Geary, będąc gotowy na tę część rozmowy, od razu skinął głową.
— Co ich niepokoi?
Badaya spojrzał na niego z zaciekawieniem.
— Zaufałem panu w pełni, ale przyznam, że nie do końca rozumiem sytuację. Dlaczego chce pan opuścić terytorium Sojuszu? Przecież gołym okiem widać, że politycy wymykają się spod kontroli. Próba postawienia połowy floty przed sądem, i to pod tak idiotycznymi zarzutami, jest tego najlepszym przykładem. Kto wie, co jeszcze strzeli im do łbów, kiedy nas tutaj nie będzie?
— Wysunięcie zarzutów zawdzięczamy wyłącznie admiralicji — wyjaśnił Geary. — Ale już załatwiłem tę sprawę. Mogliście mi zaufać od samego początku, ponieważ wiecie, że to dla mnie pestka.
Badaya, nic sobie nie robiąc z zawoalowanej nagany, rozłożył ręce i stwierdził:
— Ma pan rację, ufaliśmy do tej pory, że to pan pociąga tutaj za wszystkie sznurki. Wystarczyło jednak, by zniknął pan na chwilę z pola widzenia, chociaż wiedzieliśmy dobrze, że miesiąc miodowy jest tylko przykrywką potrzebną do ustanowienia nowych rządów, by stało się jasne, iż naprawienie Sojuszu może być bardzo trudnym zadaniem. Nawet dla kogoś takiego jak pan.
— Owszem — wtrąciła Desjani tonem niewiniątka. — W minionych tygodniach mieliśmy z mężem całą masę bardzo skomplikowanych stosunków politycznych.
— Nie wątpię — przyznał Badaya, najwyraźniej nie zauważając dwuznaczności jej oświadczenia. Duellos przeciwnie, musiał parokrotnie odkaszlnąć, by nie wybuchnąć śmiechem. — Problem tylko w tym, że niedługo wylecimy. I to na bardzo długo. Co stanie się z Sojuszem podczas naszej nieobecności?
Znowu odpowiedziała mu Desjani, tym razem zachowując profesjonalną obojętność.
— Musimy ocenić skalę zewnętrznego zagrożenia, które wciąż wisi nad naszymi głowami. Jeśli zajdzie taka konieczność, będziemy musieli znowu walczyć, by je ostatecznie pokonać. Kogo wysłałby pan tam z podobnym zadaniem?
Badaya milczał przez kilka chwil.
— Nie wiem. Nie znam nikogo takiego. Gdybym sam dowodził na Midway, nie zorientowałbym się w porę, że mamy zawirusowane systemy, i ci cholerni Obcy rozgromiliby nas w kilka chwil, zdobywając system. Nie sądzę także, by wam to się udało, Taniu, Roberto, choć z pewnością jesteście ode mnie lepsi. Na pewno nie dokonalibyście tego bez pomocy z zewnątrz. — Usiadł prosto, pocierając szczękę. Wodził oczami od Desjani do Geary’ego i z powrotem. — Możemy wykonywać pomniejsze zadania, ale gdy mowa o dowodzeniu całą flotą…
— …admirał nie ma sobie równego — dokończyła za niego Desjani, jakby nie zauważyła niezadowolenia męża z treści jej oświadczenia. — W kręgach rządowych Sojuszu wrze, ale tę sytuację mogą bez problemu opanować nasi ludzie. Natomiast z tak wielkim zagrożeniem zewnętrznym może sobie poradzić tylko jeden człowiek. Zgodzi się pan ze mną?
— Absolutnie! Ale czy ci… wasi ludzie są godni zaufania?
Geary pomyślał w tym momencie o Radzie, zmęczonym już, ale wciąż szczerym Navarro, trudnym do rozszyfrowania Sakaim i pełnej obaw Suvie. Nie mówiąc już o całej reszcie senatorów, z którymi miał wątpliwą przyjemność spotkać się wcześniej. Czy miał inne wyjście, niż zaufać tym ludziom? Kogo innego mógłby namaścić na ich miejsca, gdyby rzecz jasna znał lepszych kandydatów?
— Są tacy, jacy są.
— Odwieczny dylemat dowódcy — wtrącił Duellos. — Trzeba wykonywać rozkazy takimi siłami, jakimi się dysponuje, a nie jakie by się chciało mieć. Niejedna porażka wyniknęła z pobożnych życzeń.
— Powiedziałbym raczej, że było ich nieskończenie wiele — zgodził się Badaya. — A skoro mowa o stanie posiadania, wygląda na to, że dowódcy jednostek Republiki Callas i Federacji Szczeliny szykują się do szybkiego odlotu.
— To chyba zrozumiałe — odparł Duellos. — Zostali przydzieleni do floty Sojuszu na czas wojny, a ta dobiegła już końca. Przynajmniej oficjalnie.
— Tyle tylko że oficjalne zakończenie działań wojennych oznacza totalny chaos. — Badaya znowu się nachmurzył. — Dotarły do mnie pogłoski, że zarówno Reublika Callas, jak i Federacja Szczeliny chcą wystąpić z Sojuszu. Zdaje się, że doszły do wniosku, iż nie jesteśmy im już potrzebni.
— Od dawna się o tym mówi — zauważył Geary. — Należy jednak pamiętać, że to niepodległe byty, które związały się z Sojuszem na czas trwania wojny.
— Ale pozwalać im na opuszczenie Sojuszu w takiej chwili…
— Sojusz nigdy ich nie kontrolował — przypomniał mu Duellos. — My także nie zdołamy tego zrobić. Mają niezależne armie planetarne i floty. Mają też własne rządy.
Badaya skrzywił się z odrazą.
— Powinniśmy podbić ich i utrzymać przy sobie. Mówię o klasycznej wojnie domowej.
— Raczej o podboju — poprawił go Roberto. — Klasyfikacja zależy wyłącznie od zdefiniowania stopnia współpracy pomiędzy nimi a Sojuszem. Jakkolwiek na to patrzeć, to raczej działanie w stylu Egzekutywy Światów Syndykatu.
— Nie są warci takiej plamy na honorze — wymamrotał Badaya. — Ma pan rację, admirale, powinniśmy im pozwolić odejść, jeśli tego pragną.
Duellos znowu zakaszlał, tym razem ciszej, najprawdopodobniej znowu maskował atak śmiechu, ale Geary spokojnie kiwał głową, jakby chciał tym sposobem unaocznić Badayi, że o wszystkim już sam zadecydował.
— Odlot tych okrętów pozostawi spory wyłom w strukturze naszej floty — przyznał — ale na pewno nie na tyle poważny, byśmy sobie nie poradzili. A siłą ich nie zatrzymamy, nie ma na to szans. Będzie mi ich brakowało, ale wolę takie rozwiązanie niż walkę u boku ludzi, którzy są ze mną tylko dlatego, że przyłożono im broń do głowy… — Zamilkł na chwilę, obserwując reakcję Badayi. Kapitan mimo wielu kłopotów, jakie sprawiał w niedawnej przeszłości, był także doskonałym dowódcą i niezłym taktykiem. Można go było nazwać człowiekiem honoru, bo starał się postępować godnie, może z wyjątkiem zbytniej porywczości w kwestiach związanych z obalaniem rządu Sojuszu. To jednak dało się wytłumaczyć jego głębokim przekonaniem, że aktualna Rada jest skorumpowana i już od dawna nie reprezentuje ludu. Nie cierpię myśli, że muszę teraz zwodzić takich ludzi jak on, rzekł w duchu. I nienawidzę ich okłamywać. Gdyby udało mi się skłonić ich jakoś do uznania rządu… — W dłuższym przedziale czasowym nasz rząd odzyska wiarygodność.
— Temu nie zamierzam przeczyć — odparł Badaya.
— To kolejny powód, dla którego nie chcę przebywać zbyt często w przestrzeni Sojuszu — kontynuował Geary, zastanawiając się, skąd przyszła inspiracja. Może to przodkowie podpowiadają mu, co ma mówić? — Nie możemy dopuścić, żeby ludzie uwierzyli, iż jestem jedyną osobą, która wie, co robić, i że tylko ja mogę stać na czele rządu. Nie jestem niezastąpiony, popełniam błędy jak każdy człowiek, nie potrafię być wszędzie naraz, no i umrę jak każdy człowiek. Sojusz nie może być uzależniony tylko ode mnie.
— Ta flota — zasugerował Duellos tym razem już całkiem poważnie — przypomniała sobie, czym jest honor, głównie za pana sprawą. Może z rządzącymi będzie podobnie.
— Politycy tak chętnie nie zmienią przyzwyczajeń — zaoponował Badaya — ale ma pan rację, admirale. Całkowitą rację. Obywatele będą głosowali tylko na ludzi wartych wyboru. To ich obowiązek. Bycie politykiem przypomina dowodzenie okrętem. Człowiek jest wtedy ważniejszy. Jego decyzje są niezwykle istotne. Ale jeśli pan umrze, a podwładni nie będą potrafili utrzymać okrętu na kursie, ponieważ nie przekazał pan im posiadanej wiedzy, wszystko pójdzie na nic. Zawiedzie pan na najważniejszym odcinku.
— No właśnie — przyklasnął mu Geary. — Czy to wystarczająca odpowiedź na pańskie pytanie?
— Odpowiedział mi pan nawet na kilka innych, których nie ośmieliłbym się zadać — odparł Badaya, wstając i salutując. — Byłbym zapomniał: gratuluję serdecznie panu i kapitan Desjani, jeśli wolno mi przejść do bardziej prywatnych spraw. — Uśmiechnął się do Tani. — Zrobiła to pani zgodnie z regulaminem! Nie złamaliście ani jednego przepisu! Mam nadzieję, że oprócz uprawiania polityki znaleźliście także trochę czasu dla siebie podczas miodowego miesiąca! — Mrugając znacząco, zniknął z sali odpraw.
— Zabiję kiedyś tego durnia — oznajmiła Desjani.
— Tylko pamiętaj, żeby zrobić to zgodnie z regulaminem, nie łamiąc ani jednego przepisu — pouczył ją Duellos, potem przeniósł wzrok na Geary’ego. — Słusznie pan postąpił, sugerując, że Sojusz nie może polegać wyłącznie na panu. A skoro rozmawiamy już o tak dalekiej przyszłości, może czas zastanowić się nad tym, co będzie, gdy zabraknie pana na czele floty.
Geary usiadł, oparł głowę na dłoni, czując ogromne zmęczenie po dopiero zakończonym emocjonalnym starciu. Teraz pragnął jedynie chwili odpoczynku.
— Chyba powinienem wyznaczyć oficjalnego zastępcę.
— Nie możesz wybrać kogoś ot, tak sobie — stwierdziła Desjani.
Duellos poparł ją skinieniem głowy.
— Wysługa lat i honor, admirale. To aktualny klucz do obejmowania stanowisk.
— Gdy admirał Bloch wyznaczał cię na chwilowego głównodowodzącego — dodała Desjani — nie zrobił tego tylko dlatego, że byłeś Black Jackiem. Zostałeś jego zastępcą, ponieważ miałeś najdłuższy staż w randze kapitana dzięki temu, że wysługę lat liczono od otrzymania awansu, czyli od ponad wieku. Pamiętasz chyba, że nawet wtedy wielu oficerów chciało podważyć twoje prawa do stanowiska?
— To jedna z rzeczy z tamtego okresu, której wolałbym nie pamiętać — odparł Geary. — Kto jest dzisiaj najstarszym oficerem po mnie?
— Chyba Armus — powiedział Duellos po chwili głębokiego zamyślenia. — Ale gdyby nawet tak było, dowódcy pancerników są zazwyczaj usuwani z list sukcesorów.
— Tulev może być najstarszym dowódcą okrętu liniowego… — dorzuciła Desjani, nagle promieniejąc. — Nie, jest dopiero trzeci w kolejce. Ty, Roberto, jesteś ósmy.
— W takim razie ty powinnaś być siódma. — Duellos pochylił przed nią głowę. — A ja zawsze odnoszę się z szacunkiem do starszych.
— Idź do diabła — burknęła, ale bez cienia gniewu.
— Kto ma zatem staż dłuższy niż Tulev? — zapytał Geary.
— Badaya jest numerem dwa, a jedynką… Vente z „Niezwyciężonego”.
— Przodkowie, miejcie nas w swojej opiece. — Znajomy ból głowy groził rychłym powrotem.
Duellos potarł dłonią brodę.
— Badaya nie zaakceptowałby zwierzchnictwa Ventego. Buntowałby ludzi za jego plecami. A to oznacza, że możemy mieć z nim spory problem. Badaya dopiąłby swego, ponieważ Vente jest wśród nas nowy i nie zdoła zgromadzić wystarczającego poparcia.
— Jakim więc cudem mogę mianować Tuleva na swojego następcę w razie nagłej śmierci, by Badaya nie wystąpił także przeciw niemu? — Cisza, jaka zapadła po tym pytaniu, potwierdziła jego domysły. — Jeszcze nie przystąpiłem do reorganizacji floty, a już mam poważny problem.
— Poczekaj na rozkazy z admiralicji — pocieszyła go wciąż radosna Desjani. — Dostaniesz na piśmie, gdzie kto i co ma się znaleźć.
Ból głowy był tuż-tuż.
— Co w tym takiego zabawnego, kapitanie Desjani?
— Może to, że admiralicja za każdym razem przysyła nam szczegółowe rozkazy — wyjaśnił Duellos — a dowódcy zawsze je ignorują. Nie ma sensu słuchać ludzi siedzących lata świetlne od ciebie, którzy mówią, w jakiej kolejności mają lecieć twoje okręty, ile ma ich być w każdym dywizjonie albo eskadrze, jak rozmieścić załogi, bądź przypisują zawczasu jednostkę, pokład i kabinę do każdego oficera ze zniszczonego w trakcie walki okrętu, niemniej admiralicja zdaje się tego nie zauważać i cały czas zalewa nas takimi idiotyzmami.
— Przysyłają nam niezwykle szczegółowe wykazy — dodała Desjani — a potem co jakiś czas uzupełnienia, poprawki, dodatki i inne papierzyska…
— Nie wspominając już o aneksach — dopowiedział Duellos.
— Im się tam chyba wydaje, że każda cząstka we wszechświecie ustawi się, gdzie jej każą. I są z tego powodu niezmiernie szczęśliwi. A my ignorujemy ich wytyczne, dzięki czemu możemy wykonywać własną robotę i także emanujemy zadowoleniem.
— Nic dziwnego, że ta wojna trwała całe stulecie — mruknął Geary.
— Admiralicja miała niewątpliwy wkład w tę sytuację — przyznał Duellos. — Kwestia tego, jak mianować Tuleva pańskim następcą w sytuacji, gdy będzie to smutną koniecznością, wymaga głębszego rozważenia. Chociaż może rozsądniej byłoby się zastanowić nad metodami spacyfikowania Badayi. Szczerze mówiąc, może to być o wiele prostsze niż obchodzenie go. To by było tyle, jeśli chodzi o poważne sprawy. Gdy przyjdą rozkazy reorganizacyjne, może je pan zacząć czytać, ale radziłbym raczej skasować te wiadomości, bo i tak nie znajdzie pan w nich niczego przydatnego.
— Świetnie. Dziękuję też za pomoc w opanowaniu sytuacji po nadejściu tych wezwań przed sądy polowe.
Duellos znowu pokiwał głową, ale tym razem minę miał o wiele poważniejszą.
— To był prawdziwy pokaz potęgi głupoty. Ktoś z wieloma gwiazdkami, ale pustą czaszką o mało nie doprowadził do nieodwracalnych zmian w historii. — Wstał i wzruszył ramionami. — Dlaczego mnie to wciąż dziwi? Życzę szczęścia na nowej drodze życia. Oby żywe światło gwiazd zawsze przyświecało waszemu związkowi.
Po zniknięciu awatara Duellosa Desjani wstała z fotela, wzdychając głośno.
— Obawiam się, że nie powinniśmy zostawać w tym miejscu dłużej niż trzeba. Chyba wszystko poszło po twojej myśli. Chcesz wykorzystać tę salę do zorganizowania serii indywidualnych rozmów z wybranymi oficerami?
Zawahał się.
— Zamierzałem użyć do tego celu sprzętu z mojej kajuty.
— Wzywanie ich tutaj zamiast do prywatnej kajuty będzie miało mocniejszy wydźwięk — zasugerowała. — Zakładając oczywiście, że zechcesz wyrazić swoją dezaprobatę dla czyichś działań, zwłaszcza jeśli ta osoba jest z tobą spokrewniona.
— Dlaczego ty zawsze wiesz wszystko lepiej i szybciej ode mnie? — zapytał ją.
Uśmiechnęła się i wyszła, nie mówiąc słowa.
Geary zebrał myśli i wezwał dowódcę „Dreadnaughta”.
— Chcę porozmawiać z panią prywatnie — poinformował Jane.
Jej hologram pojawił się dopiero po kilku minutach.
— Słucham, admirale — rzuciła Jane Geary, nie okazując żadnych oznak zdenerwowania.
Nie poprosił, żeby usiadła. To, podobnie jak wybór sali odpraw, powinno jej dać do myślenia.
— Po przejrzeniu logów transmisji uznałem, że pani niedawne zachowania, kapitanie, były mocno niepokojące. — Musiał to ująć w taki sposób, żeby nie łączyła jego reakcji ze słowami Desjani. To miało wyglądać na jego własną analizę. — Dokładniej rzecz ujmując, nie rozumiem, dlaczego postąpiła pani właśnie w taki sposób.
Zarówno postawa, jak i głos Jane Geary emanowały pewnością siebie.
— Postąpiłam w sposób, który uważałam za słuszny, admirale.
— Otrzymała pani rozkaz pozostania na wyznaczonej orbicie. A nie tylko sprowadziła pani „Dreadnaughta” z kursu, lecz namawiała pani także innych oficerów do podjęcia podobnych działań.
— Zważywszy na okoliczności, uważałam, że wywarcie presji na osoby winne wywołania tego kryzysu będzie w pełni uzasadnione.
— Mimo otrzymania ode mnie przeciwnych rozkazów? — Nawet on słyszał niedowierzanie wkradające się do tych słów. Wiedział, że zaczyna przemawiać przez niego gniew, ale nie zamierzał się z nim kryć.
— Takie wiadomości można sfałszować, admirale.
— Rozmawiała pani także z kapitan Desjani, przy której nagrałem wiadomość.
— Jej przekazy także mogły być przejmowane i zmieniane — wyjaśniła Jane Geary. — Oboje znajdowaliście się na terenie kontrolowanym przez przeciwnika.
Coś jej się musiało przytrafić. Ale co? Geary usiadł, ona dalej stała.
— Kapitanie Geary — powiedział, używając jej oficjalnego tytułu, by podkreślić wagę swoich słów. — Rozmawiałem w tym czasie z członkami rządu Sojuszu. Oni nie są żadnymi przeciwnikami. Chcę, żeby pani w końcu pojęła, z czego wynika moje rozżalenie. Nie przejmuję się wyłącznie tym, że zlekceważono wydane przeze mnie rozkazy, ale też tym, co pani zrobiła. Gdy tylko ujrzałem, jak walczyła pani o Varandala, byłem pełen podziwu dla pani osądów i powściągliwości. Wtedy nie działała pani impulsywnie i tak gwałtownie.
W końcu do niej dotarło. Widział to po błysku w oczach i lekkim zaciśnięciu warg.
— Podjęłam działania, które zważywszy na sytuację, wydawały mi się najwłaściwsze — wyjaśniła Jane. — Tak jak pan ma to w zwyczaju. To, że postawiono mnie na mostku pancernika, a nie liniowca, nie oznacza jeszcze, iż brak mi ducha bojowego.
Zaskoczyła go tym, nie ukrywał.
— Nikt pani tego nie zarzuca.
Spojrzała mu prosto w oczy.
— Owszem, admirale, spotykam się z takimi opiniami.
Przeszłość ponownie rozdzieliła ich jak niewidzialna ściana stojąca pomiędzy Johnem a jego odległymi krewnymi z przyszłości. „Powiedz jej, że już przestałem cię nienawidzić” — tak brzmiały ostatnie słowa Michaela Geary’ego. Dla tych, którzy urodzili się po nim, Black jack był niedoścignionym wzorem i zarazem znienawidzonym symbolem, od którego usiłowali uciec. Całe pokolenia rodziły się i dorastały, by zginąć na pokładach okrętów, bo ich rzekomo heroicznego przodka spotkał taki właśnie los.
— Jane, powiedziałem ci niedawno, że uważam, iż jesteś jednym z najlepszych dowódców, jakich mam w tej flocie. A wliczałem w to wszystkie jednostki łącznie z liniowcami. Jesteś naprawdę niezła w tym, co robisz.
— Dziękuję, sir.
Nie uwierzyła mu. Co takiego zmieniło się w jej życiu od momentu, gdy wyjechał?
— Chcę, żebyś była taka jak podczas obrony Varandala. Zapomnij o Black Jacku. Masz być Jane Geary.
— Tak jest.
Cholerne wojskowe zwyczaje. Gdy wszystko się sypało, człowiek mógł ukryć swoje uczucia i myśli za zdawkowymi formułkami. John oparł się wygodniej, bębniąc palcami o blat.
— Usiądź, proszę, Jane. Przyznam, że myślałem, iż opuścisz flotę i zaczniesz nowe życie teraz, gdy wojna się już skończyła.
Usiadła, ale nadal była spięta.
— Nie dokończyłam jeszcze swojej misji — wyszeptała. — Jeśli Michael żyje, odnajdę go. — Przed panem, admirale, stoi wiele innych, poważniejszych zadań. Ja mogę zająć się tym jednym.
— Dlatego zostałaś we flocie? By szukać Michaela?
Jane się zawahała.
— Są też inne powody.
— Zrobiłaś już swoje — rzucił John. — Ja tu utkwiłem. Ty możesz robić, co zechcesz.
— Nazywam się Geary — oświadczyła, nie podnosząc głosu, ale wkładając w te słowa całą swoją siłę.
Przyglądał się jej, przez dłuższą chwilę nie mogąc wydobyć głosu.
— Ja naprawdę uważam, że masz prawo zacząć nowe życie. Nie zostawaj we flocie z mojego powodu. Wystarczająco wiele zła wyrządziłem naszej rodzinie. Ale jeśli zechcesz zostać, muszę mieć pewność, że mogę na tobie polegać.
— Może pan na mnie polegać, sir. — Spoglądała na niego z powagą, nie mrugnąwszy ani razu.
— Wiedziałem o tym. Zawsze wiedziałem. — Tym sposobem nie dojdziemy do niczego. — Jane, jako twój przełożony liczę na to, że będziesz mnie informowała o wszystkim, co może wpływać na twoją zdolność bojową, którą tak sobie cenię. Jako twój wuj mam nadzieję, że będziesz rozmawiać ze mną całkowicie szczerze o bardziej prywatnych sprawach.
Jane nie odpowiadała przez dłuższą chwilę, potem pokręciła głową.
— Jestem od ciebie starsza, wuju. Przespałeś całe stulecie, prawie się nie starzejąc.
— Zmagam się z tym problemem od momentu wybudzenia. I mam wrażenie, jakby każdego miesiąca przybywało mi po kilka lat. — Ten żart nie poprawił jej humoru, dlatego machnął ręką. — To wszystko, co chciałem ci powiedzieć.
— Dziękuję.
Wstała, zasalutowała przepisowo, chociaż to było nieformalne spotkanie, potem jej hologram zniknął. Geary wciąż jednak wpatrywał się w pustkę, którą pozostawiła. Co to miało znaczyć, u licha? „Nazywam się Geary”. Przecież całe życie uciekała od tego nazwiska. Dlaczego tak kurczowo trzyma się go teraz? I jak…
A niech to szlag. Czyżby zaczynała wierzyć w moją legendę? Chce mi teraz dorównać? Przecież nawet ja tego nie potrafię.
Chyba nie wierzy w to, że zostanie kolejnym Black Jackiem.
Ale czy to, co zrobiła z „Dreadnaughtem” podczas niedawnej awantury o sądy polowe, nie było przypadkiem działaniem w stylu Black Jacka?
Obym się mylił. Mit niezwyciężonego Black Jacka jest ostatnim, czego tej flocie dzisiaj trzeba.
W końcu mógł się ukryć choć na kilka minut w zaciszu swojej kajuty, ale nie potrafił w niej usiedzieć. Uznał więc, że przespaceruje się po okręcie. Gdy trafił ponownie na znajome korytarze, nastrój od razu mu się poprawił. „Nieulękłego” zbudowano w podobnie surowy sposób jak nowsze sektory stacji Ambaru, ale ten okręt liniowy miał coś, czego brakowało wiszącemu na stałej orbicie molochowi. Tutaj Geary czuł się jak w domu.
Nie zdziwił się, gdy ujrzał idącą obok Desjani. Zadaniem kapitana było dokonanie inspekcji jednostki. Przed jej przybyciem na pokład we wnętrzu „Nieulękłego” było głośno jak w ulu, cała załoga rzuciła się z pewnością do sprzątania, by dowódca nie dostrzegł nawet jednej drobinki kurzu na wypolerowanych powierzchniach czy urządzenia leżącego nie tam gdzie trzeba bądź nie działającego przynajmniej poprawnie.
— Dobry wieczór, kapitanie Desjani.
— Dobry wieczór, admirale Geary — odparła takim tonem, jakby spędzili ostatnie tygodnie, pracując w normalny sposób.
Zwolnił nieco, by mogli iść dalej obok siebie, ale utrzymywał rozsądny dystans. To był jej okręt, więc z pewnością nie życzyła sobie, by załoga dostrzegła jakiekolwiek nieprofesjonalne zachowania dowódcy.
— Dziwna sprawa. Ledwie wszedłem do kajuty, nabrałem poczucia, że wydarzenia minionego tygodnia są wytworem mojej wyobraźni albo snem.
Spojrzała na niego, unosząc lekko brew, a potem uniosła lewą rękę, pokazując mu wierzch dłoni, na której połyskiwała obrączka.
— Zazwyczaj nie noszę błyskotek otrzymanych we śnie.
— Ja również.
— Coś musiało wytrącić cię z równowagi. Jak przebiegło to prywatne spotkanie?
— W sumie dobrze, aczkolwiek też nieco dziwnie. — Posłała mu kolejne pytające spojrzenie, gdy opisał wrażenia z rozmowy, którą przeprowadził z Jane Geary. — Nie mam pojęcia, co ją ugryzło. Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy, dała mi wyraźnie do zrozumienia, że musiała wstąpić do floty z powodu nazwiska. Ale wojna już dobiegła końca. Spełniła swój obowiązek, i to z naddatkiem. Nic już jej nie trzyma we flocie.
— Moim zdaniem coś ją jednak trzyma.
— Powiedziałem jej wprost, że może odejść i zająć się własnym życiem.
Desjani uśmiechnęła się krzywo.
— Życie nigdy nie jest takie, jak je sobie planujemy. Bez względu na to, czego Jane kiedyś pragnęła, musiała spędzić całe dorosłe życie na okręcie wojennym. Może w końcu zrozumiała, że to właśnie było jej pisane? Może nie ma bladego pojęcia, co innego mogłaby robić? A może…
— Mów dalej — ponaglił ją Geary.
— Wspominałeś mi kiedyś o problemach swojej rodziny, o tym, jak prześladował ją mit Black Jacka… — Desjani przygryzła lekko dolną wargę, zanim dodała jeszcze: — Może do niedawna nie była w stanie identyfikować się z Black Jackiem, ponieważ żywiła do niego tak wielką nienawiść i wiedziała, że nie jest w stanie dorównać legendzie. A teraz zobaczyła na własne oczy, jaki naprawdę jest Black Jack.
— Black Jack nigdy nie istniał.
— Czy ty zawsze będziesz temu zaprzeczał? Problem polega na tym, że Jane Geary próbuje na nowo odkryć, kim chce teraz być. Kwestia: „nie będę Black Jackiem” jest już nieaktualna. Teraz musi znaleźć coś dla siebie.
Skrzywił się.
— Zacząłem się obawiać, że ona chce teraz dorównać legendzie Black Jacka. Nie prawdziwemu mnie. Chciałbym z nią o tym porozmawiać. Ale najpierw skontaktuję się z przodkami. Może oni podpowiedzą mi coś rozsądnego?
— Baw się dobrze i przekaż im pozdrowienia ode mnie — rzuciła Desjani. — Ja muszę dokończyć inspekcję okrętu. Zejdę do komnat przodków na sam koniec, aby im Podziękować — dodała, rzucając mu znaczące spojrzenie — za wszystko to, co skończyło się dobrze, i za całą resztę, która mogła pójść znacznie gorzej.
— Polecenie przyjęte, kapitanie Desjani. — Byli ze sobą, nawet jeśli ich związek musiał mieć tak wiele ograniczeń, a tylko szaleniec nie dziękowałby za to, że tego dnia nie wydarzyło się najgorsze.
Instrukcje z admiralicji nadeszły dokładnie w takiej formie, jak przepowiedzieli Duellos i Desjani, tydzień po tym, jak Geary objął oficjalnie dowodzenie flotą, i cztery dni po zakończeniu przeprowadzonej na własną rękę reorganizacji. Początkowo nie uznawał naigrawania się tej dwójki ze szczegółowości wytycznych admiralicji, ale gdy zerknął do wiadomości, jęknął z wrażenia, widząc, że zawarto w niej chyba wszystkie szczególiki, jakie mógł sobie wyobrazić.
Wcielenie „Inspiracji” i „Lewiatana” do tego samego dywizjonu? Dlaczego u licha miałbym pakować Duellosa i Tuleva do tej samej jednostki, skoro obaj udowodnili niejednokrotnie, że są niezależnymi dowódcami? Po co łączyć dywizjony pancerników, skoro te okręty współpracują tak świetnie z dotychczasowymi towarzyszami broni?
Odmówiono też jakichkolwiek dalszych awansów. Nawet tych sugerowanych przez Geary’ego, a dotyczących najdłużej służących we flocie i najwaleczniej sprawujących się oficerów. Nawet nowo przydzieleni dowódcy nie mieli szans. W sytuacji, gdy wojna dobiegła końca, a wielkość floty miała być zamrożona, wszelkie wnioski o promocję szły prosto do kosza. Ten nagły zastój mocno zdenerwował wszystkich oficerów, przyzwyczajonych do nieustannych awansów w związku z poważnymi stratami, jakie ponoszono w każdej bitwie. Nowych dowódców należało mianować natychmiast, by uzupełniać niedobory w kadrze. Oprócz przyznania Geary’emu stopnia admirała i nadania pułkownik Carabali rangi generalskiej nikt inny nie otrzymał awansu. Nawet porucznik Iger. „Niesprawiedliwość” była najłagodniejszym z określeń, jakie cisnęły się człowiekowi na usta, niemniej system był tak skonstruowany, że nikt nigdy nie był pewien promocji, więc nie miał podstaw do zaskarżenia decyzji odmownej. Geary zastanawiał się, ile czasu trzeba, by jego podwładni zaczęli się zżymać na ten nagły zastój, uznając jednocześnie, że admiralicja przestała kojarzyć sukcesy w walce z koniecznością awansowania prymusów.
Gdy to dotrze do ludzi, zaczną się także zastanawiać, dlaczego im tego nie załatwił i nie rozkręcił na nowo karuzeli awansów. Promocja na polu walki. Chłopcy z admiralicji chyba zapomnieli o przysługującym mi prawie awansowania wyróżniających się oficerów na polu walki, pomyślał. Muszę jednak nadać im nowe stopnie masowo, ponieważ to jednorazowy numer, gdyż jak tylko informacja o moich posunięciach dotrze do władz, zamkną i tę furtkę.
Przewinął wiadomość do końca i dotarł do list załóg. Było zrozumiałe, że każdy marynarz i oficer musi mieć przydział na okręt, stanowisko oraz miejsce do spania. Czy ja naprawdę mogę zignorować wszystkie te wytyczne? Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, jakie raporty o stanie floty dotarły do admiralicji tuż po powrocie do przestrzeni Sojuszu. On otrzymał informacje zgodne ze stanem faktycznym, ale co w takim razie poszło do dowództwa?
Desjani zmrużyła oczy, gdy chwilę później połączył się z nią i zadał to pytanie.
— Puszczamy im symulacje — zapewniła go. — Nie musisz się nimi przejmować. Banki danych okrętów generują je automatycznie na podstawie wytycznych admiralicją takich ja ta, którą właśnie otrzymałeś. Są uaktualniane, gdy to jest konieczne, na przykład po śmierci któregoś z członków załogi albo po uszkodzeniu jednostki, ale tak naprawdę to świat równoległy, stworzony tylko po to, żeby admiralicja siedziała cicho i nie bruździła nam. Nie robiliście czegoś takiego przed stu laty?
— Nie. — Czy powinien czuć teraz przerażenie? Czy może raczej wdzięczność wobec kogoś, kto wymyślił tak cudowne remedium na wojskową biurokrację? — Jakim cudem admiralicja nie zorientowała się jeszcze?…
— Oni dobrze wiedzą, co robimy. Ale nasze okręty znajdują się tak daleko od centrali, że odkrycie prawdy musi trwać. Potem nakazują nam zaprzestanie działań na własną rękę, każą wyłączyć symulacje i postępować zgodnie z wytycznymi, na co my odpowiadamy kolejnymi symulacjami i obiecujemy, że teraz to wszystko prawda. Po jakimś czasie dowództwo znów dochodzi do wniosku, że jest karmione symulacjami i znowu nakazuje nam zaprzestać symulowania rzeczywistości, a my tradycyjnie olewamy rozkazy. Tak to się kręci. Oficerowie z admiralicji upierają się, że trzeba zmienić ten system, ale gdy tylko trafiają do sił operacyjnych, natychmiast zmieniają zdanie.
To miało sens, ale równie dobrze mogła stroić sobie z niego żarty. Geary przyjrzał się jej uważnie, szukając jakichkolwiek śladów rozbawienia.
— I nikt nigdy nie poruszał tej sprawy?
— Staramy się o niej nie rozmawiać. Po naszej stronie wszystko odbywa się automatycznie, aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że admiralicja wkłada w te wytyczne ogrom pracy. Nie słyszałeś nigdy, jak ludzie mówili o flocie Potiomkina? Nie wiem, skąd wytrzaśnięto tę nazwę, może od nazwiska człowieka, który pierwszy zastosował ten system, albo od kogoś znalezionego w bazach danych, kto akurat spodobał się twórcom. Chodzi o to, żeby pokazać admiralicji to, co ona chce zobaczyć. Wykonujemy wszystkie rozkazy operacyjne, ale mikrozarządzanie po prostu ignorujemy.
Geary po zakończeniu tej rozmowy gapił się jeszcze przez kilka minut na treść wytycznych. Mimo lekceważenia problemu przez Desjani nadal miał sporo problemów z zaakceptowaniem faktu, że admiralicja jest karmiona symulacjami. Potem jednak przyjrzał się raz jeszcze nadesłanym instrukcjom, skupiając wzrok na akapicie dotyczącym konkretnego podoficera. Chorąży Door powinien zgłaszać się dwa razy w tygodniu do szefa swojego departamentu, porucznika Orpa, celem szkolenia na funkcję brygadzisty ekipy remontowej, zgodnie z instrukcją numer 554499A. Jeśli chorąży Door nie zdoła zdobyć właściwych kwalifikacji w określonym tygodniu, należy przesłać raport na formularzu B334.900…
Geary natychmiast wykasował wiadomość z admiralicji.
Była to jednak dopiero pierwsza z wielu podobnych, jakie przesłało mu dowództwo.
Nazajutrz otrzymał kolejną, migała gniewnie ikonką najwyższego priorytetu, domagając się natychmiastowego otwarcia. Już samo to napełniło Geary’ego złymi przeczuciami. Był wykończony godzinami siedzenia nad własnymi planami reorganizacji Pierwszej Floty. Wzdychając z rezygnacją, kliknął na klawisz odbioru i ujrzał holograficzną sylwetkę nowego dowódcy flot Sojuszu, niejakiej admirał Celu. Kobieta ta miała masywną końską szczękę i spoglądała na Geary’ego, zadzierając nosa, jakby zamierzała traktować go z góry.
— Otrzymałam właśnie raport mówiący, że nie zamierza pan wyruszyć na zaplanowaną misję przed upływem trzydziestu dni od chwili objęcia stanowiska dowodzenia i przyjęcia rozkazów. To zadanie ma najwyższy priorytet dla bezpieczeństwa Sojuszu. Nakazujemy panu skrócić okres przygotowań do maksimum dwóch tygodni. Ma pan potwierdzić przyjęcie tej wiadomości i natychmiast podać nam nowy termin wylotu. Mówiła admirał Celu, bez odbioru.
Nie dodała na koniec nawet zwyczajowego: „na honor naszych przodków”. W załączniku nie było także żadnego pliku tekstowego ani nagłówka. Po prostu nagrała te kilka zdań i wysłała, by przytłoczyć bądź zastraszyć odbiorcę. Zrobiła to, by Geary wykonał bez szemrania wszystkie jej rozkazy bez względu na to, czy mu się podobają czy nie. Niestety, John w ciągu ostatnich miesięcy operował na obcym terenie, bez wskazówek z dowództwa, stawiał czoło oficerom, którzy kwestionowali jego kompetencje, i wysyłał zbyt wielu marynarzy na śmierć, wydając im osobiście rozkazy do ataku. Z tych to powodów miał ogląd sytuacji z zupełnie innej perspektywy i nie widział już sensu w zadowalaniu przełożonych za cenę ryzyka, na jakie musieli być narażeni jego ludzie. W oczach kogoś, kto patrzył na więcej niż jeden kolaps wrót hipernetowych, widok puszącego się admirała mógł budzić jedynie współczucie bądź żałość.
Geary wyświetlił raz jeszcze hologram Celu. Tym razem przyjrzał jej się uważniej. Wiele odznaczeń. Wygląd tej kobiety kojarzył mu się z wymuskanymi DON-ami, z którymi miewał do czynienia. Charakterystyczny wyraz twarzy, podobnie jak ton wypowiedzi, sugerowały że Celu jest jednym z oficerów, których żołnierze określali mianem „pieniaczy”, czyli dowódców uważających, iż przełożony musi podnosić głos i wyżywać się na podwładnych.
Celu nie kryła się wcale z tym, że ma zamiar traktować Geary’ego jak innych podwładnych. Ale to nie przeszkadzało Johnowi. W końcu była jego przełożonym, a w wojsku najważniejszy jest łańcuch dowodzenia. Nie podobał mu się jedynie sposób, w jaki to robiła. Nigdy nie darzył specjalną estymą ludzi siedzących w sztabach, gdyż ci nawet za jego czasów zbyt często okazywali się dupkami myślącymi, że cały świat kręci się wokół nich, i bez przerwy wymagającymi czegoś od załóg okrętów, dla których mieli być wsparciem. Jak widać, sytuacja ta uległa znacznemu pogorszeniu w trakcie długiej wojny. Dzisiaj pomiędzy sztabem a oficerami liniowymi istniała już ogromna przepaść niechęci.
Geary się zamyślił. Znał sposób na utrzymanie w mocy pierwotnej daty wylotu mimo wyraźnych ponagleń ze strony Celu. A w każdym razie taka możliwość istniałaby kiedyś, za jego czasów. Otworzył regulamin floty, odszukał właściwy paragraf i uśmiechnął się na jego widok. Ostateczna odpowiedzialność za bezpieczeństwo okrętów i ich załóg oraz za wykonanie powierzonych zadań spoczywa na osobie dowodzącej daną operacją. Podczas planowania rozkazów dowódca obowiązany jest do uwzględnienia wszystkich potencjalnych zagrożeń.
Przed stu laty Geary i jego koledzy nazywali ten paragraf „przechlapanym”. Wykonanie rozkazu, gdy któreś zpotencjalnych zagrożeń mogło uniemożliwić wykonane misji, zrzucało pełną winę za niepowodzenie na osobę kierującą całą operacją. Niewykonanie takiego rozkazu w identycznej sytuacji było złamaniem regulaminu, ale z powodu „potencjalnych zagrożeń” znów przerzucało winę na dowodzącego akcją. Geary wielokrotnie się zastanawiał, dlaczego tego paragrafu, wymierzonego w przełożonych zapewne wbrew intencjom twórców nie usunięto z regulaminu.
Skoro jednak pozostał na swoim miejscu, Geary mógł go wykorzystać przeciw swoim zwierzchnikom. Wystarczyło napisać niezwykle szczegółowy raport wymieniający wszystkie potencjalne zagrożenia, jakie jego zdaniem uniemożliwiają wcześniejsze zakończenie przygotowań. A tych było wiele. Kolejne remonty, konieczność ściągnięcia większej ilości zapasów, członkowie załóg przebywający na urlopach, którzy nie zdążą wrócić w skróconym czasie, gdyby nawet już teraz wysłano im wezwania. Spisanie tego wszystkiego zajmie mu resztę dnia, a i tak nie miał pewności, czy ktoś w admiralicji zada sobie trud i odczyta coś więcej niż tylko wprowadzenie, i co więcej, czy zechce uznać którykolwiek z przedstawianych argumentów, ponieważ nie pasują do oficjalnej wersji wydarzeń.
Nie powinien jednak kłamać. Flota Potiomkina mogła sobie doskonale radzić z rafami czystej biurokracji, lecz pisanie nieprawdy o stanie przygotowań okrętów wyruszających z tak ważną misją zakrawało już na przestępstwo.
Wszystkie potencjalne zagrożenia. Nowi oficerowie, pomyślał, mieli w zwyczaju narzekać, że nikt nie jest w stanie przewidzieć wszystkiego, a my wtedy naśmiewaliśmy się z nich i wyjaśnialiśmy, iż o to właśnie chodzi w przepisach. Wszystkie… potencjalne… zagrożenia.
Do tej pory nie wykorzystałem jeszcze ani razu faktu, że jestem niezwykle popularnym bohaterem, Black Jackiem. Nigdy jednak nie lubiłem ludzi pokroju Celu. Mam za dużo spraw na głowie, by zajmować się teraz przekonywaniem do swoich racji bandy sztabowych biurokratów. Nie będę przerywał urlopów ludziom, którzy dopiero co wyjechali i zasłużyli sobie na odpoczynek po całym szeregu bitew. Nie przyspieszę też wylotu, który wymaga jeszcze wielu zasadniczych przygotowań.
Wcześniej niewiele mogłem z tym wszystkim zrobić.
Ale Rada bardzo chce widzieć mnie na stanowisku dowódcy tej floty, a regulamin stanowi wyraźnie, że to ja jestem osobą mającą ostatnie zdanie w tym względzie. Muszę tylko uzasadnić odpowiednio decyzję.
Z wielką starannością zaczął układać treść swojego stanowiska.
W odpowiedzi na Pani wiadomość, powołując się na regulamin floty, paragraf 0215, ustęp 6 alfa, pragnę przypomnieć, że to na mnie ciąży odpowiedzialność za wzięcie pod uwagę wszelkich zagrożeń związanych z wydanymi rozkazami. Wybrany przeze mnie termin wyruszenia poza przestrzeń Sojuszu nie jest przypadkowy, uwzględnia bowiem każdy czynnik, który mógłby wpłynąć negatywnie na realizację planów, w tym: podstawy logistyczne, gotowość bojową, stan napraw, obecność personelu i planowane uzupełnienia zapasów. Szczegółowy spis wspomnianych czynników znajduje się w załączniku B.
Nie zamierzał odstępować na krok od ustalonej przez siebie daty odlotu, chociaż zdawkowy i dość łagodny ton jego odpowiedzi mógł być mylący dla odbiorców. Dokładniejszy opis postanowił zawrzeć w dołączonym dokumencie. Chcą wszystkich potencjalnych zagrożeń? Po tej lekturze odechce im się twierdzić, że moje żądania są bezpodstawne.
Geary polecił systemowi floty wyszukanie w bazach danych każdego pliku na wspomniane tematy, uważane jednak, by nie trafiły do tej puli symulowane dokumenty floty Potiomkina, po czym wrzucił to wszystko w jeden folder i załączył do swojej wiadomości. Nawet tak potężny zestaw obliczeniowy, jaki stanowiła połączona sieć wszystkich okrętów, potrzebował kilku minut na wykonanie tego zadania. Geary, czekając na zakończenie procesu, zaczął się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie doprowadził do przeciążenia łączy, ale zanim spanikował, na jego wyświetlaczu pojawił się komunikat o zakończeniu pracy.
Zawahał się, widząc ogrom plików znajdujących się w folderze załącznika. Było ich tam tak wiele, że nawet czarna dziura nabawiłaby się niestrawności po ich przełknięciu.
Mógł sobie jedynie wyobrażać, co stanie się w admiralicji, gdy do jej i tak rozbudowanych baz danych dotrze zmasowany strumień informacji. Czy tym sposobem uda się zablokować system w stopniu terminalnym, tak że nic już nigdy go nie opuści? Jeśli efektem jego działania będzie chociażby chwilowe powstrzymanie sztabowców od zalewania ludzi bezsensownymi poleceniami, gra warta była świeczki.
Raz jeszcze rzucił okiem na wizerunek Celu, przypominając sobie, że kazała mu działać błyskawicznie, i wcisnął klawisz nadający wiadomości najwyższy priorytet. Prosiła pani o jak najszybszą odpowiedź, pomyślał, więc ją pani dostanie.
Czy jeden statek kurierski będzie w stanie przewieźć tak ogromną ilość danych? Ciekawe też, ile czasu będzie trwało odbieranie ich w sztabie generalnym… Wysłał wiadomość z uśmiechem na ustach, po czym wrócił do przerwanej pracy.
Po tym wydarzeniu poświęcał mało czasu na przeglądanie kolejnych wiadomości i jeżeli nie było w ich nagłówku prośby o pilny kontakt, po prostu je ignorował. Lecz dwa tygodnie później przyszedł komunikat, który wprawił go w zdumienie. Było ono tak wielkie, że przerwał pracę, by doczytać do końca.
Dotyczy całej floty. Proszę wyznaczyć i przygotować do transferu oficerów, podoficerów oraz marynarzy mających formalną bądź nieformalną wiedzę na temat działania wrót hipernetowych. Wyznaczone osoby pozostaną na Varandalu do czasu otrzymania nowych przydziałów. Transfer? Zabieranie najbardziej doświadczonych specjalistów w przeddzień tak ważnej misji? Chwileczkę. Jedną pieprzoną chwileczkę.
Nie miał pojęcia, ilu jego podwładnych dysponuje „formalną bądź nieformalną wiedzą” na temat hipernetu, ale jednego był pewien: w tej grupie znajdował się komandor Neeson, dowódca „Zajadłego”. Miał oddelegować tak doświadczonego oficera na dwa tygodnie przed wylotem i pozostawić w przestrzeni Sojuszu? Ilu innych, równie ważnych ludzi przyjdzie mu zostawić na rozkaz admiralicji?
Szybkie przeszukanie baz danych dało mu niezwykle długą listę nazwisk, było na niej prawie stu ludzi, oficerów i podoficerów mających, jeśli wierzyć wypełnianym przez nich ankietom, pewne rozeznanie w kodowaniu podobnym do tego, które stosowano we wrotach hipernetowych. Oprócz Neesona było tam jeszcze kilku dowódców okrętów, wliczając w to kapitana Hiyakawę z „Nieugiętego” oraz dwóch oficerów z ciężkich krążowników. Problem polegał na tym, że technologie hipernetowe wymagały wiedzy z wielu pokrewnych dziedzin i zostały wpisane w liczne charakterystyki niejako z rozpędu. Sprawdzając ich właściwe wykształcenie, znacznie precyzyjniej udokumentowane, Geary kręcił głową z niedowierzaniem. Nie mogę odesłać ich wszystkich. Gdyby to ode mnie zależało, nie wypuściłbym nikogo. Swoją drogą, na co oni admiralicji?
Połączył się z komandorem Neesonem, z którym współpracował już przy rozwiązywaniu problemów z wrotami.
— Jaki wkład mógłby pan wnieść w proces projektowania i budowania wrót hipernetowych, rzecz jasna w skali całego Sojuszu?
Znajdujący się o trzy sekundy świetlne od jego jednostki Neeson wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem.
— Pyta pan o mnie osobiście, admirale? Niewielki, by nie powiedzieć: żaden. Naprawdę. Wiem co nieco na temat hipernetu, znam teorię i mam nawet trochę wiedzy praktycznej, ale daleko mi do prawdziwych ekspertów. Znam w admiralicji parę osób, które mogłyby mnie bez problemu przeskoczyć w tym temacie. Nie rozmawiałem wprawdzie z nimi, ale widziałem ich nazwiska na wielu opracowaniach naukowych.
— A co z innymi ludźmi z naszej floty? Jak rozumiem, kapitan Hiyakawa jest specjalistą w tego rodzaju kodowaniach?
— Nie znam zbyt dobrze kapitana Hiyakawy, admirale — odparł Neeson po sześciosekundowej przerwie spowodowanej przesyłaniem sygnału. — Rozmawiałem z nim tylko kilka razy. Z tego, co wiem, reprezentuje raczej mój poziom. Jedynym oficerem tej floty, który mógłby wnieść znaczący wkład w prace z tej dziedziny, była kapitan Cresida. Nie mówię tutaj o poziomie wykształcenia, tylko o jej bystrości umysłu i intuicyjnej zdolności pojmowania. Ja jestem zwykłym dyletantem w tej dziedzinie, podobnie jak wszyscy we flocie, o ile wiem.
— A zna pan jakiś projekt związany z hipernetem, przy którym mógłby pan pracować z powodzeniem? — zapytał Geary.
— Poza flotą? Nie, sir. Mógłbym wprawdzie podawać kawę podczas zebrań, ale na tym moja rola by się kończyła.
— Dziękuję, komandorze. To była bardzo pouczająca rozmowa.
Po rozłączeniu się Geary siedział nadal, wpatrując się w pustą przestrzeń, którą przed momentem zajmował wyświetlacz komunikatora. Nic nie są w stanie wnieść do sprawy, jeśli w grę wchodzi hipernet. O wiele bardziej są przydatni na stanowiskach, które do tej pory zajmowali.
W dodatku admiralicja ma w swoich szeregach ludzi znacznie od nich lepszych. No i w wiadomości nie było nawet słowa o ewentualnych uzupełnieniach.
Cresida była jedynym oficerem, który mógłby coś wnieść do sprawy… Szlag, jak mi brakuje Jaylen, pomyślał. Była tak dobrym oficerem. Bardzo inteligentnym, jak słusznie zauważył Neeson. Skoro jednak tylko ona miała prawdziwą wiedzę na temat hipernetu — a to prawda, jeśli wierzyć ocenie komandora, który notabene jest aktualnie moim najlepszym źródłem wiedzy o wrotach — mogę z pełnym spokojem wysłać odpowiedź do admiralicji.
W odpowiedzi na przesłane żądanie, napisał, dokonałem stosownego przeglądu zasobów floty i nie znalazłem nikogo, kto odpowiadałby preferowanemu profilowi.
Mogli co najwyżej podważyć jego opinię, zdążył już przywyknąć do takich zachowań ze strony zwierzchników. Od czasu wybudzenia zrobiono to więcej razy niż za czasów, gdy sam był podoficerem. Niemniej, pomimo chwilowych problemów, uniknie utraty wielu bardzo potrzebnych mu ludzi. Może osoba odpowiedzialna za to dziwne żądanie wyśle mu w ciągu najbliższych dwóch tygodni kolejne żądanie, ale skoro z tym poradził sobie tak szybko i bezproblemowo, z następnym też nie powinien mieć kłopotów. Zresztą wolał mieć do czynienia z zażaleniem, że nie wykonał należycie polecenia, niż odlatywać stąd bez tych ludzi.
Większość moich problemów generuje dzisiaj admiralicja, nie flota ani życie, uzmysłowił sobie.
Kolejny brzęczyk zwrócił jego uwagę na komunikator.
Timbale, czyli to chyba nie będzie zła wiadomość.
Nad komunikatorem pojawiła się sylwetka uśmiechniętego admirała.
— Dobre wieści.
— W samą porę.
— Pańscy eksperci przybędą już jutro.
— Jacy znowu eksperci?
— Od kontaktów z obcymi formami życia.
— Mamy ekspertów od takich spraw? Do momentu odkrycia Enigmów nie mieliśmy bladego pojęcia, że jacyś Obcy istnieją, a to miało miejsce zaledwie kilka miesięcy temu.
— To prawda — przyznał Timbale. — Niemniej uczelnie kształcą ludzi tej specjalności już od stuleci. Aczkolwiek ostatnimi czasy nie jest to zbyt popularny kierunek. Zdaje się, że brak odkryć na tym polu skutecznie zredukował zainteresowanie tematem. Niemniej dysponujemy jeszcze kilkoma fachowcami w tej dziedzinie. I przydzielono panu niemal wszystkich, jakich znamy w Sojuszu. Z tego, co mi wiadomo, aż się palą do tej wyprawy.
Geary wyczuł, że nadchodzi jego stary znajomy, czyli ból głowy.
— Ilu ich będzie?
— Dwudziestu jeden. To sami cywile. Czternastu ma doktoraty.
— Nadal czekam na obiecane dobre wieści. Gdzie mam umieścić tych dwudziestu jeden ekspertów od pozaziemskich form życia, którzy jeszcze nigdy nie słyszeli, nie widzieli ani tym bardziej nie spotkali prawdziwej inteligentnej rasy Obcych?
Timbale wyglądał na skruszonego.
— Są najlepszymi fachowcami w tej dziedzinie, jakimi dysponuje ludzkość. Jeśli pozwoli pan na sugestię, powiedziałbym, że najlepszym miejscem dla nich będzie któryś z transportowców szturmowych. Na pewno jest tam sporo wolnych kajut, a jeśli ci profesorowie i doktorzy będą się nudzić, podeślecie im kilku komandosów na obserwację.
— To bardzo interesująca propozycja — przyznał Geary. — Dziękuję. Oddam tych ekspertów w ręce generał Carabali, niech ona wybierze transporter, na którym zostaną umieszczeni.
Jakiś tydzień później obudził go łomot do drzwi. Właz strzegący kabiny był bardzo gruby, ale drżał tak, że Geary miał wrażenie, iż uderza w niego grad kartaczy rozpędzonych do wielu tysięcy kilometrów na sekundę. Otworzył właz, gdy tylko przebrzmiała ostatnia seria uderzeń. Do kajuty wmaszerowała Tania Desjani rozwścieczona do tego stopnia, że mogłaby pluć rozpaloną plazmą, gdyby tylko zechciała.
— Dlaczego ta kobieta znowu jest na moim okręcie?