13

Starając się nie myśleć, Kin usunęła trupa z fotela i siadła przed proszącym o pomoc ekranem. Nie spuszczając wzroku z kasku, położyła dłoń na oparciu. Nic się nie stało poza tym, że na ekranie wyświetlił się inny napis:

JESTEŚ KIN ARAD.

— To… — Głos Kin zabrzmiał jakoś słabo w niewielkim pomieszczeniu, więc odchrząknęła i powiedziała głośniej: — To się zgadza. A kim ty jesteś?

SĄDZIMY, ŻE MÓWIŁAŚ O NAS, UŻYWAJĄC NAZWY WŁADCY DYSKU, CHOĆ MY NAZYWAMY SIEBIE KOMITETEM.

— Ładnie, demokratycznie brzmi. Chciałabym was zobaczyć.

TO ŻYCZENIE CZY POLECENIE?

— Posłuchajcie. Przebyłam naprawdę długą drogę, by was spotkać, a to nie jest najsympatyczniejsza pogawędka, jaką w życiu toczyłam — warknęła rozglądając się w poszukiwaniu ukrytych drzwi lub kamer, ale niczego takiego nie dostrzegła.

NIE ZROZUMIAŁAŚ NAS: JESTEŚMY MASZYNAMI. JAGO JALO NAZWAŁ NAS KOMPUTERAMI. NIE ROZUMIEMY TWOJEGO ZASKOCZENIA.

— Nie jestem zaskoczona! — zełgała. W TAKIM RAZIE PROPONUJEMY, ŻEBYŚ ZASKARŻYŁA SWOJĄ TWARZ O OSZCZERSTWO.

— Dlaczego potrzebujecie pomocy? To ja potrzebuję pomocy! Co się stało z moimi przyjaciółmi?

SĄ BEZPIECZNI W ARESZCIE PREWENCYJNYM. ZACHOWYWALI SIĘ ZBYT GWAŁTOWNIE, BY MOŻNA IM BYŁO POZWOLIĆ SWOBODNIE SIĘ PORUSZAĆ. CHCESZ, ŻEBYŚMY ICH UWOLNILI I DOSTARCZYLI WAM ŚRODEK TRANSPORTU NA OJCZYSTE PLANETY? JEŚLI TAK ROZKAŻESZ, ZOSTANIE TO ZROBIONE.

— Jak ja mogę wam rozkazywać?!

ZAJMUJESZ FOTEL, DO KTÓREGO NIE MA INNEGO KANDYDATA, WIĘC JESTEŚ PRZEWODNICZĄCĄ. DLATEGO MOŻESZ WYDAWAĆ ROZKAZY. NALEGAMY, ŻEBYŚ TO ROBIŁA.

— Możecie mi zbudować statek kosmiczny?

ZBUDOWALIŚMY TAKI JAGOWI JAŁOWI. POMOGLIŚMY MU POMIMO WSZYSTKO. W TAKICH SPRAWACH MASZYNY NIE MAJĄ WYBORU. JALO WOLAŁ UCIEC Z DYSKU, NIŻ DOWIEDZIEĆ SIĘ O NIM WIĘCEJ.

Kin zastanowiła się długo, a gdy się odezwała, mówiła powoli:

— Dacie mi statek, ale jeśli zdecyduję się odlecieć, nie powiecie mi nic o dysku, tak? TAK.

— A przedtem mówiliście, że mogę wam wydawać polecenia?

TAK. JEDNAKŻE JESTEŚMY PRZEKONANI, ŻE WKRÓTCE NASTĄPI DROBNE USZKODZENIE OBWODÓW AUDIO, CO MOŻE UNIEMOŻLIWIĆ NAM USŁYSZENIE JAKICHKOLWIEK POLECEŃ.

Kin uśmiechnęła się.

— Wygląda mi to na zwykły szantaż — oceniła. — Dobrze, opowiedzcie mi o dysku.


— Na radarze pojawił się jakiś obiekt — odezwał się Marco.

— Najwyższy czas — odetchnęła Kin. — Nie martw się.

— Tak, wiem, mam ci jeszcze zaufać. To duży obiekt. Co to takiego?

— Nasz pojazd startowy.


Kin odchyliła się wygodnie w fotelu i w zamyśleniu spoglądała na pusty ekran.

— Zużywasz się jako całość — powiedziała w końcu. — Dlatego morza wariują, a klimat zmienia się bez sensu. Dysk to jeden wielki mechanizm, a każda maszyna ma ograniczoną żywotność. Dlatego Kompania buduje planety.

PLANETY TAKŻE MAJĄ OGRANICZONĄ ŻYWOTNOŚĆ.

— Ale dłuższą. Pierwsze usterki wychodzą po pięciuset tysiącach lat. CHWALISZ SIĘ?

— Nie, myślę o kilkuset milionach ludzi zamieszkujących statek kosmiczny mający postać płaskiego świata. I jak sobie pomyślę, co może się popsuć w takim statku, to mnie trzęsie. Strach i cholera.

Wstała i przeszła się wzdłuż ścian, by rozprostować kości i mięśnie, w których zaczynały dawać o sobie znać kurcze. To była długa sesja i długie zwiedzanie podziemnej części. Utkwiły jej w pamięci urządzenia do wywoływania trzęsień ziemi — tyle pomysłowości, by osiągnąć coś, co byle jaka planeta robiła samoczynnie. No i demony: z tym chociaż już udało się jej skończyć.


Marco rozpiął pasy i skoczył ku konsolecie. Wpierw przyjrzał się oskarżycielsko ekranowi radaru, potem wyjrzał przez okna kabiny.

— Gdzie on się podział? Zniknął z ekranu, a był większy niż…

Whump!

Z nieba spadły szpony wystarczająco wielkie, by pochwycić statek. Były to ptasie szpony. Marco pisnął coś i dał czym prędzej nura na swój fotel.

Whump… Whump… Whumpwhump… Whumpwhump.

Statek zatrzeszczał, gdy ptak go ujął, choć zrobił to delikatnie. A potem zaczął się wznosić w serii gwałtownych, wytrząsających kości szarpnięć. Powierzchnia dysku zostawała coraz bardziej w dole, ale bujała się strasznie, więc lepiej było spoglądać w górę, gdzie niebo i morze postępowały podobnie, lecz przynajmniej były podobnej barwy.

Szpony prawie zakrywały okno w dachu, toteż Kin skoncentrowała wzrok na nich, od czasu do czasu dostrzegając jeszcze wyżej fragmenty olbrzymich, białych skrzydeł bijących powietrze powoli niczym fala przypływu.

Kabinę wypełnił nowy dźwięk, zaczynający się wśród niesłyszalnych ultradźwięków i potem przechodzący w skalę słyszalną. Był równie miły co odgłos wydawany przez mokre palce na tafli szkła: unoszący ich rok zaśpiewał.


Kin doskonale rozumiała, skąd się wzięły demony. Wiedziała, że są potrzebne, ale miała ich dość, toteż zdecydowała, iż nadszedł kres ery demonów. Te, które spotkała, były prawie ludzkie w porównaniu z większością wyhodowanych w laboratoriach pod kopułą. Służyły jako policja dysku, strasząc w prowadzących na dół przewodach wentylacyjnych i innych zejściach, odganiając zbyt awanturnicze jednostki znad krawędzi i od czasu do czasu porywając nowego przewodniczącego dla komitetu.

Odruchowo spojrzała na wiszący nad fotelem kask sprzęgu komputerowego — nie miała ochoty sprawdzać, czy pasuje, a komputery też jakoś jej nie naciskały, ale pokazały jej dokładnie, jak działa całość. Dyskiem kierowały komputery: regulowały przypływy, zajmowały się hodowlą lilii i innymi polami uprawnymi, ale konstruktorzy dysku opracowali je jako mechanizmy służebne, by planeta nie stała się zbyt mechaniczna. Do długotrwałego rytmicznego działania potrzebowały poleceń człowieka.

W liczącej siedemdziesiąt tysięcy lat historii dysku przewodniczących było dwustu osiemdziesięciu. Każdego przemocą umieszczano w fotelu, wsuwano mu na łeb kask i uczono nowych informacji i obowiązków.

— Nie da się z neolitycznego prymitywa zrobić planetarnego zarządcy! — oburzyła się Kin.

DA SIĘ. ROBILIŚMY TO WIELOKROTNIE. BUDOWNICZOWIE DYSKU MĄDRZE NAS ZAPROGRAMOWALI.

— Opowiedzcie mi o nich. Ekran zgasł.

Whump.

Rok nie tyle leciał, ile przepychał się przez powietrze, roztrącając z pogardą górne warstwy atmosfery. Powodowało to duże przeciążenia w niespodziewane strony i skutecznie zniechęcało do rozmowy. Jak się okazało, najmniej zniechęcało Silver.

— Rozumiem, po co takiemu urządzeniu jak dysk potrzebny jest inteligentny nadzorca — stwierdziła, robiąc przerwy na „whumpy”. — Maszyny nie mogą poradzić sobie ze wszystkimi problemami… jakie mogą wyniknąć. Ale nie rozumiem tego co ty: jeśliby taka istota nie była technicznie zaawansowana, nim zostanie nadzorcą… to po prostu by zwariowała.

Kim przygotowała się na kolejne machnięcie skrzydeł, które nie nastąpiło — przez okna widać było szeroko rozpostarte skrzydła o drgających końcówkach piór. Rok zaczynał lot szybowy. Kabina była lekko przekrzywiona dziobem w dół, dzięki czemu przez przednie okna doskonale widać było połowę dysku wyglądającą niczym czara klejnotów ciśnięta w niebo. Przed nimi zaś znajdował się wodospad na skraju ozdobiony słońcem pyszniącym się niczym największy klejnot.

Rok zaczynał nurkowanie, kierując się ku słońcu i od czasu do czasu poruszając olbrzymimi mięśniami, by pozbyć się lodu tworzącego się na upierzeniu. Lód połyskiwał w promieniach słońca, lecąc w dół, co trwało naprawdę długo.


Kin przyklęknęła na antygrawitacyjnej platformie, obserwując malutkie postaci Silver i Marca przedzierające się przez tunele pełne wybitnie aktywnych maszyn spieszących na miejsce katastrofy sprzed kilku dni. Zastanawiała się przelotnie, czy gdyby jakiś średniowieczny chłop został przewodniczącym, zdołałby pomóc komputerom w naprawie dysku. Nigdy dotąd się to nie zdarzyło…

Wstała, poleciła platformie wrócić do otaczającej mapę galeryjki i udała się do sterowni.

WITAJ.

— Nie potrzebujecie mnie już, powiedziałam wszystko, co wiedziałam, żeby wam pomóc się naprawić. Zajmie to trochę czasu, ale zdołacie to zrobić, nie niszcząc zbytnio przy okazji biohemisfery. Ale to nie będzie trwać w nieskończoność, chyba że otrzymacie pomoc z zewnątrz.

WIEMY. ENTROPIA JEST PRZECIWKO NAM.

— Używanie części jednych maszyn, by naprawić inne, nie jest metodą na dłuższą metę. Może wystarczyć jeszcze najwyżej na sto lat.

WIEMY.

— A obchodzi was los ludzi zamieszkujących powierzchnię?

TO NASZE DZIECI.

Kin przyjrzała się napisowi na ekranie i zaproponowała cicho:

— Opowiedzcie mi o Jagu Jalu. Musiał się wam wydawać wysłannikiem bogów.

JUŻ WCZEŚNIEJ ZDAWALIŚMY SOBIE SPRAWĘ, ŻE DYSK JEST SKAZANY NA ZAGŁADĘ. W TYM CZASIE MIELIŚMY JESZCZE EKRAN ANTYMETEORYTOWY, STOSUNKOWO ŁATWO WIĘC SPOWODOWALIŚMY, ŻE JEGO STATEK WYTRACIŁ SZYBKOŚĆ. OBSERWOWALIŚMY, JAK MNIEJSZYM STATKIEM PODLECIAŁ DO SKLEPIENIA NIEBIOS, ALE NIESTETY NIE MOGLIŚMY SIĘ Z NIM SKONTAKTOWAĆ, GDYŻ MOGŁOBY TO WZBUDZIĆ JEGO PODEJRZENIA LUB — CO GORSZA — PRZESTRASZYĆ.

— Więc pozwoliliście mu wylądować? NIESTETY PODCZAS OBNIŻANIA LOTU ROK ZAINTERESOWAŁ SIĘ JEGO STATKIEM.

— Rok?

TO TAKI DUŻY PTAK.

— Nie wierzę — odezwał się Marco. — Widzę i wciąż nie wierzę. On nas zaniesie do domu czy jak?

Pod sobą widzieli zakurzoną smugę, a potem niewyraźną wodę, gdy znaleźli się nad morzem.

— Nie widziałeś tego wielkiego jaja w zoo? — spytała słabo Kin. — Tam, gdzie was w klatce trzymali, gdybyś zapomniał co to zoo… Nie zastanowiło cię, czyje to jajko? Naturalnie, że nie zaniesie nas do domu, to tylko olbrzymi ptak. Widziałam jego plany i parametry.

— Wiem, że to głupio brzmi w takich warunkach, ale takie stworzenie nie może istnieć — powiedziała Silver. — Zwaliłoby się pod własnym ciężarem.

— On waży tylko pięć ton — wyjaśniła Kin. — To zresztą jedna z najlepszych konstrukcji budowniczych dysku. Żyje, ale ścięgna ma podobne do naszych Lin, a kości są pneumatyczne: to rury wypełnione gazem pod ciśnieniem. Doskonały pomysł i świetne wykonanie.

— To dlaczego traci wysokość? — zainteresował się Marco. — Będziemy wodować, jak tak dalej pójdzie…

— Będziemy, dlatego proponuję, żebyś wrócił na fotel — doradziła Kin.

— Chcesz powiedzieć, że naprawdę będziemy wodować?!

Marco spojrzał w dół: fale były tak blisko, że mimo prędkości wyraźnie było widać każdą z nich. Potem spojrzał przed siebie na czerwone słońce, do połowy ukryte za linią wody.

— Nie! — jęknął. — Powiedz mi, że się mylę! Powiedz mi, że nie planujesz tego, co myślę, że planujesz…


— Nie wiem, czy wam to pomoże, ale Jago Jalo był szalony według wszelkich możliwych standardów. Nawet norm swojej zwariowanej epoki — dodała Kin.

TO STAŁO SIĘ OCZYWISTE, ALE ZBYT PÓŹNO. NIE WZIĘLIŚMY POD UWAGĘ, ŻE JAKAKOLWIEK RASA BĘDZIE WYSYŁAŁA W KOSMOS WARIATÓW.

— W czymś takim tylko wariat mógł polecieć.

ZJAWIŁ SIĘ TU ZE ZDEMONTOWANYM Z ŁADOWNIKA LASEREM GEOLOGICZNYM. ZABIŁ ÓWCZESNEGO PRZEWODNICZĄCEGO.

— Nie próbowaliście go powstrzymać?!

NIE OTRZYMALIŚMY TAKICH POLECEŃ. W DODATKU POCHODZIŁ Z CYWILIZACJI TECHNICZNEJ I MUSIELIŚMY BRAĆ POD UWAGĘ PRZYSZŁOŚĆ DYSKU. KAZAŁ NAM ZBUDOWAĆ SOBIE STATEK KOSMICZNY. NIE BYŁO TO TRUDNE, A OBLICZYLIŚMY, ŻE JEŚLI POMOŻEMU MU WRÓCIĆ NA OJCZYSTĄ PLANETĘ, NIEDŁUGO ZJAWIĄ SIĘ NASTĘPNI GOŚCIE. DLATEGO WYSŁALIŚMY Z NIM JEDNEGO Z NASZYCH PTAKÓW-SZPIEGÓW ZWANYCH OCZAMI BOGA ALBO PO PROSTU KRUKAMI.

— To dlaczego się z nami nie skontaktowaliście, gdy tylko przylecieliśmy?! Cholera, żarły mnie wszy, omal nie zostałam śniadaniem dla przerośniętego żółwia i wylądowałam w haremie, że nie wspomnę o…

POSTANOWILIŚMY NAJPIERW WAS OBSERWOWAĆ. NIE MOGLIŚMY MIEĆ PEWNOŚCI, ŻE JALO JEST WYJĄTKIEM. A CZTERORĘKIE STWORZENIE TYLKO POTWIERDZAŁO NASZE SPOSTRZEŻENIA.

— Wiecie, że potrafimy budować światy, właściwe światy, czyli planety. Możemy zbudować taką dla mieszkańców dysku. Wiecie, że to kopia mojej rodzinnej planety?

TAK.

— Wiecie, dlaczego tak jest? TAK.

— Powiecie mi?

Przez kilkanaście sekund ekran pozostawał pusty, za to potem pojawiło się na nim tyle, że komputery musiały zmniejszyć wielkość liter, a Kin wstać, by je odczytać.

CHCESZ WIEDZIEĆ O BUDOWNICZYCH DYSKU, CHCESZ SIĘ DOWIEDZIEĆ, DLACZEGO ZBUDOWANO COŚ TAKIEGO. MOŻEMY CI TO WSZYSTKO POWIEDZIEĆ, ALE TO NASZA JEDYNA KARTA PRZETARGOWA. MOŻLIWE, ŻE ZAMIERZASZ WRÓCIĆ, BY SPLĄDROWAĆ DYSK, JAK PLANOWAŁ JALO. NIE ZDOŁAMY CI PRZESZKODZIĆ, ALE ROZUMIEMY, ŻE NAJBARDZIEJ CENISZ WIEDZĘ. DAMY CI WIEDZĘ, A TY ZBUDUJESZ NOWY DOM DLA NASZYCH DZIECI.

Kin już się nad tym zastanawiała i uznała, że to wykonalne, choć trudne. Należało zacząć od zbudowania gwiazdy typu G w odległości kilku minut świetlnych od dysku, chyba że w okolicy była jakaś nadająca się do wykorzystania…

— Będziemy potrzebowali waszej wiedzy technicznej dotyczącej teleportacji, inżynierii genetycznej i paru innych kwestii — uprzedziła.

OTRZYMACIE JĄ NATURALNIE.

— W takim razie zbudujemy taką planetę. Jeśli nie zrobi tego Kompania, to założę własną firmę z pomocą kilku mniejszych i zbuduję co trzeba.

W TAKIM RAZIE UMOWA STOI.

— Ot, tak? Nie potrzebujecie… faktycznie, chyba nie mogę dać wam żadnych zabezpieczeń — przyznała.

OBSERWOWALIŚMY CIĘ. OBLICZYLIŚMY, ŻE SZANSA DOTRZYMANIA PRZEZ CIEBIE UMOWY WYNOSI 99,87 PROCENT. WŁÓŻ KASK.

Kin spojrzała w górę i nie poruszyła się.

UFAMY CI, WIĘC I TY ZAUFAJ NAM. KASK PODŁĄCZY CIĘ BEZPOŚREDNIO DO OBWODÓW ZAPROGRAMOWANYCH NA PODOBNE SYTUACJE. DAMY CI NIE INFORMACJE, LECZ WIEDZĘ, KTÓREJ NIE UZYSKASZ NIGDZIE WE WSZECHŚWIECIE.

— Podobno człowiek całe życie się uczy — mruknęła Kin.

PRAWDA. KTO NIE CHCIAŁBY BYĆ MĄDRZEJSZY? Kin westchnęła i sięgnęła po kask.


Na środku pokładu kłębiły się miniroboty. Jeden podjechał do konsoli sterowniczej, ciągnąc za sobą kabel, inne skupiły się koło dziwnie wygiętego lustrzanego pręta. Kiedy Kin mu się przyjrzała, zaćmiło ją w oczach — pręt wydawał się niemożliwie wygięty, co oznaczało, że wszystko jest w porządku. Był bowiem sercem matrycy niezbędnej do lotów pozaukładowych. O tym, co by się stało, gdyby się nie udało jej zbudować, wolała nawet nie myśleć.

Roboty zbudowały też normalny fotel dla pilota przed konsoletą. Zajmował go klnący na czym świat stoi Marco.

— To będzie zupełnie jak szukanie przerębli we mgle — oświadczył, gdy skończył. — Mam tylko nadzieję, że choć silniki odrzutowe są uczciwe.

— Otwór będzie widoczny na ekranie — podpowiedziała Silver.

— Tak, tylko że będziemy szybko lecieć. Kin, jesteś pewna, że wszystko uwzględniono przy obliczeniach? Łącznie z szybkością obrotu dysku i jego położeniem w stosunku do kopuły? Nie sądzisz, że maszyny zdolne sterować przez siedemdziesiąt tysięcy lat tak skomplikowanym urządzeniem jak dysk są zdolne do…

— …nawleczenia igły odległej o dziesięć tysięcy mil przez spuszczenie nici z wodospadu? Nie sądzę. Chcę spróbować, jak działają silniki.

— Będziesz miał okazję.

Potężne uderzenia skrzydeł rozległy się ponownie, gdy rok wypuścił statek i gorączkowo zaczął nabierać wysokości, prawie muskając piórami fale. Przez chwilę lecieli prawie w stanie nieważkości, a potem zaskakująco łagodnie zetknęli się z falami. Statek zakołysał się i powoli okręcił wokół własnej osi.

Rok przesłonił gwiazdy, zawracając szerokim łukiem ku swej ukrytej dolinie.

Kin odprężyła się, mimo że — pierwszy raz od dawna — usłyszeli cichy jeszcze, choć rosnący z każdą chwilą ryk wodospadu na krawędzi świata.


Czekała, czując ciężar wybitego miękkim tworzywem kasku na głowie, ale nic się nie wydarzyło.

W końcu przypomniała sobie. Najpierw był to szok, potem stopniowo malał, w miarę jak przejmowała kontrolę nad ciałem. Zastanowiło ją, jak mogła o tym zapomnieć, lecz potem to także jej się przypomniało: nie można się uczyć, nie zapominając.

Gdzieś w umyśle czuła Kin Arad niewielki kłębek zmysłów, upodobań i doświadczeń, lecz wokół był dysk — czuła go, doświadczała tak intensywnie, iż bez trudu mogła się zatracić w tym nowym przeżyciu sprawiającym czystą żywą przyjemność. Z wysiłkiem wróciła do komputerów i pochwaliła je. A potem powoli zaczęła zwracać Kin Arad sobie, bo w końcu były jednością. Gdy się obudzi, będzie wiedziała coś o tym i zrozumie wszystko, co dotyczy dysku.

Poprawiła pewne rzeczy w umyśle będącym w niej i zadowolona pozwoliła sobie na zapomnienie…

Kin pamiętała.

Wspomnienia były twarde i realne niczym odłamki lodu.

— Dysk — powiedziała rzeczowo, zaskoczona własnym tonem — to but w pokładzie węgla i plomby u dinozaura. To znak identyfikujący twórcę. Nie mogli się powstrzymać: zbudowali idealny wszechświat zgodnie z wykazem i nie mogli nie dodać do niego tej anomalii. Umieścili ją tak, by trudno ją było znaleźć, ale pomyśleli tak, by stanowiła dowód… Skąd ja to wszystko wiem?!

W odpowiedzi na krzyk ekran nawet nie mignął.

— Wiem — stwierdziła po chwili. — Oni zbudowali nie tylko dysk… oni zbudowali wszystko: Ziemię, Kung, gwiazdy, nasze wykopaliska paleontologiczne i całą resztę. A spindle i cała reszta nigdy nie istniały, wszystko to stanowiło część sfałszowanej prehistorii wszechświata. Zastanawialiśmy się, czy spindle nie pomogły nam w ewolucji… Myśmy nie mieli żadnej ewolucji: jesteśmy gotowym produktem podobnie jak sami produkujemy słonie czy wieloryby dla nowych planet! Jesteśmy wszechświatem-kolonią. Budowniczy przybyli, wybudowali i dali nam historię, ponieważ każdy potrzebuje historii. My tak samo postępujemy w stosunku do nowych planet. Pomyśleli o wszystkim: o skamieniałościach, potworach, spindlach i wheelerach. I nigdy się nie zorientowaliśmy! Sami tak postępowaliśmy i nigdy tego nie podejrzewaliśmy. Jeden z nich wybudował dysk, może jako żart, bo na pewno nie z jakichkolwiek poważnych powodów. To musiało być na samym końcu, pod wpływem pomysłów nie zrealizowanych przy głównych planetach czy układach… siedemdziesiąt tysięcy lat!

Przecież ten świat jeszcze śmierdzi świeżym lakierem! Sądziliśmy, że liczy sobie ze cztery miliardy lat, bo na to wskazywały dowody, a jak durnie uwierzyliśmy dowodom.

Siadła wygodniej w fotelu; teraz pamiętała różne dziwne, zapomniane fakty. Przypominała je sobie ostrożnie niczym masochista sprawdzający językiem bolący ząb.

— Starzy, inteligentni i niezależni od materii, tak ich pamiętam. Każdy większy, niż możemy sobie wyobrazić, albo mniejszy, gdyż zmierzyć ich można, jedynie biorąc pod uwagę ego. Zresztą nawet ich wiek jest niezmierzalny, gdyż dopóki nie zbudowali wszechświata, nie istniał czas… Mam rację?

NIE MOŻEMY ODPOWIEDZIEĆ ZWIĘŹLE NA TO PYTANIE. WIEMY O NICH TYLKO TYLE, CO SAMI NAM POWIEDZIELI.

— To co w takim razie o nich wiecie?

PRZED NIMI ISTNIAŁO JEDYNIE PRAWDOPODOBIEŃSTWO. ONI WYMUSILI NA TYM PRAWDOPODOBIEŃSTWIE WZÓR RZECZYWISTOŚCI.

— Dlaczego?

TWOJA KOMPANIA BUDUJE PLANETY, MIMO ŻE NIE ISTNIEJE REALNA KONIECZNOŚĆ TAKIEGO POSTĘPOWANIA. A TWOJA MACIERZYSTA PLANETA NIE JEST PRZECIEŻ PRZELUDNIONA, WIĘC DLACZEGO?

— Kiedyś Ziemia była bardzo przeludniona, a jej mieszkańcy byli tacy sami. Psychicznie, ma się rozumieć. Ludzie zawsze marzyli o zjednoczonym świecie, sądzili, że to jedyny sposób przetrwania, że będzie to lepszy i bogatszy świat. Nie był. To, że Eskimos nauczył się prowadzić rozliczenia bankowe, nie znaczyło, że niemiecki bankier nauczył się polować harpunem na foki. Wszyscy nauczyli się, jak przyciskać guziki, a nikt nie pamiętał, jak nurkować po perły. A potem zaczęły się trzęsawki, jak nazywano te ataki szału, na które umarły miliardy. Ich umysły po prostu zamknęły się i zapadły w sobie… Było to parę lat po starcie sond Terminus. Prawie musieliśmy później zaczynać od początku, ale przynajmniej mieliśmy urządzenia spindli i mogliśmy rozśrodkować się na inne planety. Trzeba było, bo zrobiło nam się psychicznie za ciasno: musieliśmy znaleźć nowe światy i nauczyć się tego, co zapomnieliśmy. Musieliśmy część z tej wiedzy powierzyć robotom, żeby pamiętały za nas dla przyszłych pokoleń. Ale sądziliśmy, że to naturalna kolej rzeczy, mieliśmy przykład spindli. Uważaliśmy, że w pewnym momencie każda inteligentna rasa osiąga etap, na którym albo zacznie podbój kosmosu, albo zginie, gdyż na ojczystej planecie wybije ją ciśnienie umysłowe. Jakkolwiek racjonalnie to uzasadniać, podstawą kolonizacji nowych światów była chęć ucieczki od innych. A ponieważ planet nadających się do zamieszkania wbrew pozorom nie ma aż tak wiele, musieliśmy nauczyć się inżynierii planetarnej. Och, wszystko sobie wyliczyliśmy: każda rasa pojawiająca się w galaktyce tworzyła nowe światy, przed wymarciem ustępując miejsca nowej i stwarzając jednocześnie warunki do jej rozwoju. Napisałam o tym nawet książkę, nosi tytuł Ciągłe tworzenie… śmiechu warte. TERAZ MOŻESZ PRZYGOTOWAĆ DRUGIE WYDANIE.

— Trochę krótkie, nie uważacie? W zasadzie można by napisać jedno zdanie: „Światła na niebie to tylko sceneria”.

A DLACZEGO NIE?

Nie powiedzieliście mi, dlaczego budowniczowie budowali?

Odpowiedź pojawiła się na ekranie natychmiast, zupełnie jakby komputery już dawno ją przygotowały:

LUDZIE SĄ DOCIEKLIWI, TAKA JUŻ ICH NATURA. ISTOTY, KTÓRE ZBUDOWAŁY WSZECHŚWIAT, ZROBIŁY TO, GDYŻ NIE DO POMYŚLENIA DLA NICH BYŁO NIE ZROBIĆ TEGO. TWORZENIE NIE JEST DOMENĄ BOGÓW, TWORZENIE TO ICH ISTOTA.

— A potem? Co zrobili później?


Wokół statku szalała biała kipiel. Kin kątem oka dostrzegła przemykającą z boku wysepkę porośniętą drzewami, a potem niebo stanęło dęba i podłoga została ścianą. Przez moment widać było jedynie pianę, a w końcu widoczność wróciła i Kin spojrzała przed siebie. Czyli w dół.

Wodospad wyglądał jak świecąca, biała droga, na jej tle wyraźnie widoczny był Marco siedzący w fotelu pilota i dokładnie było widać, że odruchowo próbuje się zaprzeć, tyle że jego stopy nie znajdują punktu zaczepienia. Przed nimi, daleko w dole, znajdowała się kula ognia — dysk pogrążony był w mroku nocy, ale słońce oświetlało wodospad i jego spodnią stronę. Szybko zresztą znalazło się na ich wysokości, po czym zostało wyżej. Przez chwilę lecieli ku chmurze, po czym z leciutkim wstrząsem przelecieli obok niej, zostawiając za sobą wodę, molekularne sito i wszystkie pozostałe urządzenia. Przed nimi była ciemność usiana gwiazdami.

Marco syknął przeciągle, co mogło być westchnieniem ulgi.

— Przyznaję, że byłabym szczęśliwsza, gdyby start był nieco bardziej konwencjonalny — odezwała się Silver. — Ale nie da się ukryć, że ten ma klasę!

— Z punktu widzenia komputerów dysku taki start jest najskuteczniejszy — wyjaśniła Kin.

Niebo znów fiknęło kozła, gdy Marco przejął stery, ustalając dół w tradycyjnym miejscu, czyli pod nogami. Silver rozpięła pasy i spojrzała na Kin.

— To my zbudowaliśmy wszechświat — powiedziała. — To znaczy nie my fizycznie, ale to coś w nas, co powoduje, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. To, co śni, gdy reszta nas po prostu śpi.

— Komputery nie powiedziały mi tego, ale masz rację. — Kin uśmiechnęła się. — Wydaje mi się, że komputery mają dodatkową funkcję: potrafią wytłumić cały ten psychiczny szum… no nic, nie uda mi się uniknąć tego słowa… dzięki czemu bóg może przejąć kontrolę, a każdy z nas ma takiego boga wewnątrz. Dlatego prawie każdy musi zostać władcą dysku. Gdyby Jago włożył kask, zostałby nim i byłby tam nadal.

— Nikt ci nie uwierzy. — Marco nawet nie odwrócił głowy.

— Nie sądzę, żeby to była tragedia. Dysk to albo żart, albo ślad, nikt nie musi w niego wierzyć, każdy może zobaczyć. Zbudujemy jego mieszkańcom nową, normalną planetę, na którą ich przeniesiemy. I to jest to najważniejsze, co trzeba zrobić — odparła Kin, czując, jak rozgrzewają wyzwanie.

Bo to było wyzwanie — trzeba było zbudować nową Ziemię, i to tak podobną do dysku, by jego mieszkańców dało się przenieść na nową planetę bez ich wiedzy. Naturalnie trzeba będzie ich do tego celu uśpić i hibernować na czas potrzebny do stworzenia wystarczającej ich liczby. No, bo na planecie będzie więcej kontynentów, a nie mogą stać puste. To zajmie jakieś tysiąc lat, ale nie będą to lata zmarnowane — trzeba będzie skonstruować cały układ planetarny. Albo zbudować, albo przyholować planety w odpowiednie miejsca. I podobnie postąpić z najbliższymi, najbardziej charakterystycznymi planetami, choćby były odległe o lata świetlne.

A potem trzeba będzie zająć się szczegółami. Jak na przykład zaprojektowanie bizonów.

Życie przestało wyglądać nudnie.

To, czego dowiedzą się od komputerów, jeszcze je uatrakcyjni.


Przespali się i zjedli posiłek, podczas gdy statek opadał pod olbrzymim cieniem, aż wreszcie przeciwległa krawędź wodospadu zaczęła rosnąć. Marco wrócił na fotel pilota i po krótkiej konferencji z niewielkim komputerem pokładowym oznajmił:

— Zaraz włączę silniki, więc lepiej wróćcie na miejsca i przypnijcie się. Komitet obliczył wszystko, zaczynamy.


Po dziesięciu minutach niewygód ryk silników ucichł i dało się słyszeć westchnienie z fotela pilota.

— No, to byłoby na tyle — oświadczył Marco. — Albo trafimy w dziurę, albo nie. Nigdy nie myślałem, że będę się martwił, żeby się nie rozbić o ścianę wszechświata.

Wodospad przemknął o parę tysięcy mil, fosforyzujący w blasku księżyca w pełni, i wszyscy zgodnie wstrzymali oddech, gdy statek uniósł się ponad krawędź dysku i wystrzelił w niebo. Dysk wyglądał jak czarno-biała fotografia monety ze srebra i hebanu unosząca się pod rozgwieżdżonym niebem. Choć była znacznie większa niż ich statek, nie mieli przez nie przelecieć prostopadle, ale pod niewielkim kątem, co znacznie zmniejszało margines bezpieczeństwa. Komputery obliczyły, że powinni przelecieć, tak też dowiedział się Marco. Kin wiedziała za to, ile zostanie im miejsca do brzegu. Nie odważyła mu się tego powiedzieć, gdy okazało się, że będzie to mniej niż metr.

Podobnie jak pozostali wpatrywała się w przestrzeń ponad dziobem, szukając zarysów otworu wśród dryfujących gwiazd, które nagle z powolnie poruszających się punkcików zmieniły się w gnające jak na wyścigach punkty.

Potem coś się rozmazało, wokół przemknęło wrażenie czegoś solidnego, co zniknęło szybciej, niż się pojawiło, a zniknięciu towarzyszył lekki wstrząs. Oznaczał on koniec kariery jednego z silników, który został oderwany przez krawędź nieba.

Ponownie pojawiły się gwiazdy, oszukańczo znajome. Marco głośno oddychał, Silver nuciła coś sznapsbarytonem, a statek opadał ku gwiazdom. Kin wiedziała, że liczą one zaledwie siedemdziesiąt tysięcy lat i są jedynie troszkę starsze od swych mikrokuzynów wewnątrz wszechświata dysku. W końcu gwiazdy były jedynie światłami na niebie — większe niebo wymagało większych gwiazd.

Pomyślała o drugim wydaniu. Uzupełnionym i poprawionym. A statek pogrążył się w znajomych dekoracjach.


KONIEC
Загрузка...