Trzynaście

Obok hologramu Igera pojawiło się nowe okno, a na nim rozmazane postacie.

— Trafiliśmy na nich zupełnym przypadkiem — wyjaśnił porucznik. — Jedna z naszych sond przeszła przez strumień danych wysyłanych z tej asteroidy. — W kolejnym oknie pojawił się hologram szybko wirującej skały, ze skali wynikało, że może mieć nawet czterdzieści kilometrów średnicy. — Odebrany sygnał trwał tylko ułamek sekundy, ale zawierał przekaz wizyjny, który udało nam się odkodować, a wtedy zobaczyliśmy to…

Geary zerknął na niewyraźne sylwetki. Mimo braku ostrości od razu poznał, że nie są to Enigmowie, tylko ludzie.

— Oni są na tej asteroidzie? — zapytał.

— W jej wnętrzu, admirale — odparł Iger. — Jesteśmy pewni, że została wydrążona. Sprawdziliśmy jej rotację, powinna zapewniać osobom stojącym na wewnętrznej powłoce mniej więcej trzy czwarte standardowego ciążenia. — Na hologramie pojawiły się jakieś ikonki. — Wykryliśmy także pewne anomalie, które mogą być antenami i centrami komunikacyjnymi Obcych. W zamieszkanych przez ludzi systemach takie znaleziska nie należą do rzadkości, górnicy zazwyczaj porzucają masę sprzętu po wyeksploatowaniu złóż, ale tutaj ktoś bardzo się starał, by je ukryć, a jak pan wie, Enigmowie nie mają w zwyczaju zostawiać niczego w tak oddalonych miejscach.

We wnętrzu asteroidy. Nie sposób stamtąd uciec ani zobaczyć miejsc zamieszkanych przez Obcych.

— To idealne więzienie z ich punktu widzenia.

— Owszem, sir. — Iger, zamiast okazać zadowolenie z dokonanego odkrycia, skrzywił się. — Nie wiem… Nie wiem, jak ich stamtąd wydostać.

Tartar. Zdaje się, że wybrali idealną nazwę dla tego systemu.

Setki oficerów zgromadzonych wokół stołu z coraz większym entuzjazmem słuchały słów Igera, ale gdy porucznik zamilkł w końcu, Tulev pokręcił wolno głową.

— Gdy tylko ruszymy w kierunku tej asteroidy, wysadzą ją. Oni mordują nawet swoich. Nie zawahają się więc przed wybiciem ludzi.

— Jak blisko zdołamy podejść, zanim to zrobią? — zapytał Badaya.

Tym razem to porucznik Iger potrząsnął głową.

— Nie mam pojęcia, sir. Opierając się na doświadczeniach z Limbusa, jestem pewien, że odczekają do momentu, aż zyskają pewność, co jest naszym celem, i dopiero wtedy odpalą ładunki. Mamy do czynienia z ukrytym obiektem. Gdyby nie przypadkowe przechwycenie sygnału, nie mielibyśmy powodu do badania tej asteroidy i nie odkrylibyśmy zamaskowanych anten. Jeśli Obcy się nie dowiedzą, że znaleźliśmy więzienie, prawdopodobnie nie wysadzą asteroidy tylko dlatego, że lecimy w jej kierunku.

— Prawdopodobnie — powtórzył Armus, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.

— Nie mamy nic lepszego, sir.

Bradamont przyjrzała się holograficznej mapie systemu dryfującej wolno nad stołem.

— To musi być strefa zakazana. Gdybyśmy trzymali Enigmów na asteroidzie, nie chcielibyśmy, aby w jej pobliżu kręciły się nieautoryzowane jednostki. Jeśli wlecimy do niej, możemy spowodować, że Obcy spanikują i uruchomią mechanizmy samozniszczenia.

— To możliwe — przyznał Armus. — Mogą tam mieć automatyczne detonatory, na przykład zbliżeniowe albo uruchomiane przekazem nadświetlnym z innej części systemu. Czy wokół asteroidy nie ma śladów aktywności Obcych?

— Nie, sir — zapewnił go Iger. — Tylko bardzo dobrze zakamuflowane baterie ogniw słonecznych.

Duellos pokiwał głową.

— Wątpię, aby mieszkali we wnętrzu asteroidy razem z ludźmi, nawet gdyby miała ich rozdzielać jakaś potężna bariera. Problem tylko w tym, że nie mając pojęcia o wielkości strefy zakazanej, całą resztę domysłów możemy od razu wywalić do kosza.

— Musieli jakoś wytyczyć granice tej strefy — wtrąciła Bradamont. — My i Syndycy wykorzystujemy do tego sekundy świetlne, ponieważ taka przestrzeń jest wystarczająco duża, by zapewnić całkowite bezpieczeństwo, a zarazem na tyle mała, by nie doszło do przypadkowej penetracji.

— Ile sekund świetlnych liczyły strefy Syndyków? — zapytał Tulev.

— Jedną.

Nikt nie zapytał, skąd Bradamont o tym wie.

— Nasze strefy zamknięte dla lotów miały tyle samo.

Duellos zamyślił się głęboko.

— Enigmowie z pewnością używają zupełnie innych jednostek miar, ale ocena przedstawiona przez komandor Bradamont wydaje mi się racjonalna. Prawa fizyki są takie same dla nas, jak dla nich. Jeśli podlecimy na odległość sekundy świetlnej od asteroidy, ale nie będziemy zwracali na nią uwagi, nic nie powinno się stać.

— Powiedzmy, że podlecimy na czterysta tysięcy kilometrów, co stanowi nieco więcej niż sekundę świetlną — zaproponował Tulev. — To jednak wciąż zbyt daleko. Atak z takiej odległości pozostawi wiele czasu na ewentualną reakcję instalacji obronnych i aktywowanie sekwencji samozniszczenia. Musielibyśmy wejść na jej orbitę, wyhamować, unieszkodliwić instalacje na powierzchni, dostać się do środka i ewakuować wszystkich żyjących tam ludzi. Ile czasu trzeba na przeprowadzenie takiej operacji? Minimum pół godziny, jeśli wystartujemy z zaproponowanej przeze mnie pozycji.

— Raczej ponad godzinę — poprawiła go Desjani. — Nawet jeśli użyjemy do tej akcji okrętów liniowych.

Bradamont odezwała się ponownie, tym razem nieco bardziej zdecydowanym tonem.

— Nasze jednostki pomocnicze mogą wyprodukować kilka niewielkich jednostek typu stealth, którymi moglibyśmy dokonać desantu. Gdyby udało się… — zamilkła, widząc, jak kapitan Smythe kręci głową.

— Przepraszam, pani komandor — powiedział. — Biorąc pod uwagę czas i środki, jakimi dysponujemy, nie mogę obiecać, że zdążę wyprodukować choćby parę jednostek mogących zabrać na pokład po kilka osób i wyposażonych w wystarczająco dobry kamuflaż, aby pozostały niewidzialne dla Obcych.

— Kogo wysłałaby pani z tą misją? — Badaya zadał pytanie czysto retoryczne, aczkolwiek niedwuznacznie skierował je do Bradamont.

Spłoniła się, ale gdy przemówiła, głos jej nawet nie zadrżał.

— Zgłaszam się na ochotnika do dowodzenia tą misją.

Dopiero Geary przerwał ciszę, która nastąpiła po tych słowach.

— Nie będzie żadnej misji, dopóki nie zyskamy szans na jej powodzenie. Nie ma sensu doprowadzać do śmierci ochotników i ludzi przebywających we wnętrzu asteroidy, przeprowadzając akcję ratunkową, która nie może się udać.

— Nie możemy ich tam zostawić — upierała się Bradamont.

— Zgadza się — poparł ją Badaya. — Niemniej…

— Przepraszam — przerwała mu Carabali, odwracając się poza pole widzenia kamery i rozmawiając z kimś przez moment. Chwilę później odezwała się ponownie, podnosząc głos tak, by wszyscy ją dobrze słyszeli. — Moi komandosi mogą wykonać tę akcję.

Badaya uniósł brew ze zdziwienia.

— Czterysta tysięcy kilometrów to długi skok, generale. Wątpię, aby żołnierze korpusu piechoty przestrzennej byli w stanie zrobić coś takiego, nawet jeśli pani im przysięgnie, że na powierzchni tej asteroidy znajdą beczkę piwa.

— Poszliby tam już teraz, gdyby serwowano je za darmo, ale nie mam zamiaru motywować ich w ten sposób. — Obok hologramu Carabali pojawił się jakiś diagram. — Ponieważ wysłano nas z misją obserwacyjną na terytorium obcej rasy, otrzymaliśmy naprawdę spory wybór najróżniejszych pancerzy z maksymalnym kamuflażem. Mogę wyposażyć w nie co najmniej trzydziestu komandosów z jednostek zwiadu. Moi podwładni dokonali już stosownych obliczeń, więc wiem, że zdołamy wykonać to zadanie. Jeśli okręty odpalą ich kapsuły, przelatując w odległości czterystu tysięcy kilometrów od asteroidy, istnieje spore prawdopodobieństwo, że Obcy nie zauważą momentu wystrzelenia i samego przelotu tak niewielkich obiektów. Po wylądowaniu moi ludzie mogą rozmieścić na powierzchni systemy zakłócające i zagłuszające, a także rozbroić wszelkie urządzenia należące do Enigmów. Jeśli uda nam się oślepić ich systemy obronne i zagłuszyć transmisje, damy flocie czas na dotarcie w pobliże i wypuszczenie wahadłowców, które będą mogły ewakuować więźniów i moich ludzi.

Tulev pochylił się mocniej.

— Z jaką prędkością będą lecieli ci zwiadowcy?

— Z jak najmniejszą, żeby nie odbijać się zbytnio od tła i nie mieć problemów z wyhamowaniem przed celem, bo uderzenie w powierzchnię asteroidy to nie tylko pewna śmierć, ale i ryzyko zaalarmowania wroga. — Carabali wskazała na diagram. — Średnia prędkość będzie wynosiła cztery tysiące kilometrów na godzinę, ale zaczniemy od znacznie większej przy wystrzeleniu w przestrzeń i będziemy ją stopniowo wytracać w drodze do celu.

Komandor Neeson posłał jej zdziwione spojrzenie.

— Potraficie wyhamować z prędkości czterech tysięcy kilometrów na godzinę i wylądować, nie tracąc kamuflażu?

— Potrafimy — zapewniła go Carabali. — Zwiadowcy twierdzą, że to wykonalne, a to oni będą tam ryzykować życie.

— Taka średnia prędkość oznacza, że lot potrwa cztery dni — zaprotestował Geary. — Czy te pancerze zdołają utrzymać człowieka przy życiu przez tak długi czas, nie mówiąc już o tym, że potem komandosi będą musieli ustawić na asteroidzie zagłuszacze i ładunki?

Carabali potaknęła.

— Wyposażymy je w największe zestawy do podtrzymywania życia i naszpikujemy środkami spowalniającymi metabolizm podczas lotu. Dzięki temu zmniejszy się zapotrzebowanie na tlen oraz ilość ciepła, którą pancerze będą musiały ukryć przed czujnikami.

— Nasze zagłuszacze zadziałają na środki łączności Obcych? — zapytał Badaya. — Nie mamy przecież pojęcia, na jakiej zasadzie funkcjonuje łączność nadświetlna.

— Udoskonaliliśmy sprzęt, korzystając z kilku ciekawych wynalazków, które Syndycy zastosowali do zabezpieczania wrót przed kolapsem — wyjaśniła Carabali. — Nasze systemy potrafiły wykryć i unieszkodliwić wirusy, o których działaniu niczego nie wiedzieliśmy. Z tym sprzętem będzie podobnie. Jesteśmy pewni, że nasze zagłuszacze mogą zatrzymać sygnały stosowane przez Enigmów.

Przez dłuższą chwilę panowała niczym nie zmącona cisza. Wszyscy dowódcy studiowali z uwagą diagram przedstawiony przez Carabali. W końcu odezwał się Duellos, wskazując na mapę systemu.

— Na drugim pod względem wielkości księżycu tej planety znajduje się baza Enigmów. Jeśli w odpowiednim momencie zmienimy kurs, Obcy będą przekonani, że to nasz kolejny cel. Co więcej, powielimy pewien wzór zachowań, na Limbusie także chcieliśmy zbadać odizolowaną stację. Dzięki temu uda nam się przelecieć w odległości czterystu tysięcy kilometrów od asteroidy, nie wzbudzając żadnych wątpliwości, co jest naszym następnym celem.

— To da się zrobić — przyznał Badaya, a moment później poparł go chór stu głosów.

— Jeśli użyjemy do tego celu okrętów liniowych — dodała Desjani, spoglądając twardo na Geary’ego. — Wszystkich. Musimy wykonać to zadanie tak szybko, jak to tylko możliwe.

Geary przyglądał się jeszcze przez chwilę diagramowi, myśląc o ludziach, których życie będzie zależało od jego decyzji. Tej, której tak bardzo nie chciał podejmować. Jednakże Carabali dowiodła swojej kompetencji przy wielu okazjach, a pozostali dowódcy okrętów czuli, że muszą zareagować, ponieważ tamci ludzie zasługiwali na ocalenie, jeśli tylko było ono technicznie możliwe. Na ironię losu zakrawał fakt, że powodzenie operacji zależało od wiedzy czerpanej z syndyckiego urządzenia, które podarowała im Iceni.

— Dobrze. Zrobimy to.

Tym razem wszyscy wiwatowali.


* * *

Miał to dziwne wrażenie, które dotyka każdego człowieka, choćby był najbardziej prawy i uczciwy, gdy mija na ulicy policjanta. Tylko spokojnie, staraj się wyglądać niewinnie, żadnych groźnych min. Było to jeszcze trudniejsze, gdy stało się na czele floty dysponującej bronią zdolną do niszczenia całych planet, przemierzającej wrogi system, a policjant okazał się przedstawicielem obcej rasy, która z największą przyjemnością poświęca się i popełnia samobójstwa w obronie własnej prywatności, nie mówiąc już o tym, że naprawdę spiskuje się przeciw nim, czego rzeczony policjant na pewno nie pochwala. Geary odczekał do odpowiedniej chwili, by zmienić kurs floty i ruszyć w kierunku księżyca, jakby to on miał być jego następnym celem. Enigmowie nie mogli dopatrzyć się niczego niezwykłego w codziennej krzątaninie wahadłowców rozwożących części, zaopatrzenie i wykwalifikowany personel, ponieważ nie zdawali sobie sprawy, że wiele maszyn ma na swoich pokładach zwiadowców i sprzęt mający trafić na pancerniki z czwartego dywizjonu. „Gniew”, „Zemsta”, „Rewanż” i „Strażnik” znajdowały się na skrzydle, które zbliży się najbardziej do asteroidy, gdy flota Sojuszu będzie ją mijać, i wtedy właśnie z ich pokładów zostaną wystrzeleni żołnierze, w grupkach po siedmiu lub ośmiu, w kierunku punktu, w którym asteroida znajdzie się za cztery dni. Ich start zostanie zamaskowany zmianą szyku jednostek eskorty pancerników i startami kolejnej fali wahadłowców.

— Mówi admirał Geary. Wszystkie jednostki wykonają zwrot na bakburtę zero cztery jeden stopnia i w górę zero sześć stopni, czas jeden pięć, przy prędkości .1 świetlnej.

Czuł się dziwnie, wydając rozkazy w jednostkach znanych ludzkości, chociaż przemierzał czeluście systemu, w którym nigdy wcześniej nie widziano okrętu zbudowanego przez człowieka. Te polecenia stworzono jednak dawno temu, by każda jednostka mogła zareagować w prawidłowy sposób, wiedząc, co zrobią okręty lecące obok niej bez względu na to, gdzie się w danym momencie znajdowała. Zwrot na bakburtę oznaczał oddalenie się od gwiazdy centralnej, na starburtę lot w kierunku centrum systemu, a góra i dół to były obie strony przestrzeni wokół płaszczyzny ekliptyki. Bardzo arbitralne rozróżnienie, ale na tyle proste i sprawne, że nie zmieniano go od stuleci.

Zastanawiał się, jak Obcy poradzili sobie z tym problemem. I czy w ogóle był to dla nich problem? Dlaczego oni nie chcą z nami rozmawiać? Przecież moglibyśmy nauczyć się tak wiele, wyciągając wnioski z tego, jak całkowicie obca nam rasa patrzy na wszechświat. Wielka szkoda.

— Znowu się zamyśliłeś, admirale? — zapytała Desjani, kończąc jakąś papierkową robotę. — Rozmawiałeś już z Jane Geary?

— Tak. Skąd wiesz?

— Czyżby zgłosiła się na ochotnika do wystrzelenia zwiadowców?

— Znowu trafiłaś. Powiedziałem jej, że ta decyzja zależy wyłącznie od tego, które okręty znajdą się najbliżej asteroidy, gdy będziemy obok niej przelatywali. Musimy jak najmniej kombinować, żeby nie wzbudzić podejrzeń Obcych. — Geary spojrzał z zaciekawieniem na Tanię. — Domyśliłaś się już, co ją tak zmotywowało?

— Nie. Aczkolwiek nie sądzę, by było to samo, co gryzło Kattniga… — zamilkła na moment, by wypowiedzieć krótką modlitwę w intencji poległych. — Choć to może być coś podobnego.

— Chce się sprawdzić?

— Ona nosi nazwisko Geary, admirale. Wiesz doskonale, do czego ono zobowiązuje.

— Akurat — burknął, opierając się wygodniej, by rzucić okiem na wyświetlacze i sprawdzić, czy flota wykonuje manewr zgodnie z planem i rusza w stronę księżyca. — Kilka dni oczekiwania po wystrzeleniu komandosów będzie najtrudniejszych, potem musimy zawrócić flotę i jeszcze raz przeciąć orbitę asteroidy, nie mając pojęcia, czy komandosi dotarli do celu i wykonali zadanie. Nie mogą nam przesyłać raportów, nawet krótkich meldunków. Uaktywnią zagłuszacze i detonują ładunki w umówionym czasie, a my ruszymy im z odsieczą, gdy to nastąpi. Mając na plecach trzydzieści pięć jednostek Obcych.

Desjani się roześmiała.

— W końcu będziemy mieli trochę rozrywki.


* * *

— „Gniew” melduje, że jeden z członków załogi został ranny, wypadek podczas spawania — zameldował wachtowy z komunikacyjnego.

— Doskonale. — Geary spojrzał na Desjani, a ta zaraz pokazała mu oba wyprostowane kciuki. Teraz, gdy wszystkie systemy zostały oczyszczone z obcych wirusów, Enigmowie nie powinni mieć dostępu do łączy floty i jej baz danych, chociaż „nie powinni mieć” nie było równoznaczne z „nie mają”. Ten komunikat oznaczał potwierdzenie informacji, że start komandosów przebiegł bez zakłóceń.

Dwa długie dni później, gdy flota znajdowała się wciąż o dobę lotu od księżyca, Geary wydał rozkaz zawrócenia wszystkich okrętów, jakby szykował je do powrotu i zamierzał lecieć w kierunku punktu skoku. Chwilę wcześniej z bazy będącej potencjalnym celem wyleciał frachtowiec, podobnie jak to miało miejsce na Limbusie.

— Widząc tę sekwencję zdarzeń, powinni dojść do wniosku, że poddaliśmy się bez walki, znając z góry efekt pościgu albo przelotu do opuszczonej bazy.

Desjani pokiwała głową w roztargnieniu, skupiając wzrok na jednym z wyświetlaczy.

— Wiesz, admirale, jeśli nawet naszym komandosom uda się zagłuszyć wszystkie sygnały i zniszczyć napowierzchniowe obiekty Enigmów, wciąż będziemy mieli na karku te okręty wojenne, a nie wątpię, że ruszą w kierunku asteroidy, jak tylko się zorientują, że ona jest naszym prawdziwym celem. A nie wiemy nawet, ilu ludzi będziemy musieli ewakuować z jej wnętrza ani jak długo potrwa przebijanie się przez wszystkie potencjalne pułapki. Może nam zabraknąć czasu.

— Wiem — przyznał Geary. — I dlatego będziesz musiała wydać kilka rozkazów manewrowych, gdy liniowce wyhamują, by wejść na orbitę asteroidy. — Spojrzała na niego ze zdziwieniem, ale gdy usłyszała kolejne słowa, natychmiast się rozpromieniła. — Jestem cholernie dobry w tej robocie, ale ty jesteś jeszcze lepsza, kiedy przychodzi do planowania ruchów okrętów liniowych. Pod tym względem jesteś najlepsza w całej flocie.

— O, tak — przyznała Desjani. — Jestem.

— I do tego niezwykle skromna jak na dowódcę tak olbrzymiej jednostki.

— To też. — Desjani wróciła do obserwacji wyświetlaczy, na których opracowywała plany szturmu na asteroidę. — To będzie naprawdę niezłe.


* * *

Komandosi powinni wylądować już ponad osiem godzin temu. Otrzymali jednak rozkaz, by aktywować wszystkie zagłuszacze i rozbroić ładunki dokładnie o godzinie zero cztery cztery zero, gdy flota Sojuszu znajdzie się w najmniejszej odległości od asteroidy w drodze powrotnej do punktu skoku.

Oprócz instalacji przy więzieniu dla ludzi najbliższy punkt obserwacyjny Obcych znajdował się na jednym z ich okrętów, oddalonych o przeszło godzinę świetlną od floty Sojuszu i lecących jej śladem po starburcie, kopiując z opóźnieniem każdy wykonywany przez nią manewr. Jednakże ostatniego dnia, gdy tor lotu floty sprowadził ją znowu w pobliże asteroidy, obce okręty złamały tę regułę i zaczęły skracać dystans, by znaleźć się w odległości trzydziestu minut świetlnych.

Godzina zero cztery trzy osiem. Czterdzieści pięć sekund świetlnych od asteroidy, czyli niespełna trzynaście milionów pięćset tysięcy kilometrów. Przy .1 świetlnej okręty ludzi pokonają ten dystans w siedem i pół minuty, ale lot z tą prędkością nie pozwoli im wejść na orbitę, po prostu pomkną dalej w przestrzeń. Szarża w tym wypadku oznaczała hamowanie tak, by trwało ono jak najkrócej, ale pozwoliło okrętom zwolnić do prędkości, z jaką przemieszczał się cel. Tylko liniowce miały wystarczająco mocne pędniki, by wykonać to zadanie szybko, lecz musiały rozpocząć wytracanie prędkości już teraz, jeśli nie chciały minąć asteroidy, a zarazem powinny przeprowadzić ten manewr w jak najkrótszym czasie, ponieważ każda sekunda operacji mogła mieć ogromne znaczenie.

Dlatego Tania Desjani kierowała tym etapem operacji.

Geary zaczerpnął głęboko tchu i rozesłał rozkazy.

— Zespół uderzeniowy Lima, oddzielić się od sił głównych, od tej pory przechodzicie pod rozkazy kapitan Desjani z „Nieulękłego”. Pozostałe jednostki zwrot na starburtę zero cztery pięć stopni, dół zero dwa stopnie, rozpoczęcie hamowania do .02 świetlnej godzina cztery zero.

Gdy zamilkł, Desjani zaczęła wydawać swoje rozkazy.

— Do wszystkich jednostek zespołu uderzeniowego Lima, wykonać natychmiast zwrot na starburtę cztery sześć stopni, dół zero dwa stopnie, maksymalna moc hamowania.

Zazwyczaj czekała w milczeniu, gdy on koncentrował się na wybraniu najodpowiedniejszego momentu do zmiany kierunku lotu, ale tym razem to ona miała wydawać wszystkie rozkazy zespołowi uderzeniowemu, a admirał mógł jedynie siedzieć i obserwować odłączające się od floty okręty. „Nieulękły” zaczął tak ostro hamować, że nawet jego kadłub zareagował, wydając przeciągły jęk. Przeciążenie wcisnęło Geary’ego w fotel. Mimo doskwierającego bólu i ciekawości, by sprawdzić, jak radzi sobie Desjani, musiał się skupić na własnym zadaniu i mieć na oku resztę floty, zwalniającej spokojniej i robiącej mniejszy zwrot, by przejść obok asteroidy w nieco dalszym punkcie jej orbity, mniej więcej godzinę po tym, jak liniowce dotrą do celu. Obserwował także jednostki Obcych, chociaż wiedział, że mogą one zareagować na te ruchy nie prędzej niż za pół godziny.

Krzywiąc się z wysiłku, wyciągnął rękę, przezwyciężając ciążenie balansujące na krawędzi wydajności kompensatorów, i połączył się z dowództwem korpusu piechoty przestrzennej.

— Proszę mnie powiadomić natychmiast po nawiązaniu kontaktu z naszymi zwiadowcami.

— Kontakt powinien nastąpić już za kilka sekund, admirale… — Carabali zamilkła na moment. — Mam raport. Przesyłam go do pana.

Obok Geary’ego pojawił się ekran pomocniczy, a na nim widok obracającej się asteroidy upstrzonej dziesiątkami ikonek oznaczających nie tylko pozycje komandosów, ale także wszelkich odkrytych przez nich anten, czujników i innych instalacji Enigmów. Niektóre błyskały krwistą czerwienią — były to miejsca, w których ładunki wybuchowe doprowadziły do zniszczenia bądź wyłączenia urządzeń Obcych, inne migały na pomarańczowo, co oznaczało, że znajdują się w zasięgu pracy zakłócaczy.

Geary dostrzegł także spory i doskonale ukryty właz, który prowadził do wnętrza asteroidy.

— Prosimy o zezwolenie na wejście — odezwała się Carabali.

— Udzielam. Dlaczego mogę się doliczyć tylko dwudziestu dziewięciu komandosów?

— Właśnie otrzymałam informację od dowódcy oddziału, że jeden ze skafandrów miał awarię. Jego silniki nie odpaliły z wystarczającą mocą i zwiadowca minął asteroidę — poinformowała go wypranym z uczuć głosem.

Przodkowie, chrońcie nas. Geary przełączył się na inny obwód.

— Jedenasta eskadra lekkich krążowników, dwudziesta trzecia i trzydziesta druga eskadra niszczycieli, odłączcie się natychmiast od głównego zgrupowania floty i obierzcie kurs równoległy do trasy przelotu naszych zwiadowców. Jeden z nich nie trafił na asteroidę i leci dalej.

Carabali odetchnęła.

— Dziękuję, admirale. Moi chłopcy lada moment wysadzą zewnętrzny właz.

Geary także musiał wykonać kilka głębszych wdechów, by się uspokoić i uwolnić od myśli o samotnym komandosie lecącym prosto w pustkę z wyczerpującymi się powoli systemami podtrzymywania życia.

— To, czy zdołamy go przejąć, zależy wyłącznie od prędkości, do jakiej zdołał zwolnić. Jeśli nadal pędzi cztery tysiące kilometrów na godzinę, możemy nie zdążyć z pomocą.

— Jeśli okręty Enigmów polecą za tymi eskadrami…

— Wątpię, aby do tego doszło, generale. Gdy Obcy zauważą, że dobieramy się im do spiżarki, skupią wszystkie siły na nas.

Desjani wysłała kolejny rozkaz.

— Wszystkie jednostki zespołu uderzeniowego Lima, zmniejszyć ciąg wsteczny do dziewięćdziesięciu procent. Wykonać natychmiast.

Nacisk zelżał nieco. Geary mógłby przysiąc, że słyszy, jak okręt również wzdycha z ulgą. Rzucił okiem na wyświetlacz pokazujący kurs i położenie pozostałych liniowców skręcających w kierunku asteroidy. Czas potrzebny do wejścia na orbitę rósł nieustannie w miarę zwalniania okrętów.

— Komandosi weszli do wnętrza — zameldowała Carabali. — Zidentyfikowali wszystkie możliwe pułapki w śluzie. Muszą je zneutralizować, zanim przejdą dalej.

Szlag.

— Nie mamy zbyt wiele czasu na nieprzewidziane opóźnienia, generale.

— Rozumiem, admirale.

— Wszystkie jednostki zespołu uderzeniowego Lima, zmniejszyć ciąg wsteczny do osiemdziesięciu procent. Wykonać natychmiast — rozkazała Desjani.

Szesnaście minut od wydania pierwszego rozkazu i po kilku kolejnych dostosowaniach prędkości hamowania liniowce zrównały się z asteroidą, otaczając ją ze wszystkich stron.

— Wszystkie wahadłowce wystartowały — zameldowała Tania.

Promy oderwały się od kadłubów wszystkich okrętów zespołu, kierując się na asteroidę. Na każdym znajdowało się po kilku komandosów z jednostek inżynieryjnych wiozących pełne skrzynie specjalistycznego sprzętu. Prócz nich byli tam też medycy oraz technicy, których zadaniem było zdobycie maksymalnej liczby urządzeń stworzonych przez Enigmów, no i rzecz jasna wolne miejsca dla uwolnionych więźniów.

— Pięć minut do przycumowania pierwszej maszyny — poinformowała Desjani.

— Generale … — zaczął Geary.

— Pułapki rozbrojone — zameldowała Carabali. — Mijamy puste pomieszczenia, sprzęt. Kolejna śluza. Widać pułapki na jednej ze ścian. Przewidywany czas ich rozbrojenia, dwie minuty.

Desjani przyglądała się okrętom Enigmów.

— My zwolniliśmy, oni chyba nie. Zobaczą, co robimy, za jakieś dziesięć minut.

Geary skinął głową.

— Wtedy się przekonamy, czy potrafią wysadzić tę asteroidę. — Spojrzał w kierunku głównych sił floty, odległość między nimi a zespołem uderzeniowym rosła z każdą chwilą mimo manewru wyhamowania. Nie musiał wprowadzać danych do komputera, żeby wiedzieć, iż nie zdołają one zawrócić, by zdążyć tutaj na czas, gdyby coś poszło nie tak.

— Wygląda na to, że szesnaście liniowców będzie musiało się zmierzyć z trzydziestoma pięcioma jednostkami wroga.

— Bułka z masłem — burknęła Desjani.

Główna formacja była zbyt mocno rozciągnięta. Geary powiększył jej obraz i zobaczył, że „Dreadnaught” hamuje ostrzej, niż powinien, a „Niezawodny” i „Zdobywca” robią, co mogą, by zostać z nim.

— Kapitanie Geary, przeciąża pani główny napęd. Proszę wracać na wyznaczoną pozycję.

Desjani także to zobaczyła i zaczęła kręcić głową.

— Próbuje zatrzymać te pancerniki jak najbliżej nas, aby udzielić wsparcia, ale nie zdoła wyhamować tak szybko.

— I doskonale o tym wie.

Przeniósł wzrok na sektor, w którym znajdowały się lekkie krążowniki i niszczyciele poszukujące zaginionego zwiadowcy.

— Generale, gdyby była pani tak uprzejma i rozkazała temu komandosowi włączyć naprowadzanie, mielibyśmy o wiele łatwiejsze zadanie.

— Już to zrobiłam, admirale. Zwiadowca powinien był otrzymać rozkaz, ale na razie nie zareagował, może więc nadal ma spowolniony metabolizm. Wysłałam przed momentem sygnał zdalnej aktywacji naprowadzania.

— Odbieramy wezwanie o pomoc — zameldowała porucznik Castries.

Geary sprawdził szybko odległość źródła tego sygnału i pozycje lecących w jego kierunku okrętów.

— Zdołał wyhamować przed awarią silników. Akcja ratunkowa ma szanse powodzenia.

— Ktoś tu będzie winien długie podziękowanie przodkom — zauważyła Desjani.

— Minęliśmy śluzę — zameldowała Carabali. — Widzę kolejny właz, zamknięty, bez pułapek.

— Ruszyli — powiedziała Desjani.

— Jednostki Obcych przyspieszają, kierując się na naszą aktualną pozycję! — wszedł jej w słowo porucznik Yuon, podnosząc głos.

— Słyszymy was, poruczniku — skarciła go Desjani. — Do wszystkich jednostek zespołu uderzeniowego Lima. Podejmujcie najbliższe wahadłowce bez względu na ich przynależność. — Spojrzała na Geary’ego. — To pozwoli skrócić ewakuację o kilka minut.

Skinął głową, będąc myślami zupełnie gdzie indziej. Wodził spojrzeniem od ruchów floty po postępy komandosów, od pozycji wahadłowców po okręty Obcych. I tak w kółko, raz po raz.

— Mamy niecałą godzinę do ich przybycia.

— Pokonaliśmy ostatnią przeszkodę — zameldowała Carabali. — Wchodzimy do wielkiej pustej przestrzeni, wokół widać jakieś zabudowania. To jakby miasteczko. Widzimy ludzi. Niektórzy biegną w naszym kierunku, inni uciekają.

— Pierwszy wahadłowiec przycumował. Jego pasażerowie opuszczają pokład.

— Wstępne szacunki mówią o około stu więźniach.

— Zasilanie we wnętrzu asteroidy padło. Powód nieznany. Rozmieszczamy przenośne reflektory.

— Okręty Enigmów znajdują się pięćdziesiąt minut lotu od pozycji zajmowanych przez zespół uderzeniowy.

— Lekki krążownik „Kusari” melduje, że do podjęcia zwiadowcy pozostała godzina i czterdzieści minut.

— Zbieramy uwolnionych więźniów, ale mam raporty mówiące o tym, że wielu barykaduje się i nie chce wyjść z chat.

Geary z trudem powstrzymał się od walnięcia dłonią w czoło. Zirytował się, choć reakcja tych ludzi, zamkniętych od długiego czasu w niewoli, wydawała mu się zrozumiała, mimo iż była głupia.

— Udzielam zezwolenia na rozwalanie barykad i wyważanie drzwi i czego tam jeszcze trzeba, by dostać się do nich bez kolejnych opóźnień.

Carabali także wyglądała na raczej poirytowaną niż wściekłą.

— Proszę o pozwolenie na użycie środków obezwładniających w przypadku osób stawiających opór.

— Zezwalam. Kończy nam się czas, generale.

— Admirale — odezwał się kapitan Smythe — moi inżynierowie twierdzą, że skanowanie sprzętu Obcych wskazuje na umieszczenie w nim wielu ładunków wybuchowych. Próba ich rozbrojenia może wywołać reakcję samozniszczenia. Potrzebujemy więcej czasu do ich pełnej dezaktywacji.

— Więcej, czyli ile? — zapytał Geary.

Smythe zastanawiał się przez chwilę.

— Minimum godzinę.

— Nie mamy całej godziny. Niech pańscy inżynierowie wykonają jak najdokładniejsze skanowanie każdego przedmiotu, a potem niech wracają na wahadłowce. Mają na to dwadzieścia minut.

— Pierwszy wahadłowiec wystartował z asteroidy. Ma na pokładzie trzydziestu jeńców — zameldowała Castries.

— Ciasno ich tam upakowali — mruknęła Desjani.

— Admirale! — To oficer medyczny floty. — Przeanalizowałem dane na temat uwolnionych więźniów. Musimy ich natychmiast izolować i objąć kwarantanną do chwili sprawdzenia ryzyka wszystkich biologicznych i innych zagrożeń.

— Proszę powiadomić o tym szefów działów medycznych na wszystkich liniowcach — odparł Geary. — Niech zawiadomią o tym poleceniu kapitanów i przygotują pomieszczenia kwarantanny.

— Dwadzieścia pięć minut do kontaktu z obcymi okrętami wojennymi.

— Sir, jeden z okrętów wroga odłączył się od reszty i zmierza w kierunku naszego zaginionego zwiadowcy.

Musiał zostawić tę sprawę w rękach załóg lekkich krążowników i niszczycieli. Nie trzeba im było powtarzać, że muszą dotrzeć do komandosa, zanim zrobią to Enigmowie.

— Batonika? — zapytała Desjani.

— Nie, dziękuję. Nie jestem głodny.

— Połowa wahadłowców już wróciła — dodała. — Druga czeka na debili, którzy bawią się w chowanego z naszymi komandosami.

— Dwadzieścia minut do kontaktu z obcymi jednostkami.

— Admirale, sprzęt pozostawiony w asteroidzie zaczyna eksplodować — zameldowała Carabali. — Przyczyna nieznana. Może to mechanizmy uaktywniające się po pewnym okresie od utracenia łączności.

— Ile czasu potrzebujecie na wyprowadzenie stamtąd wszystkich ludzi? — zapytał Geary.

— Nie wiem. Nadal ich szukamy, admirale.

— Macie piętnaście minut.

— Tak jest.

Desjani wysłała kolejne rozkazy.

— Kapitanie Duellos, pańskie doki są już pełne. Proszę poprowadzić swój dywizjon w kierunku nadlatujących Obcych i związać ich walką, kupując nam trochę czasu i wyrównując szanse.

— Już ruszamy — odpowiedział Roberto.

Geary zobaczył na wyświetlaczu, jak „Inspiracja”, „Znakomity”, „Wspaniały” i „Zajadły” oddalają się od asteroidy, skręcając w kierunku Enigmów.

— Dobry pomysł — pochwalił Tanię. — Nie ma sensu, aby te liniowce czekały tutaj, skoro nie są w stanie przyjąć większej liczby wahadłowców. Powinienem był o tym pomyśleć.

— Byłeś zbyt zajęty — stwierdziła — a poza tym to ja teraz dowodzę zespołem, sam mi kazałeś. Niemniej nie obrażę się, jeśli pogonisz komandosów, żeby znaleźli się na pokładach okrętów, zanim pojawią się tutaj Obcy.

— Wycofujemy się — zameldowała tymczasem Carabali. — Nie mam pewności, czy zdołaliśmy znaleźć wszystkich więźniów, ale asteroida lada moment zacznie się rozpadać i w jej wnętrzu dojdzie do dekompresji, więc i tak nie mielibyśmy szans na znalezienie kogokolwiek żywego. Musieli zaminować cały teren.

— Rozumiem — odparł Geary. — Proszę zabrać swoich ludzi na zewnątrz. Ilu więźniów zdołaliście uwolnić?

— Trzystu trzydziestu trzech.

— Słucham?

— Trzystu trzydziestu trzech — powtórzyła Carabali. — Tak, sir. Mnie też wydało się to dziwne. Może ta liczba coś oznacza? — Skupiła się na innym zadaniu. — Już! Wszyscy komandosi mają się natychmiast stamtąd wynosić! Jeśli któryś z inżynierów będzie się opierał, obezwładnić go i wynieść!

Seria eksplozji wstrząsnęła powierzchnią asteroidy, dzięki słabej grawitacji wyrzucając daleko w przestrzeń chmury odłamków. Otworami zaczęło się ulatniać powietrze. Sześć minut do kontaktu z okrętami Enigmów.

— Kończy nam się czas.

Desjani skinęła głową.

— Kapitanie Tulev, proszę ruszyć swój dywizjon i zaatakować wroga.

— Zrozumiałem — odparł Tulev.

„Lewiatan”, „Smok”, „Nieugięty” i „Waleczny” zaczęły przyspieszać w kierunku wroga.

— Kapitanie, nasze hangary są pełne. Zamykamy grodzie.

— Doskonale. „Niezwyciężony”, dlaczego widzę obok was jakieś wahadłowce?

Vente mówił równie ospale jak zazwyczaj.

— Sprowadzam je według właściwych procedur…

— Zbierzcie je natychmiast albo każę pana rozstrzelać! Do wszystkich jednostek, mamy trzy minuty! Ani mi się śni wchodzić w kontakt z wrogiem, kiedy wy będziecie zajmowali się przyjmowaniem wahadłowców na pokład, tkwiąc przy tej skale jak kaczki na strzelnicy!

Liniowce Duellosa starły się z wrogiem, wystrzeliwując mrowie widm, przed którymi obce jednostki próbowały się ratować ostrymi skrętami. Moment później obie eskadry wykonały przejście ogniowe.

— Wszyscy są na zewnątrz — zameldowała Carabali. — Nikt nie został na dole. Ostatni wahadłowiec kieruje się na „Niezwyciężonego”.

Geary spoglądał przez moment na wyświetlacz pokazujący asteroidę. Spora część jej powierzchni zdążyła się już zapaść albo wypiętrzyć, zależnie od rozmieszczenia i siły rażenia odpalanych ładunków.

— Wszystkie wahadłowce na pokładzie, kapitanie. „Niezwyciężony” zamyka grodzie.

— Do wszystkich jednostek zespołu uderzeniowego Lima. Zezwalam na indywidualne działania i otwarcie ognia!

Dwadzieścia dziewięć jednostek Enigmów nadal leciało w ich kierunku, ale najpierw musiały minąć dywizjon Tuleva. Mimo że potężne liniowce nie miały czasu na rozwinięcie pełnej prędkości bojowej, wciąż pozostawały bardzo groźnymi maszynami do zabijania, a Obcy musieli między nimi przelecieć, jeśli chcieli się dostać w pobliże asteroidy.

Znów zaroiło się od widm, za nimi moment później pomknęły piekielne lance, a przed samym przejściem ogniowym odpalono kartacze.

— „Waleczny” mocno oberwał. — Geary usłyszał czyjś komentarz, ale zaraz zdał sobie sprawę, że to były jego własne słowa. Tylko szesnaście jednostek wroga przedarło się przez drugą linię obrony, a przeciw nim ruszało właśnie z animuszem osiem kolejnych liniowców Sojuszu z „Nieugiętym” na czele.

Dłonie Desjani tańczyły nad klawiaturą systemów uzbrojenia. Okręt zadrżał lekko, gdy odpaliła widma, a tuż po nich piekielne lance, nakierowywane automatycznie przez systemy bojowe reagujące o wiele szybciej niż człowiek. Na koniec wystrzelono chmury kartaczy, a potem lecące niewiarygodnie szybko jednostki Obcych przemknęły pomiędzy okrętami Sojuszu.

Geary obserwował uważnie dane napływające z sensorów floty na jego osobisty wyświetlacz. Tylko trzy okręty Enigmów nadal się poruszały, kierując się prosto na asteroidę. Żaden nie próbował skręcić ani hamować.

— Co u licha?

Moment później cała trójka uderzyła w zamaskowane więzienie z prędkością szesnastu tysięcy kilometrów na sekundę.

Nikt nie odezwał się słowem, gdy na ekranach po oślepiającym błysku eksplozji na miejscu asteroidy i trzech okrętów pojawiła się chmura rozprzestrzeniającego się w próżni pyłu. Geary oderwał wzrok od tego przygnębiającego widoku tylko po to, by zobaczyć, że reszta eskadry Enigmów, a w każdym razie to, co z niej zostało, znika w serii samobójczych eksplozji.

Około trzydziestu minut później Geary mógł zobaczyć, jak ostatni okręt wojenny Obcych w tym systemie zawraca w obliczu przegradzającej mu drogę ściany lekkich krążowników i niszczycieli Sojuszu, podczas gdy niewielki zespół ratunkowy oddala się od miejsca starcia, by przejąć zaginionego zwiadowcę.

— Dlaczego oni zabijają się nawet wtedy, gdy nie ma to już żadnego sensu, chociaż potrafią wykazać odrobinę zdrowego rozsądku i zrezygnować z walki, kiedy nie mają szans? — zastanawiał się Geary, wracając do przeglądania danych o uszkodzeniach okrętów liniowych. Skupił się na „Walecznym” i siedemnastu ofiarach śmiertelnych na jego pokładzie.

— Nie wiem — odparła Desjani — ale przestałam się tym przejmować. Jeśli któryś z Enigmów nawinie mi się pod lufę, osobiście skasuję jego marzenia o przyszłości.

Niszczyciele wysłane po komandosa zwolniły jeszcze bardziej, aby „Karabin” mógł podjąć na pokład ostatniego zwiadowcę.

— Mamy go! — Kilka minut później usłyszeli tryumfalny okrzyk i zobaczyli, że trzy eskadry wracają na pełnej mocy, by dołączyć do reszty floty.

— „Karabin” żąda od nas okupu — zameldowała Carabali. Wyglądała o wiele spokojniej niż podczas operacji na asteroidzie.

— Chcą czegoś, czego nie możecie im dać?

— Postawimy kolejkę całej jego załodze, gdziekolwiek zawinie ta flota. Dziękuję, admirale.

— Nie zostawiłbym go na pewną śmierć, generale.

— Ale mógł pan podjąć inną decyzję, admirale.

Desjani spojrzała na niego, gdy zakończył rozmowę.

— Powinieneś odpocząć.

— Ty także.

— Ja powiedziałam to pierwsza.

— Odwaliliśmy kawał cholernie dobrej roboty na tej asteroidzie.

— Dziękuję, admirale. Mogę w nagrodę zastrzelić Yentego?

— Nie. — Geary przymknął na moment oczy; teraz, gdy wygrali starcie i minęło już największe zagrożenie, poczuł, że ogarnia go ogromna fala znużenia. — Jak widać, w chwili zagrożenia potrafi się przełamać. Kilka minut dodatkowego opóźnienia i znajdowalibyśmy się zbyt blisko asteroidy, gdy została unicestwiona przez zderzenie z trzema okrętami Enigmów.

Gdy odpowiadała, jej głos zabrzmiał dziwnie nieobecnie.

— Nie mogliśmy zawieść, ponieważ nie będzie drugiego razu. Enigmowie wysadzą każde następne więzienie dla ludzi, gdy znajdziemy się godzinę świetlną od jego murów.

Wiedział, że to prawda. Zwycięstwo oznaczało, że już nigdy nie osiągną podobnego sukcesu.


* * *

Geary wykorzystał następne dni na zebranie floty i ponowne ustawienie jej w jednolitym szyku pomimo pojawienia się przy punktach skoków kolejnych dwudziestu okrętów wojennych Enigmów. Czas potrzebny na dotarcie do kolejnej studni grawitacyjnej dzielił pomiędzy obowiązki służbowe i zdobywanie wiedzy o uwolnionych ludziach.

— Nigdy nie widzieli żadnego Obcego — referował mu porucznik Iger. — Nawet ci, którzy zostali schwytani, a nie urodzili się w niewoli. — Otworzył okno, w którym pojawiła się twarz mężczyzny w mocno zaawansowanym wieku. — Ten człowiek był członkiem załogi syndyckiej ŁZy. Nie ma pojęcia, jak długo go przetrzymywano, ponieważ we wnętrzu asteroidy nie można było mierzyć upływu czasu, ale jeśli wierzyć danym, które przekazała nam administracja Iceni, jego okręt zaginął podczas patrolu w granicznym systemie Ina około czterdziestu lat temu.

Starzec przemówił.

— Nie wiem, co się stało. Miałem wtedy wachtę, byłem na swoim stanowisku, gdy nagle zostaliśmy ostrzelani, choć wokół nie widziałem żadnego okrętu wroga. To pamiętam. Wszyscy wrzeszczeli: „Skąd oni do nas strzelają?”. Chwilę później otrzymaliśmy rozkaz ewakuacji. Wsiadłem do kapsuły ratunkowej z dwoma innymi marynarzami. Odpaliliśmy ją bez problemów, a następne, co pamiętam, to przebudzenie w tym miejscu. Na asteroidzie. Zawsze podejrzewałem, że to asteroida. Nie wiem, co się stało z tamtymi dwoma marynarzami, którzy byli ze mną w kapsule. Tylko ja z naszej załogi pojawiłem się tutaj. Nie. Nikt nie widział mojego przybycia. Po prostu znalazłem się między tymi ludźmi. Czasami wyłączano nam światło, wtedy zasypialiśmy. A kiedy się budziliśmy, obok śluzy znajdowaliśmy nowych więźniów albo skrzynie z zaopatrzeniem. Bywało, że znikały też ciała ludzi, którzy zmarli. Gdy ktoś z nas umierał, wiedzieliśmy, że zaraz zjawi się następny więzień albo któraś z kobiet urodzi dziecko. Zawsze było nas tyle samo. Trzysta trzydzieści trzy osoby. Nie mam pojęcia dlaczego… — Uwolniony więzień zamilkł, zamrugał oczami, usuwając z nich łzy. — Wiem, że jesteście z Sojuszu, ale… czy pozwolicie mi wrócić do domu? Tkwiłem tutaj tak długo, że już myślałem, iż przyjdzie mi zdechnąć w tym więzieniu. Chcę wrócić do domu, sir.

Geary odwrócił wzrok, starając się opanować emocje; nie chciał, by litość dla tego człowieka czy nienawiść do jego oprawców zaważyła na decyzji, którą musiał podjąć.

A jak my potraktowalibyśmy Obcych, gdyby udało nam się jakichś schwytać? Może nie w Sojuszu, ale w Światach Syndykatu z pewnością powstałyby podobne więzienia we wnętrzu wydrążonych asteroid…

— Poruczniku Iger, czy on może nam powiedzieć cokolwiek na temat Enigmów?

— Nie, sir. Nikt z nich nic nie wie.

Naczelny lekarz floty miał tylko nieco weselsze wieści.

— Nie znaleźliśmy żadnych nowych wirusów ani śladów po tym, że testowano na nich jakieś substancje biologiczne. Niemniej każdy ma w sobie nanoroboty, które mogły ich pozabijać zaraz po opuszczeniu asteroidy, gdybyśmy nie zneutralizowali ich tak szybko.

Kolejna pułapka.

— Co z ich zdrowiem?

Lekarz wzruszył ramionami.

— Trzymają się całkiem nieźle. Żyli w zamkniętej społeczności. Mieli sprzęt potrzebny do przeżycia naszej, to znaczy ludzkiej produkcji. Nawet medyczny. Dwoje z uwięzionych przeszło wystarczające szkolenie, by móc dbać o zdrowie pozostałych, także w przypadku poważniejszych schorzeń. Mieli tam jakieś uprawy, a od czasu do czasu pod śluzę podrzucano im żywność wytworzoną przez człowieka. Sądząc po stanie zdrowia, byli dobrze karmieni, aczkolwiek ich dieta była dość uboga przez większość czasu.

— A jak się mają pod względem psychicznym?

Doktor spuścił wzrok, zanim odpowiedział.

— Krucho z tym. Stworzyli we wnętrzu tej asteroidy społeczność na tyle stabilną, że mogli przekazywać sobie wiedzę i pilnować porządku. Mieli coś w rodzaju rady, która decydowała o wszystkim. Ale przebywali w niewoli, nie wiedząc nawet, kim są ich ciemięzcy. Dzisiaj… wielu strasznie przeżywa to, że mogą w końcu ujrzeć niebo. Innych z kolei ta perspektywa przeraża. Zniszczyliśmy ich świat, ich źródło stabilności, gdy asteroida rozpadła się na kawałki.

Geary westchnął.

— Dobrze postąpiliśmy, ratując ich z tego więzienia.

— Oczywiście. Klatka to klatka. Zawsze i wszędzie, ale niektórym z nich może być bardzo trudno przystosować się do wolności. Co pan zamierza z nimi zrobić? — zapytał lekarz.

— Odwiozę ich do domów… — Geary zamilkł, gdy zdał sobie sprawę, że to nie będzie tak proste, jak zabrzmiało. — Powinni mieć wciąż jakichś krewnych w przestrzeni Światów Syndykatu.

— Gdzie rząd centralny nie ma już kontroli nad wieloma systemami — przypomniał mu rozmówca. — Dla części z nich połączenie z rodzinami nie będzie trudne. Zwłaszcza dla tych, którzy zostali schwytani niedawno, niemniej potomstwo tych, którzy trafili do więzienia przed stuleciem, to zupełnie inna sprawa. Dla nich jedynym domem, jaki znali, było wnętrze tej asteroidy, a jedyną rodziną współwięźniowie. — Doktor zawahał się, ale zniżając głos, dodał jeszcze: — Boję się o tych ludzi, admirale. Są… cennym i unikatowym materiałem do badań. Tam. Muszę to panu powiedzieć. Wśród Syndyków jest wielu naukowców, którzy będą ich traktowali jak króliki doświadczalne, zupełnie jak Obcy, a mało kto wystąpi w ich obronie. Powinniśmy ich chronić przed tymi, którzy będą chcieli ich wykorzystać.

— Mamy ograniczone możliwości ochrony tych ludzi, doktorze.

— Może ich pan zabrać do przestrzeni Sojuszu, jeśli pan zechce — upierał się lekarz. — Tam ktoś się nimi zajmie. A jeśli sam Black Jack oświadczy, że należy im się opieka jak każdemu innemu uwolnionemu jeńcowi, nikt nie waży się podnieść na nich ręki. Być może nawet na terytorium Światów Syndykatu.

Wydawało się, że to tylko błaha prośba, ale Geary widział wiele przeszkód czyhających na niego na tej drodze.

— Złożę takie oświadczenie, co jednak będzie, jeśli nie zechcą lecieć z nami do przestrzeni Sojuszu?

— Pan wie, co syndyccy DON-owie zrobią z tymi ludźmi. Ja wiem, że upłynie jeszcze sporo czasu, zanim wrócimy do przestrzeni znajdującej się we władaniu człowieka. Dlatego chciałbym, aby przemyślał pan tę sprawę dokładniej.

Uwolnionych ludzi zgromadzono na „Tajfunie”, co wymagało przeniesienia części komandosów z jego pokładu. Lekarze uparli się jednak, że więźniów trzeba trzymać razem dla ich dobra. Zmodyfikowano też oprogramowanie w sali odpraw, by Geary mógł przemówić do nich wszystkich naraz. Jego hologram pojawił się w każdej kajucie, on zaś widział ich wszystkich, jakby zasiedli z nim razem przy stole.

Widywał już kilkakrotnie jeńców z wyzwalanych obozów pracy, ale ci ludzie wyglądali zupełnie inaczej. Stali blisko siebie, nieomal wtulając się jeden w drugiego. Niektórzy mieli na sobie nowe ubrania, wydane im prosto z magazynów floty, pozostali musieli zadowolić się tym, co im zostało, widział więc przed sobą przedziwną mieszaninę stylów z różnych czasów, tyle że niemal każdy strój miał na sobie łaty i ślady cerowania.

— Zabierzemy was tam, gdzie zechcecie — oświadczył Geary. — Część z was zapewne pragnie wrócić do swoich dawnych domów w systemach należących do Światów Syndykatu. Wiem, że zostaliście już poinformowani o tym, jak bardzo zmienił się świat od chwili waszego uwięzienia, że losy waszej ojczyzny są teraz niepewne bardziej niż kiedykolwiek, ale jeśli waszym życzeniem będzie udać się do tych systemów gwiezdnych, postaramy się, abyście tam dotarli. Zaznaczam jednak, że będziecie wszyscy mile widziani, jeśli zdecydujecie się lecieć z nami do przestrzeni Sojuszu, gdzie nikt was nie skrzywdzi, na co macie moje słowo honoru.

Byli więźniowie Obcych wymienili spojrzenia, w oczach jednych widać było obawę, w innych nadzieję, kilkoro dzieci przywarło do matek.

— Ile czasu dajecie nam na odpowiedź?

— Macie kilka miesięcy. Tyle czasu zajmie nam powrót do przestrzeni Światów Syndykatu, ponieważ nie zakończyliśmy jeszcze naszej misji.

Nie powiedzieli wiele więcej, po prostu stali tam, tuląc się do siebie, więc Geary rozłączył się po chwili i opadł ciężko na fotel, bijąc się z myślami. I pomyśleć, jak paskudnie czułem się po wybudzeniu z niemal stuletniej hibernacji. Miałem więcej szczęścia niż rozumu. Niech mi żywe światło gwiazd wybaczy, ale pragnę krzywdy Obcych. Chcę, by zapłacili za to wszystko. Choć już zapłacili wysoką cenę. Wielu spośród nich zginęło, rozwaliliśmy im też masę okrętów. Czy jednak osiągnęliśmy cokolwiek? Poza uwolnieniem tych ludzi, rzecz jasna.

Ściągnął sobie ostatni raport o stanie floty. Niemal trzydzieści niszczycieli miało poważne awarie wyposażenia wymagające natychmiastowej reakcji ludzi kapitana Smythe’a. Jednostki pomocnicze pracowały pełną parą nad ich usunięciem, równolegle prowadząc naprawy liniowców po ostatnim starciu. W związku z tym powstały spore opóźnienia w harmonogramie remontów. Zbliżali się też niebezpiecznie do szczytu wykresu zagrożeń, od którego dzieliło ich już tylko kilka miesięcy.

Brzęczyk przy włazie ożył na moment. Geary oderwał wzrok od raportu, mając nadzieję, że zobaczy Tanię, ale zamiast niej w wejściu pojawiła się Wiktoria Rione.

— Czemu zawdzięczam tę wizytę? — Wyszło to znacznie oschlej, niż zamierzał.

Zacisnęła lekko szczęki.

— Chciałam cię poinformować, że komandor Benan otrzymał pytanie, kto zastąpi cię na stanowisku głównodowodzącego.

— Czyżbym się gdzieś wybierał?

Weszła do jego kajuty.

— Wypadki chodzą po ludziach.

— To ostrzeżenie czy tylko luźno rzucona uwaga?

Rione pokręciła głową.

— Nic mi nie wiadomo o zagrożeniach ze strony floty.

Uczepił się drugiej części tego zdania.

— Ze strony floty?

— Słyszałeś, co powiedziałam. Kogo wyznaczyłeś na swojego zastępcę, gdyby coś ci się stało?

Geary oparł się pokusie, by nie udzielić odpowiedzi na to pytanie, uznając, że lepiej będzie, jeśli zagra w otwarte karty.

— Kapitana Badayę, ale pod warunkiem, że będzie słuchał rad Tuleva i Duellosa. Usiądziesz?

Zajęła wskazane miejsce, mierząc go wzrokiem.

— Nie przewidujesz żadnej roli dla swojej kapitan?

— Obawiam się, że jeśli mnie zabraknie, jej także coś się stanie. Poza tym brak jej wysługi lat, no i dyplomacja nie jest najmocniejszą stroną Tani.

— Widzę, że i to już zdążyłeś zauważyć. Nie sądzisz jednak, że w razie twojej śmierci ona zyska wiele, będąc wdową po Black Jacku? — zapytała Rione.

— Nigdy by tego nie wykorzystała.

— Chyba że by musiała… — Wiktoria zawahała się. Zdawać się mogło, że to jeden z tych nielicznych momentów, kiedy powiedziała więcej, niż powinna. — A co z admirałami siedzącymi na transportowcach?

— Na razie przebywają na obserwacji medycznej, po której będzie można orzec, czy nadają się do powrotu do służby.

Rione się zaśmiała.

— Wielki Black Jack zaczyna stosować polityczne gierki?

— Wielki Black Jack wie z autopsji, jak poważne mogą być efekty stresu pourazowego. To cud, że udało mi się wyprowadzić flotę z pułapki po tym, jak zmuszono mnie do objęcia dowództwa nad nią. A żaden z tych admirałów nie ma pojęcia o taktyce. — Oparł się wygodniej. — Staram się dbać o przyszłość tej floty.

— Stawiając na jej czele Badayę?

— Badaya nie jest głupcem i zdaje sobie sprawę z tego, że Tulev ma wystarczającą wysługę lat, by stanowić wyzwanie, gdyby przyszło co do czego. Badaya wie też doskonale, że beze mnie nie zdoła sobie podporządkować Wielkiej Rady Sojuszu. Przyszłaś, żeby rozmawiać o polityce?

Spojrzała mu prosto w oczy.

— Zamierzasz zawrócić flotę?

— Nie. Sprawdzimy jeszcze kilka systemów i dopiero potem zawrócimy.

Skinęła ostrożnie głową.

— Przypominam ci, że masz rozkaz zbadania, dokąd sięgają terytoria Obcych.

— Dziękuję za przypomnienie, Wiktorio, ale powiedz mi, proszę, dlaczego wysłano z nami akurat ciebie?

Nie potrafiła przez moment zapanować nad uczuciami.

— Zgłosiłam się na ochotnika po tym, jak otrzymałam propozycję nie do odrzucenia. To znaczy mogłam ją odrzucić, ale wtedy nawet bym nie wiedziała, kogo wyślą zamiast mnie.

— Czy wiedziałaś, że twój mąż przebywa na Dunai?

— Nie. Słyszałam, że to obóz dla VIP-ów, ale Paol był tylko komandorem.

— Komandorem i mężem współprezydent Republiki Callas.

Wzruszyła ramionami, jej twarz znowu przypominała maskę.

— Mogłam się tego domyślić, to prawda. Co zamierzasz zrobić z tymi wszystkimi ludźmi, których uwolniłeś?

— Zadbamy o nich, jak umiemy, ale są teraz wolni, więc ostateczna decyzja będzie należała do nich.

— Jaki układ zawarłeś z Iceni, żeby dostać to syndyckie urządzenie do stabilizacji wrót hipernetowych?

To pytanie zaskoczyło go, ponieważ sądził, że Rione zdążyła już domyślić się prawdy.

— Obiecałem nie występować przeciw jej systemowi. Iceni zamierza ogłosić niezależność od Światów Syndykatu. Mieliśmy szczęście, że Syndycy wynaleźli to urządzenie. Gdyby nie ono, mielibyśmy długą drogę do domu — dodał, drążąc temat, by zobaczyć jej reakcję.

— Tak. To by była naprawdę długa droga. — Znowu skinęła głową, potem wstała. — Zatem odwiedzimy jeszcze kilka systemów, admirale? Może skusi się pan na jeszcze dłuższą podróż.

Jej nastawienie sugerowało, że uważa, iż to może być błąd, ale nie chciała tego powiedzieć wprost.

— Rozumiem. Ale ustaliliśmy trasę wiodącą przez siedem kolejnych systemów. Potem na pewno zawrócimy.

Загрузка...