Siedem

— Co takiego? — Geary nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Zabierano mu nie tylko połowę jednostek pomocniczych, ale też wszystkie największe okręty tego typu. Licząc więc tonaż, tracił niemal dwie trzecie wsparcia z ich strony. — Dlaczego? — Czyżby ktoś naprawdę odkrył plan kapitana Smythe’a? Ale jak to możliwe, skoro pierwsze przetworzone dokumenty zostały wysłane do admiralicji zaledwie dwa dni temu, czyli zbyt niedawno, by zostały już dostarczone do właściwego departamentu i sprawdzone? Te rozkazy natomiast musiały pochodzić co najmniej sprzed tygodnia.

— Nie podano żadnych powodów. — Timbale nie podnosił głosu, ale on także wyglądał na poirytowanego.

— Pozostałe floty będą operowały w przestrzeni Sojuszu, tak więc nie będzie im potrzebne wsparcie ze strony jednostek inżynieryjnych.

— Wiem. Początkowo myślałem, że chodzi po prostu o kolejne cięcia kosztów, ale z treści rozkazów wynika jednoznacznie, że te okręty nie zostaną usunięte ze stanu floty, tylko przydzielone do innych zadań.

— Ja… — Co? Co mógł zrobić w tej sytuacji? Rozkazy dotarły do admirała Timbale’a, nie do niego osobiście. — Te okręty nie znajdowały się przecież pod pańskim dowództwem. Dlaczego admiralicja wysłała rozkazy do pana, a nie do mnie?

Może, przyszło mu do głowy, w sztabie uznano, że znowu wezmę pod uwagę wszystkie potencjalne zagrożenia, i spróbowano mnie obejść, ponieważ zdawano sobie sprawę, że na pewno nie oddam tak cennych jednostek.

Timbale nie odpowiedział, za to zamyślił się, marszcząc mocno czoło, a potem skinął głową.

— Ma pan rację, admirale Geary. Moim zdaniem ktoś wysłał je do mnie omyłkowo, więc nie mogę ich uznać za obowiązujące. Okręty, o których mowa, należą do pana, czyli wszelkie polecenia dotyczące zmiany ich statusu powinny spływać na pana ręce. Nie mówiąc już o tym, że powinien pan być wymieniony w ich treści jako dowódca, którego sprawa bezpośrednio dotyczy. Jestem pewien, że admiralicja popełniła błąd, nie powiadamiając pana o tej sprawie, gdyż w przeciwnym wypadku byłoby to jawne pogwałcenie regulaminu. — Admirał Timbale mówił wolno i spokojnie, upewniając się, że nagranie z tej rozmowy posłuży mu za dowód usprawiedliwiający kolejne posunięcia. — Ponieważ nie jestem w stanie znaleźć racjonalnego wytłumaczenia dla odebrania panu tych jednostek, zakładam, iż wiadomość ta została wysłana przez pomyłkę bądź mamy do czynienia z symulacją, którą ktoś niepotrzebnie uruchomił.

— Oczywiście — poparł go Geary, chociaż wiedział równie dobrze jak Timbale, że admiralicja celowo usunęła go z listy odbiorców tych rozkazów. Musieli jednak zachować pozory niewinnej wymiany zdań na wypadek, gdyby ktoś chciał ich potem pociągnąć do odpowiedzialności za niewykonanie wydanego legalnie rozkazu. — Nadanie wiadomości najwyższego priorytetu także wymaga zawarcia bardziej szczegółowych wyjaśnień dotyczących zlecanego zadania.

— W tej sytuacji nie mogę wykonać wydanego mi rozkazu — kontynuował Timbale. — Z administracyjnego punktu widzenia nie mam pewności, czy wolno mi przejmować dowodzenie nad wymienionymi jednostkami, a z operacyjnego te rozkazy nie mają za grosz sensu. Zaraz odpiszę admiralicji, że w mojej ocenie doszło do jakiejś pomyłki, i poproszę o wyjaśnienie sytuacji. Zważywszy na napięte terminy, sugeruję jednocześnie, by nie opóźniał pan wylotu ze względu na rozkazy, których nie widział pan nawet na oczy. Ja także poczekam na stosowne wyjaśnienia, zanim je wykonam.

Nawet jeśli Timbale wyśle odpowiednią wiadomość natychmiast, a Geary podejrzewał, że stary admirał będzie z tym chwilę zwlekał, to statek kurierski dostarczy ją do sztabu generalnego dopiero za kilka dni, a licząc drogę powrotną, jakakolwiek decyzja dotrze na Varandala najprędzej za tydzień. Geary w tym czasie będzie już daleko poza granicami Sojuszu. Tyle że admiralicja będzie miała admirała Timbale’a w zasięgu ręki.

— Doceniam pańską pomoc, tym bardziej że postępuje pan słusznie, obawiam się jednak, czy pańskie zachowanie nie zostanie mylnie zinterpretowane przez osoby odpowiedzialne za wydanie tych rozkazów.

— Dziękuję, admirale Geary, ale nie mam innego wyjścia. Służba Sojuszowi zobowiązuje mnie do wykonywania wyłącznie potwierdzonych rozkazów. — Timbale zachowywał pełen spokój, mówiąc te słowa. — Pamięta pan, admirale, rozmawialiśmy kiedyś o kocie w pudełku, o tym, że czasami nie ma sposobu na to, by przekonać się, czy postępujemy dobrze czy też źle. Z największą przyjemnością pragnę pana poinformować, że tym razem kot jest żywy.

— Miło mi to słyszeć. Może mi pan wierzyć, że poczynię kroki, by ten stan nie uległ zmianie.

— Znowu chcieli sabotować pańską wyprawę? — zapytała Desjani z niedowierzaniem, gdy hologram admirała zniknął z wyświetlacza Geary’ego.

— Nadal nie mogę uwierzyć, że któryś ze sztabowców posunął się do czegoś takiego — odparł. — Musi istnieć jakieś inne wytłumaczenie.

— Z przyjemnością go wysłucham.

— Może ktoś domyślił się, co kombinuje Smythe…

— Na to nie mieli jeszcze czasu, admirale. Proszę o następne wytłumaczenie.

Naciskała, chociaż nie miał ochoty na szukanie innych rozwiązań tego problemu.

— Może ktoś w końcu policzył wszystkie koszty i doszedł do wniosku, że utrzymanie aż czterech tak wielkich jednostek pomocniczych jest nam niepotrzebne, a co za tym idzie uznał, iż można się ich pozbyć i oszczędzić dzięki temu górę pieniędzy. Wprawdzie w rozkazach nie napisano jasno, że o to chodzi, ale może taki był zamysł. Nie chcieli, abyśmy wiedzieli, że tracimy wsparcie tych jednostek już na zawsze, a nie tylko czasowo.

— Akurat — mruknęła Desjani z niedowierzaniem. — To posunięcie dałoby oszczędności w kilku miejscach, ale narobiłoby dodatkowych koszów w wielu innych. Ciekawe, komu by płacono za prace wykonywane przez załogi tych okrętów. Prywatnym wykonawcom? O ile mnie pamięć nie myli, Syndycy stosowali taki system.

— Owszem, ku ogólnemu niezadowoleniu ich jednostek bojowych. — Geary sprawdził dane na wyświetlaczu. — Wszystkie jednostki meldują gotowość do wylotu. Co powiesz na to, byśmy się od razu wynieśli stąd w diabły, zamiast czekać jeszcze pół godziny?

— Znakomity pomysł, admirale.

Wysłał odpowiednie rozkazy i obserwował, jak niemal trzysta okrętów wojennych i towarzyszących im jednostek uruchamia napędy i zaczyna formować szyk, w którym flota dokona skoku na Atalię. Mimo że wojna dobiegła już końca, a Atalia ogłosiła oficjalnie wystąpienie z rozsypujących się Światów Syndykatu, Geary uznał, że najrozsądniej będzie, gdy jego okręty przybędą na obce terytorium w szyku, który pozwoli im na natychmiastową reakcję w przypadku wystąpienia nagłego zagrożenia.

Rosnące wciąż doświadczenie i umiejętności załóg pozwoliły mu na wybranie złożonego szyku składającego się z sześciu zgrupowań. Pięć z nich zawierało trzony składające się z pancerników bądź okrętów liniowych, którym towarzyszyła osłona ciężkich i lekkich krążowników oraz eskadry niszczycieli. Szósty tworzyły jednostki pomocnicze, podzielone na dwa dywizjony, i osobna eskadra transportowców szturmowych. Tym razem dysponował o wiele większym kontyngentem komandosów, chociaż nikt nie miał pojęcia, w jaki sposób można ich użyć w ewentualnych walkach z Obcymi. Carabali otrzymała uzupełnienia, ale nie tak znowu wielkie. Część jej ludzi została przydzielona na okręty floty, a resztę umieszczono na transportowcach. W rezultacie „Tsunami” „Tajfun”, „Mistral” i „Habub” miały na pokładach zaledwie połowę stanu osobowego oraz po kilku cywilnych ekspertów od komunikacji z obcymi cywilizacjami. Wolne przestrzenie na tych jednostkach przydadzą się, gdyż mieli podjąć po drodze jeńców z obozów pracy na Dunai oraz ludzi znalezionych w przestrzeni należącej do Obcych.

Największe zgrupowanie tej formacji leciało na czele, potem ustawiono siły wsparcia i rozmieszczone wokół nich kolejne cztery niemal identyczne zespoły uderzeniowe. Szyk ten przypominał nieco gigantyczny kubek obrócony denkiem do przodu, w którym znajdowały się jednostki pomocnicze i transportery. W samym centrum formacji czołowej leciał „Nieulękły”, okręt flagowy tej floty. To on wyznaczał oś, wokół której zbierała się reszta okrętów.

Nagle Geary poczuł na sobie czyjś wzrok. Drgnął i obrócił się raptownie, dostrzegając uśmiechniętą szeroko Desjani.

— Cóż takiego znowu zrobiłem?

— Nic. Zobaczyłam po prostu, jak dumny jesteś ze swoich ludzi — odparła. — Gdy obserwowałam Blocha i kilku innych admirałów przy podobnych okazjach, odnosiłam wrażenie, że napawają się własną potęgą i ważnością, które pozwalają im wydać rozkaz ruszenia tak wielu okrętów naraz. A kiedy patrzę na ciebie, widzę człowieka, który czuje się zaszczycony, że może dowodzić flotą.

— Bo jestem zaszczycony — mruknął. — Wiesz, Taniu, jaka rocznica przypada jutro? Sto jeden lat temu objąłem po raz pierwszy dowodzenie moim ciężkim krążownikiem, „Merlonem”. Wtedy wydawało mi się, że to bardzo ważne stanowisko, a dzisiaj mam pod swoimi rozkazami wszystkie te okręty.

— Będziesz je miał, o ile zdołamy opuścić ten system, zanim nadejdą kolejne idiotyczne rozkazy.


* * *

Potrzebowali niemal trzech dni, by rozwijając dziesiątą część prędkości światła, dotrzeć do punktu skoku na Atalię, ale jedyne zaskoczenie przeżyli nazajutrz, gdy z nadprzestrzeni wyłoniły się dwie cywilne jednostki i natychmiast zaczęły nadawać sygnały na szerokim paśmie. Flota odebrała je kilka godzin później.

— Nie eksportujmy ludzkiej agresji!

— Eksploracja, nie podboje!

— Trzymajmy pieniądze z podatków i naszych żołnierzy blisko domów!

— Rozumiem te postulaty i nawet je podzielam — przyznał Geary. — Może poza tym, że to my szukamy zwady z Obcymi.

Desjani nie skomentowała od razu jego słów, co było dość niezwykłe jak na nią. Wzruszyła za to po dłuższej chwili ramionami.

— To była naprawdę długa wojna. Wiesz doskonale, jak się czuliśmy. Większość z nas walczyła, ponieważ nie widziała lepszego wyjścia. Straciłam wielu przyjaciół, więc rozumiem, dlaczego niektórzy pragną wprowadzenia innych rozwiązań. Ale chcieć nie znaczy móc. Nadal…

Pokiwał wolno głową.

— To prawda. Sam chciałbym znać dobrą alternatywę dla lotu przez pół znanej człowiekowi przestrzeni, a potem skoku prosto między uzbrojonych po zęby Obcych. Niestety, z tego, co już wiem, żadna z tych alternatyw nie byłaby lepsza od tego, co zrobimy.

Uśmiechnęła się krzywo.

— Ciekawe, jak by się zachowali ci krzykacze, gdyby natknęli się osobiście na Obcych, których ich zdaniem lecimy zaatakować… — Naszym zadaniem jest zrobienie wszystkiego, by do tego nie doszło, a jeśli już kontakt będzie konieczny, żeby opierał się na rozmowach i współistnieniu.

Tym razem Desjani roześmiała się, cicho i krótko.

— Co oznacza, że jeśli nam się uda, ci protestujący nawet tego nie zauważą.

— Ktoś niedawno zapytał mnie, dlaczego wierzę w sprawiedliwość — odparł Geary. — Kiedy pomyślę o sprawach, o których przed momentem wspomniałaś, od razu nasuwa mi się myśl, że to doskonałe pytanie. Szczerze mówiąc, obawiam się, że jeszcze nigdy nie miałem do czynienia ze sprawiedliwością w czystej postaci.

— To, że czegoś nie widziałeś, nie oznacza jeszcze, iż tego nie ma.

Wciąż zastanawiał się nad tym problemem, gdy usłyszał meldunek wachtowego.

— Nadają te komunikaty na wszystkich częstotliwościach, kapitanie, oficjalnych i nieoficjalnych. To zdaje się norma w tego rodzaju protestach.

Desjani pokręciła głową.

— Idioci. Blokują nawet częstotliwości awaryjne. Tutejsza ludność nigdy nie była przyjaźnie nastawiona do tego rodzaju aktywistów, ale teraz przebrała się miarka. Mam nadzieję, że siły porządkowe Varandala schwytają tych głupców.

Jeden z wachtowych wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Ten złom nie wymknie się widmom, kapitanie.

Desjani nie odpowiedziała mu w podobnym tonie, tylko spojrzała na niego stanowczo.

— Nie strzelamy do pokojowo nastawionych demonstrantów, poruczniku. Jeśli ci ludzie nadają na otwartych częstotliwościach, mogą to robić, jak długo zechcą. To Sojusz, nie Światy Syndykatu.

— Tak jest — odparł skarcony oficer, czerwieniejąc ze wstydu na twarzy. — Ja tylko żartowałem.

— Rozumiem. Proszę jednak pamiętać, że kontrolując tak potężne arsenały, trzeba ostrożniej dobierać tematy do żartów.

Geary skinął w jej kierunku głową, potem sprawdził komunikator.

— Większość moich kanałów jest nadal wolna.

— Tylko dlatego, admirale, że nasze transmitery mają tak wielką moc, iż bez trudu przebijają się przez sygnały nadawane z odległych jednostek — wyjaśnił natychmiast wachtowy z komunikacyjnego.

— Świetnie. Sugeruję zatem, abyśmy zignorowali protestujących. Nie stanowią dla nas żadnego zagrożenia i nie powiedzą niczego, o czym sami nie pomyśleliśmy wcześniej.

Następnego dnia kilka niszczycieli pozostawionych do obrony Varandala wciąż uganiało się za protestującymi, ale w tym czasie flota docierała już do punktu skoku na Atalię.

Geary zaczerpnął głęboko tchu, zastanawiając się, czy uda mu się ponownie przywyknąć do wchodzenia w nadprzestrzeń czy też jest już dożywotnio skazany na zamartwianie się tym, co ujrzy po wyjściu z tunelu czasoprzestrzennego.

— Do wszystkich jednostek, wykonać skok, czas jeden zero.

Wieczna czerń kosmosu zniknęła z ekranów obrazujących widok zewnętrzny, zastąpiła ją niekończąca się szarość nicości. Przed nimi, niemal dokładnie na wprost dzioba „Nieulękłego”, pojawiło się jedno z tych tajemniczych światełek, jakie napotykali w nadprzestrzeni. Wydawać się mogło, że wyleciało im na powitanie. W absolutnej nicości trudno było jednak powiedzieć, czy znajduje się blisko czy też nieskończenie daleko. Rozbłysło tylko na moment, by po chwili roztopić się w pochłaniającej wszystko szarości.

Dopiero teraz Geary zauważył, że kiedy przyglądał się temu niezwykłemu zjawisku, oczy wszystkich obecnych na mostku były zwrócone na niego. Gdy ludzie zdali sobie w końcu sprawę z tego, że admirał wie o tym, natychmiast wrócili do przerwanych czynności. Wszyscy oprócz Desjani, ona bowiem nadal gromiła podwładnych morderczym wzrokiem, aby na koniec spojrzeć na Geary’ego, ale już zupełnie spokojnie.

— Oni wciąż się zastanawiają, czy nie byłeś jednym z tych światełek, gdy zniknąłeś na niemal sto lat.

— Gdybym był, wiedziałbym coś na ten temat — burknął gniewnie. — Przecież tyle razy ci mówiłem, że tkwiłem w zepsutej kapsule ratunkowej.

— Powiedziałeś tylko, że nie pamiętasz niczego z tamtego okresu.

Dalsze spieranie się z nią nie miało najmniejszego sensu, ponieważ żadne z nich nie mogło wytoczyć argumentu na poparcie swoich tez. Musiał więc ustąpić, wiedząc, że odpowiedź na to pytanie będzie go prześladowała aż po kres życia.

— Jak widzę, są sprawy, przed którymi nigdy nie ucieknę.

Skinęła głową.

— Może nie do końca. Jak tylko pojawimy się na terytorium Światów Syndykatu, ludzie będą mieli wystarczająco wiele roboty, aby o tym zapomnieć.


* * *

Atalia niewiele się zmieniła od czasu, gdy kilka miesięcy temu przelatywali przez ten system. Mimo że nowe budowle nie były równane z ziemią zaraz po tym, jak powstały, a Sojusz i Światy Syndykatu nie wykorzystywały tego układu planetarnego do prowadzenia kolejnych bitew, wszędzie było widać ślady ogromnych zniszczeń. Tutejsze władze nie posiadały wystarczających środków, by zająć się kompleksową odbudową. Chociaż kiedyś był to kwitnący system, stulecie nieustannych działań wojennych odarło go z wszelkich bogactw.

Jedyna różnica polegała na tym, że w pobliżu punktu skoku czekał dzisiaj statek kurierski floty Sojuszu, gotowy zanieść na Varandala wieści o tym, że ktoś dopuścił się ataku. Na razie był to jedyny efekt podpisania traktatu, na mocy którego Rada zobowiązała się do roztoczenia opieki nad Atalią.

Desjani przyglądała się obrazom zarejestrowanym przez skanery, oparłszy brodę na dłoni.

— Dziwnie się czuję, przelatując przez ten system bez namierzania kolejnych celów.

— Nie ma tu już nic wartego zniszczenia — odparł Geary, nie odrywając wzroku od własnych wyświetlaczy. — Wojna odcisnęła swoje piętno na tym systemie.

— Szczerze mówiąc, obeszła się z nim całkiem łagodnie. — Jej głos stał się nagle ostrzejszy. — W porównaniu do kilku innych.

— Wiem. — Smutny temat. Mnóstwo systemów ucierpiało znacznie bardziej w trakcie działań wojennych. Wiele należało do Sojuszu. Geary nie szukał nawet informacji, ile miliardów ludzi poległo po obu stronach frontu, nie miał ochoty poznawać tych danych. Ale Tania, podobnie jak całe jej pokolenie, dorastała w cieniu tych ponurych statystyk i rok w rok obserwowała, jak nieustannie rośnie liczba zabitych. Czas zmienić temat, uznał. — Mają teraz ŁZę.

— Zauważyłam. — Łowca-Zabójca, syndycki okręt wojenny nieco mniejszy od niszczyciela, krążył po orbicie jednej z wewnętrznych planet. Gdyby nawet znajdował się znacznie bliżej niż sześć godzin świetlnych, i tak nie stanowiłby żadnego zagrożenia dla całej floty Sojuszu. — Ciekawe, czy przebywa tutaj z rozkazu rządu Światów Syndykatu czy jego załoga przysięgła wierność władzom Atalii.

— Tym niech się martwią nasi emisariusze — mruknął Geary.

— Świetny pomysł! Może powinniśmy wysadzić tutaj jednego z nich? — Desjani rzuciła okiem na pusty fotel obserwatora. — Chyba powinnam być im wdzięczna za to, że nie kręcą się nam nieustannie po mostku. Ten generał uwielbia łazić po okręcie i przypochlebiać się załodze…

— Próbuje się zachowywać jak rasowy polityk.

— …ale nie widziałam do tej pory jego koleżanki.

Geary skinął głową. To kolejna zmiana w zachowaniu Rione, którą zauważył.

— Zawsze była bardzo ostrożna i długo kalkulowała, zanim zaczynała działać. Teraz pewnie siedzi w swojej kajucie.

— Ja nie narzekam — zastrzegła się od razu Tania. — Mam nadzieję, że nie martwisz się o nią.

— Przywiozła nam nowe rozkazy, ale jak słusznie zauważyłaś, nadal nie wiemy, co jej rozkazano. — Pochylił się mocniej, ściskając dłonie na wspomnienie niedawnej rozmowy z Rione. — Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy po jej przylocie, odniosłem wrażenie, że próbuje wysondować, jak bardzo może się wychylić, zanim spadnie z klifu. Była tak zdeterminowana, że momentami odnosiłem wrażenie, iż skoczy tylko po to, by sprawdzić, jak to jest, gdy się spada w przepaść.

— Wiele bym dała — mruknęła Desjani — żeby skoczyła. Ale jeśli ma od rządu rozkazy, o których nie wiemy…

— Może to one spowodowały w niej tak wielką odmianę?

— Może ona coś wie? — podpowiedziała Tania. — Nie powinieneś jej ufać. Mam nadzieję, że teraz to w końcu zrozumiałeś. Ta kobieta ma w swojej szafie z tysiąc szkieletów. Może też chodzić o coś, co ma zrobić. Aczkolwiek jakoś nie mieści mi się w głowie, by kogoś takiego jak ona gryzło sumienie.

Geary machnął ręką z irytacji.

— Jeśli chodzi o jej osobiste sprawy, to może być dla niej przykre, ale nas nie dotyczy. Ale jest emisariuszem Rady.

— A czy ten generał… jak mu tam?

— Charban.

— Tak, Charban. Może on coś będzie wiedział, jeśli problem tkwi w którymś z rozkazów dla emisariuszy? — Desjani zamilkła, jej twarz momentalnie zastygła w kamienną maskę. — Chyba że to ktoś, kogo się pozbyto. Nieszkodliwy facet stanowiący przykrywkę dla niej. W końcu jest w stanie spoczynku. Kogoś takiego można bez problemu wykorzystać.

Zbyt wiele pytań i jak zwykle zresztą, żadnych odpowiedzi.


* * *

Mimo że Atalia była łatwo dostępna z Varandala, nie oferowała zbyt wielu możliwości dalszej podróży i może dlatego nie została zniszczona w takim stopniu jak wiele innych syndyckich systemów. Można było skoczyć z niej na Padronisa, którego gwiazda, biały karzeł, nie znajdowała się zbyt długo w kręgu zainteresowań człowieka — jedyną stację orbitalną Światów Syndykatu w tym systemie opuszczono już wiele dziesięcioleci temu. Drugim wyborem mogła być Kalixa — niegdyś najlepsza z nielicznych opcji — bogaty system z ogromną populacją i syndyckimi wrotami hipernetowymi. Niestety, kolaps tych ostatnich doprowadził do zagłady żyjących tam ludzi. Wszystko wskazywało na to, że za kataklizm odpowiadała obca rasa, ta sama, którą flota Geary’ego miała teraz badać. Dzisiaj jedynymi śladami kolonizacji były ruiny na wypalonej planecie, która jeszcze niedawno była nadającym się do zamieszkania globem.

Z Kalixy można było wykonać skok na Indrasa, do systemu, w którym nadal powinny się znajdować nietknięte syndyckie wrota hipernetowe. Sojusz skorzystał z nich jakiś czas temu, gdy jego flota wyruszała na ostateczną rozprawę z władzami Systemu Centralnego.

Geary stanął przed stołem w sali odpraw, po raz kolejny wodząc wzrokiem po twarzach dowódców zebranych wokół niego. Tym razem flota leciała w znacznie ciaśniejszym szyku, więc tylko kapitanowie najdalej rozstawionych jednostek będą reagowali z odczuwalnym opóźnieniem. Admirał wskazał na holograficzną mapę przestrzeni.

— Przelecimy po raz kolejny przez Kalixę — oświadczył.

Większość zebranych, sądząc po minach, wyrażała niechęć, a nawet lęk przed ponownym odwiedzeniem systemu, którego martwa pustka podkreślała dramat milionów istnień, jakie zginęły w niedawnym kataklizmie. Wszyscy jednak zdawali sobie sprawę, że najkrótsza droga do celu wiedzie właśnie przez Kalixę.

— Potem wrócimy na Indrasa — kontynuował Geary. — Mój plan zakładał początkowo, że stamtąd, korzystając z syndyckiego hipernetu, udamy się prosto na Midway, starając się skrócić trasę przelotu do minimum. Niestety rozkazy wymagają, abyśmy udali się najpierw na Dunai, co zmusza nas do lotu hipernetem na Hasadana, potem do skoku na Dunai i kolejnego, znowu na Hasadana, skąd będziemy mogli w końcu udać się na Midway. — Opisanie tej części zadania prostymi słowami podkreślało tylko, niepotrzebne jego zdaniem, komplikacje. — Na Dunai znajduje się obóz pracy, gdzie przetrzymywanych jest wciąż około sześciuset jeńców wojennych. Mamy ich stamtąd zabrać.

— W drodze do przestrzeni Obcych? — zdziwił się kapitan Vitali. — No tak, gdybyśmy zabrali ich w drodze powrotnej, siedzieliby w niewoli kilka miesięcy dłużej.

— Właśnie — przyznał Geary. Gdyby uwaga Vitaliego nie była tak prawdziwa, mogłaby go mocno zirytować. Sam jednak doszedł do podobnych wniosków, tyle że po długich przemyśleniach. Było to bardzo wygodne i wiarygodne wytłumaczenie, zwłaszcza na potrzeby tych oficerów, którzy nadal wierzyli, że to nie on słucha rządu, tylko rząd jego. Ale żeby ktoś taki jak Vitali zrobił to samo dosłownie w kilka sekund? — Jeśli będziemy mieli wolne miejsca na pokładach, zabierzemy w drodze powrotnej innych jeńców, o ile uda nam się takich znaleźć. — Tego mu nie nakazano, ale też nie zabroniono w wydanych rozkazach. — Nie spodziewam się żadnych problemów podczas akcji na Dunai.

Tulev zacisnął na moment wargi, zanim przemówił.

— Jeśli Syndycy nie zamierzają dotrzymać ustaleń traktatu, ich zachowanie na Dunai będzie znakomitym probierzem nastrojów.

— Czy traktat pozwala nam na pojawianie się bez pozwolenia, gdzie tylko zechcemy? — zapytał któryś z dowódców ciężkich krążowników. Widząc miny otaczających go kolegów, dodał pospiesznie: — Nie przejmuję się oczywiście ich reakcjami.

— Tak, traktat dopuszcza swobodę przelatywania floty przez ich systemy — odparł Geary. — Gdy negocjowaliśmy warunki z nowymi władzami, DON-owie rozpaczliwie pragnęli namówić nas na obronę Midway przed inwazją Obcych, więc zgodzili się bez oporów na zapis zezwalający nam na swobodę ruchów po swoich terytoriach. Jestem pewien, że ich zamiarem było udzielenie jednorazowej zgody na taką akcję, lecz nasi negocjatorzy zadbali o odpowiednią formę zapisu i dzięki temu nadal mamy otwartą drogę.

— Czasami nawet politycy przydają się do czegoś — mruknął teatralnie Duellos.

— Oni chyba rzeczywiście czują co jakiś czas potrzebę zrobienia czegoś dobrego — poparł go Badaya.

— Jedyny kruczek tego zapisu polega na tym — kontynuował Geary — że mamy pełną swobodę poruszania się w tych sektorach tylko wtedy, gdy udajemy się bądź wracamy z systemu Midway. Co robimy mimo zboczenia na moment w kierunku Dunai. Wspominam o tym, ponieważ nasze przyszłe misje również będą wymagać wizyt na Midway. Nie dlatego, że chcemy tam lecieć, ale dla spełnienia formalnych wymogów traktatu pokojowego.

Komandor Neeson zaśmiał się pod nosem.

— To pewnie będzie niemałym zaskoczeniem dla Syndyków z Midway.

— Też tak sądzę.

Gdy pozostali zniknęli, na swoim miejscu pozostał jedynie Duellos.

— Jak się pan trzyma? — zapytał, spoglądając Geary’emu prosto w oczy.

— Bywało gorzej — odparł admirał, siadając. — A pan?

Duellos wyszczerzył zęby w uśmiechu.

— Tylko jedno gnębi mnie ostatnimi czasy. Ciekawość. Chciałbym wiedzieć, jak wypadła ta krótka wizyta na Kosatce.

— Ma pan na myśli mój miesiąc miodowy?

— Tak. Gdy pytam o to Tanię, słyszę tylko jakieś mamrotania.

Geary spróbował sięgnąć do wspomnień.

— Oboje domyśliliśmy się, że jak tylko nasz statek wyjdzie z wrót hipernetowych, jego załoga i pasażerowie rzucą się sobie do gardeł, by powiadomić media o tym, że jesteśmy na pokładzie. A może raczej, żeby być precyzyjniejszym, że ja tam jestem. Zabawę zepsuł im jednak statek kurierski, który dotarł na miejsce kilka godzin przed naszym przylotem i zaczął nadawać wiadomość o odwołaniu urlopu i rozkazie natychmiastowego powrotu na Varandala, co musiało przekonać nawet największych niedowiarków, że przebywam na Kosatce.

— Domyślam się, że w treści komunikatu znajdowała się także informacja o przywróceniu panu stopnia admiralskiego?

— Tak, to też przekazali. Ale było już za późno na przeszkodzenie w zawarciu ślubu. Tania miała przy sobie insygnia admiralskie i przypięła mi je natychmiast. Po ceremonii, cały czas mamrocząc pod nosem, że tylko skończony idiota mógł się zrzec tak wysokiej rangi. Na szczęście lokalne władze, siły obrony i media zareagowały na całą awanturę z podziwu godnym spokojem, aczkolwiek nie obeszło się bez paru incydentów. Tania uparła się, że to ona powinna poinformować swoich rodziców o naszym ślubie, zanim kto inny zdąży to zrobić. — Znała na Kosatce wielu ludzi, a jeden z nich miał dostęp do wahadłowca i to na jego pokładzie opuściliśmy statek pasażerski na godzinę przed spodziewanym przylotem do głównego portu orbitalnego, gdzie organizowano właśnie oficjalne powitanie. Potem czekało nas gorące wejście w atmosferę, pilot pikował ostro ścigany przez całą armadę jednostek rządowych, wojskowych i medialnych.

Duellos znowu się wyszczerzył.

— Pewnie tęsknił pan za tym spokojem i ciszą, w jakich przebiegają bitwy w przestrzeni.

— Było jeszcze gorzej. Udało nam się wylądować na jednym z podrzędnych stanowisk, którego media nie zdążyły jeszcze obstawić, gdzie czekał na nas kolejny dawny znajomy Tani z prywatnym pojazdem. Z nim udaliśmy się do miasta. Ten facet jechał jak szaleniec, omijając z bojowym zacięciem wszelkie przeszkody i korki. W końcu dotarliśmy na szczyt wzniesienia, na którym mieszkali rodzice Tani, to było jedno z tych strzeżonych osiedli, więc musieliśmy wysiąść z wozu i pobiec do panelu kontaktowego. Moja żona waliła w niego pięściami, drąc się: „Znowu zmienili kody! Tato, mamo, wpuśćcie nas!”

— Widziałem coś podobnego na filmach — rzucił Duellos.

— W oddali słyszeliśmy coraz głośniejsze wycie syren. Tania zaczęła się już martwić, że jej rodziców nie ma w domu. Mogli przecież wziąć dodatkowe zmiany w pracy, ale w końcu jej matka pojawiła się na wyświetlaczu, mówiąc: „Skąd się wzięłaś na Kosatce? Jakich znowu «nas»? Kim jest ten pan, który stoi za tobą?”, na co Tania odpowiedziała: „To mój mąż”. — Teraz Geary uśmiechnął się do Duellosa. — Matka zamilkła na całą wieczność, potem spojrzała dziwnie na Tanię i mówi: „Wydawało mi się już, że chcesz poślubić ten swój statek”. Chyba wkurzyła tym moją żonę, bo ta ryknęła: „«Nieulękły» to mój okręt, a nie jakiś tam statek. Wpuść nas wreszcie!”. Wbiegliśmy do budynku, potem na piętro, na którym mieszkali jej rodzice, matka otworzyła drzwi, zmierzyła mnie wzrokiem i nagle zamarła. Musiała mnie w końcu rozpoznać. Potem spojrzała na Tanię i mówi: „Ty mnie chyba chcesz zabić”, a moja żona odpowiada: „Nie. ” A jej matka na to: „Dlaczego więc robisz wszystko, żebym dostała zawału albo wylewu?”.

Duellos pokiwał głową z zafrasowaną miną.

— Już wiem, po kim Tania ma charakterek.

— Matka była przerażona, że pobraliśmy się podczas lotu w nadprzestrzeni, powiedziała nawet, że cała planeta oglądałaby taką ceremonię i byłoby to największe wydarzenie na Kosatce od czasu królewskich zaręczyn sprzed niemal stu lat. Wtedy Tania wybuchnęła, że jej rodzona matka chce ją zabić, a ja dla uspokojenia sytuacji wtrąciłem, że byłem obecny na wspomnianej uroczystości sprzed wieku, ale to chyba nie zadziałało tak, jak chciałem. Ta uwaga sprawiła, że nareszcie przestałem być postrzegany przez tę kobietę jak zwykły oficer, który poślubił jej córkę. W tym czasie pod budynkiem, dzięki zapisom z monitoringu miejskiego, zjawiły się tłumy. Czuliśmy się jak w oblężonej twierdzy. Ojciec Tani został doprowadzony pod eskortą do bramy, zachodząc w głowę, co u licha się dzieje. Próbowaliśmy się poznać i porozmawiać, gdy wokół nas kłębił się tłum celebrytów i dygnitarzy z całej Kosatki. Miejscowe wojsko zostało zmuszone do ustawienia barier siłowych w pewnej odległości od budynku, by zabezpieczyć teren, ponieważ na wiadomość o moim pobycie zaczęły się gromadzić nieprzebrane tłumy… — w tym momencie uśmiech zniknął z ust Geary’ego. — Przodkowie, miejcie mnie w swojej opiece. Gdziekolwiek się ruszyłem, na ulicach, w mediach…

— Wszyscy wrzeszczeli bez przerwy „Black Jack”, jak sądzę.

— Owszem. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak niebezpieczny mogę być dla Rady. Dla Sojuszu. Nikt nie powinien być tak uwielbiany przez tłumy, a już zwłaszcza ktoś taki jak ja.

Duellos pokiwał głową, radość na jego twarzy też była mniejsza.

— Ma pan szczęście, że nie widział pan, co ludzie wyrabiali na mojej planecie. Byli tacy, co prosili o spotkanie, żeby mnie dotknąć. Tylko dlatego, że miałem okazję służyć w tej samej flocie co pan. Żywe światło gwiazd wie, co musiała przeżywać Jane Geary, gdy poleciała z krótką wizytą na Glenlyona.

— A zrobiła to? — Czyżby poznał wreszcie przyczynę tej nagłej zmiany w zachowaniu Jane? — Rozmawiała z panem na ten temat?

— Nie. — Duellos spojrzał na niego, nie kryjąc zdziwienia. — Z panem też o tym nie rozmawiała? Moim zdaniem zmieniła się nieco ostatnio, co widać choćby po tym, jak zachowała się podczas niedawnego kryzysu.

— Tak. — Może wiedza o tym wypadzie pomoże mu przekonać Jane do wyjawienia całej prawdy na temat zmiany w jej zachowaniu. — Ale… wracając do tych tłumów. Były wszędzie. Tania może panu powiedzieć, jak bardzo mnie to irytowało. Ona zresztą też mocno przeżywała wszystkie te okazje, kiedy zwracano się do niej per „żono Black Jacka”, a nie „kapitanie Desjani’ — Musieliśmy bywać na wielu okolicznościowych przyjęciach, żeby zadowolić miejscowe władze. Po kilku dniach miałem tego wszystkiego serdecznie dosyć i z największą przyjemnością opuściłem planetę, powołując się na otrzymane właśnie rozkazy.

— Można by pomyśleć — powiedział Duellos — że pańska reakcja na te tłumy uspokoiła członków Rady.

Geary wzruszył ramionami.

— Raczej wywołała jeszcze większy strach, że mogę do nich przywyknąć.


* * *

Odległość pomiędzy punktami skoku na Varandala i Kalixę wynosiła około czterech godzin świetlnych, co przy aktualnych prędkościach osiąganych przez flotę oznaczało co najmniej czterdzieści godzin lotu tranzytowego. W tym czasie zamieszkana planeta systemu znajdowała się po drugiej stronie gwiazdy centralnej, więc tutejsze władze mogły się dowiedzieć o przybyciu floty Sojuszu dopiero za jakieś pięć godzin. Mimo to Geary od razu wysłał im kurtuazyjny przekaz, w którym wyjaśnił, że jego okręty są tutaj tylko przelotem w drodze do właściwego celu. Przy takim opóźnieniu nie spodziewał się zbyt szybkiej odpowiedzi.

Ale gdy nadeszła, słuchał z narastającym zakłopotaniem przekrzykujących się wzajemnie nowych władców tego systemu, którzy na wyścigi przesyłali pozdrowienia dla floty w ogólności i wielkiego admirała w szczególności. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie tylko panicznie się go boją, ale jednocześnie potrzebują jego floty do ochrony przed dawnymi mocodawcami z Systemu Centralnego. Ich słabo ukrywane błagania o pomoc zasmuciły go mocno. Nie jestem panem tej floty, myślał. Władza nad nią należy do mojego rządu. Czy oni nie zdają sobie z tego sprawy? Nie mogę zrobić tego, o co mnie proszą. Sojusz zostawił tutaj jednostkę kurierską, a on, mimo że nie był w stanie niczego obronić, stanowił wyraźny symbol, że Rada ma zamiar wspierać władze tego systemu. A w każdym razie że chce być na bieżąco informowana o tym, co się tutaj dzieje. Może to i niewiele ale zawsze coś.

Po kilku godzinach zwlekania z odpowiedzią zdecydował się w końcu na wysłanie kolejnej wiadomości, w której wyjaśnił tutejszym przywódcom, że jego flota udaje się w odległe miejsce z konkretnym zadaniem, ale z pewnością przekaże wszystkie prośby o pomoc Radzie Sojuszu. Następnym razem, postanowił, wyślę naszych emisariuszy, żeby pogadali sobie z Syndykami, a raczej z byłymi Syndykami.

Do końca podróży przez ten system nie wydarzyło się nic wartego odnotowania, oczywiście z wyjątkiem odpowiedzi, w której tutejszy rząd życzył mu powodzenia i szybkiego powrotu. Skok na Kalixę przyniósł mu kolejne powody do zmartwień. Tym razem obawiał się widoku zdewastowanego systemu gwiezdnego. Zastanawiał się też, czy za drugim razem będzie on mniej przygnębiający.

Nie był.

Już samo wyjście z nadprzestrzeni wydało mu się o wiele gwałtowniejsze niż zwykle, jakby implozja wrót hipernetowych uszkodziła nawet nienamacalną strukturę przestrzeni. Już kilka chwil obserwacji pozwoliło na stwierdzenie, że tutejsza gwiazda nadal jest rozedrgana. Burze szalejące w bardzo rzadkiej atmosferze zamieszkanej do niedawna planety zdążyły już ucichnąć, ale to uspokojenie żywiołów sprawiało, że teraz mogli dokładniej zobaczyć jej pozbawioną życia i wody powierzchnię. — Ludzie zgromadzeni na mostku „Nieulękłego” odmawiali ciche modlitwy, przyglądając się skali zniszczeń. Geary podejrzewał, że podobne obrazy można teraz zobaczyć na każdym z jego okrętów.

Nakazał podnieść prędkość przelotową przez Kalixę do .2 świetlnej, aby skrócić o połowę okres przebywania w tym systemie. Wiedział, że to będzie kosztowało go sporo ogniw paliwowych, ale uznał, że warto zapłacić tę cenę za utrzymanie wyższego morale załóg.

Nie mieli żadnych problemów podczas ostatniego przelotu przez Indrasa i o ile nadal znajdują się tam wrota hipernetowe, nie powinni długo zabawić w tym systemie.

— Nie sądzisz, że powinniśmy wypróbować tutaj jedną z kopii syndyckiego klucza? — Oryginał przywieziony na pokładzie „Nieulękłego” został skopiowany z wielkim trudem, do dnia wylotu floty udało się wyprodukować zaledwie kilka nowych egzemplarzy tego urządzenia. Jeden z nich zainstalowano na „Gniewie”, drugi na „Lewiatanie”.

Desjani wzruszyła ramionami.

— Jeśli chcesz. Kopie powinny działać bez zarzutu. Niemniej odradzałabym taki ruch.

— Dlaczego?

— Syndycy mogą wyliczyć, która jednostka użyła klucza na ich wrotach. Wiedzą już, że mamy jeden na „Nieulękłym”. Utrzymanie ich w niewiedzy co do tego, że inne jednostki naszej floty także nim dysponują, może nam się opłacić w przyszłości.

Pokiwał głową, przyznając jej rację. Formalnie zawarli pokój, ale zanim zaufają niedawnemu wrogowi, upłynie jeszcze wiele czasu.


* * *

Indras i Hasadan były kiedyś celami wojskowymi, systemami, które należało atakować. Dzisiaj stanowiły jedynie kolejne punkty orientacyjne na trasie podróży, zamieszkane przez niedawnych wrogów, którzy mogli tylko biernie przyglądać się przelotowi okrętów Sojuszu.

Lot hipernetowy z Indrasa na Hasadana okazał się bardzo… nudny. Przynajmniej zdaniem Geary’ego. Przestrzeń międzyskokowa wydawała mu się realnym miejscem, aczkolwiek niczego w niej nie było, może prócz tych zagadkowych światełek, które pozwalały myśleć o szarej pustce jak o innym wymiarze zamieszkiwanym przez nieznane i niemożliwe do zrozumienia byty. Było to miejsce, do którego człowiek na pewno nie należał i dlatego czuł się coraz gorzej w miarę trwania skoku.

Kiedy jednak okręt rozpoczynał podróż hipernetem, wszystko znikało. Człowiek miał wrażenie, że wpada w nicość. Teoria, którą z takimi oporami próbowała kiedyś wyjaśnić kapitan Cresida, teraz wydawała się Geary’emu bardzo prawdziwa. Najlepsze wytłumaczenie, jakie mamy dla podróży hipernetem, jest takie, że jednostka przebywająca w tranzycie jest przekształcana w falę prawdopodobieństwa, która nie zajmuje żadnego miejsca w realnej przestrzeni. Naprawdę nigdzie ich nie było.

Nikomu nie polecałby przebywania w takim stanie, mimo że dzięki temu można było się przenosić z niewyobrażalnymi prędkościami, o wiele większymi nawet niż podczas skoków.

— Ciekawe, w jaki sposób Obcy znoszą skoki w nadprzestrzeń… — zastanawiał się na głos Geary. — Albo czy lot w hipernecie wydaje im się podróżą przez niebyt?

Desjani, idąca obok niego korytarzem „Nieulękłego”, zmarszczyła brwi.

— Dobre pytanie. Jak można się czuć w nicości? Może powinieneś zapytać o to naszych ekspertów, oni z pewnością rozgryzą tę sprawę.

Na całe szczęście po wyłonieniu się z wrót na Hasadanie flota miała przed sobą już tylko bardzo krótki skok do pierwszego celu podróży.

Dunai był bogatym systemem z ludzkiej perspektywy ale nic go nie wyróżniało z masy podobnych miejsc i chyba dlatego nie otrzymał jeszcze własnych wrót hipernetowych. Miał trzy planety wewnętrzne, z których środkowa krążyła po orbicie oddalonej od gwiazdy o dziewięć minut świetlnych, czyli tam, gdzie powinny znajdować się globy z idealnymi warunkami do zasiedlenia przez człowieka. Dużo dalej orbitowały trzy gazowe olbrzymy, a na obrzeżach układu dwie kolejne skute wiecznym lodem miniplanetki, które dodatkowo krążyły wokół siebie, w odległości ponad czterech i pół godziny świetlnej od gwiazdy centralnej.

Zamieszkany glob wyglądał dostatnio, w systemie znajdowało się nadal dużo surowców, między planetami i instalacjami orbitalnymi krążyło sporo jednostek przestrzennych przewożących rzadkie pierwiastki, wyprodukowane dobra, żywność i pasażerów. Populację zamieszkującą ten system można było zapewne liczyć w setkach milionów. Dobry system z perspektywy człowieka, ale nie wyróżniający się niczym szczególnym.

— Z daleka wygląda całkiem nieźle — stwierdziła Desjani, gdy sensory floty dokonały analiz powierzchni drugiej planety. — Syndycy zazwyczaj trzymali jeńców na bardziej niegościnnych planetach.

— Może to my odnieśliśmy takie wrażenie — stwierdził Geary zapatrzony we własne wyświetlacze. Rozmaitość stref klimatycznych, przyjazne temperatury, mnóstwo wody, skład atmosfery bliski ludzkim standardom, wiele dobrze prosperujących miejscowości, w tym dużych miast otoczonych rozległymi rejonami nietkniętej natury. — Pięknie tu.

— Zbyt pięknie — mruknęła.

— Sir? — Obok stanowiska admirała pojawiła się wirtualna sylwetka oficera wywiadu, porucznika Igera. — Mamy potwierdzenie lokalizacji obozu jenieckiego we wskazanym miejscu. — Na mapie po drugiej stronie Geary’ego pojawił się migoczący punkt.

Widząc niezdecydowanie na twarzy Igera, admirał zdał sobie sprawę ze swojej zbyt srogiej miny.

— Dobra robota, ale czy lokalizacja tego obozu nie jest dla pana zaskakująca? To naprawdę przyjazna planeta, a wskazany punkt leży w dodatku w jej najspokojniejszej części, nie przy biegunach, gdzie panują znacznie gorsze warunki atmosferyczne.

— Tak, sir, niemniej wydaje mi się, że obrazy, które przechwyciliśmy, mogą wiele wytłumaczyć. — W kolejnym oknie pojawił się obraz przedstawiający kilka budynków widzianych z lotu ptaka. Z bardzo wysokiego lotu, jako że sensory floty szpiegowały to miejsce z odległości liczonej w setkach milionów kilometrów.

Geary zachmurzył się jeszcze bardziej, spoglądając na dobrze utrzymane zabudowania, które sądząc po rozplanowaniu, musiały być typowymi barakami. Trzy ogrodzenia okalające teren wyposażono w tylko kilka wież strażniczych. Ziemię pomiędzy budynkami porastała gęsta trawa, nie wyłożono jej brukiem ani nie wysypano żwirem. Dało się także zauważyć parę drzew rzucających cień. Równe drogi prowadziły z terenu obozu do rozległych parkingów za ogrodzeniem.

— Wygląda na to, że dokonywano tutaj częstych transferów jeńców. — Oceniamy, że odbywały się codziennie — wyjaśnił Iger — jak pan może zauważył, obóz znajduje się na przedmieściach wielkiego miasta. Z umiejscowienia obozu oraz treści kilku przechwyconych meldunków wywnioskowaliśmy, że przetrzymywani tutaj jeńcy byli wykorzystywani jako siła robocza. Syndycy nierzadko postępowali w ten sposób, lecz do tej pory trafialiśmy na naszych chłopców zatrudnianych w trudno dostępnych kopalniach albo pracujących na roli, z dala od miast.

Geary usiadł wygodniej, bębniąc palcami o podłokietnik fotela.

— Uważa pan, że ci ludzie nie musieli zbyt ciężko pracować?

— Nie musieli, ale mogli, sir. Na przykład przy robotach drogowych. Nie da się też wykluczyć prostszych zajęć, jak na przykład sprzątania budynków. Gdy tylko sprowadzimy byłych więźniów na pokład, dowiemy się, w jaki sposób ich prześladowano.

Iger użył słowa „prześladowano” automatycznie, ale Geary wiedział, że to określenie idealnie pasuje do warunków panujących we wszystkich obozach jenieckich, jakie do tej pory oswobodzili. Niemniej to miejsce różniło się, i to bardzo, od poprzednich, do których dotarła jego flota. Był to z pewnością obóz jeniecki, ale nie przypominał w niczym piekła.

— Dajcie mi znać, jak tylko czegoś się dowiecie.

Gdy okienko z Igerem zniknęło, Desjani opadła na oparcie swojego fotela, wzdychając przy tym głośno.

— Nie musimy się niczym przejmować. W systemie nie ma żadnych okrętów wojennych prócz kilku przestarzałych korwet w tej stoczni orbitującej wokół drugiej planety.

Geary wybrał ikonki oznaczające wspomniane jednostki, by odczytać kompletne dane na ich temat.

— Nasze systemy oceniają, że zostały wybebeszone, ale nie po to, by je zezłomować. Zdaje się, że instalują na nich zupełnie nowe wyposażenie.

— Może mają tutaj kogoś w rodzaju naszego kapitana Smythe’a.

— Częściowo ukończone kadłuby okrętów wojennych — wymamrotał Geary, wskazując kolejne orbitalne stocznie. — Trzy jednostki klasy Łowca-Zabójca i chyba jakiś lekki krążownik, sądząc po rozmiarach. Ale daleko im jeszcze do ukończenia.

— Ktoś tu sobie buduje maleńką flotę — skomentowała jego słowa Desjani. — Te ŁZy nie pasują do syndyckich standardów. Może nie powstają na zamówienie rządu centralnego.

To robiło się coraz bardziej interesujące.

— Czyżby lokalny DON przygotowywał się do obrony tego systemu albo miał zamiar podbijać sąsiednie? Może chodzić o zwykłe odstraszanie siłą ognia albo o otwartą ekspansję.

— Czy to, co Syndycy robią sobie wzajemnie, powinno nas obchodzić? — zapytała Desjani.

— Nie. W każdym razie nie coś takiego, z czym mamy do czynienia tutaj. Jeśli trafimy na walkę w którymś z systemów, mamy prawo reagować, aczkolwiek nie jestem przekonany, czy taka jest intencja naszych władz, ponieważ rozkazy są pod tym względem bardzo niejasne.

— Budowane okręty są bardzo łatwymi celami — zauważyła. — Być może uczynimy okolicznym systemom wielką przysługę, jeśli rozwalimy je w drobny mak.

Uśmiechnął się do niej, ale bardzo kwaśno.

— Mimo że jestem pod wrażeniem tego przypływu humanitaryzmu z twojej strony, pragnę zauważyć, iż zawarliśmy z Syndykami pokój. A to oznacza, że potrzebujemy naprawdę dobrego powodu, by rozwalić cokolwiek w drobny mak.

— Owszem, jeśli podejdziesz do problemu z czysto technicznego punktu widzenia… — Desjani pokręciła głową. — Ale poważnie mówiąc, czy to nie będzie nasz największy problem za jakiś czas? Dopóki będziemy poruszać się w syndyckiej przestrzeni, a z tego, co mi wiadomo, możemy odbywać jeszcze wiele podobnych podróży, i dopóki będzie trwał upadek władz centralnych, a ten z kolei postępuje coraz szybciej, możemy się spodziewać, że prędzej czy później trafimy w rejon walk. Co będzie, gdy któryś z syndyckich systemów zaatakuje sąsiadów? Obrońcy poproszą nas o pomoc. Co im odpowiemy? Co będzie, jeśli strona atakująca będzie reprezentowała władze Światów Syndykatu? Co będzie, jeśli zbombardują należący do nich kiedyś system, by odzyskać władzę nad nim? Przelecimy bokiem, udając, że nic się nie dzieje?

Usiadł prościej i pogrążony głęboko w myślach, znów zaczął bębnić palcami po podłokietniku.

— Nasze rozkazy zręcznie pomijają tę kwestię. Możemy interpretować je tak, że zezwalają na interwencję, a nawet że wymagają naszej reakcji, ale równie dobrze możemy wyczytać w nich, że jakikolwiek nasz ruch jest niewskazany, a wręcz zabroniony.

— Co oznacza, że Rada i admiralicja nie mają bladego pojęcia, jak się w takiej sytuacji zachować, więc wolą zrzucić całą odpowiedzialność na twoje barki. Jestem zaszokowana.

Geary pokiwał głową.

— Mamy się skupić na Obcych, przelatując przez przestrzeń Światów Syndykatu najszybciej, jak to tylko możliwe. Może po to, żebyśmy unikali podobnych sytuacji, aczkolwiek nie wiem, nie zastanawiałem się do tej pory nad tym problemem. Nasze działania będą w dużej mierze zależeć od zastanej sytuacji. Kto wie, czy nasi emisariusze nie mają dokładniejszych wytycznych na takie okazje, tylko nie raczyli się nimi podzielić.

— Ciekawe, kiedy nam o tym powiedzą, przed czy już po otwarciu ognia… — zastanawiała się Desjani.

— Zapytam ich o to. Ale dopiero gdy załatwimy tę sprawę. — Geary nacisnął klawisz interkomu, wywołując okienka z twarzami Rione i Charbana. — Pani emisariusz, generale, proszę się skontaktować z najstarszym DON-em tego systemu gwiezdnego i ustalić warunki, na jakich przejmiemy jeńców z tutejszego obozu. Użyjemy naszych wahadłowców do zabrania ich z powierzchni planety. Nie chcemy także, by jakikolwiek Syndyk udzielał nam pomocy, rzecz jasna oprócz przygotowania jeńców i związanych z nimi dokumentów.

— Zajmiemy się tą sprawą, admirale — oznajmił Charban takim tonem, jakby wciąż był na służbie i pracował razem z Gearym w sztabie tej operacji. — Traktat pokojowy nakazuje im wydanie wszystkich jeńców, więc nie przewidujemy żadnych problemów z ewakuacją.

Rione tylko skinęła głową, przyjmując do wiadomości jego polecenie. Cały czas miała przymknięte powieki.

— Dziękuję — rzucił Geary. — Proszę mnie informować, gdyby wystąpiły problemy.

— Admirale — odezwał się w tym momencie wachtowy z manewrowego — jeśli zamierza pan utrzymać prędkość przelotową na poziomie .1 świetlnej, system sugeruje wykonanie zwrotu jeden pięć stopnia na sterburtę i zero cztery stopnia w dół, co umożliwi nam najszybsze wejście na orbitę drugiej planety.

Geary sprawdził rekomendację systemu osobiście, analizując długi łagodny łuk przewidywanej trasy w głąb systemu. Musieli dotrzeć do poruszającego się obiektu, więc nie mogli obrać najkrótszej, prostej trasy.

— Do punktu wejścia mamy jeszcze niecałe sześć godzin świetlnych.

— Tak, sir. Dwa dni i dziewiętnaście godzin lotu przy prędkości średniej .1 świetlnej.

— Dobrze. — Przełączył się na kanał floty. — Do wszystkich jednostek, zwrot jeden pięć stopnia na sterburtę i zero cztery stopnia w dół, czas dwa zero. Zachować dotychczasową formację i prędkość.

Dwa i pół dnia lotu do planety, potem kilkanaście godzin na jej orbicie, zanim wahadłowce podejmą wszystkich jeńców, i kolejne dwie doby z kawałkiem potrzebne na ponowne dotarcie do punktu skoku. Do tego należałoby dodać jeszcze czas potrzebny na nieprzewidziane opóźnienia. Powiedzmy, że razem to będzie sześć dni. Rada i admiralicja nie chciały mi dać czternastu dni na dokończenie prac, ale nie miały nic przeciw misji ratunkowej, która opóźni nasze przybycie na terytorium Obcych o tydzień. Jeśli dodam do tego czas potrzebny na tranzyt przez Hasadana oraz oba skoki na Dunai, wyjdzie na to, że zmitrężyliśmy o wiele więcej niż dwa tygodnie. Jedno dobre, że uwalniamy naszych jeńców.

Emisariusze mieli pokerowe twarze, gdy zobaczył ich po raz kolejny. Od momentu pojawienia się floty w systemie upłynęło już prawie pół doby, ale od drugiej planety dzieliło ich jeszcze ponad czterdzieści godzin lotu.

— Prosił pan, abyśmy się zgłosili, jeśli wystąpią problemy — odezwała się Rione, okazując nieco dawnej werwy.

— Z czym mamy do czynienia?

— Chyba powinien pan obejrzeć odpowiedź DON-a rządzącego tym systemem — zasugerował Charban. — Tak na marginesie, Dunai pozostaje lojalny wobec rządu centralnego.

Przed twarzą Geary’ego pojawiło się kolejne okienko wyświetlacza, a na nim twarz syndyckiego DON-a. I ten wyglądał równie niepokojąco jak wszyscy, z którymi admirał miał wcześniej do czynienia. Syndycy z kasty rządzącej nie klonowali się, więc można było bez trudu dopatrzyć się między nimi wielu różnic w wyglądzie, niemniej każdy nosił identycznie skrojone ubrania wykonane z identycznego materiału, a ich głowy zdobił jeden rodzaj idealnych fryzur. Kolejną wspólną cechą były wyprane z uczuć twarze. Wyglądało to tak, jakby starano się zunifikować ich i pozbawić indywidualności.

DON wyszczerzył zęby w znanym Geary’emu służbowym i na pewno nieszczerym uśmiechu, którego opanowanie wymagało z pewnością lat praktyki.

— Z przyjemnością witamy na naszym terytorium flotę Sojuszu działającą w ramach podpisanego ze Światami Syndykatu porozumienia pokojowego. Mimo że jeńcy stanowią ogromne obciążenie dla naszego budżetu, zapewniliśmy im dobre warunki mieszkaniowe, wyżywienie i opiekę lekarską. Liczymy zatem, że Sojusz jest gotowy do zrekompensowania wydatków poniesionych przez system Dunai. Jesteśmy też pewni, że siły Sojuszu nie złamią danego słowa. Gdy tylko dojdziemy do porozumienia w kwestiach finansowych, natychmiast przystąpimy do omówienia warunków wydania wszystkich jeńców. Załączam wykonane przez nas kosztorysy, aby stanowiły punkt wyjściowy do tych negocjacji.

Gdy okienko zniknęło, Geary spojrzał na Rione.

— Ile chcą?

Wymieniła kwotę, która wydała mu się niewiarygodnie wysoka.

— Syndycy zazwyczaj rozpoczynają negocjacje, podając warunki niemożliwe do spełnienia przez drugą stronę, potem stopniowo spuszczają z tonu i w końcu dochodzi do porozumienia — wyjaśniła mu Wiktoria, Charban nadal nie zabierał głosu. — On nie oczekuje przyjęcia przez nas tej oferty, ale uważa, że zgodzimy się na jakąś niższą kwotę.

— I tu się myli. Gdyby nawet nasza flota miała dostęp do funduszy tego rzędu, i tak nie zgodziłbym się na żadne targi.

— Zatem poinformujemy DON-a o pańskiej odmowie — powiedziała Rione. — Zapewnimy go, że nie ma co liczyć na negocjacje w kwestiach finansowych. Aczkolwiek to może oznaczać, że będzie się upierał przy zatrzymaniu jeńców na planecie.

— Wbrew obowiązującemu traktatowi.

— Tak.

— W takim razie — stwierdził Geary — proszę mu przypomnieć, że w jego systemie znajduje się cała flota Sojuszu.

Charban zjeżył się lekko po tych słowach.

— Powinniśmy bardzo ostrożnie podchodzić do kwestii użycia siły.

— Jestem pewien, że aż dwoje emisariuszy Rady podejdzie do tych kwestii nie tylko ostrożnie, ale i bardzo kompetentnie.

Po tym oświadczeniu Geary’ego na twarzy generała prócz marsa pojawił się także wyraz zaskoczenia. Rione uśmiechnęła się za to ironicznie.

— Zobaczymy, co da się zrobić, admirale — powiedziała.

Desjani wstrzymała się z komentarzami do chwili zniknięcia hologramów obojga polityków, dopiero potem wymknął jej się jęk niedowierzania.

— Ten DON najzwyczajniej w świecie nas podpuszcza. Ten arogancki drań naprawdę wierzy w to, że zapłacimy mu za uwolnienie naszych jeńców? — Spojrzała błagalnie na Geary’ego. — Pozwolisz mi rozpieprzyć cokolwiek? Pokażmy mu, że podchodzimy do tej sprawy z niezwykłą powagą.

— Wybacz — odparł. — Jeszcze nie pora na to.

— Pokój jest do bani — mruknęła.

Jej sugestia skłoniła go do zastanowienia.

— Co wcale nie znaczy, że nie możemy dać mu do zrozumienia, iż mamy zamiar rozpocząć rozwałkę systemu, i to w ogromnej skali, jeśli nie wyrazi zgody na wydanie jeńców.

Spojrzała na niego, unosząc brew.

— Może strzał ostrzegawczy?

Geary milczał przez chwilę.

— Raczej pokazowy w coś, co nie przedstawia żadnej wartości.

— Powinniśmy uderzyć w cel, który ma dla nich jakieś znaczenie.

— Nie możemy — upierał się Geary. — Na to przyjdzie czas po kolejnej prowokacji z jego strony. Każę emisariuszom powiadomić DON-a o przeprowadzeniu testów naszej broni w jego systemie. Zobaczymy, czy to da mu do myślenia.

— Test broni? Czyli strzał w przestrzeń. Przynajmniej emisariusze będą mieli okazję zrobić coś pożytecznego — rzuciła Desjani na tyle cicho, by tylko on ją usłyszał. Wyglądała na mocno poirytowaną, gdy ponownie skupiła wzrok na wyświetlaczach.

Musiał ją jakoś obłaskawić, a znał tylko jeden sposób na to, by ją uszczęśliwić.

— Może sama wybierzesz odpowiedni cel? Dam ci znać, kiedy odpalimy kamyk.

— Tylko jeden?

Westchnął.

— Niech ci będzie. Dwa.

— Trzy.

— Dobrze, trzy. Tylko upewnij się, że cele będą z dala od skupisk Syndyków.

— Tak jest.

— Taniu…

— Dobrze. Ale wybiorę takie miejsca, których zagładę będzie mogło obserwować wiele osób odczuwających niepokój, czy kolejna salwa nie spadnie im prosto na głowy!

Загрузка...