„Gemal” wynurzył się po skoku translacyjnym w odległości sześciuset pięćdziesięciu tysięcy kilometrów od Mirczuska, gdzie pole grawitacyjne gazowego olbrzyma zakotwiczyło statek na lekko eliptycznej orbicie. Dwieście tysięcy kilometrów dalej, po niższej kołowej orbicie, krążyło Tranquillity. Kapitan Oliver Llewelyn przesłał osobowości habitatu dane identyfikacyjne transportowca kolonizacyjnego, prosząc o zezwolenie na podejście i cumowanie.
— Potrzebujecie pomocy? — zapytało Tranquillity.
— Nie, statek jest w pełni sprawny.
— Nieczęsto odwiedzają mnie jednostki transportu kolonistów.
Sądziłem, że macie awarię na pokładzie.
— Nie. Przylatuję wyłącznie w interesach.
— Będzie pan wynajmował pokoje dla pasażerów?
— Wprost przeciwnie. Nasze kapsuły zerowe są puste. Zamierzamy nająć grupę żołnierzy zawodowych, którzy tu mieszkają.
— Rozumiem. Udzielam zezwolenia na podejście i cumowanie. Proszę o przesłanie wypadkowego wektora lotu do centrum kontroli ruchu lotniczego na kosmodromie.
Terrance Smith połączył się datawizyjnie z komputerem pokładowym, prosząc o dostęp do obrazów nadsyłanych przez czujniki statku. Masywny technobiotyczny habitat rósł w oczach, w miarę jak zbliżali się do niego z przyspieszeniem 2/3 g w serii skomplikowanych manewrów. Otworzył kanał łączności z siecią telekomunikacyjną habitatu i poprosił o wykaz cumujących jednostek. Przez myśl przebiegły mu nazwy i klasyfikacje. Ich sortowaniem zajmował się program porównawczy, który wyodrębniał statki o szukanych parametrach.
— Nie miałem pojęcia, że to taki duży port kosmiczny — zwrócił się do Olivera Llewelyna.
— I nic dziwnego — odparł kapitan. — W tym habitacie ma swoje bazy pięć największych cywilnych flot transportowych, skuszonych głównie ulgami podatkowymi. Reszta przedsiębiorstw przewozowych ma tu swoje biura. Niech pan weźmie pod uwagę zamożność mieszkańców. Sprowadzają całe góry towarów, wszystko, co potrzebne do luksusowego życia, od żywności i tekstyliów po wysmakowane dzieła sztuki. Myśli pan, że jedzą tę syntetyczną papkę, którą wydzielają wieżowce?
— No… chyba nie.
— Rzesze przewoźników zwożą tu produkty z całego obszaru Konfederacji i zabiegają o kontrakty. Oczywiście Tranquillity jest też bazą czarnych jastrzębi, które głównie tutaj odbywają swoje loty godowe, odkąd Valisk przestał cieszyć się dobrą opinią wśród pilotów. W wewnętrznym pierścieniu dorastają młode jastrzębie.
Nic dziwnego, że Lordowie Ruin zbudowali jeden z najważniejszych ośrodków handlowych w tym sektorze.
Terrance rozejrzał się po mostku. Na kompozytowej podłodze stało siedem rozmieszczonych koncentrycznie foteli amortyzacyjnych, z których tylko jeden był pusty. Kabiny nie zaprojektowano z myślą o przytulności: biegnących na ścianach kabli i rurek nie zasłaniały kompozytowe panele. Była to cecha charakterystyczna nie tylko „Gemala”, ale i jego siostrzanych statków kursujących między Ziemią a planetami w pierwszym stadium zasiedlania. Należały właściwie do masowców, którym zdarzyło się przewozić ludzi, więc przedsiębiorstwa nie marnowały pieniędzy na kosmetyczne wykończenia.
Kapitan Llewelyn — dobrze zbudowany sześćdziesięcioośmioletni mężczyzna o orientalnych rysach twarzy i młodzieńczo gładkiej skórze — leżał nieruchomo na fotelu otoczonym półkolem kanciastych konsolet. Z przymkniętymi oczami czytał datawizyjne dane napływające z komputera pokładowego.
— Był pan tu już kiedyś? — zapytał Terrance.
— Tylko przez dwa dni, jeszcze jako młodszy oficer na statku innego przewoźnika. Wątpię, czy w ciągu trzydziestu pięciu lat zaszły tu jakieś większe zmiany. Plutokracja nade wszystko ceni sobie stabilizację.
— Czy nie zechciałby pan porozmawiać w moim imieniu z niezależnymi dowódcami statków, które zamierzamy wynająć? Nigdy się tym wcześniej nie zajmowałem.
Oliver Llewelyn prychnął z cicha.
— Niech pan machnie kilka razy tym przeładowanym dyskiem kredytowym i rozgłosi, jaka wyprawa się szykuje, a trzeba będzie oganiać się kijem od ochotników.
— A co z najemnikami i regularnymi oddziałami wojska?
— Dowódcy statków skontaktują pana z odpowiednimi osobami. Mało tego, najemnicy przysposobieni do warunków bojowych gotowi są im płacić za rekomendacje. Mam dla pana dobrą radę: proszę się zdać na innych. Wystarczy znaleźć dwudziestu doświadczonych oficerów i powierzyć im rekrutację żołnierzy. Niech pan nie robi wszystkiego na własną rękę. Choćby dlatego, że zależy nam na czasie. Rexrew ustalił bardzo napięty harmonogram.
— Dzięki.
— Pan płaci, prawda?
— Tak. — Musiał wysupłać dwadzieścia tysięcy fuzjodolarów, żeby Oliver Llewelyn zgodził się lecieć do Tranquillity. „Tego nie przewidują warunki kontraktu z LDC”, obstawał kapitan. Przelew pieniędzy był znacznie łatwiejszy niż przytaczanie skomplikowanych wymogów prawnych. Terrance podejrzewał, że powrót „Gemala” na Lalonde będzie kosztować dużo drożej. — Od razu widać, że zna się pan na rzeczy — powiedział z pewnym zaciekawieniem.
— Latało się swego czasu z różnymi misjami — odrzekł zwięźle kapitan.
— No więc gdzie mam szukać tych dowódców statków?
Oliver Llewelyn zajrzał do starego pliku w neuronowym nanosystemie.
— Zaczniemy od baru Harkeya.
Piętnaście godzin później Terrance musiał przyznać, że kapitan miał całkowitą rację. Nie trzeba było specjalnie się wysilać: odpowiedni ludzie sami do niego ciągnęli. Jak gwoździe do magnesu, pomyślał. Albo muchy do gówna. Siedząc przy stoliku w ściennej niszy, czuł się jak starodawny car, który zwołuje dwór i rozważa petycje natarczywych poddanych. Lokal wypełniały załogi statków pochylone wokół stolików lub skupione w nielicznych grupkach przy barze. Tu i tam dostrzegało się żołnierzy przystosowanych specjalnie do warunków bojowych. Terrance nie widział wcześniej takich ludzi, choć określenie to traciło w ich przypadku zwyczajny sens. Niektórzy przypominali kosmoników — mieli twardą silikonową skórę i podwójne, a czasem nawet potrójne przedramiona z gniazdami dopasowanymi do różnych rodzajów broni. Większość z nich chlubiła się jednak przyjemniejszym dla oka wizerunkiem niż kosmonicy, od których przejęła technologię: została uformowana bardziej pod kątem sprawności niż zwykłej wytrzymałości, aczkolwiek Terrance wypatrzył żołnierza o niemal kulistym kształcie i brunatnej, pozbawionej szyi głowie, obwiedzionej przezroczystą soczewką paska wzrokowego. Powieka falowała, zmrużenie przemieszczało się nieustannie wokół głowy. Cztery krótkie nogi i cztery ramiona rozmieszczone były symetrycznie. Ramiona te zachowały najbardziej ludzki wygląd z całego zmodyfikowanego ciała, ponieważ tylko na końcach jednej pary widniały lśniące metalowe gniazda. Terrance próbował nie zdradzić nurtujących go uczuć, unikając wzroku zgromadzonych w barze odmieńców.
W lokalu panowała ciężka atmosfera niecierpliwego wyczekiwania. Dawno już minęła tradycyjna pora, kiedy muzycy zaczynali improwizować na scenie, lecz tego wieczoru, po zagraniu kilku znanych numerów, raczyli się trunkami w kuchni na zapleczu.
— Kapitan Andre Duchamp — powiedział Oliver Llewelyn. — Właściciel „Villeneuve’s Revenge”.
Terrance uścisnął dłoń wesołego mężczyzny o okrągłej twarzy.
Jakoś nie umiał oswoić się z myślą, że taki jowialny człowiek pragnie wziąć udział w operacji wojskowej.
— Szukam statków zdolnych do wysadzenia jednostek zwiadowczych na terrakompatybilnej planecie i udzielenia im później wsparcia ogniowego.
Andre odstawił ostentacyjnie kieliszek z winem.
— „Villeneuve’s Revenge” dysponuje czterema działkami na promienie X i dwiema wyrzutniami wiązek elektronowych. Bombardowanie planety z niskiej orbity nie sprawi mi żadnych trudności.
— Może pan zostać wezwany do akcji przeciwko wrogim okrętom.
— I znowu, monsieur. żaden kłopot, jeśli chodzi o mnie. Posiadamy wyrzutnie myśliwców bezpilotowych, lecz osy bojowe będzie pan musiał sam dostarczyć. I chciałbym otrzymać gwarancję, że nie zostanę wmieszany w jakąś kontrowersyjną kampanię w układzie planetarnym patrolowanym przez okręty Sił Powietrznych. Dowodzę cywilną jednostką handlową i nie mam uprawnień do instalowania zaawansowanej broni.
— Na czas operacji otrzyma pan rządową licencję, na mocy której będzie pan mógł zainstalować legalnie każdy system uzbrojenia. Cała operacja jest pod każdym względem zgodna z prawem.
— Ach, tak? — Andre Duchamp obrzucił go badawczym spojrzeniem. — To się doskonale składa, bo brałbym udział tylko w legalnej operacji wojskowej. Jak już powiedziałem, nie mam żadnych zastrzeżeń wobec działań zaczepnych przeciwko wrogim okrętom.
Mogę wiedzieć, jaki rząd pan reprezentuje?
— Lalonde.
Andre Duchamp na dłuższą chwilę zmrużył oczy, konsultując się z nanosystemowym plikiem z informacjami o układach słonecznych.
— Planeta kolonialna w pierwszym stadium zasiedlania. Ciekawe.
— W sprawie zakupu os bojowych prowadzę rozmowy z kilkoma przedsiębiorstwami astroinżynieryjnymi, które posiadają w Tranquillity stacje przemysłowe — rzekł Terrance Smith. — Podczas operacji może zaistnieć potrzeba użycia głowic nuklearnych do ataków na cele w atmosferze. Czy pański statek jest wyposażony w systemy do przenoszenia takiej broni?
— Oui.
— W takim razie myślę, że możemy nawiązać współpracę, kapitanie Duchamp.
— Została jeszcze tylko kwestia pieniędzy.
— Upoważniono mnie do wypłacenia honorarium w wysokości pięciuset tysięcy fuzjodolarów każdemu kapitanowi, który zaciągnie się do służby wojskowej w układzie Lalonde. Zaliczka płatna po dotarciu na miejsce operacji. Okręty otrzymują miesięczne wynagrodzenie w wysokości trzystu tysięcy fuzjodolarów, przy czym gwarantuje się przynajmniej dwumiesięczny okres służby. Dojdą do tego premie za zniszczone okręty i kosmoloty wroga oraz premia po szczęśliwym zakończeniu operacji. Nie pokrywamy jednak kosztów ubezpieczenia.
Andre Duchamp ze spokojem napił się wina.
— Zostało mi tylko jedno pytanie.
— Słucham.
— Czy… nieprzyjaciel używa antymaterii?
— Nie.
— Świetnie. Potargowałbym się, bo warunki płacowe są dość marne, ale… — Potoczył wzrokiem po zatłoczonym lokalu, w którym załogi udawały, że nie interesuje ich, jaki będzie wynik jego rozmowy. — Czuję, że nie jestem w dobrej pozycji do negocjacji.
Dzisiaj rządzi rynek klienta.
Siedząc przy stoliku po drugiej stronie baru, Joshua patrzył, jak Duchamp wychodzi z niszy, gdzie urzędował Terrance Smith. Mężczyźni na pożegnanie uścisnęli sobie dłonie i Andre wrócił do stolika i czekających na niego kompanów. Wszyscy zbili się w ciasnym kręgu. Oliver Llewelyn przedstawiał już Smithowi Wolfganga Kueblera, dowódcę „Maranty”.
— Wygląda na to, że mają już pięć statków — zwrócił się Joshua do swej załogi.
— Szykuje się wielka operacja. — Dahybi Yadev wysączył piwo i odstawił szklankę. — Okręty wojenne, najemnicy przystosowani do warunków bojowych, regularne oddziały. Długa i droga lista zakupów. Ktoś wyłożył duże pieniądze.
— Na pewno nikt z Lalonde — odezwał się Melvyn Ducharme.
— Tam nie ma żadnych pieniędzy.
— Mylisz się — sprzeciwił się spokojnie Ashly Hanson. — Rozwój planety kolonialnej wymaga poważnych, stałych nakładów inwestycyjnych, jeśli wejdzie się wcześnie w ten biznes. Lwia część pakietu funduszy powierniczych, który oddałem w zamian za utrzymanie kapsuły zerowej, składa się z udziałów w przedsiębiorstwach deweloperskich wyłącznie ze względu na bezpieczeństwo długoterminowych inwestycji. Nigdy, jak żyję, nie słyszałem, żeby rozwój planety kolonialnej zakończył się fiaskiem, gdy już puści się w ruch ten interes. Pieniądze nie gromadzą się przy kolonistach, lecz suma środków finansowych potrzebnych do zainicjowania takiego przedsięwzięcia sięga biliona fuzjodolarów. Lalonde rozwija się już od przeszło ćwierćwiecza, zakładają tam nawet na planetoidzie osiedle przemysłowe, pamiętacie chyba. Spółka założycielska ma dość pieniędzy, żeby skorzystać z usług piętnastu niezależnych statków handlowych i kilku tysięcy najemnych żołnierzy. Wątpię, czy taka sumka w jakikolwiek sposób zaważy na bilansie wydatków spółki.
— O co w tym chodzi? — zapytała Sara Mitcham. — Z czym nie mogły sobie poradzić służby porządkowe?
— Z buntem zesłańców. — Joshua wiedział, że jego słowa nie brzmią przekonująco. Wzruszył ramionami, napotkawszy sceptyczne spojrzenia przyjaciół. — A co innego wchodziło w grę, kiedyśmy tam byli? Marie Skibbow bała się skali zamieszek. Nikt nie wiedział, co się naprawdę dzieje w górze rzeki. Biorąc pod uwagę liczebność oddziałów rekrutowanych przez Smitha, należy przypuszczać, że konieczna będzie operacja lądowa.
— Nie do wiary — mruknął Dahybi Yadev. — Prawdziwy cel misji zostanie ujawniony dopiero wtedy, gdy okręty opuszczą Tranquillity. Zwykłe wymogi bezpieczeństwa.
— W porządku — powiedział Joshua. — Wszyscy znamy stawkę. Skoro Parris Vasilkovsky pomaga nam w tym przedsięwzięciu z majopi, mamy szansę zarobić krocie. Oczywiste jest, że dzięki pieniądzom, jakie przyniosła nam wyprawa na Norfolk, nie musimy najmować się do służby w żadnej flocie. — Powiódł wzrokiem po twarzach załogi. — Okoliczności są jednak takie, że lepiej nie ścigać się z wojskiem w drodze na Lalonde. Podobno Terrance Smith zamówił partię os bojowych w stacjach przemysłowych McBoeinga i SignalYakovleva. Pewnie zaraz po przybyciu na miejsce spodziewa się konfliktu zbrojnego. Pytanie brzmi: czy wybieramy się z nim, żeby sprawdzić, co tam się wyrabia, no i może chronić nasze interesy, czy też będziemy tu czekać na wieści. Ale jeśli zdecydujemy się lecieć, decyzja musi być jednogłośna.
Siedziba Time Universe mieściła się na czterdziestym trzecim piętrze wieżowca świętego Krzyża. Był to normalny kompleks pomieszczeń biurowych i studyjnych, pokoi redakcyjnych, apartamentów gościnnych i warsztatów elektronicznych, świat zaludniony przez mikrospołeczność, w której znaczenie jednostki określa przestrzeń przydzielona na biurko, rozmiary gabinetu i ograniczenia czasowe. Specyfika habitatu wymagała, by znajdowało się tutaj biuro finansowohandlowe, lecz przede wszystkim powstawały tu rzetelne i wszechstronne serwisy informacyjne.
Jeszcze tego samego dnia, kiedy „Gemal” zacumował na kosmodromie, o godzinie 10.30 miejscowego czasu Oliver Llewelyn wkroczył do wyłożonego boazerią holu. Recepcjonistka wskazała mu ręką Matthiasa Remsa, młodego korespondenta zajmującego się wydarzeniami politycznymi. W gabinecie o kompozytowych ścianach, gdzie Matthias zwykł układać swoje sprawozdania, Oliver wręczył mu fleks od Graeme’a Nicholsona i zażądał za jego dostarczenie pięciu tysięcy fuzjodolarów. Matthias nie był głupi: sam fakt, że kapitan „Gemala” przybył prosto z Lalonde, gwarantował wysoką oglądalność. Cały habitat słyszał już o flocie organizowanej przez Terrance’a Smitha, choć nikt nie wiedział, co się za tym kryje. Mnożyły się plotki. Dyskutowano żywo o Lalonde, ponieważ wielu mieszkańców Tranquillity nabyło swego czasu pakiety akcji LDC. Świeże nagranie sensywizyjne z opisem sytuacji na planecie powinno spotkać się z olbrzymim zainteresowaniem.
W normalnych okolicznościach, a zwłaszcza po przejrzeniu pliku z danymi personalnymi Nicholsona, Matthias Rems miałby wątpliwości co do bezczelnie wygórowanej kwoty (słusznie podejrzewał, iż Llewelyn dostał już zapłatą). Tym razem jednak zrezygnował z targów i dokonał przelewu.
Po wyjściu kapitana włożył fleks do stojącego na biurku bloku odtwarzacza. Sensywizyjne nagranie zostało zabezpieczone hasłem, Nicholson zatem zdawał sobie sprawę ze znaczenia jego zawartości. Matthias odnalazł w pliku osobiste hasło reportażysty, po czym usiadł i zamknął oczy. Jego zmysły zaatakował natychmiast zaduch, gwar i zapachy z „Rozbitego Kontenera”. Kwaśne miejscowe piwo gryzło w gardle, czuł niezwykłą wagę wydętego brzucha.
Graeme Nicholson trzymał w ręku szczątki potłuczonego kufla, nogi i ręce drżały mu z lekka. Wlepiał nieruchomy wzrok w wysokiego mężczyznę i śliczną nastolatkę, którzy stali przy obskurnym barze.
Dwanaście minut później wstrząśnięty Matthias Rems wparował do gabinetu Claudii Dohan, szefa filii Time Universe w Tranquillity.
Burza po opublikowaniu fleksu Graeme’a Nicholsona przypominała sensację spowodowaną przed rokiem pojawieniem się Ione Saldany. Przypominała ją pod każdym względem, ale z jednym wyjątkiem. Wiadomości o Ione podobały się ludziom. Zupełnie inaczej sprawa przedstawiała się w przypadku Latona, który budził trwogę i stanowił powszechne zagrożenie — był koszmarną zjawą wskrzeszoną z mroków historii.
— W tej sytuacji nie możemy postępować egoistycznie — stwierdziła poruszona Claudia Dohan po wyłączeniu sensywizji. — Trzeba powiadomić Lorda Ruin i Siły Powietrzne Konfederacji.
Kolumna AV na biurkowym bloku procesorowym zabrzęczała delikatnie.
— Dziękuję za wyrozumiałość — odezwała się osobowość habitatu. — Poinformowałem już Ione Saldanę o pojawieniu się Latona. Sugeruję, żeby skontaktowała się pani osobiście z komandorem Olsenem Neale’em i przekazała mu zawartość fleksu.
— Zrobię to bezzwłocznie — odparła Claudia Dohan.
Matthias Rems rozejrzał się nerwowo po gabinecie: nieustanna czujność osobowości habitatu bywała czasem deprymująca.
Claudia Dohan ogłosiła nowinę w południowym wydaniu wiadomości. Nim minął kwadrans od chwili nadania programu sensywizyjnego, spółki akcyjne notowane na giełdzie w Tranquillity straciły na wartości osiemnaście miliardów fuzjodolarów. Do wieczora, w miarę jak brokerzy zapoznawali się z prawdopodobnymi scenariuszami działań wojennych, kursy poszły jednak w górę. Na zakończenie sesji ceny akcji były wyższe ogółem o siedem miliardów fuzjodolarów od najniższego tego dnia notowania. Zyskały głównie przedsiębiorstwa astroinżynieryjne, mogące spodziewać się wzrostu zamówień wojskowych.
Pracownicy Time Universe spisali się bardzo dobrze, chociaż nie mieli czasu odpowiednio się przygotować. Zwykłe popołudniowe programy, nadawane na kanale prezentującym gorące wiadomości, zostały zastąpione wygrzebanymi z archiwum reportażami o dawnych wyczynach Latona, a w studiu toczyły się poważne dyskusje panelowe. Gdy ciekawość mieszkańców Tranquillity była już w znacznej mierze zaspokojona, Claudia Dohan zaczęła wyznaczać statki kosmiczne mające rozwieźć po Konfederacji kopie fleksu Graeme’a Nicholsona. Tym razem, inaczej niż w przypadku publicznego wystąpienia Ione, trzymała kapitanów w szachu: miała monopol na wiadomość o powtórnym pojawieniu się Latona i to ona dyktowała warunki. Do zapadnięcia zmroku wysłała osiemnaście statków na różne planety (przede wszystkim na Kulu, Avon, Oshanko i Ziemię). Z tamtejszych filii Time Universe rozejdzie się druga fala fleksów. W ciągu dwóch tygodni cała Konfederacja powinna zapoznać się z sytuacją. I przyjąć przestrogę, pomyślała Claudia Dohan: agencja prasowa Time Universe pierwsza ostrzeże ludzkie i ksenobiotyczne rasy przed odradzającą się groźbą. Lepsza reklama prosperującej firmy była po prostu niemożliwa.
Wieczorem zafundowała całemu personelowi kolację w pięciogwiazdkowej restauracji. Tak wielki sukces, odniesiony wkrótce po szczęśliwym dla nich wystąpieniu Ione, powinien przynieść im niemałe premie i pomóc prześcignąć rywali w wyścigu na wyższe stanowiska. Claudia widziała już siebie w fotelu członka rady nadzorczej.
Tego popołudnia wszyscy gorączkowo pracowali. Matthias Rems (debiutujący w roli głównego prezentera) przedstawił czterdziestoletnie nagrania na temat zniszczenia habitatu edenistów. W miejscu, gdzie nastąpiła detonacja antymaterii, powłoka Jantrita pękła niby skorupa gigantycznego jaja. Atmosfera parowała licznymi szczelinami w grubym na pięćset metrów polipie, gwałtowne szarobiałe wyziewy działały jak silniki odrzutowe, zakłócając jednostajną rotację cylindra. Chybotanie nasilało się, a po kilku godzinach habitat obracał się już w zupełnie niekontrolowany sposób. Kable indukcyjne cięły wojowniczo przestrzeń stukilometrowymi łukami, nie pozwalając zbliżyć się nawet najzręczniejszym jastrzębiom. Wewnątrz osypywała się gleba i woda wylewała z brzegów jak podczas długotrwałego trzęsienia ziemi. Drapacze gwiazd, nadwyrężone w posadach podczas wybuchu, odrywały się niczym skruszałe sople i wirując mknęły w dal z ogromną prędkością. Zapasy powietrza prędko się wyczerpywały.
Jastrzębie i statki adamistów, które rzuciły się w ślad za oddalającymi się wieżowcami, uratowały osiem tysięcy ludzi, a przecież w habitacie mieszkało ich grubo ponad milion. Mimo wszystko skutki katastrofy nie musiały być od razu tak tragiczne. W zwykłych okolicznościach umierający edeniści przekazaliby swoje wspomnienia osobowości habitatu. Tymczasem Laton zaraził strukturę neuronową Jantrita wirusem mutagennym, na skutek czego zdolności rozumowe habitatu gwałtownie malały, w miarę jak co sekundę miliardy komórek ulegały rozpadowi. Pozostałe dwa habitaty na orbitach gazowego olbrzyma znajdowały się zbyt daleko, aby można było liczyć na ich skuteczną pomoc: transfer osobowości należał do nadzwyczaj skomplikowanych procesów, a odległość i panika jeszcze go utrudniały. Dwadzieścia siedem tysięcy edenistów zdołało pokonać dzielący ich dystans, z czego trzy tysiące wzorców uznano później za niekompletne, ograniczone do upośledzonych dziecięcych bytów.
Jastrzębie ocaliły kolejnych dwieście osiemdziesiąt osobowości, aczkolwiek technobiotyczne statki miały ograniczoną pojemność; poza tym zajęte były pogonią za wieżowcami.
Odkąd powstała kultura edenistów, nie dotknęło ich większe nieszczęście. Nawet adamiści byli poruszeni, uzmysławiając sobie ogrom tragedii. Żywa samoświadoma istota o długości trzydziestu pięciu kilometrów psychicznie zgwałcona i zabita, ponad milion ofiar śmiertelnych, pół miliona na zawsze utraconych wzorców osobowości.
I wszystko to w celu odwrócenia uwagi. Ów manewr taktyczny pozwolił bezkarnie uciec Latonowi i jego kohortom, kiedy przewrót zakończył się niepowodzeniem. Śmierć całej społeczności posłużyła mu po prostu za przykrywkę — nic innego nie tłumaczyło jego zbrodni, żaden wielki plan strategiczny.
Wszystkie jastrzębie, okręty Sił Powietrznych Konfederacji, osiedla asteroidalne i rządy planet poszukiwały Latona i trzech czarnych jastrzębi, z którymi uciekł.
Po dwóch miesiącach został osaczony w układzie planetarnym Ragundana, lecz trzy uzbrojone w antymaterię czarne jastrzębie nie zamierzały się poddać. Wywiązała się bitwa, w wyniku której zniszczeniu uległy trzy jastrzębie i pięć fregat Floty. Na ostrzelanym osiedlu asteroidalnym zginęło kolejnych osiem tysięcy ludzi, kiedy czarne jastrzębie próbowały wykorzystać ich w charakterze zakładników, grożąc użyciem bomb z ładunkiem antymaterii, gdyby okręty wojenne nie zechciały się wycofać. Admirał dowodzący flotyllą doszedł do wniosku, że to blef.
Jak to się zwykle dzieje w przypadku starć w kosmosie, po przegranych nie pozostało nic prócz nietrwałych mgławic cząstek radioaktywnych. Żadnego ciała, które można byłoby zidentyfikować.
Ale przecież wszyscy zginęli…
Teraz wyglądało na to, że musiały być jednak cztery czarne jastrzębie. Z nikim innym nie dało się pomylić owego wysokiego, pewnego siebie mężczyzny, który stał na schodkach do kosmolotu, uśmiechając się szyderczo do skulonego ze strachu Graeme’a Nicholsona.
Goście zaproszeni do studia przez Matthiasa Remsa — emerytowani oficerowie Floty, specjaliści od uzbrojenia, profesorowie nauk politycznych — zgodnie twierdzili, że prawdziwe zamiary Latona nie zostały nigdy poznane. Przez wiele lat od tamtego pamiętnego wydarzenia toczyły się na ten temat zajadłe dyskusje. W grę wchodził z pewnością zamiar zdobycia psychicznej i fizycznej (biologicznej) dominacji w celu zniewolenia edenistów za pomocą wirusa mutagennego, którego Laton na szczęście nie zdążył udoskonalić.
Chciał zmienić ich i habitaty, lecz w imię jakich ambitnych idei, tego nikt się nigdy nie dowiedział. Debata w studiu koncentrowała się wokół pytania, czy Laton ponosi odpowiedzialność za kryzys na Lalonde i czy rzeczywiście jest to pierwszy etap jego powtórnej próby podporządkowania sobie Konfederacji. Graeme Nicholson nie miał w tej kwestii żadnych wątpliwości.
Sprawa Latona różniła się od międzyplanetarnych waśni w rodzaju tej między Garissą i Omutą czy od nieustających wojen niepodległościowych osiedli asteroidalnych z towarzystwami założycielskimi. Laton nie uczestniczył w żadnym powiązanym z drobnymi aktami przemocy sporze o zasoby naturalne i niezależność, on mierzył w ludzi, w poszczególnych obywateli. Pragnął dobrać się do ich genów, umysłów, prze formatować ich w zgodzie ze swoimi diabolicznymi założeniami. Dla każdego stanowił śmiertelne zagrożenie.
Jednym z najuważniejszych odbiorców programów nadawanych przez Time Universe był Terrance Smith. Niespodziewana nowina o Latonie spadła na niego jak grom z nieba. Zarówno on, jak i cała załoga „Gemala” stali się przedmiotem wielkiego zainteresowania mediów. Ścigany za każdym razem, kiedy opuszczał transportowiec, musiał w końcu poprosić o pomoc Tranquillity. Osobowość habitatu wyraziła zgodę, gdyż konstytucja podpisana przez Michaela Saldanę kładła szczególny nacisk na poszanowanie prywatności mieszkańców. Odprawieni reporterzy niebawem zaczęli napastować każdego, kto zaciągnął się do organizowanej floty, lecz wszyscy nagabywani zaklinali się (szczerze), że nic im nie wiadomo o Latonie.
— Co robić? — zapytał osowiały Smith.
Tylko on i Oliver Llewelyn przebywali na mostku „Gemala”.
Holoekrany wyświetlały na konsoletach wieczorny serwis informacyjny, pokazując na przemian prezentera w studiu i fragmenty nagrania Graeme’a Nicholsona. Terrance wielce sobie cenił zdanie kapitana, w ciągu dwóch ostatnich dni wręcz się od niego uzależnił.
A niewielu ludziom się zwierzał.
— Wypłacił pan honorarium kapitanom dwunastu statków i zebrał jedną trzecią żołnierzy — odparł Llewelyn. — Są tylko dwie możliwości: trzymać się pierwotnego planu albo wziąć nogi za pas.
Teraz nie może pan już spocząć na laurach.
— Mam wziąć nogi za pas?
— Jasne. Z taką kasą na rachunku kredytowym zaszyje się pan w jakimś cichym kąciku. Pan i pańska rodzina możecie żyć sobie gdzieś wygodnie. — Oliver Llewelyn obserwował uważnie swego rozmówcę, próbując przewidzieć jego reakcję. Pomysł z pewnością wydawał się Smithowi kuszący, lecz biurokrata nie miał chyba w sobie dość ikry, żeby zdecydować się na coś takiego.
— No… nie, nie mogę. W moich rękach spoczywa los wielu ludzi. Trzeba coś zrobić, żeby pomóc mieszkańcom Durringham. Pan nie ma pojęcia, co tam się działo w ciągu ostatniego tygodnia. Nadzieja już tylko w naszych najemnikach.
— Pański wybór. — Szkoda, pomyślał Oliver Llewelyn, wielka szkoda. Powoli robię się za stary na tego typu przygody.
— Myśli pan, że piętnaście okrętów wystarczy, by stawić czoło Latonowi? — spytał markotnie Smith. — Mam upoważnienie do wynajęcia kolejnych dziesięciu.
— Nie będziemy walczyć z Latonem — rzekł cierpliwie Llewelyn.
— Ale…
Kapitan wskazał na jeden z holoekranów.
— Przejrzał pan nagranie sensywizyjne Graeme’a Nicholsona. Laton opuścił Lalonde. Pańskich najemników czeka teraz wielka operacja przywracania porządku na planecie. Niech Konfederacja martwi się Latonem. Jastrzębie Floty ruszą za nim w pogoń z wszelką możliwą bronią na pokładzie.
Perspektywa starcia z Latonem wywołała żywiołowe dyskusje wśród dowódców statków kosmicznych, lecz tylko trzej wystraszyli się do tego stopnia, by zwrócić Smithowi honorarium; nie było wszakże kłopotu ze znalezieniem innych na ich miejsce. Ostatecznie flota składała się z dziewiętnastu jednostek: sześciu czarnych jastrzębi, dziewięciu niezależnych frachtowców zdolnych do działań bojowych, trzech statków towarowych i „Gemala”. Nie zrezygnował dosłownie żaden z zawodowych żołnierzy i przystosowanych do boju najemników. Walka z legionami Latona, po stronie dobra, nadawała całemu przedsięwzięciu nadzwyczajny prestiż. W kolejce do zaciągu ustawiali się młodzieńcy bez wielkiego doświadczenia i starzy weterani.
Czwartego dnia po przybyciu do Tranquillity Terrance Smith miał już wszystko, czego potrzebował. Komandor Olsen Neale prosił go wprawdzie, żeby zaczekał, aż okręty zwiadowcze Sił Powietrznych dokonają gruntownego rozpoznania, lecz on odmówił z uśmiechem.
— Jesteśmy potrzebni w Durringham — powiedział.
Późnym popołudniem Ione i Joshua przechadzali się po jednej z krętych dolinek Tranquillity, mocząc sandały w ciężkiej od rosy trawie. Ione miała na sobie długą, białą bawełnianą spódnicę i kamizelkę do kompletu. Dzięki luźnemu strojowi powietrze mogło chłodzić jej gorącą skórę. Joshua włożył jedynie ciemnofioletowe szorty. Z przyjemnością obserwowała, jak jego skóra z wolna pokrywa się opalenizną, uzyskując dawną ogorzałość. Podczas krótkiego pobytu Joshui w habitacie przebywali najczęściej na świeżym powietrzu: spacerowali, kąpali się z Haile, oddawali żarliwej namiętności. Joshua uwielbiał kochać się z nią nad malowniczymi strumieniami, jakich nie brakowało w Tranquillity.
Ione przystanęła nad długim stawem u zbiegu dwóch strumieni.
Wokół rosły dojrzałe drzewa rikbalowe, które dotykały wody długimi, wiotkimi liśćmi. Obwisłe gałązki pokryte były jasnoróżowymi kwiatkami wielkości dziecięcej piąstki.
W wodzie migotały złote i szkarłatne rybki. Jakaż sielska atmosfera, pomyślała Ione. Jeziorko, podobnie jak cały park, stanowiło ucieczkę od zgiełku panującego w habitacie… habitat zaś — od zgiełku Konfederacji. Jeśli się tego chciało.
Joshua przysunął ją delikatnie do pnia drzewa rikbalowego. Pocałował w policzek, a potem w szyję. Rozchylił przód kamizelki.
Grzywka dłuższych ostatnio włosów opadła jej na oczy.
— Nie leć tam — poprosiła cicho.
Ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała. Pochylał głowę, aż dotknął jej czoła.
— Ale wybrałaś sobie moment.
— Proszę.
— Powiedziałaś, że oszczędzisz mi tej sceny, że nie będziesz mnie siłą zatrzymywać.
— Nie zatrzymuję cię siłą.
— W każdym razie na to wygląda.
Uniosła raptownie głowę; różowe plamki wykwitły na jej policzkach.
— Jeśli koniecznie chcesz wiedzieć, to martwię się o ciebie.
— Niepotrzebnie.
— Joshua, ty przecież lecisz w strefę działań wojennych.
— Niezupełnie. Wchodzę w skład konwoju eskortującego oddział wojska, to wszystko. Na linii frontu będą walczyć żołnierze i najemnicy.
— Smith chce, żeby okręty ostrzelały powierzchnię planety.
Zakupił osy bojowe, które mają zniszczyć sieć łączności nieprzyjaciela. I ty będziesz na linii frontu, Joshua, w samym wirze wydarzeń. Do diabła, lecisz walczyć z Latonem antycznym wrakiem, który ledwie zasługuje na licencję Komisji Astronautycznej. Zupełnie bez powodu. Nie potrzebujesz wcale tego majopi, nie potrzebujesz Vasilkovsky’ego. — Trzymała go kurczowo za ramię. — Jesteś bogaty. Szczęśliwy. Tylko mi nie wmawiaj, że to nieprawda.
Przyglądam ci się od trzech lat. Czujesz się najlepiej, gdy rozbijasz się po galaktyce swoim statkiem. Spójrz na siebie, Joshua. Papierowe umowy przynoszą ci papierowe pieniądze, których nigdy nie zdołasz wydać. Resztę życia spędzisz za biurkiem, tak wygląda twoje przeznaczenie. Oto dokąd dolecisz, Joshua. Nie wierzę, żebyś naprawdę tego chciał.
— Antycznym, co?
— Nie miałam zamiaru…
— Ile lat ma Tranquillity, Ione? Przynajmniej „Lady Makbet” należy do mnie, a nie na odwrót.
— Po prostu próbuję przemówić ci do rozsądku. Joshua, tam czeka na ciebie Laton. Nie oglądasz programów AV? Nie przejrzałeś nagrania sensywizyjnego Nicholsona?
— Owszem, zrobiłem to. Nie ma już Latona na Lalonde. Odleciał statkiem kosmicznym. Czyżby ci umknął ten szczegół, Ione?
Gdybym był entuzjastą samobójczych misji, ścigałbym teraz „Yaku”. Dopiero wtedy można by mówić o niebezpieczeństwie. Przy czymś takim żołnierze Floty staną się bohaterami. Ale nie ja, Ione, ja dbam jedynie o swoje interesy.
— Czy to konieczne? — zapytała z wyrzutem. Boże, czasem był uparty jak osioł.
— Dla ciebie może nie.
— Słucham?
— Nie w smak ci, że mam tyle forsy, co? Bo dzięki tej forsie mogę podejmować decyzje, dokonywać wyborów. Dzięki niej nie tracę kontroli nad własnym życiem. Ale ona burzy cały ten piękny scenariusz, w którym przewidziałaś dla nas wspólną rolę. Nie możesz już mną tak łatwo manipulować.
— Manipulować?! Starczy, że kobieta odsłoni rąbek piersi, a rozporek ci pęka pod ciśnieniem. Oto jak skomplikowana jest twoja osobowość. Tobą nie trzeba manipulować, Joshua, ty potrzebujesz kuracji hormonalnej. Ja tylko próbuję za ciebie spojrzeć w przyszłość, bo faktem jest, że sam tego nie zrobisz.
— Chryste, Ione! Tak rzadko błyszczysz inteligencją, że aż trudno uwierzyć, iż jesteś podłączona do kilometra sześciennego komórek neuronowych, a nie do mózgu mrówki. To moja szansa, muszę ją wykorzystać. Kiedyś mogę być tobie równy.
— Nie pragnę kogoś równego sobie! — Ione zacisnęła gwałtownie usta. Omal jej się nie wyrwało: Pragnę tylko ciebie. Teraz jednak nie wyznałaby tego nawet na torturach.
— No tak, zauważyłem — odparł. — Na początku nie miałem nic prócz wysłużonego statku. Gdy poskładałem go do kupy, zacząłem lataniem zarabiać na życie. Już czas, żebym wspiął się wyżej. Samo życie, Ione. Trzeba rozwijać się, iść z postępem. I ty powinnaś kiedyś tego spróbować. — Odwrócił się i ciężkim krokiem ruszył między drzewa, odgarniając niecierpliwie zwisające gałązki.
Jeśli chciała go przeprosić, mogła pójść za nim i powiedzieć mu to wyraźnie, do cholery.
Ione odprowadzała go zamyślonym wzrokiem, zapinając przód kamizelki. Co za dupek. Nawet jeśli miał szósty zmysł, to chyba tylko kosztem zdrowego rozsądku.
— Przykro mi — odezwała się osobowość habitatu łagodnym tonem.
Pociągnęła nosem.
— Z jakiego powodu?
— Z powodu Joshui.
— Niepotrzebnie. Chce lecieć, to niech leci. Wcale mnie to nie obchodzi.
— Obchodzi cię. Pasujecie do siebie.
— Jemu to powiedz.
— On też to wie, ale jest dumnym człowiekiem. Jak ty.
— Dzięki, za nic.
— Nie płacz.
Ione spuściła oczy: widziała swe ręce w rozmytych konturach.
Czuła nieznośne pieczenie pod powiekami. Przetarła je z determinacją. Boże, czemu jestem taka głupia? Przecież on miał być tylko zabawką, niczym więcej.
— Kocham cię — rzekł habitat z tak ostrożną domieszką ciepła, że Ione musiała się uśmiechnąć. Wtem skrzywiła się, gdy zakotłowało jej się w żołądku. Zwymiotowała gorzką i obrzydliwą żółcią. Zaczerpnęła w dłonie chłodnej wody ze strumienia, aby przepłukać usta.
— Zaszłaś w ciążę — stwierdziło Tranquillity.
— Tak. Kiedy Joshua wrócił przed lotem na Norfolk.
— Powiesz mu?
— Nie! To by tylko pogorszyło sprawę.
— Obojgu wam pomieszało się w głowach! — zawyrokował habitat z niezwykłym uniesieniem.
Okno za plecami komandora Olsena Neale’a pokazywało przesuwające się gwiazdy. Spośród księżyców Mirczuska widoczna była jedynie Choisya — odległy szarobrązowy sierp, który zjawiał się co trzy minuty nad dolną krawędzią owalnej szyby. Erick Thakrar wzdrygnął się na widok tej gwiezdnej scenografii, ponieważ była zbyt blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki. Przeszło mu przez myśl, że może to pierwsze objawy chorobliwego lęku przed otwartą przestrzenią. Słyszało się już o czymś takim, i to niezbyt miłe rzeczy.
Tamten głos pełen trwogi i rozpaczy, który dobiegł go z „Krystal Moona” — głos piętnastoletniej dziewczyny. Jak wyglądała Tina?
Ostatnio raz po raz zadawał sobie to pytanie. Czy miała chłopaka?
Za jakimi zespołami mood fantasy przepadała? Czy podobało jej się życie na starej międzyplanetarnej jednostce, czy może nie mogła już tego wytrzymać?
Co robiła, do cholery, w przednim przedziale pod antenami telekomunikacyjnymi?
— Zaraz gdy tylko weszliśmy do doku, mikroprądnice termonuklearne zostały przeładowane na „Nolanę” — powiedział. — Nie wwieziono ich nawet na chwilę do pomieszczeń magazynowych Tranquillity, a to oznacza, że obyło się bez wypełniania formalności i wizyty inspektora portowego. Oczywiście, przebywaliśmy wszyscy na pokładzie „Villeneuve’s Revenge”, póki nie zakończył się przeładunek. Nie mogłem wysłać żadnej wiadomości.
— Wytropimy „Nolanę” — zapewnił go Olsen Neale. — Zobaczymy, dokąd trafią te mikroprądnice. W końcu zdemaskujemy całą sieć dystrybucyjną. Dobrze się spisałeś — dodał tonem pocieszenia, gdyż młody kapitan wyglądał jak siedem nieszczęść; w niczym nie przypominał owego bystrego, pełnego wigoru agenta, który przed miesiącami wkręcił się sprytnie na pokład „Villeneuve’s Revenge”.
Nikt z nas przed tym nie ucieknie, synu, pomyślał komandor z żalem. Celowo zniżamy się do ich poziomu, żeby wtopić się w otoczenie, choć cena jest czasem wysoka. Ponieważ nic nie może upaść niżej niż człowiek.
Erick puścił mimo uszu pochwałę.
— Może pan natychmiast aresztować Duchampa i jego załogę — powiedział. — Moje nanosystemowe nagranie z ataku na „Krystal Moona” w zupełności wystarczy, żeby ich skazać. Niech pan zażąda dla nich od prokuratora najwyższej możliwej kary. Łotry skończą na planecie karnej, choć zasługują na coś znacznie gorszego.
Nagrałeś też dowód własnej winy, pomyślał Neale.
— Chyba wstrzymamy się z tym na razie — rzekł na głos.
— Co takiego? Zginęło troje ludzi, żeby były podstawy do oskarżenia Duchampa. Dwoje osobiście zabiłem.
— Jest mi naprawdę przykro, lecz odkąd wyruszyłeś ze swoją misją, okoliczności uległy drastycznej zmianie. Zapoznałeś się z nagraniem sensywizyjnym z Lalonde?
Erick obrzucił go zbolałym spojrzeniem, zgadując, do czego zmierza jego przełożony.
— Tak.
— Terrance Smith włączył „Villeneuve’s Revenge” do organizowanej przez siebie floty. Musimy tam kogoś mieć, Ericku. To legalna operacja z upoważnienia rządu planetarnego, nie mogę zatrzymać go tu siłą. Na Boga, rozmawiamy o Latonie. Miałem dziesięć lat, kiedy zniszczył Jantrita. Zabił przeszło milion ludzi i unicestwił habitat, żeby bezpiecznie wyrwać się na wolność. Edeniści nigdy wcześniej nie stracili habitatu, oni spodziewają się żyć tysiąclecia. Laton mógł przez czterdzieści lat rozwijać swe zbrodnicze machinacje. Cholera, my nawet nie wiemy, do czego zmierza.
Wieści z Lalonde napełniają mnie strachem. Boję się, Ericku, zwłaszcza o bliskich. Nie chcę, żeby dobrał się do nich. Trzeba się dowiedzieć, dokąd odleciał „Yaku”. Nie ma dziś rzeczy ważniejszej. Piractwo i nielegalny handel zakazanymi towarami to w porównaniu z tym betka. Siły zbrojne muszą go dopaść i zgładzić.
Tym razem definitywnie. Nie spoczniemy, póki go nie znajdziemy.
Wysłałem już fleks na Avon; kurier ruszył czarnym jastrzębiem, gdy tylko ludzie z Time Universe donieśli mi o nagraniu.
Czoło Ericka pokryło się zmarszczkami zdziwienia.
— Owszem, czarnym jastrzębiem. — Olsen Neale uśmiechnął się nieznacznie. — One są szybkie i niezawodne. Laton też postara się o taki statek, jeśli damy mu wolną rękę. Dowódcy czarnych jastrzębi mają niezłego pietra.
— W porządku — rzekł Erick z rezygnacją. — Polecę.
— Zdobądź cokolwiek, choćby drobną informację. Co Laton robił w dżungli na Lalonde. Dokąd uciekł „Yaku”. Byle co.
— Będę próbował.
— Możesz zwrócić się do tego dziennikarza, Graeme’a Nicholsona. — Wzruszył ramionami na widok miny Ericka. — Ten człowiek jest sprytny i zaradny. Jeśli ktokolwiek na planecie miał dość oleju w głowie, żeby określić współrzędne skoku „Yaku”, to chyba tylko on.
Erick wstał od biurka.
— Dobra.
— I… uważaj na siebie, Ericku.
Grube zasłony w sypialni Kelly Tirrel całkowicie przysłaniały dwa owalne okna. Ozdobne szklane klosze na ścianach zalewały pomieszczenie słabym turkusowym blaskiem. W księżycowej poświacie biała pościel lśniła niczym tafla jeziora, a skóra dziewczyny była ciemna i pociągająca.
Joshua pieścił ciało Kelly, która rozchyliła nogi, żeby mógł sięgnąć do wilgotnej szpary ukrytej pod włosami łonowymi.
— Jak miło — mruknęła, wijąc się na zwichrzonym prześcieradle.
Joshua otworzył usta, błyskając zębami.
— Cieszę się.
— Jeśli mnie ze sobą zabierzesz, będziesz to miał non stop przez pięć dni. W stanie nieważkości.
— Mocny argument.
— Nie zapominaj o kasie. Collins zapłaci potrójną stawkę za mój przelot.
— Jestem już bogaty.
— Więc bądź bogatszy.
— Chryste, ale się zawzięłaś.
— Narzekasz? Chciałeś spędzić tę noc z kimś innym?
— Ee… nie.
— I dobrze. — Objęła dłonią jego jądra. — Bo wiesz, dla mnie to niepowtarzalna szansa. Jeśli teraz nie błysnę, to już chyba nigdy.
Sensacyjna wiadomość o Ione przeszła mi koło nosa, ponieważ ktoś nie dał mi w porę cynku. — Zacisnęła lekko palce. — W Tranquillity podobne okazje nie trafiają się trzy razy w życiu. Jeśli mi się powiedzie, będę ustawiona: pierwsza kandydatka do awansu, ciekawe zlecenia, wygodne biuro, godziwe wynagrodzenie. Jesteś mi coś winien, Joshua. Jesteś mi winien bardzo dużo.
— A jeśli twoja obecność nie spodoba się najemnikom?
— To już moje zmartwienie. Opiszę ich w taki sposób, że z radością przyjmą moją propozycję. Zbóje o sercu ze złota, herosi w nierównej walce z przerażającymi zastępami Latona. A wszystko to w sensywizji w każdym domu jak Konfederacja długa i szeroka.
Co ty na to?
— Robi wrażenie. — Wciąż czuł nieprzyjemny nacisk na jądra: długie czerwone paznokcie dotykały worka mosznowego trochę za mocno, żeby można było mówić o łaskotaniu. Nie odważy się. Na pewno? Jej elegancki, kosztowny szarobłękitny kostium od Crusto leżał złożony schludnie na krześle obok komody. Zdjęła go z żołnierską starannością, gdy „przygotowywała się” do seksu.
Pewnie by się odważyła. Chryste.
— Jasne, że cię zabiorę.
Uszczypnęła go łobuzersko.
— Ała! — Łzy błysnęły mu w oczach. — Tylko mi nie mów, że ten pomysł cię pociąga. Przecież karierę można robić w różny sposób. Lądowanie na niegościnnej planecie, do tego na tyłach wroga, to już przesadne poświęcenie się dla firmy.
— Co ty tam wiesz. — Obróciła się na bok i wbiła w niego twarde spojrzenie. — Zauważyłeś może, kto w Time Universe jest gospodarzem rozmów w studiu? Nie kto inny, tylko parszywy Matthias Rems. I tylko dlatego, że był w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Farciarz zafajdany. Jest młodszy ode mnie, ledwo co wyszedł ze żłobka. Dostaje trzy dni w czasie najlepszej oglądalności. Sonda wśród widzów pokazała, że jest popularny, bo ma w sobie coś „chłopięcego”. Wychodzi na to, że podoba się niektórym kobietom. Chyba osiemdziesięcioletnim pannom. Agencja nie pozwala mu nagrywać w sensywizji, ponieważ wszyscy by się dowiedzieli, że brakuje mu jaj.
— Ty nie masz tego problemu, nie? — wypsnęło mu się, zanim zdążył pomyśleć.
Przez dwadzieścia dzikich, gorących minut Kelly robiła wszystko, aby pożałował swoich słów.
Tysiąc kilometrów od kosmodromu zgrupowało się dziewiętnaście statków kosmicznych pod dowództwem Terrance’a Smitha: „Gemal” z pięcioma tysiącami żołnierzy na pokładzie, trzy klipery towarowe ze sprzętem i zaopatrzeniem oraz piętnaście okrętów wojennych (w tej liczbie sześć czarnych jastrzębi).
Habitat obserwował, jak zapalają się silniki, a flotylla z przyspieszeniem lg rusza w kierunku Mirczuska. Statki adamistów z „Gemalem” na czele ustawiły się w prostym szeregu, który niepokorne czarne jastrzębie otoczyły kołem. Czujniki platform strategicznoobronnych wykryły intensywny przepływ zaszyfrowanych informacji między statkami, kiedy testowano kanały łączności i uzgadniano założenia taktyczne.
Grupa uderzeniowa zakręciła, by wejść nad zaciemnioną półkulę gazowego olbrzyma. Gdy znajdowała się osiemdziesiąt cztery tysiące kilometrów nad powłoką skłębionych chmur, strumienie wylotowe zmalały i znikły. Flotylla zbliżała się do punktu o współrzędnych skoku. Tranquillity dostrzegało nikłe błękitne rozbłyski silników jonowych, utrzymujących statki dokładnie na wyznaczonym kursie. Wreszcie zaczęły się chować panele termozrzutu i zespoły czujników. Czarne jastrzębie, pozbawione ograniczeń obowiązujących jednostki adamistów, odskoczyły od głównej kolumny, tworząc w przestrzeni idealną rozetę. Technobiotyczne statki wykonały manewr translacyjny: skoczyły naprzód, aby przeprowadzić rozpoznanie i przestrzec resztę grupy przed ewentualnym zagrożeniem. Zamykające się wloty tuneli czasoprzestrzennych wywołały falę grawitacyjną, która podrażniła czułe organiczne detektory mas habitatu.
„Gemal” wykonał skok. Tranquillity obliczyło pozycję i wektor prędkości okrętu wojennego. Tor lotu biegł prosto ku Lalonde. Pozostałe statki jeden po drugim docierały do tego samego punktu, gdzie uaktywniały węzły modelowania energii, wyślizgując się z czasoprzestrzeni.