Rozdział 5

Z Sigfrida jest całkiem bystra maszyna, ale niekiedy zupełnie go nie rozumiem. Zawsze mnie prosi, bym opowiadał mu swoje sny. Czasami jednak, kiedy przychodzę cały podniecony chcąc opisać mu jakiś podręcznikowy sen, o którym wiem, że mu się spodoba i w którym pełno symboli fallicznych, fetyszyzmu jak i poczucia winy, rozczarowuje mnie. Podejmuje zupełnie inny dziwaczny temat, który nie ma z nim nic wspólnego. Opowiadam mu wszystko, a wtedy siada i klekocze przez chwilę, brzęczy, warczy — oczywiście tylko w mojej wyobraźni — po czym mówi:

— Porozmawiajmy o czymś innym. Bob. Interesują mnie pewne rzeczy, które opowiadałeś o tej Gelle Klarze Moylin.

— Sigfrid, znowu zbaczasz z tematu.

— Nie sądzę.

— Ale ten sen. O Boże! Czy nie zdajesz sobie sprawy, jakie to ważne? A co z symbolem matki, który się w nim pojawia?

— Pozwól, że sam zadecyduję, co mam robić.

— Czy pozostaje mi więc jakiś wybór? — odpowiadam ponuro.

— Zawsze masz możliwość wyboru. Chciałbym jednak zacytować ci coś, co już mi kiedyś powiedziałeś. — Przerywa i wtedy słyszę swój własny głos odtworzony z jednej z jego taśm.

Sigfrid! Odbieram narastający ból, poczucie winy i cierpienie, i nie mogę sobie z tym poradzić. Czeka, bym się odezwał.

— Niezłe nagranie — przyznaję po chwili — wolałbym jednak porozmawiać o fiksacji na matce w moich snach.

— Wydaje mi się, że bardziej efektywne byłoby zajęcie się tamtą drugą sprawą. Nie wykluczone, że łączą się ze sobą.

— Naprawdę? — podnieca mnie myśl o przedyskutowaniu tej teoretycznej możliwości w bezstronny filozoficzny sposób, ale Sigfrid przerywa mi z miejsca.

— Ta ostatnia rozmowa, jaką prowadziłeś z Klarą. Proszę cię. Bob, powiedz mi, co o niej myślisz.

— Mówiłem ci już. — Nie sprawia mi to żadnej przyjemności. Poza tym to strata czasu. Jestem pewien, że Sigfrid wyczuwa to z tonu mego głosu i naprężenia ciała w przytrzymujących mnie paskach. — Było to nawet gorsze od tego, co czułem wobec matki.

— Rob, zdaję sobie sprawę, że to o niej wolałbyś opowiadać, ale nie teraz. Powiedz mi, jak to było wtedy z Klarą i jak w tej chwili to odbierasz?

Staram się myśleć szczerze. Przynajmniej tyle mogę zrobić. Tak naprawdę jednak nie muszę odpowiadać. — Tak sobie. — Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

— Tylko tyle możesz powiedzieć? — pyta po chwili.

— Tak. „Tak sobie”. Przynajmniej z zewnątrz. — Chociaż dobrze pamiętam, co czułem wtedy.

Bardzo ostrożnie przywołuję to wspomnienie, by zobaczyć, jak było naprawdę. Pogrążamy się w niebieskawej mgiełce. Widzimy po raz pierwszy tę przyćmioną kościotrupią gwiazdę, i rozmowa z Klarą przez radio, podczas gdy Dane szepce mi coś do ucha… Odpycham to wspomnienie.

— To wszystko bardzo boli, Sigfrid — stwierdzam spokojnie. Czasami próbuję go oszukać mówiąc rzeczy dla mnie bardzo istotne takim tonem, jakbym zamawiał filiżankę kawy. Nie sądzę jednak, by to skutkowało. Sigfrid wsłuchuje się w siłę głosu, szukając fałszywych tonów, ale słyszy także oddech i pauzy, wyczuwa też sens słów. Jest niezwykle bystry, jeśli wziąć pod uwagę jego głupotę.

Загрузка...