Geary zdawał sobie doskonale sprawę z głupiej miny, jaką musiał mieć w tym momencie, ponieważ czuł się tak, jak wyglądał. Tylko jedna kobieta mogła wywołać równie żywiołową reakcję jego żony.
— Mówisz o Rione? O Wiktorii Rione?
Wbiła w niego płonące gniewem oczy.
— Nie wiedziałeś o tym?
— Ona jest na pokładzie „Nieulękłego”? Od kiedy? Skąd?
Skinęła sztywno głową wciąż rozwścieczona, aczkolwiek zaskoczenie Geary’ego uspokoiło ją nieco.
— Przyleciała codziennym wahadłowcem. Nie miałam o tym pojęcia, dopóki przed kilkoma minutami nie opuściła jego pokładu. — Maszerując nerwowo tam i z powrotem, obrzucała go ponurym spojrzeniem. — Masz szczęście, że jesteś tak marnym kłamcą. Dzięki temu wiem na pewno, że nie miałeś pojęcia o jej przylocie. Gdybyś wiedział i mi o tym nie powiedział…
— Nie jestem aż tak głupi, Taniu. Co ona robi, u licha, na „Nieulękłym”?
— Skoro ty mi tego nie możesz powiedzieć, najlepiej będzie, jeśli sam ją o to zapytasz.
Geary skinął głową, zastanawiając się, cóż takiego uczynił, że żywe światło gwiazd go nieustannie doświadcza. Miał nadzieję, że udało mu się udobruchać Tanię.
— Gdzie ona jest?
— Teraz? Znając jej przyzwyczajenia, prawdopodobnie kieruje się prosto tutaj.
Jakby na potwierdzenie jej słów odezwał się brzęczyk dzwonka przy wejściu. Desjani złożyła ręce na piersi i stała w wyzywającej pozie, nie zamierzając się ruszyć. Geary wziął się w garść i po raz drugi otworzył właz.
Jego nadzieje na to, że to jednak nie będzie Wiktoria Rione, spełzły na niczym. Stała w progu we własnej osobie z wyrazem życzliwego zainteresowania na twarzy.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam w niczym ważnym?
Desjani najpierw poczerwieniała na twarzy, potem zsiniała, zaciskając mocno zęby i lewą pięść, na której skrzyła się obrączka. Zdołała się jednak opanować i odparła niemal beznamiętnym tonem:
— Nie zostałam poinformowana o pani wizycie na pokładzie mojego okrętu.
— Rada oddelegowała mnie dosłownie w ostatniej chwili — wyjaśniła Rione, odpowiadając Tani w taki sposób, jakby pytanie zadał jej Geary.
— Nie czekają na ciebie obowiązki w Republice Callas? — wtrącił John.
— Niestety nie. — Po raz pierwszy zauważył cień emocji na jej twarzy, ale zniknął zbyt szybko, by można się zorientować, co naprawdę oznaczał. — Przedterminowe wybory. Może o nich słyszałeś. Wyborcy uznali, że zbyt mocno skupiałam się na problemach Sojuszu, zaniedbując jednocześnie interesy Republiki Callas.
Trochę to trwało, zanim zrozumiał sens jej wypowiedzi.
— Nie jesteś już tamtejszym współprezydentem?
— Ani współprezydentem Republiki Callas, ani senatorem Sojuszu. — Powiedziała to lekkim tonem, ale w jej oczach pojawiły się żywsze emocje. — Ktoś uznał, że osoba lojalniejsza wobec Sojuszu będzie marnym reprezentantem interesów Republiki Callas, zwłaszcza teraz? gdy wojna się już skończyła i trwa dyskusja na temat naszej secesji, co chyba nie jest specjalnie dziwne. W końcu sprzymierzyliśmy się z Sojuszem wyłącznie z powodu zagrożenia ze strony Światów Syndykatu. Ponieważ nie miałam innych zobowiązań, Rada uznała, że mogę pełnić rolę jej emisariusza we flocie.
— Emisariusza Wielkiej Rady? — zdziwił się Geary. — Co ty masz robić, u licha?
— Wszystko to, co rada i ja uznamy za stosowne.
To się jej najwyraźniej podoba, pomyślał.
Desjani musiała dojść do identycznego wniosku, z trudem bowiem opanowała nerwy, mówiąc:
— Jestem pewna, że musi pani załatwić swoje sprawy z admirałem, zanim wahadłowiec odleci, więc…
— Ja zostaję — przerwała jej Rione, odzywając się znowu do Geary’ego. — Rada poleciła mi zająć miejsce na tym samym okręcie, na którym stacjonuje głównodowodzący. Oczywiście na czas trwania tej misji.
Geary spojrzał groźnie na Wiktorię, obawiając się, że Tania naprawdę lada moment eksploduje.
— Opuścisz nas, jak tylko wrócimy do przestrzeni Sojuszu?
Czyżby zauważył nagłą zmianę w jej mimice? Emocję tak silną, że niemożliwą do całkowitego ukrycia, ale jednocześnie tak mało widoczną, że nie mógł być pewien, iż naprawdę coś widział?
— To będzie zależało od dalszych poleceń Rady — odparła Rione.
O przodkowie, miejcie nas w swojej opiece. Utknął po raz kolejny na jednym okręcie z Rione i Desjani. Utknął po raz kolejny pomiędzy nimi.
— Muszę wysłać wiadomość…
— Daj sobie spokój. Naprawdę. Zmarnujesz tylko czas. Wielka Rada chce mojej obecności tutaj. Pozostali emisariusze powinni pojawić się już niedługo. — Rione w końcu raczyła zauważyć Tanię i obdarzyła ją lodowatym uśmiechem. — Jaka ze mnie gapa. Gratuluję wam obojgu. Jak to dobrze, że wszystko zaczęło się układać po powrocie floty na Varandala.
Desjani znowu zesztywniała, przed chwilą posyłała nerwowe spojrzenia w kierunku Geary’ego, a teraz znów przybrała maskę obojętności. Gdyby dowiedziała się kiedykolwiek, że to Wiktoria pomogła Geary’emu dogonić ją owego pamiętnego dnia, na „Nieulękłym” rozpętałoby się piekło. Rione zdawała sobie z tego sprawę, ale nie powiedziała nic, co zaogniłoby sytuację. Cóż ona kombinuje tym razem?
— Na czym właściwie polega twoja rola? — zapytał John.
— Mam reprezentować rząd — odparła, patrząc na Desjani.
Tania przyjęła to do wiadomości, łypiąc w jej kierunku spode łba, i zaraz odwróciła się do Geary’ego.
— Proszę o pozwolenie powrotu na mostek, sir.
— Możesz odejść, Taniu — Próbował włożyć w te słowa maksimum uczucia i chyba mu się to udało, gdyż ogień furii w jej oczach minimalnie przygasł.
Wiktoria usiadła dopiero po tym, jak właz zamknął się z hukiem za plecami Desjani, i zrobiła nieszczęśliwą minę.
— Naprawdę jest mi przykro, że nie zostaliście zawczasu powiadomieni o moim przybyciu.
— Nie musiałaś jednak prowokować Tani w tak otwarty sposób.
— Nie musiałam, ale jestem wredna i nie mogę sobie pozwolić na wypadnięcie z roli. Aczkolwiek ten brak powiadomienia nie był moim pomysłem. Rada ostatnimi czasy działa pospiesznie i chaotycznie. Mój partner przybędzie na miejsce w ciągu najbliższych kilku dni.
— Oby zdążył, bowiem wyruszymy najdalej za tydzień. Czy to ktoś, kogo znam? — zapytał Geary, siadając naprzeciw niej.
— Wątpię, abyś o nim słyszał. To emerytowany generał Hyser Charban. — Rione uśmiechnęła się ironicznie. — Nie próbował przejąć władzy na drodze zamachu stanu, tylko w bardziej tradycyjny sposób, uzależniając od siebie kolejnych znaczących polityków, zanim przystąpił do dzieła.
— Generał? Z korpusu piechoty przestrzennej?
Roześmiała się.
— Nie. Z sił planetarnych. Ale nie znam go osobiście. Raporty, do których miałam dostęp, charakteryzują go jako „łagodnego gołębia, poważniejszego i roztropniejszego od innych wojskowych, ponieważ wie doskonale, do czego nie może się posunąć, aby osiągnąć zakładany cel” — wyrecytowała z wyraźnym rozbawieniem.
— Nie ma niczego złego w wiedzy o własnych ograniczeniach — zauważył Geary.
— O ile naprawdę w nie wierzysz.
— Jakie dokładnie zadanie mają emisariusze lecący z flotą?
Zastanawiała się przez chwilę, zanim odpowiedziała:
— Mamy reprezentować rząd.
— To już mówiłaś — przypomniał jej. — Tyle że to nic nie znaczy.
— Coraz lepiej orientujesz się w tych sprawach. Pozwól więc, że ujmę to inaczej. Ponieważ ja i Charban nie piastujemy żadnych oficjalnych stanowisk, nikt nie może nas odwołać w połowie rejsu, co automatycznie wygasiłoby nasze mandaty.
— Powiedz mi lepiej, Wiktorio, dlaczego lecicie z nami?
Odwróciła wzrok, zachowując kamienną twarz.
— Może powinieneś raczej zapytać, co Rada chce ugrać, wysyłając was z tą misją.
Teraz to on zwlekał, szukając odpowiednich słów, zanim ponownie się odezwał.
— Moim zdaniem mamy się dowiedzieć jak najwięcej o Obcych, zwłaszcza o ich sile i poziomie technologicznym, aby nawiązać z nimi w przyszłości pokojowe stosunki.
— Mniej więcej się zgadza. — Rione przymknęła oczy, znów wyglądała na wykończoną. — Rząd oczekuje, że rozwiążesz najmniejszym kosztem problem, który w przyszłości mógłby się okazać najbardziej skomplikowanym, a kto wie, czy i nie najdroższym wyzwaniem dla Sojuszu. — To może się równać nawiązaniu rozmów z Obcymi i zakończeniu wrogich działań, ale niekoniecznie. Enigmowie z pewnością będą chcieli czegoś w zamian. Może też trzeba będzie ich nieco przymusić do porozumienia. Ja i Charban mamy pilnować, abyś nie zszedł z ustalonej ścieżki i poniósł jak najmniejsze koszty i ryzyko.
Geary prychnął z irytacji.
— A co z dalekosiężnymi kosztami i zagrożeniami?
— Problemami tego rodzaju będziemy się zajmowali, gdy przyjdzie na to właściwa pora — odparła głosem, z którego nie dało się wyczytać, co sama na ten temat myśli. — Będziemy popychali sprawy do przodu, stosując politykę drobnych kroczków, zostawiając niektóre z nich przyszłym pokoleniom. Tak myślą politycy. Powinieneś to już wiedzieć.
— Ty jesteś politykiem.
— Wywalonym z urzędu na zbity pysk. — W jej uśmiechu nie było nic z radości. — Rząd centralny i wszystkie inne organy władzy w Sojuszu walczą dzisiaj o przetrwanie. Obawiają się ciebie, ale jesteś im zarazem bardzo potrzebny. Dlatego odesłano cię daleko, byś nadal pełnił heroiczną rolę, nie mając przy okazji możliwości mieszania się w bieżące sprawy.
— Tego akurat sam się domyśliłem. Ma być znowu tak, jakbym nie żył. Rządzący będą czerpali korzyści z mojego rzekomego bohaterstwa, nie przejmując się jednocześnie tym, co aktualnie robię.
— Czyż to nie to samo, tylko powiedziane innymi słowami? Najważniejsze, że nadal żyjesz i jesteś zdolny do wykonania każdego zadania. Generał Charban i ja mamy podsuwać ci rozwiązania, które będą najlepiej służyły Radzie.
Chyba zbyt wiele czasu spędzał wcześniej z Rione, ponieważ w lot uchwycił ukryte znaczenie wypowiadanych przez nią słów.
— Które będą służyły Radzie, ale już niekoniecznie Sojuszowi.
— Czyż to nie jedno i to samo? — stwierdziła beznamiętnym tonem, de facto potwierdzając jego podejrzenia, ale nie mówiąc nic wprost. — Teraz już wiesz, na czym stoimy, ty i ja.
— Wiem tylko, co ty mówisz na temat poleceń, które otrzymałaś — skontrował.
Kolejny uśmiech, ale ten mógł oznaczać cokolwiek.
— Owszem.
— Po jaką cholerę pchałaś się tutaj ponownie, Wiktorio? Przecież musiałaś wiedzieć, jak Tania na to wszystko zareaguje.
— Miałam swoje powody i rozkazy Wielkiej Rady. — Machnęła lekceważąco ręką. — A znalazłszy się na wylocie, nie mogłam odrzucić propozycji senatorów.
— Nadal nie mogę uwierzyć, że usunięto cię ze stanowiska współprezydenta.
— Łaska ludu na pstrym koniu jeździ. — W jej głosie wyczuł szczyptę goryczy. — Wygłosiłam kilka bolesnych prawd. Skłonił mnie do tego, niestety, kontakt z pewnym reliktem z zamierzchłej epoki, człowiekiem znanym jako Black Jack. — Znowu utkwiła w nim lodowate spojrzenie, które doskonale pamiętał. — Moi przeciwnicy obiecywali ludziom wszystko, czego ci zapragnęli, wiedząc, że nie będą musieli potem spełniać swoich obietnic. Większość wyborców dała się po raz kolejny na to nabrać.
Geary przyglądał się jej uważnie.
— Zatem przegrałaś wybory, ponieważ postanowiłaś być szczera?
— Nie uważasz tego za ironię losu?
— Jak już kiedyś nie omieszkałaś mi wytknąć, część tej floty należy do Republiki Callas. Ich załogi, podobnie jak te z okrętów Federacji Szczeliny, spodziewają się lada chwila wezwania do domu. Nie otrzymały go jeszcze, ale ja zastanawiam się całkiem poważnie, czy i tak nie pozostawić ich na Varandalu.
Rione znowu odwróciła wzrok i potrząsnęła głową.
— Sporo wody jeszcze upłynie, zanim doczekają się podobnych rozkazów. Rząd Republiki Callas nie odwoła okrętów. Nie licz jednak na to, że powtórzę te słowa przy kimkolwiek innym. Na twoim miejscu nie spodziewałabym się także żadnych oficjalnych komunikatów ze strony nowych władz republiki Callas i Federacji Szczeliny.
Przypomniał sobie radość i nadzieję na twarzach oficerów, gdy informowali go o rychłym powrocie do domów.
— Przecież to nie ma najmniejszego sensu. Skoro chcą się odłączać od Sojuszu, dlaczego pozostawiają gros swoich okrętów wojennych w naszej gestii?
— Może dlatego, że obawiają się ich? — Rione spojrzała na niego z bardzo ponurą miną. — Nowe władze podejrzewają, że załogi będą bardziej lojalne wobec Black Jacka niż wobec Republiki Callas. I raczej się nie mylą.
Znowu poczuł złość. Cały gniew, jaki go trawił w czasie niedawnej rozmowy z przedstawicielami Rady, powrócił.
— Podejrzenia nie powinny być powodem tak nieludzkiego potraktowania marynarzy, którzy niejednokrotnie udowodnili swoją odwagę i oddanie dla sprawy! Jak można traktować w ten sposób własnych obywateli? Nie mają do mnie zaufania, trudno! Zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Nie pozwolę jednak, by ktoś wygnał załogi waszych okrętów tylko dlatego, że mógłbym je kiedyś wykorzystać do swoich celów!
Nie drgnęła nawet, widząc ten wybuch gniewu. Patrzyła na niego po prostu, a potem tylko pokręciła głową.
— Pozwalasz Sojuszowi zrobić to samo z jego okrętami, admirale.
— Moje okręty będą mogły wracać do przestrzeni Sojuszu pomiędzy misjami!
— Oczywiście. — W jej głosie wyczuł nutę zgody, a w każdym razie jakiegoś uczucia.
— Odeślę te okręty do domu — oświadczył Geary. — Na swoją odpowiedzialność. Każę im wracać do Republiki Callas i…
— Przywiozłam rozkazy dotyczące naszej floty, polecające naszym okrętom pozostanie w Pierwszej Flocie Sojuszu. Sugerują one tymczasowość przyjętego rozwiązania, ale szczerze mówiąc, nie mówi się o tym wprost. — Rione utkwiła spojrzenie gdzieś w kącie kajuty, unikając jego wzroku. — Zrozum to wreszcie. Nie możesz zmienić rozkazów, nie podkopując autorytetu nowego rządu, a uwierz mi, że ma on mnóstwo doskonałych argumentów na poparcie swoich tez.
— Nie rozumiem. — Zagniewany ton kazał jej w końcu spojrzeć na niego. — Żaden rząd mi nie ufa, ale wszyscy oddają całe floty pod moje dowództwo. Republika Callas chce poluzować więzi łączące ją z Sojuszem, lecz pozostawia mi trzon swojej floty. Kto tu oszalał? Oni czy tylko ja?
Znowu przymknęła powieki, tym razem na krótką chwilę.
— Zatrzymaj te okręty. Inni admirałowie traktowaliby je jak dar.
— Na czym polega haczyk?
Cisza przeciągała się tak długo, że w końcu uznał, iż Rione nie ma zamiaru mu odpowiedzieć, ale w tej właśnie chwili odezwała się ponownie.
— Nie oczekuj zbyt wielkiego wsparcia dla tych jednostek z terytoriów Republiki Callas. Żołd będzie nadal wypłacany, podobnie jak wydatki eksploatacyjne, ale raczej z oporami niż z chęcią. Nie będzie też żadnych uzupełnień ani wymiany załóg.
Chwilę trwało, zanim pojął znaczenie jej wypowiedzi.
— Po prostu pozbyli się ich i już? Mają z nami latać, dopóki nie zostaną wybici do nogi albo tak osłabieni, że nie będą stanowić realnego zagrożenia po powrocie do domów? — Tym razem mu nie odpowiedziała. — A co z jednostkami należącymi do Federacji Szczeliny?
— Jestem obywatelką Republiki Callas…
— Nie pytam, skąd pochodzisz. Czy wiesz, jakie rząd Federacji Szczeliny ma plany wobec tych ludzi?
W jej oczach także zapłonął gniew.
— Posiadam dostęp do wiarygodnych raportów, które mówią, że Federacja Szczeliny pójdzie w ślady Republiki Callas, ponieważ we flocie pozostało już tylko kilka jej okrętów.
— Szlag. — Niewiele więcej mógł powiedzieć. Nagle poczuł potworny ból w dłoni, a gdy spojrzał w dół, zobaczył, że zaciska ją tak mocno, iż stała się jednolitą masą mięśni i kości. — Jak te rządy wytłumaczą ludności fakt, że ich okręty nie wrócą do macierzystych portów?
— Po pierwsze, admirale — odparła — nie zostało ich już tak wiele. Zanim objąłeś dowodzenie, nasze kontyngenty zostały mocno przetrzebione. Kilka zostało zniszczonych w niedawnych bitwach. Tu już nie chodzi o powrót do domu masy ludzi, tylko niedobitków. A jeśli porównasz ich liczbę z ludnością zamieszkującą tamte sektory, sam zrozumiesz, o jak niewielkiej liczbie mowa.
Jego gniew wypalił się, zastąpił go żar smutku, który nie niósł z sobą ciepła. — Podobnie rzecz się miała z flotą za moich czasów. Wtedy także mało kto miał krewnych służących w jej szeregach.
— Zatem wiesz, o czym mówię. Nasze rządy wolą trzymać zagrożenie płynące ze strony tych załóg daleko od własnej przestrzeni, ale tylko nieliczni będą na to narzekać, ponieważ mało kto odczuje na własnej skórze ich nieobecność. Z drugiej strony, obecność tych okrętów w twojej flocie pozwoli rządzącym na składanie dumnych deklaracji, że nadal wspierają wielkiego bohatera Sojuszu Black Jacka Geary’ego.
— Nadal jestem przez nich wykorzystywany — mruknął Geary.
— Owszem, jesteś. Co zamierzasz z tym zrobić?
— Mogę złożyć rezygnację…
Ta wypowiedź sprowokowała bardzo emocjonalną reakcję Rione.
— Znasz kogoś, admirale, kto będzie w stanie ocalić tych ludzi? Odejdź, a na ich czele stanie kretyn pokroju Otropy. Chcesz, żeby ich wymordowano?
— To było zagranie nie fair!
— Nadal wierzysz w sprawiedliwość? — zdziwiła się.
— Owszem. Choć wydaje ci się to dziwne, wierzę. — Wiedział jednak, że to ona ma rację. Wygnały ich własne rządy. Ktoś musi się nimi zaopiekować, pomyślał. I dopóki nie znajdę takiej osoby, to zadanie będzie spoczywać na moich barkach. — Zrobię co w mojej mocy, aby ich ocalić.
— Wykonując wydawane ci rozkazy? — zapytała nieco cichszym, ale wcale nie mniej napiętym tonem.
— Tak — wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Tak, jak je rozumiem. To oznacza, że będę chronił moich ludzi każdym sposobem, który nie narusza obowiązującego prawa. — A co z Obcymi?
— Ty masz swoje instrukcje, ja swoje. Kazano mi reagować nie tylko na bieżące zagrożenia i problemy, ale też szukać rozwiązań długoterminowych. Jeśli Rada bądź jej emisariusze mają z tym jakiś problem, mogą znaleźć sobie kogoś innego do roli ołowianego żołnierzyka.
Rione nadal się uśmiechała, aczkolwiek wyglądała teraz na o wiele starszą i bardziej zmęczoną.
— Nikt cię nie docenia. Nikt prócz mnie.
— I Tani.
— Ale ona cię wielbi. A ja nie. — Wiktoria wstała. — Muszę odpocząć. Charban pojawi się najprędzej jutro rano. Do tego czasu możesz czuć się wolny od polityków.
— Jestem pewien, że twoja kajuta została już przygotowana. — Zmierzył ją wzrokiem, utwierdzając się w przekonaniu, że wygląda nieco inaczej niż ostatnio. — Wszystko w porządku?
— Tak, tak. — Znowu się uśmiechnęła, ale tym razem był to tak pusty uśmiech jak w przypadku syndyckich DON-ów. Jej oczy także niczego nie zdradzały.
Po jej wyjściu siedział przez dłuższą chwilę, analizując raz jeszcze przebieg rozmowy. Niektóre zachowania Wiktorii, jak choćby celowe pominięcie swojej roli w wyswataniu go z Tanią, wydawały mu się nietypowe. Zarazem jednak dała mu do zrozumienia, że toczy teraz znacznie subtelniejszą grę niż w przeszłości, mimo że w tej akurat rozmowie wydawała się całkowicie szczera. Dlaczego wróciłaś do mojej floty, Wiktorio? Czy będziesz nadal moim sprzymierzeńcem, stałaś się poplecznikiem Rady czy zaczęłaś pracować na własny rachunek, cokolwiek tam sobie zaplanowałaś?
No i najważniejsze, ile jeszcze mi nie powiedziałaś, pomimo że tak wiele mówiłaś?
Dużo później tego samego dnia natknął się na Tanię, gdy ruszył w kolejny obchód.
— Widziałaś może te rozkazy, które otrzymałem od Wielkiej Rady?
Mówił o rozkazach przywiezionych przez Rione. Oznaczonych jako „ściśle tajne”. Pieprzyć to, potrzebuję opinii kogoś innego, stwierdził.
Desjani się skrzywiła.
— Tak. Paskudna sprawa.
— Owszem. Za dużo zwrotów typu: „wykonujcie zadanie, dopóki będzie to możliwe” albo „nie ingerujcie, jeśli tylko zdołacie”.
Tania milczała przez chwilę z wzrokiem wbitym w przestrzeń przed nimi.
— Uwierz, że moje odczucia nie mają z tym nic wspólnego. Ta kobieta przywiozła rozkazy dla nas, ale ciekawe, co kazali zrobić jej…
— Sam się nad tym zastanawiam.
— Z pewnością nie jest tylko ich kurierem. Miała jakiś powód albo powody, by ponownie przylecieć na „Nieulękłego”. Dopóki ich nie odkryjemy, powinieneś traktować ją jak potencjalne zagrożenie.
— Dobrze — zgodził się Geary. — Jestem wystarczająco przybity treścią przywiezionego przez nią pisma z admiralicji, a w każdym razie tą jego częścią, która mówi o konieczności lotu do systemu Dunai. Zamierzałem wykonać skok na Indrasa w syndyckiej przestrzeni, stamtąd, korzystając z hipernetu, dotrzeć na Midway i dopiero później wlecieć na terytoria zajmowane przez Obcych. To byłaby najprostsza i najkrótsza droga do celu. Zamiast tego Rada chce, żebyśmy lecieli na Dunai i zabrali z tamtejszych obozów pracy naszych jeńców wojennych. — Był wściekły i zarazem bezradny. Tego rozkazu nie mógł zignorować. — Przez te dodatkowe skoki podróż na Midway potrwa trzy tygodnie dłużej.
— Dlaczego akurat Dunai? — zastanawiała się Desjani. — Dlaczego Rada uznała, że tamtejsze obozy pracy są ważniejsze od wszystkich pozostałych, jakie odkryliśmy na terytoriach Syndyków?
— Rozkazy nic na ten temat nie mówią, a Rione upiera się, że nic nie wie.
— Pozwól mi ją zabrać na pół godziny do pokoju przesłuchań, a…
Geary westchnął cicho.
— Gdybym mógł, wyraziłbym na to zgodę. Niestety, nie mamy powodów, by potraktować w taki sposób cywila, i w dodatku reprezentanta naszego rządu. Musimy lecieć na Dunai, Taniu.
— Dlaczego nie kazali nam zrobić tego w drodze powrotnej? — zapytała. — Będziemy potrzebowali dodatkowego zaopatrzenia dla tych ludzi na czas całego pobytu w przestrzeni Obcych. O wiele rozsądniej byłoby zabrać ich prosto do domu, zamiast ciągnąć ze sobą na kolejną wyprawę wojenną. I to na tak długo.
— Masz rację, ale brak czasu na odwołania, chyba że opóźnimy wylot o kolejne kilka tygodni, a niby jak miałbym to umotywować, skoro skok na Dunai jest tylko niewielkim utrudnieniem, a nie problemem wielkiej wagi? No i nie mogę odmówić wykonania takiego rozkazu. To proste zadanie, admiralicja miała pełne prawo zlecić je naszej flocie, nie niesie też ze sobą zbyt wielkiego ryzyka, z tego, co mi wiadomo. Na pewno nie zagrozi też wykonaniu podstawowej misji. To nie to samo co sprawa sądów polowych.
— Wiem, sir. — Być może istnieją dobre powody wysłania nas na Dunai. Może ci się to nie podobać… jak i mnie… ale racz pamiętać, że to rozkaz od moich bezpośrednich zwierzchników.
— Nie omieszkam. — Uśmiechnęła się przepraszająco. — Wiem, że znajdujesz się pod sporą presją. Nie mówiąc już o tym, jak parszywe nastroje panują na okrętach Federacji Szczeliny i Republiki Callas. Możesz mi wierzyć, że gdyby na czele tej floty stał ktoś inny, już dawno doszłoby do buntu i te jednostki odleciałyby do domu na własną rękę. No i nie zapominaj, kto przywiózł rozkazy. Mamy co najmniej jeden dobry powód, by nienawidzić tej jędzy. — Akcje Rione we flocie, choć nigdy nie były wysokie, dzisiaj spadły znacznie, zbliżając się niebezpiecznie do zera absolutnego. — Załogi naszych okrętów także nie są zachwycone, liczą jednak na to, że dzięki tobie wrócą do domów.
— Wiem. — To był akurat stały element presji, ta niezachwiana pewność podwładnych, że ich życie jest dla niego najważniejszym z czynników. On jednak wiedział doskonale, że bez względu na okoliczności będzie musiał ich posyłać na śmierć, i dlatego był pewien, że nie wszyscy wrócą do domów.
— Przepraszam, ale jest jeszcze coś, o czym powinieneś wiedzieć. Pewna sprawa doprowadza mnie do pasji. I nie ma to nic wspólnego z politykami. Tak sądzę. Niemniej to dziwne. „Nieulękły” stracił dzisiaj kolejny łącznik zasilania.
— Chcesz powiedzieć, że nie da się go już naprawić? — zapytał, nie rozumiejąc, dlaczego mu o tym wspomniała. Łączniki padały co jakiś czas. Ich awarie były bardzo rzadkie, ale nic przecież nie działa w nieskończoność.
— Jest kompletnie przepalony. Do tego stopnia, że nie mogliśmy pozyskać z niego żadnych części. — Zatrzymała się, odwróciła i spojrzała mężowi prosto w oczy. — Nie mam w zwyczaju zamęczać cię opowieściami o problemach ze sprzętem. Dbanie o „Nieulękłego” to moje zadanie, nie twoje. Niemniej od momentu mojego wyjazdu straciliśmy już trzeci łącznik. Dwa nie przeszły rutynowej inspekcji, a trzeci był w takim stanie, że mój zastępca podjął bardzo słuszną decyzję o jego natychmiastowym wyłączeniu. Na szczęście Varandal mógł podesłać nam nowe, ale dzisiaj straciliśmy czwarty.
Geary zapatrzył się w przestrzeń, próbując wymyślić przyczynę tego stanu rzeczy.
— Cztery łączniki w kilka miesięcy? To zbyt duża częstotliwość jak na okręt, który nie został w tym czasie poważnie uszkodzony podczas walk. Nigdy wcześniej nie słyszałem o podobnym przypadku, nawet za moich czasów.
— Sto lat temu okręty konstruowano na pewno w inny sposób — zauważyła Desjani — i nie musiały brać udziału w bitwach, jakie dla nas były chlebem powszednim. Tyle że „Nieulękły” nie miał podobnych problemów w przeszłości. Kazałam moim ludziom znaleźć przyczyny awarii, ale wszyscy inżynierowie, którzy zajmowali się problemem, od nas i z jednostek pomocniczych, stwierdzili jedynie „poważne wady komponentów skutkujące znacznym obniżeniem parametrów operacyjnych”, co w ich języku oznacza: zepsuły się.
— Tyle awarii łączników i nadal nie wiemy, dlaczego miały miejsce? — Wbił spojrzenie w pokład, potem przywołał ją gestem dłoni. — Chodźmy. Przyjrzyjmy się sprawie. — Zaprowadził ją do swojej kajuty, wskazał krzesło, a na koniec sam usiadł. Wszedł do baz danych floty, zawęził pole poszukiwań do awarii łączników zasilających z minionego półrocza. Na wyświetlaczu pojawił się długi ciąg informacji dotyczących głównie uszkodzeń powstały h na polu walki, dlatego ponownie zmienił kryteria, ograniczając się do dwóch ostatnich miesięcy. — Nie tylko Nieulękły” boryka się z tym problemem. „Gniew” wymienił pięć łączników, „Amazonka” trzy, „Lewiatan” cztery… — Marszcząc brwi, nakazał komputerowi znaleźć cechy wspólne wymienionych jednostek. — To najstarsze okręty floty. Nie wyłączając „Nieulękłego”.
— Mój okręt trafił do służby niespełna trzy lata temu — zaprotestowała. — Niewiele jednostek zdołało przetrwać tak długo podczas wojny — dodała z dumą.
— „Gniew” ma trzy lata i kilka miesięcy, więc jest starszy — stwierdził Geary, odczytawszy kolejne dane. — Muszę porozmawiać z kapitanem Smythe’em na ten temat.
Flota koncentrowała się od jakiegoś czasu, przygotowując do rychłego opuszczenia Varandala, więc „Tanuki” i pozostałe jednostki pomocnicze stacjonowały teraz w odległości kilku sekund świetlnych od flagowca. Hologram kapitana Smythe’a pojawił się w kajucie Geary’ego dosłownie chwilę po nawiązaniu połączenia. Oficer zasalutował z charakterystyczną dla niego niedbałością, aczkolwiek na jego twarzy nie było widać znajomego wyrazu radości.
— Słucham, admirale.
— Zdaje się, że mamy spore problemy z łącznikami zasilającymi na starszych jednostkach… — zaczął Geary.
Smythe westchnął ciężko.
— Mówiąc „starsze”, miał pan na myśli okręty oddane do użytku przed ponad dwoma laty?
— Nie wygląda pan na zaskoczonego.
— Przyjrzałem się temu problemowi dzisiaj rano po otrzymaniu kolejnych raportów o awariach na „Nieulękłym” i „Gniewie”. Muszę przyznać, że doszedłem do dość niepokojących wniosków. Uznałem, że jeszcze za wcześnie na pisanie raportu, niemniej posiadam już wystarczającą wiedzę, by móc zreferować sprawę, skoro pan pyta. — Smythe spuścił wzrok, poruszał przez moment bezdźwięcznie ustami, potem znów spojrzał Geary’emu prosto w oczy. — Pański ostatni okręt, sir. „Merlon”. Jak długo miał pozostawać w czynnej służbie?
Geary nie odpowiedział od razu. Miał wrażenie, że przemierzał korytarze „Merlona” całe eony temu, mimo iż przespał w hibernacji większość stulecia, które minęło od jego czasów, i wspomnienia z tamtych dni wciąż wydawały mu się bardzo żywe.
— Gdy przejmowałem dowodzenie, miał około trzydziestu lat. Z tego, co wiem, gwarancja na kadłub opiewała na całe stulecie. Tyle przynajmniej wynosił przeciętny planowany okres służby jednostek tego typu. W razie potrzeby można go było przedłużyć o kolejne kilkadziesiąt lat, choć wymagałoby to wielu bardzo kosztownych przeróbek, więc nikt raczej nie myślał o trzymaniu ciężkich krążowników dłużej.
Desjani popatrzyła na niego z nieskrywanym niedowierzaniem.
— Sto lat? Budowaliście okręty, zakładając, że mają przetrwać tak długi czas?
— One tyle wtedy wytrzymywały — zapewnił ją Geary. — To znaczy przed wybuchem wojny. Bez przerwy je modernizowaliśmy, żeby nie odstawały od normy pod względem technologicznym.
— Zadziwiające — mruknął Smythe. — Chciałbym kiedyś zobaczyć taką jednostkę. Jej konstrukcja musiała mieć zadziwiającą trwałość. — Pokręcił głową, uśmiechając się nostalgicznie. — A czy wie pan, sir, jaki jest okres trwałości dzisiaj budowanych okrętów?
Geary nadal pamiętał pierwsze wrażenia z pobytu na „Nieulękłym”.
— Ostre krawędzie, nierówne spawy. Budowano je w pośpiechu. Nikt nie myślał, że polatają długo.
Smythe potaknął.
— Spodziewano się, że okres aktywnej służby będzie wynosił kilka miesięcy. Góra kilka lat. Niewiele jednostek przetrwało trzy lata na polach bitew. A pięć? Nie znam przypadku, by okręt istniał tak długo. Ani jednego. — Zatoczył ręką krąg. — Za przeproszeniem dowódcy i załogi, „Nieulękły” to już staruszek, oczywiście według współczesnych standardów.
Desjani zrozumiała pierwsza, chyba tylko dlatego, że Geary’emu takie rzeczy po prostu nie mieściły się w głowie.
— Twórcy „Nieulękłego” nie przypuszczali, że uda mu się przetrwać tak długo. Jego systemy są po prostu mocno zużyte.
— Właśnie — poparł ją Smythe. — On umiera ze starości, jeśli mogę sobie pozwolić na tak obrazowe porównanie. Te padające kolejno łączniki zasilające są zwiastunem nadciągającej katastrofy, jak kiedyś kanarki trzymane w szybach kopalnianych. Psują się pierwsze, ponieważ nie robiono ich z myślą o tak długim działaniu. Proszę spojrzeć. — Kapitan wskazał jakiś zapis widoczny na wyświetlaczu obok jego twarzy. — Te łączniki, które padały kolejno na „Nieulękłym”, należą do generacji, która jakimś cudem przetrwała wszystkie bitwy. To część oryginalnego wyposażenia, działającego i tak dłużej, niż planowano. Ten sam problem dotyczy pozostałych, równie wiekowych okrętów naszej floty.
Geary skrzywił się na myśl o skali remontów, jakich będą wymagały jego jednostki.
— Musimy zatem wymienić łączniki zasilające na wszystkich starszych okrętach.
— To nic nie da, admirale. — Smythe rozłożył ręce w przepraszającym geście. — Wszystko na tych jednostkach było montowane z myślą o znacznie krótszym okresie eksploatacji. Liczonym w miesiącach, co najwyżej kilku latach.
— Przodkowie, miejcie nas w swojej opiece.
— Już ich o to prosiłem — zapewnił Smythe. — Wątpię jednak, by nasi przodkowie pofatygowali się tutaj osobiście z częściami zamiennymi i pomogli nam je instalować.
Desjani przyglądała się dowódcy jednostki pomocniczej z przerażeniem w oczach.
— Jeśli podobne problemy dotyczą wszystkich starszych okrętów…
— …to każda jednostka tej floty będzie miała z nimi do czynienia w ciągu najbliższych miesięcy bądź lat. Tak, zgadza się. — Smythe westchnął po raz kolejny. — To zła wiadomość.
— A są też jakieś lepsze? — zapytał Geary, zastanawiając się, czy te informacje nie powinny być przyczynkiem do opóźnienia wylotu.
— Relatywnie lepsze. — Smythe wywołał kolejne okno wyświetlacza, zawierające tym razem jakieś wykresy. — Po pierwsze nie będziemy mieli do czynienia z lawinowym wysypem awarii. Tutaj widzicie krzywą opisującą ten problem, wznosi się powoli w miarę zbliżania się terminu eksploatacji jednostek nowszych od „Nieulękłego. Przez jakiś czas, jeśli jednostki pomocnicze będą mogły się skupić na problemie, zamiast kierować wszystkie siły do napraw uszkodzeń powstałych podczas walki, powinniśmy produkować więcej części zamiennych do padających z wiekiem systemów niż nam trzeba, niemniej ta przewaga nie będzie zbyt wielka. Poważniejszego kryzysu możemy się spodziewać za jakieś półtora roku, gdy zdecydowana większość okrętów przekroczy granicę dwóch i pół, a nawet trzech lat istnienia.
Geary przestudiował dane, po czym skinął głową.
— Czy to jedyna dobra wiadomość?
— Cóż, największe problemy będziemy mieli z systemami i sensorami. Kadłuby i elementy konstrukcyjne wciąż trzymają się świetnie. Budowano je ze sporym zapasem bezpieczeństwa, by wytrzymywały największe przeciążenia podczas manewrowania i walki, co oznacza, że przetrwają wszystko inne. Rząd nie mógł zbytnio oszczędzać na tych elementach, ponieważ jednostki rozpadałyby się przy ostrych skrętach albo przyspieszeniach. Nie musimy się zatem obawiać, że dojdzie do rozszczelnień poszycia z powodu zmęczenia materiału, aczkolwiek doradzałbym częstsze inspekcje elementów nośnych pod kątem wyszukiwania najsłabszych punktów konstrukcji, bo one były najbardziej narażone na naprężenia.
— To świetny pomysł… — Geary wskazał palcem jedną z krzywych na wykresie. — Jeśli pańskie wyliczenia są prawidłowe, za półtora roku jedna trzecia naszych jednostek będzie miała znacznie obniżoną sprawność bojową. — Będą wymagały rozległych remontów, jakby odniosły poważne uszkodzenia podczas bitwy.
— To może dotyczyć nawet połowy stanu — ostrzegł Smythe. — Starałem się jak mogłem, ale jeśli wykonawcy i stocznie oszczędzali za bardzo na materiałach, sprzęt nie dotrwa nawet do przewidywanego terminu eksploatacji. Nie mówiąc już o tym, że jeśli będzie pan dalej wojował z takim zacięciem, sprawy ulegną dalszym komplikacjom, ponieważ skupimy się na produkcji nowych elementów poszycia i uszkodzonej broni.
— Będę miał to na uwadze. A co z remontami kapitalnymi w przestrzeni Sojuszu? Czy nadal je stosujemy?
— Dzisiejsze remonty kapitalne mogą znacznie odbiegać od tego, co pan zna, admirale. Teraz wyglądają one tak, że naprawia się tylko to, co zepsute.
W tym momencie Geary zdał sobie sprawę, że gapi się znowu na kapitana.
— A co z wymianami starszych systemów? Albo ich ulepszaniem?
— Jeśli coś działa, nikt tego nie tyka ani tym bardziej nie wymienia. — Smythe wzruszył ramionami. — Takie są efekty długotrwałej wojny, podczas której okręty bardzo szybko były niszczone. Po co unowocześniać wyposażenie jednostki, która i tak zostanie rozwalona na kawałki za kilka miesięcy albo za rok i zastąpiona zupełnie nowym okrętem?
Geary opadł ciężko na fotel. Starał się połapać we wszystkich implikacjach, ale było to ciężkie zadanie.
— Trzeba zmienić podejście. System powinien uwzględniać znacznie dłuższą żywotność jednostek floty. Konstrukcje, wyposażenie i remonty generalne także muszą zostać dostosowane do takich właśnie wymogów.
— O czym ty mówisz? — zdziwiła się Desjani. — W tej chwili mamy w stoczniach zaledwie kilka nie w pełni ukończonych jednostek, a pozostałe projekty zamknięto.
Smythe uśmiechnął się krzywo.
— Ma pan świętą rację, admirale. Ale to będzie wymagało nie tylko zmiany podejścia ze strony najwyższych władz admiralicji, ale również wsparcia sfer rządowych i niemałych sum pieniędzy.
— Oni celowo to zrobili — burknęła Desjani. — Dobrze wiedzieli o problemie, ale postanowili go zrzucić na głowę admirała Geary’ego.
— Nie sądzę — zaprzeczył Smythe. — Na pewno nie byli tego w pełni świadomi. Przecież nawet my nie mieliśmy pojęcia, co nas czeka. Admirałowi Geary’emu zupełnie się nie dziwię, w końcu on ma podejście do takich rzeczy jeszcze sprzed wojny, a my, ja, pani i pozostali oficerowie, jeszcze nigdy nie zetknęliśmy się z podobnym problemem. Jeśli jakikolwiek okręt wytrzymał dłużej, niż przewidywano, to i tak nadawał się tylko na złom po tylu bitwach i remontach.
Geary raz jeszcze przyjrzał się wykresom, próbując poukładać myśli.
— To, że poinformujemy o problemie Radę i admiralicję, nie oznacza wcale, że coś zostanie zrobione. Mam poważne obawy, że rozsypywanie się okrętów ze starości może być im bardzo na rękę. — Rzecz jasna nikt nie będzie ograniczał liczby misji i dostosowywał ich do zmniejszającej się ciągle liczebności floty. Geary zaczął się też zastanawiać, kiedy po raz pierwszy zaczęto wymagać od ludzi, by robili więcej mniejszymi siłami. Zapewne miało to miejsce jeszcze za czasów prehistorycznych, gdy jaskiniowcom zaczęło brakować krzemiennych pięściaków. — Powiada pan, niemałe sumy pieniędzy. Jak dużo potraficie zrobić na jednostkach pomocniczych? Wiem, że dacie nam wszystko, o co poprosimy, ale mnie chodzi o koszty takiej produkcji.
Smythe uśmiechnął się jak kot na widok tłustej zdobyczy.
— To zależy, admirale, głównie od tego, jak będziemy liczyli koszty pracy. Mamy tutaj tylko symulatory rachunkowości. Ale ten przypadek z pewnością podpada pod któryś z istniejących paragrafów. Regulamin floty nakazuje nam usuwać wszystkie uszkodzenia wynikłe podczas bitew. Rachunki za to są zaliczane na specjalne konta w admiralicji, ale oszacowanie szkód, które muszą być usunięte podczas remontu, to już zupełnie inna sprawa. Czasami nie jesteśmy w stanie dokładnie tego wyliczyć, bo skąd mamy wiedzieć, czy dany element miał wadę konstrukcyjną czy uległ zniszczeniu w trakcie walki. Takie przypadki wymagają arbitralnego traktowania. Nie możemy pozwolić sobie na spóźnione refleksje, że któraś z awarii jest efektem wcześniejszego udziału w walkach. A jeśli coś się zepsuje podczas trwania misji, wszelkie koszty napraw idą na konto operacyjne.
Po raz pierwszy w trakcie tej rozmowy Geary uśmiechnął się do starego mechanika.
— Jak bardzo może pan obciążyć konta operacyjne admiralicji, zanim ktoś po stronie rządowej zorientuje się i zakręci nam kurek?
— Nigdy nie zrobiłem niczego niezgodnego z regulaminem, admirale — zapewnił go żarliwie Smythe — ale moim obowiązkiem jest zapewnienie okrętom wszelkich napraw. To może się udać. Fundusze płyną z wielu źródeł, z przeróżnych departamentów, organizacji. Wszystko zależy wyłącznie od tego, co będziemy robić i dlaczego. Ale ustalenie, kogo i za co obciążyć, gdzie kierować roszczenia i czym je motywować, to trudna robota. Wielu ludzi będzie miało przy niej zajęcie, zaniedbując to wszystko co powinni w tym czasie robić. A w naszym przypadku trzeba będzie dokonywać wielu bardzo kontrowersyjnych oszacowań. Niektóre z nich mogą się okazać nie do przełknięcia przez admiralicję i wylądują na biurkach departamentów rządowych, zwłaszcza że z tego, co mi wiadomo, po zakończeniu wojny obcięto większość funduszy przeznaczonych na zbrojenia. Jestem jednak pewien, że w przypadku wykrycia jakichkolwiek niezgodności z planem albo po zsumowaniu wszystkich wydatków centrala co najwyżej zwróci się do nas po stosowne wyjaśnienia.
— Racja — przyznał Geary. — Pracuje pan już może nad podobnym rozwiązaniem?
— Jestem bliski jego ukończenia, ale nadal brakuje mi kilku ważnych szczegółów, choć jak już wcześniej wspomniałem, trzeba będzie wykazać się wielką elastycznością w wymyślaniu powodów remontu. — Smythe uśmiechnął się do Desjani. — Bez obaw, kapitanie. „Nieulękły” zostanie odmłodzony i będzie go pani mogła ujeżdżać po raz drugi. „Tytan” ma najbardziej doświadczoną załogę, zatem przydzielę was do tej jednostki. Prace mogą się rozpocząć natychmiast, jeśli wyrazi pan na nie zgodę, admirale.
— Nie widzę żadnych przeciwwskazań. — Geary machnął ręką. — A co z planami dotyczącymi całej floty? Czy te remonty nie odbiją się na naszej gotowości bojowej?
— Byłoby idealnie, gdybyśmy mogli pozostać na miejscu — przyznał Smythe — ale obawiam się, że rząd patrzyłby niechętnym okiem, jak leniuchujemy przez kilka następnych lat i wiercimy dziury w przestrzeni wokół Varandala. Jeśli natomiast pyta pan mnie, czy ten problem uniemożliwi nam polecenie na niezbadane dotąd tereny znajdujące się poza granicami przestrzeni opanowanej przez ludzkość, powiem jedno: i tak musimy to zrobić. Lepiej więc lecieć tam prędzej niż później, dopóki tylko nieliczne okręty mają problemy techniczne.
— Dziękuję, kapitanie Smythe. — Gdy hologram mechanika zniknął, Geary spojrzał na Desjani. — Jest źle, ale mogło być o wiele gorzej.
— Dzięki żywemu światłu gwiazd, że dostaliśmy aż osiem jednostek pomocniczych — odparła. — Zauważyłeś wyraz twarzy kapitana Smythe’a, gdy mówił o oszukaniu systemu? Jestem pewna, że nie pierwszy raz robi coś podobnego.
— Przyświeca mu zbożny cel — zauważył John.
— Powinieneś raczej powiedzieć: tym razem przyświeca mu zbożny cel — poprawiła go zaraz. — Ciekawe, co jeszcze nawywijał. Co zdołał zrobić, nie dając się przy tym złapać. Przecież ten człowiek mógłby mieć nawet kasyna działające na każdej z tych ośmiu jednostek pomocniczych.
— Kto z osób, które znamy, mógłby dopilnować szczegółów tej operacji?
Desjani zamyśliła się na chwilę.
— Sama nie wiem. Roberto lubi czasem pozować na łotra, ale szczerze mówiąc, to jeden z najporządniejszych ludzi, jakich znam. Potrzebujemy raczej kogoś, kto zna zasady rządzące w świecie kapitana Smythe’a, kogoś, kto potrafi dostrzec, że jeden kwark jest nie na swoim miejscu, a z drugiej strony umie ukryć cały pancernik, jeśli tylko chce. Może któryś ze starszych marynarzy albo ktoś, kto obracał się w ich gronie przez dłuższy czas. Porozmawiam z ludźmi i dowiem się, czy nie znają odpowiednich kandydatów.
Gdy wyszła, Geary ściągnął dane wszystkich ośmiu jednostek pomocniczych, by uspokoić myśli przy analizowaniu ich zdolności produkcyjnych. „Tytan”. „Tanuki”, „Wiedźma”, „Dżinn”, „Alchemik”, „Cyklop”, „Kupua” i „Chochlik”. Najbardziej cieszyło go pozyskanie tych dwóch ostatnich, ponieważ należały do największej klasy, tej samej co „Tytan”. Oba zostały oddane do użytku tuż przed zakończeniem wojny i zamknięciem kolejnych programów zbrojeniowych, stanowiły więc najnowszy krzyk techniki. Gdyby dysponował taką liczbą jednostek pomocniczych podczas lotu z Systemu Centralnego, podróż do domu byłaby z pewnością o wiele łatwiejsza. Musiał sobie radzić z zaledwie połową tego stanu, nie mówiąc już o tym, że po drodze stracił „Goblina”. Teraz wyruszał z ośmioma jednostkami pomocniczymi i nieco mniejszą liczbą okrętów wojennych, dla których miały stanowić zaplecze, co pozwalało mu żywić nadzieję, że nie doświadczy większych problemów z zaopatrywaniem swoich sił po wkroczeniu na terytorium Obcych. Koniec z lataniem na oparach paliwa i z brakami w składach amunicji.
Ten komfort musiał jednak kosztować. Potężne „Tytan”, „Tanuki”, „Kupua” i „Chochlik” będą poważnie opóźniały całą flotę, zwłaszcza gdy ich ładownie będą pełne rzadkich pierwiastków. „Wiedźma”, „Dżinn”, „Alchemik” i „Cyklop” były nieco mniejsze i bardziej zwrotne, nadal jednak nie mogły się równać z jednostkami pomocniczymi, jakimi dysponowały eskadry szybkiego reagowania. W systemach gwiezdnych flota będzie musiała dostosowywać prędkość przelotową do najwolniejszego okrętu, a gdy przyjdzie do kolejnych starć, obrona lekko opancerzonych jednostek pomocniczych stanie się nie lada wyzwaniem.
Niespełna godzinę później otrzymał od Desjani prośbę o połączenie.
— Zbliża się wahadłowiec z „Tarniki”, jest na nim ktoś z kim powinieneś się spotkać.
Zważywszy na łatwość wirtualnych kontaktów pomiędzy okrętami, fakt, że ktoś przylatywał na rozmowę osobiście, był raczej niezwykły. Aczkolwiek nawet najlepszy sprzęt do zagłuszania nie dawał stuprocentowej pewności, że sygnał transmisji nie zostanie przechwycony, więc kapitan Smythe mógł dojść do wniosku, że pewne sprawy lepiej omówić osobiście, nie ryzykując podsłuchania.
Tymczasem oficer, który pojawił się w kajucie Geary’ego niespełna dwadzieścia minut później, nie przypominał w niczym starego kapitana. Była to dość młoda kobieta o zielonych włosach w mundurze z dystynkcjami porucznika. W jej wypadku włosy miały soczyście zieloną barwę, nie modny ostatnio odcień oliwki.
— Melduje się porucznik Elysia Jamenson, sir. Kapitan Smythe uznał, że powinnam się spotkać z panem osobiście i omówić moją rolę w procesie odnawiania zasobów floty.
Przywitał ją i kazał jej spocząć na fotelu stojącym tuż przed nim, próbując dokonać pospiesznej oceny przed zadaniem najbardziej oczywistego pytania.
— Dlaczego kapitan Smythe uważa, że powinienem się spotkać z panią w cztery oczy, poruczniku Jamenson?
Kobieta, siedząc wciąż sztywno, choć mogła się już rozluźnić, odparła bardzo rzeczowym tonem:
— Kapitan Smythe rozkazał mi udzielić panu bezpośredniego wsparcia w kwestiach oceny potrzeb remontowych naszej floty. Będę odpowiedzialna za pisanie raportów, list rekwizycyjnych i wszelkich pozostałych dokumentów, na podstawie których możliwe będzie utrzymanie naszych jednostek w najwyższej gotowości bojowej oraz sporządzanie szczegółowych raportów o postępach prac na pański użytek.
Odchylił się w fotelu i podparł dłonią brodę. Jamenson wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć lat, co by pasowało do jej niskiej rangi, ale z drugiej strony kontrastowało, i to bardzo, z wielką odpowiedzialnością, jaką miała na siebie przyjąć.
— A dlaczego kapitan Smythe uważa, że pani jest najbardziej odpowiednią osobą do tej roboty?
— Robię wiele zamieszania, sir.
— Słucham?
— Komplikuję sprawy. — Jamenson zatoczyła ręką szeroki krąg, jakby chciała objąć tym gestem cały wszechświat. — Potrafię zebrać dane z raportów, list rekwizycyjnych i przerobić je w dokumenty, których nikt nie będzie w stanie zrozumieć.
Geary z trudem pohamował się od wybuchnięcia śmiechem.
— Wybaczy pani, ale miałem okazję poznać całą masę ludzi, w tym wielu poruczników, którzy potrafili to samo.
— Wiem, admirale, ale ja to robię celowo, nie zmieniając jednocześnie zawartych w tych papierach informacji i zachowując pełną zgodność z przepisami regulaminu i innych kodeksów. Informacja jest nadal kompletna, dokładna i rozpisana we właściwy sposób. Tylko niezmiernie trudno ją zrozumieć.
Tym razem nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
— I zamierza pani to robić z dokumentacją naszych jednostek pomocniczych, abyśmy mogli przeprowadzić konieczne remonty okrętów, w taki sposób, by administracja wojskowa i cywilna nie była w stanie obliczyć, ile na co wydajemy?
— Takie otrzymałam rozkazy, admirale. Nic dziwnego, że Smythe nie chciał pozostawić śladu po tej rozmowie w systemach floty.
— A jak ja albo ktokolwiek przeze mnie wskazany będzie się orientować w postępach prac?
Jamenson uśmiechnęła się konfidencjonalnie.
— Potrafię także odwracać ten proces, admirale. Dopóki mam do czynienia z prawdziwymi informacjami, mogę uprościć ich odczyt.
Geary uświadomił sobie nagle, że spogląda na tę kobietę z mocno uniesionymi brwiami.
— To naprawdę zadziwiające umiejętności, poruczniku. Gdzie się pani tego nauczyła?
— To naturalny talent, sir. Ojciec powtarzał mi zawsze, że odziedziczyłam to po matce.
— Rozumiem.
W tym momencie Jamenson dodała tonem usprawiedliwienia:
— Kapitan Smythe kazał mi też powtórzyć, że bardzo źle by odebrał moje przeniesienie do pańskiego sztabu.
Kolejny wybuch śmiechu.
— Możecie oboje, kapitan i pani, spać spokojnie, jeśli o to chodzi. W moim sztabie ludzie zajmują się zupełnie innymi rzeczami. Robią to, co ja im każę, nie próbując wykorzystywać wolnego czasu na szukanie zajęć dla siebie i innych.
— Poinformuję o tym kapitana Smythe’a, sir.
— Dziękuję… — Geary przerwał, by raz jeszcze obrzucić ją badawczym spojrzeniem. Ciekawiło go, do czego Smythe używał talentów tej kobiety w niedalekiej przeszłości. Sztuka mamienia biurokratów, tak że nie byli w stanie dojść prawdy, miała bezcenną wartość. — Chcę was zapewnić, że w tej sprawie będziemy działać jak jedna drużyna. Jak pani zdaniem ma wyglądać ta praca?
— Będę robiła co w mojej mocy, by zachować zdolność bojową floty na aktualnym poziomie przy jednoczesnym unowocześnianiu systemów, by mogła ona operować bez przeszkód w dalszych przedziałach czasowych — wyrecytowała Jamenson.
— Świetnie. Ma pani jakieś pytania do mnie?
Zawahała się po raz pierwszy, co wydało się Geary’emu pocieszające. Oficerowie zbyt pewni siebie zazwyczaj bardzo szybko byli łapani na błędach.
— Z tego, co zrozumiałam, zależy panu na takim wykonywaniu tej pracy, by nie doszło do naruszenia regulaminu.
— Zgadza się.
— Czy w pewnych okolicznościach dopuściłby pan do złamania tego zakazu? — zapytała ostrożnie.
— Nie. — Uśmiechnął się przyjaźnie, by nie odebrała tej odmowy zbyt osobiście. — Jeśli dojdzie do tak poważnej sytuacji, ufam, że ludzie pokroju kapitana Smythe’a znajdą sensowne i zgodne z regulaminem rozwiązanie. Jakoś. Nie wiem jak, może kruczek prawny, który będzie można uznać za wystarczające uzasadnienie decyzji. — Geary natychmiast spoważniał, gdy przypomniał sobie, jak niewiele brakowało do katastrofy, gdy ktoś wpadł na pomysł, by oskarżyć masowo oficerów o dopuszczenie do spadku zapasów paliwa poniżej dopuszczalnych norm. — Nie chcę, by ktokolwiek doszedł do wniosku, że pozwolę na łamanie regulaminu. Jeśli będzie to jedyne wyjście, wtedy osobiście postawię sprawę na ostrzu noża i przyjmę na siebie całą odpowiedzialność. Nie będziemy działali takimi metodami, mimo że dopuszczam gmatwanie dokumentacji celem zmylenia biurokratów.
Porucznik Jamenson słuchała go uważnie, kiwając od czasu do czasu głową.
— Rozumiem, admirale.
— Świetnie. Coś jeszcze?
— Kapitan Smythe prosił, bym przekazała panu zaproszenie do złożenia wizyty na „Tanuki”, oczywiście w dogodnym dla pana czasie, sir — powiedziała. — Od siebie mogę tylko dodać, że bary na naszej jednostce oferują najszerszy wybór win, alkoholi i innych destylowanych oraz fermentowanych napojów, jaki można znaleźć w przestrzeni zajmowanej przez człowieka.
To by po części tłumaczyło, czym zajmował się Smythe poza służbą. Geary pomyślał, że wielu dygnitarzy musiało z zaskoczeniem odkryć, iż zamówione przez nich luksusowe trunki nigdy nie dotrą do celu z powodu nieprzewidzianych wypadków w przestrzeni, by trafić potem na pokład „Tanuki” w niemożliwy do wyśledzenia sposób.
— Dziękuję, poruczniku Jamenson. Nie wiem, kiedy uda mi się wygospodarować czas na tę wizytę, ale nie zapomnę o zaproszeniu. Liczę na dobrą i owocną współpracę.
— Myślę, że najczęściej będziemy się spotykali drogą wirtualną — stwierdziła — niemniej kapitan Smythe uznał, że powinnam zaznajomić pana ze szczegółami mojej pracy w tradycyjny sposób.
Desjani miała rację. Smythe był starym cwaniakiem, który potrafił działać tak, by nikt nie dowiedział się o jego ruchach. Wiedział też, kiedy nie zostawiać śladów w systemach floty.
— Świetny pomysł, poruczniku. Jest jeszcze jedna rzecz, o którą chciałbym zapytać, ponieważ nie muszę chyba przypominać pani i kapitanowi, że wolelibyśmy, aby ta sprawa pozostała wyłącznie między nami.
— Chodzi panu o moje włosy, sir? — domyśliła się Jamenson.
— Tak. Widziałem parę innych kobiet na okrętach, które miały zielone włosy, ale nigdy żadnej o to nie pytałem, ponieważ nie jest to naruszeniem regulaminu. Uważam jednak, że to nieco krzykliwa moda.
Jamenson uśmiechnęła się pod nosem.
— To naturalny kolor. Pochodzę z Eire.
— Z Eire? — Ta nazwa nic mu nie mówiła, więc zaraz otworzył holograficzną mapę Sojuszu. — To cholernie dalekie rejony, jeden z pierwszych systemów skolonizowanych jeszcze ze Starej Ziemi.
— Tak, admirale. Pierwsi koloniści czuli spory pociąg do wszelkich odcieni zieleni i chyba zbyt swobodnie podchodzili do inżynierii genetycznej. — Dotknęła opuszkami fryzury. — Można odwrócić ten proces, ale wielu z nas nadal uważa, że odrzucanie czegoś, co tak wiele znaczyło dla naszych przodków, byłoby niewłaściwe. To tylko nasze prawie nieszkodliwe dziwactwo, które nikomu nie robi krzywdy.
— Doprawdy? — zapytał, myśląc jednocześnie, że jego zastanowiło, dlaczego oficer floty wybiera tak krzykliwy kolor włosów.
— Nie mogę zmienić odbioru tej barwy włosów przez innych ludzi, admirale. Ale z ich powodu otrzymałam już przezwisko. Od czasu opuszczenia Eire wołają na mnie Koniczynka.
— Koniczynka? To chyba jakaś roślina?
— Zielona roślina. Na Eire rośnie wszędzie. — Kolejny smutny uśmieszek. — To także spadek po naszych przodkach.
Po wyjściu porucznik Jamenson Geary udał się na mostek. Im bliżej było terminu wylotu floty, tym bardziej odczuwał presję chwili i pragnienie natychmiastowego wyruszenia, jakby ruch był warunkiem koniecznym do istnienia jego okrętów, ale nade wszystko chciał się znaleźć jak najdalej od źródła, z którego pochodziły wszystkie te durne wytyczne i wiecznie zmieniające się rozkazy Rady.
Desjani znajdowała się jak zwykle na swoim stanowisku, właśnie kończyła kolejną symulację dla obsługi.
— Spotkanie przebiegło w miłej atmosferze? — zapytała.
— Raczej pouczającej.
— Skoro upierasz się przy tym, bym zapytała wprost, proszę: dlaczego kapitan Smythe przysłał ci tę zielonowłosą dziewczynę?
— Ona zajmuje się komplikowaniem spraw.
Desjani odczekała moment, sprawdzając, czy John sobie z niej nie żartuje.
— Gdybyś potrzebował porucznika znającego się na komplikowaniu innym życia, jestem pewna, że na „Nieulękłym” znalazłabym ci co najmniej jednego pasującego do takiego opisu.
— Wiem. Później wyjaśnię ci, dlaczego ona jest w tej robocie wyjątkowa. — Osłony otaczające ich fotele na mostku były znakomite, ale Geary zdawał sobie sprawę, jak wiele cennych informacji potrafią pozyskać podoficerowie podczas uważnej, acz skrytej zarazem obserwacji rozmawiających ze sobą przełożonych. — Szczerze mówiąc, po tych wszystkich aferach z Wielką Radą, admiralicją i politykami Sojuszu z największą przyjemnością wrócę do rozmów z wiecznie łżącymi Syndykami i krwiożerczymi Obcymi.
— Zagrożenia sprawiają, że człowiek zaczyna tęsknić za odległym domem — stwierdziła sentencjonalnie Desjani — ale gdy wraca do siebie, niewiele trzeba, by znów zapragnął smaku ryzyka.
— Doskonale radzi pani sobie ze słowami, kapitanie. Gdy byliśmy na Kosatce…
— Przez całe cztery dni?
— …czy zdołała pani porozmawiać ze swoim wujem, tym agentem literackim?
— Tylko raz. — Spojrzała gdzieś w przestrzeń. — Chciał, żebym opisała przebieg naszego powrotu z Systemu Centralnego. Powiedziałam mu, że to naprawdę nudna historia.
— Jeśli nie liczyć wielu niezwykle elektryzujących momentów, rzecz jasna.
Uśmiechnęła się.
— Dodałam też, że na pewno nie umieściłabym w niej słowa o sprawach osobistych. Trzeba było widzieć jego minę, gdy wszystkie marzenia o gigantycznym sukcesie legły w gruzach.
Geary także zaśmiał się pod nosem.
— Pozbawiłaś złudzeń agenta literackiego?
— Czy to aby nie uczyniło ze mnie pisarki? — zapytała Desjani.
Reszta tygodnia wlokła się wolno, zwłaszcza gdy ktoś zastanawiał się bez przerwy, co może przynieść jutro, a z drugiej strony czas pędził jak oszalały dla wszystkich tych, którzy próbowali dokończyć powierzone im zadania. Wahadłowce krążyły nieustannie, rozwożąc na macierzyste okręty strumienie ludzi powracających z przepustek w tym samym czasie, gdy Geary krążył po korytarzach „Nieulękłego”, omijając coraz liczniejsze sekcje kadłuba wyłączane z eksploatacji przez pracujące ekipy remontowe z „Tytana”. Mechanicy z ogromną radością rozstawiali coraz to nowe bariery, by wyrywać z okrętu przestarzałe elementy wyposażenia i zastępować je nowymi, o wiele wytrzymalszymi od poprzednich.
Doktor Setin, który przedstawiał się jako szef grupy rządowych ekspertów („aczkolwiek nie dowodzę nimi w staromodnym tego słowa znaczeniu”), zdołał wyrwać się z „Tsunami”, na którym Carabali umieściła wszystkich przysłanych z Sojuszu fachowców od kontaktów z Obcymi, i przeleciał osobiście na „Nieulękłego”.
— Cóż za niesamowita sposobność, admirale — mówił do Geary’ego. — Potrafi pan sobie wyobrazić moje podniecenie możliwością spotkania innej inteligentnej formy życia?
John, mając w pamięci wydarzenia z Midway, w tym bitwę z Enigmami, odpowiedział po prostu:
— Tak.
— Co ja mówię. Pan przecież już ich widział. Jakie to było przeżycie?
— Ekscytujące.
Doktor Setin otrzymał pełen dostęp do archiwów, w których przechowywano materiały dotyczące spotkań floty z Enigmami, więc Geary zadbał o to, by naukowcowi jak najszybciej dostarczono komplet dokumentacji i odesłano go z powrotem na „Tsunami”.
Na dzień przed wylotem admirał odbył też wirtualną wizytację „Oriona”. Chciał tym sposobem przekonać się na własne oczy, jak przebiegają postępy prac na pancerniku i ocenić morale załogi. Do tej pory jednostka ta nieodmiennie zawodziła tam, gdzie ją posyłał, i mimo że Desjani tak bardzo wierzyła w kapitana Shena, Geary nadal uważał, że odmienienie tego okrętu wymaga co najmniej boskiej interwencji.
Shen wyglądał równie ponuro jak zazwyczaj, gdy oprowadzał wirtualnego admirała po „Orionie”, wskazując od czasu do czasu na jakieś przedmioty, w większości przypadków jednak zezwalając, by to członkowie jego załogi udzielali Geary’emu dokładniejszych wyjaśnień. Na okręcie wykonano już masę prac remontowych, ale Johna bardziej dziwiła ochota, z jaką marynarze pokazywali mu, czego dokonali na tym polu.
— Wszyscy członkowie obsługi baterii uzyskali certyfikaty, miotacze piekielnych lanc pracują ze stuprocentową wydajnością — zameldował z dumą dowódca działonu, gdy Geary przystanął, by obejrzeć kolejną baterię.
Shen spojrzał na niego z tak bolesną miną, jakby nie potrafił ustać w miejscu z powodu otartych do krwi stóp.
— Lironi także ukończył kurs?
Szef spojrzał na stojącego opodal marynarza.
— Tak jest.
— No wreszcie. — Shen zwrócił się bezpośrednio do człowieka, o którym była mowa. — Gdybyś zdał testy sześć miesięcy temu, dzisiaj mógłbyś być dowódcą tej baterii. Pamiętaj, następnym razem nie możesz zawieść siebie i „Oriona”.
— Widzę, że wszystko jest w najlepszym porządku — stwierdził Geary przed zakończeniem inspekcji.
Shen zmarszczył brwi, jakby usłyszał oczywistość, po czym zasalutował sztywno, czekając na przerwanie połączenia. Geary stał jeszcze przez chwilę na środku prywatnej kajuty i zastanawiał się, masując dłonią kark, czy „Orion” wykona wszystkie rozkazy, gdy po raz kolejny zostanie wysłany do boju.
Następnego dnia zasiadł obok Desjani na mostku „Nieulękłego”, by przygotować rozkazy dotyczące opuszczenia orbity Varandala i wykonania skoku na Atalię znajdującą się na terytoriach Syndyków. A raczej w głąb przestrzeni, którą zarządzali przed upadkiem Światów Syndykatu. Aktualny status tego układu był jedną wielką niewiadomą, ale to i tak rokowało lepiej niż otwarta wrogość.
Chwilę później nad jego komunikatorem pojawiła się ikonka pilnego połączenia, którego z obawami oczekiwał.
— Słucham, admirale Timbale. — Stary admirał był do tej pory bardzo pomocny, ale dzisiaj miał ponurą minę. — Mam nadzieję, że połączył się pan z nami tylko po to, by życzyć nam pomyślnych łowów.
To jednak Timbale uczynił już kilka godzin temu. Z powodu ogromnej odległości dzielącej pozycje floty od stacji Ambaru odpowiedź nadeszła dopiero po trzydziestu sekundach.
— Admirale Geary, czy odebrał pan jakieś rozkazy dotyczące waszych jednostek pomocniczych?
— Moich jednostek pomocniczych? — Czyżby plan kapitana Smythe’a został już odkryty? Flota miała odlecieć dosłownie za godzinę. — Nie.
— Właśnie otrzymałem wiadomość opatrzoną najwyższym priorytetem, która mówi, że muszę przejąć kontrolę nad „Tytanem”, „Tanuki”, „Kupuą” i „Chochlikiem”. Zostają one wyłączone ze składu Pierwszej Floty i przeniesione do innych zadań.