Osiem

Minęło kolejne dwanaście godzin. Na jednym z księżyców orbitujących wokół gazowego giganta pojawiły się trzy nowe kratery. W oczach Rione, gdy kontaktowała się z mostkiem, widać było ogniki gniewu.

— Otrzymaliśmy kolejną odpowiedź od DON-a.

— Tak?

— Mogę ci ją puścić, jeśli masz na to ochotę, ale podsumowując jego przydługi wywód, powtórzył, że nie widzi możliwości wydania jeńców, dopóki nie dojdziemy do sensownego porozumienia w kwestii rekompensaty.

— Usta Wiktorii ułożyły się w parodię uśmiechu. — Nasze testy broni nie były specjalnie perswazyjne.

Geary przymknął powieki i policzył wolno do dziesięciu, zanim je ponownie otworzył.

— Czy to jest pogwałcenie postanowień traktatu?

Spoglądała w jego kierunku, ale na pewno nie na niego.

— Prawdopodobnie.

— Prawdopodobnie? W takim razie kiedy będziemy mieli do czynienia ze złamaniem jego zapisów?

— Nie wiem! Jednego jestem pewna: dyskusja na temat tego, czy DON łamie postanowienia, może trwać latami, jeśli wezmą się za to wytrawni prawnicy.

Geary mógł się jedynie domyślać, jak wściekły ma wzrok w tej chwili. Z pewnością pokazał jej, co czuje.

— Nie mamy tyle czasu na dyskusje i niech mnie diabli porwą, jeśli pozostawię los naszych jeńców w rękach prawników.

Zapomniał, że Desjani wciąż jest podłączona do tego kanału. Przypomniała mu się jednak, mówiąc:

— Nie dysponujemy czasem ani prawnikami, ale kamyków nam nie brakuje.

Rione, zamiast natychmiast odrzucić tę sugestię z niesmakiem, jak to miała w zwyczaju, zamilkła na moment, pogrążając się w zamyśleniu.

— Kolejny pokaz siły może być dobrym pomysłem, ale nie dlatego, że dotknie w jakikolwiek sposób DON-a. Dzięki temu zyskamy inny i być może skuteczniejszy sposób nacisku na niego. Potrzebujemy pokazu, który uświadomi mieszkańcom tego systemu, jak wielkie niebezpieczeństwo ściąga im na głowy ukochany przywódca. Wtedy sami obywatele Dunai zaczną nalegać, by przestał nas prowokować.

Zainspirowana tymi słowami Desjani uniosła palec, spoglądając raczej na Geary’ego niż w kierunku Wiktorii.

— Momencik — poprosiła, odwracając się do wachtowego z działu uzbrojenia. — Poruczniku, słyszeliście o tak zwanym efekcie odbicia przy strzelaniu kamykami?

— Tak, kapitanie. To zdarza się czasami, gdy głowica kinetyczna zejdzie za bardzo z toru i odbije się od atmosfery planety, zamiast wejść w nią pod dużym kątem.

— Zgadza się. Proszę sprawdzić, czy jesteśmy w stanie zrobić coś takiego rozmyślnie. Chciałabym, aby głowica spłonęła w atmosferze, nie trafiając w żaden cel, albo odbiła się od niej i ponownie poleciała w przestrzeń. Niech to wygląda na błąd w sztuce.

— Chcesz im zrobić pokaz sztucznych ogni? — zapytał Geary, uśmiechając się szeroko.

— I to wielki — odparła. — Pozwól mi użyć więcej niż trzech kamyków tym razem, a rozświetlę niebo nad całą planetą tego DON-a.

Rione jak zwykle nie dopowiedziała jej bezpośrednio, kierując kolejne słowa do Geary’ego.

— To znakomity pomysł, admirale. Dodajmy do tego przekaz nadawany na wszystkich częstotliwościach, w którym przemówi pan do tutejszych Syndyków. Myślę, że tym sposobem stworzymy taki nacisk na DON-a, że przestanie robić problemy.

— A jeśli nie — odparł Geary — osobiście spuszczę mu na łeb kolejną głowicę kinetyczną i niech się prawnicy potem spierają, czy było to pogwałcenie zapisów traktatu.

To oświadczenie Wiktoria skwitowała krzywym uśmieszkiem.

— Wydawało mi się, że będziesz wzorem do naśladowania dla swojej kapitan, ale widzę, że jest odwrotnie, i to ona ma wpływ na ciebie.

Gdy jej hologram zniknął, Geary zauważył, że Desjani promienieje ze szczęścia.

— Wiesz — zwierzyła mu się — to pierwsze słowa tej kobiety, które naprawdę mnie ucieszyły.

Nie odpowiedział, cały czas się zastanawiał, dlaczego ostatnie słowa Wiktorii były takie istotne. Sięgnął pamięcią do pierwszego spotkania z Tanią, do tego, jakie wywarła na nim wrażenie, a zwłaszcza do szoku, który przeżył, widząc, jak wielkie zbrodnie była w stanie popełnić, uważając je za naturalne konsekwencje prowadzenia wojny…

— To jest to.

Desjani spojrzała na niego pytająco. Dopiero w tym momencie zrozumiał, że zamilkła, gdy tylko dostrzegła jego głębokie zamyślenie. Ostatnimi czasy robiła to coraz częściej, pozwalając mu na przemyślenie pewnych spraw, ale on tego prawie nigdy nie zauważał.

— Domyślam się, że mówisz o czymś ważniejszym niż moje opinie na temat niektórych polityków — rzuciła.

— Dzięki, że pozwoliłaś mi przemyśleć tę sprawę. Zawsze to robisz, co niezmiernie mi pomaga. Masz rację. Mówiłem o tym, jak politycy mnie postrzegają. — Geary wskazał głową na swój wyświetlacz i widoczną na nim zamieszkaną drugą planetę. — Ten DON wie, że ma do czynienia ze mną. Nie z innym oficerem floty, tylko z Johnem Gearym.

W jej oczach pojawił się błysk zrozumienia.

— Z człowiekiem, który nie nakaże bombardowania planety bez wyraźnego powodu. Który postępuje zgodnie z dawnym poczuciem honoru. Wiemy przecież doskonale, że wieści o twoich działaniach obiegły lotem błyskawicy całą przestrzeń Światów Syndykatu.

— Owszem, i to nam się przysłużyło niejednokrotnie podczas wojny. Ale ten DON uważa, że może sobie z nami pogrywać, ponieważ wstrzymam się od barbarzyńskich metod działania. — Geary spojrzał na nią, robiąc ponurą minę. — Ciekawe, czy jego nastawienie ulegnie zmianie, gdy dowie się, że ma do czynienia z innym oficerem floty Sojuszu.

— Z kimś, kto jest nieco mniej cywilizowany? — zapytała.

— Taniu, nie chciałem…

— Wiem dokładnie, co chciałeś powiedzieć, ale to mi nie przeszkadza, ponieważ trafiłeś w sedno. — Desjani zafrasowała się nagle. — Potrafię zastraszać ludzi, niemniej…

— Wydaje mi się, że DON powinien otrzymać wiadomość od oficera dowodzącego operacją uwolnienia jeńców, a ty…

— Jesteś pewien, że to powinnam być ja? — zapytała znacznie ostrzejszym tonem. — Nie mogę być zawsze tą, którą pierwszą bierzesz pod uwagę.

— Celna uwaga. — Mimo że idealnie nadawała się do wykonania tego zadania, nie mógł rozbudzić w pozostałych oficerach poczucia, iż jest przez niego faworyzowana. Pomyślał przez chwilę. — Tulev.

— Świetny wybór — pochwaliła go Desjani. — Jeśli Syndycy mają dokładne dane na temat naszych dowódców, znajdą jego nazwisko na listach nielicznych ocalonych mieszkańców Elyzji. DON będzie wiedział, że ma do czynienia z oficerem, którego planetę Syndycy zamienili w nie nadające się do ponownego zamieszkania piekło.

— Połączę się z Tulevem, a ty przygotuj im to widowisko. Myślę, że DON zmieni zdanie gdzieś pomiędzy wiadomością od Tuleva a twoimi fajerwerkami.


* * *

Widowisko rozpoczęło się, gdy flotę Sojuszu od drugiej planety dzieliło niespełna trzydzieści minut świetlnych.

— I co na to powiesz? — zapytała z dumą w głosie Desjani.

— Nie wiem, jakie wrażenie odniosą Syndycy, ale mnie zaparło dech w piersiach — przyznał Geary. Na tej części wyświetlacza, na której miał wyłącznie przekaz w widzialnym paśmie widma, dwie trzecie planety pokrywała mieszanina bieli i błękitu, podczas gdy reszta globu, skrytego w mroku nocy, błyszczała od świateł wielkich miast. Przed momentem jednak dominującym źródłem światła były długie smugi, które przeszyły niebo ciemnej strony, kierując się ku dziennej, gdzie mimo dobrej pogody także były doskonale widoczne.

Wiadomość od Tuleva dotarła na powierzchnię na pół godziny przed salwą głowic kinetycznych wymierzonych w nieistniejące cele. Stary kapitan z jeszcze większą niż zwykle beznamiętnością w głosie i kamienną twarzą wypowiedział kilka zdań, nie podnosząc nawet na moment głosu, co sprawiło, że jego słowa zabrzmiały bardziej złowieszczo niż rzucane w gniewie groźby.

— Wasz przywódca pogrywa sobie z flotą Sojuszu, licząc na to, że wyrwie od nas jakieś pieniądze. Otrzymałem zadanie uwolnienia wszystkich jeńców przebywających w tym systemie i bezpiecznego przetransportowania ich na pokłady okrętów. Wykonam je bez względu na to, jakich środków będę musiał użyć. Nie mam zamiaru tolerować dalszej gry na zwłokę ani stawiania kolejnych żądań. Macie trzy godziny na poinformowanie nas o gotowości do pokojowego i bezwarunkowego przekazania jeńców pod naszą opiekę. Jeśli ten termin zostanie przekroczony, podejmę niezbędne działania. Na honor naszych przodków. Mówił kapitan Tulev. Bez odbioru.

Teraz flota znajdowała się o wiele bliżej planety, więc odpowiedź mogła przyjść już po godzinie. Geary wciąż jeszcze był na mostku, gdy zgłosili się do niego emisariusze.

— Nadal upiera się przy swoim.

Geary odczekał chwilę, zanim odpowiedział Rione, chcąc mieć pewność, że się nie przesłyszał.

— DON tego systemu nadal żąda od nas okupu? — Z jakiegoś powodu chciał doprecyzować tę kwestię, żeby nie było żadnych najmniejszych niedomówień.

— Tak. Można nawet powiedzieć, że upiera się przy tym stanowisku.

Obok Rione pojawiło się nowe okno wyświetlacza.

Przywódca tutejszych Syndyków przez całe wystąpienie miał minę, którą Geary tak często widywał na twarzach rozmawiających z nim DON-ów. Nazwał ją nawet w myślach Srogim Marsem.

— Spodziewaliśmy się po słynnym admirale Gearym czegoś więcej niż prób przestraszenia niewinnych mieszkańców naszej planety. Cywilizowani ludzie nie negocjują w taki sposób, a żywe światło gwiazd z pewnością przygląda się podobnym działaniom z ogromną niechęcią. — Mina DON-a nieco złagodniała, gdy jego twarz przybrała maskę Gniewnego Marsa. — Nie obawiamy się dochodzić naszych praw wynikających z wypracowanego przez obie strony traktatu, który zakończył tę długą wojnę. Jeśli zajdzie taka konieczność, będziemy się bronić wszystkimi dostępnymi metodami. Moim zadaniem jest zapobieżenie jakimkolwiek próbom ataku i lądowania na tej pokojowo nastawionej planecie.

Desjani prychnęła głośno.

Teraz twarz DON-a przybrała wyraz Rozsądnego Smutku.

— Doszłoby do tragedii, gdyby ktoś ucierpiał na skutek niemożności porozumienia między nami. Pieniądze nie są ważniejsze od życia ludzkiego. Oczekuję zaprzestania kolejnych pokazów siły i ogłoszenia powrotu do negocjacji, podczas których wypracujemy rozwiązanie zadowalające obie strony.

Gdy hologram DON-a zniknął, Geary przez dłuższą chwilę spoglądał w przestrzeń, którą do niedawna zajmował ekran wyświetlacza, nie chciał bowiem odezwać się zbyt pochopnie i zdradzić, o czym myśli.

— Dobrze — przemówiła za niego Desjani. — Teraz potrzebuję tylko jednego kamyka. I dokładnych koordynat kryjówki tego ścierwa.

— Nie wykazał żadnych oznak skłonności do ustępstw — oznajmił generał Charban, jakby tego nie wiedzieli. — Potrzebujemy większego nacisku. Czegoś, co uświadomi mu, że i my nie ulegniemy. Może kolejnej równie widowiskowej akcji…

Desjani, znajdująca się poza polem widzenia emerytowanego generała, przewróciła teatralnie oczami, ale gdy ponownie przemówiła, emisariusze z pewnością ją usłyszeli.

— Oni nadal z nami pogrywają, ponieważ są przekonani, że ktoś taki jak honorowy do bólu Black Jack nie jest w stanie ich skrzywdzić. Będą się dalej stawiali i mnożyli żądania, ponieważ uważają, że cały czas blefujemy.

Geary przytaknął, decydując, że może w końcu zabrać głos.

— Myślę, że masz całkowitą rację. A skoro ten baran tak uważa, to i pozostali DON-owie Światów Syndykatu muszą być święcie przekonani, że moja niechęć do zabijania ludności cywilnej i bombardowań planet wynika z tego, iż jestem zbyt miękki.

— Co oznacza — dodała Desjani — że jeśli ten DON dostanie, co chce, pozostali także zaczną żądać od nas okupów za wydanie naszych chłopców.

John spojrzał raz jeszcze na emisariuszy Rady. Charban kręcił głową, krzywiąc się niemiłosiernie, a Rione po prostu siedziała w fotelu, patrząc na niego całkowicie obojętnie. Nie potrafił powiedzieć, czy zgadza się z nim czy wręcz przeciwnie, ma na ten temat odmienne zdanie.

— Do wejścia na orbitę drugiej planety zostało niespełna pięć godzin — oświadczył. — Daliśmy mu jasno do zrozumienia, czego oczekujemy. To, czego żądamy, mieści się w ramach zawartego traktatu pokojowego. Moim zdaniem nie pozostaje nam nic innego, jak pokazać im i przy okazji wszystkim pozostałym Syndykom, co spotka tych, którzy zastosują w przyszłości podobną taktykę. Muszą w końcu zrozumieć, że moje poczucie honoru nie ułatwi im lekceważenia Sojuszu.

— Co zamierzasz? — zapytała Rione. — Zawarliśmy z nimi porozumienia pokojowe.

— Te same, które obligują ich do tego, czego za nic nie chcą zrobić. DON zapowiedział właśnie, że jest gotów użyć wojska, by uniemożliwić nam zabranie naszych jeńców.

— Tak, to prawda — przyznała Rione, co sprawiło, że Charban teraz na nią łypał złym okiem.

— Dlatego zamierzam wysłać tam siły, które pozwolą nam ewakuować bezpiecznie wszystkich jeńców. To oznacza zniszczenie wszystkich instalacji obronnych, jakie mogą zagrozić oddziałom desantowym albo okrętom znajdującym się na niskich orbitach, odcięcie syndyckim siłom planetarnym możliwości dotarcia w pobliże obozu i przeciwdziałanie każdej formie ataku skierowanego przeciw naszym ludziom.

Desjani wypowiedziała bezdźwięczne: „Tak!”

Charban jednak znów zaczął kręcić głową.

— Jest jeszcze za wcześnie, by podejmować tak drastyczne działania. Następstwa prawne…

Geary, mając chwilowo dość polityków wszelkiej maści, przerwał mu w pół zdania.

— Ma pan prawo do swojej opinii, generale, ale tak się składa, że to ja dowodzę tą flotą, nie pan.

Charban poczerwieniał lekko na twarzy i spojrzał na Rione.

— Nie możemy zatwierdzić tej akcji.

Wiktoria jednak nadal siedziała spokojnie, nie udzielając swojemu koledze większego poparcia niż przed momentem Geary’emu.

John wyciągnął rękę w kierunku klawiszy, którymi mógł zakończyć te połączenia.

— Zrobię to bez względu na to, czy wam się podoba czy też nie — oznajmił. — Chyba że któreś z was zostało upoważnione przez Radę do usunięcia mnie ze stanowiska. Dziękuję za przedstawienie waszego punktu widzenia. — Opuścił palec i hologramy obojga polityków zniknęły z mostka.

Desjani z płonącymi oczyma chwyciła go za rękę i obróciła twarzą do siebie. Pochyliła się mocno i wyszeptała, mimo że byli wciąż oddzieleni od wachtowych barierą pola siłowego, które uniemożliwiało osobom postronnym podsłuchiwanie ich rozmów.

— To doskonała decyzja i idealny sposób traktowania polityków. Na światło żywych gwiazd, kocham pana, admirale.

— To niezbyt profesjonalne słowa, Taniu — napomniał ją, także nie podnosząc głosu.

— Mam to gdzieś. Skopmy tyłki paru Syndykom, kochanie.


* * *

Zwołana w wielkim pośpiechu odprawa z pewnością zdziwiła wielu dowódców, ale gdy Geary przedstawił im swoje plany, na zatroskanych twarzach pojawiły się natychmiast szerokie uśmiechy aprobaty. Nikt w tej flocie nie zamierzał protestować przeciw bombardowaniu Syndyków, mimo że zawarto z nimi traktat pokojowy. Właśnie dlatego admirał uznał, że nie ma wyjścia i musi im przedstawić wszystkie zastrzeżenia.

— Należy ograniczyć działania wyłącznie do tych, na które zezwalają nam zapisy traktatu. Syndycy z tego systemu pogwałcili porozumienia pokojowe, odmawiając nam dostępu do jeńców, co mieliśmy zagwarantowane w podpisanej przez obie strony umowie, co więcej, zagrozili militarną odpowiedzią, gdybyśmy próbowali wyegzekwować swoje prawa. Z tego też powodu czuję się w obowiązku poinformować, że podejmiemy stosowne działania, by uwolnić naszych chłopców. Ale to nie oznacza nieograniczonego użycia siły. Generale Carabali.

— System celowniczy floty wybierze listę celów, które następnie zbombardujemy, aby utworzyć bezpieczny korytarz dla jednostek desantowych. Chciałabym, abyście zapoznali się z tą listą i przekazali ją następnie dowódcom wahadłowców celem sprawdzenia, czy nie pominięto czegoś istotnego z ich punktu widzenia. Jakie będą zasady pola walki dla moich komandosów? — zapytała.

— Tuż przed lądowaniem oddziałów desantowych wyślemy Syndykom informację, że nie zaatakujemy ludzi, którzy będą się trzymać z dala od terenu walk, natomiast jeśli ktoś zdecyduje się na czynne stawianie oporu albo spróbuje namierzyć nasze wahadłowce, zostanie zneutralizowany.

Carabali uśmiechnęła się pod nosem.

— Ta informacja wystarczy moim podkomendnym.

W tym momencie zabrał głos generał Charban, i to takim tonem, jakby był na przyjacielskiej stopie z większością obecnych oficerów.

— Niezwykle ważne jest, aby pani oddziały stosowały się ściśle do wytycznych i zachowały najwyższy poziom powściągliwości podczas wykonywania tej misji.

— To oczywiste — odparła spokojnie Carabali.

— Jak zapewne wszyscy wiemy, nasi komandosi znani są z ogromnej powściągliwości — wtrącił Duellos.

Wokół stołu przetoczyła się fala śmiechów.

Carabali skinęła głową Duellosowi nadal uśmiechnięta, ale rozbawienie Charbana wyglądało na nieco wymuszone.

— W grę wchodzi oczyszczenie dość sporego terenu — zauważył Tulev. — Powinniśmy zająć się tym nie tylko po to, by zapewnić bezpieczeństwo transportowanym jeńcom, ale także by dać nauczkę DON-om z innych syndyckich systemów, by nie myśleli nawet o próbach wymuszania na nas okupu za przetrzymywanych obywateli Sojuszu.

— Racja — poparł go Geary. — Drugorzędnym, lecz nie mniej ważnym zadaniem tej misji będzie oświecenie wszystkich Syndyków, którzy wciąż przetrzymują naszych jeńców, żeby nie próbowali użyć ich jako karty przetargowej. Jeśli ktoś spróbuje podobnej strategii, zapłaci o wiele wyższą cenę, niż zamierzał za nich uzyskać. Nie chcę stawać przed podobnym problemem w kolejnym systemie gwiezdnym. Nie natrafimy z pewnością na żadne zagrożenia ze strony okrętów wojennych, skupmy się zatem na stanowiskach obrony planetarnej i orbitalnej. Nie radzę lekceważyć tej broni. Strumień cząstek z działa mającego zasilanie z elektrowni naziemnej może osiągnąć moc pozwalającą mu na przebicie poszycia pancernika. Dlatego wszystkie jednostki pozostające na wyznaczonych pozycjach będą wykonywały nieustanne losowo generowane manewry unikowe. Jakieś pytania?

— Nie powinniśmy zniszczyć wszystkich okrętów, które są budowane w tym systemie? — Głos zabrał komandor Neeson.

— Nie. One nie stanowią żadnego zagrożenia dla naszej misji. Zniszczenie ich narusza poza tym postanowienia traktatu pokojowego, którego jesteśmy sygnatariuszem. — Geary rozejrzał się po zebranych. — Zróbmy to jak trzeba. Nie dlatego, że Syndycy będą nam to potem wypominać, ale dla zachowania honoru naszej floty. Dlatego informuję już teraz, że nie zamierzam tolerować żadnego „przypadkowego” otwarcia ognia na niezatwierdzony cel. Nie chcę słyszeć o żadnych „niewytłumaczalnych awariach” systemów celowniczych ani „niezawinionych opóźnieniach” mechanizmów odpalania. — Kilku oficerów udawało niewiniątka, paru zamarkowało zaskoczenie i oburzenie jego sugestiami, ale większość zareagowała zdrowym śmiechem. — Jeszcze jakieś pytania? Nie mamy zbyt wiele czasu na przygotowanie tej operacji, więc jeśli ktoś dostrzeże potencjalne problemy, ma natychmiast o nich meldować, abyśmy mogli trzymać się harmonogramu.

Nikt już o nic nie pytał, aczkolwiek tuż po tym, jak skończył mówić, Jane Geary posłała mu długie spojrzenie, zanim zniknęła jak pozostali oficerowie. Zresztą nie spodziewał się pytań. Nie po tej flocie. Musiałby się tłumaczyć wyłącznie w przypadku, gdyby zrezygnował z użycia siły w podobnej sytuacji.

Zdecydowana większość dowódców zniknęła z sali odpraw niemal natychmiast, razem z nimi wyłączyli się także emisariusze Rady. Z Gearym i Desjani zostało tylko dwóch kapitanów: Duellos i Badaya.

Ten ostatni uśmiechał się z aprobatą.

— Widać gołym okiem, jak ta decyzja jest nie w smak naszym politykom. Ale operacja pomoże utrzymać Syndyków w ryzach. Warto im przypomnieć, kto tutaj tak naprawdę rządzi.

— Oby miał pan rację — odparł Geary, nie protestując przeciw słowom Badayi, ale też nie popierając ich w otwarty sposób. Nie cierpiał takich politycznych w gruncie rzeczy wybiegów, ale z tym człowiekiem musiał się cackać jak z jajkiem. Badaya zasalutował, mrugnąwszy znacząco do Desjani, i zniknął.

Wkurzona Tania zmierzyła wzrokiem Duellosa.

— Mam nadzieję, że ty nie będziesz niczego insynuował?

— Ja? Czy ja kiedykolwiek coś insynuowałem? — Duellos spojrzał na nią, unosząc znacząco brew. — Chciałem po prostu zapytać, jak ci się to udało.

Teraz ona z kolei zrobiła minę niewiniątka.

— Nie miałam z tym nic wspólnego. Admirał sam podjął decyzję.

— Zupełnie sam?

— Tak — odparła. — No… prawie sam.

— Prawie? — Duellos pokiwał głową, rozkładając ręce. — Nie łaknę krwi, admirale, ale uważam, że podjął pan jedyną słuszną decyzję, i to, jak słyszałem, prawie sam.

— Słucham mądrych rad ze wszystkich stron — odparł Geary. — A ponieważ bardzo cenię sobie pańskie oceny i rozsądek, ta pochwała tym bardziej mnie cieszy.

Duellos wstał i ukłonił mu się przesadnie nisko.

— Tracimy tutaj czas — stwierdził. — Ta sprawa odciąga nas od najistotniejszego zadania. Dlaczego nasz rząd uparł się przy tej operacji, skoro tak bardzo zależy mu na szybkim rozpoznaniu zagrożeń związanych z Obcymi? — Proszę mnie powiadomić, jeśli pozna pan odpowiedź na to pytanie.

Duellos wykonał gest, jakby chciał się rozłączyć, ale w ostatniej chwili zatrzymał rękę.

— Czy to nie ironia losu? Spędziliśmy długie miesiące, wracając do domu i rozmyślając o obcej rasie, której istnienie podejrzewaliśmy. A teraz, lecąc do Obcych, zastanawiamy się nad motywami naszego rządu. To mi przypomniało, że powinien pan mieć oko na komandosów. Przedstawione zasady pola walki mogą być przez nich bardzo łatwo zinterpretowane jako pozwolenie na zabicie każdego, kto wyda im się podejrzany albo niebezpieczny.

— Ufam Carabali, ona potrafi ich utrzymać w ryzach, ale może być pan pewien, że sprawdzę dwa razy, czy zrozumiała, kiedy wolno im używać broni.

— To byłoby wskazane, podobnie jak w przypadku moich kolegów z okrętów. — Duellos zapatrzył się gdzieś w przestrzeń. — Niełatwo pokonać przyzwyczajenia nabyte podczas stulecia strzelania do wszystkiego, co kojarzy się ze Światami Syndykatu — dodał z nutą smutku w głosie.

Po zniknięciu hologramu Duellosa Geary jeszcze przez moment nie spuszczał oka z miejsca, w którym przed chwilą znajdował się kapitan. To odciąga nas od właściwego zadania. Tak. Duellos ma rację, wskazując na ogromną stratę czasu potrzebnego na uratowanie tych jeńców.

— Taniu, dopilnuj, żebym po opuszczeniu tego systemu skupił się całkowicie na problemie Obcych.

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

— Coś cię zaniepokoiło?

— Nie mam pojęcia, co kryje ten obóz jeniecki, a raczej kto w nim siedzi, ale nie powinienem tracić więcej czasu na podobne rzeczy, kiedy mam przed sobą tak poważne zadanie. Jeśli trafimy tutaj na coś, co może mnie odciągnąć od problemu Obcych, zadbaj, abym do niego wrócił.

— Szkoda, że nie powiedziałeś tego, zanim Roberto się rozłączył. Czasami jesteś tak uparty, że przydałaby mi się pomoc we wbiciu ci czegoś do głowy.


* * *

Wiele syndyckich satelitów krążących ongiś wokół drugiej planety i należących do jej systemów obronnych albo mających na swoich pokładach wojskowe sensory wczesnego ostrzegania zostało zamienionych w chmury szczątków wchodzących kolejno w atmosferę. Likwidacji uległy także cztery wielkie platformy z pociskami rakietowymi.

Gdy flota wchodziła na orbitę głównej planety systemu, Geary raz jeszcze obrzucił spojrzeniem Rione, ona jednak nadal nie zdradzała gestem, miną ani słowem, jaki ma stosunek do jego ostatnich posunięć.

— Nadal nie mamy odpowiedzi od DON-a?

— Nie. Wciąż słyszymy tylko litanię żalów wylewanych z powodu niszczenia nikomu nie wadzących satelitów.

Admirał przełączył się na osobę widoczną w lewym oknie jego wyświetlacza.

— Jak wygląda sytuacja, generale?

Carabali spoglądała właśnie na jakieś dane w innej części konsoli dowodzenia. Była odwrócona bokiem do Geary’ego i nie zmieniając pozycji, skinęła mu z szacunkiem głową.

— To piękny dzień na przeprowadzenie wymuszonej ewakuacji personelu, admirale.

— Oni nadal szykują się do walki? — zapytał Geary.

— Siły planetarne zostały rozśrodkowane na pozycjach wyjściowych wokół obozu jenieckiego — odparła Carabali. Na mostku „Nieulękłego” pojawił się kolejny ekran wyświetlacza przedstawiający satelitarny obraz omawianego terenu. — Na razie jednak nie zaobserwowaliśmy prób wywlekania jeńców z baraków i robienia z nich żywych tarcz. Syndycy usadzili wszystkie pojazdy latające, niemniej obóz znajduje się w polu rażenia licznych baterii dział i wyrzutni rakiet.

— Sądzi pani, że będą walczyli?

— Uważam, admirale, że nadal mają nadzieję, iż wycofa się pan w ostatnim momencie. To by tłumaczyło, dlaczego nadal nie próbują zasłaniać się jeńcami. Wiedzą, że to by nas rozwścieczyło. Jeśli mam rację, wycofają się, jak tylko zobaczą jednostki desantowe. Niewykluczone jednak, że otrzymają rozkaz powstrzymania nas za wszelką cenę, gdy tylko wyślemy na dół naszych chłopców.

Geary zamyślił się, zasłaniając czoło dłonią.

— Pani emisariusz, byłbym wdzięczny, gdyby zechciała mi pani podpowiedzieć, co może myśleć teraz tutejszy DON.

Przez dłuższą chwilę nie miał pewności, czy mu odpowie, ale w końcu przemówiła.

— Postawił wszystko na jedną kartę, licząc, że pan się wycofa. Ale pan tego nie zrobił, co przy jego dalszym uporze zapędziło go w ślepy zaułek. Jeśli nie rozkaże przeciwstawić się naszemu atakowi, wyjdzie na słabeusza i wielkiego głupca. Jeśli będzie walczył, ludzie uznają tylko, że nie potrafi kalkulować. Przywódca tego rodzaju, pomimo posądzeń o głupotę, może przetrwać, zwłaszcza gdy jego podwładni widzą, że walczy do samego końca, ale prędzej piekło zamarznie, niż ludzie pójdą za kimś, kto jest nie tylko głupi, ale i słaby. Tak wygląda pokrótce moja ocena sytuacji.

Desjani zmarszczyła brwi, rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku Rione, a w końcu wzruszyła gniewnie ramionami.

— Zgadzam się z jej oceną — wyszeptała do Geary’ego.

— Zatem mamy tylko jedno wyjście. — Uaktywnił system bombardowań; cyfry zegara odliczającego czas do odpalenia głowic powoli zbliżały się do zera. Kilka minut później okręty rozpoczęły operację, wypluwając kolejne głowice kinetyczne.

Salwa przebiła atmosferę planety niczym dziwaczny śmiercionośny deszcz. Każda metalowa kula mknęła z gigantyczną prędkością, przyspieszając coraz bardziej aż do momentu uderzenia w cel. Wtedy cała energia zamieniała się w falę totalnego zniszczenia. Mieszkańcy Dunai widzieli te pociski, bez trudu mogli też określić miejsca, na które spadną, ale nie dysponowali niczym, co powstrzymałoby głowice wystrzeliwane z tak niskiej orbity, i mieli dosłownie minuty na reakcję. Sensory pokazywały załogi uciekające pieszo i pojazdami z namierzonych umocnień i innych celów naziemnych. Także jednostki rozmieszczone wokół obozu wycofywały się w panice z zajmowanych dotąd pozycji.

Bombardowanie zaplanowano tak, by głowice uderzyły niemal jednocześnie, dodatkowo wzmacniając psychologiczne działanie ataku. Z fizycznego punktu widzenia nie było takiej potrzeby. Gdy głowice kinetyczne sięgnęły celów, instalacje obronne Syndyków zamieniły się w dymiące kratery. Budowle kryjące sensory i centra dowodzenia legły w gruzach, a drogi i mosty zniknęły z powierzchni planety. W ciągu niespełna minuty zlikwidowano całkowicie linie obrony ciągnące się wzdłuż korytarza, którym miały przelatywać wahadłowce z komandosami Sojuszu, i oczyszczono przedpole wokół obozu.

— Wydajcie rozkaz startu oddziałom ewakuacyjnym — zakomenderował Geary.

Od wszystkich transportowców i kilku okrętów liniowych oraz pancerników oderwały się wahadłowce. Carabali uznała, że w obozie powinny się pojawić spore siły piechoty, a on bez wahania wydał na to zgodę. Wciąż zbyt dobrze pamiętał wydarzenia z bitwy na Heradao.

Gdy maszyny weszły w atmosferę i zaczęły podchodzić do lądowania, zauważył, że Desjani przygląda się im z dziwnym wyrazem twarzy.

— Czy coś jest nie tak?

— Przypomniałam sobie coś. — Nie powiedziała nic więcej a on nie naciskał, wiedząc, że nie jest i być może nigdy nie będzie gotowa, podzielić się z nim wspomnieniami, które ją prześladowały.

Wyglądało na to, że syndycka obrona została kompletnie zdezorganizowana. Prócz piechoty kręcącej się opodal obozu nie zanotowano żadnych oznak aktywności sił zbrojnych.

— Dwadzieścia pięć minut do lądowania pierwszego wahadłowca — zameldowała Carabali. Ona także leciała na planetę, ale znajdowała się w maszynie, która wyląduje jako jedna z ostatnich. — Na razie nie napotkaliśmy oporu.

— Zarejestrowaliśmy odpalenie rakiet z powierzchni… — W tym samym czasie nadszedł komunikat od wachtowego z systemów uzbrojenia. Geary od razu otrzymał pełen przekaz na swoje wyświetlacze. — Pociski balistyczne średniego zasięgu wystrzelono z silosów znajdujących się na północny zachód od obozu. Mamy też niewielkie pociski samosterujące nadlatujące ze wschodu.

Musiał nacisnąć trzy klawisze, by otrzymać podpowiedz systemu.

— „Nieustraszony”, „Determinacja” i „Groźny”, powstrzymajcie te pociski. „Lewiatan” i „Smok”, zniszczcie wskazane wyrzutnie głowicami kinetycznymi. — Pociski manewrujące stanowiły o wiele większy problem. Leciały nisko, tuż nad ogromną metropolią. Zniszczenie ich z orbity bez strat wśród ludności cywilnej było bardzo trudnym zadaniem. — „Kolos” i „Ingerencja”, zlikwidujcie wyrzutnie tych rakiet, ale ze zniszczeniem ich samych poczekajcie, aż opuszczą przestrzeń nad przedmieściami.

— Przedmieścia znajdują się bardzo blisko obozu — przypomniała mu Desjani. — Nie będziemy mieli zbyt wiele czasu na zajęcie się tymi pociskami.

— Nie możemy posłać piekielnych lanc na miasto pełne ludności cywilnej.

— To oni zmuszają nas do podjęcia takiej decyzji! — upierała się Desjani, gdy piekielne lance z „Nieustraszonego”, „Determinacji” i „Groźnego” niszczyły w stratosferze pociski balistyczne, a kamyki z „Lewiatana” i „Smoka” równały z ziemią miejsca, z których je odpalono. Wprawdzie było to zatrzaskiwanie drzwi stajni po tym, jak już pouciekały z niej konie, ale przynajmniej zyskiwali pewność, że tymi wrotami już nic nigdy się nie wymknie. Rakietom ciężko się startuje z dna dymiących kraterów.

— Wiem, ale… — Geary zamilkł nagle. Zauważył coś dziwnego na jednym z wyświetlaczy. — Co robi „Dreadnaught”? — Pancernik mknął w dół, opuszczając orbitę znajdującą się tuż nad górnymi warstwami atmosfery. — „Dreadnaught”? Co wy wyprawiacie?

Jane Geary wyglądała na mocno zajętą, gdy mu odpowiadała. Nawet nie patrzyła w jego stronę.

— Dreadnaught przejmuje cele zagrażające oddziałom desantowym i naszym jeńcom, admirale.

Jedynym zagrożeniem, jakiemu mogła przeciwdziałać, były pociski samosterujące.

— „Kolos” i „Ingerencja” zajmą się tymi celami. „Dreadnaught ”, natychmiast wracajcie na wyznaczoną pozycję.

— Jeśli nie zniszczyliśmy choć jednej baterii planetarnych miotaczy strumienia cząstek, „Dreadnaught” może zostać mocno uszkodzony po zejściu na niższą orbitę — stwierdziła Desjani.

— Wiem o tym! — Pancernik nadal nie zmieniał kursu. — Kapitanie Geary, proszę natychmiast wracać na wyższą orbitę i zająć wyznaczoną pozycję.

Jane w ogóle nie zareagowała na te wezwania. Była tak skupiona na tym, co robi, że nie odezwała się słowem.

— „Dreadnaught” odpala piekielne lance — zameldował wachtowy z bojowego.

Syndycy wystrzelili dziesięć pocisków samosterujących. „Dreadnaught” odpalił dziesięć piekielnych lanc. Geary, robiąc maksymalne zbliżenie, obserwował, jak kolejne strumienie cząstek wgryzają się w korpusy rakiet przelatujących nad fragmentami otwartej przestrzeni, takich jak autostrady czy wąskie pasy zieleni.

— Cele zniszczone — zameldowała Jane. — Brak doniesień o stratach wśród ludności cywilnej. „Dreadnaught wraca na wyznaczoną pozycję.

— Świetnie. — Tyle tylko odważył się powiedzieć, gdy zniknęło okienko z wizerunkiem jego krewnej.

Desjani odchrząknęła znacząco.

— Teraz musisz albo odznaczyć ją za odwagę, albo zabrać jej dowodzenie okrętem.

— Taniu, u licha, nie potrzebuję…

— A w tej flocie — nie dała się przegadać — tylko jedno z tych rozwiązań będzie uznane za słuszne.

— Zignorowała wydane przeze mnie rozkazy…

— Ale zrobiła co trzeba. — Desjani wskazała palcem planetę. — I to w starym dobrym agresywnym stylu. Zastanów się dobrze, zanim podejmiesz decyzję w tej sprawie. Sir.

Zaczerpnął głęboko tchu, a potem skinął głową.

— Tak zrobię.

Co ona sobie myśli, u licha? Że jest Black Jackiem, że musi postępować jak on? Ale odwaliła kawał dobrej roboty, do cholery, dokładnie jak powiedziała Tania. Co jednak się wydarzy, gdy po raz drugi zlekceważy moje rozkazy, by pokazać, że jest z tych „prawdziwych” Gearych? Wtedy może dojść do katastrofy, w podobnych okolicznościach straciłem „Paladyna” na Lakocie. Muszę zająć się tą sprawą, ale później. Skup się, John. Masz na głowie wahadłowce z komandosami, które za moment wylądują. Czy ktoś jeszcze robi coś dziwnego?

Na jego wyświetlaczu pojawił się „Niezwyciężony”, ale nie dlatego, że jego działania przyciągały uwagę systemu. Chodziło raczej o to, czego ten liniowiec nie robił. Pozostałe jednostki wykonywały zwroty w losowo dobranych momentach, by zmieniać nieustannie orbitę i nie dać się namierzyć naziemnym wyrzutniom strumieni cząstek. A „Niezwyciężony” po prostu tkwił w miejscu jak przykuty do wyznaczonej mu pozycji w centrum formacji.

— „Niezwyciężony”, dlaczego nie wykonujecie uników zgodnie z wydanymi rozkazami?

Kapitan Vente, człowiek, który nigdy nie zabierał głosu podczas odpraw, teraz wyglądał na rozwścieczonego.

— Nie otrzymałem instrukcji nakazujących mi wykonanie jakiegokolwiek konkretnego manewru.

— Losowo generowane manewry, kapitanie Vente. Macie wykonywać zwroty w zupełnie przypadkowej kolejności — polecił mu Geary.

— Jakiego rodzaju zwroty?

Desjani machnęła ręką, aby zwrócić na siebie uwagę Geary’ego.

— Podprogram manewrów bojowych czterdzieści siedem A.

— Wykonajcie podprogram manewrów bojowych czterdzieści siedem A — powtórzył, przekazując tę informację Ventemu.

— Aha. Wykonuję.

„Orion”, co robi „Orion”? Jeśli jakikolwiek okręt może sprawiać problemy, wykonując zarazem rozkazy… Okazało się, że wspomniana jednostka jest tam, gdzie kazał jej być, a wszystkie systemy wykazują pełną gotowość bojową.

Pierwsze wahadłowce opadały szybko na ziemię w obrębie obozu jenieckiego. Leciały z otwartymi na całą szerokość rampami, aby komandosi mogli wyskoczyć z przedziałów osobowych i ukryć się, gdy tylko maszyny wylądują. Broń pokładowa promów wciąż ostrzeliwała wieżyczki strażnicze i inne umocnienia, aby Syndycy pozostający na swoich stanowiskach nie wychylali nosa z dotychczasowych kryjówek. Pierwszy rzut znalazł się na ziemi moment później. Wahadłowce wzniosły się ponownie na bezpieczny pułap, a komandosi ruszyli w kierunku wskazanych celów, robiąc miejsce dla ludzi z drugiego rzutu.

Zabudowania obozu przypominały raczej wielopiętrowe internaty niż niskie baraki widziane w kilku uprzednio wyzwalanych miejscach służących do przetrzymywania jeńców wojennych. Maszyny lądujące na największym placu między nimi można było obserwować z licznych, ale wąskich okien. Z żadnego nie padł jednak do tej pory choćby jeden strzał.

Geary przyglądał się sytuacji przez dłuższą chwilę. „Dreadnaught” zdążył już wrócić na wyznaczoną pozycję, pozostałe jednostki także wykonywały powierzone im zadania. Zniszczenie wyrzutni zniechęciło obrońców do wystrzeliwania kolejnych pocisków w stronę obozu. Nawet syndycka piechota nie próbowała niczego głupiego. Może i mają durnego przywódcę, ale sami nie są głupcami. Żaden z nich nie chce się mierzyć z potęgą tej floty tylko po to, by ocalić urażoną dumę DON-a.

Otworzył okienka dowódców poszczególnych oddziałów desantowych. Zdziwił się, widząc, jak wiele ich jest na centralnym wyświetlaczu. W chwili obecnej miał niemal dwa razy więcej komandosów niż poprzednio, zatem i dowódcy drużyn musieli być liczniejsi. Dotknął jednego z okienek, a system natychmiast przełączył obraz na plan sytuacyjny, pokazując pozycję wybranego oficera na terenie obozu. Człowiek ten nadal stał w pobliżu lądowiska dla wahadłowców. Kolejna próba była celniejsza — Geary zobaczył kobietę w stopniu porucznika prowadzącą swoich podwładnych do wnętrza najbliższego budynku. Przełączył się na widok z kamery na jej zbroi. Metalowe drzwi znajdujące się tuż przed żołnierzami zapiszczały pod naciskiem i ustąpiły, gdy zamek pękł z głośnym trzaskiem.

We wnętrzu celi znajdowało się dwóch ludzi w wyblakłych mundurach piechoty planetarnej Sojuszu. Obaj znieruchomieli, trzymając ręce na widoku. Mieli tyle oleju w głowach, że nie wykonywali żadnych nagłych ruchów na widok opancerzonych i uzbrojonych po zęby komandosów.

— Gdzie są stanowiska strażników? — zapytała ich porucznik.

— Na parzystych piętrach w końcu korytarza — odparł natychmiast jeden z jeńców. — Zazwyczaj siedzi tam po trzech ludzi.

— Przyjęłam. Nie wychodźcie, dopóki ktoś po was nie przyjdzie. — Porucznik posłała swoich ludzi na wyższe piętro. Wbiegli po schodach, pokonując dzięki siłownikom pancerzy po kilka stopni na raz, a potem rozwalili błyskawicznie kolejne pancerne drzwi na końcu wspomnianego korytarza.

Dyżurka była pusta, na konsoli migało wiele ikonek alarmu i bezsensownych w takiej sytuacji ostrzeżeń.

— Wygląda na to że strażnicy z tego budynku opuścili swoje posterunki — zameldowała porucznik.

— Przyjąłem. — Geary usłyszał głos jej przełożonego, kapitana. — Sprawdźcie dokładnie wszystkie dyżurki. Technicy już do was idą, powinni wyłączyć alarmy i sprawdzić, czy nie zamontowano gdzieś jakichś pułapek. Poinstruujcie podwładnych, aby niczego nie dotykali.

— Tak jest. — Moment później porucznik wydarła się na komandosów. — Orvis! Rendillon, nie dotykać mi tych cholernych przycisków!

Geary zamknął okno, mając poczucie winy, że skupia się na jednym wycinku operacji, mimo że na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za całą flotę.

— Dlaczego wszyscy marynarze i komandosi czują tak wielką potrzebę naciskania każdego klawisza, który zobaczą?

— Nie zastanawiało cię kiedyś, co tacy ludzie robili, zanim wymyślono klawisze? — odpowiedziała pytaniem Desjani. — Wtedy także musiały istnieć czynności, których im zakazywano.

— Nadal nie napotykamy oporu — meldowała Carabali. — Strażnicy ukryli się w swoich barakach i poddali bez walki chłopakom, którzy wyważyli drzwi.

Przynajmniej ta część operacji przebiegała bez zakłóceń.

— Jakieś problemy?

— Na razie nie, sir. Zabezpieczyliśmy do tej pory siedemdziesiąt pięć procent obozu. Przewidywany czas zakończenia tego etapu misji: pięć minut.

— Dziękuję. — Na razie sytuacja rozwijała się nadspodziewanie dobrze i mimo usiłowań nie potrafił znaleźć w planie dziur, które mogłyby zniweczyć działania jego ludzi. Próbował się odprężyć, ale nadal nie przestał przełączać kanałów łączności. Przyglądał się nieskoordynowanym zwrotom wykonywanym przez okręty, które miały zapobiec ewentualnemu ostrzałowi z powierzchni planety. Obserwował mapę obozu i zajmujące coraz większą powierzchnię zielone „łaty” oznaczające kontrolowane przez komandosów terytorium. Gdy nie było już ani kawałka bieli, musiał odczekać jeszcze chwilę potrzebną saperom na sprawdzenie wszystkich urządzeń pod kątem zaminowania i ukrytych pułapek. Dopiero gdy nadejdzie meldunek o całkowitym sprawdzeniu obozu, będzie można otworzyć cele i wyprowadzić oswobadzanych jeńców na dziedziniec, gdzie czekały już pierwsze wahadłowce.

Obok stanowiska Geary’ego pojawiło się nowe okno.

— Sprawdziliśmy dane przetrzymywanych tutaj jeńców, admirale — zameldował porucznik Iger. — Wygląda na to, że trafiliśmy do obozu dla VIP-ów.

— Słucham?

— Dla ważnych osobistości. Każdy, kogo sprawdziłem, okazał się admirałem albo generałem. Nawet niżsi stopniem oficerowie, a rozumiem przez to ludzi w stopniu kapitana floty albo pułkownika wojsk planetarnych, to wyłącznie wielokrotnie odznaczani i szeroko znani bohaterowie Sojuszu. Teraz już wiemy, gdzie podziali się wszyscy nasi wyżsi oficerowie i dlaczego w dotychczas wyzwalanych obozach znajdowaliśmy co najwyżej kapitanów i pułkowników. Trafiliśmy do tej pory tylko na kilku cywilów, ale oni także należą do elit politycznych Sojuszu. Z tego, co wiem, zostali uprowadzeni w czasie syndyckich rajdów na przygraniczne systemy gwiezdne. Nie ma tu ani jednego szeregowca albo podoficera.

— Wielokrotnie odznaczani i szeroko znani — powtórzył Geary. Coś mu mówiło, że te słowa mogą mieć kolosalne znaczenie.

— Tak, sir. To ludzie pokroju… kapitana Falco.

Kapitan Falco. Człowiek, który doprowadził do buntu części floty przeciw Geary’emu i utraty wielu dobrych okrętów. A ten obóz był pełen równie ambitnych ludzi.

— Dziękuję, poruczniku.

— Czy chce pan jeszcze coś wiedzieć, sir?

— Nie. Dziękuję. — Musiał przemyśleć tę sprawę. Czy ci ludzie są wciąż ważni dla Sojuszu? Jeśli trafią w bagno, z którym Geary miał niedawno do czynienia, mogą okazać się cierniem w tyłku każdego członka Rady. — Chwileczkę, poruczniku. Proszę sprawdzić ich kartoteki. Z czasów przed schwytaniem przez Syndyków. Chciałbym wiedzieć, czy któryś z jeńców posiadał szczególną wiedzę, umiejętności albo koneksje polityczne mogące być argumentem za tym, by jak najszybciej sprowadzić go do przestrzeni Sojuszu. — Ujmując problem w taki sposób, starał się nie dawać do zrozumienia, że szuka prawdziwego powodu, dla którego Rada wysłała go na Dunai.

— Tak jest.

— Co powiedział? — zapytała Desjani, gdy Geary się rozłączył. Zaniepokojenie w jej głosie sugerowało, że nie miał zbyt ciekawej miny podczas niedawnej rozmowy.

— Później ci powiem. — Teraz musiał zająć się czymś innym. Lepiej będzie sprowadzić sobie tych wszystkich VIP-ów na „Nieulękłego” czy raczej zamknąć ich na jakiejś podrzędnej jednostce, z której nie będą mogli mu przeszkadzać? Jeśli zgromadzę ich w jednym miejscu, łatwiej mi będzie rozdzielać ich później na różne jednostki, gdyby zaszła taka potrzeba. Szybko połączył się z Carabali.

— Zmiana planów, generale. Przewieźcie wszystkich uwolnionych jeńców na „Mistrala” i „Tajfuna”. Transportowce szturmowe są lepiej przystosowane do przeprowadzania badań medycznych.

Dowódca sił desantowych patrzyła na niego przez chwilę, potem skinęła głową.

— Tak jest. Skieruję wszystkie wylatujące wahadłowce na „Mistrala” i „Tajfuna”. Czy dowódcy tych jednostek zostali już powiadomieni o zmianie planów?

Zachowała się bardzo dyplomatycznie, jak na komandosa rzecz jasna.

— Powiadomię ich o wszystkim, jak tylko skończymy rozmawiać.

— Dobrze, admirale. Pragnę jednak zameldować, że pierwszy wahadłowiec wystartował już i kieruje się na „Nieulękłego”. Czy mam go też odwołać, wskazując nowy cel podróży?

Szlag. Zmiana trasy lotu tego promu wzbudzi wiele podejrzeń.

— Nie, przyjmiemy ich na pokład. — Obrócił się do Desjani. — „Nieulękły” przyjmie tylko jeden wahadłowiec z jeńcami. Pozostałe polecą na „Tajfuna” i „Mistrala”.

Spojrzała na niego z zaniepokojeniem.

— W porządku. Wprawdzie zamierzaliśmy ich rozmieścić na większej liczbie jednostek, ale to twoja flota. Czy dowódcy transportowców wiedzą już…

— Zaraz się z nimi połączę!

— Przepraszam — wymamrotała Desjani, zniżając głos, by tylko on ją słyszał, a potem dodała znacznie głośniej: — Poruczniku Mori, przyjmiemy tylko jeden wahadłowiec. Proszę powiadomić o tym drużyny medyczne.

Geary poinformował o zmianie planów obu dowódców, skręcając się przy okazji ze złości, jako że wiedział, ile problemów przysporzył im, zlecając w ostatniej chwili przyjęcie masy jeńców. Potem spojrzał na siedzącą z kamienną twarzą Tanię.

— Wybacz. Musiałem to zrobić, ponieważ mamy do czynienia z samymi ważniakami.

— O kim mówisz?

— O jeńcach.

— Wszyscy są ważniakami?

— Prawie wszyscy.

Po chwili Desjani zadała mu kolejne pytanie.

— Wojskowymi?

— Tak. To ludzie pokroju Falco.

— A niech to szlag.

— To samo pomyślałem.

Komandosi, nie napotykając na powierzchni planety żadnego oporu, szybko uporali się z zadaniem.

— Na terenie obozu przebywało niespełna trzystu jeńców — zameldowała Carabali. — Większość cel była pusta. Przejęliśmy już wszystkich. Ostatnie wahadłowce za moment wystartują. Zaczynam także ewakuację swoich ludzi. Za piętnaście minut na powierzchni drugiej nie będzie ani jednego przedstawiciela Sojuszu.

— Doskonale.

Wszystko szło jak po maśle, mimo że nadal spodziewał się wystąpienia komplikacji, które popsują całą zabawę. Ale gdy ostatni komandosi wbiegli na pokłady maszyn, a te wzbiły się w powietrze, podnosząc w locie rampy, na ziemi pozostali wyłącznie rozbrojeni syndyccy strażnicy, którzy nie bardzo wiedzieli, co z sobą począć.

— Wahadłowiec kończy podejście — zameldował wachtowy z manewrowego. — Przewidywany czas dotarcia do celu: pięć minut.

— Ile czasu zostało do podjęcia ostatniego promu? — zapytał Geary.

— Czterdzieści minut, sir.

Wszyscy mieszkańcy planety gdzieś zniknęli. W powietrzu nie unosił się żaden pojazd. Nie było nikogo na drogach i otwartych przestrzeniach, nawet z dala od miasta.

— Zdaje się, że w końcu do nich dotarło, iż zadzieranie z flotą Sojuszu nie jest zbyt dobrym pomysłem — stwierdziła Desjani, wywołując uśmiechy na twarzach Wachtowych.

Geary wstał z fotela.

— Kapitanie Desjani, idę powitać załogę tego wahadłowca. Wrócę za pół godziny. Muszę porozmawiać z uwolnionymi VIP-ami. Może dzięki temu dowiem się w końcu, po co nas tutaj przysłano.

Desjani tylko skinęła głową. Patrzyła w zamyśleniu na jeden z ekranów wyświetlacza, marszcząc coraz mocniej brwi.

Szedł szybkim krokiem, starając się nie okazywać zdenerwowania przed członkami załogi, których co chwilę mijał na korytarzach. Wszyscy byli znów rozanieleni zwycięstwem, o którym mówiono już na każdym okręcie floty. Przed dokiem zatrzymał się na moment, aby przepuścić oddział marynarzy — z jednej strony będących strażą honorową, a z drugiej mających przydzielić przybywającym jeńcom zakwaterowanie i zapewnić niezbędną opiekę medyczną.

— Znowu się spotykamy — mruknęła Rione, stając obok niego.

— Co sprowadza emisariusza Rady na najniższe pokłady? — zapytał Geary.

— Może nie jestem już senatorem, ale nadal mam obowiązek oddania honorów ludziom, którzy walczyli za nasz rząd i zostali z tego powodu uwięzieni.

A może raczej masz nadzieję spotkać kogoś, kto wie coś o twoim mężu? Nie wypowiedział tego zdania na głos, wiedząc, że na jej miejscu zachowałby się podobnie.

Wahadłowiec zbliżał się do hangaru — widzieli go wyraźnie przez pole siłowe utrzymujące atmosferę w wewnętrznej części doku — a w końcu ostrożnie wylądował mniej więcej w tym samym czasie, gdy zamknięto grodzie i usunięto pola siłowe. Geary czekał na wysunięcie trapu i otwarcie włazu, a potem przyjrzał się spokojnie ludziom, którzy wychodzili kolejno z wnętrza maszyny. Mimo wyższego statusu wyglądali tak jak wszyscy jeńcy, jakich flota uwalniała na przestrzeni minionych miesięcy. Byli wśród nich młodsi i starsi wiekiem, kilku zostało schwytanych tak dawno, że byli już starcami. Mieli na sobie podniszczone mundury uzupełniane częściami cywilnej syndyckiej odzieży. Wychudli od ciężkiej pracy i niedożywienia. Rozglądali się z radością, ale i niepokojem, jakby obawiali się, że to sen, z którego ktoś ich zaraz obudzi.

Jedyna różnica polegała na tym, że większość miała wysoką szarżę. Z tego, co Geary widział, w grupie znajdowało się tylko kilku komandorów i majorów. Pozostali jeńcy nosili na mundurach dystynkcje kapitanów floty i pułkowników, a prawie połowę zdobiły admiralskie supernowe i generalskie lampasy. Iger nie przesadzał, opisując sytuację.

Geary przyglądał się przechodzącym, licząc, że dostrzeże w tłumie twarz Michaela, chociaż było mało prawdopodobne, by jego krewniak przeżył starcie w Systemie Centralnym. Oderwał wzrok od trapu, gdy usłyszał jęk Rione. Było to raczej ciche westchnienie, ale usłyszeli je chyba wszyscy obecni w doku. Także kilku jeńców zwróciło na nie uwagę, obracali się, szukając zdziwionym wzrokiem źródła tego dźwięku. Jeden przepchnął się na zewnątrz, a potem zataczając się lekko, ruszył biegiem w kierunku byłej senator.

— Wik! Na żywe światło gwiazd, to naprawdę ty?

Geary musiał odsunąć się o krok, gdy oboje padli sobie w ramiona. Czuł się lekko zażenowany, widząc tak wylewne powitanie, a zwłaszcza łzy w oczach rozkładającej ramiona Rione. Uciekł spojrzeniem, ale zaraz znowu skupił wzrok na twarzy Wiktorii. Czyżby oprócz szczęścia i zdziwienia dostrzegł także przerażenie? Jak to możliwe?

Dostrzegła go w tym momencie i odwróciła się, by nie mógł jej obserwować. Gdy znów pokazała mu twarz, były na niej wyłącznie uczucia, które powinny towarzyszyć takiemu spotkaniu po latach.

Wyswobodziła się z uścisku, potem obróciła do Geary’ego, odzyskując dawną żelazną samodyscyplinę, którą emanowała podczas wcześniejszej podróży.

— Admirale, pozwoli pan, że przedstawię Paola Benana, mojego męża.

Geary czekał na salut, który jednak nie mógł nastąpić — co zrozumiał ze sporym opóźnieniem — jako że ci oficerowie przebywali w niewoli w czasie, gdy on przywracał we flocie ten pradawny zwyczaj.

Benan uśmiechnął się szeroko.

— To naprawdę pan? No tak, jakżeby inaczej. Komandosi powiedzieli nam, że dowodzi nimi Black Jack. Kto inny sprowadziłby całą flotę tak głęboko w przestrzeń Światów Syndykatu? Musi pan ich pogonić jak najdalej. Teraz damy im radę, rozbijemy w pył, aby już nigdy nie stanowili zagrożenia dla Sojuszu! Skoro opuściliśmy tę planetę, możecie ją zbombardować wszystkim, co macie w arsenałach!

Oboje, Rione i Geary, potrzebowali dłuższej chwili, by zrozumieć, o co mu chodzi. Syndyckie władze w kolejnym przejawie okrucieństwa nie poinformowały jeńców o niedawnym zakończeniu wojny.

— Paol — odezwała się Wiktoria. — Wojna już się skończyła. Wygraliśmy.

— Co takiego? — Benan przez moment wyglądał na całkowicie skonfundowanego. — Kiedy? Jak?

— Admirał Geary rozgromił ich połączone floty i zmusił do podpisania pokoju.

— Pokoju? — Benan powtórzył to słowo z taką niepewnością, jakby usłyszał je po raz pierwszy w życiu i nie miał pojęcia, co może oznaczać. — Ale… zaatakowaliście tę planetę. Komandosi zdobyli obóz.

— Tutejszy DON nie chciał wypełnić postanowień traktatu pokojowego — wyjaśnił Geary. — Musieliśmy podjąć stosowne działania, by uwolnić pana i resztę jeńców.

— Tak… — Benan nadal wydawał się nieprzekonany. — Możemy pomóc przy wybraniu celów kolejnych bombardowań. Mają tutaj kilka dobrze ukrytych kompleksów, których położenie poznaliśmy.

— Nie będziemy już bombardować tej planety, komandorze.

— Ale… tam są centra produkcyjne… podziemne miasta…

— Ta flota nie walczy już z ludnością cywilną. — Geary mimowolnie użył ostrzejszego tonu. — Atakujemy wyłącznie cele militarne, komandorze, i to tylko po to, by wymusić na Syndykach przestrzeganie zapisów traktatu.

Benan spoglądał na niego, jakby słyszał przemówienie w obcym języku.

Rione ujęła męża delikatnie pod ramię i kierując swe słowa do nich obu, powiedziała:

— Mój mąż wymaga opieki lekarzy i przeprowadzenia niezbędnych badań. Skorzystam z okazji i uzupełnię w tym czasie luki w jego wiedzy o ostatnich wydarzeniach. Mam nadzieję, że wybaczy nam pan, admirale?

— Oczywiście. — Zawstydził się niedawnego okazania gniewu. Benan i jego towarzysze wciąż byli wycieńczeni długą niewolą i oszołomieni niespodziewanym oswobodzeniem. Ktoś musiał im powiedzieć, jak się teraz rzeczy mają i że flota powróciła do respektowania honorowych tradycji przodków.

Spoglądając na pozostałych uwolnionych jeńców, Geary dostrzegł, że obserwuje go dwóch mężczyzn: admirał i generał. Czas się oddalić, zanim zostanę ponownie przyszpilony, pomyślał.

— Muszę wracać na mostek — rzucił w przestrzeń na tyle głośno, by wszyscy go słyszeli. Pomachał ręką uwolnionym, uśmiechnął się do nich i wymaszerował, zanim ktokolwiek zdążył wyłamać się z szyku.

Znalazł się ponownie w swoim fotelu niespełna dwadzieścia minut po wstaniu z niego, a gdy sprawdził odczyty, okazało się, że operacja nadal przebiega bez problemów. Mógł co prawda kierować działaniami z każdego miejsca na „Nieulękłym”, ale ludzie od wieków byli przyzwyczajeni, że ich przełożeni są zawsze na widoku i osobiście wydają rozkazy w miejscach, które są do tego celu przeznaczone. Geary odkrył niedawno, że pewna stara — ale jak najbardziej prawdziwa — anegdota o admirale, który zwykł kierować załogą podczas bitwy ze swojej kajuty, gdzie popijał w tym czasie piwo, jest wciąż żywa.

Wahadłowiec Carabali wylądował w hangarach „Tsunami” ostatni.

— Wszystkie maszyny dotarły do celu, nie straciliśmy ani jednego człowieka i oswobodziliśmy wszystkich jeńców — meldowała Geary’emu. — Nie odnotowaliśmy żadnych uszkodzeń sprzętu, straty własne to tylko kilka zwichnięć nóg podczas twardego lądowania.

— Znakomita robota, generale. — Geary zaczerpnął tchu tak mocno, jakby wstrzymywał oddech przez długie godziny. — Do wszystkich jednostek, szyk November, czas cztery zero.

Flota uformowała pięć prostopadłościanów zwróconych szerszymi bokami do kierunku lotu. „Nieulękły” leciał w centrum największego z nich. Flota, opuściwszy orbitę syndyckiej planety, skierowała się prosto na punkt skoku, by wrócić na Hasadana. Tym razem po dotarciu na miejsce mieli skorzystać z wrót hipernetowych i udać się na Midway.

Geary znowu wstał i przeciągnął się, by rozprostować drętwiejące plecy.

— Myślę, że odpocznę chwilę u siebie, kapitanie Desjani.

— Zjedz coś przy okazji — poradziła.

Oparł się pokusie, by powiedzieć „tak jest, psze pani”, i zasalutował przepisowo na oczach wachtowych, a potem ruszył w stronę kajuty, zahaczając po drodze o mesę, by pobrać przydziałowy baton energetyczny. Nie było to może najlepsze jedzenie — a dyskusje na temat tego, czy w ogóle można je określać mianem żywności, trwały w admiralicji od dawien dawna i powoływano się w nich chyba na wszystkie znane definicje tego słowa — ale nie dysponowali na okrętach niczym innym, a racje przynajmniej dostarczały ludziom kalorii i minerałów potrzebnych do wydajnego funkcjonowania.

Zanim dotarł do włazu, zobaczył Desjani zbliżającą się z przeciwległego końca korytarza. Minę miała zaciętą. Wskazała ręką, nie mówiąc słowa, kajutę, a gdy otworzył ją, przepuściła go przodem i sama poszła jego śladem. Natychmiast zamknęła szczelnie właz, spojrzała, nie kryjąc już wściekłości, tym bardziej przerażającej, że w jej oczach widział lodowate płomienie.

— Proszę o pozwolenie na szczerą rozmowę, sir.

— Nie potrzebujesz na to pozwolenia — odparł, starając się zapanować nad głosem.

— Właśnie zostałam poinformowane, że jeden z oswobodzonych jeńców jest jej… mężem.

— Zgadza się. — Początkowo sądził, że wściekła się na niego za to, że nie on ją o tym poinformował, ale teraz zaczynał dostrzegać, iż jej wściekłość jest skierowana w zupełnie inną stronę.

— Co za zadziwiający zbieg okoliczności. Przybyła na nasz pokład z nowymi rozkazami, kazała nam zboczyć z kursu, ponieważ otrzymała polecenie zbadania obozu jenieckiego w odległym systemie, gdzie zupełnym przypadkiem przebywał jej małżonek. — Tania wypluwała słowa z siłą wyrzutni kartaczy. — Przylecieliśmy tutaj, by załatwić jej osobistą sprawę.

— To możliwe, ale…

— Możliwe? Ona cały czas wykorzystuje tę flotę do swoich celów…

— Posłuchaj mnie, Taniu! — Poczekał, aż nabrała powietrza do płuc, a płomienie w jej oczach nieco przygasły. — Miałem czas, żeby przemyśleć tę sprawę. Po pierwsze, gdy zobaczyła męża, była naprawdę zaszokowana. Ale znam ją dobrze i wiem, że potrafi się maskować, więc nie uznaję tego za kluczowy argument.

— Ona…

— Bardziej niepokoi mnie to, co zrobimy z resztą tych ważniaków.

Desjani znowu zaczerpnęła tchu, tym razem wolniej. Nadal była wściekła, ale kontrolowała już gniew.

— Są tacy jak Falco.

— Pomnóż ten problem stukrotnie.

Zmrużyła oczy, przez moment były wąskimi szparkami, przez które sączył się blask rozpalonego do białości żaru.

— Ale dlaczego? Ona nigdy nie lubiła Falco. Rada też miała go dosyć. Dlaczego więc ściągają sobie na głowę kilka tuzinów podobnych osobników?

— Tego nie wiem. — Usiadł, trzymając jedną rękę na czole, jakby myślał, że tym sposobem da się ujarzmić gniew i frustrację. Odłożył baton, jakoś przestał być głodny. — Wiem tylko, że mamy ich wszystkich na karku i lecimy z takim ładunkiem prosto w przestrzeń zamieszkaną przez Obcych.

— Setki napaleńców. — Teraz dotarło to do Desjani. — Co ktoś chciał tym sposobem osiągnąć?

— Wydaje mi się, że Rione wiedziała, dlaczego po nich lecimy.

— To były te jej tajne rozkazy. Dziwi mnie tylko, dlaczego Rada chciała przyspieszyć uwolnienie tych wszystkich falcopodobnych bohaterów. Dlaczego tak nalegano na ich jak najszybsze oswobodzenie?

— Tego nie wiem. — Geary skupił wzrok na obracającej się powoli nad stołem holograficznej mapie sektora, którego centralnym punktem był system Dunai. — Gdyby nawet Rione wiedziała, że jej mąż będzie tutaj, to czy Rada pozwoliłaby jej na zmianę planów całej floty, by go uwolnić? Ona nie ma aż takich wpływów. Dopiero co usunięto ją z urzędu i senatu. Co mogłoby skłonić rządzących do wyrażenia zgody na tę akcję, gdyby wiedzieli, że przebywają tutaj wszyscy najwyżsi oficerowie pojmani podczas tej wojny?

— Musiała dostać coś w zamian — upierała się Desjani. — Coś, czego zażądała za zgodę na wyruszenie z nami i wykonanie owych tajemniczych rozkazów. — Miała taką minę, jakby zamierzała wydać rozkaz natychmiastowego aresztowania Rione. — Ona nadal jest pełnoprawnym przedstawicielem naszego rządu, Taniu. Jeśli nawet udało jej się skłonić Radę do posłania nas tutaj w prywatnym celu, nie naruszyła przepisów. Rząd miał prawo podjąć taką decyzję.

Desjani także usiadła, wbijając w niego twarde spojrzenie.

— Jesteś pewien, że nie chcesz zostać dyktatorem?

— Jestem. — Jej słowa podsunęły mu kolejną myśl. — Wiemy, że Rada obawia się tej floty. A raczej tego, co możemy zrobić. A teraz podesłali mi masę wyższych dowódców, którzy mogliby wesprzeć przewrót. Albo to totalnie niedorzeczne posunięcie, albo jest w nim coś tak bizantyjsko przebiegłego, że nie potrafimy tego dostrzec.

— A jeśli jej rozkazy mówią o sprowokowaniu zagrożenia dla floty?

— Tego nie możemy być pewni…

— Niczego nie możemy być pewni. — Desjani zerwała się z fotela, podeszła do włazu i otworzyła go na całą szerokość. — Zupełnie jak w przypadku Obcych.


* * *

— Uczucie dezorientacji nie jest niczym niezwykłym — wyjaśnił Geary’emu starszy oficer medyczny floty. — W tym przypadku mamy jednak do czynienia z nieco większym stopniem niedostosowania niż zazwyczaj. Pomysł, aby zgromadzić większość ocalonych na pokładzie „Mistrala”, gdzie będę mógł prowadzić dalsze badania, oceniam jako bardzo dobry. — Geary uśmiechnął się i pokiwał głową, jakby o to mu właśnie chodziło, gdy podejmował decyzję. — Może mnie pan nazwać człowiekiem staromodnym — kontynuował tymczasem lekarz — ale i tak będę twierdził, że najlepsze nawet oprogramowanie konferencyjne nie pozwala na ocenę wszystkich aspektów badań. Może to tylko drobiazgi, niemniej są niezwykle cenne przy wydawaniu ostatecznej opinii.

— Mógłby pan przedstawić w skrócie swoje wrażenia? — poprosił Geary.

— Już to zrobiłem — odparł zdziwiony medyk. — Chociaż może rzeczywiście powinienem doprecyzować kilka myśli. Jak już wspomniałem, taka dezorientacja jest typowa. Ci ludzie przebywali w syndyckiej niewoli od wielu lat, czasem dekad. Przywykli więc do pozostawania w zamkniętych pomieszczeniach i do restrykcyjnych zasad panujących w miejscach odosobnienia. Krótko mówiąc, do wykonywania poleceń ludzi, których zwierzchnictwa nie mogli kwestionować.

To mi przypomina opis codziennego życia w każdej armii, pomyślał Geary.

— Ale musimy pamiętać o czymś jeszcze. W czasie ich odosobnienia wiele się zmieniło. Nie toczymy już wojny. To ogromna zmiana w ich ustabilizowanej rzeczywistości. W odróżnieniu od nas, którzy uczestniczyliśmy na żywo w stopniowych przemianach, na nich spadają one w jednej chwili. Dowiedzieli się w dodatku o istnieniu obcej inteligentnej rasy poza granicami przestrzeni zajmowanej przez człowieka, co było dla nich zupełnie nieoczekiwane. No i jeszcze pan, czyli Black Jack, człowiek, który wbrew wszystkiemu powrócił między żywych, rzecz jasna mówiąc w przenośni, i dokonał rzeczy, która wydawała się niemożliwa. Ci ludzie czują się, jakby ktoś wyrwał ich z niewoli i umieścił w świecie marzeń, a nie we wszechświecie, którego mieszkańcami byli przed pojmaniem. — Lekarz floty spuścił wzrok i westchnął raz jeszcze, zanim znowu spojrzał na Geary’ego. — Jest jeszcze jeden czynnik, który wyróżnia tych jeńców. Jak pan zapewne wie, spora ich część to armijna wierchuszka. Przed schwytaniem mieli ogromną władzę i posłuch. Wielu z nich wierzyło, że ma ogromny wpływ na przebieg wojny z racji posiadanych umiejętności i talentów dowódczych. Że zostali stworzeni do wyższych celów. Istnieje nawet termin medyczny na określenie tego rodzaju przekonań.

Teraz to John musiał westchnąć.

— Syndrom Geary’ego?

— Tak! Słyszał pan o tym? — zdziwił się doktor, jakby nie potrafił pojąć, że ktoś nie będący lekarzem może się orientować w fachowej terminologii.

— Obiło mi się o uszy.

— Zatem rozumie pan, że muszą się czuć dziwnie, nie mając realnego wpływu na działania tej floty, mimo że stopnie wojskowe upoważniają ich do tego rodzaju zadań. Wielu nadal wierzy, że mimo osadzenia w obozie jenieckim mogło ocalić Sojusz i pokonać Światy Syndykatu. Ta wiara pomagała im przetrwać w niewoli. Ale pan zdążył już wygrać tę wojnę, odbierając im sens dalszego istnienia.

Nie potrzebował dalszych wyjaśnień, by zrozumieć, jak wiele problemów mają ci ludzie prócz zrozumiałej dezorientacji.

— Porozmawiam z nimi wszystkimi. Spotkanie ma się odbyć za niespełna dziesięć minut.

— Oni liczą na spotkania w cztery oczy. Nie potrafię zliczyć, ile razy słyszałem zdania typu: „Jestem pewien, że wkrótce obejmę stanowisko dowodzenia odpowiednie do mojego doświadczenia i rangi”. Więcej niż jeden z admirałów ma ochotę na dowodzenie tą flotą.

— Rozumiem. Nie mam jednak czasu na spotykanie się z każdym z osobna przed wykonaniem skoku na Hasadana. Niemożność nawiązania komunikacji pomiędzy jednostkami w nadprzestrzeni, z wyjątkiem przesyłania króciutkich wiadomości tekstowych, była istotnym utrudnieniem dla floty, ale w tej chwili wydawała mu się błogosławieństwem.

— To może być bardzo interesujące spotkanie — zauważył doktor. — Czy mogę w nim uczestniczyć?

— Oczywiście. — Będziesz siedział i patrzył, jak oryginalny Geary ściera się z ofiarami syndromu, który wziął od niego nazwę. To z pewnością będzie inspiracja dla znakomitego artykułu w piśmie medycznym. — Zaaranżujemy to tak, by nikt inny nie mógł pana widzieć ani słyszeć.

Kilka minut później sala odpraw rozrosła się do ogromnych rozmiarów, gdy pojawiło się na niej ponad dwustu uwolnionych oficerów. Nawet ci przebywający na pokładzie „Nieulękłego” musieli skorzystać z wirtualnych łączy, ponieważ faktyczne rozmiary tego pomieszczenia nie pozwalały na fizyczną obecność ich wszystkich. Geary chciał porozmawiać z nimi bez świadków, lecz gdy czekał na rozpoczęcie odprawy, zauważył w tłumie hologramy generał Carabali, kapitana Tuleva, Rione i Charbana.

— Kapitan Desjani przekazała mi, że chciał pan, abym wzięła udział w tej rozmowie — wyjaśniła Carabali, a pozostała trójka zgodnie skinęła głowami, potwierdzając jej słowa.

Niech ci będzie, Taniu. Może przyda mi się to wsparcie. W przypływie podejrzliwości sprawdził wszystkie łącza i zobaczył, że Desjani także jest podłączona, tyle że w trybie niewidocznego dla innych obserwatora.

Geary omiótł wzrokiem zgromadzonych. Wiedział już, że nie ma wśród nich jego krewniaka, Michaela, mimo to nie potrafił po raz kolejny powstrzymać odruchu szukania.

Wstał, by przemówić, ale ubiegł go jeden z admirałów.

— Uważam, że kwestia zmian w dowodzeniu powinna być niezwłocznie omówiona…

Geary widział rozmaite warianty tej rozmowy podczas długiego powrotu z syndyckiego Systemu Centralnego. Był więc przygotowany na podobne wybryki i od razu wyciszył mikrofon przemawiającego.

— Nazywam się admirał Geary — zaczął, gdy zrozumiał, że nikt inny mu nie przerwie — i ja dowodzę tą flotą.

Rione uniosła na moment dłoń, jakby nie potrafiła się powstrzymać przed zrobieniem podobnego gestu, a Geary zareagował nań krótką przerwą w przemowie. Jak się okazało, to nagłe zamilknięcie pomogło mu w podniesieniu wagi tego oświadczenia. Czyżby starała się pomóc?

Przeszedł do dalszej części odprawy, witając uwolnionych oficerów i wyjaśniając im szczegóły misji.

— Przykro mi, gdyż zdaję sobie sprawę, że zasługujecie na to, by jak najszybciej znaleźć się w przestrzeni Sojuszu, ale flota przebywa teraz w głębi terytorium Światów Syndykatu. Nie mogę więc oddelegować któregoś z transportowców, byście na jego pokładzie wrócili do domów, ponieważ wymagałoby to wyprawienia sporej liczby okrętów wojennych do jego eskortowania, a nie mając dokładnych danych na temat zagrożeń, jakie mogą na nas czekać w przestrzeni Obcych, wolałbym nie dzielić tej floty. Nie mogę też, co podkreślam z wielkim żalem, rozmawiać z każdym z was osobiście. Wkrótce wykonamy skok na Hasadana, a potem, korzystając z syndyckiego hipernetu, na Midway, więc jak sami rozumiecie, łączność pomiędzy okrętami przez większość czasu będzie mocno ograniczona. — W końcu nadszedł czas na słowa, których wolałby nie wypowiadać. — Czy ktoś ma jakieś pytania?

Ponad dwieście osób zaczęło mówić jednocześnie. Oprogramowanie automatycznie wyłączyło im mikrofony, pozwalając Geary’emu na wybranie tego, kogo chciał wysłuchać.

— Proszę zgłaszać się kolejno. Jedna osoba na raz — oznajmił głośniej, niż było trzeba, ponieważ nie musiał ich już przekrzykiwać. Przygotowując się na nieuniknione, wskazał ręką admirała, który wyrwał się do głosu na samym początku spotkania. — Chciał pan o coś zapytać?

Wskazany oficer wstał, potoczył wzrokiem po zebranych ze srogą miną i zaczął przemawiać raczej do nich niż do Geary’ego.

— Procedur regulaminu floty należy przestrzegać bez względu na okoliczności. Jesteśmy dowódcami jednostek bojowych, wysoko wykwalifikowanymi i powszechnie szanowanymi. Pierwszym naszym zadaniem powinno być ustalenie, kto będzie dowodził tą flotą…

W tym momencie przerwał mu inny były jeniec, także admirał, wskazując palcem Geary’ego.

— Chelak, użyłbyś kiedyś głowy nie tylko do wydawania bezsensownych dźwięków. To Black Jack. Jest admirałem, dowodzi tą flotą, a każdy marynarz i oficer, z którym ostatnio rozmawiałem, wskoczyłby za nim w ogień.

— Ja wcześniej od niego zostałem mianowany admirałem! Zasłużyłem sobie na ten stopień jak wy wszyscy! — upierał się Chelak.

— On też zasłużył sobie na szacunek — zauważyła kobieta w stopniu generała. — Nadal nie dowiedziałam się o wszystkim, co miało miejsce od mojego uwięzienia, ale jedno wiem: nikt z nas nie jest gotowy stanąć na miejscu człowieka, który jest na bieżąco. — To jednak nie musi oznaczać, że zaczniemy ignorować zasady honoru i tradycji — wypaliła w odpowiedzi kobieta w mundurze admirała.

— Chcecie uczyć honoru i tradycji kogoś takiego jak Black Jack?

— Nie wiemy nawet, czy on naprawdę jest…

— Weź ty sobie poczytaj o wydarzeniach z ostatnich miesięcy — poradził jej któryś z siedzących obok mężczyzn, także admirał.

Tym razem do rozmowy włączyła się ponad setka innych oficerów. Wtedy z miejsca zerwała się generał Carabali, zwracając na siebie uwagę zebranych.

— Oddziały korpusu piechoty przestrzennej będą wykonywały wyłącznie rozkazy admirała Geary’ego. — Usiadła, a jej krótkie oświadczenie natychmiast uciszyło zebranych.

— Niektórzy z was zapewne mnie znają — ciszę przerwał dopiero generał Charban. — Zapewniam was, że Wielka Rada i admiralicja także staną murem za admirałem Gearym.

— A nas akurat obchodzi, co oni zrobią — rzucił ktoś.

I znowu setki ludzi mówiły jednocześnie, ale widać było jedynie poruszające się bezgłośnie usta pokrzykujących na siebie wzajemnie generałów i admirałów.

Tulev spojrzał na Geary’ego, a potem przeszedł na prywatny kanał.

— To nie do opanowania. Może pan spędzić tydzień, przemawiając do tych ludzi, a i tak niczego pan nie osiągnie.

Carabali przytaknęła.

— Zbyt wielu samców alfa mamy w tej gromadzie. Powinien ich pan upchać na „Habuba” i odciąć wszelką łączność.

— Popieram — usłyszał głos Desjani.

Spojrzał na Rione i Charbana.

— Co rząd zamierza z nimi zrobić?

— Nie otrzymałam żadnych wytycznych w tej sprawie — odparła Wiktoria.

Generał rozłożył bezradnie ręce.

— Ja także.

Geary przełączył swój mikrofon tak, by tylko oni dwoje mogli z nim teraz rozmawiać.

— To Rada kazała nam uwolnić tę bandę. Otrzymałem polecenie sprowadzenia całej floty do tego systemu. Dlaczego? Do czego rząd potrzebuje tych ludzi? I dlaczego musieliśmy ich uwalniać w drodze na terytoria zajmowane przez Obcych?

— Nie otrzymałam żadnych wytycznych w tej sprawie — powtórzyła Rione, zachowując kamienną twarz.

Tego mu było trzeba.

— Zatem Rada uznała, że załatwienie tej sprawy pozostaje w mojej gestii. Żadne z was nie piastuje aktualnie oficjalnej funkcji. Czyli poza granicami Sojuszu, zgodnie z obowiązującym prawem, to dowódca floty posiada pełnię władzy nad cywilami pracującymi dla rządu albo innej instytucji państwowej. Pani i generał zostaliście przysłani, aby pełnić funkcje łączników pomiędzy mną a uwolnionymi jeńcami. Zatem staniecie na pierwszej linii i będziecie rozwiązywali wszystkie problemy, jakie możemy mieć z ich powodu. Macie mi meldować o wszystkich próbach łamania prawa albo zagrożeniach dla mojej floty. W przeciwnym razie rząd może dostać ich w swoje ręce znacznie szybciej, niż tego pragnie.

Spojrzał na nich ponownie. Charban gapił się na niego przerażony, a Rione poczerwieniała lekko na twarzy, ale oprócz tego nadal sprawiała wrażenie osoby, po której ta reprymenda spłynęła. Wyłączając blokady, Geary przemówił do wszystkich zgromadzonych.

— Dziękujemy za wasze poświęcenie i wierną służbę Sojuszowi. Od tej pory emisariusze naszego rządu, pani Rione i generał Charban, będą naszymi oficerami łącznikowymi, do nich będziecie się zwracali z wszystkimi problemami. Ja zajmę się bezpiecznym dostarczeniem was do przestrzeni Sojuszu. — Oby to nastąpiło jak najszybciej, na żywe światło gwiazd, dodał w myślach. — Dziękuję za przybycie. Na honor naszych przodków. — Odłączył siebie oraz kanały Carabali i Tuleva, tak by zniknęli oni z pola widzenia pozostałych zgromadzonych, a potem wymaszerował z sali odpraw.

Dłuższą chwilę krążył korytarzami śródokręcia, nie chcąc się zamykać we własnej kajucie i pozostawać tam sam na sam ze swoimi myślami, a był nazbyt zdenerwowany, by usiąść na dłużej gdziekolwiek indziej. Rozmowy ze spotkanymi przy pracy marynarzami działały na niego kojąco, czuł się w takich momentach, jakby nie stracił całego stulecia podczas snu hibernacyjnego. Może ich narzędzia wyglądały inaczej, ale marynarz zawsze będzie marynarzem.

W pewnym momencie dogoniła go Tania. Szła przez chwilę obok, nic nie mówiąc, ale w końcu nie wytrzymała.

— Przekazanie ich w ręce emisariuszy było genialnym posunięciem, ale nie załatwiło problemu.

— Wiem. Niektórzy nadal mogą narobić niezłego bajzlu.

— Masz o wiele większą kontrolę nad tą flotą niż za czasów incydentu z kapitanem Falco. W dodatku zostałeś oficjalnie wyznaczony na dowódcę, a to coś więcej niż tymczasowe piastowanie tej funkcji. Z tego, co wiemy, dzisiaj żaden kapitan okrętu nie spiskuje już przeciw tobie.

— Z tego, co wiemy — powtórzył Geary.

Nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdyż pojawiła się przed nimi Rione nadciągająca z przeciwnej strony korytarza z wyraźną intencją przejęcia ich po drodze. Stanęła przed nimi, zagradzając im przejście.

— Musimy porozmawiać, admirale.

— Pani i generał powinniście dać sobie radę z problemami, jakie stwarzają…

— Nie o tym. — Zaczerpnęła głęboko tchu, jakby grała na zwłokę, szukając właściwych słów, co było tak niespotykane w jej przypadku, że nawet Desjani nie zdążyła się nachmurzyć, jak miała w zwyczaju. — Mój… Komandor Benan. Ktoś powiedział mu o stosunkach… jakie nas kiedyś łączyły.

Nagle Geary poczuł potrzebę zadania istotnego pytania.

— Czy coś pani grozi?

— Nie! Mnie nie.

— Nie pani… — W takim razie pozostawała tylko jedna osoba. Ale Rione pokręciła głową.

— Wątpię, aby spróbował…

Słysząc ciche syknięcie Desjani, Geary odwrócił się i zobaczył zbliżającego się spokojnym krokiem Benana.

Загрузка...