Dziewięć

Desjani przesunęła się o krok, stając pomiędzy Benanem a swoim mężem i Rione.

— Ma pan jakiś problem, komandorze?

— Muszę… porozmawiać z admirałem. — Twarz miał kredowobiałą, a głos ostry. — Mamy do omówienia sprawę honoru. Muszę…

Desjani przerwała mu, podnosząc głos. Mówiła teraz jak dowódca okrętu.

— Komandorze, czy zna pan regulamin floty?

Paol przeniósł na nią płonący wzrok.

— Nie będzie mnie pouczała jakaś…

— Wie pan więc, co się stanie, jeśli nadal będzie pan podążał tą drogą — przerwała mu Desjani; ton jej głosu stawał się z każdym słowem zimniejszy. — Nie pozwolę łamać dyscypliny na pokładzie mojej jednostki.

— Na pokładzie pani jednostki? Po tym, co razem zrobiliście? Zhańbiła pani swoje stanowisko. Powinni panią z niego usunąć i postawić pod sąd za… — Członkowie załogi zatrzymali się, patrząc na tę scenę, a gdy padły ostatnie słowa, z grupki gapiów zaczęły dochodzić coraz groźniej brzmiące pomruki. Były na tyle znaczące, że komandor Benan wolał przełknąć zakończenie tego oskarżenia.

Jeden z matów wystąpił z tłumu i oznajmił stanowczym tonem:

— Sir, gdyby istniały jakiekolwiek podstawy do kwestionowania honoru naszego kapitana, wiedzielibyśmy coś o tym. Ani ona, ani tym bardziej admirał Geary… żadne z nich nigdy nie uczyniło niczego niezgodnego z regulaminem floty.

— Ich honor jest bez skazy — dodał stojący za nim chorąży.

Nie dowiedzieli się, jaka miała być riposta Benana, bowiem Rione nie dała mu dojść do głosu. Przepchnęła się obok Desjani, zgromiła go wzrokiem, a potem odezwała się doń, nie kryjąc wściekłości:

— Porozmawiamy. Na osobności. Już.

Twarz jej męża poczerwieniała.

— Cokolwiek chcesz powiedzieć…

— Jeśli nadal ci na mnie zależy, nie powiesz już przy ludziach ani słowa na temat mojego honoru albo zachowania — oświadczyła takim tonem, że Paol cofnął się mimowolnie.

W końcu do niego dotarło. Przełknął głośno ślinę, potem skinął głową i nagle zwiesił ramiona.

— Prze… przepraszam, Wik.

— Chodź ze mną. Proszę. — Rione odwróciła się, ale nie do Geary’ego, tylko do Desjani. — Proszę wybaczyć, kapitanie. Mój… Dziękuję — wydusiła z siebie dziwnym tonem, obróciła się na pięcie i odeszła, holując za sobą męża.

Tania spoglądała za nimi, potem skupiła wzrok na członkach załogi stojących wokół niej z niepewnymi minami.

— Dziękuję wam — powiedziała.

Kiwali głowami, salutowali albo po prostu uśmiechali się do niej, ruszając ponownie do swoich zajęć. Ona także skinęła na Geary’ego.

— Chodźmy stąd. Niewiele brakowało.

— Do czego? Co chciał zrobić Benan, gdy mu przeszkodziłaś?

Zatrzymała się w pół kroku i zmierzyła go wzrokiem.

— Naprawdę nie wiesz, do czego zmierzał? — zapytała. — Miał zamiar wyzwać cię na pojedynek.

Geary nie był pewien, czy się nie przesłyszał.

— Na co?

— Na honorowy pojedynek. A ten zazwyczaj kończy się śmiercią jednego z uczestników. — Dotarli do jej kajuty, zaprosiła go gestem do wejścia. — Mam nadzieję, że możemy spędzić tutaj pięć minut, nie narażając się na podejrzenia, że parzymy się jak króliki. — Desjani opadła ciężko na fotel, zachowywała się zupełnie inaczej, o wiele swobodniej niż zazwyczaj, ale twarz miała zatroskaną. — Te pojedynki zaczęły się chyba trzydzieści lat temu. Oficerowie floty wyzywali na nie swoich kolegów, gdy szło o sprawy honoru. Nie potrafiliśmy pokonać wroga, więc zaczęliśmy rzucać się sobie do gardeł. — Spojrzała mu prosto w oczy. — A niewierność małżeńska to sprawa honorowa.

— Takie rzeczy zdarzały się nawet we flocie? — zapytał Geary.

— Przecież wiesz, jacy jesteśmy, nawet teraz! Liczy się wyłącznie honor i okazywanie odwagi. — Desjani skrzywiła się z odrazy. — Wyzwani oficerowie nie mogli się wycofać, ponieważ zostaliby uznani za tchórzy. Nie mieliśmy wystarczającej liczby dobrych oficerów, a ci, którzy służyli, wyrzynali się wzajemnie w imię źle pojmowanego honoru. Doszło do tego, że admiralicja zakazała pojedynków, wydając bardzo surowe przepisy, aby im zapobiec. Trzeba było trochę czasu, zanim ludzie ochłonęli, i sporej liczby plutonów egzekucyjnych, niemniej w czasach, gdy wstępowałam do floty, pojedynki były znane wyłącznie z opowieści tych nielicznych marynarzy, którzy zdołali dożyć sędziwszego wieku. Ale przepis wciąż widnieje w regulaminie. Musieliśmy nauczyć się go na pamięć podczas szkółki oficerskiej. Gdyby ten idiota dokończył zdanie, musiałabym go aresztować i osadzić w brygu. Po powrocie do przestrzeni Sojuszu trafiłby pod sąd. — Spojrzała na niego dociekliwie. — O ile nie zarządziłbyś trybunału i egzekucji na miejscu, na co przepisy także zezwalają.

Geary się rozejrzał. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek odwiedzał ją w tej kajucie. Przysunął sobie fotel i usiadł naprzeciw niej.

— To nie było śmieszne — stwierdził, spoglądając jej w oczy.

— Wiem, ten dureń o mało nie wyzwał i mnie na pojedynek, co mówię na wypadek, jeśli nie zauważyłeś.

— Wtedy, gdy mówił coś o usuwaniu ze stanowiska?

— Tak, właśnie wtedy — odburknęła.

— Podwładni bronili twojego honoru — przypomniał jej Geary.

— Chyba tylko dlatego, że nie wiedzieli, jak niehonorowe miałam myśli i uczucia — rzuciła z narastającą goryczą w głosie. — Mogłeś mnie nie prosić o rękę. Wiedziałeś o tym od samego początku i możesz zaprzeczyć, jeśli chcesz być szczery wobec samego siebie. Nie udawajmy, że jestem ideałem honorowego zachowania, skoro zgodziłam się na twoje oświadczyny, wiedząc, że jesteś moim przełożonym.

— Nie musiałaś tego robić, ale wierzyłaś, że mam świętą misję do wypełnienia. Nawet nasi najzagorzalsi krytycy nie będą mogli zarzucić ci żadnych uchybień…

— Ja jestem swoim najzagorzalszym krytykiem, admirale Geary! — zmierzyła go ponownie ostrym spojrzeniem. — Nie domyśliłeś się tego jeszcze?

— Chyba powinienem…

Desjani zapatrzyła się w kąt kajuty, a potem pokręciła głową.

— Mogłam znaleźć się na jej miejscu. Wiesz, że miałam kilka związków, zanim ciebie spotkałam. Któryś z nich mógł się skończyć małżeństwem albo któryś z moich byłych chłopaków mógł wylądować w niewoli Syndyków. Spędziłabym wiele lat, rozpamiętując nasz związek i tęskniąc za nim, a potem spotkałabym go uwolnionego z obozu i zobaczyłabym, że to już zupełnie inny człowiek i nie przypomina w niczym tego mężczyzny ze wspomnień. Musiałabym mu się też tłumaczyć ze wszystkiego, co uczyniłam w czasie, gdy on siedział w niewoli, ponieważ nie wierzyłam, że kiedykolwiek wróci.

Opuścił głowę, wiedział, że ciężko to przeżywa, i nie chciał na to patrzeć.

— Nie wyszłabyś…

— A właśnie że tak. Wiesz o tym. I przestań traktować mnie protekcjonalnie. Tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności nie jestem na jej miejscu.

Podniósł wzrok i spojrzał na nią ze zdziwieniem.

— Dlatego stanęłaś między nią i Benanem? Chciałaś ją chronić, ponieważ było ci jej żal?

— Jestem dowódcą tego okrętu! Nie będę tolerowała żadnego łamania dyscypliny! — Desjani znowu spojrzała na niego gniewnie. — Dlatego musiałam interweniować. To był mój obowiązek. Rozumiesz?

Pokręcił głową, rozumiał, że nie będzie z nim rozmawiała na ten temat jeszcze przez długi czas.

— Tak jest, psze pani.

— Do cholery, Jack! Nie naciskaj mnie!

Nie cierpiał przezwiska Black Jack i przeraził się nie na żarty, gdy odkrył, że rząd Sojuszu uczynił z niego nierozerwalną część nazwiska, tworząc postać największego bohatera, jakiego kiedykolwiek znano, jednakże gdy Desjani, wprawdzie rzadko, używała go w prywatnych rozmowach, zupełnie mu to nie przeszkadzało. Ale już sam fakt, że je teraz wypowiedziała, świadczył o jej niezwykłym wzburzeniu.

— Dobra. Przepraszam. Jak długo jeszcze będziesz katować się tym, że kochałaś swojego przełożonego?

Wyciągnęła do niego rękę.

— Do końca tego życia. I może przez część następnego. Aczkolwiek w przyszłym życiu będę miała z pewnością wiele innych grzechów do rozpamiętywania.

— Co mam robić, jeśli komandor Benan po raz kolejny spróbuje mnie wyzwać na pojedynek?

— Ja bym kazała rozstrzelać drania, ale nie jestem tobą. — Wbiła spojrzenie w pokład. — Wybacz. Wiem, że prosisz o radę. Jeśli ta harpia, którą poślubił, jeszcze nie wybiła mu tego z głowy, musisz go po prostu uciszyć. Walnij go z całych sił, jeśli będziesz musiał. Zrób wszystko, żeby nie rzucił wyzwania. W przeciwnym razie staniesz przed naprawdę paskudnym wyborem.

— Dobrze. — Wstał, zdając sobie sprawę, że właz do kajuty jest z pewnością obserwowany. — Raz jeszcze dziękuję za to, że pilnujesz, aby na twoim okręcie nie doszło do żadnego incydentu.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

— Nie ma za co.

Ruszył w kierunku wyjścia, ale zatrzymał się, by rzucić okiem na tabliczkę zdobiąca gródź nad wejściem. Umieściła ją tam, by móc na nią patrzeć za każdym razem, gdy wychodziła. Była na niej lista nazwisk, a obok daty i nazwy różnych systemów. Liczba zapisów sugerowała, że robiono ją od bardzo długiego czasu. Lista zaczynała się od podoficerów, ale ranga wymienionych ludzi rosła z czasem.

— Kto to?

— Moi przyjaciele.

Dostrzegł ostatnie nazwisko na liście.

— Kapitan Jaylen Cresida.

— Przyjaciele, którzy odeszli — dodała.

Odwrócił się do niej. Wbiła spojrzenie w tabliczkę, unikając jego wzroku.

— Oby żywe światło gwiazd miało ich w swojej pamięci — mruknął, a potem wyszedł, zamykając za sobą cicho właz.


* * *

Bezsenna noc, której skutkiem była kolejna wyprawa korytarzami „Nieulękłego”. Zachowywanie się w taki sposób, aby załoga nie zauważyła niczego niepokojącego w nagłym pojawieniu się admirała, i to w środku nocnej wachty, wymagało wielkiego kunsztu aktorskiego. Co ja mam, u licha, zrobić z Jane Geary? Tania miała rację. Mimo że próbuję uczynić z tej floty profesjonalny związek taktyczny, jej dowódcy wciąż mają skłonności do szarżowania i agresywnych zachowań. Robią wszystko, byle dopaść wroga i zniszczyć go. Jane nie wykonała wydanego jej rozkazu, ale przeprowadziła śmiały atak, dzięki któremu zneutralizowała spore zagrożenie ze strony nieprzyjaciela. Postąpiła nadzwyczaj słusznie, jeśli traktować tę sprawę w kategoriach ochrony naszych oddziałów desantowych i ludności cywilnej.

Z tego też powodu nie mam zbyt wielkiego pola manewru, jeśli chodzi o ukaranie jej. Nie mogę przecież udzielić nagany za wykazanie się tak skuteczną inicjatywą, nie wysyłając jednocześnie złego komunikatu pozostałym dowódcom. Ale jeśli nagrodzę ją za złamanie rozkazu, stworzę niechybnie podwaliny pod nowy kult siły, równie bezsensowny jak brak dyscypliny, który zastałem po wybudzeniu. Czy chcę floty pełnej oficerów pokroju kapitana Ventego, któremu trzeba przeliterować każdy rozkaz, aby wiedział, co ma robić? Szukam powodów, które pozwoliłyby mi usunąć go ze stanowiska dowodzenia na „Niezwyciężonym”, ale na razie nie znalazłem niczego takiego.

O tak późnej porze korytarze świeciły pustkami, a ci nieliczni marynarze, którzy przebywali poza własnymi kajutami, pełnili wachty na stanowiskach bojowych. Nic więc dziwnego, że Geary natychmiast zwrócił uwagę na postać, która wyszła zza rogu tuż przed nim.

Rione.

Zawahała się, ale szła dalej, dopóki nie stanęli twarzą w twarz.

— Jak się miewasz? — zapytał John.

— Bywało gorzej.

Poczuł ukłucie winy.

— Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

— Wątpię. Ta sytuacja jest efektem tego, co zrobiłeś, co my zrobiliśmy. — Odwróciła wzrok. — Nie ma w tym twojej winy. I nie byłoby, gdybyś nawet zawlókł mnie do łóżka siłą. Prawda wygląda tak, że to ja ciebie uwodziłam, a nie ty mnie. Wyznałam to szczerze mojemu mężowi. Ale tutaj nie chodzi tylko o naszą przeszłość. — Rione spuściła wzrok i posmutniała. — On strasznie się zmienił. Jest teraz poważniejszy, twardszy, bardziej porywczy.

— Wielu byłych jeńców ma poważne problemy, z którymi musi się uporać — stwierdził Geary.

— Wiem. Ale z nim jest gorzej. Nawet wasi lekarze są tym zaniepokojeni. — Pokręciła głową. — Bez przerwy mówi o zemście. Na Syndykach, na ludziach z Republiki Callas, którzy kiedyś zaszli mu za skórę, no i oczywiście na tobie. Doktorzy twierdzą jednak, że na razie jego gniew mieści się w granicach normy. — Ostatnim słowom towarzyszył ironiczny, ale też gorzki grymas.

— A co z tobą?

— Ze mną? — Rione wzruszyła ramionami. — Nie wiem. Z litości dla człowieka, którym kiedyś był, nadal będę próbowała do niego dotrzeć. Stracił już iluzję, że będę tolerowała takie wyskoki jak ten dzisiejszy. Ma jednak problem z przyjęciem do wiadomości, że nie jestem już tą samą kobietą, że byłam senatorem, a potem współprezydentem Republiki Callas i zrobiłam tak wiele od momentu, gdy nas rozdzielono. W jego marzeniach siedziałam cały czas w domu, taka jak w dniu rozstania, i tęskniłam za nim. Ale nie mogę go chyba winić za to, że kurczowo trzymał się tej wizji w ponurej rzeczywistości obozu pracy. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie potrafi pojąć, że nigdy bym nie siedziała w pogrążonym w ciszy domu, rozpaczając po nim, że musiałam wyjść na zewnątrz i zająć się czymkolwiek…

— Przyzwyczajenie się do myśli, że świat, który znałeś, nie jest już taki sam, może być naprawdę trudne — stwierdził Geary, wolno cedząc słowa.

— Ty to wiesz najlepiej. — Wyraz jej twarzy i ton głosu wydawały mu się odległe, choć Rione stała tuż obok niego. — Ale świat zawsze się zmieniał, aczkolwiek jak się zastanowić, wciąż jest taki sam. Nigdy nie ufaj politykom, admirale.

— Nawet tobie?

Milczała długą chwilę, zanim odpowiedziała:

— Zwłaszcza mnie.

— A co powiesz o senatorach z Wielkiej Rady? — Od dawna pragnął poznać jej opinię na ten temat.

Tym razem potrzebowała jeszcze dłuższej chwili na zastanowienie.

— Żywy bohater może być bardzo niewygodny.

— Czy rządzący nadal tak o mnie myślą? — zapytał, pozwalając sobie na ton głosu równie bezpośredni jak słowa.

— Rządzący? — Rione zaśmiała się krótko, ale głośno, przy czym jej twarz nadal pozostała bez wyrazu. — Mówisz o tych ludziach, jakby byli gigantyczną monolityczną bestią o setkach rąk i tylko jednym mózgu, który nimi kieruje. Spójrz na to z innej perspektywy, admirale. Wyobraź sobie, że nasz rząd jest tak naprawdę potworem z jedną wielgachną łapą, której ruchami próbują kierować setki mózgów. Widziałeś Radę w działaniu. Sam pomyśl, która wizja jest bliższa prawdy.

— Co tam się teraz dzieje? Dlaczego poleciałaś z nami?

— Jestem emisariuszem rządu Sojuszu — oświadczyła bezbarwnym tonem.

— Kto mianował cię emisariuszem? Navarro?

— Navarro? — Znowu spoglądała mu prosto w oczy. — Uważasz, że on by cię zdradził?

— Nie.

— I masz rację. Choć tylko przez przypadek, jak sądzę. Navarro jest już zmęczony, wykończyło go długie przewodniczenie Radzie. Rozejrzyj się, admirale. Dzisiaj nic nie jest już proste.

— Nie przylecieliśmy na Dunai z powodu twojego męża. Nie wiedziałaś, że on tu jest. Po kogo więc nas wysłano?

Znowu długa przerwa.

— Sądzisz, że chodziło o jedną osobę? — mówiąc to, Rione minęła go i ruszyła w głąb korytarza.

— Masz zamiar ukrywać przede mną fakty, które mogą mi przeszkodzić w bezpiecznym dowiezieniu was, ciebie i twojego męża, do domu? — zawołał za nią Geary.

Nie odpowiedziała, oddalała się od niego wolnym krokiem.


* * *

Geary zdołał się wymówić od części niezliczonych próśb o osobistą rozmowę z uwolnionymi jeńcami, zrzucając wszelkie kontakty na generała Charbana do chwili skoku. Gdy „Nieulękły” znalazł się w nicości nadprzestrzeni, admirał spotkał się tylko z kilkoma oficerami, nie kierując się jednak przy doborze rozmówców starszeństwem ani stażem. Każda z tych rozmów była dla niego trudna, ponieważ musiał odmówić prośbom i żądaniom tych ludzi, a oni, chociaż byli tego świadomi, i tak wysuwali nierealne roszczenia.

Chyba po raz pierwszy poczuł ulgę, trafiając do izolującej go od reszty świata pustki nadprzestrzeni.

Na pokładzie „Nieulękłego” wciąż prowadzono remonty, niemniej zauważalne spowolnienie w zamykaniu coraz to nowych przejść uświadomiło Geary’emu, że prace mają się już ku końcowi. Ekipy omijały szerokim łukiem te miejsca, w których usuwano wcześniej zniszczenia po trafieniach pociskami, ponieważ tam niemal wszystko zostało zastąpione nowymi elementami.

— Odnowiliśmy już pięćdziesiąt jeden procent „Nieulękłego” — zadeklarował z nieskrywaną dumą kapitan Smythe tuż przed skokiem — ale kolejne czterdzieści dziewięć będzie dla nas nie lada wyzwaniem. Na początek zajęliśmy się łatwiejszymi zadaniami.

Chwilę później w kajucie Geary’ego pojawiła się Desjani, przyprowadzając z sobą podoficera, którego tusza chyba nie mieściła się już w normach dopuszczalnych przez regulamin floty.

— Admirale, zna pan może starszego bosmana sztabowego Gioninniego?

Geary skinął głową, miał do czynienia z tym opasłym człowiekiem więcej razy, niż mógłby zliczyć.

— Rozmawialiśmy już parę razy.

— Czy w czasie którejś z tych pogawędek starszy bosman sztabowy Gioninni przyznał się panu, że mimo iż nigdy nie został oskarżony o złamanie choćby jednego przepisu, jest szeroko znany z takiej masy przekrętów, że nawet w pełni sprawny system taktyczny okrętu liniowego nie byłby w stanie ich wszystkich wykryć i namierzyć?

— Kapitanie, nikt nigdy nie udowodnił, że w tych pomówieniach kryje się choć słowo prawdy — zaprotestował podoficer.

— Gdybyśmy zdobyli choć jeden dowód, starszy bosmanie sztabowy, już gniłby pan w brygu, mając do odsiedzenia minimum pięćset lat. — Desjani machnęła ręką w kierunku miejsca, w którym powinny znajdować się teraz jednostki pomocnicze. — Nasz starszy bosman sztabowy jest, moim zdaniem, idealnym kandydatem na stanowisko kontrolera innych jednostek floty pod kątem popełnianych tam nadużyć.

— Ale tylko z powodu mojego profesjonalizmu i nadzwyczaj rozwiniętego zmysłu obserwacji — zastrzegł się podoficer.

— Oczywiście — uspokoił go Geary, zastanawiając się jednocześnie, czy ten człowiek nie jest kolejnym wcieleniem pewnego bosmana, którego znał stulecie temu. — Czemu ktoś, kto łamie bez przerwy przepisy, miałby donosić na innych przekręciarzy? Chodzi mi, rzecz jasna, o teoretyczne wyjaśnienie.

— Mówiąc czysto teoretycznie, sir — odparł Gioninni — ktoś taki mógłby chcieć… pozbyć się konkurencji albo… dowodów swojej winy… O ile istniałyby takowe.

— Rozumiem. — Geary z trudem zachował powagę. — Chciałbym poznać priorytety, którymi pan się kieruje, sierżancie.

— Moje priorytety, sir? — Gioninni zastanawiał się przez chwilę. — Nawet gdybyśmy przyjęli na moment założenie, że niektóre z pogłosek na mój temat mogą zawierać ziarno prawdy, klnę się na honor moich przodków, że nigdy, ale to nigdy nie uczyniłem niczego, co mogłoby narazić na niebezpieczeństwo ten okręt. Albo inną jednostkę. Ani nikogo z marynarzy.

Geary spojrzał na Desjani, która skinęła głową na znak, że wierzy w te zapewnienia.

— Zatem dobrze — uznał Geary. — Proszę mieć oko na wszystko i meldować nam o każdym wykrytym nadużyciu.

— A jeśli się dowiemy, że zarabia pan na ukrywaniu pewnych przekrętów, bardzo szybko dołączy pan do własnych przodków — dodała Desjani poważnym tonem.

— Tak jest! — Starszy bosman sztabowy zasalutował i odmaszerował regulaminowym krokiem.

— Nie zdołałaś go przyłapać na niczym? — zapytał Geary, kierując te słowa do Tani.

— Jak dotąd nie. Ale też nie zawsze chciałam. Czasami zdobycie oficjalną drogą niezbędnego wyposażenia wydawało się niemożliwe. Zwłaszcza gdy brakowało czasu. Wtedy starszy bosman sztabowy Gioninni bywał niezwykle użyteczny. Nigdy mu jednak nie mówiłam, że ma obejść obowiązujące procedury. To chyba zrozumiałe.

— Oczywiście.


* * *

Przy prędkości przelotowej .1 świetlnej flota potrzebowała półtora dnia na dotarcie z punktu skoku na Hasadanie do tamtejszych wrót hipernetowych. Geary wielokrotnie powstrzymywał się od wydania rozkazu zwiększenia prędkości przelotowej, by jego flota szybciej opuściła to miejsce, a potem Midway i zanurzyła się wreszcie w terytoria należące do obcej rasy.

Tuż przed dotarciem do wrót kapitan Tulev poprosił o prywatne spotkanie. To była dość nieoczekiwana prośba, zwłaszcza że stary kapitan znany był z tego, iż wolał milczeć i zachowywać myśli dla siebie. Tym razem miał jednak problem z doborem właściwych słów.

— Admirale, chciałbym, aby pan wiedział o pewnej sprawie, która dotyczy jeńców uwolnionych z Dunai. Jednym z nich jest mój kuzyn, pułkownik Tukonov.

Geary nie wiedział, jak zareagować. Do tej pory Tulev sądził, że cała jego rodzina zginęła podczas syndyckich bombardowań jego rodzimej planety.

— To bardzo dobra wiadomość.

— Tak. Dziewiętnaście lat temu pułkownik Tukonov został uznany za poległego, podobnie jak cały jego oddział, a teraz witam go między żywymi. — Znów musiał pomyśleć, by dokończyć myśl. — Martwi wracają do życia. Najpierw pan. Teraz mój kuzyn. Wojna dobiegła końca. Ludzkość odkryła, że nie jest sama we wszechświecie. Żyjemy w niezwykłych czasach.

— Zaczyna pan mówić jak Tania Desjani.

Na ustach Tuleva pojawił się blady uśmiech.

— Mógł pana spotkać gorszy los, admirale. To naprawdę niesamowita kobieta.

— Tak, określenie „niesamowita” idealnie do niej pasuje. Dziękuję za powiadomienie mnie o pańskim kuzynie. Dobrze wiedzieć, że wyzwolenie tych jeńców miało także dobre strony.

Tulev zastanawiał się nad tym oświadczeniem Geary’ego przez dłuższą chwilę.

— Są bardzo aktywni, ale większość energii marnotrawią na nieustające kłótnie między sobą. Zbyt wielu święcie wierzy, że to oni powinni stać teraz u steru.

— Na szczęście ich wysokie stopnie i statusy są także ich największą słabością — zauważył Geary. — Mamy kilku na „Nieulękłym”, ale poważnie się zastanawiam, czy nie odesłać ich wszystkich na „Mistrala” albo „Habuba”.

— Wliczając w to męża Wiktorii Rione? — zapytał Tulev. — Proszę tego nie robić.

— Dlaczego? — Wprawdzie komandor Benan nie robił żadnych problemów od momentu spotkania w korytarzu, ale Geary uważał, że przeniesienie go na inną jednostkę jest znakomitym pomysłem.

— Z tego, co pan mówił, wywnioskowałem, że emisariuszka Rione otrzymała polecenie, by nie opuszczać pana i „Nieulękłego” — wyjaśnił Tulev. — Odesłałby pan jej męża, pozostawiając ją na tej samej jednostce, na które leci pan.

— Oj… — Szlag. To zabrzmiało naprawdę źle. — Chyba faktycznie nie powinienem tego robić.

— Wprawdzie nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale i mnie się tak wydaje. — Tulev stanął na baczność, deklarując chęć zakończenia rozmowy. — Prowadzi pan obserwację uwolnionych jeńców? Kuzyn mówi mi o wszystkim, ale wie pan, on nie musi wiedzieć o każdej próbie… wywrotowych działań, jakie zamierzają podjąć ci ludzie.

— Mamy ich na oku — zapewnił go Geary, ale gdy hologram starego kapitana zniknął, opadł ciężko na fotel.

Porucznik Iger ma ograniczone możliwości monitorowania byłych jeńców. A ja zazwyczaj korzystałem z agentów Rione, by dowiadywać się, co naprawdę w trawie piszczy. Chociaż i oni nie wiedzieli wszystkiego. Ale to było tak dawno temu… Po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy siatka Wiktorii nadal funkcjonuje i zgłasza jej wszelkie rewelacje. Od momentu powrotu na pokład „Nieulękłego” nie odezwała się na ten temat nawet słowem. I nadal unikała wizyt na mostku, czym uszczęśliwiała Tanię.

Przeszedł na mostek, zasiadł w swoim fotelu i spojrzał na ekran wyświetlacza, który automatycznie pojawił się przed jego twarzą. Flota utrzymywała formację November, pięć wielkich prostopadłościanów zbliżało się spokojnie do nie tak już odległych gigantycznych wrót hipernetowych.

Nacisnął klawisz komunikatora, łącząc się ze wszystkimi jednostkami.

— Mówi admirał Geary. Ostatnie wiadomości z Midway pochodzą sprzed miesiąca. Mam nadzieję, że krwawa porażka, jaką zafundowaliśmy Obcym, sprawiła, iż trzymali się z dala, aczkolwiek nie możemy całkowicie wykluczyć, że wrócili po naszym odlocie i zajęli ten system. Dlatego wszystkie okręty muszą być gotowe do podjęcia walki natychmiast po opuszczeniu wrót hipernetowych. Jeśli w pobliżu wrót zauważymy okręty Obcych, uznamy je automatycznie za wrogie i bezzwłocznie zaatakujemy.

To nie była łatwa decyzja. Przecież Syndycy z Midway mogli dojść do porozumienia ze skarconymi Obcymi i obiecać im swobodny dostęp do swojego terytorium. Wpadając tam z bronią gotową do strzału, zepsułby początek dopiero co nawiązanych dobrosąsiedzkich stosunków. Wiedział jednak, że takie rozwiązanie jest bardzo mało prawdopodobne, co wynikało choćby z dotychczasowych zachowań Obcych, a prośby o pozwolenie otwarcia ognia ze strony kolejnych okrętów mogły kosztować go cenne sekundy, a nawet minuty, które w takiej sytuacji oznaczały różnicę między życiem a śmiercią.

Ta myśl przypomniała mu o czymś, co powinno być powiedziane.

— Syndycy zamieszkujący system Midway nie są wrogo nastawieni. Nie możecie ich atakować bez uzyskania uprzedniej zgody. Przy wrotach może się znajdować syndycki okręt wojenny albo statek kurierski. Do nich także nie będziemy strzelać. Jeśli się okaże, że na Midway nie ma Obcych, przelecimy przez ten system i dotrzemy do punktu skoku, z którego korzystali. Za jego pomocą powinniśmy dostać się do przestrzeni opanowanej przez nieznaną nam rasę istot inteligentnych. Przodkowie was wszystkich muszą czuć dzisiaj ogromną dumę z tego, że bierzecie udział w tak ważnej misji. Na honor naszych przodków. Mówił admirał Geary, bez odbioru.

Desjani rzuciła okiem w kierunku jego stanowiska.

— Zdradziłeś Syndykom z Midway sekret kwantowego wirusa Obcych. Dzięki temu ich flotylla mogła bronić systemu przed kolejną inwazją.

— Niewykluczone. Zadbaj o to, by palce cię nie swędziały, gdy zobaczysz obok wrót hipernetowych jakiegoś Łowcę-Zabójcę.

Próbowała zrobić urażoną minę.

— Strzelam tylko wtedy, gdy tego chcę.

— Wiem.


* * *

Uczucie dezorientacji po opuszczeniu tunelu hipernetowego nie było aż tak nieprzyjemne jak to, które towarzyszyło im po każdym skoku. Dlatego Geary mógł się skupić na ocenie sytuacji już kilka sekund po przybyciu do systemu Midway.

Kilka minut świetlnych od wrót rzeczywiście stacjonowała samotna syndycka jednostka. Na szczęście była to wystarczająca odległość, by żaden z okrętów floty nie mógł „przypadkowo” jej ostrzelać. Co ciekawe, nie był to okręt wojenny, ale zwykły frachtowiec. W promieniu godziny świetlnej od tego miejsca znajdowało się jeszcze kilka statków tego typu, swoim zwyczajem lecących wolno w kierunku planet wewnętrznych albo kierujących się prosto na wrota.

Niewiele się tutaj zmieniło od ich ostatniej wizyty. Te same planety i otaczające je satelity krążyły od zarania dziejów wokół gwiazdy, niepomne istnienia człowieka, który zasiedlił je, jeśli patrzeć w skali kosmosu, na mgnienie oka. Także syndycka flotylla nie rozrosła się w tym czasie. Wciąż składała się z sześciu ciężkich krążowników, ale w jej składzie pojawił się jeszcze niszczyciel, zwiększając całkowitą liczbę jednostek do pięciu. Za to ŁeZ było tylko dwanaście. Nigdzie też nie zauważyli śladów starć toczonych po odlocie floty Sojuszu, co miało miejsce ponad trzy miesiące temu.

Tam, gdzie poprzednim razem roiło się od statków uciekających przed inwazją Obcych, teraz Geary widział tylko kilka cywilnych statków.

— Dlaczego mają teraz mniej ŁeZ? — zapytał Desjani. — Nie dostrzegłem żadnych śladów niedawnych walk.

Skrzywiła wargi w zamyśleniu, potem wskazała na rejon okalający wrota.

— Tutaj też nie mają żadnej ŁZy. Zostawianie jednostek tego typu przy każdym punkcie skoku i wrotach jest standardową procedurą w Światach Syndykatu, ponieważ to one pełnią w tutejszej flocie rolę statków kurierskich. A z tego, co widzę, ci tutaj używają do tego zadania zwykłego frachtowca. — Desjani przeniosła wzrok na niego. — Domyślam się, że wysłali kilka ŁeZ, by skomunikować się z władzami w Systemie Centralnym, ale żadna z nich nie wróciła po wykonaniu misji.

— Resztki ich rządu potrzebują dzisiaj każdego okrętu wojennego, jaki przebywa w przestrzeni. Tak samo jak ludzie tutaj. Uważasz więc, że Midway przestało wysyłać ŁZy i zastąpiło je jednostkami cywilnymi, gdy tylko ktoś dostrzegł, że władze centralne mogą ich pozbawić tych okrętów?

— Nawet Syndycy mają tyle oleju w głowie, by dojść do podobnych wniosków — odparła. — Po jakimś czasie, rzecz jasna. Zdobyli także lekki krążownik, może nakłonili do pozostania tutaj załogę okrętu, który przelatywał przez ten system. Pamiętaj jednak, że dysponowali niedawno flotyllą, którą władze centralne wycofały, by nas rozgromić. Dzisiaj wiedzą już, że te okręty nigdy tu nie powrócą, i muszą bronić się przed inwazją tym, czym aktualnie dysponują.

— Tak, z pewnością dotarło już do nich, że nikt inny nie stanie w ich obronie — przyznał Geary. — Powiadomię ich, że wpadliśmy przejazdem, i zapytam, czy nie mają jakichś nowych danych o Obcych.

— Jeśli je mają, będą chcieli czegoś w zamian.

— Może nadal są nam wdzięczni za wcześniejsze ocalenie?

Desjani zignorowała tę wypowiedź.

Zamieszkana planeta systemu znajdowała się w tym momencie w najdalej oddalonym punkcie orbity, co wydłużało czas przesyłu wiadomości o kolejne minuty, ale zważywszy na fakt, że flotę dzieliło od niej niemal pięć godzin świetlnych, nie robiło to istotnej różnicy.

Syndycy nie spodziewali się przylotu floty, więc nie wyślą w jej kierunku żadnych wiadomości, dopóki sami nie otrzymają powitania od Geary’ego. Tak więc flota miała przed sobą co najmniej pół dnia spokojnego lotu w kierunku punktu skoku prowadzącego do systemu Pele, który ludzie utracili na rzecz Obcych wiele dekad wcześniej.


* * *

Iceni, tutejsza DON, siedziała za biurkiem. W jej oczach, gdy przemawiała, widniał spory niepokój, co było zrozumiałe. Komunikowała się przecież z potężną flotą Sojuszu, z którą Światy Syndykatu walczyły od wielu dziesięcioleci, dopóki nie podpisano niedawnego traktatu pokojowego.

— Przesyłam osobiste pozdrowienia dla admirała Geary’ego. Odpowiadając na pańskie pytanie, nie wykryliśmy żadnego śladu obecności Enigmów od czasu waszego odlotu i mamy nadzieję, że to się już nie zmieni. Staramy się nie prowokować Obcych do podejmowania kolejnych agresywnych prób przejęcia naszego systemu.

Proszę także o poinformowanie mnie, jakie są przyczyny powrotu waszej floty po zaledwie kilku miesiącach nieobecności. Ludność Midway jest nadal wdzięczna za to, co uczyniliście dla naszego bezpieczeństwa, niemniej te okręty należą do obcego mocarstwa. Zapisy traktatu zezwalają wam na przylot tutaj, aczkolwiek nie życzylibyśmy sobie, a przemawiam w imieniu wszystkich mieszkańców, aby podobne wizyty stały się dla nas chlebem powszednim. Będziemy pilnie obserwować wasze ruchy i nalegać, by w przyszłości uprzedzano nas o planowanych wizytach floty Sojuszu.

— I ja was pozdrawiam — mruknęła Desjani.

Charban i Rione pojawili się na mostku, aby wysłuchać syndyckiej odpowiedzi.

— Nie groziła nam — zauważył generał, jakby to miało świadczyć o wielkiej uprzejmości Iceni.

— To chyba zrozumiałe — odparł Geary. — Ona w odróżnieniu od tego idioty z Dunai ma zamiar ocalić resztki floty, które bronią tego systemu.

— Moim zdaniem Iceni jest o wiele bystrzejsza od swojego kolegi po fachu. I wie już, że wszelkie blefowanie może się dla niej skończyć tragicznie, woli więc nie zadzierać z nami. Tego jednego na pewno nie zrobi. — Rione przyjrzała się badawczo Geary’emu. — Ale jak zapewne zauważyliście, nie powiedziała też, czy zamelduje władzom centralnym Światów Syndykatu o naszym ponownym pojawieniu się w jej systemie.

— Raczej temu, co z tego rządu zostało. — Geary zachmurzył się, jego oczy samoistnie powędrowały na pobliski wyświetlacz. — Zastanawialiśmy się niedawno, dlaczego przy wrotach hipernetowych stoi frachtowiec zamiast ŁZy. Uważamy, że tutejsze władze przestały wysyłać okręty wojenne z misjami kurierskimi, ponieważ nie wracały one z Systemu Centralnego.

— To jedno z możliwych rozwiązań, ale sugerowałabym także rozważenie myśli, że Iceni celowo rozluźnia stosunki w dawnymi władzami Światów Syndykatu, ponieważ zamierza w niedalekiej przyszłości ogłosić niezależność swojego systemu.

— Wielu innych DON-ów uczyniło to samo. Zakładając, że jej się to uda, jaki to będzie miało wpływ na naszą sytuację?

Charban zrobił zbolałą miną.

— Zawarliśmy traktat pokojowy ze Światami Syndykatu. Iceni może uznać, że jej rząd nie ma nic wspólnego z dawnym reżimem, i zażąda nowych negocjacji.

Rione pokręciła głową, jakby czytała w myślach Geary’ego.

— Nie możemy traktować władz tego systemu gwiezdnego w taki sam sposób jak DON-a z Dunai. Musimy tutaj przylatywać, gdy zajdzie taka konieczność, będziemy także potrzebowali mocnych systemów z bardzo stabilnymi władzami na granicy z terytoriami Obcych. Moim zdaniem Iceni powinna pozostać u steru władzy.

— Jest syndyckim DON-em — przypomniał jej Geary.

— Ale pozostała z własnej woli na planecie, gdy otrzymała ultimatum Obcych. Nie odleciała najszybszą jednostką floty, zabierając wszystko, co miało jakąkolwiek wartość — odparła Rione. — Wygląda na to, że jest nie tylko odważna, ale i ma poczucie odpowiedzialności za ludzi, którym przewodzi.

— Syndycki DON? — mruknęła z niedowierzaniem Desjani.

— Syndyccy DON-owie różnią się od siebie — kontynuowała Rione, patrząc na Geary’ego — podobnie jak politycy Sojuszu i oficerowie floty. Należy ich oceniać przez pryzmat cech, zalet i wad.

— Iceni nie chce, byśmy lecieli na terytoria Obcych — oznajmił Geary — a ja nie zamierzam jej okłamywać w kwestii naszych planów, zwłaszcza że sama widzi, iż udajemy się do punktu skoku na Pele.

— W takim razie proszę nie kłamać — poradziła mu Rione, zniżając głos. — Black Jack Geary nie skłamałby za żadne skarby.

Desjani zmierzyła ją ostrym spojrzeniem, ale nie mogła zaprzeczyć prawdziwości tych słów. Z tego też powodu Geary powiedział całą prawdę, gdy odpowiadał na wiadomość od Iceni.

— Stąd polecimy do systemu Pele, następnie mamy zamiar dostać się w głąb terytoriów zajmowanych przez Obcych, aby lepiej poznać ich rasę i zawrzeć, jeśli tylko będzie to możliwe, porozumienia pokojowe.

Odpowiedź od niej nadeszła dopiero następnego dnia, odebrał ją jednak w swojej kajucie, ponieważ była opatrzona klauzulą „poufne”. W tym momencie czas transmisji uległ skróceniu do czterech godzin w jedną stronę, co w najmniejszym stopniu nie uprościło wymiany zdań. Wyraz twarzy Iceni nie pozwalał odczytać jej odczuć, aczkolwiek nie sugerował też, że coś przed nimi ukrywa. Pod tym względem mogła nauczyć kilku sztuczek polityków Sojuszu, w tym samą Rione.

— Powiem otwarcie, admirale Geary, ponieważ znam pańską reputację i wiem z wcześniejszych rozmów, że nie lubi pan bawić się w gierki słowne. Zamierza pan polecieć na terytoria zajmowane przez Enigmów. Nie podoba mi się to. Mamy wystarczająco wiele problemów, by nie prowokować gniewnych reakcji tamtej strony. Jestem jednak świadoma, że to pana nie powstrzyma ani też nie opóźni działań pańskiej floty w znaczącym stopniu. — Iceni pochyliła się lekko, jej oczy zalśniły. — Zrozumiałam również, że zamierza pan wykorzystać kruczek prawny, jakim jest możliwość kolejnych wizyt na Midway, by uczynić z tego systemu bazę wypadową na terytoria Obcych. Najwyraźniej liczy pan na naszą pomoc w tym względzie. Mogę z panem przedyskutować warunki umowy pomiędzy naszym rządem a flotą Sojuszu, ale wyłącznie takiej, że wynikać z niej będą obopólne korzyści. Mogę panu zaoferować coś więcej niż tylko zaopatrzenie na wyprawy poza nasze granice. Mam coś, czego będzie pan bardzo potrzebował. Dam to w zamian za coś, czego mi trzeba. Jeśli chce pan ze mną negocjować, proszę odpowiadać wyłącznie na tym kanale i na żadnym innym. W imieniu ludu. Mówiła Iceni, bez odbioru.

I co teraz? Czy powinien porozmawiać z Rione? Ona ostatnio bardzo rzadko udzielała mu rad, a Iceni dała wyraźnie do zrozumienia, że będzie negocjować tylko z nim. Charban mógł mieć jakieś doświadczenie polityczne, inaczej nie mianowano by go emisariuszem Rady, lecz kilka ostatnich wpadek skreślało go z listy doświadczonych dyplomatów.

Ciekawe, skąd u Iceni pewność, że będzie chciał tego, co ona posiada. Czy była to tylko przynęta, by wciągnąć go do rozmów, czy rzeczywiście miała dostęp do czegoś, co mogło być potrzebne jemu albo flocie?

W końcu zdecydował się na wysłanie odpowiedzi.

— Możemy porozmawiać na każdy temat, proszę mieć jednak świadomość, że nie zgodzę się na nic, co zagrażałoby dobrobytowi Sojuszu. Jeśli chce pani zawrzeć z nami traktat, muszę włączyć w negocjacje przedstawiciela mojego rządu. Proszę przedstawić swoją ofertę i powiedzieć, czego pani chce w zamian. Na honor przodków. Mówił admirał Geary. Bez odbioru.


* * *

Przy opóźnieniu sięgającym ośmiu godzin czekanie na odpowiedź nie miało sensu. Geary wrócił więc do zajęć, próbując skoncentrować się na sprawach administracyjnych, gdy nagle otrzymał wiadomość od Desjani.

— Wahadłowiec z „Tanuki” przywiózł kolejny transport części zapasowych i gościa, który prosi o rozmowę z panem. Będzie czekał w doku do czasu, aż znajdzie pan chwilę dla niego.

— Gość? — Czyżby kapitan Smythe pojawił się, by osobiście ocenić postępy prac?

— Porucznik Koniczynka — odparła zwięźle Desjani.

Zielonowłosa dziewczyna z Eire wydawała się nieco przygaszona, gdy siadała w fotelu naprzeciw Geary’ego.

— Admirale, kapitan Smythe prosił, abym zreferowała panu pewną sprawę.

— Chodzi o jakiś problem z remontami?

— Nie, sir… — Jamenson przerwała, jakby nie wiedziała, co powiedzieć. — Jak już panu wspominałam, oprócz komplikowania sprawozdań potrafię je też upraszczać do stanu pierwotnego. Kapitan Smythe… lubi wiedzieć, co w trawie piszczy, więc monitoruję dla niego korespondencję, która nie dotyczy jego osobiście ani jego stanowiska.

— Rozumiem. — Czyżby ten szczwany lis podczas pobytu na Varandalu podsłuchiwał rozmowy nie przeznaczone dla jego uszu? Ciekawe, dlaczego nie wydało mu się to dziwne. Technicznie biorąc, było to złamanie przepisów dotyczących procedur łączności, ale Smythe nie był jedynym dowódcą, który starał się śledzić wydarzenia, aby wiedzieć o tym, o czym przełożeni nie zamierzali go informować.

— Od czasu wylotu z przestrzeni Sojuszu nazbierało się trochę zaległych wiadomości — kontynuowała tymczasem Jamenson. — Przedzierałam się przez nie z dużym trudem, ponieważ wiele zawierało śmiecie albo były zbyt ogólnikowe czy wreszcie zapisane kodami, których nie znałam. Jestem jednak pewna, że… wykryłam pewne wzorce występujące w znacznej części tych wiadomości.

Jej niepewność pogłębiała tylko niepokój Geary’ego.

— Czy to dotyczy naszej floty?

— Nie jestem pewna, admirale. W przestrzeni Sojuszu buduje się nowe okręty wojenne.

— Wiem o tym — przyznał Geary. — Trwają ostatnie prace przy uszczelnianiu kadłubów najbardziej zaawansowanych jednostek.

— Nie, sir. Tam dzieje się znacznie więcej… — Jamenson znowu się zawahała. — Nie jestem absolutnie pewna tych liczb, ale z moich szacunków wynika, a opierałam się na analizie kodów przypisanych do poszczególnych projektów i na szczegółach kontraktów, że nasze stocznie budują od podstaw dwanaście nowych liniowców i tyle samo pancerników. Wliczyłam w to, rzecz jasna, wszystkie rozległe modyfikacje już istniejących projektów. Do tego należy doliczyć taką liczbę krążowników lekkich i ciężkich oraz niszczycieli, by zapewnić im pełną eskortę.

Siedział przez dłuższy czas, spoglądając na Jamenson i starając się dopasować te rewelacje do swojej dotychczasowej wiedzy. A raczej do swojej pozornej wiedzy.

— Wszystkie te projekty są realizowane w ścisłej tajemnicy?

— Tak, admirale. Oficjalnie nie mieliśmy dostępu do żadnej z tych wiadomości. Co więcej, ich faktyczna treść była dodatkowo ukrywana w zalewie niepotrzebnych informacji. To samo dotyczy identyfikacji kontraktów. Nawet mnie trudno było dojść do tego, co tam się dzieje.

Kolejna długa pauza, której Geary potrzebował na przemyślenie sprawy.

— A jednostki pomocnicze? Czy one także są budowane?

— No… — Jemenson, choć wyglądała na zaskoczoną tym pytaniem, odpowiedziała: — Nie trafiłam na ślad dokumentów mogących świadczyć o budowie nowych jednostek pomocniczych, admirale.

Może dlatego admiralicja próbowała mu odebrać jedną z eskadr pomocniczych tuż przed planowanym wylotem? Ale równie prawdopodobna wydała mu się teoria mówiąca, że jednostki nowej floty będą broniły przestrzeni Sojuszu, gdzie wsparcie nie jest potrzebne, ponieważ okręty mają dostęp do baz i nie muszą operować na terenie zajętym przez wroga.

Pytanie tylko, dlaczego budowę tych okrętów starano się ukryć również przed nim. I dlaczego członkowie Rady zapewniali go tak gorliwie, że nie dadzą pieniędzy na nowe jednostki. No i o co chodziło z tymi niezwykle kosztownymi modernizacjami… Czyżby nowe jednostki budowano z myślą o znacznie dłuższej służbie? To by oznaczało, że ktoś tam pojął w końcu, jaki los czeka jednostki, którymi dowodził Geary.

Jamenson przyglądała mu się z niepokojem, przygryzając dolną wargę. W końcu admirał skinął głową.

— Dziękuję, poruczniku. To bardzo ważna informacja, a dowiedzieliśmy się o niej dzięki pani niezwykłym zdolnościom. Czy to już wszystko, co wywęszyliście?

— Nie, sir. Ale na razie nie mogę powiedzieć nic więcej.

— Niemniej jest pani pewna, że władze nakazały budowę dwóch tuzinów największych jednostek oraz odpowiedniej liczby okrętów eskorty?

— Tak, sir. Mogę przedstawić panu szczegóły, które pozwoliły mi dokonać takiej oceny.

— Proszę je zostawić… — Geary zamilkł ponownie. — I proszę podziękować kapitanowi Smythe’owi za jego dalekowzroczność i chęć podzielenia się ze mną informacjami. Czy macie może jakieś ślady świadczące o tym, że biurokraci Sojuszu połapali się już w tym, że my także modernizujemy okręty?

— Przykro mi, sir, ale nie mamy. Ale do momentu wylotu nic o tym nie świadczyło. Naprawdę starałam się jak mogłam, by zagmatwać meldunki.

— W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że kiedyś podziękuję któremuś z podwładnych za to, że tak bardzo przyłożył się do tej roboty. — Geary spojrzał na nią z najwyższym uznaniem. — Cholernie dobra robota, poruczniku Jamenson. Dziękuję — powtórzył.

Chyba będzie musiał przyznać jej jakieś odznaczenie, gdy wykonają zadanie i wrócą do domu, ponieważ ta informacja mogła wpłynąć znacząco na los jego floty. Tylko jak ma uzasadnić swoją decyzję? W trudnych warunkach operacyjnych i przy bardzo ograniczonych możliwościach porucznik Jamenson zdołała, i to niejednokrotnie, zmylić admiralicję, doprowadzając do sytuacji w której moi zwierzchnicy nie byli w stanie odkryć, co tak naprawdę robimy. Wielu młodych oficerów, a zapewne starszych też, robiło podobne rzeczy w przeszłości, ale Jamenson byłaby pierwszą, którą ktoś za to odznacza.

Dwanaście pancerników i tyleż samo okrętów liniowych. I wszystko to trzymane w tajemnicy przed podatnikami, a już na pewno przed Syndykami. Tylko dlaczego zadano sobie tyle trudu, by i on o tym się nie dowiedział?


* * *

Iceni uśmiechała się blado. Wyglądała dzisiaj jak jego partner od interesów albo koleżanka z konspiracji.

— Wyłożę bez owijania w bawełnę, czego chcę od pana, admirale, a potem powiem, co mogę zaoferować w zamian, aby mógł pan zadecydować, czy dobijemy targu. Zapewniam jednak z góry, że nie poproszę o nic, czego nie byłby pan w stanie zrobić… — zamilkła na moment. — Nasz system potrzebuje pańskiej ochrony przed Enigmami. Jak sądzę, mogę o to poprosić, ponieważ ten sam paragraf traktatu pokojowego, na który powołujecie się, by móc podróżować swobodnie przez terytoria dawnych Światów Syndykatu, nakłada na was obowiązek udzielania nam wsparcia w razie ataków ze strony obcej rasy.

Geary nie spodziewał się po niej takiego postawienia sprawy. Miał nawet wrażenie, że to kolejny przykład interpretacji przepisów, „o które prawnicy mogliby się sprzeczać w nieskończoność”, ale skoro Iceni mogła przekonać obywateli Światów Syndykatu, że traktat mówi, iż flota uzyskała przywilej swobodnego podróżowania w zamian za obronę ich systemu, kiedy zajdzie taka potrzeba, Sojusz miałby spory problem z uzasadnieniem odrzucenia tych żądań. Zwłaszcza że sam zamierzał korzystać z braku precyzyjności tego zapisu.

— Poza tym — kontynuowała Iceni, jakby kwestię porozumienia w sprawie obrony mieli już za sobą — liczę na wasze bierne wsparcie i aktywną obecność. Nie mam żadnych danych na temat aktualnej liczebności sił Sojuszu, a rząd centralny Światów Syndykatu notorycznie odmawia nam odpowiedzi na pytania związane z jego stanem posiadania, niemniej wierzę, że okręty, które ma pan pod rozkazami, są najpotężniejszym związkiem taktycznym, jakim dzisiaj dysponuje ludzkość. Zatem sama informacja o tym, że będziecie rękojmią niezależności naszego systemu, powinna być wystarczająco odstraszająca dla ewentualnych najeźdźców, zarówno ludzi, jak i Obcych.

Zarówno ludzi, jak i Obcych. Iceni nie powinna spodziewać się żadnego zagrożenia ze strony Sojuszu. Jedynym przeciwnikiem, którego mogła się obawiać, rzecz jasna prócz Enigmów, był któryś z DON-ów zawiadujących pobliskimi systemami. Niektórzy pewnie obrośli już w piórka i korzystając z zamieszania, zaczęli grozić sąsiadom i walczącemu o życie rządowi centralnemu.

— Wasza aktywna obecność także będzie miała wielkie znaczenie. — Iceni wskazała na holograficzną mapę przestrzeni i widoczny na niej System Centralny. — Nasz nowy rząd ma pełne ręce roboty z utrzymaniem kontroli nad systemami, które nadal znajdują się w jego posiadaniu. Każdy frachtowiec, który przybywa do nas, przynosi jednak informacje o nowych systemach, które… żądają autonomii. Światy Syndykatu zapewne nie zdołają przymusić ich wszystkich do powrotu, zwłaszcza że nie dysponują dzisiaj zbyt wielką flotą, głównie dzięki pańskim wyczynom, admirale Geary. Niemniej jedne systemy są ważniejsze od innych. Wiem doskonale, jak bardzo zależy rządowi na odzyskaniu kontroli nad Midway. Chodzi o wrota hipernetowe, ale też o strategiczne położenie… — Iceni zamilkła na chwilę, dając mu czas na przyswojenie tych informacji. — Wasze wsparcie może być nieocenioną pomocą dla wysiłków ludności tego systemu pragnącej zdobycia wolności i niezależności, czyli wartości, które Sojusz zawsze chronił.

Czyżby prosiła mnie o pomoc w ogłoszeniu niezależności od Światów Syndykatu? Zauważyłem, że wspomniała o wolności i niezależności, które mają rzeczywiście wielkie znaczenie dla Sojuszu, ale nie padło ani jedno słowo o demokracji. Wątpię, aby było to celowe przeoczenie. Nie sądzę też, by rozumiała pojęcie wolności w ten sam sposób jak reszta mieszkańców tego systemu.

— Rozumiem jednak — kontynuowała Iceni — że aktywne wsparcie naszych starań będzie niemożliwe bez pogwałcenia zapisów traktatu pokojowego. Proszę więc wyłącznie o to, by odmówił pan mieszania się w nasze sprawy, jeśli władze centralne zwrócą się do pana o pomoc w przejęciu kontroli nad naszym systemem, ponieważ jest niezwykle ważny z punktu widzenia obrony terytoriów zdobytych przez ludzkość.

Rione miała rację. Iceni planowała ogłoszenie niepodległości. A może raczej odcięcie się od dawnych struktur i pozostanie u steru władz tego systemu.

— A teraz — dodała, spoglądając prosto w obiektyw z miną, która musiała być idealnym odwzorowaniem wyrazu twarzy kogoś, kto nie ma nic do ukrycia — przejdźmy do tego, co mogę zaoferować w zamian. — Na wyświetlaczu obok niej pojawiły się wrota hipernetowe. — Wszystkie wrota znajdujące się w przestrzeni należącej niegdyś do Światów Syndykatu mają zabezpieczenia, które jak pan zapewne doskonale wie, ograniczają skutki ewentualnej implozji. Za każdym razem gdy tracimy któreś z wrót, nasz hipernet się kurczy. Tracimy na tym militarnie, handlowo i gospodarczo. Gdyby Enigmowie zdecydowali się na zlikwidowanie wszystkich wrót, a wiemy, że są w stanie to zrobić, skutki byłyby niewyobrażalne. Sądzimy, że nie uczynili tego dotąd tylko dlatego, że próbują znaleźć sposób na obejście naszych zabezpieczeń, aby ich wysadzenie zakończyło się wymazaniem z map kosmosu całych zamieszkanych przez nas systemów.

Geary wgapiał się w hologram rozmówczyni, dziękując żywemu światłu gwiazd za to, że nie może go teraz widzieć. Kolaps całego systemu wrót? Nie spowodowałoby to bezpośrednich szkód, ale zastosowanie podobnej taktyki byłoby zabójcze dla ludzkości w dłuższym wymiarze czasu, co zrozumiał w chwili, gdy Iceni zaczęła o tym mówić. Gdy tylko Obcy dojdą do wniosku, że wrót nie da się użyć jako broni, z pewnością uznają również, że nie ma sensu pozwalać wrogowi na dalsze z nich korzystanie.

Kobieta machnęła lekceważąco ręką.

— Domyślam się, że Sojusz także doszedł do podobnych wniosków i pracujecie już nad rozwiązaniem tego problemu. Niemniej my posiadamy mechanizm, który jest w stanie zablokować rozkaz kolapsu, tak więc nasze wrota, pojedynczo i jako system, zostały już zabezpieczone na wypadek ataku Obcych.

Czy Sojusz pracował nad podobnym systemem? Z pewnością. Czyż nie dlatego próbowano ściągnąć wszystkich specjalistów znających się choć odrobinę na hipernecie? Komandor Neeson był jednak zdania, że flota nie dysponuje umysłami, które mogłyby wesprzeć w tej sprawie ekspertów rządowych. Zwłaszcza od śmierci kapitan Cresidy.

Z drugiej strony, usunięcie tych ludzi z okrętów mogłoby doprowadzić do sytuacji, że nikt w szeregach floty jeszcze przez długi czas nie zdawałby sobie sprawy z zagrożeń, jakie nadal mogły stanowić wrota. Nie mówiąc już o stworzeniu mechanizmów, które oferowała Iceni.

Geary skierował wzrok na własną mapę przestrzeni, zastanawiając się, ile czasu zajęłoby mu ponowne dotarcie do przestrzeni Sojuszu w najprostszy sposób, czyli za pośrednictwem punktów skoku. Tym razem do przebycia miał trasę niemal dwa razy dłuższą niż pamiętny odwrót z Systemu Centralnego. To byłaby przysłowiowa droga przez mękę nawet bez zagrożenia nieustannymi atakami, zwłaszcza że nie mieliby żadnej łączności z domem. A paliwo, żywność… jak miałby je zdobywać podczas tak długiej podróży, nie dopuszczając się gróźb, a nawet przemocy?

Co by było, gdyby po powrocie z wyprawy przeciw Obcym, gdy jego mocno uszkodzonym okrętom kończyłyby się zapasy, na Midway dowiedziałby się, że zamiast prostej i szybkiej drogi do domu czeka go niemal rok lotu z systemu do systemu?

A może rządzący wiedzieli o tym zagrożeniu i dlatego tak bardzo się upierali, by wyruszył jak najszybciej i zdobył informacje, które pozwolą na okiełznanie Obcych? Dlaczego jednak nikt mu o tym nie powiedział?

I dlaczego własna admiralicja zamierzała go ograbić z najpotężniejszych jednostek pomocniczych tuż przed wylotem z Varandala, skoro misja była tak ryzykowna, że wymagała maksymalnego wsparcia? Może chodziło tylko o to, by on nimi nie dysponował, a nie o zapewnienie dostaw dla nowo tworzonych jednostek? A może o obie kwestie naraz?

Dlaczego Radzie mogłoby zależeć na uwięzieniu najpotężniejszej floty, jaką dysponowała ludzkość, tak daleko od własnych granic? Uwięzienie tej floty oznaczało także… pozbycie się jego.

„Żywy bohater może być bardzo niewygodny”.

Nagle zdał sobie sprawę, że Iceni znowu przemawia.

— Jestem pewna, że doceni pan wartość mojej oferty — W zamian za plany naszych urządzeń proszę tylko o niejednoznaczne milczenie, gdyby ktoś pytał, czy naprawdę będziecie bronić naszego systemu przed każdą agresją, i o odmowę pomocy rządowi centralnemu Światów Syndykatu, gdyby zamierzał on zaatakować naszą miłującą pokój społeczność. — Wyraz totalnej nieszczerości, tak charakterystyczny dla wszystkich DON-ów, został teraz zastąpiony uśmiechem. — Jak pan widzi, admirale, chodzi mi nie tylko o własny interes, ale też o dobro mojego ludu. Wystarczy, że da mi pan… słowo honoru… a uznam, że dobiliśmy targu. Proszę powiedzieć, że akceptuje pan moje warunki, a natychmiast przekażę panu plany naszych zabezpieczeń. Czekam na pańską zgodę, admirale Geary. W imieniu ludu. Mówiła Iceni. Bez odbioru.

Ukrył twarz w dłoniach, bijąc się z myślami.

Rada nie będzie się czuła związana żadną obietnicą, którą złożę tym ludziom, ale wygląda na to, że Iceni wzorem Badayi uwierzyła, że dzisiaj to ja pociągam w Sojuszu za wszystkie sznurki. Jeśli odpowiem jej, że muszę wykonywać rozkazy rządu Sojuszu, co jest przecież prawdą, na pewno uzna, że się wykręcam od umowy.

Z drugiej strony ten sam rząd być może chce mojej izolacji w odległym sektorze Galaktyki. Co zrobią Obcy, gdy wedrzemy się na ich terytoria? Przecież ich odpowiedzią może być natychmiastowe zniszczenie wszystkich wrót w przestrzeni Światów Syndykatu. Czy nikt naprawdę nie pomyślał o takiej ewentualności? Mam do czynienia z rozmyślnym działaniem rządzących czy ze zwykłym brakiem dalekowzroczności? Fiasko sprawy z oskarżeniami pokazuje dobitnie, że ster władzy dzierżą ludzie, którzy nie potrafią uczyć się na własnych błędach, a gdy przychodzi co do czego, zawsze kierują się wyrobionymi odruchami.

Jak wiele wie Rione?

Śmieszna sprawa. Syndycy stworzyli te zabezpieczenia, wykorzystując dostarczone przez Geary’ego informacje na temat wirusów kwantowych i plany zabezpieczeń, które „wyciekły” z systemów floty, gdyż istniało realne zagrożenie, że Enigmowie użyją kolapsu wrót do zniszczenia floty Sojuszu. A może nie ma w tym niczego śmiesznego? Chyba powinien zgodzić się na te warunki. Bronienie Syndyków zamieszkujących Midway było bardzo humanitarnym posunięciem, w dosłownym znaczeniu, i opłacalnym, ponieważ ludzie ci mogli pomóc w obronie Sojuszu przed bardzo poważnym zagrożeniem. Zgadzając się na propozycje Iceni, zyskiwał możliwość zdobycia niezwykle cennych urządzeń, które mogły stanowić przełom w dotychczasowej patowej sytuacji. Jeśli pogrążony w politycznych niesnaskach Sojusz nie odkrył dotąd nowego zagrożenia albo nie potrafił jeszcze skonstruować wystarczających zabezpieczeń, to czy zadaniem Geary’ego nie jest sprowadzenie rozwiązań stosowanych przez niedawnego wroga?

Iceni nie chciała niczego na piśmie. I nic dziwnego. Nie mogła podpisywać traktatów, które jej własny rząd uznałby za zdradę stanu. To było przygnębiające, podobnie jak widok tej kobiety mówiącej z kamienną twarzą o słowie honoru, którego to pojęcia z pewnością wcześniej nie znała. Przez moment Geary zastanawiał się, jakich sformułowań DON-owie używają pomiędzy sobą, gdy chcą gwarancji, że ich umowy będą respektowane.

W tej sprawie nie mogę prosić nikogo o radę. Jeśli zawrę porozumienie z Iceni, może to być poczytane za złamanie prawa, nadużycie władzy i uwikłanie Sojuszu w wewnętrzne sprawy Światów Syndykatu. A każdy, z kim będę rozmawiał na ten temat przed dobiciem targu, może zostać uznany za mojego wspólnika. Tę decyzję muszę podjąć sam, bez pomocy z niczyjej strony.

Ściągnął raport wywiadu opracowany na podstawie wiadomości przechwyconych po wejściu do tego systemu i zaczął czytać go po raz kolejny. Iceni nadal była najstarszym DON-em. Drugą szychą po niej był dowódca sił planetarnych, człowiek nazwiskiem Drakon. Wywiad wiedział na jego temat niewiele, pewne było tylko jedno: człowiek ten brał udział w serii potyczek na granicy z przestrzenią Sojuszu i był na tyle skutecznym dowódcą, że został odnotowany w raportach, zanim zniknął w niewiadomych okolicznościach, by trafić na syndyckie zadupie.

Geary pomyślał o Jasonie Boyensie, schwytanym DON-ie, którego odstawił na Midway. Dowiedział się od niego, że przydział do tego systemu był traktowany jako swoista forma wygnania. Ciekawe, co ten Drakon zmajstrował i kogo tym wkurzył?

Na liście znajdował się także DON nazwiskiem Hardrad, który zawiadywał siłami bezpieczeństwa w systemie. Jego status, sądząc z raportu, był równy temu, który przysługiwał Iceni oraz Drakonowi. Z tego, co Geary zdążył zauważyć, syndycka bezpieka miała ogromną władzę. Za jego czasów było podobnie, ale bardzo długa wojna wzmocniła pozycję agentów sił wewnętrznych. DON-owie zarządzający siłami bezpieczeństwa niektórych systemów mieli nawet dostęp do broni atomowej będącej straszakiem na wypadek masowych buntów. Ciekawe, jak Iceni zamierza poradzić sobie z Hardradem, a może już go zdążyła na tyle przekabacić, że poprze jej plany?

W innych rejonach przestrzeni Światów Syndykatu widział na własne oczy, jak wygląda ogłoszenie niepodległości. Walczyły ze sobą wojsko, ludność cywilna i służba bezpieczeństwa. Nie chciał nawet myśleć o tym, że Midway spotka podobny los, ale na to akurat nie miał żadnego wpływu.

W raporcie znajdowała się także lista pomniejszych DON-ów, których nazwiska figurowały w archiwach Sojuszu, oprócz tego nie znalazł zbyt wielu użytecznych informacji, tylko kilka fragmentów rozkazu dla sił planetarnych i wykaz okrętów wojennych stacjonujących w tym systemie.

Tutaj nie mógł znaleźć odpowiedzi. Dlatego wrócił na korytarze „Nieulękłego” i udał się nimi do najgłębszej sekcji kadłuba, gdzie komnaty przodków oferowały chwile samotności każdemu, kto chciał się pomodlić. Usiadł w pustym pomieszczeniu i zapalił ceremonialną świecę.

Czcigodni przodkowie, wiecie, jaką decyzję muszę dziś podjąć. Dajcie mi jakąś wskazówkę.

Odczekał chwilę, ale niczego nie poczuł, dlatego ponowił pytanie. Znowu nic. Zdmuchnął więc świecę i wyszedł.

W drzwiach nieomal zderzył się z marynarzem, który zmierzał szybkim krokiem w stronę komnat. Człowiek ten z niemal komicznym wyrazem twarzy próbował stanąć na baczność i zasalutować.

— Przepraszam, admirale.

— Nic się nie stało — uspokoił go Geary, odsuwając się, by zrobić przejście. — Widzę, że macie niezwykle ważne pytanie do przodków.

— To nic pilnego, sir — odparł potulnie marynarz. — Chodzi o mnie i… przyjaciółkę. Wie pan. Takie tam prywatne sprawy. O ważniejsze rzeczy się nie martwię, ponieważ wiem, że pan nami dowodzi, więc na pewno wrócimy do domu. Jak rodzice mnie pytali, czy wrócę z tej misji, to im powiedziałem tylko tyle, że pan nami znowu będzie dowodził, i to im wystarczyło. Od razu wiedzieli, że flota musi wrócić.

— Dziękuję. — Geary stał jeszcze przez chwilę, patrząc na oddalającego się marynarza. Czyżby przodkowie dali mu odpowiedź? Flota musi wrócić. Co może gwarantować bezpieczny powrót do domu bez względu na to, co czeka tam jego samego?

Wróciwszy do swojej kajuty, Geary wziął się w garść, przybrał pewną minę i wysłał odpowiedź.

— Wyrażam zgodę na pani propozycję. Nie będę rozpowiadał wszem wobec, że moim zadaniem jest obrona waszego systemu przed innymi zagrożeniami niż te, jakie się kojarzą z Enigmami, ale daję pani słowo honoru, że nie zaprzeczę, jeśli ktoś mnie o to zapyta. Nie mogę także obiecać, że moje okręty albo inne siły Sojuszu nie otrzymają w przyszłości rozkazu wsparcia rządu centralnego Światów Syndykatu w próbie odzyskania kontroli nad tym systemem, niemniej może mieć pani pewność, że będę stanowczo przeciwny tym poleceniom i nie obejmę stanowiska dowódcy takiej misji. W zamian oczekuję, prócz obiecanych planów, zobowiązania, że nie będzie pani próbowała wykorzystywać wsparcia tej floty do własnych celów ani też nie ogłosi pani, że wspieram w jakikolwiek sposób wasze poczynania. Jeśli powie pani publicznie coś takiego, natychmiast wystosuję oficjalne dementi. W razie użycia przez panią siły wobec mieszkańców tego systemu albo zaatakowania sąsiednich terytoriów uznam naszą umowę za nieważną. — I jeszcze jedna sprawa. — Proszę także o informację, co się stało z DON-em Boyensem po tym, jak zostawiliśmy go u was. Oczekuję potwierdzenia przyjęcia moich warunków i obiecanych planów systemu ostatecznych zabezpieczeń wrót hipernetowych.

Niespełna dziesięć minut po wysłaniu tej wiadomości Geary usłyszał brzęczyk sygnalizujący, że ktoś czeka przy włazie. Otworzył i zdziwił się, widząc na progu porucznika Igera. Czego oficer wywiadu może szukać w kajucie admirała?

— Sir — odezwał się mocno podenerwowany chłopak — chciałem zameldować, że musimy zająć się sprawą jednego z wyższych oficerów.

Загрузка...