ROZDZIAŁ X

Lise – Merete i Christoffer zwykle umawiali się w cukierni Frederiki. Spotykały się tam wszystkie damy i nieliczni panowie, którzy mieli dość czasu i pieniędzy na ciągnące się w nieskończoność pogawędki nad filiżanką kawy i pysznymi serduszkami waniliowymi Frederiki.

Lise – Merete jak zwykle siedziała otoczona wianuszkiem przyjaciółek. Christoffer nie lubił przychodzić tu po nią, ale dziewczyna twierdziła, że to rozwiązanie najbardziej praktyczne.

Tym razem także usłyszał, jak przemawia do gromadki wdzięcznych słuchaczek. Lise – Merete mówiła szybko, starała się brylować w towarzystwie; taki sposób bycia był dla niej charakterystyczny, wyrażał młodzieńczą potrzebę imponowania. Kiedyś Christofferowi wydawał się bardzo zabawny.

– I wiecie, Toffer i ja będziemy sami w domu w sobotni wieczór!

– Naprawdę? – zdumiała się któraś z panien.

Christoffera w jednej chwili ogarnęła irytacja. Po pierwsze nie podobało mu się, że mówi o nim Toffer, bo było to zdrobnienie, którego używała, kiedy byli zupełnie sami, a po drugie uważał, że czekający ich wspólny wieczór jest tylko i wyłącznie ich sprawą!

Dostrzegły go, Lise – Merete wstała i natychmiast ujęła go mocno pod ramię. Prawo wyłączności? Ta myśl uderzyła go dopiero teraz.

Christoffer uznał, że jego zachowanie jest dziś wyjątkowo nieznośne.

– Usiądź z nami! – zagruchała Lise – Merete.

– Nie mam zbyt wiele czasu.

Obrażona wydęła usta, robiąc minę przeznaczoną dla przyjaciółek.

– Christoffer nigdy nie ma czasu dla swojej najdroższej. Ma odpowiedzialne stanowisko i musi myśleć o swoich pacjentach.

Z jakiegoś powodu i ona, i pozostałe panny uznały to za nadzwyczaj zabawne. Christoffer z trudem wysilił się na uśmiech, nie chciał być nieuprzejmy.

– Idziemy?

– Tak, tak! – Lise – Merete odwróciła się i pomachała ręką swoim przyjaciółkom, jak gdyby dawała znak sprzysiężonym.

Christoffer myślał o Marit z Grodziska, która czekała, aż on znajdzie chwilę, by z nią porozmawiać.

O tej, której słowami zada cios prosto w serce niby ostrym sztyletem.

Szli przez zmarznięte ulice, wiatr hulał, za każdym rogiem uderzając w nich z nową siłą. Przepiękna skóra Lise – Merete zachowała swą złotobrązową barwę. On sam był pewien, że ma czerwony nos i sine uszy. Marit z Grodziska wyglądałaby podobnie, był o tym przekonany.

Mieli więc ze sobą coś wspólnego.

Lise – Merete szczebiotała bezustannie, często zatrzymywała się, by przywitać się i zamienić parę słów ze znajomymi. „Tak, doktor Volden i ja idziemy obejrzeć dom. Tak, właśnie tak, pobieramy się latem. (Uroczy chichot.) Dziękuję, bardzo dziękuję, to bardzo miłe.”

– Słyszysz, jak wszyscy życzą nam szczęścia? – zapytała go, kiedy poszli dalej.

– A co mają mówić, skoro sama się tego dopraszasz?

– Ale czy słyszałeś Larsena? On życzył szczęścia tylko tobie. Ze mną.

I znów ten triumfujący chichot. A przecież Lise – Merete nigdy dotąd tyle nie chichotała. I nigdy nie zachowywała się tak dziecinnie i wulgarnie.

A może jednak?

Nie, to oczywiście myśl o zbliżającym się ślubie wprawiła ją w taki nastrój. Musi jej to wybaczyć.

Spotkali pana i panią Gustavsenów, którzy oczywiście się zatrzymali.

– O, są nasze gołąbeczki – powitał ich rajca. – Idą obejrzeć dom, tak, tak, dobrze, że nareszcie zabraliście się do rzeczy. I wiesz, drogi zięciu, że nie będę oszczędzał, kiedy chodzi o moją jedyną córkę! Nie wahajcie się więc ani minuty, jeśli uznacie, że dom się nadaje. Zawsze mogę przecież głębiej sięgnąć do sakiewki.

– Ale pamiętajcie o minimalnych wymogach – pouczała matka Lise – Merete. – Co najmniej dwie łazienki, a dobrze by było, żeby była jeszcze jedna, oddzielna, dla gości. Bieżąca woda i…

– Dobrze już, dobrze, mamo, wiem dokładnie, czego chcę. Aby pani doktorowa mogła żyć na odpowiedniej stopie, muszą być spełnione pewne warunki.

– Zawsze wiedziałaś, czego chcesz, moja kochana – mruknął rajca, żartobliwie ciągnąc córkę za włosy. – Uważaj, Christofferze, i nie sprzeciwiaj się. Jeśli Lise – Merete czegoś chce, nigdy nie zrezygnuje, tę cechę odziedziczyła po swoim ojcu.

Cała rodzina roześmiała się zachwycona. Christoffer poczuł się nagle jak gość na przyjęciu, na którym wszyscy wszystkich znają, tylko on jest obcy.

Obserwował, jak zadowoleni z siebie wymieniają uwagi. Jakież one podobne, matka i córka! Nie z wyglądu, lecz ze sposobu bycia. Gesty, opinie o wszystkim i wszystkich, całe ich zachowanie niczym nie różniło się od siebie.

Pani Gustavsen była przystojną kobietą. Doskonale ubrana, elegancka jak córka. Ale jej nieprzenikniony, chłodny, jakby pusty wyraz twarzy zawsze odrobinę przerażał Christoffera. Porównywał to ze spontanicznym ciepłem Lise – Merete.

Teraz patrzył na swą przyszłą żonę i zaczął się zastanawiać, czy owa dziecinna żywiołowość nie była przypadkiem… udawana?

A ciepło? Ukradkiem przyjrzał się twarzy narzeczonej i dostrzegł na niej coraz wyraźniej malujący się chłód. Jak u matki… Lise – Merete zawsze bardzo podziwiała swoją matkę.

Wyniosła dama z wyższych sfer, która pragnie mieszkać odpowiednio do swego stanu? Czy taką właśnie żonę pragnął mieć syn Ludzi Lodu?

Przeniósł wzrok na rajcę Gustavsena. Wszyscy troje byli tak zajęci próżną gadaniną, że jego spojrzenia traktowali jako wyraz podziwu.

Rajca był przedsiębiorcą o kamiennym sercu, powtarzano mu to wielokrotnie. Potrafił być również nieugiętym i ostrym przeciwnikiem politycznym, czego Christoffer był kilka razy świadkiem.

A najgorsze, że podobny ton słyszał także u Lise – Merete. Zakochany, uznał wówczas, że młoda dziewczyna, starająca się naśladować sposób dyskusji dorosłych, jest czarująca. Przypomniał sobie teraz, jak w sklepach targowała się o drobiazgi, i to, co ostatnio mu powiedziała: „Pamiętaj, Christofferze, nie daj się zbałamucić agentowi nieruchomości. Tacy ludzie zawsze próbują oszukiwać, pozwól mnie zająć się negocjacjami”.

Rozbawiło go to i pomyślał, że chętnie się na to zgodzi, bo Lise – Merete jest bystrą dziewczyną, ma dobrze poukładane w głowie.

Niespodziewanie zawładnęło nim dziwne uczucie. Czyżby zniechęcenie? Poczuł nagle, jakby ciało zaczęło ważyć co najmniej tonę, a stopy nie mogły oderwać się od chodnika. Umysł także pracował mu wolno, ospale, myśli nie chciały go słuchać. Ktoś coś do niego mówił, ale nie rozumiał słów, musiał prosić o powtórzenie.

– Dokąd pofrunęły twoje myśli? – zaśmiała się Lise – Merete.

Donikąd, miał już na końcu języka, ale uśmiechnął się tylko, z pewnością dość głupkowato, i odpowiedział coś wymijająco.

Człowiek zakochany snuje swe marzenia wokół swojej miłości. Christoffer zawsze uważał przysłowie: „Miłość jest ślepa”, za niemądre. Wolał już słowa Biblii, mówiące o tym, że miłość zniesie wszystko i nie szuka swojego, czy coś w tym rodzaju, nie był szczególnie mocny w cytatach. Zawsze potrafił dostrzec pozytywne strony wszystkich kaprysów Lise – Merete, widział ją bowiem taką, jaką chciał ją widzieć. Całkiem stracił dla niej głowę, zaślepiła go, była bowiem bardzo atrakcyjną dziewczyną, być może najlepszą partią w całym mieście, na pozór obdarzoną samymi zaletami.

Powoli, bardzo powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że Lise – Merete wiele traci przy bliższym poznaniu.

Mój Boże, wplątał się w takie kłopoty! Przyrzekł małżeństwo dwóm kobietom, a nie ma ochoty na związek z żadną z nich!

Nie, da Lise – Merete jeszcze jedną szansę. Jego uczucia nie powinny przecież zmieniać się tak gwałtownie. I pomyśleć tylko, na jaki skandal mógłby ją narazić!

Była przecież taka młoda, kiedyś wreszcie dojrzeje.

Doszedł do wniosku, że stanął w obliczu podobnego problemu, jak swego czasu Benedikte. Sander Brink także był za młody i zbyt niedojrzały, a jaki mądry i rozważny jest teraz! Dlaczego więc jemu i Lise – Merete miałoby ułożyć się gorzej?

Nareszcie uwolnili się od towarzystwa jego przyszłych teściów i mogli ruszyć dalej.

– Aleś ty posiniał na twarzy – zachichotała Lise – Merete. – Czy ja też?

– Nie, oczywiście, że nie.

– Wydajesz się jakiś zły! Jeśli w moim towarzystwie nie potrafisz się przyzwoicie zachować, to możesz sobie iść sam!

Christoffer miał wielką ochotę odpowiedzieć: „Z przyjemnością”, ale był na to zbyt dobrze wychowany. Wreszcie dotarli do ich ewentualnego przyszłego domu.

– Chciałabym mieć różowe ściany w jadalni – powiedziała Lise – Merete. – To stwarza taki miły nastrój.

Christoffer nie znosił różowych ścian. Prawdopodobnie straciłby od nich apetyt.

– Na pewno będzie ładnie – mruknął, nagle bowiem wszystko mu zobojętniało.

Co się z nim dzisiaj dzieje? Wprost marzył o powrocie do szpitala, ale obiecał Lise – Merete, że poświęci jej godzinę. Miał nadzieję, że wyznaczony czas szybko upłynie.

Do domu nie można było mieć zastrzeżeń. Z całą pewnością był dla nich odpowiedni. Usytuowany w dobrym miejscu, wyposażony zgodnie z najwyższymi standardami. Cena była bezwstydnie wysoka, ale Lise – Merete na pewno zdoła co nieco wytargować, w to nie wątpił.

– A tu – oznajmiła zachwycona, składając ręce. – Tu będzie pokój dziecinny…

Te słowa podziałały na Christoffera jak lodowaty prysznic. Pokój dziecinny? Dzieci? Z nią?

Christoffer przeżył ogromny wstrząs, kiedy zrozumiał, że jego miłość do Lise – Mefete umarła. Umarła na zawsze.

Jak to możliwe, by ekstatyczny podziw wygasł tak szybko?

Wiedział jednak, że przez cały czas trwania ich związku przeżywał momenty irytacji, które starał się bagatelizować. Czas pracował na niekorzyść panny Gustavsen, a i ona sama mu w tym pomagała.

Ale mimo wszystko! Jak to możliwe, by w ciągu jednego dnia tak nagle otworzyły mu się oczy? Jakby ktoś… jakby ktoś go zaczarował, ale to oczywiście niemożliwe.

Nie słuchał już dłużej jej wywodów na temat urządzenia domu, wiedział bowiem, że ten dom nigdy nie będzie jego domem, nie dojdzie też do żadnego ślubu.

– Jak ci się udał wyjazd do Gjovik? – spytał nagle.

– Co takiego? Ach, to dopiero w przyszłym tygodniu.

– I jedziesz?

Znów zaczęła się krygować.

– Tak, zastanawiam się nad tym. Wszyscy tak bardzo chcą, żebym przyjechała, zwłaszcza mój dawny wielbiciel. Posłała prowokujące spojrzenie w kierunku Christoffera.

– Dobrze. Na pewno miło spędzisz czas.

Znów ten straszny chichot.

Lise – Merete zanurkowała pod jego ramieniem, którym opierał się o parapet.

– Zazdrosny?

– Zazdrosny? Dlaczego, na miłość boską, miałbym być zazdrosny? Czy mam do tego jakiś powód?

Jej oczy pociemniały, zmieniając się w dwa kamienie.

– Może i tak.

Odsunął ramię i przeszedł na środek pustego pokoju, w którym ich głosy echem odbijały się od ścian.

– Jak już mówiłem, uważam, że powinnaś jechać. A poza tym… niestety nie mogę przyjść w sobotę wieczorem. Mam dodatkowy dyżur w szpitalu.

Błogosławiony szpital! Nie uda jej się sprawdzić, czy on kłamie, czy nie, a poza tym dla dobra sprawy może wziąć dodatkowy dyżur. Nie miał nic przeciwko temu.

– Dodatkowy dyżur? – powtórzyła, wykrzywiając się. Nawet w złości była pociągająca. – Ale miałeś przyjść do mnie! Mieliśmy być sami!

– Nic na to nie poradzę – odparł krótko.

Przysunęła się do niego bliżej. Może przypuszczała, że narzeczony wymyka jej się z rąk? O, nie, nie jej, Lise – Merete Gustavsen. Ale troszeczkę się zaniepokoiła.

– Ale jesteśmy sami tutaj – zaśmiała się gardłowo. Czy ten śmiech miał być zmysłowy? – Może teraz poświęcimy dom? Możesz przenieść mnie przez próg. A potem…

Christoffer wyciągnął zegarek, który Sander Brink zdążył mu zwrócić.

– Lise – Merete, nie mam już czasu, muszę wracać z powrotem do szpitala.

Nie do pomyślenia, by straciła twarz. Puściła go natychmiast i zrobiła kilka lekkich kroczków.

– Och, naturalnie, na śmierć zapomniałam. Oczywiście że musisz wracać do swego najdroższego szpitala. – Na tym samym oddechu, kierując się ku drzwiom, mówiła dalej: – Będziemy mieć dwoje dzieci, zgodzisz się chyba ze mną? Chłopca i dziewczynkę. Najpierw chłopca, bo to bardziej praktyczne, będzie chronić siostrzyczkę, a kiedy już dorosną, ona będzie spotykać jego kolegów.

Na miłość boską, ile ona ma właściwie lat? Czy to normalne, by dwudziestodwuletnia dziewczyna występowała z takim dziecinnym bajdurzeniem?

– O tym zdecyduje natura – odparł. Nie miał dość sił, by akurat teraz zrywać zaręczyny, nie był do tego przygotowany. Musiał się najpierw zastanowić, jak chce pokierować swoim życiem. Na razie wszystko było jedynie chaosem. Musiał także pomyśleć o niej, nie chciał zranić jej zbyt brutalnie.

– Jesteś taki dziwny – poskarżyła się. – Co się z tobą dzieje?

– Nie takiego – odpowiedział, przecierając oczy, kiedy Lise – Merete zamykała za nimi drzwi na klucz. – Niepokoję się o pacjentkę.

– O nią? – Lise – Merete wykazała się nadzwyczajną intuicją.

Wspomniał o pacjentce, nie mając nikogo konkretnego na myśli. Ale kiedy ona to powiedziała…

– Tak, właśnie tak – odparł, niczego nie owijając w bawełnę. – Niepokoję się o jej przyszłość. Jest całkiem sama na świecie, postaram się więc załatwić jej pracę w szpitalu i jakieś mieszkanie. Ona, oczywiście, nie ma ani grosza.

W głosie Lise – Merete zadźwięczały kostki lodu:

– Masz też pewnie zamiar napchać ją pieniędzmi? Uważam, że powinieneś przede wszystkim myśleć o swojej żonie, rodzinie, zanim zaczniesz rozdawać na prawo i lewo łatwym podstarzałym komornicom.

Christoffer poczuł, że gniew zaczyna w nim wrzeć, rozrastając się niebezpiecznie jak wnętrze czynnego wulkanu.

– Porozmawiamy później – oświadczył. – Jestem już spóźniony, będziesz musiała sama wrócić do domu. Do widzenia, Lise – Merete!

Słyszał, jak woła go donośnym szeptem, ale znajdowali się już na uczęszczanej ulicy, a Lise – Merete śmiertelnie się bała skandali.

– Christofferze! Christofferze! – syczała, co brzmiało jakby nawoływała nieposłusznego psa. Udawał, że nie słyszy. Nie mógł rozmawiać z nią w tej chwili, słowa byłyby zbyt gorzkie i zbyt raniące.

Był tak wzburzony, czuł się tak źle, że powrotną drogę do szpitala przebył w rekordowym tempie.

Trzy godziny później nadszedł czas odjazdu Benedikte i Andre. Christoffer już wcześniej poprosił o zwolnienie z pracy, by mógł odprowadzić ich na stację, o ile, rzecz jasna, w szpitalu nie wydarzy się nic nieprzewidzianego.

Nic takiego się nie stało, poszedł więc do swojego mieszkania, gdzie goście czekali już gotowi do drogi.

Benedikte popatrzyła na niego badawczo.

– Wyglądasz jak chmura gradowa, Christofferze. Czy coś się stało?

Zacisnął usta, nie chciał bowiem nikogo obwiniać, ale pomyślał sobie, że rozmawia przecież z Benedikte, swą „starszą siostrą”.

– Miałaś rację – wybuchnął. – Skończyłem z Lise – Merete. Nagle stanęła mi kością w gardle. A teraz nie wiem, jak mam jej to powiedzieć.

Benedikte przyłożyła ręce do jego skroni.

– Wszystko będzie dobrze, Christofferze.

Skoncentrowała się, gładząc go po głowie, by zlikwidować swój własny wpływ. Miał już teraz oczy otwarte, dalej sprawy powinny przybrać naturalny obrót.

Jednocześnie zatarła myśli o Marit z Grodziska, które mu wpoiła. Kiedy Lise – Merete wypadła z gry, nie były już potrzebne. Z miłością nigdy nie należy eksperymentować. Powinna narodzić się sama, nie jako produkt czarów i magii czy też woli kogoś obcego.

Christoffer obiecał Marit małżeństwo. Być może zbyt pospiesznie. Ale Benedikte miała nadzieję, że sam stwierdzi wreszcie, czego chce, kiedy już ta nieszczęsna Lise – Merete przestanie się dla niego liczyć.

– Dlaczego tak robisz? – zaśmiał się Christoffer niepewnie.

– Dziękuję za miłe dni – odparła Benedikte, opuszczając dłonie. – Twoją zasługą jest, że spotkałam Sandera.

– Wszystko między wami w porządku? – spytał po cichu.

– Myślę, że będzie dobrze. Mamy przed sobą kilka przeszkód do pokonania, ale kiedy chce się czegoś naprawdę, wszystko jest możliwe.

– Masz rację – zgodził się z nią Christoffer i zwrócił się do małego Andre, który próbował unieść ciężką walizę. – Weź te parę groszy, kup sobie za to słodyczy. To od pewnego miłego pana ze szpitala, który prosił, bym ci je przekazał.

Benedikte, zmrużywszy oczy, popatrzyła na Christoffera.

– To będzie spora torba cukierków! Chyba lepiej, żebym to ja zaopiekowała się twoimi pieniędzmi, Andre, to za duża suma, byś mógł nosić ją przy sobie.

Andre trochę protestował, Benedikte dała mu więc jedną monetę i obiecała, że będzie mógł za nią kupić coś w sklepie z karmelkami.

– Co to za miły pan? – dopytywał się chłopiec.

– Niedługo go spotkasz. Kiedy tylko wyzdrowieje. On ciebie zna.

– Marco? – pytał Andre, szeroko otwierając oczy.

– Nie, nie Marco. Chodź, musimy już iść. Pociąg nie czeka na spóźnialskich!

Lise – Merete Gustavsen wpadła w straszliwy gniew. Ze złości rozbolał ją brzuch. Jak ten Christoffer śmiał odejść od niej w taki sposób? I nie wracał, kiedy ona go wołała? Wystawił ją na pośmiewisko!

Ale jeszcze się przekona, że Lise – Merete nie wolno tak upokarzać!

Stała przy oknie w domu swoich rodziców i wyglądała na ulicę. Nagle drgnęła. Przecież to nadchodzi Christoffer? Z przeprosinami?

Nie, towarzyszy mu ta jego krewna ze swym bękartem. Z walizką, najwyraźniej zmierzają na stację. Przecież tak się spieszył do szpitala, a teraz idzie na dworzec!

Dosyć tego! Nie będzie dłużej tolerować takiego traktowania. Narzuciła płaszcz. Teraz da mu co nieco do myślenia, wytresuje go batem, niech się wreszcie nauczy.

Lise – Merete czekała przed domem, w którym mieszkał Christoffer. Tak, tak, da mu niezłą nauczkę.

Musiała czekać dość długo. Trochę zmarzła, głównie w nogi, bo założyła eleganckie cienkie trzewiczki, chciała pokazać, jakie ma zgrabne stopy.

Nareszcie wracał!

Zatrzymał się zdziwiony.

– Lise – Merete? Stoisz tutaj?

– Nie, pływam w Atlantyku – odrzekła ostro. – Jak można zadawać takie głupie pytania?

– Czy masz do mnie jakąś sprawę?

Wyglądał na zgnębionego, na pewno dręczą go wyrzuty sumienia, pomyślała.

– Widziałam, że szedłeś na stację, a wcześniej twierdziłeś, że musisz być w szpitalu.

– Byłem w szpitalu i teraz także tam idę. Zwolniłem się tylko na trochę, żeby odprowadzić krewnych na dworzec.

– Tego mi nie powiedziałeś. Pragnę ci teraz oznajmić, doktorze Christofferze Volden, że poza tobą na świecie są także inni mężczyźni!

Dostał za swoje, niech teraz zobaczy!

Christoffer spoglądał na nią z niezgłębionym wyrazem twarzy, a wreszcie powiedział:

– Dobrze, że to powiedziałaś, Lise – Merete. To znaczy, że nie zostaniesz całkiem sama. Na pewno ty także się zorientowałaś, że nie pasujemy do siebie.

Zaniemówiła. Pierwszy raz w życiu straciła mowę. Dosłownie.

Christoffer kontynuował:

– Coraz bardziej oczywiste stawało się dla mnie, że nie potrafię dać ci szczęścia. Nie umiem żyć zgodnie z twoim stylem. Ty najlepiej czujesz się wśród ludzi z wyższych sfer, ja wśród moich pacjentów.

Lise – Merete nadal usiłowała wydusić coś z siebie. Coś zabójczego, co jednocześnie na powrót przyciągnęłoby go do niej, pokazało mu, co tracił. Ale jak to wyrazić, nie uderzając przy tym w ton zbytnich przechwałek?

Lise – Merete nie należała do osób skromnych. Miała o sobie bardzo wygórowane mniemanie. Zdawała sobie jednak sprawę, że w tym przypadku podkreślanie własnej doskonałości doprowadzi ją do pewnej zguby. Musi znaleźć pokorne, uniżone słowa, które jednocześnie pokażą mu jej dobre strony.

Nie zdążyła ich jednak wypowiedzieć, nie przywołała ich na czas. Christoffer wyciągnął rękę jak do kogoś obcego, życzył jej szczęścia w życiu i odszedł.

Obserwując, jak niknie w oddali, miała ochotę zawołać: „Zaczekaj! Nie odchodź ode mnie, potrzebuję cię, przecież jesteś mój!” Ale Lise – Merete nie mogła wyrzec takich słów, kiedy ją odtrącono. Ją! Odtrącono? Ach, mój Boże, cóż za wstyd i upokorzenie!

Ślub! Wszystkie przyjaciółki, już zaproszone i poinformowane o związku między nią a Christofferem! Matka i ojciec, sąsiedzi i znajomi! I te wyhaftowane monogramy, LMV. Teraz będzie musiała je spruć!

Gniew i rozgoryczenie płonęły w duszy Lise – Merete.

Ale, rzecz jasna, nie ujdzie mu to na sucho. Zaczęła budzić się z odrętwienia, w głowie układał się nowy plan. Tym razem snuły go złość i nienawiść.

Pierwsze, co musiała zrobić, to odwrócić kota ogonem. Wszem i wobec oznajmić, że to ona zerwała zaręczyny z Christofferem, gdyż okazał się nudny. Albo że odkryła jego marne pochodzenie lub coś podobnego.

Nie chciała z nim więcej rozmawiać, to poniżej jej godności. Jeśli przyjdzie prosić o wybaczenie, odwróci się do niego plecami. Tak łatwo jej nie złowi. I jeszcze się zemści.

Wywołać skandal na mieście? Nie, to obróci się przeciw niej samej. Przyjaciółki złośliwie zatriumfują.

Lise – Merete widziała już zarys planu zemsty.

Nie dotknie to Christoffera bezpośrednio, ale tę, która od pierwszej chwili była jego najcenniejszą pacjentką. Tę, którą uważał za swą protegowaną. Lise – Merete od pierwszej chwili znienawidziła tę brzydką, chudą kobietę.

Kiedy wracała do domu szybkim, gniewnym krokiem, plan nabierał coraz bardziej konkretnych zarysów.

Dobrze, że nie mieli wspólnej własności! Ale agent nieruchomości otrzymał już informację, że decydują się na kupno domu, Lise – Merete i jej ojciec załatwili to szybko. Będzie więc musiała znaleźć jakieś wytłumaczenie, odpowiednie dla pośrednika.

A gdyby tak rozpuścić plotkę, że Christoffer nabawił się niebezpiecznej choroby?

Christoffer… Ach, Christoffer!

Oczywiście rozstanie bolało, przede wszystkim ucierpiała jej próżność. Lise – Merete nie należała do ludzi zdolnych do wielkich uniesień miłosnych, myślała przede wszystkim o tym, co mówią inni o świetnej partii, jaką zdobyła, i o tym, że z całej gromadki przyjaciółek ona wyjdzie za mąż jako pierwsza.

Poza tym Christoffer nie pochodził wcale ze szczególnie dobrej rodziny. Nikt tutaj nie znał Voldenów, opowiadała więc, jaka to świetna i można rodzina w Asker. Wszystko wierutne kłamstwa.

A on był nikim, ona była zbyt dobra dla niego.

Bez względu jednak na to, jak starała się przekonać samą siebie, paliła się w niej rozjątrzona rana nienawiści i żalu, co zresztą dość typowe dla osób jej pokroju.

Zemsta. Zemści się jeszcze dzisiaj. Tego dnia Christoffer tak łatwo nie zapomni. Choć oczywiście nigdy się nie dowie, że to jej dzieło.

Po południu nadeszła w szpitalu pora odwiedzin.

Lise – Merete przyniosła dla brata trochę owoców, ale nie siedziała długo przy jego łóżku. Wymówiła się, że ma dzisiaj sporo spraw do załatwienia.

Nikomu jeszcze nic nie powiedziała o zdradzie Christoffera.

Nie mogła się na to zdobyć. A poza tym chciała najpierw wykonać zadanie, jakie sobie wyznaczyła…

Wszystko zależało ad tego, czy ta kobieta będzie spała, czy nie. Z tego jednak, co zrozumiała, przeklęta komornica przez cały czas była bardzo słaba, prawie nieprzytomna. Na pewno więc wszystko pójdzie jak po maśle.

Wiedziała, gdzie leży Marit z Grodziska. Zorientowała się kilka dni temu i już wtedy z nienawiścią patrzyła na pawilon.

Nietrudno było przemknąć się niezauważenie. Przeszła przez dziedziniec i dalej do środka. Wiedziała, jakiego numeru szukać na drzwiach sali.

W korytarzu nie było nikogo, miała szczęście. Gdyby ktoś tędy szedł, musiałaby czekać. Ale wszystko odbyło się bezboleśnie.

W nastroju, w jakim znajdowała się Lise – Merete, zaglądanie przez dziurkę ad klucza nie wydało jej się niczym nieprzystojnym.

Okazało się jednak, że nic nie może zobaczyć. Musiała wejść do sali.

Ostrożnie uchyliła drzwi i przez maleńką szparkę zajrzała do środka.

Przeklęta baba spała! Ale czy głęboko? Lise – Merete nie mogła stać w korytarzu przez całe wieki, to zbyt niebezpieczne.

Musi wejść do środka. Poszło gładko, zamknęła drzwi za sobą, nic niespodziewanego się nie wydarzyło.

Mój Boże, ta kobieta wygląda na umierającą! Ale tak przecież było od początku.

Teraz szybko! Ktoś może wejść! I, co najgorsze, może to być Christoffer.

Najpierw okno… Dobrze, przytrzymać je zasłoną… O, tak! Lodowaty listopadowy wicher wpadł do środka, Lise – Merete zadrżała z zimna.

Na nocnym stoliku stał dzwoneczek, którym można wezwać pielęgniarkę. Lise – Merete ujęła go delikatnie, nie odrywając oczu od kobiety w łóżku. Chora jednak ani drgnęła. Oddychała głęboko, jakby pogrążona w śpiączce.

Co, na miłość boską, Christoffer widział w tym babsku? Nie był w niej zakochany, to niemożliwe, ale dlaczego tak się nią przejmował? Mogła zacząć wyobrażać sobie nie wiadomo co!

Nie, ona nie mogła sobie niczego wyobrażać. Znajdowała się poza granicą wszelkiej świadomości.

Lise – Merete położyła dzwoneczek na podłodze. Kształtem przypominał dzwonek, jaki wiesza się na szyi krowom. Pasuje do tej komornicy, sama podobna jest do krowy.

Teraz najtrudniejsze…

Drżącymi palcami Lise – Merete ujęła kołdrę. W pokoju było już naprawdę zimno, wtargnął prawdziwy zimowy chłód. Powoli, powoli! Stopniowo ściągnąć przykrycie…

Poszło jej nadzwyczaj łatwo, komornica ani drgnęła.

Nareszcie. Kołdra leżała skłębiona na podłodze przy łóżku. Ależ, mój Boże, jaka ta kobieta chuda, wprost trudno w to uwierzyć!

Teraz pozostawało tylko szybko wyjść. Rzut okiem na korytarz – pusty.

Lise – Merete, przez nikogo nie widziana, opuściła teren szpitala.

Plan został wykonany.

Загрузка...