Z Tartaru flota wykonała skok na Hades tylko po to, by trafić tam na wrota hipernetowe. Geary, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie oznacza zbliżania się do przeciwległych rubieży Enigmów, obrał kurs na Zatracenie. Tam odkrył niewielką kolonię Obcych i kolejne wrota. Z tego samego punktu skoku mógł dotrzeć do Gehenny, systemu leżącego mniej więcej w tej samej odległości od Hadesu. Tutaj pomimo sporej populacji Enigmów nie było połączeń hipernetowych.
— Czyżbyśmy cofnęli się w głąb terytorium Obcych? — zastanawiała się Desjani, gdy następny skok, na Inferno, zaprowadził ich do równie starego i pozbawionego wrót systemu.
Podobnie jak poprzednio, po każdym skoku za flotą pojawiały się kolejne okręty wojenne Enigmów. Po opuszczeniu Inferna flotylla ta liczyła już ponad sześćdziesiąt jednostek.
Dwa kolejne systemy, w obu wrota. Flota wykonała ryzykowny przelot do innego punktu skoku i znowu trafiła na system podpięty do hipernetu.
— Po co lecieć dalej? — zapytał retorycznie Armus.
Geary wskazał ręką na holograficzną mapę tego sektora Galaktyki.
— Zbliżamy się już do miejsca, w którym zawrócimy. Przeskakujemy za każdym razem trzy albo cztery systemy gwiezdne. Dzięki temu zyskaliśmy już jakie takie pojęcie o liczebności i sile Enigmów. Nadal jednak nie podjęli rozmów z nami i nie potrafimy dowiedzieć się niczego na ich temat, nie doprowadzając do masowych samobójstw.
— Sądząc z tonu pańskiej wypowiedzi, uważa pan, że to coś złego — burknął kapitan Vitali, a niemal wszyscy pozostali poparli go, kiwając głowami albo mrucząc z aprobatą. Gniew powodowany stratą przyjaciół w niedawnych starciach potęgowały plotki o stanie ludzi przetrzymywanych przez Enigmów.
— Nasza misja nie polega na zabijaniu Obcych, aczkolwiek wykończyliśmy, jak do tej pory, całkiem sporą ich liczbę. — Geary wskazał samotną gwiazdę. — To jest nasz następny cel. Skok będzie naprawdę długi. Sprawdzimy, co tam jest, i rozpoczniemy odwrót, ale nie po swoich śladach, tylko inną drogą, aby nie wpaść na te okręty, które lecą za nami. Może gdy im pokażemy, że potrafimy przemierzać ich przestrzeń, nie powodując zniszczeń i nie naruszając ich fanatycznego przywiązania do prywatności, zechcą zrewidować swoje podejście do rozmów i zaakceptują nienaruszalność naszych granic.
Doktor Shwartz aż sapnęła z irytacji.
— Granica. Dlaczego oni nie reagują na nasze propozycje w tej sprawie? Podczas rozmów toczonych na Midway mówili wyraźnie, że ten system i pozostałe gwiazdy należą do nich, a my nie mamy prawa tam przebywać. Dlaczego więc nie chcą zasiąść do negocjacji, które zagwarantują im aktualny stan posiadania?
— Zauważyłem tę niespójność — poparł ją Duellos. — Ale to tylko jedna z wielu, jakie ich dotyczą.
Charban tymczasem spojrzał na ekspertkę w taki sposób, jakby mu coś uświadomiła. Otworzył usta, jak gdyby chciał coś dodać, ale zaraz je zamknął jak ktoś, kto nagle głęboko się zamyśla.
— Gdybym miał się dowiedzieć tylko jednej rzeczy o nich — wtrącił Badaya — chciałbym poznać, czym się kierują przy rozmieszczaniu wrót hipernetowych. Teorię, że wrota stanowią ostateczną linię obrony mogącą unicestwić najeźdźców, zdawały się potwierdzać pierwsze z odwiedzanych systemów, ale dlaczego spotykamy je także w głębi ich terytoriów? I dlaczego ciągle na nie trafiamy, mimo iż omijamy tyle gwiazd?
Odpowiedział mu komandor Neeson.
— Chyba znam wytłumaczenie tego fenomenu. — Wskazał palcem na wyświetlacz. — Jeśli spojrzymy na problem z trójwymiarowej perspektywy, nanosząc na tę mapę trasę naszego przelotu, słowa kapitana Badayi nabiorą sensu. Rozmieszczenie wrót wygląda na przypadkowe. Ale tu nie chodzi tylko o wrota. Systemy w nie wyposażone mają także o wiele bardziej rozbudowane struktury obrony. Dlatego spróbowałem przeanalizować dane pod zupełnie innym kątem. — Trójwymiarową mapę zastąpiła dwuwymiarowa grafika. — Pozioma oś wyznacza odległość od granic przestrzeni Obcych, pionowa liczbę instalacji obronnych, które widzieliśmy. W pierwszym z odwiedzanych systemów było ich wiele, zgodnie z naszymi przewidywaniami. To ich granica z ludzkością… — Neeson wskazał szczytową fazę wykresu przy samej osi. — Potem ich liczba malała, także zgodnie z naszymi przewidywaniami. Enigmów nie stać na fortyfikowanie wszystkich systemów, więc skupiają wysiłki na zabezpieczeniu granic. — Komandor wskazał kolejny szczyt na wykresie. — Tutaj jednak trafiliśmy na dwa kolejne systemy z rozbudowanym systemem obrony. Sąsiadowały ze sobą, jeśli można tak powiedzieć w wypadku połączeń nadprzestrzennych. Potem mamy kilka systemów bez dostępu do hipernetu i znowu docieramy do wyposażonych we wrota. Proszę zwrócić uwagę, że te dwa także są ze sobą połączone studnią grawitacyjną.
Tulev pierwszy skomentował jego wywód:
— Linie obrony? Jeśli tak, to nadal nie dostrzegam sensu w ich rozmieszczeniu. Po co im fortyfikacje tak daleko od granic?
— Daleko od granic z nami — poprawił go Neeson. — Traktujemy problem, jakby Enigmowie byli jednością. Odwróćmy problem, załóżmy, że patrzymy teraz na naszą, czyli zajętą przez ludzkość przestrzeń. Jak zinterpretowalibyśmy fortyfikacje stojące naprzeciw siebie? Jak zwiadowcy Enigmów mogliby zinterpretować granicę pomiędzy Sojuszem a Światami Syndykatu?
— Oni także są podzieleni! — Geary o mały włos pacnąłby się dłonią w czoło.
— Wewnętrzna granica — Tulev także przyjął to wytłumaczenie — oddzielająca ich od innych przedstawicieli tej samej rasy. Enigmowie są podzieleni jak my. A nawet bardziej niż my, sądząc po liczbie tych linii obrony.
— Dlaczego w ogóle przyjęliśmy założenie, że muszą stanowić monolit? — zapytała generał Carabali. — Dopiero kiedy o tym wspomniano, zdałam sobie sprawę, że ja także tak o nich dotąd myślałam.
— Pewnie dlatego, że tak mało o nich wiemy — stwierdził Neeson. — Musimy wypełnić jeszcze wiele białych plam, i to naprawdę dużych. Na razie opieramy się w większości na przypuszczeniach. Założenie, że Enigmowie stanowią monolityczną rasę, wszystko upraszczało. Nic dziwnego, że przyjęliśmy taki punkt widzenia.
Generał Charban pokiwał głową.
— Upraszczało także na płaszczyźnie emocjonalnej. Ten wróg. Ta obca rasa. Zdaje się, admirale, że pański podwładny dokonał niezwykle istotnego odkrycia. Którego w trójwymiarowej projekcji nie sposób dostrzec, ale wydaje się oczywiste, gdy spojrzeć z właściwej perspektywy. Może udałoby nam się wykorzystać te wewnętrzne podziały wśród Obcych?
Duellos westchnął.
— Gdybyż to było takie proste… Nie wiem, czy pan zauważył, że liczba okrętów lecących za nami rośnie nieustannie. Nie widzieliśmy niczego niezwykłego w tym, że Obcy ściągają posiłki z każdego mijanego systemu, ponieważ byłoby to całkiem normalne, gdybyśmy mieli do czynienia ze zjednoczoną rasą. Niemniej w razie podziałów powinniśmy być raczej świadkami odłączania się poszczególnych eskadr. Nic podobnego nie miało jednak miejsca. Po każdym skoku ściga nas więcej okrętów. To może oznaczać, że mimo wewnętrznych podziałów są w stanie jednoczyć się przeciw nam.
— Co akurat nie powinno wydawać się szokujące — dodała Bradamont. — Flota Sojuszu broniła przecież systemu należącego do Światów Syndykatu przed inwazją Obcych. W obliczu zewnętrznego zagrożenia stanęliśmy ramię w ramię z ludźmi, których w innych warunkach nigdy byśmy nie wspierali. Enigmowie mogą się nienawidzić, mogą z sobą walczyć, ale zawsze się zjednoczą, by walczyć przeciw nam.
Charban kręcił głową, mars na jego czole pogłębiał się z każdym słowem Duellosa i Bradamont.
— Kiedy stanęliście naprzeciw Obcych na Midway, nie byli w stanie zrozumieć, dlaczego bronicie syndyckiego systemu. Jakby nie potrafili pojąć, że dawni wrogowie mogą współpracować.
— Ale jak widać, sami współpracują przeciw nam — przypomniał mu Geary. — Zatem ten koncept nie mógł być dla nich tak całkiem… obcy.
— Zakładali także, że my, czyli Sojusz i Syndycy, jesteśmy zdolni do zniszczenia siebie wzajemnie poprzez doprowadzenie do implozji wrót hipernetowych, ponieważ walczymy ze sobą — dodała Carabali. — Jak na razie jednak nie znaleźliśmy dowodów na to, że oni wykorzystywali wrota do podobnych celów.
— Spodziewali się po ludzkości najgorszego — stwierdził komandor Shen bardzo wyważonym tonem, który zupełnie nie pasował do jego gniewnego oblicza. — Czy to nie dowód pewnego uprzedzenia? Rezultat myślenia o nas jako o gorszej rasie? A może opierali swoje oceny na kontaktach z władcami Światów Syndykatu?
Neeson zmienił tryb pracy wyświetlacza, włączając ponownie trójwymiarowy hologram sektora.
— Może przyjęli po prostu założenie, że jesteśmy od nich odmienni, i to pod każdym względem. My zakładaliśmy, że oni są monolitem. Dlaczego? Ponieważ uważaliśmy, że powinni się diametralnie różnić od nas, a skoro ludzie mieli tak wielkie problemy z dogadaniem się między sobą…
— …Obcy powinni stanowić jedną wielką, choć nieco paranoiczną rodzinę — dokończył Duellos. — Tak. Wysuwanie jakichkolwiek przypuszczeń na ich temat może być niebezpieczne, niemniej jedno wydaje się pewne: próbowali patrzeć na nas przez pryzmat swoich doświadczeń. Obserwowali przebieg wojny między nami i Syndykami, całkowity brak hamulców i ogrom ofiar wieszczące niemożność jej zakończenia. To mogło prowadzić do wniosków, że podzielona ludzkość nigdy nie będzie ze sobą współpracować. W przeciwieństwie do nich, ponieważ oni, mimo licznych frakcji, są lepsi i rozumniejsi od tych dziwacznych stworzeń nazywających siebie ludźmi.
Geary wbił wzrok w holograficzną mapę systemu gwiezdnego.
— Może robimy dokładnie to, czego nie powinniśmy? Wkraczając na terytoria Obcych, jednoczymy ich przeciw najeźdźcom. Flota Enigmów, która zaatakowała Midway, była o wiele potężniejsza od sił, jakie spotykamy podczas tej misji. To by mogło wskazywać, że mieliśmy tam do czynienia z koalicją albo sojuszem różnych frakcji. Niepowodzenie tamtej wyprawy mogło doprowadzić do zerwania kruchego porozumienia, a my teraz ponownie je cementujemy.
— Jeśli współpracowali wcześniej przeciw nam — zauważył Duellos — to prędzej czy później znowu by się zjednoczyli. Bez względu na to, czy ta flota naruszyłaby ich przestrzeń.
Badaya zaśmiał się głośno.
— Jak możemy poznać przyczyny ich podziału, skoro nie chcą z nami rozmawiać? Przecież oni naprawdę różnią się od ludzi! Gdyby flota Enigmów najechała nasze terytoria, z pewnością znalazłby się ktoś próbujący z nimi negocjować. Pojedyncze osoby albo całe społeczności. Na przykład wszyscy ci krótkowzroczni politycy pragnący ocalić własne dupska. Poddajemy się, nie krzywdźcie nas! — przedrzeźniał ich. — Możemy się dogadać? Potrzebujecie czegoś? Macie czym zapłacić? Nienawidzę tamtych ludzi, może więc zjednoczymy siły? Enigmowie otrzymaliby tyle propozycji, że nie wiedzieliby, od czego mają zacząć!
Kapitan Shen rzadko zabierał głos podczas odpraw, ale tym razem odezwał się już po raz drugi.
— Oni z pewnością poświęcili wiele wysiłku, by zrozumieć ludzi, ale mieli zupełnie inny problem niż my. My nie mamy o nich bladego pojęcia, a ich niewidzialni zwiadowcy zgromadzili ogrom materiałów na temat ludzkości. Jak poradzić sobie z takim natłokiem informacji, posegregować go i co najważniejsze, zrozumieć?…
— Jednym z pierwszych dowodów na ich istnienie — przypomniał Geary — było odkrycie próby włamania do sejfu w opuszczonym przez Syndyków systemie. To zapewne ślad po jednej z takich operacji gromadzenia danych. Może uważali, ze względu na własne przekonania, że prawda o nas musi być ukryta gdzieś głęboko, a nie widoczna gołym okiem.
— Mam nadzieję, że podzielą się z nami konkluzjami, gdy dojdą już do tego, jacy naprawdę jesteśmy — kontynuował Shen — jako że wciąż trafiam na ludzi, którzy nie potrafią porozumieć się w tej kwestii. Cieszy mnie wiadomość o rychłym powrocie do przestrzeni Sojuszu, gdyż nie widzę głębszego sensu w dalszej eksploracji terytoriów należących do Enigmów. Niemniej chciałbym wskazać na pewne implikacje wynikające ze spostrzeżeń komandora Neesona. Jeśli wrota hipernetowe stanowią linie obrony, trafiliśmy tutaj już na trzy systemy wyposażone w takie zabezpieczenia.
— To może być kolejna granica — przyznał Neeson.
— W dodatku granica, którą Enigmowie postanowili naprawdę dobrze zabezpieczyć.
W tle rozbrzmiały dzwonki alarmowe, na wyświetlaczu nad stołem pojawiła się mapa systemu.
— Pięćdziesiąt kolejnych okrętów Enigmów — zameldowała Desjani. — Mając ponad sto jednostek pod ręką, mogą uważać, że nadszedł czas na wypowiedzenie nam bitwy.
Geary skinął głową, potrzebował chwili na dobranie właściwych słów. Nie mógł powiedzieć wprost, że siły Sojuszu mają unikać walki albo wycofać się z tego systemu, ponieważ obie te wiadomości byłyby trudne do przyjęcia nawet dla ludzi służących od dawna w jego flocie.
— Jeśli ruszą na nas, zajmiemy się nimi, ale nie zamierzam siedzieć tutaj i czekać, aż to zrobią. Jeśli ten system gwiezdny rzeczywiście leży na granicy, za nią powinna mieszkać inna inteligentna rasa, która będąc naturalnym wrogiem Enigmów, może stać się naszym sprzymierzeńcem. Będziemy się trzymali ustalonego harmonogramu, a jeśli oni zechcą lecieć za nami, droga wolna.
Desjani odchyliła się w fotelu, mierząc go uważnie spojrzeniem, a potem przeniosła wzrok na Duellosa i gdy ten zwrócił na nią uwagę, przesunęła dyskretnie rękę w geście, którego nikt, kto nie skupiał na niej teraz uwagi, nie mógłby dostrzec.
Roberto zmarszczył brwi, po czym skinął głową na znak, że zrozumiał.
— Admirale, jeśli wolno mi zasugerować, może flota powinna wykonać zaplanowany z wyprzedzeniem manewr unikowy, wychodząc następnym razem z nadprzestrzeni? Mamy powody przypuszczać, że w tamtym systemie może nas czekać zupełnie nowa sytuacja.
— Dobry pomysł. Tak zrobimy.
W odprawie uczestniczył także admirał Lagemann. Geary mianował go przedstawicielem tej części uwolnionych jeńców, którzy nie podejmowali od czasu do czasu prób komplikowania mu życia i dowodzenia flotą. Lagemann został po odprawie nieco dłużej niż pozostali oficerowie.
— Nie zaprzeczę, że z ogromną radością wrócę do domu — powiedział. — Większość z nas nie może się już tego doczekać.
Duellos, który także jeszcze się nie rozłączył, spojrzał na niego z zaciekawieniem.
— Dlaczego powiedział pan: „większość z nas”, a nie „wszyscy”?
— Ponieważ kilka osób zrozumiało już, że w aktualnej sytuacji, gdy wojna dobiegła końca, a siły zbrojne są redukowane, po powrocie do domu nie czeka ich świetlana kariera, tylko spokojna emerytura — wyjaśnił Lagemann, uśmiechając się blado. — Nie o takiej przyszłości marzyliśmy, siedząc w syndyckiej niewoli. Mieliśmy uciec albo dostać się do przestrzeni Sojuszu innym sposobem i poprowadzić floty bądź armie planetarne do wielkich zwycięstw, jak Black Jack, który powrócił zza grobu. — Wyszczerzył zęby, patrząc na Geary’ego. — Wybaczy pan, to tylko takie stare powiedzenie.
— Bez przerwy się na nie natykam — odparł Geary.
— Niemniej — Lagemann wrócił do tematu — uważam, że większość z nas będzie zadowolona z tych zmian. Tyle że niektórym nie spodoba się nowy rząd i system sprawowania władzy. Przyznaję bez bicia, że nie pojmuję, dlaczego władze nalegały, by uwolnić nas w pierwszej kolejności. Przecież możemy przysporzyć im nie lada problemów, gdy już wrócimy, chociaż z drugiej strony moment naszego powrotu został odwleczony o kilka miesięcy dzięki temu, że polecieliśmy z panem na tę misję.
Nagle Geary zdał sobie sprawę z czegoś, czego wolałby nie wiedzieć.
Dlaczego kazano nam zabrać ich w drodze na terytoria Obcych? Dlaczego Rada chciała, aby wzięli udział w misji, podczas której istnieje ogromne prawdopodobieństwo utraty wielu okrętów? Gdyby coś poszło nie tak, gdybyśmy utknęli tutaj na dłużej, stracili okręty, ponieśli katastrofalną w skutkach porażkę, nie byłbym jedynym bohaterem tej wojny, którego rządzący mieliby z głowy.
Tego z pewnością nie wymyślił Navarro. Sakai też nie byłby do tego zdolny. Komu na tym najbardziej zależało? Kto w rządzie i w admiralicji, bo jej ten problem dotyczy w znacznie większym stopniu, mógł nie chcieć powrotu tak licznej grupy wskrzeszonych z niebytu dowódców?
Rione od początku wiedziała, o co tu chodzi. I dlatego tak zmarkotniała, gdy zdała sobie sprawę, że dotyczy to również jej męża. Z tego, co widzę, nie przykłada się jednak do realizacji tego planu. Nie pomaga za wiele, ale też nie działa na naszą szkodę.
Kolejne fragmenty układanki trafiały na właściwe miejsca, tworząc obraz, który bardzo mu się nie podobał.
Ten skok wymagał lekkiego podrasowania napędów nadprzestrzennych, aby mogły pokonać tak znaczną odległość. Flota wykonała skok, zanim obie flotylle Enigmów, lecące w odległości godziny świetlnej, zdążyły się połączyć.
— Czy mogę z panem porozmawiać, admirale? — zapytał generał Charban, zajmując wskazane mu krzesło w kajucie Geary’ego. Rozejrzał się wokół z krzywym uśmiechem na ustach, zanim znowu się odezwał. — Niby niewiele tego, ale to jednak nasz dom. Dziwne, jak łatwo się przywiązać do tak skromnych wnętrz jak ta kajuta czy centrum dowodzenia. Człowiek zawsze znajdzie dla siebie miejsce, gdziekolwiek by trafił. Wpadłem na pewien pomysł, admirale Geary — dodał. — Na coś, co może w końcu zmusić Enigmów do zawarcia z nami obopólnie korzystnego rozejmu.
— Wprost nie mogę się doczekać, by usłyszeć szczegóły — odparł John.
— Rozważyłem kilka spraw, w tym opinie doktor Shwartz wygłoszone podczas ostatniej odprawy, o rozbieżnościach pomiędzy tym, co Enigmowie mówili na Midway, a ich aktualnymi zachowaniami. Być może popełniliśmy wielki błąd, zakładając, że tamte wypowiedzi odzwierciedlają ich rzeczywiste zamiary.
Geary oparł brodę na wierzchu dłoni, nie spuszczając oka z emerytowanego generała.
— Dlaczego mieliby kłamać albo ukrywać przed nami, czego naprawdę chcą?
Charban uśmiechnął się pod nosem.
— Czy pan, chcąc zmotywować załogi tych okrętów, wspomina o rachunku zysków i strat wynikających z podejmowanych przez nie działań, o potrzebie zwiększenia zysków kontrahentów albo redukcji kosztów ponoszonych przez władze? Czy raczej mówi im pan to, co uznaje za najbardziej stosowne w takiej sytuacji?
Geary przeanalizował poruszone zagadnienie.
— Uważa pan, że Enigmowie przedstawili nam wyjaśnienie swoich działań, które ich zdaniem powinno być dla nas czytelne i akceptowalne?
— Tak. Ktoś, kto obserwował z zewnątrz nasze zmagania, mógł dojść do wniosku, że chodzi nam wyłącznie o zdobycie kontroli nad kolejnymi systemami gwiezdnymi. O kontrolowanie jak największego terytorium. W końcu chęć posiadania jest jednym z głównym motywów naszego postępowania, choć akurat nie najważniejszym. Dlatego uważam, że na Midway i wszędzie później Enigmowie karmili nas tym, co uważali za stosowne. Zamiast wyznać prawdę, mówili nam to, co według nich chcieliśmy usłyszeć. — Charban pochylił się i zaczął mówić z większą werwą. — Proszę zwrócić uwagę, jacy są skryci, jak niewiele o sobie zdradzają. Dlaczego mieliby mówić otwarcie o swoich celach? Dlaczego mieliby powiedzieć nam, czego tak naprawdę chcą?
— Dobre pytanie.
— Wpadłem na to, gdy rozmyślałem o ludziach, których Obcy przetrzymywali na swoim terytorium — kontynuował Charban. — Z naszego punktu widzenia nie było niczego niezwykłego w tym, że chcieli nas obserwować. Ale czym tak naprawdę się kierowali? Prowadzili te badania nad ludzkimi zachowaniami z czystej ciekawości czy dlatego, że widzieli w nas zagrożenie dla siebie?
Geary myślał o tym, kiwając wolno głową.
— My robilibyśmy to z obu powodów jednocześnie. Nawet gdyby nie stanowili zagrożenia dla nas, chcielibyśmy dowiedzieć się jak najwięcej o innej inteligentnej rasie.
— Dlatego, że jesteśmy ciekawi! — Charban pochylił się jeszcze bardziej. — Rozmawialiśmy niedawno o typowej dla człowieka obsesji związanej z seksem, bo to jeden z najważniejszych aspektów naszej psychiki. Oprócz walczenia od czasu do czasu o prawo własności albo z innego równie ważnego powodu. Ale to nie jedyne cechy, jakimi się charakteryzujemy. Jesteśmy też ciekawscy. Chcemy wiedzieć, jak działa świat. Co jest za następną gwiazdą? Jak tam jest? Dlaczego wszechświat jest taki, a nie inny? Bez względu na to, ile wiemy, zawsze chcemy nauczyć się czegoś więcej. Nieustannie poznajemy świat, to jest motorem naszego postępowania. A jaka nadrzędna cecha Enigmów wynika z tego, co do tej pory udało nam się ustalić?
— Obsesyjne pragnienie pozostania w ukryciu. — Geary zaczerpnął nagle tchu. — My chcemy wiedzieć więcej, a im zależy, żeby nikt o nich nic nie wiedział. Materia i antymateria. Jesteśmy wścibskimi sąsiadami, przynajmniej z ich perspektywy. Czy dlatego zdecydowali się nas zaatakować?
— To możliwe. Przejrzałem wszystkie zapisy, jakie dostarczyli nam Syndycy — kontynuował Charbani z tego, co wiem, w ich kontaktach z Obcymi nigdy nie było opcji „damy wam spokój”. Robili to, co my, ludzie, mamy w zwyczaju: wysyłali misje zwiadowcze na terytoria zajmowane przez Enigmów, aczkolwiek wtedy jeszcze nie wiedzieli, że są one przez kogokolwiek zamieszkane. Zakładali kolejne kolonie i bazy, wdzierając się coraz głębiej w przestrzeń należącą do Obcych. A gdy odkryli ich obecność, natychmiast zapragnęli dowiedzieć się czegoś więcej, nawiązać kontakty, a może nawet przetestować ich systemy obrony. My zresztą robimy to samo. Wysyłamy im wiadomości o chęci podjęcia dialogu, abyśmy mogli się lepiej poznać, a tego właśnie najbardziej się obawiają i w nas nienawidzą. Niech pan tylko spojrzy, jakiego bałaganu tutaj narobiliśmy. Przylecieliśmy z misją badawczą, aby dowiedzieć się czegoś. Dla nas to normalne pragnienie, ale dla Enigmów musi być ostatecznym aktem agresji.
— Zatem musimy obiecać, że zostawimy ich w spokoju? — zapytał Geary. — Że zignorujemy ich kompletnie i nigdy więcej nie wrócimy na zajmowane przez nich tereny, aby nawiązać kontakt albo czegoś się dowiedzieć?
— Warto spróbować. Ale powinniśmy wspomnieć także o dwóch sprawach. Po pierwsze trzeba zaznaczyć, że nasza ciekawość nie zostanie w pełni zaspokojona, dopóki nie wydadzą nam wszystkich więzionych ludzi. Nie ustaniemy bowiem w ich poszukiwaniach. Jeśli chcą, abyśmy udawali, że wszechświat kończy się na systemach, które zamieszkują, muszą nam wydać wszystkich ludzi, jakich jeszcze przetrzymują.
— Świetny pomysł — przyznał Geary.
— Dziękuję, ale akurat ta myśl została mi podsunięta przez koleżankę emisariuszkę… — Charban zamilkł na moment, wyglądał, jakby miał przełknąć kęs niebywale niesmacznego jedzenia. — I druga kwestia. Enigmowie, chcąc załatwić sprawę z nami, wybrali opcję militarną. Sądzę, że będą się jej trzymali, dopóki im nie pokażemy, że niczego tym sposobem nie osiągną i na pewno nie wygrają.
— W przypadku ludzi to nie zawsze skutkowało. Im większą klęskę ponosili, tym szybciej się z niej otrząsali.
— Owszem. To jeden z naszych najbardziej nieracjonalnych sposobów na radzenie sobie z rzeczywistością. Niemniej mówimy teraz o Enigmach, nie o ludziach. Głównym celem Obcych nie wydaje się pokonanie wroga. Chcą, by zostawić ich w świętym spokoju. Jeśli pokażemy im, że wojując, nie osiągną tego, powinni dać sobie na wstrzymanie.
Geary spojrzał na mapę wiszącą nad blatem stołu, ukazującą system gwiezdny, który niedawno opuścili, a w nim sto dziesięć lecących za nimi jednostek Enigmów.
— Powinniśmy doprowadzić do bitwy i zniszczyć jak największą liczbę ich okrętów.
— Tak. — Charban pokiwał głową. — Wie pan równie dobrze jak ja, że to jest smutna konieczność. Tak przynajmniej twierdziła Wiktoria.
— Czy pani Rione powiedziała coś jeszcze?
Charban zmarszczył brwi.
— Nie. Kazała mi porozmawiać z panem na ten temat, admirale. Zdaję sobie sprawę, że jestem ostatnią osobą, którą należało wysłać z tą misją. Czasami zastanawiam się nawet, dlaczego wybrano właśnie mnie…
— Czyżby komuś zależało na naszym niepowodzeniu?
— Nie posuwałbym się aż tak daleko w swoich podejrzeniach, admirale. Wielu ludzi, z którymi współpracowałem, nigdy nie pozwoliłoby na taką podłość.
— Ale nie wszyscy? — Przypomniał sobie o niedawnym spostrzeżeniu Rione. Wiele umysłów próbujących poruszyć jedną jedyną i do tego niezdarną ręką.
— Ufa pan mojej koleżance emisariuszce, admirale? — zapytał Charban.
— Tak. — Ale zdarzało mi się już popełniać błędy w tej materii, dodał w duchu. Mam nadzieję, że tym razem tak nie jest. — Cieszę się, że mogliśmy porozmawiać o pańskim pomyśle, generale. Nie możemy go skonsultować z naszymi cywilnymi ekspertami, dopóki nie opuścimy nadprzestrzeni, ale proszę się do nich zgłosić, jak tylko przybędziemy do kolejnego systemu. Opracujcie wspólnie treść odezwy do Enigmów.
Może jednak istniała jeszcze nadzieja.
Ostatnim, czego chcieli przy wychodzeniu z nadprzestrzeni, było natrętne wycie syren alarmowych ostrzegające wciąż zdezorientowanych ludzi o grożącym im niebezpieczeństwie. Geary chwycił się poręczy fotela, kiedy „Nieulękły” wierzgnął, skręcając jednocześnie w górę i na starburtę, czyli wykonując zaplanowany wcześniej manewr unikowy. Admirał próbował jednocześnie przezwyciężyć opór zwiększonego ciążenia i otrząsnąć się z zamroczenia, tak charakterystycznego dla wyjścia ze studni grawitacyjnej.
— Sukinsyn! — wysyczała Desjani, odzyskawszy jasność myśli ułamek sekundy przed nim.
On potrzebował jeszcze chwili, by zrozumieć, na co patrzy.
— Cóż to jest, u licha?
Na drodze floty, niespełna minutę świetlną od punktu skoku, w przestrzeni wisiał gigantyczny obiekt. Systemy bojowe floty poznaczyły niemal całą jego powierzchnię symbolami zwiastującymi niechybne zagrożenie. Proces ten jednak trwał i co sekundę na wyświetlaczach przybywało migających ikonek. Geary zacisnął powieki, a po ich ponownym otwarciu raz jeszcze sprawdził z niedowierzaniem odczyty mocy tarcz chroniących orbitującego lewiatana.
Jeden z wachtowych spróbował udzielić odpowiedzi na pytanie admirała, ale i w jego głosie dało się wyczuć ogromne niedowierzanie.
— Obiekt ma masę i rozmiary niewielkiej planety. Został umieszczony na orbicie stacjonarnej tego punktu skoku. Albo ktoś przekształcił sporą planetoidę w fortecę i przyholował ją tutaj, albo wybudował od podstaw tak wielki obiekt.
Desjani pokręciła głową.
— Gdyby nie zaplanowany wcześniej manewr unikowy, flota podleciałaby o wiele bliżej tego obiektu, zanim zdołałaby zawrócić. Dobrze, że…
Zamilkła, gdy rozległy się kolejne sygnały alarmowe. Tym razem dochodzące z systemu bojowego. Geary ujrzał, jak część powierzchni obiektu wiszącego w przestrzeni unosi się, i dopiero po chwili zrozumiał, że ma przed oczami tak gęsty rój niewielkich jednostek, że przesłania on widok orbitalnej fortecy.
— Ile ich tam może być?
Nie dostał odpowiedzi, więc Desjani obróciła szybko fotel i spojrzała na wachtowego odpowiedzialnego za podawanie takich informacji. Porucznik Castries popatrzyła na nią i pokręciła bezradnie głową.
— System wciąż stara się je policzyć. Ma już ponad dwieście namiarów. Czterysta. Więcej niż osiemset. — Castries wciągnęła powietrze do płuc. — Wstępne dane mówią o dziewięciuset jednostkach, plus minus dziesięć procent.
Desjani jęknęła cicho i spojrzała na Geary’ego.
— Dziewięćset — powtórzyła.
— Plus minus dziesięć procent — dodał, jakby zastanawiał się, czy wypada w tej sytuacji żartować. — Wiesz może, czym one są?
— Jeśli wystrzelili rakiety, to cholernie wielkie… — Desjani wpisała jakąś komendę. — I mają niesamowite przyspieszenie. Ciekawe, czy są bezzałogowe…
— Mają co najmniej dwa razy większe rozmiary niż nasze jednostki szybkiego reagowania — zameldował wachtowy z bojowego. — To daje wystarczająco dużo miejsca dla załogi.
— Albo dla głowic. — Desjani wskazała na swój wyświetlacz. — Mogą się składać wyłącznie z głowic i napędów. Jeśli nadal będą tak przyspieszały…
— …nie uda nam się uciec — dokończył Geary, sprawdzając raz jeszcze dane z systemu manewrowego. Znowu dostał identyczną odpowiedź. — Zbyt blisko są i za szybko lecą.
Ostatnie jednostki floty zdążyły się już wynurzyć z nadprzestrzeni, wszystkie skręciły też, rozlatując się w górę i na boki.
— Do wszystkich jednostek. Mówi admirał Geary. Wykonać zwrot jeden osiem zero stopni i przyspieszyć do maksimum. Czas cztery jeden. — Dzięki temu manewrowi flota powinna utworzyć kolumnę składającą się z kilku podformacji oddalających się od wroga, co da mu czas na przemyślenie, jak wyjść z tego bajzlu, nie tracąc przy tym większości okrętów. Jego wzrok spoczął na jednej z obcych jednostek, którą sensory zdołały dokładnie zeskanować. W odróżnieniu od żółwiowatych kształtów znanych statków Obcych nadlatujące okręty były idealnie cylindryczne i miały kuliste dzioby. W części rufowej dało się wyszczególnić sekcję napędową, a nad nią kilka wypustek, które musiały mieścić stacje sensorów. A ta orbitująca forteca…
— Co za paskudztwo — mruknęła Desjani. — Zupełnie niepodobne do wszystkiego, czym dysponowali Enigmowie.
— Racja. I nie ma tu żadnych wrót hipernetowych.
— Dobre i to. — Mogli oddalić się od punktu skoku bez narażania się na zniszczenie. Ale jeśli nie mieli do czynienia z Enigmami… — Czyżbyśmy trafili na system skolonizowany przez ludzi? Może jakaś wyprawa zdołała się przedrzeć przez systemy Obcych, uciekając przed nimi aż tutaj, na drugą stronę ich terytoriów?
Desjani obejrzała się raz jeszcze na wachtowych.
— Co wy na to, starszy bosmanie?
Gioninni pokręcił głową.
— Nie, kapitanie. Nie widzę tutaj niczego, co przypominałoby stosowane przez nas technologie. Tak wielkiej bazy nie zbudowano by bez gigantycznego zaplecza technologicznego. Czegoś takiego nie da się stworzyć w wolne popołudnie, co ja mówię, nie wystarczyłyby nawet całe dekady. Budowniczowie musieliby żyć tutaj co najmniej kilka stuleci. Tylko jak dotarliby tak daleko, dysponując prymitywną technologią sprzed wieków? Może nie są to Enigmowie, ale nie widzę tutaj niczego, co wskazywałoby na obecność ludzi.
— Czy ci Obcy albo ludzie wysłali do nas jakiekolwiek sygnały? — zapytał Geary. — Minęło tyle czasu, że powinniśmy już dostać choćby pytanie o hasło z tej fortecy.
— Nic, admirale — odparł wachtowy z komunikacyjnego. — Nie odebraliśmy żadnego sygnału, o którym moglibyśmy powiedzieć, że jest skierowany do nas. Nie odbieramy też niczego, co pozwoliłoby nam określić, z kim mamy do czynienia. Przechwytujemy masę komunikatów, ale są zaszyfrowane.
— Wszystkie? — zdziwiła się Desjani.
— Tak, kapitanie. Nie udało nam się zidentyfikować cywilnych przekazów. Tylko wojskowe depesze, sądząc ze stopnia skomplikowania szyfrów. W każdym razie tak to by wyglądało, gdybyśmy mieli do czynienia z ludźmi.
— Aż tak zdyscyplinowani przedstawiciele naszego gatunku? Nikt nie próbuje obejść systemu i nadawać otwarcie?
— To rzeczywiście byłoby niezwykłe — przyznał Geary. — Nie mamy czasu na konsultowanie się z ekspertami, a dopóki ci, którzy pilotują te małe okręciki, nie odpuszczą, musimy być gotowi do obrony. — Obrócił się i zobaczył Rione siedzącą w fotelu obserwatora. Milczała, wpatrując się we własne wyświetlacze. — Proszę nawiązać z nimi kontakt. Proszę im powiedzieć, że z najwyższą przyjemnością wyniesiemy się stąd, ponieważ i tak nie mieliśmy zamiaru tutaj zostawać. No i że nie mamy wrogich zamiarów. Tylko szybko — dodał, nie mając pewności, czy Rione zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
— Oni nawet nie próbowali się z nami komunikować — odparła Wiktoria zrezygnowanym tonem. — Nie zażądali, abyśmy się poddali albo natychmiast zawrócili. Wątpię, by chcieli z nami rozmawiać, admirale. Wydają się nastawieni wrogo do obu ras i mają gdzieś nasze zamiary.
— Proszę się postarać, pani emisariusz. — Znowu spojrzał na wyświetlacz. — Jeśli nie zdołamy zmusić ich do przerwania tej szarży — dodał, kierując te słowa do Desjani — czeka nas cholernie trudna bitwa.
— Środowisko bogate w cele — rzuciła Tania radosnym głosem, który dotarł do najdalszych zakamarków mostka. Jej podwładni, wodzący pełnymi napięcia spojrzeniami z dowódców na wyświetlacze z danymi o liczebności napastników, uspokoili się nieco, widząc taką pewność w zachowaniu swojej kapitan.
Ale Geary miał o wiele większy problem z okazywaniem entuzjazmu.
— To tylko jeden z punktów widzenia. Moim zdaniem jest ich za dużo.
Raz jeszcze przeprowadził obliczenia, chociaż wiedział, że otrzyma identyczny wynik. Po ogromnym początkowym przyspieszeniu obce jednostki nadal pędziły coraz szybciej. Jego okręty zdołały już wykonać zakładane manewry i leciały teraz równolegle do napastników, uciekając przed nimi na pełnym ciągu, niemniej systemy manewrowe ostrzegały, że i tak nie zdołają ujść pogoni. Tylko liniowce miały szanse na wymknięcie się bez walki. Krążowniki i niszczyciele były od nich niewiele wolniejsze, ale w tym akurat przypadku owo „niewiele” oznaczało murowany kontakt bojowy z okrętami wroga. Transportowce szturmowe stały na z góry przegranej pozycji, co oznaczało wyrok śmierci dla wszystkich komandosów i uwolnionych jeńców przebywających na ich pokładach. Pancerniki i jednostki pomocnicze były w podobnej sytuacji. Nawet opróżnienie ładowni ze wszystkich zapasów surowców nie pozwoliłoby na rozwinięcie przez te niezdarne okręty prędkości wystarczającej, aby miały choć cień szansy na przetrwanie, a pancerniki miały wprawdzie o wiele lepsze pędniki, lecz w tak krótkim czasie nie były w stanie odpowiednio przyspieszyć.
Geary skupił się, próbując odegnać strach i znaleźć jakiś sposób na pokonanie hordy napastników. Nie znalazł jednak żadnego. Ponad dziewięćset jednostek siedziało mu na karku, pędząc z niewyobrażalną prędkością. Zazwyczaj miał sporo czasu na przemyślenie sytuacji i dokonanie analizy danych, zanim podejmował decyzje. Teraz nie dysponował ani danymi, ani czasem.
— Mamy w ogóle jakąś przewagę nad nimi?
— Dysponujemy o wiele większą siłą ognia — odpowiedziała natychmiast Desjani. — A teraz, kiedy oddalamy się z maksymalnym przyspieszeniem, tempo starcia z goniącymi nas jednostkami będzie o wiele wolniejsze. To oznacza, że przejście ogniowe może trwać nawet kilka minut zamiast milisekund. Będziemy mieli mnóstwo czasu, by ich rozwalić. Z drugiej strony jedno trafienie piekielną lancą zapewne nie zniszczy tak dużych jednostek. Będzie trzeba kilku symultanicznych trafień, a mamy tyle nadlatujących celów, że wyrzutnie będą musiały strzelać nieprzerwanie aż do wyczerpania amunicji. Niestety nasze systemy nie są przystosowane do takiego prowadzenia ognia.
— Przecież wiem! — Dlaczego ona gada o tak oczywistych rzeczach, kiedy on potrzebuje konkretnych odpowiedzi? No dobrze, może nie wiedział tego wszystkiego, ale i tak by do tego doszedł. Zbyt ostro ją potraktował, widział to po zdziwionym spojrzeniu, jakie mu posłała.
Wbiwszy wzrok w wyświetlacze, zajęła się przygotowaniem okrętu do walki, ignorując go całkowicie.
Szlag. Jeszcze mi brakowało problemów osobistych. Dlaczego zrobiła się taka drażliwa właśnie teraz? Jest najlepszym dowódcą okrętu, jakiego znam, i jeśli na tym pokładzie znajduje się ktoś, kto mógłby nas wykaraskać z tej sytuacji, to właśnie ona, aczkolwiek jak ją znam, wolałaby zaszarżować na nich….
Umysł Geary’ego zamarł, próbując wyłuskać myśl, której o mało nie przeoczył w tym wirze irytacji i żalu. Szarża…
— Taniu.
— Słucham, sir?
— Nie wiemy jeszcze, jak zwrotne są te jednostki, mamy jednak pojęcie o ich maksymalnej prędkości, ponieważ musiały iść pełnym ciągiem, by nas dogonić. To daje nam szansę na przejęcie inicjatywy podczas starcia, jeśli zdołamy skoordynować idealnie nasze manewry.
Nadal przyglądała mu się z niechęcią, ale sądząc po minie, zaczynała rozumieć.
— Powinni zwolnić, by ich systemy namierzania mogły prowadzić celniejszy ogień, no i żeby nie wyczerpać całkowicie paliw ogniowych, na wypadek gdyby doszło potem do dłuższego pościgu, ale moim zdaniem dadzą z siebie wszystko. — Desjani zmrużyła oczy, gdy spoglądała na wyświetlacze, jakby już ustawiała celowniki wyrzutni. Wydała rozkazy wachtowym, nie odrywając wzroku od ekranów. — Chcę, abyście spojrzeli uważnie na dane z sensorów. Mam odczyty mówiące o tym, że czujniki nie wykryły żadnej broni na pokładach tych jednostek. Chcę wiedzieć, co wy widzicie.
Przez chwilę panowała niczym nie zmącona cisza, podoficerowie i marynarze wpatrzyli się w ekrany, na których mogli się przyjrzeć jednostkom zarejestrowanym przez sensory floty. W końcu jeden z poruczników odezwał się nieśmiało:
— Kapitanie, może oni używają zupełnie innych technologii, ale na moje oko nie ma na ich poszyciu żadnych luków ani otworów. Nie widzę też baterii zewnętrznych ani innych pokryw, które można by otworzyć, żeby odpalić pociski. To lite poszycie.
— To pociski — poprawiła go Castries. — Wielkie pociski.
Desjani powiodła wzrokiem po pozostałych, ale ci tylko kiwali głowami, potwierdzając tę opinię.
— Zatem możemy przyjąć, że mamy do czynienia nie z uzbrojonymi jednostkami, ale z bronią. Zatem jest jeszcze jedna dobra strona tej sytuacji. To my możemy wybrać moment starcia. Ale zanudzam cię chyba, na pewno sam już zdążyłeś się tego domyślić.
— Przepraszam. Ta sytuacja przybiła mnie trochę…
— Jeśli „Nieulękły” zostanie zniszczony, zginiemy oboje, admirale. Co pan zamierza zrobić?
Geary postanowił odpowiedzieć krótko i rzeczowo.
— Skoncentruję flotę, nakazując sekwencyjne hamowanie każdemu typowi jednostek.
— Tworząc tym samym o wiele łatwiejszy cel dla tych obcych jednostek. To dość nietypowe podejście do sprawy, przyznaję. Sekwencyjne skoncentrowanie sił…? — zamilkła na moment zatopiona w myślach, a potem jej palce zaczęły nagle tańczyć na klawiaturze. — Już wiem, o czym pan myśli. To nie będzie wyglądało zbyt dobrze, ale może zadziałać i jest lepsze od wszystkiego, co sama zdołałam wymyślić.
— Zlinkuj mnie ze swoim stanowiskiem, razem zrobimy to szybciej.
Przez kilka długich minut Geary pracował razem z Desjani na paru wyświetlaczach równocześnie, ustalając manewry dla każdej jednostki z osobna, a systemy manewrowe automatycznie przekształcały jego polecenia w rozkazy skrętu, przyspieszenia, hamowania, dbając o to, by nie doszło do kolizji, gdy taka masa jednostek znajdzie się w tym samym punkcie przestrzeni. Tego rodzaju zadanie zajęłoby ludziom tygodnie pracy, ale wydajne systemy komputerowe, jakimi dysponowała flota, podawały rozwiązania w ułamku sekundy, realizując zadania stawiane przed nimi przez Geary’ego i Desjani.
Każdy system jednak, nawet najlepszy, popełniał od czasu do czasu błąd, choćby niewielki. Gdyby ludzie mieli wystarczającą ilość czasu, zdołaliby wychwycić takie usterki, sprawdzając kolejne symulacje manewru. Teraz jednak nie mieli na to szans. Mogli tylko liczyć, że błędy będą marginalne i nie okażą się krytyczne dla całości operacji. Dwie jednostki zmierzające w to samo miejsce w tym samym czasie równały się chmurze rozżarzonej plazmy i natychmiastowej śmierci wszystkich ludzi znajdujących się na ich pokładach.
— Trzeba będzie zezwolić większości okrętów na niezależne działanie, gdy obce jednostki zbliżą się jeszcze bardziej — ostrzegła go Desjani. — To może przekraczać zdolności obliczeniowe systemów manewrowych i w rezultacie nie da się przewidzieć wejścia na kurs kolizyjny z sąsiednimi jednostkami.
— A mamy inne wyjście?
— Nie. O czym doskonale wiesz.
Mimo że miał na karku dziewięćset obcych jednostek, nie potrafił zignorować tej uszczypliwej uwagi.
— Owszem. Ale nie przestawaj informować mnie o tym, co już wiem.
— Zastanowię się nad tym. To chyba najlepszy plan, jaki mogliśmy opracować w tak krótkim czasie.
Ale on i tak przyglądał się temu wszystkiemu krytycznym okiem, zaniepokojony koniecznością zaprogramowania setek odmiennych kursów dla jednostek, które znajdą się tak blisko siebie, że wektory ich lotu przypominały splątany warkocz, gdy widział je na wyświetlaczu. Zegar widoczny w rogu ekranu wskazywał, że do wykonania tego manewru pozostały zaledwie dwie minuty, potem będzie za późno na sformowanie nowego szyku i cały plan obrony legnie w gruzach. Zmówiwszy pod nosem modlitwę do przodków, Geary zatwierdził rozkazy i rozesłał je do wszystkich okrętów, w tym do jednostek pomocniczych i transportowców.
— Do wszystkich jednostek. Mówi admirał Geary. Wysłałem wam rozkazy indywidualnych manewrów. Dotychczasowe próby skomunikowania się z mieszkańcami tego systemu spełzły na niczym, wszystko wskazuje, że ich flota, która nas ściga, zamierza przeprowadzić frontalny atak. Będziemy z nią walczyć i zniszczymy każdą jednostkę, która nam zagrozi. Gdy wykonamy pierwszą część zadania, niszcząc tyle okrętów przeciwnika, ile zdołamy, otrzymacie kolejny zestaw rozkazów, które zezwolą wam na bardziej samodzielne reagowanie na ruchy wroga… — Przez moment miał ochotę dodać coś głupiego w stylu „postarajcie się nie zderzyć z innymi jednostkami”, ale zdołał się w porę pohamować. — Po zakończeniu bitwy utworzymy nowy szyk. — Zakładając, rzecz jasna, że przetrwa nas tylu, by było z czego go tworzyć, dodał w duchu. Muszę powiedzieć coś jeszcze. Szykujemy się do naprawdę ciężkiej bitwy. Oni powinni usłyszeć, że oczekuję zwycięstwa mimo tak marnych szans. — Pokażcie mieszkańcom tego systemu, kimkolwiek są, że zadzieranie z flotą Sojuszu jest poważnym błędem. Na honor przodków. Mówił admirał Geary. Bez odbioru.
Desjani spojrzała na niego.
— Nie wspomniałeś o tym, żeby na siebie nie powpadali…
— Zdołałem się powstrzymać.
— …ale sami powinni o tym wiedzieć.
Geary milczał chwilę, zanim znowu się odezwał, zdając sobie sprawę, że po kilku minutach intensywnej pracy teraz może tylko siedzieć i biernie śledzić rozwój wydarzeń, nie mógł już bowiem zmienić tego najlepszego z możliwych planów w najdrobniejszym nawet szczególe.
— Jak długo mam jeszcze płacić za tę jedną nieszczęsną uwagę? — zapytał w końcu.
— Jeszcze nie zdecydowałam — odparła Desjani. — To dobry plan, admirale, ja nie wpadłam na nic lepszego w tym samym czasie. Wprowadźmy go w życie i obserwujmy bacznie wydarzenia z szerszej perspektywy, aby w odpowiednim momencie rozpocząć realizację drugiego etapu. — Podniosła głos, aby wszyscy obecni na mostku mogli ją usłyszeć, transmitując też swoje słowa do wszystkich pomieszczeń na okręcie. — Za moment wejdziemy w kontakt bojowy z wrogiem. „Nieulękły” tym razem pójdzie na czele floty. Chcę, aby wszystkie baterie i systemy działały ze stuprocentową skutecznością. Dajmy przykład pozostałym jednostkom.
„Nieulękły” zaczął schodzić z dotychczasowego kursu, reagując na wydane przez nią rozkazy. Okręt odwracał się dziobem, czyli częścią, na której skupiona była większość jego uzbrojenia, w kierunku nadlatującej hordy niewielkich jednostek niezidentyfikowanych Obcych. Geary obserwował w milczeniu, jak pozostałe liniowce wykonują identyczny manewr.
Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia takie posunięcie nie miało sensu. Liniowce zamierzały uderzyć na wroga mimo jego gigantycznej przewagi liczebnej i tego, że atak w tej sytuacji musiał się ograniczyć do powolnego wyhamowywania. Leciały więc nadal w tym samym kierunku co reszta floty, tyle że odwrócone rufami, zarazem cofając się ku tyłom formacji i dając się wyprzedzić pancernikom, krążownikom, niszczycielom, transportowcom i jednostkom pomocniczym. Co więcej, atmosferę panującą w tym czasie na mostku „Nieulękłego” można było określić słowem „znakomita”, chociaż wszyscy zdawali sobie sprawę, że zbliża się do nich ponad dziewięćset jednostek wroga, które lada moment znajdą się w polu rażenia piekielnych lanc. Załoga wierzyła jednak, że liniowce zostały stworzone właśnie do takich operacji — do prowadzenia floty na wroga — i dlatego była gotowa do walki, widząc przy tym niezachwianą pewność swoich przełożonych i wierząc, mimo naprawdę marnych szans na wygraną, że ktoś taki jak Black Jack Geary wybawi ich z najgorszej opresji.
— Do wszystkich jednostek. Otworzyć ogień, gdy okręty wroga wejdą w pole rażenia waszej broni — rozkazał Geary. Miny nie na wiele się zdadzą w takiej sytuacji, ale rakiet nie ma co oszczędzać.
„Nieulękły” zadrżał lekko, gdy jego pokład opuściła pierwsza salwa widm, mknących prosto na wyznaczone cele. Pozostałe liniowce także otworzyły ogień, aczkolwiek strzelały bardzo nierównomiernie ze względu na różną odległość od wroga.
— Zaraz zobaczymy, jakimi osłonami dysponują — mruknęła Desjani.
Jeśli stosowali tarcze, okazały się one zbyt słabe, by powstrzymać widma. Wiele obcych jednostek wykonało gwałtowne uniki, dzięki którym głowice eksplodowały zbyt daleko, ale masa innych zniknęła z przestrzeni, zamieniając się po trafieniu rakietami Sojuszu w garść szczątków, które stawały na drodze następnych, niszcząc je równie skutecznie jak bezpośrednie uderzenia głowic albo eksplozje przenoszonych na ich pokładach ładunków.
— Spójrzcie na moc tych wybuchów — jęknęła Desjani. — Niosą na pokładach niewyobrażalnie wielkie ładunki!
— Systemy bojowe oceniają, że obce jednostki mają tarcze i wzmocnione opancerzenie tylko na dziobie — zameldował wachtowy.
— To znaczy, że piekielne lance mogą mieć problem z ich przebiciem — zachmurzyła się Tania. — Nie ułatwiają nam roboty.
Geary nie potrafił zrozumieć, jakim cudem jego młoda żona potrafi wykrzesać z siebie te wszystkie zabawne uwagi, zwłaszcza że groziło jej olbrzymie niebezpieczeństwo, skinął więc tylko głową i czekał dalej, zastanawiając się, jakimi nieznanymi rodzajami uzbrojenia mogą dysponować obce jednostki. Na razie jednak zbliżające się okręciki nie wystrzeliły nawet jednego pocisku ani promienia w kierunku liniowców Sojuszu, które zdążyły utworzyć barierę dzielącą napastników od reszty floty.
— Wróg wejdzie w zasięg piekielnych lanc za pięć sekund — zameldował wachtowy z bojowego.
Liniowce znowu otwierały ogień kolejno, baterie piekielnych lanc wyrzucały w przestrzeń strumienie naładowanych cząstek, niewidzialnych dla ludzkiego oka. Lecące na czele okręciki zadrżały, gdy nadziały się na tę salwę. Traciły osłony i szczelność poszycia, ale wciąż parły przed siebie.
— Twarde dranie — rzuciła Desjani.
— O, tak… — Geary jednym okiem obserwował nadlatujące jednostki, drugim wczytywał się w raporty o stanie poszczególnych liniowców. Zgodnie z tym, o czym wspomniała wcześniej Tania, systemy bojowe okrętów były przystosowane do trwających milisekundy przejść ogniowych, podczas których można było odpalić jedną salwę widm. Z piekielnymi lancami było nieco lepiej, ich wyrzutnie mogły działać nieprzerwanie, dopóki się nie przegrzały, ale na jego wyświetlaczu już pojawiały się ostrzeżenia o rosnącej temperaturze broni. Co chwilę kolejny liniowiec meldował o tym problemie.
— Baterie piekielnych lanc jeden A i dwa B wykazują znaczne przekroczenia temperatury — zameldował wachtowy z bojowego. — Do automatycznego wyłączenia pozostało około dziesięciu sekund.
— Świetnie — mruknęła Desjani. — Jak długo mogą prowadzić ogień pozostałe jednostki?
— Maksymalnie minutę, kapitanie, ale system pokazuje, że już za trzydzieści sekund będziemy dysponowali tylko dwudziestoma procentami sprawnych baterii. Za pięć sekund zakończymy ładowanie kolejnych widm.
— Wystrzelcie je, jak tylko znajdą się na wyrzutniach.
Rakiety opuściły „Nieulękłego”, zanim ogień piekielnych lanc zamilkł na dobre. Geary sprawdzał odczyty napływające z pozostałych liniowców. „Lewiatan” i „Smok” straciły czasowo wiele baterii z powodu przegrzania, moc ostrzału reszty topniała z każdą chwilą. Coraz więcej jednostek wroga rozpadało się po kolejnych salwach ognia zaporowego, ale wrogów było wciąż wielu i zbliżali się bardzo szybko.
Chociaż Geary doskonale wiedział, że do tego dojdzie, drgnął zaskoczony, gdy „Nieulękły” wykonał kolejny obrót, odwracając się rufą w kierunku przeciwnika i zwiększając ciąg do maksimum. Systemy bojowe były w stanie obliczyć z dużą dokładnością, kiedy umilknie ostatnia bateria piekielnych lanc, i skorelowały ten manewr tak, by nastąpił natychmiast po przerwaniu ognia. Obce jednostki przestały się zbliżać z tak ogromną prędkością, ale i liniowce nie mogły już z nimi walczyć tak skutecznie, gdy miały je za rufą, a nie przed dziobem.
Desjani przyglądała się starciu, oparłszy brodę na pięści.
— Czas na drugą zmianę.
Wysłane wcześniej rozkazy sprawiły, że do akcji wkroczyły jednostki eskorty. Niszczyciele i krążowniki wykonały symultaniczny zwrot w chwili, gdy liniowce zaczęły je wyprzedzać. Moment później otworzyły ogień do zbliżającego się przeciwnika, to samo uczyniły obsady baterii rufowych na wycofujących się olbrzymach.
Obce okręciki znowu zaczęły wykonywać uniki. Wiele zniknęło w oślepiających eksplozjach, inne rozpadały się na kawałki. Mimo to na każdą zniszczoną jednostkę przypadały dwie, które zajmowały miejsce straconej. W chwili gdy liniowce odpaliły trzecią salwę widm, większość odczytów temperatury wyrzutni na okrętach eskorty zbliżała się do stanu krytycznego. Obcy byli już tak blisko, że większość rakiet nie zdążyła się uzbroić, pociski mijały formację wroga i eksplodowały, nie wyrządzając żadnych szkód.
— Do wszystkich jednostek. Wstrzymać odpalanie rakiet, dopóki ich głowice nie namierzą celu.
Baterie piekielnych lanc znów milkły jedna po drugiej, więc niszczyciele i krążowniki wykonały zwrot, by przyspieszyć do maksimum i dołączyć do liniowców, które próbowały trzymać się z dala od obcych jednostek tak długo, jak to tylko możliwe.
Geary spojrzał na Desjani.
— Nie niszczymy ich w wystarczającym tempie.
— Na razie. Zaraz do akcji wkroczą naprawdę dobrzy zawodnicy — odparła Desjani wyzywającym tonem.
Flota znowu podzieliła się na podformacje, z tym że liniowce i eskorta leciały teraz w jednej linii, tworząc bardzo zwarty szyk pomiędzy obcymi okręcikami a pancernikami i jednostkami pomocniczymi stanowiącymi szpicę floty. Najpotężniejsze okręty floty rozpoczęły wykonywanie zwrotu zgodnie z planem, zwracając się dziobami w stronę wroga i zwalniając do tego stopnia, że niemal natychmiast zostały doścignięte przez resztę jednostek Sojuszu. Tylko transportowce i jednostki pomocnicze leciały przed ścianą okrętów wojennych i doganiającą ich szybko hordą wrogów.
Pancerniki wślizgnęły się sprawnie w luki pomiędzy liniowcami i jednostkami eskorty i natychmiast otworzyły ogień ze wszystkiego, czym dysponowały. Usta Geary’ego rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu, gdy przestrzeń wypełniło tak wiele energii, że była widzialna nawet ludzkim okiem. Pierwsza fala zmasakrowanych wcześniej jednostek obcych wyparowała w zetknięciu z tą potęgą.
— Nadal może być krucho — oznajmiła Desjani, ale takim tonem, jakby omawiała z nim, co zrobić na obiad. — Jest ich za dużo i za bardzo się do nas zbliżyli. Baterie dziobowe ostygły do tego stopnia, że zdołamy wystrzelić jeszcze kilka salw, ale zanim wykonamy zwrot, siądą nam już na karku.
— Rozumiem. — Do tego momentu mogli planować to starcie. Teraz tylko od niego zależała ocena sytuacji i wydanie ostatniego rozkazu, który zapoczątkuje najbardziej chaotyczny etap tej bitwy. Siedział, obserwując zbliżającego się wroga i słabnący ogień pancerników.
Są już tak blisko, myślał, ale muszę ich dopuścić jeszcze bliżej, żeby nie mieli czasu zareagować na nasze następne posunięcie. Jak daleko znajdują się okręty lecące na flankach naszej formacji? Wszystko będzie zależało od tego, z jakim opóźnieniem usłyszą moje rozkazy. Na szczęście wróg zdaje się koncentrować na środku naszej formacji, więc lekkie opóźnienie nie powinno narazić tych jednostek na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Już prawie czas.
— Admirale? — odezwała się Desjani. W jej głosie pobrzmiewało jedynie umiarkowane zainteresowanie, ale sam fakt, że zadała to pytanie, świadczył o ogromnym napięciu, którego nie potrafiła już maskować.
— Jeszcze nie. — Uniósł rękę, kiwając nią, jakby coś odliczał, a potem walnął dłonią w klawisz komunikatora. — Do wszystkich jednostek, wykonać zaplanowany manewr odejścia od wroga, otworzyć ogień z broni krótkiego zasięgu.
Poczuł mocne szarpnięcie, którego nie zdołały stłumić pracujące z maksymalnym obciążeniem kompensatory, gdy Desjani zmusiła „Nieulękłego” do wykonania tak ciasnego zwrotu, jaki był tylko możliwy, jednocześnie wykonując obrót, by ponownie wejść w kontakt bojowy z wrogiem.
— Wystrzelić kartacze, gdy tylko namierzycie cele! — rozkazała. — Odpalić piekielne lance! Macie strzelać, dopóki ostatni nie zniknie nam z oczu!
Alarmy kolizyjne rozdzwoniły się, gdy setki okrętów zmieniło naraz kurs, wchodząc na nowe wektory. Na ekranie Geary’ego zaroiło się od czerwonych ikonek oznaczających ryzyko kolizji. Na szczęście niewielkie odległości pomiędzy jednostkami pozwoliły systemom manewrowym na wprowadzenie drobnych korekt tuż po rozpoczęciu zwrotów i wkrótce wszystkie okręty mogły związać walką nadlatującego przeciwnika. Tylko to, i może wstawiennictwo bóstw, do których modlił się Geary, zapobiegło natychmiastowej katastrofie.
Okręciki były już tuż-tuż, niemal siedziały na karku uciekającej flocie, gdy spadła na nie salwa kartaczy wystrzelonych równocześnie z niemal dwustu jednostek i pędzących z prędkością tysięcy kilometrów na sekundę. Setki jednostek wroga zniknęły w tej fali zniszczenia, a moment później spadły na nie salwy piekielnych lanc z wystudzonych baterii dziobowych.
Geary nie miał pojęcia, ile okręcików przetrwało w przestrzeni wypełnionej chmurami odłamków i błyskami eksplodującej energii. Formacja Sojuszu także się rozpadała na setki kawałków, jakby coś ją rozsadziło od środka. W tym momencie strzelały nawet transportowce i jednostki pomocnicze. Ich słabiutkie systemy obrony próbowały dobić konającego wroga, który zgłupiał na moment, nie mając pojęcia, dlaczego zwarta ściana okrętów idzie w rozsypkę. Niektóre z nich, zapewne te, które wybrały wcześniej cele, przemknęły przez pobojowisko, kierując się na gigantyczne jednostki pomocnicze, które stanowiły piętę achillesową floty, i transportowce, będące teraz najłatwiejszymi celami.
„Nieulękły”, który wykonywał zwrot, kierując się po łuku w dół, zadrżał mocno, gdy polujący na niego pocisk eksplodował trafiony kilkoma piekielnymi lancami naraz. Moment później przeleciały nad nim dwa myśliwce i jeden krążownik. Obok pojawił się skręcający w górę pancernik. Olbrzym był tak blisko, że nawet Desjani zamarła na moment, widząc jego obły kadłub tuż przy burcie. Klnąc, ile wlezie, otrząsnęła się z osłupienia i natychmiast zaprogramowała dwa kolejne cele. Nacisnęła klawisz, odpalając rakiety, które zlikwidowały okręcik zmierzający w kierunku „Tytana” i kolejny, znajdujący się już tak blisko „Nieulękłego”, że jego unicestwienie omal nie zbiło wszystkich z nóg.
Niestety wielki liniowiec nie mógł zmienić szybko zaplanowanego kursu i związać ogniem wroga, który licznie przemykał za rufą. Geary przyglądał się więc z bezsilną złością, jak kilka obcych jednostek kieruje się na majestatycznie płynącego w przestrzeni „Tytana”, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, na ich drodze pojawił się „Orion”. Pancernik szedł ostro w górę, rozwalił pierwszy okręcik tuż przy burcie jednostki pomocniczej, a drugi dopadł za rufą transportowca. Moc tej ostatniej eksplozji poruszyła nawet takiego giganta, przesuwając go w bok.
Kolejny leciał w kierunku „Mistrala”, ale ciężkie krążowniki „Diament”, „Rękawica” i „Puklerz” zdołały skoncentrować ogień piekielnych lanc na jego rufie i zniszczyły go na chwilę przed dotarciem do celu.
Żaden inny okręcik nie przetrwał kanonady na tyle długo, by zbliżyć się do pozostałych jednostek pomocniczych. Wracając do obserwacji głównego pola bitwy, Geary nie potrafił dostrzec w morzu szczątków ikonek oznaczających sprawne wciąż jednostki wroga. Krążące wokół okręty Sojuszu także miały z tym problem, jako że musiały nie tylko wypatrywać celów, ale i uważać, by nie zderzyć się z innymi jednostkami floty i wrakami.
Nic. Czerwień na ekranach oznaczała wyłącznie ryzyko kolizji, ale i ona stopniowo znikała, gdy jednostki zaczęły oddalać się od siebie za sprawą komputerów, które w ułamkach sekund potrafiły podjąć właściwe decyzje i skierować potężne maszyny jak najdalej od siebie. Ostatni z okręcików wroga został zniszczony. Nadeszła pora, by podliczyć własne straty. Na razie Geary wiedział tylko tyle, że nie doszło do aż takiej masakry, jakiej mógł się spodziewać.
— Do wszystkich jednostek. Utworzyć formację Delta po wyjściu do strefy bezpiecznego manewrowania. Prędkość przelotowa .05 świetlnej. — Aby mieć czas na przemyślenie sytuacji, musiał spowolnić ruchy floty, oddalając się jednocześnie od tej gigantycznej fortecy, i sformować najprostszy szyk, jaki znał człowiek, czyli klasyczny sześcian.
— No, no — powiedziała Desjani, a na jej poczerwieniałej lekko twarzy pojawił się uśmiech. — Zadziałało. To był świetny plan, admirale.
— Jesteś szalona — odparł, czując, że serce wciąż mu wali jak oszalałe.
— Wydawało mi się, że lubisz takie kobiety. Widziałeś, co zrobił „Orion”?
— O, tak — przyznał Geary. On też zaczynał już czuć ulgę widząc, że flota nie poniosła aż tak wielkich strat. — Nie myliłaś się co do kapitana Shena.
— Ja nigdy się nie mylę, admirale. Poruczniku Yuon, który pancernik odważył się naruszyć naszą przestrzeń osobistą?
— Według systemu był to „Dreadnaught”, kapitanie. Podszedł do nas na… — Yuon zamilkł nagle, jakby się zadławił słowami, i dokończył piskliwie: — To nie może być prawda!
Desjani sprawdziła odczyty odległości i także zamilkła na kilka sekund.
— Admirale, musi pan odbyć jeszcze jedną rozmowę z dowódcą „Dreadnaughta”. Kapitan Geary wisi mi szklaneczkę czegoś mocniejszego — dodała. — A ja muszę podziękować przodkom.
— Jak my wszyscy.
Ale Jane i przodkowie musieli jeszcze chwilę poczekać. Geary zmienił skalę powiększenia obrazu, by przyjrzeć się całemu systemowi i innym możliwym, ale już bardziej odległym zagrożeniom. Gigantyczna forteca wisząca przed punktem skoku nie odpaliła kolejnej fali rakiet czy też okrętów wojennych — bo nadal nie miał pojęcia, czym owe obiekty naprawdę były — ale jak się okazało, nie stanowiła jedynego tak wielkiego umocnienia w tym systemie.
— Coś mi się wydaje, że znalezienie innych punktów skoku nie będzie wcale takie trudne — stwierdził.
Desjani spojrzała na niego ze zdziwieniem, a potem przeniosła wzrok na swoje wyświetlacze.
— Chrońcie nas, przodkowie. Mają tutaj jeszcze dwie podobne fortece, ale na tyle odległe od gwiazdy centralnej, że muszą pilnować punktów skoku.
Tamte twierdze także dysponowały setkami rakiet dalekiego zasięgu. Cały system był pełen okrętów wojennych, sensory co chwilę wykrywały i identyfikowały kolejny. Geary gwizdnął z uznaniem, gdy ujrzał dane tych jednostek.
— Kilka ich okrętów ma wymiary trzykrotnie większe od pancernika klasy „Strażnik”.
— Spore bestie… — przyznała Desjani. — Na szczęście najbliższy znajduje się trzy godziny świetlne od naszej aktualnej pozycji, a przy tak ogromnej masie z pewnością nie jest zbyt szybki. Ale wolałabym nie mieć z nim do czynienia, gdybyś mnie o to pytał.
— Nadal nie otrzymaliśmy żadnego komunikatu od mieszkańców tego systemu — zameldowała beznamiętnym tonem Rione. — Nie odpowiedzieli na żadną z naszych wiadomości.
Geary opadł na fotel.
— Gdyby byli ludźmi, z pewnością już by odpowiedzieli. — Wokół nie widział niczego, co mogłoby im zagrozić w ciągu najbliższych godzin, a nawet dni, co jednak wcale nie oznaczało, że nie miał nic do roboty.
Muszę ocenić straty poniesione przez flotę. Nakazać przeprowadzenie najpilniejszych remontów. Upewnić się, że podjęto rozbitków ze wszystkich zniszczonych i poważnie uszkodzonych okrętów. Spróbować nawiązać kontakt z zamieszkującymi ten system istotami albo przynajmniej dowiedzieć się o nich czegoś więcej. No i przede wszystkim ustalić taki kurs, aby nie mogły nas zaatakować pozostałymi siłami.
Jego wzrok powędrował w kierunku gigantycznych fortec strzegących wszystkich punktów skoku w tym systemie. Ta, którą minęli po przylocie tutaj, mogła już wyczerpać zapas amunicji, aczkolwiek przy tych rozmiarach pewniejsze się wydawało, że gdy flota Sojuszu powróci, na wyrzutniach pojawią się setki kolejnych rakiet, nie wspominając już o innych systemach uzbrojenia, jakimi może dysponować. Dotarcie do punktów skoku będzie wymagało zbliżenia się do którejś z tych twierdz, a przebicie się w odwrotną stronę może nie być tak proste jak ucieczka przed niedawną pogonią.
— Gratuluję odkrycia kolejnej inteligentnej rasy, admirale — powiedziała Rione.
— Dziękuję, cieszę się, że rząd jest ze mnie zadowolony — nie starał się nawet kryć sarkazmu.
— Nie wszyscy w rządzie są z pana zadowoleni — mruknęła w odpowiedzi Wiktoria, zniżając głos tak, by nie usłyszał jej nikt inny. Spoglądała na ekrany wzrokiem człowieka, którego w końcu dosięgło przeznaczenie.
Desjani pochyliła się do niego.
— Jak my się wydostaniemy z tego systemu?
— Zabij mnie, ale nie wiem. — Problem nie polegał na znalezieniu drogi wyjścia, bo tę dokładnie oznakowano fortecami, tylko na wykonaniu skoku bez narażania floty na totalne zniszczenie.
Lecz Geary miał nareszcie czas na przemyślenie sprawy i Tanię u swojego boku oraz ogromny tłum ludzi, którzy nie tylko w niego wierzyli, ale także wiernie mu służyli, dzięki czemu flota wyszła z tego starcia niemal nietknięta. Może Rione w końcu zacznie mu pomagać, zamiast udawać tak nietypową dla niej obojętność.
Usiadł wygodniej i teraz, gdy zdołał się odprężyć, wyglądał na całkowicie opanowanego.
— Coś wymyślimy — rzucił w kierunku Desjani spokojnym, ale donośnym głosem, aby usłyszeli go wszyscy obecni na mostku.