Dwanaście

System Laka był pusty. Dosłownie pusty. Białe karły nie miały zazwyczaj wielu planet, a ta zdołała utrzymać przy sobie jedynie wypaloną kamienną planetoidę krążącą po tak bliskiej orbicie, że wydawać się mogło, iż została przechwycona przez Lakę, gdy przelatywała przez ten system, i to nie wcześniej niż milion lat temu. Sensory nie zdołały wykryć śladów obecności Enigmów, ale po wydarzeniach na Pele nikt nie postawiłby grosza, że Obcy czegoś tu jednak nie ukryli.

— Nie ma wielu kryjówek — mruknęła Desjani.

Geary postanowił, że flota przeleci przez ten system jak najszybciej, by dotrzeć do bardzo długiej studni grawitacyjnej, która powinna prowadzić w głąb terytoriów zajmowanych przez Obcych. Gwiazda, do której się udawali, nie miała nazwy, co dobitnie świadczyło o tym, że dotarli właśnie do prawdziwej granicy ludzkich podbojów Galaktyki.

— Lecimy do systemu, który należał do Enigmów od zarania dziejów — ostrzegał flotę Geary w kolejnym komunikacie. — Mogą się spodziewać naszego przybycia. Dlatego wszystkie jednostki muszą ustawić systemy uzbrojenia na automatyczne otwarcie ognia natychmiast po wyjściu z nadprzestrzeni. — Była to bardzo niebezpieczna taktyka, ponieważ komputery, podobnie jak ludzie rozstrojone przez wyjście z punktu skoku, mogły pomylić swoją jednostkę z okrętem wroga. John miał jednak nadzieję, że tak odmienne konstrukcje Obcych zminimalizują to ryzyko.

Siedział w swojej kajucie, gdy flota ponownie weszła w nadprzestrzeń, poirytowany tym, jak marnie mu do tej pory szło. Mimo tego wszystkiego, co spotkało go ze strony Obcych, nadal miał nadzieję, że uda mu się zmienić Enigmów i namówić ich przynajmniej do pokojowego współistnienia z ludzkością, bo na wielką przyjaźń z ich strony raczej nie liczył.

Dzwonek przy włazie oznajmił mu przybycie Desjani.

— Jak się czujesz, admirale?

— Marnie. A pani, kapitanie?

— Jestem wściekła. — Usiadła naprzeciw niego. — Nie przygnębiona, tylko wściekła. W odróżnieniu od innych nie wierzyłam nigdy, że Obcy okażą się rozsądni. Może dlatego, że zbyt dobrze znam ludzi. Jak zamierzasz nazwać tę gwiazdę?

Nagła zmiana tematu wytrąciła go z równowagi.

— Słucham?

— Gwiazda, ku której zmierzamy, powinna mieć jakąś nazwę. Nie możemy używać w nieskończoność jej numeru astronomicznego. W normalnej sytuacji zapewne trzeba by całej machiny biurokratycznej, ale jeśli ty wybierzesz dla niej nazwę, nikt jej potem nie zmieni, tego akurat jestem pewna. Zatem myśl, jak ją nazwiesz.

Geary wzruszył ramionami.

— Nie mam pojęcia.

— Możesz ją nazwać czyimś imieniem.

— Tania.

— Słucham?

— Mogę ją nazwać Tania.

— Nie — zaprzeczyła. — Nie możesz. Nie chcę, żeby ludzie patrzyli na nią i mówili: „Jak on ją musiał kochać, nazwał jej imieniem gwiazdę”. O, nie. Nazwij ją imieniem kogoś, kto wart jest takiego upamiętnienia.

— Dobrze — odparł Geary. — Nazwę ją Cresida.

— Chcesz nazwać system zamieszkany przez obcą, wrogą nam rasę imieniem kogoś takiego jak Jaylen?

— Dobrze. Nazwę ją Falco.

— Ten człowiek nie zasłużył na to, by go w taki sposób upamiętniano!

— Taniu! — zirytował się Geary. — Dlaczego sama nie wymyślisz tej nazwy?

— Ponieważ to tobie przysługuje takie prawo — odparła.

— Zatem powiedz mi, jak chcę ją nazwać.

— Jakoś właściwie, może nie używając niczyjego nazwiska. Żeby brzmiało obco i groźnie. — Desjani pstryknęła palcami. — Limbus. Nazwij ją Limbus.

— Nie ma jeszcze gwiazdy noszącej taką nazwę? — zapytał.

— Pozwól, że się upewnię. — Przebiegła palcami po klawiaturze komunikatora. — Nie. Nazywano tak kilka planet, ale fikcyjnych, występujących w książkach. W naprawdę starych książkach. Wiesz, że ludzie opisywali podróże międzygwiezdne na długo przed wynalezieniem napędów nadświetlnych?

— Musiało im się wydawać, że to będzie coś naprawdę niesamowitego. Dobrze. Zatem nazwę ją Limbus.

— Moim zdaniem to naprawdę świetny wybór — stwierdziła Desjani. — Dlaczego się uśmiechasz, skoro masz tak marny nastrój?

— Wpadła mi do głowy zabawna myśl. — Przechylił się lekko, by na nią spojrzeć. — Kim byłbym, gdybym nie miał ciebie?

— Tym, kim jesteś — odparła, wstając. — Mamy cztery dni lotu do Limbusa. Tym razem musi nam się udać. Wiesz o tym.

— Dziękuję, Taniu.


* * *

Gdy „Nieulękły” opuszczał nadprzestrzeń, nikt nie oddał ani jednego strzału. Jak już Geary ochłonął na tyle, by móc trzeźwo myśleć, zrozumiał, że w pobliżu nie ma żadnych okrętów Obcych, zaraz też przeniósł wzrok na wyświetlacze pokazujące cały układ planetarny — pojawiały się tam wszystkie informacje przechwycone i przetworzone przez sensory floty.

— Strzał w dziesiątkę — wyszeptała Desjani.

W Limbusie znajdowały się dwie planety zamieszkane przez znaczącą populację Obcych, o czym świadczyła ogromna liczba miast widocznych pod rozmywającymi obraz osłonami. Na orbitach wokół planet krążyły liczne instalacje, a w przestrzeni międzyplanetarnej widać było sznury frachtowców. Za to okrętów wojennych zliczyli do tej pory tylko tuzin. Gdyby to był system zamieszkany przez człowieka, zostałby oceniony jako gęsto zaludniony i bardzo bogaty.

I co najważniejsze: nie było tu wrót hipernetowych.

Geary przyglądał się temu wszystkiemu, nie rozumiejąc, co mu nie pasuje. Przecież w przestrzeni zajmowanej przez człowieka wiele systemów także nie miało dostępu do hipernetu.

Moment później skontaktował się z nim nie mniej zdziwiony Duellos.

— To jakiś bezsens, admirale. Wprawdzie dla nas dobrze, ale dlaczego Obcy budują wrota w tak marginalnych systemach jak Hina i Alihi, a nie tutaj?

— Doskonałe pytanie — poparła go Desjani. — Czyżby to znaczyło, że zastawili na nas w tym systemie inną pułapkę?

Geary nakazał wyhamowanie wszystkich okrętów, nie chciał bowiem oddalać się zbytnio od punktu skoku, dopóki sensory floty nie przeczeszą każdego zakątka tego systemu gwiezdnego w poszukiwaniu innych punktów skoku oraz potencjalnych, choć niesprecyzowanych zagrożeń.

— Nadal nic, poruczniku Iger?

— Nie, sir. Tylko te okręty, które dostrzegliśmy wcześniej. Gdyby mieli tutaj kiedyś wrota, które się zapadły, odkrylibyśmy jakieś szczątki pęt. Moim zdaniem ten system nigdy nie miał dostępu do hipernetu.

Geary wezwał najbardziej doświadczonych dowódców, by zapytać ich, co myślą o braku wrót w tym systemie. Żaden nie potrafił znaleźć racjonalnego wytłumaczenia.

Rione i Charban także nie wnieśli niczego nowego do sprawy.

Admirał Lagemann i jego koledzy z obozu jenieckiego powtarzali tylko w kółko, że Obcy są zdradziecką rasą, a to w żaden sposób nie mogło uspokoić Geary’ego.

W końcu w przypływie desperacji połączył się z cywilnymi ekspertami.

— Może nie potrafimy dostrzec rozwiązania — stwierdziła doktor Shwartz — ponieważ patrzymy na problem z perspektywy człowieka.

— Co pani przez to rozumie? — zapytał Geary.

— Opieramy się na przypuszczeniach. Sprawdźmy zatem, co wiemy na pewno. Czemu służą wrota hipernetowe?

— Bardzo szybkiemu przemieszczaniu się pomiędzy gwiazdami. — Tak mu powiedziano, gdy usłyszał o nich po raz pierwszy, i do tego służyły ludziom.

— Do czego jeszcze można ich użyć? Proszę się zastanowić, do czego mogą ich potrzebować Obcy.

— Nie potrafię wymyślić żadnego innego przeznaczenia wrót. Wiemy tylko tyle, że jeśli dojdzie do kolapsu, zamieniają się w… — Spojrzał na Desjani. — To broń. Wrota są bronią. Ostateczną linią obrony każdego systemu gwiezdnego.

— Linią obrony? — wtrąciła z niedowierzaniem Tania. — Czymś w rodzaju pola minowego?

— Największego, jakie człowiek może sobie wyobrazić. — Geary powiększył mapę Limbusa. — To Enigmowie wynaleźli wrota hipernetowe. I zanim je zbudowali, wiedzieli już, jak mogą być niebezpieczne. Dlatego nie wyposażyli w nie swoich najcenniejszych systemów. Za to umieścili wszędzie na swoim pograniczu.

Charban pokręcił z niedowierzaniem głową.

— Umyślnie stworzyli z nich swoje linie obrony? Mówi pan o czymś w rodzaju Wielkiego Muru z wrót hipernetowych? Toż to taktyka spalonej ziemi, tylko na niewyobrażalną skalę.

— Są zdolni do niszczenia własnych uszkodzonych okrętów — przypomniała mu Rione — i zabijania ich załóg, co wydało nam się wyjątkowo okrutne, ale dla nich jest to, jak widać, dopuszczalna taktyka.

— Minęliśmy tę linię — kontynuował tymczasem Geary — gdyż nie mieliśmy zamiaru atakować żadnego systemu. Chcieliśmy tylko przelecieć do kolejnych punktów skoku. To mogło być zaskoczeniem dla tamtejszych Enigmów.

Doktor Shwartz przysłuchiwała się tej rozmowie.

— Istnieje także prawdopodobieństwo, że sami Enigmowie zrezygnowali już ze stosowania tej broni. Bez względu na różnice, jakie nas dzielą, ta rasa musi mieć instynkt samozachowawczy, przynajmniej w odniesieniu do gatunku, nie poszczególnych osobników. W historii ludzkości także były przypadki, gdy konstruowano niezwykle potężne bronie, lecz ich nie używano, ponieważ nawet twórcy obawiali się niszczycielskiej mocy swoich dzieł. Wrota mogły pełnić rolę odstraszającą, bowiem zdobycie systemu, w którym się znajdowały, było praktycznie niemożliwe. Chodziło zatem o to, by ich nie użyć jako broni.

— Taki system zadziałałby tylko wtedy, gdyby strona atakująca miała pewność, że Enigmowie są zdolni do unicestwienia własnego systemu gwiezdnego, by zniszczyć siły najeźdźców — upierał się Charban.

— Ja mam pewność, że są do tego zdolni — zapewniła go Desjani.

Geary nie spuszczał wzroku z mapy systemu. Może pozostawiono tutaj jakąś ukrytą pułapkę na wrogów? Decyzja, czy flota pozostanie w pobliżu punktu skoku czy wleci głębiej w ten system, należała wyłącznie do niego. Nadal nie wiedział, jak wysoko rozwiniętą technologią dysponują Enigmowie, ale ich zamiłowanie do uderzania z ukrycia wystarczało, by podjęcie decyzji nie było łatwe. Jeśli chciał wykonać postawione przed nim zadanie poznania tej rasy, musiał wysłać okręty w pobliże tych planet.

Czy powinien podzielić flotę? Mógłby wysłać w głąb systemu wystarczająco silną formację, by poradziła sobie z tym tuzinem okrętów i innymi nieznanymi w tej chwili zagrożeniami, pozostawiając trzon swoich sił w pobliżu punktu skoku.

— Ile musi ich być, żeby wystarczyło? — zastanawiał się głośno.

Desjani najpierw zmarszczyła brwi, ale zaraz zrozumiała, o co mu chodzi.

— To będzie zależało od stopnia zagrożenia.

— A ponieważ nie jesteśmy w stanie go ocenić, rozważam podzielenie floty. Tylko czy taki podział będzie słuszną reakcją na nieznany rodzaj zagrożeń?

— Na pewno nie, jeśli podejdziemy do problemu w taki sposób, jak go przedstawiasz. — Wskazała ręką ekran wyświetlacza. — Gdyby w tym systemie były wrota, wysłanie całej floty w pobliże planet groziłoby unicestwieniem naszej floty. Tyle że tutaj nie ma żadnych wrót.

Mógłby stracić masę czasu, wymyślając coraz to nowe formacje, mając nadzieję, że doczeka się w końcu jakichś informacji. Problem w tym, że Enigmowie podążali tropem jego floty i dysponowali łącznością nadświetlną. Im dłużej będzie tu tkwił, tym więcej okrętów wroga zdąży przybyć na Limbusa.

— Poleci cała flota. Przeczucie mówi mi, że zagrożenia, jakie mogą się ujawnić w ciągu najbliższych kilku dni, byłyby niebezpieczne dla wydzielonego zespołu uderzeniowego, ale flota jako całość da sobie z nimi radę.

Desjani wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

— Dokąd lecimy, admirale? W kierunku najbliższej zamieszkanej planety?

— Nie. — Podświetlił sporą stację wybudowaną na księżycu jednego z gazowych olbrzymów krążącym w odległości dwóch godzin świetlnych od gwiazdy tego systemu. — Tam polecimy. To odizolowane miejsce i nie takie duże, więc nie powinno być tak mocno bronione jak powierzchnia planet. Jeśli się okaże, że systemy zakłócania wizji Enigmów działają nawet przy obserwacji z niskiego pułapu, będziemy mogli wysłać sondy bezzałogowe.

— Mogą je zniszczyć.

— Wtedy zbombardujemy wszystkie wykryte instalacje obronne, a potem poprosimy, żeby nasi komandosi zastukali do ich drzwi i wydobyli informacje w znacznie boleśniejszy sposób.

Desjani zgodziła się od razu, ale gdy Geary przeniósł wzrok na obserwatorów, zauważył, że Rione siedzi z kamienną twarzą, co ostatnio było coraz częstsze, Charban zaś kręci głową na samą myśl, że znowu dojdzie do użycia siły.

Wydał rozkaz zmiany kursu, tak by flota mogła polecieć w kierunku gazowego olbrzyma krążącego wokół gwiazdy, którą ochrzcił niedawno. Zadbał jednak o to, by nie przekroczono .1 świetlnej.

Księżyc, ku któremu zmierzali, znajdował się w odległości sześciu godzin świetlnych, co oznaczało, że dotarcie do niego zajmie im dwie i pół doby. Pierwszego dnia lotu nie wydarzyło się nic szczególnego, może prócz tego, że jednostki Obcych zajęły pozycje wyjściowe w odległości godziny świetlnej od floty Sojuszu. Było ich zbyt mało, by mogły zagrozić okrętom Geary’ego, ale sama ich obecność w tym miejscu budziła jego niepokój. Na półtorej doby przed dotarciem do celu Enigmowie zareagowali bardziej bezpośrednio na ruchy ludzi.

— Z bazy na księżycu wystartowała jakaś jednostka — zameldował wachtowy z manewrowego. — To nie okręt wojenny, tylko jeden z tych wielkich statków, które uważamy za frachtowce Obcych.

— Ewakuują personel — mruknęła Desjani.

Geary sprawdził odczyty.

— Przyspiesza bardzo powoli, zupełnie jak nasze jednostki handlowe. Czyżby ekonomia odgrywała u nich takie same znaczenie jak u nas?

— Nie inaczej. Jeśli zbyt szybko i długo przyspieszasz, cały zysk idzie w diabły. Nowe pędniki i ogniwa paliwowe sporo kosztują. — Jej palce zatańczyły na wyświetlaczu. — Poruczniku Casque, proszę sprawdzić moje obliczenia dotyczące możliwości przechwycenia tej jednostki.

Casque pracował równie szybko jak Desjani. Po chwili skinął głową.

— Otrzymałem identyczne wyniki jak pani, kapitanie. Możemy ją przechwycić.

— Prześlijcie wyliczenia na wyświetlacz admirała.

Geary przyjrzał się długim łukom wektorów przejęcia. Flota Sojuszu zagłębiała się w system po łagodnej krzywej. Frachtowiec Obcych leciał w kierunku gwiazdy prosto na jedną z zamieszkanych planet. Godzinę świetlną za flotą podążał tuzin okrętów wojennych, zupełnie jak wilcze stado tropiące ofiarę.

— Nasze jednostki musiałyby dopaść ten frachtowiec, zanim dogonią je okręty wojenne wroga. Jeśli Enigmowie ewakuowali wszystkich z bazy na księżycu, nie znajdziemy nikogo, z kim można by porozmawiać, o ile nie dogonimy tego statku. Wydzielę do tego zadania szybki zespół uderzeniowy, reszta floty pozostanie na kursie, by zbadać opuszczoną instalację Obcych.

— „Nieulękły” zgłasza się…

— Taniu, „Nieulękły” jest naszym okrętem flagowym. Musi zostać z głównymi siłami floty. — Szybko sprawdził ustawienie jednostek, ale tuż przed naciśnięciem klawisza komunikatora zawahał się. Szlag. Wolałbym, aby tą operacją dowodził Tulev, ale wysyłając go, powinienem dać mu cztery dywizjony liniowców, w tym „Znamienitego”, którym dowodzi Badaya mający nad nim starszeństwo.

To jednak nic strasznego. Badaya da sobie radę z wykonaniem takiego zadania. A skoro ma przejąć dowodzenie flotą, gdyby coś mi się stało, chyba powinienem sprawdzić naocznie, jak się sprawuje na stanowisku dowodzenia niezależnej flotylli.

— Kapitanie Badaya, obejmie pan dowodzenie zespołem uderzeniowym Alfa, którego zadaniem będzie dogonienie i przejęcie jednostki Obcych, która przed chwilą opuściła bazę księżycową. Chcę mieć ten statek w jednym kawałku, a wszystkich jego pasażerów całych i zdrowych. — Teraz musiał wybrać jednostki mające uczestniczyć w tej misji. Musi być ich wystarczająco wiele, by mogły w razie konieczności odeprzeć atak tych dwunastu okrętów wojennych przeciwnika i każdą inną formację, jaka może pojawić się niespodziewanie w otaczającej ich przestrzeni. W dodatku musi wybrać eskadry, które znajdują się teraz blisko siebie. — Pierwszy dywizjon okrętów liniowych, drugi dywizjon okrętów liniowych, szósty dywizjon okrętów liniowych, druga, piąta, ósma i dziewiąta eskadra lekkich krążowników oraz trzecia, czwarta, siódma, dziesiąta i czternasta eskadra niszczycieli, opuście natychmiast formację i uformujcie zespół uderzeniowy Alfa, przechodząc pod rozkazy kapitana Badayi.

Desjani siedziała z opuszczonymi ramionami, gapiąc się na wyświetlacze.

— Wysłałeś co drugi z pozostałych dywizjonów liniowców.

— Zespół uderzeniowy musi być wystarczająco duży, by mógł odeprzeć atak tych dwunastu jednostek wroga, gdyby chciały odbić frachtowiec, ale „Sprytnego” zostawiam przy sobie.

— Cha, cha. Jesteś mi winien jedno zadanie, admirale.

— Dopiszę je do listy.

Badaya nie marnował czasu. „Inspiracja”, „Wspaniały”, „Znakomity”, „Zajadły”, „Lewiatan”, „Smok”, „Nieugięty”, „Waleczny”, „Znamienity”, „Niesamowity” i „Niezwyciężony” opuściły szyk, otoczone eskortą lekkich krążowników i niszczycieli.

Rione pochyliła się do ucha Geary’ego, co było naprawdę wyjątkowym zachowaniem w ostatnich dniach.

— Badaya? — zapytała szeptem, nie kryjąc sceptycyzmu.

— On wie, co robi — odparł półgłosem Geary. — Ma też ze sobą Tuleva i Duellosa.

— Ty tu jesteś admirałem. Sugerowałabym jednak, aby ktoś inny spróbował nawiązał łączność z Obcymi. — Rione wróciła na swoje miejsce w tyle mostka.

Obrócił się, by spojrzeć na nią i Charbana.

— Znakomity pomysł. Enigmowie nie będą mieli żadnego problemu ze zorientowaniem się, że zespół uderzeniowy ściga ich frachtowiec, a reszta floty zmierza w kierunku opuszczonej bazy księżycowej. Byłbym wdzięczny, gdybyście przesłali Enigmom wiadomość, że mimo wielu prowokacji i aktów wrogości z ich strony nie zamierzamy skrzywdzić nikogo z załogi tego frachtowca, chyba że zostaniemy do tego zmuszeni w obronie własnej.

— Po raz kolejny — podpowiedziała mu szeptem Desjani, marszcząc brwi na widok danych z wyświetlacza. — To dziwne.

— Co jest dziwne? — zapytał Geary.

— Przyspieszenie tego frachtowca. Coś mi nie pasowało i teraz wiem już co. Okręty wojenne Obcych mają reaktory zdolne do osiągania mocy o rząd większej od naszych. Nie sądzę, by wyposażali w podobne napędy swoje jednostki handlowe, ale ten frachtowiec przyspiesza w tempie porównywalnym do naszych statków tego typu. Dlaczego Enigmowie, będący w stanie stworzyć reaktory o rząd wydajniejsze od naszych, nie montują na swoich frachtowcach silników o tyle samo sprawniejszych niż nasze cywilne?

Geary skupił się na przewidywanym wektorze obcej jednostki.

— To dobre pytanie. Ten statek nie ma znacząco lepszych osiągów. Może dowiemy się dlaczego, kiedy wejdziemy na jego pokład.

Prychnęła z pogardą.

— Nie wsiadaj na frachtowce, dopóki ich nie zdobędziesz.

Charban skończył pomagać Rione przy układaniu tekstu wiadomości i przystanął na moment obok fotela Geary’ego.

— Zastanawiam się nad jedną sprawą, admirale.

— Pan także?

— Okręty Obcych mogły zbombardować tę opuszczoną instalację w chwili, gdy została ewakuowana, ale tego nie zrobiły. Rodzi się pytanie: dlaczego? Skoro są przeczuleni na punkcie własnej prywatności, nie powinni nam pozwolić na zbadanie tej bazy.

Desjani po raz pierwszy spojrzała z szacunkiem na starego emisariusza Rady.

— To pułapka?

— Byłbym bardzo, ale to bardzo ostrożny, wysyłając tam siły desantowe, admirale — dodał Charban, a potem ukłonił się Desjani i wrócił na swoje miejsce.

Nie mieli wiele do roboty, mogli jedynie obserwować postępy zespołu uderzeniowego i czekać na reakcję wrogich okrętów. Minęło kilka godzin, podczas których flota Sojuszu zbliżała się coraz bardziej do bazy na księżycu gazowego giganta, frachtowiec leciał wciąż wolno w kierunku centrum systemu, zespół uderzeniowy oddalał się coraz bardziej od reszty floty, niezmiennie przyspieszając, a okręty Enigmów nadal trzymały się godzinę świetlną od głównego zgrupowania sił Sojuszu.

— Czy oni nie zamierzają reagować? — zapytał w końcu Geary. — Powinniśmy zobaczyć jakąś zmianę w ich zachowaniach, i to już dawno temu. A oni po prostu lecą za nami jakby nigdy nic.

— Czyżby czekali na rozkazy?

— A skąd mam to wiedzieć? Ale mając łączność nadświetlną, już dawno by je otrzymali, nawet gdyby ich dowództwo znajdowało się na najdalszej z planet.

Zespół uderzeniowy powinien dogonić frachtowiec za niespełna dwadzieścia godzin, na jakieś pięć przed tym, nim flota dotrze na orbitę księżyca. Geary nacisnął klawisz komunikatora.

— Do wszystkich jednostek. Proszę zadbać, by załogi mogły wypocząć i porządnie się najeść. — Wiedział, że będzie im cholernie trudno zasnąć, skoro sytuacja była tak napięta, mimo że od ewentualnej walki dzieliła ich jeszcze doba z hakiem. Gdyby obce okręty przyspieszyły teraz maksymalnie, dotarłyby do floty najprędzej za kilka godzin. Siedzenie i wyczekiwanie w napięciu to największy błąd, jaki mógł popełnić człowiek. Tracenie energii, niewyspanie i głodzenie się przez wiele godzin tylko po to, by obserwować nadlatujące okręty wroga, było całkowitym bezsensem.

— Idę coś zjeść i chyba złapię trochę snu — oświadczył, odwracając się do Desjani.

Skinęła głową.

— Zarządzę przejście na normalny system wacht i też się chwilę prześpię.

Mimo zapewnień Geary znów wyruszył na długi spacer korytarzami, aby jeszcze trochę się zmęczyć i zabić czas, rozmawiając z napotkanymi członkami załogi. A ci wydali mu się radośniejsi niż przedtem, gdyż czuli zbliżający się kontakt z wrogiem, i to mimo wyraźnego zawodu, jaki sprawił im fakt, że „Nieulękły” nie dowodzi zespołem uderzeniowym wysłanym za uciekającym frachtowcem.

Zjadł posiłek w jednej z ogólnych mes, rozmawiając z kolejnymi marynarzami o ich rodzinnych stronach. Większość pochodziła z Kosatki, co odzwierciedlało aktualną politykę admiralicji, która zakładała, że załogi składające się niemal wyłącznie z mieszkańców tych samych planet będą lepiej ze sobą współpracowały. Co ciekawe, Geary zauważył podczas tych pogawędek, że mówi o Kosatce, jakby też stamtąd pochodził. I wcale nie było mu z tego powodu głupio. Urodził się przecież na Glenlyonie, ale kult, jakim otaczali go dzisiaj mieszkańcy tej planety, o wiele większy niż w innych rejonach Sojuszu, sprawiał, że wydawała mu się ona równie obca jak choćby Limbus.

Zajrzał także na chwilę do komnat przodków, gdzie pomodlił się o to, by nie musiał tracić kolejnych ludzi w tych bezsensownych starciach. Potem, ku swemu wielkiemu zdziwieniu, przespał kilka bitych godzin, zanim po odwaleniu papierkowej roboty znowu pojawił się na mostku.

Desjani już siedziała na swoim fotelu.

— Sprawdzam postęp prac remontowych — poinformowała go. — Naprawiliśmy już niemal wszystko, co było naprawione, zanim ci cholernie Enigmowie narobili bałaganu.

— Kapitanie, do przejęcia wrogiego frachtowca pozostało trzydzieści minut — zameldował porucznik Casque.

— Doskona… — Desjani zamilkła, spoglądając na wyświetlacz.

Geary zrobił to samo, zaciskając mocno wargi, by nie zakląć.

— Wysadzili go — zameldował Casque, jakby nie wierzył w to, co widzi.

Na wyświetlaczu Geary’ego zamiast ikony oznaczającej jednostkę Enigmów widać było tylko rozprzestrzeniającą się chmurę niewielkich odłamków. Wydarzenie to miało miejsce dwie godziny temu, ale dopiero teraz mogli je zaobserwować.

— Jakim cudem reaktor frachtowca mógł wybuchnąć z taką mocą?

— Przeprowadzić analizy — poleciła wachtowym Desjani. — Przodkowie, chrońcie nas — dodała, kierując te słowa do Geary’ego. — Skoro są gotowi wysadzić statek pełen swoich uciekających z tej bazy, pomyśl, do czego mogą się posunąć w stosunku do nas, bylebyśmy tylko nie poznali ich tajemnic. — Sam się nad tym zastanawiam — odparł, nie dziwiąc się zupełnie, gdy usłyszał dzwonki alarmów. Z instalacji obronnych w pobliżu bazy odpalono głowice kinetyczne, które wymierzono nie w nadlatującą flotę, lecz w zabudowania będące jej celem. W tym momencie Geary’ego dzieliło od nich pół godziny świetlnej, czyli przy obecnej prędkości przelotowej około sześciu godzin. Dosłownie w tej samej chwili dotarł do nich obraz z powierzchni księżyca, na którym widać było potężną eksplozję unicestwiającą bazę.

— Dokonali samozniszczenia swoich instalacji, a potem posłali głowice kinetyczne, by nawet ślad po nich nie pozostał.

— Charban miał rację, mówiąc, że nie zaryzykują wpuszczenia nas do swoich obiektów, w których moglibyśmy się czegoś o nich dowiedzieć. I co teraz zrobimy? — zapytała Desjani. — Polecimy w kierunku którejś z zamieszkanych planet?

— Nie róbcie tego, proszę — odezwała się niespodziewanie Rione. Nikt z obecnych nie zauważył, kiedy ona i Charban wrócili na mostek. — Boję się nawet pomyśleć, co zrobią, gdy znajdziemy się w pobliżu zamieszkanej przez nich planety.

— Przecież oni nie… — zaczęła Desjani, ale zaraz przymknęła oczy. — Chociaż może są do tego zdolni.

— Co pan o tym sądzi, generale Charban? — zapytał Geary.

— Zgadzam się z opinią mojej koleżanki, admirale.

— Teoretycznie nie musimy czuć się winni, że Enigmowie popełniają masowe samobójstwa — burczała Desjani. — Ale nie, nie zamierzam wykłócać się o to z żywym światłem gwiazd, gdy przed nim stanę. Co jednak możemy zrobić? Zaszachowali nas. Albo załatwią siebie i nas, wysadzając wrota hipernetowe, albo popełnią samobójstwo, jeśli zobaczą, że nie zdołają nas powstrzymać przed zdobyciem wiedzy o nich. Skoro mam wybór, wolę to drugie rozwiązanie, aczkolwiek w obu przypadkach niczego się nie dowiemy.

Geary zrobił długi wydech, rozważając sytuację.

— Dobrze. Lećmy dalej w kierunku tej bazy. Może w jej ruinach znajdziemy coś, co przetrwało procedurę samozniszczenia i bombardowania.

Jakiś czas później odebrał wiadomość od zespołu uderzeniowego. Kapitan Badaya wyglądał na bardzo niezadowolonego.

— Kontynuujemy lot w kierunku tej chmury szczątków, admirale. Sprawdzimy, czy nie zostało tam coś interesującego, a potem wracamy do floty.


* * *

Ruiny bazy zostały tak rozdrobnione, że zdołali jedynie ustalić, z jakich materiałów była zbudowana. Carabali sprzeciwiła się wysłaniu na powierzchnię księżyca swoich ludzi, tłumacząc to możliwością istnienia kolejnych pułapek, które po pojawieniu się ludzi mogłyby doprowadzić do kolejnych zniszczeń i strat. Niestety bezzałogowe sondy nie odkryły niczego ciekawego, z powodu zniszczeń nie można było określić nawet rozkładu i wielkości pomieszczeń.

Kapitan Smythe ocenił ruiny z perspektywy inżyniera.

— Oni już na etapie planowania muszą myśleć o ewentualnym wysadzaniu swoich konstrukcji. Nie da się zniszczyć zabudowań w tym stopniu, podkładając pod nie kilka ładunków. Do spowodowania tak ogromnych zniszczeń trzeba ogromnej ilości materiałów wybuchowych, w dodatku rozmieszczonych z niezwykłą starannością. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ta baza miała wbudowany system samozniszczenia.

— Czy to nie jest zbyt niebezpieczne? — zapytał Geary.

— Mówi to człowiek latający okrętem wojennym, na którego pokładzie znajduje się mnóstwo broni, niebezpiecznej elektroniki, niestabilnych ogniw paliwowych i jeszcze reaktor mogący roznieść tę łupinkę w drobny mak. Do tego przemierzający przestrzeń kosmiczną, najbardziej nieprzyjazne środowisko, jakie zna ludzkość. Skoro zdołaliśmy przywyknąć do tego wszystkiego, admirale, oni pewnie nie mają problemów z przebywaniem w murach naszpikowanych materiałami wybuchowymi. — Smythe poweselał. — Enigmowie muszą znać recepturę niezwykle stabilnej mieszaniny, którą można zdetonować tylko w jeden ściśle określony sposób. Z najwyższą przyjemnością przyjrzałbym się analizom jej składu.

— Dam panu znać, jeśli ją znajdziemy. Uważa pan, że ich miasta mogą być zbudowane na podobnej zasadzie?

— To całkiem możliwe. Aczkolwiek wystarczy umieścić w odpowiednich odstępach kilka głowic nuklearnych i osiągniemy identyczny efekt.

Zespół uderzeniowy dotarł na skraj wciąż rozrastającego się obłoku szczątków frachtowca i zwolnił, by przeprowadzić dokładne badania jego składu. Gdy Geary zobaczył w końcu przekaz z tego miejsca, Badaya wydawał się o wiele bardziej zadowolony, niż powinien, zważywszy na to, jakim fiaskiem zakończył się jego pościg za obcą jednostką. Niemniej pierwsze słowa kapitana wyjaśniły przyczynę tej odmiany.

— Admirale, Obcym nie udało się zniszczyć wszystkiego. „Smok” znalazł w przestrzeni rozczłonkowane ciało. Teraz już wiemy, jak oni wyglądają. Muszę oddać sprawiedliwość komandor Bradamont i zameldować, że to ona wpadła pierwsza na myśl, iż Obcy mogą używać czegoś w rodzaju niewidzialnych kombinezonów. Tak długo krążyła wokół szczątków, wypatrując wśród nich zimnych elementów, aż znalazła coś, co wygląda na niemal połowę ciała, które coś musiało osłonić, przynajmniej częściowo, gdy doszło do eksplozji frachtowca.

Obok Badayi pojawiło się drugie okno. Geary drgnął nerwowo, ale nie z powodu ohydy wyglądu Obcego, tylko z powodu stanu, w jakim znajdowało się ciało. Natychmiastowa dekompresja po eksplozji frachtowca dodała bowiem swoje. Nadal jednak dało się dostrzec fragmenty grubej skóry, a w kilku miejscach coś, co przypominało cienkie łuski. Ze zmiażdżonej czaszki wystawały wąskie ryjkowate usta. Enigmowie za życia musieli być wysokimi chudymi istotami, tak smukłymi, przynajmniej z ludzkiej perspektywy, jakby ich ktoś rozciągnął wzdłuż.

— Proszę zadbać o to, by nasi medycy i cywilni eksperci mogli zobaczyć te szczątki — polecił wachtowemu z komunikacyjnego, potem połączył się z głównym lekarzem floty. — Zakładam, że zechce pan przyjrzeć się bliżej temu Obcemu — zagaił. — Gdzie ma go dostarczyć wahadłowiec ze „Smoka”?

— Na „Tsunami”, jeśli to możliwe. Mają tam doskonałego chirurga, który posiada sporą wiedzę na temat przeprowadzania autopsji. Tam też znajdują się nasi, hm, eksperci od obcych cywilizacji. Kiedy będziemy mogli obejrzeć te zwłoki?

— Przesyłamy wam skany, ale samo ciało będziecie mogli zobaczyć dopiero za dobę, gdy powróci zespół uderzeniowy. — Przełączył się, tym razem na znacznie odleglejszego „Znamienitego”. — Kapitanie Badaya, gratuluję panu i komandor Bradamont. Świetna robota. Natychmiast po powrocie proszę przekazać zwłoki Obcego na pokład „Tsunami”.

W końcu coś znaleźli. Przodkowie odpowiedzieli, przynajmniej częściowo, na jego modlitwy.


* * *

Geary przebywał w swojej kajucie, gdy Badaya połączył się z nim po raz kolejny, już po powrocie zespołu uderzeniowego i po tym, jak podległe mu okręty zajęły dawne pozycje w szyku floty.

— Przykro mi, admirale, że nie zdołaliśmy przejąć tego frachtowca, ale akcja i tak się opłaciła; zdobyliśmy fragmenty ciała. Ci Enigmowie są paskudni jak jasna cholera.

— Trudno powiedzieć, to ciało jest zmasakrowane — odparł Geary.

— Też prawda. Nie mieliśmy większych problemów, o których powinienem wspominać w raporcie, ale byłbym wdzięczny, gdyby odbył pan poważną rozmowę z dowódcą „Niezwyciężonego”.

— Co znowu zmalował?

— Kapitan Vente nie przyjął dobrze tego, że to mnie powierzył pan dowodzenie jego dywizjonem. Podważa mój autorytet, twierdząc, że skoro jestem młodszy, dowodzenie powinno przypaść jemu. Podczas tej misji uchylał się od wykonywania rozkazów, aby okazać niezadowolenie, że to nie on jest głównodowodzącym zespołu uderzeniowego.

Ciekawa sprawa.

— Ale nie zrobił niczego, za co należałaby mu się oficjalna nagana? — Gdyby do tego doszło, miałby idealny powód do odebrania mu dowodzenia.

— Niestety nie — odparł Badaya, krzywiąc się z odrazą. — Vente uważa, że należą mu się już admiralskie insygnia, ale jest na tyle wyrobiony politycznie, że nie pcha się przed szereg. Wypatruje za to okazji wykazania się umiejętnościami przy wykonywaniu jakiegoś zadania, które mogłyby być podstawą do spodziewanego awansu, gdy wrócimy.

— Ktoś powinien mu w końcu powiedzieć, że promocje już się skończyły.

— Ha! A w każdym razie dla takich ludzi jak on. Zgodzi się pan z moją opinią, admirale? Proszę mi wierzyć, swego czasu miałem do czynienia z ludźmi pokroju Ventego. Oni święcie wierzą, że dzięki układom zajdą dalej niż inni.

Geary, rad nierad, musiał porozmawiać z dowódcą „Niezwyciężonego”. Ponure oblicze Ventego pojawiło się przed nim po dwudziestu minutach, które wystarczyły, by poirytować wzywającego, ale zarazem nie mogły być podstawą oskarżenia o celowe spóźnienie i lekceważenie przełożonego.

— Wezwałem pana, kapitanie, by oznajmić kategorycznie, że w tej flocie starszeństwo nie oznacza automatycznie zwierzchności nad innymi oficerami. Kapitan Badaya wykonał z powodzeniem serię powierzonych mu zadań i dlatego dowodzi dywizjonem już od dłuższego czasu. Ani myślę pozbawiać go dowodzenia.

Vente posmutniał jeszcze bardziej.

— To jest sprzeczne z regulaminem.

— Nie, nie jest, chyba że zacytuje mi pan odpowiedni paragraf, tutaj i teraz. Wyrażę się jasno: cenię sobie lata służby i honor podległych mi oficerów i nie pozwolę, by traktowano któregoś z nich w uwłaczający sposób.

— Admirał Chelak…

— On nie dowodzi tą flotą. Czy wyraziłem się wystarczająco jasno, kapitanie Vente?

— Tak, admirale.

Gdy Vente zniknął, Geary zapisał w systemie, że ma być częściej i szczegółowiej informowany o statusie „Niezwyciężonego”. Dajcie mi powód, a natychmiast odbiorę temu człowiekowi dowodzenie. Cokolwiek, co może usprawiedliwić taką decyzję. I oby jak najszybciej.


* * *

Przedstawiciele pionu medycznego floty rozglądali się z nieskrywaną ciekawością po wirtualnej sali odpraw. W minionych dekadach ograniczono w znacznym stopniu ich uczestnictwo w podobnych spotkaniach, jako że dawne odprawy przekształcono w polityczne przepychanki mające na celu wybór nowego dowódcy albo ustalenie za pomocą głosowania kolejnych działań na polu walki. Gdy wybudzano Geary’ego ze snu hibernacyjnego, zapraszanie na odprawy kogoś spoza kręgu dowódców należało już do rzadkości. Nowy admirał zdołał jednak wprowadzić surowszą dyscyplinę i zakończył burzliwe awantury, na które lekarze chyba liczyli, sądząc po mocno zawiedzionych minach.

Chirurg, któremu zlecono przeprowadzenie autopsji Obcego, prowadził teraz wykład, otoczywszy się zdjęciami, jakie przyprawiłyby o mdłości każdego — może z wyjątkiem lekarzy albo rzeźników — nawet gdyby nie były trójwymiarowe i nie sprawiały wrażenia, że nad stołem konferencyjnym unoszą się prawdziwe organy oraz części ciała.

— Nie wiemy, jakim cudem okaz ten zdołał przetrwać w tak dobrym stanie, ale symulacje powstania tego typu obrażeń zdają się sugerować, iż w momencie eksplozji mógł przebywać poza pokładem frachtowca. Powtórne analizy nagrań z momentów poprzedzających samozniszczenie tej jednostki pozwoliły nam odkryć, że kilkanaście sekund przed wybuchem doszło do odpalenia obiektu wyposażonego w kamuflaż typu stealth.

— Kapsuła ratunkowa? — zapytał zaskoczony Duellos.

— To bardzo prawdopodobne. Odległość i pancerz obiektu zdołały osłonić pasażera, aczkolwiek tylko częściowo. — Chirurg wskazał na kilka organów. — Szyja tej istoty zachowała się na tyle dobrze, że zdołaliśmy ustalić, iż miała ona podwójny układ oddechowy. Uważamy, że te fałdy skórne zaciskały się, zamykając dostęp do wielokomorowych płuc, po czym funkcje dostarczania organizmowi tlenu przejmowały te organy. Są tak delikatne, że niewiele z nich zostało po dekompresji, niemniej przypuszczamy, że pełniły tę samą funkcję co skrzela.

— Zatem są to istoty wodno-lądowe, nie ma co do tego dwóch zdań! — wykrzyknął doktor Setin zachwycony, że jego zespół wcześniej zdołał dojść do tego samego wniosku.

— Najprawdopodobniej — przyznał chirurg. — Z oczu nie zostało niemal nic, więc nie będziemy w stanie określić, jakie jest pasmo widzenia tych istot. Doliczyliśmy się sześciu wypustek, niestety stan okazu nie pozwala określić, ile służyło jako kończyny. Najprawdopodobniej uda nam się odkryć funkcje większości ocalałych organów wewnętrznych, z tym że nie ma ich zbyt wiele. Już teraz mogę stwierdzić z całkowitą pewnością, że mamy do czynienia z istotą opartą na węglu, która oddychała tlenem. Mózg tego osobnika został poważnie uszkodzony. Potrafimy określić jego rozmiary, lecz rozpoznanie obszarów odpowiedzialnych za różne funkcje będzie niemożliwe. Na razie mogę tylko powiedzieć, że na pewno nie był zbudowany symetrycznie. Spotkaliśmy się z czymś takim u niektórych prymitywnych zwierząt występujących na skolonizowanych planetach, a transponując tę anomalię anatomiczną na wyższe formy życia, można u nich podejrzewać brak podziału na lewo — i praworęczność.

— Może pan określić, czym żywią się te istoty? — zapytał któryś z oficerów.

— Niestety nie. Brakuje niemal całego układu trawiennego, zostały dosłownie strzępki niektórych organów. Równie dobrze możemy mieć do czynienia z istotą roślinożerną, jak i z drapieżnikiem albo nawet wszystkożercą.

— Czy ta istota miała zwykłe paznokcie czy raczej szpony? — zapytała doktor Shwartz.

— Jeden z palców był niemal nietknięty, więc ustaliliśmy ponad wszelką wątpliwość, że kończył się twardą strukturą, czymś w rodzaju stożkowatego paznokcia.

— Czymś takim można zabijać ofiary albo drążyć owoce — mruknęła zawiedziona Shwartz.

Komandor Lomand, dowódca „Tytana”, przysłuchiwał się uważnie tej wymianie zdań, a w tym momencie uniósł dłoń, aby zwrócić na siebie uwagę.

— Wspomniał pan o skrzelach, sir. Jest pan pewien, że ta istota mogła oddychać pod wodą?

Chirurg skinął głową.

— Tak.

— Mieliśmy okazję widzieć kilka ich miast — wtrącił doktor Setin. — Zawsze były umiejscowione na linii brzegowej, nie w wodzie ani na lądzie, ale pomiędzy nimi. Woda to niesamowita substancja, jak zapewne wiecie. Bardzo przydatna. Tlen jest znakomitym źródłem paliwa dla organizmów żywych, więc nie dziwota, że natykamy się na inną rasę, która nim oddycha. A węgiel to niesłychanie elastyczne tworzywo. Większość zaawansowanych form życia, na jakie się do tej pory natknęliśmy, była oparta na węglu i oddychała tlenem.

Komandor Lomand wykonał kilka szybkich obliczeń, a potem gwizdnął z satysfakcją.

— Sprawdziłem kilka równań, admirale, a potem dałem je inżynierom z „Tytana”, by przeanalizowali je i powiedzieli, co o tym wszystkim myślą. Zauważyliśmy już, że okręty Obcych przyspieszają znacznie szybciej i są o wiele zwrotniejsze od naszych jednostek. Gdyby przyjąć założenie, że zostały wypełnione wodą, otrzymalibyśmy logiczne wyjaśnienie, dlaczego ich załogi mogą wytrzymać takie przeciążenia. Woda jest znakomitym uzupełnieniem dla amortyzatorów inercyjnych.

— Wystarczająco dobrym, aby wyjaśnić zdolność do tak skomplikowanych manewrów, jakie mieliśmy okazję obserwować? — zapytał komandor Neeson.

— Owszem, gdyby zostały wyposażone w mocniejsze reaktory niż te, które mają nasze jednostki podobnych rozmiarów.

— Tego niestety nie jesteśmy w stanie ustalić — wtrącił Badaya.

— Właśnie że możemy to zrobić — poprawił go Lomand. — Siła eksplozji po przesterowaniu rdzeni jest o wiele potężniejsza niż w przypadku okrętów zbudowanych przez człowieka. To mogłoby oznaczać o wiele większą wydajność albo używanie o wiele większych reaktorów niż montowane na naszych jednostkach.

Teraz do rozmowy włączył się Smythe, a zrobił to na tyle oględnie, by przy okazji nie zawstydzić jednego ze swoich podwładnych.

— Jak na razie nie udało nam się zanotować zwiększonej emisji promieniowania sugerującej używanie przez Obcych większych reaktorów.

— Nie, sir. Niemniej gdyby jednostki te były wypełnione wodą, zyskiwałyby dodatkową osłonę przed promieniowaniem wydostającym się z rdzeni. Woda nie tylko chroniłaby dodatkowo załogę, ale też uniemożliwiałaby nam poprawną ocenę poziomu emisji promieniowania.

Kapitan Smythe naradził się z kimś z pokładu „Tarniki”, potem skinął głową.

— Mam potwierdzenie prawidłowości obliczeń komandora Lomanda. Siła eksplozji po przesterowaniu rdzeni sugeruje istnienie reaktorów o rząd wydajniejszych od naszych, przy jednoczesnym zachowaniu wymiarów pozwalających na instalowanie ich w kadłubach tak małych jednostek.

— Woda jest znacznie cięższa niż powietrze — zaprotestował Tulev. — Czy to nie miałoby negatywnego wpływu na manewrowność?

— Tylko przy dużych rozmiarach. Ilość wody potrzebnej do wypełnienia kadłuba wzrosłaby też niebotycznie, gdyby był on bardziej wypukły.

— Dlatego nie mają pancerników — zauważyła Desjani. — Tak, to powód, dla którego nie budują jednostek większych niż nasze krążowniki.

Neeson czytał coś z zafrasowaną miną.

— Nawet przy płaszczu wodnym tak wielkie reaktory musiałyby mieć niekorzystny wpływ na zdrowie załogi, zwłaszcza w dłuższej perspektywie czasowej.

— Może oni nie są aż tak czuli na promieniowanie — zasugerował Smythe, zerkając na chirurga, ale ten tylko pokręcił głową, dając znak, że nie jest w stanie odpowiedzieć.

— Już prędzej nie dbają o zdrowie własnych załóg — oświadczył kapitan Vitali, na co doktor Setin zareagował z przesadną dyplomacją.

— Widzieliśmy wiele dowodów na to, że Enigmowie chętnie poświęcają jednostki dla dobra ogółu. Admirał Geary poprosił mój zespół o ocenę, co może się stać, jeśli flota dotrze w pobliże kolejnych instalacji Obcych albo zamieszkanej przez nich planety, by dowiedzieć się więcej o ich rasie. Zasugerowaliśmy, że może dojść do aktów masowej zagłady zainicjowanych przez Enigmów, by nie dać nam szans na poznanie ich tajemnic.

— Co by jednak zrobili, gdyby wiedzieli, że posiadamy to ciało? — zapytał Duellos. — Czy nie doszliby do wniosku, że popełnianie masowych samobójstw jest w tej sytuacji bez sensu?

— Tego nie wiem. To zależy od powodów, które zmuszają ich do tak obsesyjnego zachowywania tajemnicy. Jeśli mamy do czynienia z naprawdę głęboko zakorzenionym przekonaniem, ujawnienie tego faktu mogłoby doprowadzić do jeszcze bardziej niewyobrażalnych aktów przemocy. Moja ocena bazuje rzecz jasna na ludzkiej i zwierzęcej psychologii, ale żadną inną wiedzą na razie nie dysponujemy.

— Oni są szaleni — stwierdził Badaya, co wielu oficerów skwitowało skinieniem głowy.

— Oni są inni — poprawiła go doktor Shwartz. — Być może to obsesyjne ukrywanie tożsamości leży w ich naturze. Nie kwestionują tego i nie starają się odrzucić, ponieważ tak nakazuje odwieczna tradycja. Zastanówcie się, jak postrzegaliby nas przez pryzmat naszych obsesji seksualnych.

Generał Carabali prychnęła z odrazą.

— Ludzie potrafią od czasu do czasu zrobić coś bez myślenia o seksie. Chociaż wiem, że mówię tylko w imieniu samic naszego gatunku.

— Ja kiedyś nie myślałem o seksie przez całe pięć sekund — zaprotestował Duellos. — Aczkolwiek muszę przyznać, że zwątpiłem wtedy w swoją męskość. Moim zdaniem problem polega na tym, że to, co zmusza Enigmów do ukrywania tożsamości, jest w nich tak głęboko zakorzenione, iż nie cofną się nawet przed złożeniem życia w ofierze. Ani przed zabijaniem. To pewnik bez względu na to, co jeszcze wymyślimy.

— Skoro mówimy o motywacjach — odezwała się Jane Geary — czy ktoś już wie, dlaczego ten Obcy uciekał ze swojego frachtowca?

Na dłuższą chwilę zapanowała cisza, potem Shwartz wskazała głową doktora Setina.

— Być może ten osobnik był szaleńcem, rzecz jasna w rozumieniu Enigmów. Ono, ona albo on… nie zamierzał ginąć tylko dlatego, żebyśmy się nie dowiedzieli, jak wygląda ich rasa.

— A może to zwykły tchórz? — Badaya się roześmiał. — Jedyny Obcy, który nie chciał zginąć za beznadziejną sprawę, zostałby według standardów swojej rasy okrzyknięty zwykłym tchórzem.

— Bez wątpienia — mruknął Setin.

Geary przyjrzał się twarzom zebranych i zauważył, że wszyscy oczekują od niego ogłoszenia ostatecznej decyzji.

— Nie widzę większego sensu w dalszym badaniu Enigmów zamieszkujących ten system. Mogą mieć problemy ze zniszczeniem swoich największych miast, ale jak widać na przykładzie bazy księżycowej, potrafią się przykładać do takiej roboty. Dowiedzieliśmy się wystarczająco wiele i raczej niczego więcej tutaj nie znajdziemy. Jeśli nasze dotychczasowe spekulacje się potwierdzą, priorytetem byłoby uzyskanie informacji na temat ich systemu nadświetlnej komunikacji, ale szanse na powodzenie tej operacji wydają mi się mikroskopijne nawet w skali kwantowej. Dlatego wydam rozkaz wykonania kilku następnych skoków, by sprawdzić jak najwięcej systemów zamieszkanych przez Enigmów, zanim wrócimy do przestrzeni Sojuszu. Od tej pory naszym najważniejszym celem będzie ocena ich liczebności i siły, aczkolwiek nie zabronię naszym emisariuszom wysyłania dalszych, beznadziejnych moim zdaniem, próśb o nawiązanie kontaktu. — Odczekał chwilę, by sprawdzić, czy będą jakieś pytania albo komentarze, a gdy nie usłyszał żadnych, dodał jeszcze: — Dziękuję wszystkim. Wkrótce roześlę kolejne rozkazy.

Gdy większość oficerów zniknęła, na sali pozostał doktor Setin i szepcząca mu coś wściekle do ucha Shwartz.

— Admirale, jest jeszcze sprawa, którą chciałbym z panem omówić — oznajmił naukowiec. — Może jedna osoba pozostawiona tutaj po odlocie floty mogłaby dowiedzieć się więcej…

— Nie.

— Chodzi o ochotnika. Taka okazja…

— Nie pozwolę na to, doktorze. Przykro mi. Z tego, co wiemy od Syndyków, Enigmowie pojmali wielu ludzi. Mogą nie widzieć potrzeby utrzymywania pana przy życiu.

Setin nie ruszył się z miejsca, milczał niezdecydowany, dopóki Shwartz znowu mu czegoś nie powiedziała.

— Tak, wiem — przytaknął. — Może się też zdarzyć, admirale, że trafimy podczas tej podróży na jeszcze jedną inteligentną rasę.

— To byłaby miła odmiana, doktorze — stwierdził Geary. Zwłaszcza gdyby ta rasa okazała się mniej szalona w rozumieniu człowieka.


* * *

Flota wykonała skok w kierunku odległej gwiazdy, świeżo ochrzczonej mianem Tartar po tym, jak Desjani odkryła z niemałym żalem, że w przestrzeni Światów Syndykatu znajduje się już Czyściec. Ale gdzież by indziej mógł się znajdować system o tak dźwięcznej nazwie? Tartar przypominał pod każdym względem Limbusa i tylko jedno niepokoiło Geary’ego: tym razem flocie towarzyszyła znacznie liczniejsza eskorta, złożona z trzydziestu pięciu obcych jednostek. Tutaj także nie było wrót hipernetowych, dlatego uległ błaganiom doktora Setina i pozostał tam na tyle długo, by naukowcy mogli wysłać kilka sond i po raz ostatni spróbowali, beznadziejnych jego zdaniem, prób nawiązania kontaktu.

Żadna z tych metod, zgodnie z jego oczekiwaniami, nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Po kilku dniach bezczynności, gdy pracował nad kolejnym pakietem rozkazów, odebrał pilne połączenie.

— Sir? — Porucznikowi Igerowi przez moment brakowało tchu. — Admirale, znaleźliśmy ludzi.

Загрузка...