Dziesięć

— Słucham? — zapytał Geary.

Czyżby wywiad monitorował także jego rozmowy? Czyżby na tym polegało sprawdzanie lojalności, o czym tyle słyszał, ale w co nigdy nie wierzył?

Nerwowość Igera znowu wzrosła. Geary jeszcze nigdy nie widział go tak zakłopotanego.

— To… sprawa dotycząca ważnego oficera, admirale. Muszę ją panu zgłosić.

— Zgłosić mnie? — A zatem nie o niego chodziło. — O kim my w ogóle rozmawiamy?

— O dowódcy jednego z okrętów, sir, a dokładniej mówiąc, jednego z liniowców.

Geary zesztywniał nagle, spojrzał w oczy Igera.

— O co chodzi? Mam nadzieję, że to nic w stylu wyczynów kapitana Kili?

— Nie, sir! — Porucznik pokręcił mocno głową. — Przepraszam, sir. Nie, nie. To zupełnie coś innego, ale i tak muszę złożyć panu meldunek — powtórzył po raz trzeci.

Nie było mu lekko, skoro musiał złożyć doniesienie na jednego z dowódców. Geary nakazał sobie spokój i skinął głową.

— Niech to będzie lekcją dla pana, poruczniku. Tak się nie składa meldunków w ważnych sprawach. O kogo chodzi?

— O komandor Bradamont, sir, dowódcę „Smoka”.

O Bradamont? Osobę, której ufała Desjani?

— Cóż takiego uczyniła komandor Bradamont?

— Ściągała nasze analizy dotyczące oceny stanu gotowości bojowej tego systemu gwiezdnego.

Te same, które Geary przeglądał przed chwilą.

— Chciała sprawdzić, czym może dysponować nasz ewentualny przeciwnik? Jeden z moich dowódców chciał się dowiedzieć, jakie są siły militarne Syndyków?

— Tak, sir.

— W czym więc problem, poruczniku?

Młodzieniec, który zaczął się nieco odprężać, znowu się zmieszał.

— Mimo piastowanej funkcji dowódcy okrętu, która zezwala na dostęp do takich dokumentów, i mimo faktu, że ktoś taki jak ona powinien dysponować podobną wiedzą, jej akta zostały oznaczone przez służbę bezpieczeństwa klauzulą ograniczonego zaufania. Nie wiem, czy pan…

— Chodzi panu o to, czy wiem, że była więźniem syndyckiego obozu pracy? — Dowiedział się o tym fakcie z rozmowy z Desjani, sam nie grzebał w papierach, i nie zdziwiło go, że służba bezpieczeństwa miała Bradamont na oku. — Wydawało mi się, że ta sprawa została już zamknięta.

— Ma pan rację, sir, ale nadal mamy obowiązek meldować o jej zachowaniach w określonych sytuacjach, a czy miał pan okazję zapoznać się z naszą analizą dotyczącą sił Syndykatu w tym systemie?

Geary o mało nie parsknął śmiechem, gdy usłyszał, w jak zawoalowany sposób Iger pyta go, czy także czytał jego raport.

— Tak. Przejrzałem ją kilka minut temu. Co takiego się w niej znajduje, że musieliście zwrócić uwagę na komandor Bradamont?

— Chodzi o jednego z oficerów służących w tym systemie — wyjaśnił Iger. — O podDON-a czwartego stopnia. Nazywa się Donald Rogero. Mamy podstawy przypuszczać, że to ten sam mężczyzna, w którym komandor Bradamont… no… ona… eee… zakochała się podczas pobytu w niewoli.

— Aha. Rozumiem.

— Polecono mi zameldować panu o tym — kontynuował porucznik Iger przepraszającym tonem — ponieważ sprawa dotyczy jednego z dowódców floty.

— Rozumiem. — Naprawdę pojmował przyczyny, które zmusiły Igera do tej wizyty. Co jednak chodziło po głowie Bradamont? — Czy zna pan powody uniemożliwiające poruszenie tej sprawy bezpośrednio z komandor Bradamont?

— Nie, sir. Ale otrzymałem zakaz dalszego śledzenia tej sprawy bez zatwierdzenia z góry. Oczywiście pana nie dotyczą podobne obostrzenia, nie licząc zwykłych przepisów regulaminu floty. Komandor Bradamont nie miała dostępu do żadnych wiadomości niejawnych.

— Świetnie. Dziękuję. Doceniam, że poinformował mnie pan o wszystkim, i to w tak przepisowy sposób. Nie widzę też żadnych powodów, dla których miałby pan dalej zajmować się tą sprawą. — Wyłuszczył to tak dokładnie, ponieważ chciał, by Iger wiedział, że choć donoszenie na oficerów jest niełatwym zadaniem, poradził sobie z nim w profesjonalny sposób.

Zadowolony porucznik oddalił się w kierunku swojej świątyni wywiadu, a gdy właz zamknął się za jego plecami, Geary od razu połączył się z mostkiem „Smoka”.

— Chcę rozmawiać na prywatnym kanale z komandor Bradamont. Proszę, by zgłosiła się do mnie jak najszybciej.

Niespełna pięć minut później w kajucie Geary’ego pojawiła się jej holograficzna sylwetka. Komandor zasalutowała, na jej twarzy widać było wyłącznie zaciekawienie.

— Słucham, admirale. Rozmowa na prywatnym kanale? Czy to dotyczy „Smoka”?

— Nie, komandorze. — Geary nie usiadł, więc i ona stała. Dopóki nie dowie się więcej, wolał utrzymać oficjalny ton rozmowy. — Chodzi o sprawy prywatne, ale zahaczające po części o pełnione stanowisko.

Nawet nie mrugnęła okiem, lecz zaciekawienie natychmiast zniknęło z jej twarzy.

— Pyta pan o Rogero?

— Zgadza się. Chciała pani sprawdzić, czy tutejszy podDON czwartego stopnia jest tym samym człowiekiem, w którym zakochała się pani podczas niewoli?

— Jestem pewna, że to on, admirale. Kiedy ostatni raz o nim słyszałam, służył pod kimś nazwiskiem Drakon, który został zesłany do tego systemu za opowiedzenie się po niewłaściwej stronie podczas konfliktu dwóch bardzo poważnych syndyckich osobistości.

A to ciekawe. Bradamont wiedziała o wiele więcej o statusie Drakona, niż zdradzał raport wywiadu, który przed momentem czytał. Co to mogło znaczyć?

— Czy to była zwykła ciekawość, komandorze, czy zamierzała pani zrobić coś w sprawie Rogero, gdyby okazało się, że to ten sam człowiek?

Bradamont odpowiedziała dopiero po chwili.

— Nie wiem, sir.

— Nadal go pani kocha?

Kolejna przerwa.

— Tak, sir. — Spojrzała na niego wyzywająco. — Wojna się już przecież skończyła.

— Owszem — przyznał Geary. — Ale na razie nie zostaliśmy ponownie jedną wielką szczęśliwą rodziną.

— Jeśli pan tego zażąda, admirale, mogę przysiąc, na co pan zechce, że uczucie nie wpłynęło negatywnie na moją postawę zawodową. Nie zawiodłam też ani razu na stanowisku dowódcy okrętu wojennego Sojuszu. Z przyjemnością powtórzę te słowa w pokoju przesłuchań, aby nikt nie mógł podważyć mojej prawdomówności.

Ta odpowiedź wydawała mu się szczera, zresztą gdyby istniały jakiekolwiek wątpliwości w tej sprawie, służba bezpieczeństwa nie wydałaby jej certyfikatu i nie zezwoliła na powrót do floty.

— Nie sądzę, aby wizyta w pokoju przesłuchań była konieczna, komandorze. Mogę zadać pani pytanie osobiste? Na inny temat, rzecz jasna. Walczyła pani już u naszego boku z Syndykami. Czy nigdy nie przyszło pani na myśl, że Rogero może się znajdować na pokładzie któregoś z wrogich okrętów?

— Nie mogłam sobie pozwolić na podobne myślenie, sir. — Bradamont spoglądała mu prosto w oczy. — Miałam zadanie do wykonania i byłam pewna, że on by mi wybaczył.

— Wybaczyłby, że chce go pani zabić podczas bitwy? Wątpię, by jakikolwiek człowiek był aż tak wyrozumiały, komandorze.

— On wiedział, czym jest poczucie obowiązku, admirale. To jeden z powodów, dla którego… Zaraz zada mi pan zapewne jeszcze jedno pytanie. Chce pan wiedzieć, jak doszło do tego, że zakochałam się w syndyckim oficerze.

— To nie moja sprawa — odparł Geary, aczkolwiek paliła go ciekawość.

— I tak panu powiem, ponieważ uważam, że pan przyjmie moje wyjaśnienia o wiele lepiej niż inni. — Zmrużyła oczy, jakby nie tylko zbierała myśli, ale także sięgała pamięcią daleko wstecz. — Zostałam wysłana do obozu na odległej planecie wraz z wieloma innymi świeżo schwytanymi jeńcami. Nasz transportowiec został poważnie uszkodzony. Wszystkim nam groziła śmierć. Rogero dowodził oddziałami planetarnymi Światów Syndykatu, które trafiły razem z nami na pokład tej jednostki. Ocalił nas. Rozkazał otworzyć wszystkie cele, a potem pozwolił jeńcom pracować wspólnie z załogą przy naprawie okrętu. — Bradamont ponownie przeniosła spojrzenie na Geary’ego. — Ukarano go za to degradacją i usunięciem ze stanowiska.

— Złamał regulamin.

— Tak. Jego przełożeni stwierdzili, że powinien był nas zostawić na pewną śmierć. Wiem o tym, bo kilkoro z nas zostało powołanych na świadków podczas jego procesu. Wymuszano na nas obciążające go kłamstwa. Rogero został skazany i nie tylko utracił stanowisko dowódcy sił planetarnych, ale też został wysłany do obozu, choć nie jako więzień. Tak wygląda syndyckie poczucie humoru, admirale. Skoro tak bardzo zależało mu na ratowaniu jeńców, zrobiono z niego obozowego strażnika.

To zaczynało mieć sens.

— On był jednym z najstarszych stopniem syndyckich oficerów we władzach obozu, a pani jego odpowiednikiem w hierarchii więźniów, co sprawiało, że mieliście okazję do regularnych spotkań.

— Tak, sir. Wiedziałam, jakim jest człowiekiem, udowodnił to swoimi czynami, za które zresztą został przeniesiony karnie do naszego obozu. — Bradamont zamilkła na moment. — Pan i… kapitan Desjani… musicie wiedzieć, co przeżywałam, gdy zrozumiałam, co do niego czuję. Nie tego… pragnęłam i oczekiwałam. A gdy dowiedziałam się, że on czuje to samo do mnie… wydało mi się to niemożliwe. Pozostał uczciwym i honorowym człowiekiem, admirale, mimo że szkolono go, by zachowywał się w zupełnie inny sposób. Przy tym oboje… pozostaliśmy wierni swoim przekonaniom. Nigdy nie złamałam przysięgi danej Sojuszowi. Nigdy nie zhańbiłam swoich przodków. Bez względu na to, co inni… — głos jej się załamał.

— Rozumiem. Syndycy chyba też nie najlepiej przyjęli wasz romans. Panią odesłano do innego obozu, a on trafił na wygnanie aż tutaj.

— Początkowo było inaczej. DON Drakon miał wtedy parę dobrych dojść i w końcu zdołał załatwić ułaskawienie dla Rogero, aby ten mógł wrócić pod jego rozkazy, gdy ja zostanę odesłana do innego obozu. Admirale… — Tym razem wahała się o wiele dłużej. — Jestem uwikłana w pewną grę naszego wywiadu. W ściśle tajną sprawę. Wątpię, aby ktokolwiek w tej flocie wiedział o niej albo miał okazję zapoznać się z dotyczącymi jej dokumentami. Nie mogę jednak pozostawić pana w kompletnej niewiedzy, jest pan w końcu moim przełożonym i głównodowodzącym admirałem floty. Syndycy mieli uwierzyć, że moja miłość do Rogero umożliwi zwerbowanie mnie do współpracy. Karmiłam ich nic nie znaczącymi raportami od wielu lat, za wiedzą naszego wywiadu rzecz jasna. Każdą z tych spreparowanych informacji przekazywałam bezpośrednio na ręce Rogero.

Kolejne zaskoczenie.

— Co nasz wywiad chciał na tym ugrać? Miała pani zostać kolejnym kanałem przekazującym mało znaczące informacje dla szpiegów Syndykatu?

— I odbierać od czasu do czasu wiadomości od Rogero, które pozwalały na rozpracowanie siatki agentów wroga. — Pokręciła głową. — Dość szybko się zorientowałam, że wiadomości, które Rogero mi przekazywał, wcale nie pochodzą od niego i że nie ma w nich żadnych istotnych tajemnic, tylko zwykły szum informacyjny. Obie strony prowadziły tę samą gierkę, ogłaszając wyimaginowany sukces, gdy tak naprawdę niczego nie osiągały.

— Ma pani na to jakieś dowody?

Bradamont znowu pokręciła głową.

— Nie, sir. Posiadam tylko listę kontaktów z agentami nadzorującymi mnie w przestrzeni Sojuszu.

— To była bardzo niebezpieczna gra. — Geary usiadł w końcu, nie spuszczając z niej oka. — Czy to możliwe, by porucznik Iger miał informacje zdobyte przez panią od Rogero? Jaki był kryptonim nadany mu przez wywiad Sojuszu?

— Czerwony Mag, admirale.

— A jak nazywano panią podczas tej tajnej operacji?

— Biała Wiedźma, sir.

Geary sięgnął do komunikatora.

— Poruczniku Iger. Czy posiada pan jakieś raporty z syndyckiego źródła określanego jako Czerwony Mag?

Iger nie zdołał ukryć zaskoczenia, zaraz jednak przeniósł wzrok na ekran, by sprawdzić bazy danych, zanim znów spojrzał na Geary’ego, tym razem z jeszcze większym zdziwieniem.

— Owszem, sir, ale nie widzę nigdzie zapisu, aby pan je pobierał. Mógł pan mieć dostęp do danych z tych materiałów, ale ich źródło i pseudonim agenta były na pewno zastrzeżone.

— Zna pan prawdziwe nazwisko tego źródła?

— Nie, sir. Takich danych nie przekazuje się do baz danych okrętów, by w razie ich przejęcia po przegranym starciu nie zdradzić wrogowi żadnej istotnej tajemnicy.

— Czy komandor Bradamont prosiła kiedykolwiek o dostęp do tych dokumentów?

— Nie, sir! Z jej… przeszłością byłoby to… dość trudne. Przy takim zastrzeżeniu na aktach wręcz niemożliwe.

— A macie tam coś u siebie o źródle noszącym kryptonim Biała Wiedźma?

Iger sprawdził to z jeszcze większym zakłopotaniem.

— Admirale, muszę pana zapytać, skąd pan zna te kryptonimy. To dane objęte ścisłą tajemnicą.

— Czy Biała Wiedźma jest w jakiś sposób powiązana z Czerwonym Magiem?

— Tak… sir, aczkolwiek nie mam dostępu do danych tego źródła. Admirale, proszę zrozumieć, że nie mogę nic więcej powiedzieć, dopóki nie zapozna się pan osobiście z tymi danymi i nie podpisze odpowiednich zobowiązań.

— To mi wystarczy. Dziękuję. — Geary zakończył połączenie, a potem poprosił gestem, by Bradamont usiadła. — Wszystko się zgadza. I co teraz, komandorze? Jeśli Rogero osobiście przesyłał pani informacje, kontaktowanie się z nim może przysporzyć mu sporo problemów.

— Wiem o tym, sir.

Ale ja muszę wiedzieć, co dzieje się w tym systemie gwiezdnym, pomyślał.

— Będę z panią szczery, komandorze. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby Rogero zechciał podzielić się z panią informacjami o aktualnej sytuacji na Midway. Tutejszy DON zamierza coś zrobić, a my nie wiemy, jak zareaguje na to reszta osób stojących u steru władzy.

Bradamont nie odzywała się przez dłuższą chwilę.

— Nie chciałabym wykorzystywać go w taki sposób, aczkolwiek domyślam się, że on też dobrze wie, iż byliśmy tylko pionkami w grze naszych rządów. Jeśli będę mogła wysłać do niego osobistą wiadomość, dam mu możliwość wyboru. Jeśli odpowie i zaczniemy korespondować, być może uda mi się zdobyć potrzebne informacje, o ile nie uzna ich ujawnienia za coś sprzecznego z honorem.

— Z honorem? — zapytał bez zastanowienia Geary i zaraz tego pożałował.

Bradamont skwitowała tę wpadkę bladym uśmiechem.

— Zdaję sobie sprawę, że wyrażenia takie, jak honor Syndyka, mogą być dla nas trudne do pojęcia. Proszę jednak nie zapominać, że to tylko podDON czwartego stopnia, nie żadna szycha.

— Tak czy inaczej, przepraszam. Czuję się także w obowiązku poinformować panią, że plotki o wysłaniu wiadomości do niego z pewnością rozniosą się po flocie.

Skrzywiła się tym razem.

— Czy mogą powiedzieć o mnie coś więcej, niż mówili do tej pory?

Rzucił okiem w bok, na wyświetlacz z danymi Bradamont. Przebieg jej służby był wzorowy. Tulev wypowiadał się o niej w samych superlatywach, a gdy osobiście przeglądał zapisy ze starć, podczas których dowodziła „Smokiem”, nie znalazł niczego, co podważałoby zasadność zachwytów starego kapitana.

— Dobrze. Proszę przesłać tę wiadomość na „Nieulękłego”. My przekażemy ją Syndykom, aby nikt nie mógł powiedzieć, że zostało to zrobione w tajemnicy przed przełożonymi. Do tekstu dołączymy instrukcję, że odpowiedź też musi przejść przez nasze ręce.

— Nie mam żadnych zastrzeżeń do pańskiej propozycji, admirale. Biała Wiedźma jest tą częścią mojej osobowości, którą najchętniej wysłałabym na zasłużoną emeryturę.

— Komandorze, jeśli ma pani nadzieję, że zabierzemy Rogero z nami, gdy będziemy wracali…

— Aż taka głupia nie jestem, sir. — W głosie Bradamont wychwycił smutną nutę, ale musiał przyznać, że szybko się opanowała i dokończyła idealnie beznamiętnym tonem: — Jeśli jego poprzednie wiadomości zawierały prawdę, ten DON Drakon jest najlepszym dowódcą, na jakiego Rogero mógł trafić. Podobno ten człowiek jest bardzo lojalny wobec swoich podwładnych. Z tego też powodu, aczkolwiek tylko pośrednio, trafił tutaj na wygnanie.

— Wie pani coś o stosunkach pomiędzy Drakonem a Iceni?

— Nie, sir. Ale spróbuję się dowiedzieć.


* * *

— Admirale, kiedy w końcu zobaczymy tych Obcych? — zapytał doktor Setin płaczliwym głosem.

— Lecimy prosto na punkt skoku prowadzący do systemu, który zajęli — zapewnił go Geary.

— Wielu moich kolegów niepokoi się zbyt krwawym przebiegiem dotychczasowych kontaktów pomiędzy naszymi cywilizacjami.

— Może mi pan wierzyć, doktorze, że ja także się tym przejmuję.


* * *

Iceni znów była uśmiechnięta.

— Bez wahania przyjmuję pańskie warunki, admirale Geary.

Żadnych targów, bez gadania zgodziła się na wszystko. Ale on nie ufał politykom, którzy szybko przystają na proponowane im warunki. Mógł jednak wprowadzić kolejne zmiany do tej umowy, wykraczając poza jej dotychczasowe granice, ponieważ słowa tej kobiety, gdyby okazały się nieprawdziwe, nie zobowiązywały go do niczego. Zresztą komu by uwierzono, gdyby doszło do konfrontacji: jemu czy jakiemuś podrzędnemu DON-owi?

— Informacje, o które pan prosił, zostały wysłane w osobnej wiadomości — kontynuowała tymczasem Iceni. — Zawarliśmy w niej plany wspomnianych urządzeń, przekazanych flocie Sojuszu w darze za niedawną obronę naszego systemu. Jeśli pańscy naukowcy będą mieli jakieś pytania na temat planów i samych urządzeń, niech skontaktują się ze mną na tym samym kanale. Co zaś się tyczy DON-a Boyensa, nie ma go tutaj. To znaczy w naszym systemie gwiezdnym. Udał się do Systemu Centralnego na pokładzie jednostki kurierskiej, by „służyć wiedzą i doświadczeniem nowemu rządowi”, jak to ujął. — Mina jej zrzedła na moment. — DON Boyens to bardzo ambitny człowiek. Obawiam się, że nie mogę powiedzieć o nim nic więcej. Od czasu wylotu nie otrzymaliśmy od niego żadnej wiadomości. W ciągu minionych kilku miesięcy mieliśmy bardzo sporadyczne kontakty z władzami centralnymi. — W tym momencie całkiem przestała się uśmiechać, a na jej twarzy pojawił się wyraz zatroskania. — Nie mam zamiaru udawać, że jest mi obojętne, co może spotkać waszą flotę na terytoriach należących do Obcych. Światy Syndykatu straciły tam wiele okrętów wojennych. Niemal wszystkie przepadły bez śladu. Wydarzenia te miały jednak miejsce, zanim odkryliście wirusy kwantowe. Tym razem może być inaczej. Nie mogę wymusić na was niczego, proszę jednak, by pamiętał pan, admirale, że los moich ludzi zależy od tego, co tam się wydarzy, dlatego błagam, niech pan zrobi wszystko, by zawrzeć pokój z Enigmami. W osobnej informacji przesyłam panu wszystkie nowe dane na temat systemu, którym zawiadują obecnie Obcy, nie dlatego, że muszę, tylko by zachować się jak prawdziwy sojusznik, gdyż wspieram pana w tej wyprawie, mimo że może się to wydać dziwne. Jeśli jednak odwoła się pan do naszych ustaleń na jakimkolwiek innym kanale łączności, zaprzeczę, by kiedykolwiek doszło do tej rozmowy. W imieniu ludu. Mówiła Iceni. Bez odbioru.


* * *

Syndycka flotylla, o wiele mniej liczebna od floty Sojuszu, leciała za nią aż do punktu skoku, trzymając się jednak w bezpiecznej odległości dwóch godzin świetlnych. Tuż przed opuszczeniem Midway Geary sprawdził po raz kolejny, czy nadeszła odpowiedź od Rogero. Niestety, wciąż nie było żadnej wiadomości. Sensory floty nie wykryły także wzmożonej aktywności wśród Syndyków, więc stało się jasne, że Iceni nie zacznie realizować swoich planów, dopóki okręty Sojuszu nie opuszczą jej systemu gwiezdnego.

Na koniec Geary połączył się z komandorem Neesonem z „Zajadłego”.

— Sprawdził pan już te plany syndyckiego zabezpieczenia przeciwkolapsowego?

— Tak, sir. To powinno zadziałać. — Neeson wydął wargi. — Aż dziw bierze, że nie słyszeliśmy przed odlotem, by Sojusz opracował podobne rozwiązania.

— Mnie też to zaskoczyło, komandorze. Nasi uczeni powinni już dawno wpaść na coś takiego.

— Nie zamierza pan odesłać któregoś okrętu do naszej przestrzeni, by jak najszybciej dostarczyć Radzie te plany? Na wypadek, gdybyśmy jednak nie posiadali skutecznych zabezpieczeń?

Geary pokręcił głową.

— To wymagałoby identycznego poświęcenia jak w przypadku naszych utytułowanych jeńców. Musiałbym wydzielić spore siły do eskorty takiej jednostki, a nie mogę osłabić floty, dopóki nie dowiemy się, jakie zagrożenia czyhają na nas na terytoriach Obcych. Poza tym podróż stąd do przestrzeni Sojuszu potrwałaby kilka tygodni. Jeśli Enigmowie zechcą w odwecie implodować nasze wrota, zrobią to tuż po naszym pojawieniu się w ich przestrzeni, czyli o wiele wcześniej.

— Może powinniśmy zatem opóźnić nasz przelot na Pele, admirale? Przynajmniej do momentu, aż zabezpieczymy za pomocą tych urządzeń wszystkie wrota w przestrzeni Sojuszu?

— Nie — zaoponował Geary. — Rozważałem takie rozwiązanie, ale podróż na Varandala i powrót tutaj zajęłyby jednostce kurierskiej co najmniej dwa miesiące, nawet gdyby nie napotkała po drodze na żadne przeszkody, a nie jestem wcale pewien, czy syndycki rząd centralny nie spróbowałby osaczyć i zniszczyć słabej flotylli Sojuszu, skoro mógłby potem udać, że nic nie wie na temat jej zaginięcia. A przecież nie mówimy tutaj tylko o dostarczeniu planów, ale też o czasie potrzebnym do stworzenia i przetestowania prototypów. Kurier mógłby wyruszyć w drogę powrotną dopiero po otrzymaniu informacji zwrotnych ze wszystkich systemów podpiętych do hipernetu. Nie moglibyśmy czekać tutaj bezczynnie, aż to nastąpi, nie mając pojęcia, czy otrzymamy kiedykolwiek odpowiedź.

Przełączył się na kanał ogólny, by nadać ostatnią wiadomość.

— Wszystkie jednostki przygotują się do natychmiastowego skoku na Pele. Czas rozpoczęcia manewru: trzy dwa.


* * *

Flota wynurzyła się z nadprzestrzeni gotowa do natychmiastowego otwarcia ognia. Wszyscy członkowie załóg byli przygotowani do walki na śmierć i życie. Zamiast tego czekał ich…

— Nie mam żadnych odczytów.

Desjani spojrzała na wachtowego z operacyjnego.

— Czy nasze systemy zostały oczyszczone z wirusów Obcych?

— Testy systemu na obecność wirusów są nieustannie powtarzane, kapitanie. Tutaj niczego nie ma.

Geary spoglądał na ekrany wyświetlaczy, nie mogąc uwierzyć, że nie wykryto żadnych śladów obecności Obcych w systemie Pele. Jemu także przyszło od razu do głowy, że może to być sprawka wirusów podrzuconych przez Enigmów. Tych samych, których zasad działania do dzisiaj nie poznali, a odkrytych przez nieocenioną Jaylen Cresidę niedługo przed jej bohaterską śmiercią. Ukryte w oprogramowaniu sensorów i systemów celowniczych pozwalały Obcym kontrolować to, co ludzie mogli zobaczyć w otaczającej ich przestrzeni. A to oznaczało, że ich jednostki pozostawały, praktycznie biorąc, niewidzialne dla wroga.

Tym razem jednak nie znaleziono nawet śladu podobnej infekcji w systemach. Żaden wirus nie mamił sensorów, a one i tak niewiele pokazywały. Dwie wewnętrzne planety krążyły wokół centralnej gwiazdy, w dalszej przestrzeni brakowało jednak gazowych olbrzymów, tak typowych dla podobnych układów planetarnych. Zamiast nich dostrzegli superplanetę, która bez trudu mogła aspirować do miana brązowego karła. Emitowała sporo ciepła, ale i tak było go za mało, by uznano ją za gwiazdę. Na krążących pomiędzy nią i centralną gwiazdą planetach wewnętrznych musiały panować nieznośne upały. Były więc zbyt rozgrzane, by mogli zasiedlić je ludzie, mimo że na drugiej rozwinęły się prymitywne formy miejscowego życia.

Na tej właśnie planecie Geary dostrzegł zupełnie nowy gigantyczny krater. W każdym razie nie było go na dostarczonych przez Syndyków planach systemu. Za to brakowało sporej stacji orbitalnej, która nie tak dawno okrążała tę planetę.

— Obcy musieli wytrącić ją z orbity i przywaliła z niezłym hukiem — uznała Desjani. — Zróbcie mi dokładniejsze analizy tego systemu — poleciła wachtowym ze wszystkich stanowisk. — Jeśli jest tutaj choćby jedna molekuła pozostawiona przez Enigmów, chcę znać jej lokalizację.

— Dlaczego nie zostawili nawet jednego satelity szpiegowskiego? — zastanawiał się Geary. — Czegoś, co monitorowałoby sytuację w systemie i zbierało informacje o niechcianych gościach? Dziwi mnie też, że nie ma żadnych statków kurierskich przy punktach skoku, dzięki którym mogliby się dowiedzieć, czy ktoś nie wkracza na ich terytorium.

— Może są zbyt pewni siebie — zasugerowała Desjani. — Może potrzebowali Pele jako odskoczni do zaatakowania Midway i nie włączyli go do własnego systemu zabezpieczeń.

— Może. Ruszamy w kierunku punktu skoku na Hinę, jak tylko sensory ustalą jego dokładne położenie.

— Na Hinę, nie na Hua?

— Hua leży zbyt blisko terytoriów Obcych — wyjaśnił Geary. — Ale na Hinie Syndycy założyli dużą kolonię. Zdaje się, że miała stanowić bazę wypadową do podboju dalszych terytoriów. Chciałbym sprawdzić, co się z nią stało.

Obok niego pojawiło się kolejne okienko wyświetlacza.

— Admirale, w tym systemie nie ma żadnych Obcych — poskarżył się doktor Setin.

— Też to zauważyliśmy, doktorze. Dlatego zamierzamy polecieć głębiej w ich przestrzeń.

— Czy tam spotkamy Obcych?

— Mam nadzieję. Jakie nastroje panują wśród pana kolegów i komandosów? — zapytał Geary, zmieniając temat.

— Świetne. Badanie tych żołnierzy to naprawdę fascynujący proces. Ich sposób myślenia różni się totalnie od wszystkich, z którymi mieliśmy do czynienia do tej pory. Czasami zastanawiam się, czy nie zetknęliśmy się z nieznaną nauce rasą człowieka.

— Z tego, co wiem, doktorze, wielu ludzi podzieliłoby pańskie zdanie. Proszę przekazać pozdrowienia generał Carabali.

Znajdowali się na Pele dopiero godzinę, gdy komunikator Geary’ego zamrugał alarmistycznie czerwienią. Po chwili uczynił to jeszcze raz. Sprzęt Desjani musiał płatać podobne figle, bowiem natychmiast obróciła fotel i zapytała wachtowych podniesionym głosem:

— Co wy wyrabiacie?

Odpowiedział jej oficer z komunikacyjnego.

— Nasze systemy resetowały się automatycznie w odpowiedzi na próbę ominięcia zabezpieczeń. Ktoś chciał wgrać nam wirusy, ale te stare, więc protokoły zabezpieczeń od razu je wychwyciły i izolowały.

— Jakim cudem te wirusy znalazły się w systemach „Nieulękłego”? — zapytała Desjani.

Porucznik, który udzielił pierwszych wyjaśnień, pokręcił głową.

— Nie mogły przyjść z zewnątrz. Zostałyby zablokowane poza systemami. Ktoś znajdujący się na pokładzie musiał wprowadzić je ręcznie.

Desjani spojrzała na Geary’ego, mrużąc gniewnie oczy.

— Ktoś na pokładzie wgrał nam starego wirusa. Jak myślisz, kto to mógł być?

Skinął głową.

— Któryś z uwolnionych jeńców. Co te wirusy miały zrobić w systemie?

— Rozesłać wiadomość do wszystkich jednostek floty, admirale. Wirus próbował dokonać samozniszczenia, gdy go wyizolowaliśmy, ale system odtworzył treść. — Porucznik zamilkł na moment. — Sir, „Habub” melduje, że kilka minut temu miał podobne problemy z systemem komunikacyjnym.

— No tak — mruknęła z sarkazmem Desjani. — Teraz to już na pewno nie dojdziemy do tego, kto za wszystko odpowiada.

— Możecie przesłać mi tę wiadomość? — poprosił wachtowego Geary.

— Tak, sir. Wirus został dezaktywowany, a wiadomość wyczyszczona z innych robaków, którymi była naszpikowana. Teraz jest czysta.

— W takim razie pozwólcie mi ją zobaczyć. — Zauważył, że Tania znowu się na niego gapi. — I podeślijcie też kopię kapitan Desjani.

Przed Gearym pojawiło się nowe okno wyświetlacza, a na nim kilku byłych więźniów obozu, ubranych teraz w lśniące nowością mundury z odpowiednimi dystynkcjami, odznaczeniami i baretkami, stojących tak, jakby to oni dowodzili tą flotą. Jeden z nich, admirał Chelak, rozpoczął przemowę pełną frazesów o honorze, tradycjach marynarki wojennej, szacunku dla przełożonych, a potem przeszedł gładko do żądań, by rozwiązano w końcu kwestie związane z przejęciem dowodzenia przez właściwe osoby…

W tym momencie Geary zamknął połączenie.

— Dlaczego tak długo zwlekałeś? — zapytała go Desjani.

— Chciałem zobaczyć, czy powiedzą coś, co pozwoli mi uwierzyć, że są przy zdrowych zmysłach — odparł, nie odrywając wzroku od wyświetlacza. — Ale to przemówienie świadczy tylko o tym, że ludzie stojący za tą aferą nadal uważają, iż mogą pozbawić mnie dowodzenia, mimo iż mieli okazję do odbycia rozmów z naprawdę wieloma ludźmi.

— Sabotaż w strefie działań wojennych… — zaczęła Tania.

— Nie mogę przecież kazać ich wystrzelać. Zwłaszcza że ten wirus nie miał niczego zniszczyć ani uszkodzić.

— Ale jego celem było wzniecenie buntu.

— To prawda. — Walnął pięścią w klawisz komunikatora. — Pani emisariusz, ktoś przebywający na pokładzie „Nieulękłego” próbował przed momentem umieścić wirusa Obcych w naszych systemach komunikacyjnych. Daję pani okazję porozmawiania z komandorem Benanem na ten temat, zanim zostanie oficjalnie przesłuchany. Jeśli był zamieszany w tę akcję albo wiedział o niej, pójście na współpracę z nami może mu pomóc w oczyszczeniu się z zarzutów. Rozmawiając z nim o tej sprawie, proszę zadbać, aby komandor miał pełną jasność, jak wyglądała nasza walka z wirusami, zarówno tymi tworzonymi przez Obcych, jak i przez bliższych wrogów.

Rione patrzyła na niego z pełnym spokojem, jakby jej twarz została odlana z metalu.

— Dziękuję, admirale. Porozmawiam z nim zaraz.

Desjani odczekała, aż Geary zakończy połączenie.

— Jako dowódca „Nieulękłego” mam obowiązek natychmiast wszcząć postępowanie w tej sprawie.

— Zatem proszę to zrobić, kapitanie. Tylko pamiętajcie o statusie przesłuchiwanych. Nie chcę kolejnych oskarżeń o pohańbienie ich albo okazywanie braku szacunku.

— Tak jest.

Spojrzał na nią ostrzej.

— Mówiłem poważnie.

— Tak, sir.


* * *

Przed końcem dnia Rione poprosiła o spotkanie, przyprowadziła na nie swojego męża. Komandor stał cały czas sztywny, jakby połknął kij, i pozwalał żonie mówić.

— Przyznał, że to on umieścił wirusa w systemie komunikacyjnym „Nieulękłego”.

— Mamy prawo przemówić do dowódców — oświadczył Benan. — Zapewniono mnie, że ten wirus nie uczyni żadnych szkód w systemach okrętów.

— To akurat nie ma większego znaczenia, komandorze — odparł Geary. — Umieszczenie nieautoryzowanego oprogramowania w systemie łączności było złamaniem regulaminu, zwłaszcza że miał ominąć zabezpieczenia. Zdaje pan sobie sprawę, co się stało z ciężkim krążownikiem „Lorika”?

Benan wyprężył się jeszcze bardziej, mimo że wydawało się to niemożliwe.

— Ja nigdy bym… Takie działanie nie ma usprawiedliwienia.

— A jednak ktoś je podjął, i to tylko dlatego, że uznał, iż jestem nieodpowiednią osobą na stanowisku dowodzenia — odparł Geary.

— Słyszałem o tym i powtarzam jeszcze raz, nigdy w życiu nie uczyniłbym czegoś takiego.

— Wierzę panu, komandorze. Powiadomi pan mnie albo kogoś innego z dowództwa tego okrętu, jeśli otrzyma pan kolejną propozycję tego rodzaju?

Benan nie odpowiedział od razu, spojrzał tylko na przyglądającą mu się spokojnie żonę.

— Tak. Honor Wiktorii ucierpiał w wystarczającym stopniu.

To była zapewne zaczepka rzucona w stronę Geary’ego, ale ten ją zupełnie zignorował.

— Jest pan człowiekiem honoru, więc nikt nie zakwestionuje danego teraz słowa. Emisariuszka Rione poprosiła, by mógł pan pozostać z nią na pokładzie tego okrętu, a w świetle jej długiej służby i niecenionych zasług zgodziłem się na to bez oporów. Zbyt długo byliście rozdzieleni. — Spojrzał na Rione, zastanawiając się, jaki wpływ na nią będą miały słowa o zasługach dla Sojuszu, zważywszy na tajemnice, które przed nim ukrywała.

Już dawno przypomniał sobie jej radę, jaką otrzymał w czasach, gdy uwalniali pierwszych jeńców: dać im natychmiast jakieś ważne zajęcie. Niestety, przy tylu wyższych oficerach było to niemożliwe. Ale może nadszedł czas, by zrobić coś chociaż dla kilku wybranych.

— Komandorze Benan, przykro mi, że na „Nieulękłym” nie mamy dla pana stanowiska odpowiedniego do stopnia i doświadczenia. Jedyne, co mogę panu zaproponować, to zatrudnienie w dziale inżynieryjnym, ponieważ potrzebujemy doświadczonych kontrolerów do odbioru nowo instalowanych systemów. Jeśli wyrazi pan zgodę, kapitan Desjani wyda panu przydział do tego zespołu. — Miał spory problem z przekonaniem Tani do tego pomysłu, ale zdołał jej w końcu wytłumaczyć, że okazanie jeńcom zaufania i przydzielenie im zadań może przynieść tylko dobre skutki.

Benan w końcu spojrzał na Geary’ego.

— Oferuje mi pan pracę przy sprawdzaniu systemów?

— Dał mi pan słowo, komandorze, że już nigdy więcej nie pogwałci zasad regulaminu floty. A ja je przyjąłem.

Znowu na dłuższą chwilę zapadła cisza, potem Benan skinął głową.

— Z najwyższą przyjemnością wykonam zadanie, dzięki któremu będziemy mogli utrzymać gotowość bojową tego okrętu.

— Powiadomię o tym kapitan Desjani. Dziękuję, komandorze. Dziękuję, pani emisariusz.

Wyszli oboje bez słowa, tylko Rione spojrzała na niego w dziwny sposób, którego nie potrafił zinterpretować.


* * *

Dotarcie do punktu skoku na Hinę zajęło im sześć dni. Cały ten czas bezskutecznie szukali jakichkolwiek śladów obecności instalacji pozostawionych przez ludzi albo Obcych. Jeśli w polach asteroid znajdowały się jakieś wraki syndyckich okrętów, to zostały zbyt mocno porozbijane, by dalekosiężne skanery mogły wypatrzyć ich szczątki.

— Jeśli potrzebują planet, na których mogą mieszkać ludzie, na Hinie na pewno taką znajdziemy — poinformował flotę Geary. — Jeśli przetrzymują ludzi, z pewnością mogą ich więzić w tym właśnie systemie. Przygotujcie się do działania po wykonaniu następnego skoku.


* * *

Gdy flota pojawiła się na Hinie, wokół znów rozbłysły gwiazdy.

— Tak! — zawołała Desjani, gdy na ekranach pojawiły się strumienie danych.

Obca jednostka, przypominająca z wyglądu żółwiowate okręty widziane na Midway, wisiała na wprost punktu skoku i natychmiast otworzyła ogień do wyłaniającej się z nadprzestrzeni floty. Strumienie cząstek i rakiety pomknęły w stronę „Bezlitosnego”. Pancernik i otaczające go jednostki odpowiedziały ogniem sekundę później, zamieniając jednostkę Enigmów w żarzące się szczątki. Zanim Geary zdążył wydać rozkaz, aby wysłano sondy mogące zbadać wrak, ten zniknął w oślepiającej kuli plazmy.

— Przeładowanie rdzenia — zameldował jeden z wachtowych. — Bardzo mocne jak na jednostkę tych rozmiarów. Nie możemy stwierdzić, czy było to działanie rozmyślne czy zwykły przypadek.

Czyjś okrzyk zwrócił uwagę Geary’ego na informacje pojawiające się w rogu ekranu. „Bezlitosny” nie otrzymał żadnego trafienia podczas tego starcia, ale przeładowanie rdzenia obcego okrętu nastąpiło w momencie, gdy przelatywały obok niego jednostki Sojuszu. Eksplozja uszkodziła poważnie jeden z niszczycieli, a dwie kolejne jednostki, lekki krążownik i niszczyciel, wyszły ze strefy wybuchu pozbawione tarcz.

— Kapitanie Smythe, proszę wysłać ekipy remontowe na „Sabara”. Chcę, by ten niszczyciel został jak najszybciej naprawiony.

— Jednostka Obcych znajdowała się bardzo blisko punktu skoku — stwierdziła Desjani. — Wyglądało to, jakby szykowała się do odlotu, ale ta studnia grawitacyjna prowadzi tylko na Pele.

Geary zastanowił się nad jej słowami.

— Czyżbyśmy mieli do czynienia z okrętem kurierskim, który nieco się spóźnił?

— Albo Obcy mają na Pele satelitę szpiegowskiego, którego nie zdołaliśmy wykryć, ponieważ emitował zbyt mało promieniowania albo był zbyt dobrze zamaskowany. Mógł na przykład wyglądać jak zwykła asteroida. Przesłał sygnał alarmowy, jeden z tych szybszych od światła, którymi jak wiemy, dysponują, a ta jednostka wybierała się na Pele sprawdzić, czego ludzie tam znowu szukają.

— Chyba masz rację. Tutaj nie ma wiele do zobaczenia. — Obraz na ekranach zmienił się, zamiast mapy syndyckiej kolonii ujrzeli prawdziwy wygląd systemu. — Widzę jeszcze trzy jednostki, najprawdopodobniej frachtowce, kolejny okręt wojenny i instalacje powierzchniowe na planetach i księżycach.

— I to — dodała Desjani, wskazując wrota hipernetowe wiszące po drugiej stronie systemu w odległości ponad jedenastu godzin świetlnych. — To nie jest własność Światów Syndykatu.

— Nie ma na nich systemu zabezpieczeń, o ile dobrze widzę — zameldował jeden z wachtowych — ale znalazłem kilka modyfikacji nie pasujących do wzorców stosowanych w konstrukcjach Syndyków.

— Nie ma to, jak przylecieć do nieznanego systemu i zobaczyć bombę skierowaną prosto na siebie — wymamrotała Desjani.

— O tak — poparł ją Geary. Obcy woleli dobić wszystkich rannych na swojej jednostce uszkodzonej podczas bitwy o Midway, niż pozwolić, by ludzie dowiedzieli się czegokolwiek na ich temat. Skoro byli zdolni do czegoś takiego, prawdopodobieństwo, że unicestwią własny system gwiezdny, by pozbyć się przy okazji całej floty Sojuszu, wydawało się spore. — Musimy zostać w pobliżu punktu skoku i stąd zbadać ten system.

Rione i Charban przybyli na mostek jednocześnie. Generał od razu zaczął kręcić nosem.

— Szkoda, że przy pierwszym spotkaniu od razu zniszczyliśmy ich okręt.

— Nasz pierwszy kontakt nastąpił bardzo dawno temu — przypomniał mu Geary — kiedy flota Enigmów zaatakowała Midway. Domyślam się, że chcieliście przemówić do Obcych?

— O ile zgodziliby się na rozmowy — odparła Rione.

W oknie wyświetlacza pojawiła się twarz doktora Setina.

— To niesamowite, admirale. Widział pan pierwszą planetę tego układu?

— Właśnie się jej przyglądamy, doktorze.

— Miasta wzniesione przez Syndyków na drugiej zniknęły. Nie ma po nich nawet śladu. Jakby tam nic nigdy nie istniało. Enigmowie musieli się napracować, by usunąć wszystkie ślady bytności człowieka z powierzchni planety.

Było to tyleż ekscytujące co niepokojące spostrzeżenie. Może ci cywilni eksperci przydadzą się jednak do czegoś?

— A przyjrzał się pan wyglądowi miast Obcych na widocznej części pierwszej planety? — dopytywał tymczasem Setin. — Obraz jest na razie bardzo rozmazany, ale jak na tyle lat okupacji Enigmowie niewiele tam zbudowali.

— Dlaczego obraz pierwszej planety jest rozmazany? — Geary zwrócił się z tym pytaniem do wachtowych.

— Tam nie ma atmosfery w naszym rozumieniu tego słowa — odparł dyżurny z działu obserwacyjnego. — Próbujemy oczyścić przekazy, ale coś je skutecznie rozmywa.

— Jesteście pewni, że w naszych systemach nie ma już żadnych wirusów? — zapytała Desjani.

— Tak, kapitanie. Źródła zakłóceń znajdują się na planecie. Może nad tymi miastami rozpięte jest pole siłowe, które przepuszcza światło, ale blokuje możliwość przyjrzenia się im.

Geary przekazał tę hipotezę doktorowi Setinowi, a ten natychmiast zniknął, by podzielić się odkryciem z pozostałymi ekspertami. Geary natomiast połączył się z sekcją wywiadu.

— Poruczniku Iger, jak wygląda łączność w tym systemie? Zdobyliście jakieś dobre przekazy wideo, które moglibyśmy obejrzeć?

Młody oficer wywiadu wyglądał na zmieszanego.

— Oni nie nadają żadnych przekazów wizyjnych, admirale. Tylko tekstowe, ale zakodowane.

Desjani prychnęła z pogardą.

— Nic dziwnego, że Syndycy nazwali ich enigmatyczną rasą. Przy nich paranoicy są okazami zdrowia.

— Nie możemy ich oceniać z naszego punktu widzenia — ostrzegł Charban.

— Jestem tego świadomy — przyznał Geary — ale kapitan Desjani ma rację. Tu nie chodzi o restrykcje nałożone na łączność wewnątrzsystemową po naszym przybyciu. Obrazy z planety docierają tutaj z opóźnieniem ponad pięciu godzin. Zatem i wiadomości przechwycone przez wywiad są równie stare. Zatem takie formy przekazu są czymś normalnym dla tej rasy. Poruczniku Iger, proszę skupić się na znalezieniu danych mogących świadczyć o obecności ludzi w tym systemie.

— Na razie nie znaleźliśmy niczego takiego, admirale.

Doktor Setin powrócił.

— Są niesamowicie skryci. Zadziwiająca sprawa. Przyjrzał się pan tym elementom ich miast, które możemy obserwować? Znajdują się wyłącznie na wybrzeżach. Z tego, co udało nam się zauważyć, budują je praktycznie na plażach. Co takiego? — Setin odwrócił się, by wysłuchać kogoś. — Aha. Admirale, wygląda na to, że oni budują też w wodzie. Początkowo uważaliśmy, że konstrukcje wychodzące w morze to coś w rodzaju nabrzeży, ale koledzy podpowiadają mi, że te struktury niczym się nie różnią od tych stojących na suchym lądzie. Są… jak by to ująć… przedłużeniem budowli lądowych, ale przy tej jakości przekazu trudno powiedzieć na ten temat coś więcej, ponieważ do zakłóceń dochodzi jeszcze woda, pod której powierzchnią znikają. A mogą sięgać naprawdę dużych głębokości.

— Co to może oznaczać, doktorze?

— Cóż, wydaje mi się, że mamy do czynienia z rasą żyjącą w wodzie. A już na pewno są to istoty, które muszą przebywać w pobliżu sporych akwenów. Słyszałem, że trafiliśmy na jeden z obcych okrętów przy wrotach. Pozwoli nam pan go zbadać albo porozmawiać z jego załogą?

Geary pokręcił głową.

— Obawiam się, że Enigmowie dokonali jego samozniszczenia.

— Oj. Czy to dowodzi ich antagonistycznego czy raczej tylko polemicznego nastawienia?

— Słucham?

— Czy oni nas… zaatakowali?

— Tak, doktorze. Otworzyli ogień, gdy tylko nas ujrzeli.

Technicy cały czas kalibrowali sensory, próbując uzyskać lepszy obraz, ale bez skutku. Geary czekał z rosnącym wciąż zniecierpliwieniem, obserwując przy okazji reakcję obcego okrętu wojennego, którego załoga dostrzegła już przybycie floty, nie mógł jednak wydać rozkazu wtargnięcia w głąb systemu, gdyż obawiał się wysadzenia tutejszych wrót.

— Kapitanie — odezwała się porucznik Castries, jedna z wachtowych, po kilku godzinach bezowocnych wysiłków. — Zauważyłam coś dziwnego w działaniach Obcych. Mogę się mylić, ale…

— Skoro coś zauważyliście, to mówcie — zganiła Desjani.

— Tak jest. Jeśli przyjrzeć się reakcjom ich jednostek, można zauważyć, że trzy frachtowce dostrzegły nas we właściwym czasie, gdy dotarły do nich fale świetlne z tego miejsca. Podobnie było ze znajdującym się półtorej godziny świetlnej od nas okrętem wojennym Enigmów. Nie reagował, dopóki nas nie zauważył. Przed chwilą odnotowaliśmy jednak reakcję drugiej jednostki, znajdującej się o kolejne czterdzieści pięć minut świetlnych dalej. Podniesiono na niej alarm zaledwie kilka chwil po tym, jak dostrzegł nas ten pierwszy okręt wojenny.

Desjani kiwała głową, nie odrywając oczu od własnych wyświetlaczy.

— To by potwierdzało nasze podejrzenia, że Enigmowie dysponują nadświetlnym systemem komunikacji, ale nie mają aż tak szybkich sensorów.

— Tak jest, kapitanie. Ten pierwszy okręt zareagował, dopiero gdy fale świetlne z punktu skoku dotarły do niego. Dzięki temu dowiedzieliśmy się czegoś jeszcze — dodała porucznik Castries. — Ich frachtowce nie dysponują komunikacją nadświetlną. Ta druga jednostka została powiadomiona, dopiero gdy zostaliśmy dostrzeżeni z pokładu okrętu wojennego.

— Celne spostrzeżenie. Doskonała robota, poruczniku Castries.

Rione i Charban wysłali przygotowane wcześniej wiadomości, w których wyrażali żal z powodu poprzednich starć i chęć nawiązania dialogu, oferując gotowość do wynegocjowania warunków pokojowej koegzystencji.


* * *

Pięć godzin po przybyciu floty do tego systemu nadszedł pierwszy przekaz od Obcych, a więc wysłany, zanim Enigmowie mogli się zapoznać z wiadomościami od emisariuszy Rady. Geary zobaczył te same awatary ludzi, którymi Obcy posługiwali się wcześniej, by nie zaprezentować swojego prawdziwego wyglądu.

„Mężczyzna” siedział w fotelu na mostku skopiowanym ze starych syndyckich transmisji. Marszczył brwi, robiąc minę, która zapewne miała mieć odstraszające działanie, niemniej ludziom wydała się po prostu dziwaczna.

— Odejdźcie. Odejdźcie natychmiast. Zostaniecie, to was zabijemy. Ta gwiazda jest nasza. Nie wasza. Odejdźcie albo was zabijemy. Ta gwiazda jest nasza. Odejdźcie albo zginiecie.

— Nie zostawili nam zbyt wielkiego pola do negocjacji — zauważyła Desjani.

— Nie zostawili — zgodził się Geary. — Przekażcie tę wiadomość naszym cywilnym ekspertom, niech ją ocenią. I nie zapomnijcie przy okazji o emisariuszach.

Skupił się na obserwowaniu okrętów Obcych widocznych na czołowych ekranach. Wszystkie jednostki Obcych, jakie zauważyli w tym systemie, kierowały się teraz prosto na flotę Sojuszu, tylko ten jeden, który wisiał najbliżej, w odległości godziny świetlnej, wciąż utrzymywał swoją pozycję. Jak widać ci Obcy nie mieli ochoty na samotną i bezsensowną szarżę. Czekali więc na przybycie reszty swoich jednostek, by uderzyć wspólnie, ale nadal bez szans na przeżycie i powodzenie.

— Admirale?

Drgnął, odwracając się do Desjani. Znów bezwiednie zatopił się w myślach.

— Wszystko w porządku? — zapytała. — Nie odpowiadałeś na wezwania komunikatora.

— Zamyśliłem się — uspokoił ją.

— Znowu?

— Tak, kapitanie Desjani. — Wskazał głową wyświetlacz. — Zastanawiałem się nad tym, że okręty Obcych mają niezwykłe zdolności manewrowe, ale ich broń, przynajmniej ta, którą widzieliśmy dotychczas w użyciu, nie jest wcale lepsza od naszej, a nawet momentami jej ustępuje. Czy ta rozbieżność nie wydaje ci się dziwna?

— Nie. Nie wydaje mi się — odparła. — Wyobraź sobie, że masz nóż. Nic specjalnego, ale nadający się do użycia. Do tego jesteś niewidzialny, więc bez problemu potrafisz się zakraść z tym nożem w garści za plecy ofiary i zadźgać ją, zanim się zorientuje, że ktoś tam jest. — Rozłożyła szeroko ręce. — Przejmowałbyś się szukaniem lepszego noża?

— No tak, ich prawdziwą bronią są wirusy, które pozwalają im na pozostawanie niewidzialnymi dla ludzkich sensorów.

— No i te cholerne wrota hipernetowe. Jak poradzimy sobie z nimi?

— Nadal o tym myślę. — Geary spojrzał raz jeszcze na ekrany wyświetlacza. — Czy mamy już potwierdzenie lokalizacji pozostałych punktów skoku w tym systemie?

— Właśnie nadeszły — potwierdziła Desjani. — Jeden z nich znajduje się całkiem blisko.

Całkiem blisko… ale czy na pewno wystarczająco blisko?


* * *

Flota krążyła wokół punktu skoku, nie oddalając się od niego za bardzo, by na pierwszy sygnał o kolapsie wrót móc opuścić ten system. Nie mogła jednak trwać tam w nieskończoność, zwłaszcza że tym sposobem nie dowiadywano się niczego nowego o tajemnicach Obcych.

Nad stołem w sali odpraw można było wyczuć narastającą niepewność. Walka z Syndykami, nawet wbrew zapisom traktatu pokojowego, wydawała się wszystkim prosta i jasna. Natomiast postępowanie wobec Enigmów rodziło niekończące się wątpliwości i dylematy.

— Te okręty wojenne bez problemów przechwycą i zniszczą każdą sondę bezzałogową, jaką wyślemy w kierunku planety — narzekał Badaya. Hologramy pozostałych dowódców kiwały tylko głowami.

— Nie dowiemy się niczego więcej, jeśli nie zachowamy się bardzo ryzykownie, a nawet szaleńczo — wtrącił Duellos. — Przez wrota hipernetowe nie możemy się oddalić od punktu skoku.

— Może powinniśmy się wycofać? — zasugerował Armus. — Po co marnować czas na kręcenie się wokół studni grawitacyjnej? Wracajmy na Pele i poszukajmy innej drogi na ich terytoria.

— Stracilibyśmy masę czasu — zaprotestował Geary — nie mając żadnej gwarancji, że na Hua nie spotka nas to samo. Znalazłem inne rozwiązanie — dodał, wskazując unoszącą się nad stołem holograficzną mapę systemu Hina. — Udało nam się potwierdzić syndyckie dane dotyczące lokalizacji czterech punktów skoku w tym układzie planetarnym. Znajdujemy się przy pierwszym, dwa kolejne prowadzą na drugą stronę systemu. Pozostaje więc ten… — Podświetlił punkt w przestrzeni.

— Blisko — ocenił Tulev. — Ale czy zdążymy do niego dotrzeć?

— Wrota hipernetowe Obcych znajdują się jedenaście godzin świetlnych od naszych pozycji, najbliższy okręt godzinę świetlną stąd. Gdyby nawet udało mu się wysłać sygnał z prędkością ponadświetlną, będziemy mieli dwanaście godzin na dotarcie do celu.

— Punkt skoku znajduje się w odległości dwóch godzin i dwudziestu czterech minut świetlnych — zauważył Badaya. — My możemy mocno przyspieszyć, ale jednostki pomocnicze nie wyciągną więcej niż .2 świetlnej, co oznacza, że dotrą do celu za mniej więcej dwanaście godzin. A to nadal… — Dokonał kilku obliczeń. — Jeśli nawet wszystkie okręty zdołają przyspieszyć do optymalnej prędkości przelotowej, pozostanie niemal dwudziestominutowe okienko, podczas którego fala uderzeniowa po natychmiastowym kolapsie wrót będzie mogła nas dosięgnąć.

— Dwadzieścia minut? — zapytał komandor Parr. — Jeśli znajdziemy się w polu rażenia, tym razem na pewno nie przetrwamy. Spore ryzyko, moi drodzy. Na co jeszcze czekamy?

Geary uśmiechnął się, widząc, że pozostali oficerowie podzielają zdanie Parra. Wprawdzie wizja zetknięcia się z niszczycielską energią uwolnioną podczas kolapsu wrót nadal go przerażała, ale wiedział doskonale, że nie będzie musiał się wysilać, by namówić swoich podwładnych do podjęcia tak wielkiego ryzyka. Siedząca cicho Rione rzuciła w jego kierunku porozumiewawcze spojrzenie. Dobrze znała sposób myślenia tych ludzi.

— Zanim wyruszymy — zadecydował — chciałbym, abyście zapoznali się z pewną teorią, którą opracowała nasza grupa ekspertów od kontaktów z obcymi cywilizacjami. — Miał nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt sarkastycznie. — W oparciu o dane zgromadzone podczas dotychczasowych obserwacji.

Od strony zebranych dotarł do niego cichy jęk zawodu, jakby grupa studentów dowiedziała się właśnie, że ma wysłuchać wyjątkowo nudnego wykładu.

— Miejmy to już za sobą — mruknął ktoś.

Geary nacisnął kombinację klawiszy i za stołem pojawił się hologram grupki ludzi w cywilnych ubraniach. Na jej czele stał niezwykle ożywiony doktor Setin.

— Dziękujemy bardzo wszystkim za umożliwienie nam tego wystąpienia. Wprawdzie wyciąganie daleko idących wniosków na tak wczesnym etapie badań jest wysoce ryzykownym przedsięwzięciem, zwłaszcza że dysponujemy niewielką ilością danych, niemniej moja koleżanka, doktor Shwartz, przedstawi problem z zupełnie innej perspektywy, która nawiasem mówiąc, może was mocno zaintrygować.

Gdy Setin usiadł, wstała rzeczona Shwartz. Rozejrzała się po twarzach zebranych, odgarniając z czoła kosmyk niesfornych krótkich czarnych włosów, a potem zupełnie niespodziewanie wyszczerzyła wszystkie zęby w szerokim uśmiechu.

— Wybaczcie. Podobnie jak moi koledzy, nie przywykłam do tego, by ktoś z taką uwagą słuchał naszych teorii. To naprawdę niezwykle wzruszające przeżycie. — Wskazała ręką na unoszący się nad blatem hologram systemu Hina. — Uważam, że Enigmowie różnią się znacznie od nas, ludzi. Nie muszę chyba tłumaczyć wam, żołnierzom, że większość naszych działań sprowadza się do okazywania wyższości i agresji. To nieodłączna część naszej natury, na tych cechach opierała się cała nasza ewolucja. Gdy napotykamy wroga, natychmiast przyjmujemy postawę, która ma go wystraszyć. Stajemy prosto, wypinamy pierś, rozkładamy ręce. Zachowujemy się podobnie do kotowatych, które w chwilach zagrożenia prężą grzbiet i jeżą futro, by wyglądać groźniej niż w rzeczywistości. Nic więc dziwnego, że podobną zasadę wykorzystujemy, budując. Nasze pancerniki muszą wyglądać przerażająco. Są skonstruowane tak, by były machinami do zabijania, ale też by budziły postrach przed naszą potęgą… — Shwartz zamilkła na moment. — Tymczasem Enigmowie zdają się postępować w odmienny sposób. Jest to metoda znana ludzkości, ale już nie instynktowna, jak choćby przemoc. Moim zdaniem ta rasa, widząc wroga, nie stara się go przestraszyć, pokazując całą potęgę, tylko ukrywa ją i siebie zarazem.

— Jak można kogoś zadziwić, powstrzymać czy też wpłynąć na niego w inny sposób — zapytał Badaya — jeśli ukrywa się przed nim swoją obecność?

— Proszę sobie wyobrazić tonące w mroku pomieszczenie — odparła doktor Shwartz. — Panują w nim egipskie ciemności. Czy jest w nim coś oprócz pana? Jeśli tak, to co? Czy jest niebezpieczne? Na tyle groźne, by mogło pana zabić? Woli pan z tym walczyć czy po prostu uciec? A jeśli nawet podejmie pan ryzyko, to w jaki sposób chce pan to coś pokonać?

Oficerowie floty słuchali jej wywodu w pełnym skupieniu, a Desjani powoli kiwała głową.

— Pani teoria pasuje do wszystkiego, co wiemy o tej rasie. Obcy są niezwykle skryci. Wirusy, które umieszczali w naszych systemach, miały za zadanie ukryć ich obecność przed naszymi sensorami i pozwalały śledzić nasz kurs, ale już wrota hipernetowe Enigmowie zamienili w użyteczną broń…

— Owszem — przyznała Shwartz. — Proszę jednak pamiętać, że ten sposób atakowania jest nam dobrze znany. Ludzie od dawien dawna robili zasadzki na wroga, uderzali bez ostrzeżenia, gdy przeciwnik odwracał się do nich plecami, tyle że uważaliśmy takie postępowanie za niegodne i podłe. W naszym rozumieniu walka powinna polegać na stanięciu twarzą w twarz na otwartej przestrzeni, z zachowaniem wszystkich reguł.

— Węże — wtrącił kapitan Vitali. — Chce pani powiedzieć, że Enigmowie postępują jak węże?

— To celne spostrzeżenie, aczkolwiek tylko do pewnego stopnia.

— Pytanie tylko, czy węże atakują siebie wzajemnie w taki sposób, to znaczy z ukrycia? — zapytał Badaya. — Czy węże w ogóle walczą między sobą? Na tym polega moje główne zastrzeżenie wobec pani teorii. Wykorzystywanie takich metod odstraszania wymaga wroga, który jest w stanie pojąć istnienie niewidzialnego zagrożenia. W przypadku osoby nieświadomej niebezpieczeństwa to nie zadziała. Wróg musi wiedzieć, z czym ma do czynienia.

— Nadal nie rozumiem, na czym polega problem — stwierdził Duellos.

— Czyżby Obcy ewoluowali, walcząc w ten sposób? W takim razie kim był przeciwnik, który zmusił ich do zastosowania takiej strategii? Jaki rodzaj istot mógł ulec strachowi przed niewidzialnym i niewyczuwalnym zagrożeniem?

Doktor Shwartz zmarszczyła brwi, ale przytaknęła jego wywodowi, choć z widocznym wahaniem.

— To bardzo dobre pytanie. Wiele drapieżników można odstraszyć, znając odpowiednie sztuczki. Być może oni sami byli swoimi wrogami, od samego początku prowadząc zacięte walki pomiędzy oddzielnymi grupami etnicznymi.

— Z tego, co do tej pory widzieliśmy, nie ma ich zbyt wielu — dodał inny z ekspertów. — Po tak długim okresie zasiedlania tego systemu ich miasta są wyjątkowo małe jak na ludzkie standardy. To by wskazywało, że rozmnażają się o wiele wolniej od nas, a więc ich ekspansja przebiega w znacznie mniej gwałtowny sposób. Niewielka liczba urodzin oznacza także mniejszą populację i mniej konfliktów o zasoby naturalne, ziemię i wszystko inne.

Jane Geary studiowała coś pilnie na swoich wyświetlaczach, a gdy w końcu oderwała od nich wzrok, wypowiedziała tylko jedno słowo.

— Neandertalczycy.

— Słucham? — zdziwił się Badaya.

— Neandertalczycy. Ślepy zaułek ewolucji. Jedna z ras praczłowieka zamieszkującego Starą Ziemię. Wyginęli na długo przed rozwinięciem się naszej cywilizacji.

— Znam historię neandertalczyków — do rozmowy włączył się doktor Setin — ale nie rozumiem, co oni mają wspólnego z tematem dyskusji?

— Wiemy, że gdy ludzie zaczęli się pojawiać na terytoriach zamieszkiwanych przez neandertalczyków, populacja tych ostatnich najpierw się skurczyła, a potem całkowicie zniknęła. Oni wyginęli — wyjaśniła Jane Geary. — Co by jednak było, gdyby neandertalczycy przetrwali do czasów nam współczesnych? Co by było, gdyby byli liczebniejsi, potężniejsi i zdolni przeciwstawić się naszym praprzodkom?

Doktor Setin zaczerpnął tchu, zanim odpowiedział.

— Nie mamy całkowitej pewności, że to praczłowiek odpowiada za wyginięcie neandertalczyków. Istnieją nawet dowody, że dochodziło do krzyżowania się obu ras, ale to oczywiście miało miejsce tak dawno, że nie mogły się zachować żadne przekazy, nie wiemy więc nawet, kiedy dokładnie doszło do ich wyginięcia.

W tym momencie do rozmowy wtrącił się Tulev.

— Ludzkość ma za sobą doskonale udokumentowaną historię przemocy motywowanej odmiennymi wierzeniami, różnicami kulturowymi i etnicznymi. Nie mam więc żadnego problemu z przyjęciem do wiadomości, że nasi praprzodkowie niekoniecznie żyli w znakomitej komitywie z nieco różniącymi się od nich kuzynami. Jak pan sam wspomniał, wszystkie różniące się od nas rasy wyginęły. Czyżby przypadkiem?…

Doktor Shwartz przytaknęła mu.

— Nie jesteśmy w stanie sprawdzić, w jaki sposób rywalizacja różnych ras praludzi wpłynęła na nasz rozwój, ale jedno możemy założyć z całą pewnością: takie wpływy istniały. Enigmowie mogli ewoluować w bardzo podobnych okolicznościach, wykształcając jednak zupełnie odmienny system walki.

— To bardzo możliwe — przyznał Setin — ale nie mamy na potwierdzenie tej tezy żadnych dowodów, nawet pośrednich. Potrzebujemy większej ilości informacji, admirale Geary.

— Skoro ci Obcy tak bardzo różnią się od nas — wtrącił kapitan Armus — i nie ma szans na porozumienie się z nimi, dlaczego nie wrócimy do przestrzeni Sojuszu i nie rozpoczniemy przygotowań do prawdziwej kampanii? Najpierw odbijemy ten system gwiezdny, a potem kolejne, aż wytłuczemy drani.

Cywile patrzyli na niego, nie byli jednak zaszokowani tą propozycją, oni po prostu nie potrafili jej zrozumieć.

Badaya pokręcił głową.

— Musimy wiedzieć więcej na temat sił, jakimi dysponują, zanim rozpoczniemy zakrojone na szeroką skalę działania. Bez względu na to, czy Enigmowie zgodzą się na rozmowy czy odmówią, powinniśmy dokonać dalszego rekonesansu na ich terytorium. Jeśli przejmiemy jakieś nietknięte okręty albo wykonamy udany rajd w głąb systemu, dowiemy się czegoś na temat stosowanej przez nich technologii i być może będziemy mogli ją wykorzystać na własne potrzeby.

— Dotrzemy tak daleko, jak się da, ale nie mam zamiaru lecieć w miejsca, z których powrót do własnej przestrzeni może nie być możliwy — oświadczył Geary. — Gdy dotrzemy do następnego systemu gwiezdnego, który Syndycy nazywali Alihi, wykonamy najdłuższy z możliwych skoków w głąb terytorium Obcych, a potem jak najszybciej stamtąd wrócimy.

— Wątpię, aby pozwolili nam wędrować swobodnie po swoim terytorium — stwierdził komandor Neeson.

— Podejmiemy walkę, jeśli nas do tego zmuszą. Naszym celem jest jednak dokonanie zwiadu, nie toczenie bitew. W tym przypadku zwycięstwem będzie zdobycie maksymalnej ilości informacji na temat Obcych i dostarczenie ich do przestrzeni Sojuszu.

Nikt nie zakwestionował jego słów. Teraz, gdy wojna z Syndykami dobiegła końca, flota nie pałała już tak wielką ochotą do walki. Geary widział znużenie na wielu twarzach, on także wyczuwał niemal namacalną obecność poległych przyjaciół i towarzyszy broni. A było ich wielu. Z drugiej jednak strony ci ludzie znali tylko takie życie. I mimo że byli kompletnie wypaleni trwającymi od stu lat walkami, podobnie jak żołnierze sił planetarnych spotkani na stacji Ambaru, nie mieli nigdy okazji doświadczyć czegoś innego. Nadchodzące zmiany i niepewność jutra były dla nich o wiele gorsze niż perspektywa śmierci na polu walki. Dlatego bez mrugnięcia okiem zaryzykują wyścig z czasem, lecąc do sąsiedniego punktu skoku, lecz gdyby zaproponował im powrót do pierwotnej propozycji, czyli udania się okrężną drogą do przestrzeni kontrolowanej przez Obcych, z pewnością zaczęliby protestować, ponieważ nie byli przyzwyczajeni do takiego reagowania w obliczu zagrożeń.

— Dziękuję za uwagę. Za chwilę nakażę taką zmianę formacji, by najcięższe i najwolniejsze jednostki znalazły się jak najbliżej celu, gdy rozpoczniemy przyspieszanie. Po osiągnięciu maksymalnej prędkości przelotowej najszybsze jednostki miną je i wrócimy do aktualnego ustawienia. Otrzymacie komplet rozkazów manewrowych w ciągu najbliższej godziny.

Gdy oficerowie przerwali połączenie z „Nieulękłym”, doktor Setin zwrócił się do Geary’ego.

— Admirale, pozwoliłem sobie zaprosić doktor Shwartz na to spotkanie, ponieważ uważałem, że jej teoria opiera się na pewnych przesłankach, nie czczych domniemaniach. Aczkolwiek muszę przyznać, że mamy w swoim gronie eksperckim… dwie frakcje. Jedna uważa, że Obcy są lepsi od nas i bardziej rozwinięci, a ich agresywne zachowania są spowodowane wcześniejszymi atakami ze strony ludzkości.

Desjani wybuchnęła śmiechem.

— Zapewniam pana, że przebieg naszych dotychczasowych spotkań z Obcymi przeczy całkowicie tej teorii — powiedział Geary. — Ale wspomniał pan o dwóch frakcjach, jeśli się nie mylę.

— Owszem. Druga uważa, że Obcy są wrogo nastawieni i czeka nas nieunikniona walka na śmierć i życie.

— Czy przedstawiciele obu tych frakcji mieli ze sobą wcześniej jakieś kontakty? — zapytała Desjani.

— Nie — odparł Setin. — Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Niemniej posiadam raporty oceniające dotychczasowe zdarzenia napisane z obu tych punktów widzenia. Czy zechcą państwo zapoznać się z nimi?

— To się nawet dobrze składa — rzekł Geary. — Syndycy popełnili kardynalny błąd, przyjmując tylko jeden słuszny punkt widzenia w sprawie Enigmów i nie dopuszczając do siebie myśli o istnieniu alternatywy. Przejrzę te raporty, by sprawdzić, czy nie ma w nich czegoś, co pozwoli mi zrewidować dotychczasowe poglądy.

— Aha. Dziękuję, admirale. — Doktor Setin popatrzył z uznaniem na Geary’ego. — Ma pan wyjątkowo otwarty umysł jak na wojskowego.

— Admirał może sobie na to pozwolić — wtrąciła Desjani. — Ja jestem wystarczająco tępa za nas oboje.

Setin zerknął w jej stronę, nie mając pewności, czy żartowała, potem uśmiechnął się na pożegnanie i zniknął.

— Zostawię cię, abyś mógł prowadzić te swoje dyplomatyczne rozważania. — Desjani podniosła się z fotela, rzucając pełne pogardy spojrzenie w kierunku obecnych wciąż emisariuszy.

— Otrzymał pan rozkaz, by sprawdzić, jak rozległe terytoria zostały zasiedlone przez obcą rasę — przypomniała Geary’emu Rione, gdy Tania opuściła salę odpraw.

— Owszem — przyznał — ale jako oficer dowodzący tą flotą mam prawo do modyfikacji treści wydanych poleceń, jeśli wymaga tego sytuacja. — Geary, czując coraz większe rozżalenie z powodu tego, że Rione nadal nie robiła nic, żeby go wesprzeć, mimo iż bardzo taktownie załatwił sprawę jej męża, komandora Benana, postanowił przeprowadzić tę rozmowę w sposób bardziej formalny. — Nie rozpocznę wyścigu w kierunku centrum Galaktyki, mając na karku całą rasę Obcych i ograniczone zapasy ogniw paliwowych. Gdy dotrzemy do punktu, w którym nasze zapasy skurczą się do dziewięćdziesięciu procent stanu mimo nieustannych wysiłków ze strony wszystkich jednostek pomocniczych, wydam rozkaz powrotu. Mam nadzieję — dodał, chcąc zobaczyć, jak zareagują na jego słowa. — że Wielka Rada nie spodziewa się, iż narażę tę flotę na zagładę, ślepo trzymając się rozkazów wydawanych dziesiątki lat świetlnych stąd.

— Senator Navarro z pewnością na to nie liczył — odparła, ale ani jej ton, ani wygląd nie pozwalały mu odkryć, czy miała na myśli coś więcej, niż powiedziała.

— Powiedzieliśmy sobie kilka gorzkich słów — dodał Geary, spoglądając dla odmiany na generała Charbana — niemniej chciałbym mieć pewność, że wiecie, iż traktuję was jak członków mojej drużyny.

— Wiemy o tym — zapewnił go Charban.

Rione spojrzała mu tylko w oczy.


* * *

Trzy godziny później Geary wydał flocie rozkaz zmiany szyku i wyruszenia w kierunku punktu skoku na Alihi.

Загрузка...