Rozdział 23

— Co ty rzeczywiście myślisz o Danie, Bob?

— A jak ci się wydaje, do cholery? Przecież uwiódł mi dziewczynę.

— To dość staroświeckie pojęcie. A poza tym cała ta historia miała miejsce już tak dawno temu.

— Oczywiście. — Czasami uważam, że Sigfrid nie gra fair. Ustala reguły gry, których później sam nie przestrzega.

— Daj spokój! — mówię z oburzeniem. — Wprawdzie wszystko to wydarzyło się tak dawno, ale dla mnie jakby wciąż trwało, bo ciągle jeszcze we mnie tkwi. W mojej pamięci jest zupełnie świeże. A czyż nie to jest twoim zadaniem? Czy to nie ty masz wyciągnąć te dawne sprawy po to, by wreszcie przyschły i przestały mi doskwierać?

— Nadal nie wiem, dlaczego jest to dla ciebie takie świeże. Bob.

— Chryste! — Sigfrid znowu nie jest w najlepszej formie. Wydaje mi się, że po prostu nie potrafi sobie poradzić z napływem niektórych złożonych informacji. W końcu, jakby na to nie patrzeć, jest tylko maszyną i nie robi tego, co wykracza poza jego program. Przeważnie reaguje po prostu na słowa kluczowe — biorąc oczywiście w pewnym stopniu pod uwagę ich znaczenie. Oraz na takie niuanse, jak na przykład ton głosu czy gra mięśni, odbierane przez czujniki na macie i paski.

— Zrozumiałbyś to pewnie, gdybyś nie był maszyną, lecz człowiekiem — odpowiadam.

— Może i tak. Bob.


UWAGI NA TEMAT ŻYCIA HEECHÓW

Pytanie: Nie mamy wiec pojęcia, jak wygląda, na przykład, stół Heechów czy jakikolwiek inny sprzęt domowy.

Profesor Hegramet: Nie wiemy nawet, jak wygląda ich dom. Nigdy czego? podobnego nie znaleźliśmy. Odkryliśmy jedynie tunele. Lubili rozgałęziające się szyby, z których odchodziły pokoje. Lubili też duże pomieszczenia w kształcie wrzeciona, ścięte na rogach. Jedno odnaleźliśmy tutaj, dwa na Wenus, prawdopodobnie zachowały się też na wpół skorodowane pozostałości jednego na Planecie Peggy.

Pytanie: Dobrze wiemy, jaka jest premia za odkrycie przedstawiciela rasy inteligentnej. A jaka jest premia za odkrycie Heecha?

Profesor Hegramet: Znajdź go tylko. Potem możesz zażądać dowolnej ceny.


— To prawda, że wydarzyło się to dawno temu — sprowadzam go z powrotem na właściwy trop. — Nie rozumiem jednak, czego jeszcze chcesz się doszukać w tej całej historii?

— Chciałbym, żebyś mi wyjaśnił pewną sprzeczność, którą wyczuwam w tym, co mówisz. Twierdzisz, iż nie boli cię, że Klara miała stosunki z innymi mężczyznami. Dlaczego więc przywiązujesz takie znaczenie do tego, że spała z Danem?

— On ją źle traktował! — To prawda. Pozostawił ją uwięzioną, jak muchę w bursztynie.

— Czy rzeczywiście chodzi ci o to, jak się zachował wobec Klary? A może było coś między tobą i Danem?

— Nigdy w życiu! Między nami nigdy nic nie było!

— Mówiłeś mi, że Dane odczuwał pociąg do obu płci. Jak wyglądał wasz wspólny lot?

— Miał dwóch innych chłopców do zabawy! Ale przysięgam — nie mnie. Nie mnie! — powtarzam starając się, by spokojny głos odzwierciedlał mój faktyczny brak zainteresowania tym idiotycznym tematem. — Mówiąc szczerze, chciał się do mnie kilka razy dobrać, ale powiedziałem mu, że to mnie nie interesuje.

— W twoim głosie brzmi więcej złości, niż mogłoby to wynikać z samej treści słów.

— Do diabła! — Muszę przyznać, że teraz już jestem naprawdę zły. — Twoje idiotyczne podejrzenia doprowadzają mnie do szału! — mówię z trudem. — To fakt, że pozwoliłem mu się objąć raz czy dwa. Ale to wszystko, nic poważniejszego. Dałem się trochę użyć dla zabicia czasu. Owszem, nawet mi się podobał. Był wysoki, przystojny. A ja czułem się trochę samotny… — O co znów chodzi?

Dźwięk, który wydobywa się teraz z Sigfrida, przypomina lekkie chrząknięcie, jakim zawsze przerywa, niby to nie przerywając.

— Co przed chwilą powiedziałeś?

— Kiedy?

— Wtedy, gdy stwierdziłeś, że między wami nic nie zaszło poważnego?

— O Boże, nie pamiętam już, co powiedziałem. No, że nie było w tym nic poważnego. Tylko tak, dla zabicia czasu.

— Nie tak to określiłeś.

— Czyżby?

Zastanawiam się słuchając echa moich własnych słów. — Pewnie powiedziałem „użyłem sobie”, i co z tego?

— Nie, Bob. Nie mówiłeś też, że sobie użyłeś. Co powiedziałeś?

— Nie wiem!

— Stwierdziłeś, że dałeś się użyć.

Przestaję się bronić. Mam takie uczucie, jakbym nagle odkrył, że zlałem się w majtki albo że mam rozpięty rozporek. Wychodzę na zewnątrz mego własnego ciała i przyglądam się moim myślom.

— Jak rozumiesz stwierdzenie, że dałeś się użyć?

— Ach tak — śmieję się szczerze zaskoczony i jednocześnie rozbawiony. — To chyba była iście freudowska pomyłka. Bystry jesteś. Moje gratulacje dla programistów.

Sigfrid nie odpowiada na moją uprzejmą uwagę. Chce, żebym spokojnie wszystko przetrawił.

— No dobrze — mówię. Czuję się otwarty, nie pozwalam, by cokolwiek się wydarzyło i przeżywam ten moment, jakby miał on trwać zawsze — podobnie jak Klara uwięziona w momentalnym i wiecznym spadaniu.

— Bob — pyta Sigfrid łagodnie — czy kiedy się onanizowałeś, nie myślałeś o Danie?

— Nie znosiłem tych myśli — odpowiadam. Czeka.

— Nienawidziłem siebie za to. Nie, właściwie to bardziej chyba sobą pogardzałem.

Sigfrid odczekuje chwilę. — Czy chce się teraz płakać? — mówi. Ma racje, ale nie odpowiadam.

— Czy chcesz płakać? — zachęca mnie.

— Marzę o tym.

— To czemu tego nie robisz?

— Żebym to wiedział jak — mówię. — Niestety, nie potrafię.

Загрузка...