać? — spytał rozglądając się po sali.
— Ja już w to wszytko grałem — rzekłem trochę bełkotliwie i jednocześnie z przechwałką w głosie. — Może w bakarata, o niewielką stawkę.
Popatrzył na mnie z szacunkiem, a potem z rozbawieniem.
— Najmniej pięćdziesiąt.
Zostało mi jeszcze jakieś pięćset czy sześćset dolarów na koncie. Wzruszyłem ramionami.
— Tysięcy — dodał.
Zakrztusiłem się. Możesz zasiąść z dziesięcioma dolarami do ruletki powiedział nie patrząc na mnie i nachylając się nad graczem, którego kupka żetonów powoli topniała. — Do innej gry potrzebujesz co najmniej setkę. Są tu chyba też gdzieś automaty za dziesięć dolarów. — Zagłębił się w fotelu i tyle go widziałem.
Popatrzyłem przez chwilę i zorientowałem się, że dziewczyna z czarnymi brwiami siedzi przy tym samym stoliku zajęta oglądaniem kart. Nie oderwała od nich wzroku.
Jasne, że nie bardzo było mnie stać na grę. W tym momencie uświadomiłem sobie też, że tak naprawdę, to nie stać mnie było też i na drinki, które zamawiałem, a mój wewnętrzny układ czuciowy zaczął mnie informować, ile ich już wypiłem. Ostatnie, co dotarło do mojej świadomości, to to, że powinienem wrócić do pokoju. I to jak najszybciej.
SYLVESTER MACKLEN:
OJCIEC GATEWAY
Gateway została odkryta przez Sylwestra Macklena, szperacza tunelowego na Wenus, który w jednym z dołów znalazł sprawny statek kosmiczny Heechów. Udało mu się wydobyć go na powierzchnię i dotrzeć na Gateway, pojazd ten znajduje się obecnie w doku 5-33. Niestety wyprawa zakończyła się tragicznie, ponieważ Macklen nie był w stanie wrócić na Wenus, i choć udało mu się wysadzić zbiornik paliwa w lądowniku, by w ten sposób zasygnalizować swą obecność, pomoc przyszła za późno.
Macklen był człowiekiem odważnym i pełnym imcjatywy, tablica umieszczona w doku 5-33 upamiętnia jego wyjątkowe zasługi dla ludzkości. Nabożeństwa w jego intencji odprawiane są w określonych godzinach w miejscach kultu różnych obrządków.