ROZDZIAŁ II

Wielka cisza zaległa w pokoju po zaskakującym oświadczeniu Vemunda Tarka. Słychać było tylko dźwięki dochodzące z zewnątrz; kokieteryjne i nie zawsze przyzwoite rozmowy służących z parobkami pracującymi w stajniach i oborach, żałosne muczenie cieląt, skrzypienie kół gdzieś na wiejskiej drodze.

Elisabet zdawała sobie sprawę z tego, że nie wolno jej protestować. Byłoby to obraźliwe dla tego, kto złożył taką propozycję, a poza tym zwyczaj nakazuje, by rodzice rozstrzygali sprawy małżeństwa. Już i przedtem przychodzili do niej konkurenci, oczywiście, ale matka Elisabet odprawiała ich jako nie dość poważnych kandydatów.

– No, muszę powiedzieć… – wykrztusił na koniec Ulf matowym głosem.

Pani Tora przez całe popołudnie obnosiła swoje oburzenie, że nie zdążą na pierwsze wieczorne spotkanie w Christianii, i nie chciała słuchać propozycji męża, że przecież mogą jechać jutro rano i zabrać wszystkich ze sobą. Pani Tora chciała czuć się obrażona i zlekceważona. Teraz zapomniała o całej Christianii.

Zwróciła się do córki z pałającymi oczyma.

– Elisabet – wyszeptała. – Pomyśl! Wejść do rodziny Tarków! Jednej z najbogatszych… najlepszych!

Teraz dziewczyna nie mogła już dłużej milczeć. Odwróciła się w stronę Vemunda i powiedziała czystym, chłodnym głosem:

– A co pański brat na to?

– Braciszek? Myślę, że będzie z tego bardzo zadowolony.

Pani jest właśnie taką kobietą, jakiej potrzebuje, a i on w przyszłości może być dla pani oparciem. Także pod względem materialnym. Chodzi mi o to, że w dzisiejszych czasach wy, właściciele dworów, ponosicie ogromne ciężary podatkowe. Nie będzie też z całą pewnością miał żadnych zastrzeżeń co do wyglądu swojej przyszłej małżonki.

– Wielkie dzięki! – syknęła Elisabet z irytacją. – Powiada pan, że będę miała dość czasu na to, by go poznać i polubić.

To naprawdę wspaniałomyślne z pańskiej strony. W takim razie on także będzie miał tyle samo czasu, by poznać mnie, prawda? Bo jego zdanie też się chyba będzie trochę liczyło?

– Elisabet! Nie tym tonem! – upomniała ją matka.

– To zrozumiałe – odparł Vemund Tark spokojnie.

Trudno było nie dostrzec urazy w głosie Elisabet.

– Bardzo chętnie podejmę się opieki nad pańską kuzynką. Wygląda to na rozsądne zajęcie dla mało przydatnej panny. Co prawda sami mamy w domu dziewięćdziesięciosześcioletniego dziadka Ulvhedina, ale on znakomicie sobie radzi. Mimo wszystko nie chciałabym być traktowana jak koń na sprzedaż. Poproszę rodziców, by zgodzili się na mój wyjazd do pańskiej kuzynki. Ale potem zobaczymy. Jeżeli między pańskim bratem a mną narodzi się sympatia, to możemy wrócić do kwestii małżeństwa. Na razie jednak nie odpowiemy ani tak, ani nie:

– Elisabet! – wykrzyknęła matka oburzona. – Młoda dziewczyna nie ma prawa stawiać warunków! Masz się ukłonić i podziękować, to wszystko!

Tymczasem Ulf zdołał się otrząsnąć z zaskoczenia.

– Uważam, że propozycja Elisabet jest rozsądna. Co ty na to, Vemundzie?

Młody człowiek skinął głową.

– To by chyba było niezłe rozwiązanie. Wyobrażałem sobie, że będzie to małżeństwo z rozsądku, jak to jest w zwyczaju. Ale powinienem był liczyć się z tym, że panna Elisabet jest taką indywidualistką, iż nie można jej ustawiać jak pionka na szachownicy.

Uśmiechał się sarkastycznie, ale już po chwili mówił całkiem poważnie:

– Państwo rozumieją, mam nadzieję, że moją krewną nie może się opiekować byle kto. Muszę bardzo uważać, by wybrać odpowiednią osobę. Tutaj niezbędny jest takt, inteligencja, wyrozumiałość, dyskrecja, a przede wszystkim umiejętność opiekowania się chorym człowiekiem. Kobieta, która się zajmowała mają kuzynką przez ostatnie lata, nie wszystkie te warunki spełniała, ale nie mogłem znaleźć nikogo lepszego. Ostatnio jednak była pod opieką kogoś całkiem nieodpowiedniego. Panno Elisabet, nigdy bym się nie odważył zaproponować pani pracy, którą mogłaby wykonywać pierwsza lepsza pielęgniarka. Przeciwnie, proponuję pani bardzo trudne zajęcie.

– Mam to więc traktować jako komplement?

– Oczywiście!

– Wobec tego dziękuję.

– Elisabet, jestem oburzona twoim zachowaniem – oświadczyła pani Tora. – Naprawdę byłam przekonana, że wychowałam cię dużo lepiej. Natychmiast idź do swego pokoju!

Elisabet szukała psychicznego wsparcia u ojca, ale on nie mógł sprzeciwić się żonie w obecności obcego człowieka. Był poza tym oszołomiony i zmartwiony, że jego jedyne dziecko ma opuścić dom.

Elisabet natomiast nie mogła powstrzymać protestów przeciwko takiemu traktowaniu.

– Obiecałam cioci Ingrid, że przyjdę do niej, jak tylko będę mogła. Czy mam złamać obietnicę?

– Oczywiście, że nie – odparła Tora zirytowana. – Ale wiesz, jak ja nie lubię tych twoich wizyt w Grastensholm. Ingrid uczy cię zbyt wielu rzeczy, których nie powinnaś umieć.

Vemund Tark sprawiał wrażenie zdumionego.

Ulf uśmiechał się krzywo.

– Nasza ciotka Ingrid bywa nazywana wiedźmą.

– I jest nią – powiedziała Tora gwałtownie. – A jak myślisz, kto inny rzucił urok na nasze krowy, żeby cieliły się przed czasem?

– To była zwyczajna zaraza – mruknął Ulf, ale najwyraźniej dyskutowali już na ten temat wiele razy, więc nie chciał się kłócić.

– Pożegnaj się teraz i podziękuj panu Tarkowi, Elisabet – rzekła Tora, jakby rozmawiała z ośmiolatką. – Podziękuj za wspaniałomyślną propozycję! I możesz iść. Omówimy twoją przyszłość sami.

Dziewczyna posłusznie zbliżyła się do Vemunda i podała mu rękę.

– Dziękuję – szepnęła i dygnęła jak dobrze wychowana panienka. Ta okropna nieśmiałość, która pojawiała się zawsze w najmniej oczekiwanej porze, nie pozwalała jej patrzeć na niego dłużej niż przez moment, ale nawet moment wystarczył, by dostrzegła znowu ten trudny do pojęcia wyraz w jego pociągającej twarzy. Natychmiast potem wybiegła z pokoju.

Ingrid przyglądała się z uwagą Elisabet, która opowiedziała jej wszystko jednym tchem. Ingrid miała siedemdziesiąt dwa lata i sama siebie nazywała wiedźmą.

I była nią, ale trzeba przyznać, była to wiedźma z klasą!

Trudno by się doszukać u niej haczykowatego nosa, garbu czy odpychającego wyglądu Baby Jagi z baśni. Ingrid była nadal piękna i z pewnością wciąż jeszcze mogła zawrócić w głowie niejednemu mężczyźnie; oczy pod siwiejącymi włosami pozostały płomiennie żółte, a przeciągły uśmiech wywoływał u patrzących dreszcz. Szeptano, oczywiście, to i owo, co się po nocach dzieje w Grastensholm. Ale dopiero w ostatnim czasie. Długie małżeństwo Ingrid pozostało nieposzlakowane.

– Jesteś pewna, że tego naprawdę chcesz? – zapytała Ingrid. – Wyjechać z domu, na niepewne?

– Oczywiście, że chcę, ciociu Ingrid – odparła Elisabet szczerze. – Czy myślisz…

– Nie mów do mnie ciociu – rzekła tamta z grymasem.

– Nie znam drugiego słowa, które by tak postarzało. Czuję się, jakbym miała sto lat! A ty jesteś już dorosła!

Elisabet uśmiechnęła się pod nosem.

– Czy myślisz, że to zabawne snuć się po domu z kąta w kąt bez żadnego zajęcia? Mama krzyczy na mnie, że się lenię, ale gdy tylko chcę w czymś pomóc, jest jeszcze gorzej. Dziedziczka dworu nie robi tego, dziedziczka dworu nie robi tamtego. Wielki mi dwór! Czy uważasz, że Elistrand jest dużym dworem?

– O ile dobrze rozumiem, to pomagasz nie w tym, co trzeba – roześmiała się Ingrid. – Ale wiem, co czujesz. Mimo wszystko jednak nie jestem pewna, czy postępujesz słusznie. Tak łatwo jest popełnić błąd, wierz mi.

Elisabet przyglądała jej się przez chwilę badawczo. Po czym zawołała spontanicznie:

– Ingrid, czy ty byś mi nie mogła powróżyć?

– Powróżyć? Ja? Przecież ja nie umiem wróżyć!

– Jestem pewna, że umiesz.

Oczy Ingrid pociemniały.

– Nie zawsze chciałabym widzieć rzeczy, które mają się stać.

A, więc potrafisz także widzieć, pomyślała Elisabet, ale nie chciała się naprzykrzać. Zmieniła temat.

– Wiesz, pewna sprawa leży mi na sercu. Dziadek Ulvhedin, on się tak nudzi. Czy on nie mógłby się tu sprowadzić? Chociaż na jakiś czas? On potrafi dbać o siebie, więc…

– Kochana Elisabet, ja niczego bardziej nie pragnę i wielokrotnie o tym rozmawialiśmy, ale twoja droga mama, wiesz…

– No, tak, mama – westchnęła Elisabet.

Popatrzyły na siebie i wybuchnęły śmiechem. Ingrid położyła rękę na dłoni dziewczyny.

– Twoja mama jest wspaniałym człowiekiem, my wszyscy bardzo ją lubimy. Popatrz, co ona zrobiła z Elistrand! Wzorcowy dwór! Tylko po prostu ona trochę nie pasuje do Ludzi Lodu.

– Ale czy nie moglibyśmy powiedzieć, że ty źle się czujesz tutaj sama? Może to by ją przekonało?

Ingrid zamyśliła się.

– Masz rację, ja jestem tutaj sama.

– No właśnie, co zrobiłaś ze wszystkimi służącymi i parobkami?

– Zatrzymałam tylko tych, których absolutnie potrzebuję. Widzisz, trzeba oszczędzać na wszystkim.

– Ale jak sobie bez nich radzisz?

– Och, nie potrzebuję wiele służby, mam przecież swój ludek!

Elisabet drgnęła. Słyszała plotki o tym, co się nocami dzieje w Grastensholm, a teraz gdy szła przez hall, sama doznała wrażenia, jakby jakieś cienie umykały w popłochu, by ukryć się na czas. Uznała jednak, że to przywidzenie.

– Cóż, żyłam w naprawdę szczęśliwym małżeństwie – powiedziała Ingrid. – Ale wciąż musiałam się mieć na baczności, bo nie chciałam, by mąż poznał moje nadnaturalne zdolności. Kiedy zmarł parę lat temu, żałowałam go szczerze. Zarazem jednak, pod pewnym względem, poczułam się jak wypuszczona z więzienia.

– Możesz znowu posługiwać się swoją zdolnością czarowania? Bo masz taką zdolność, prawda?

– Oczywiście, że mam! Żeby więc nie przestraszyć moich najbardziej przesądnych służących, zwolniłam ich. Ze wspaniałymi referencjami, rzecz jasna. Zatrzymałam tylko troje, na których w pełni mogę polegać.

– I mówisz, że otrzymujecie pomoc? Nocami, ze strony nadprzyrodzonych istot? Ale mały ludek…? Te cienie, które widziałam idąc tutaj, niekoniecznie były takie małe.

– Cii! – roześmiała się Ingrid i położyła palec na wargach. – O takich rzeczach się nie mówi,

– Matka uważa, że to ty rzuciłaś czary na nasze krowy.

Starsza pani posmutniała.

– Nigdy bym się nie zwróciła przeciwko niewinnym zwierzętom! Nie mam też złych zamiarów w stosunku do twojej matki, Elisabet. Ona po prostu nie jest w stanie mnie zrozumieć.

– Och, dziadek miałby tu wspaniale! On także ukrywa swoje talenty.

– Tak, pomyśl, jak byśmy mogli się tutaj bawić, on i ja! – zawołała Ingrid. – Jakie wywary przyrządzać! Elisabet zaraz jutro rano porozmawiam jeszcze raz z twoimi rodzicami. Powiem im, że boję się samotności, i poproszę, żeby mi dali Ulvhedina do towarzystwa.

Pogrążyła się w czułych wspomnieniach.

– Stary Ulvhedin! O, jak nam dobrze bywało razem w czasach mojej młodości!

– Spróbuję przygotować matkę – obiecała Elisabet. – Opowiem jej, jak bezustannie krążysz samotna po dworze.

Ta myśl niezmiernie Ingrid ubawiła.

– Zrób to, Elisabet – prosiła. – I podkreśl, że zamierzam rozpowiedzieć po całej parafii, że to ja was zmusiłam, byście zrezygnowali z Ulvhedina. Tak że opinia twojej matki pozostanie nieposzlakowana.

– Och, ale się dziadek ucieszy! – zawołała Elisabet podskakując na krześle z przejęcia. – I ojciec także, bo on przecież widzi, jak dziadek cierpi. Po prostu szkoda, że akurat teraz wyjeżdżam. Byłoby ciekawie widzieć, co tu gotujecie oboje.

Ingrid spoważniała.

– Ja też żałuję, że wyjeżdżasz, Elisabet. Byłaś w rodzinie jak powiew świeżego powietrza. A ja cieszyłam się, że Solve albo Ingela będą mieć towarzystwo, kiedy któreś z nich osiedli się tu na stałe i przejmie Grastensholm i Lipową Aleję.

I ty myślisz, że któreś z nich to zrobi, westchnęła Elisabet w duchu. Czy to tylko takie marzenia?

– Z tego, co zrozumiałam – powiedziała głośno – to oni postanowili za moimi plecami, że wrócę tutaj wraz z przyszłym mężem. Z tym Braciszkiem Tarkiem. Rany boskie, jak można kogoś nazwać Braciszek?

– Zdarza się nawet, że na chrzcie dają dziecku takie imię, ludzie mają różne pomysły. Ale cieszy mnie, że masz tutaj wrócić. Jednak jest coś w twoim opisie tego całego Vemunda Tarka i jego rodziny, co wywołuje u mnie ściskanie w dołku. Wiesz, chyba jednak ci powróżę. Mażemy zajrzeć odrobinę w przyszłość.

– Och, tak! – wrzasnęła Elisabet zachwycona. – Z ręki czy z kart? A może z fusów?

– Coś ty! Takie hokus-pokus nie jest nam potrzebne.

– Masz może kryształową kulę?

– Na co mi to? Ale chciałabym mieć coś, co należy do tego Vemunda Tarka. Widziałabym wtedy wyraźniej.

Elisabet zastanowiła się.

– Nie, nie mam nic takiego.

– W takim razie daj mi swoją rękę.

Ingrid ujęła dłoń dziewczyny, nie po to, by odczytywać coś z układu linii, nie. Ona potrzebowała fizycznego i psychicznego kontaktu. Ledwie jednak zbliżyła się do Elisabet, odskoczyła.

– Nie, to nie wygląda dobrze – mruknęła. – Czy ty naprawdę musisz jechać?

– Dorośli sprawiają wrażenie, że są co do tego przekonani. I, oczywiście, ciekawa jestem tego Braciszka. Co widzisz?

– Widzę? Ja czuję. Czuję opór na myśl o tym wyjeździe. Tam jest coś chorobliwego. Coś okropnego!

– Uff, nieźle!

– Nie wolno ci dać się wykorzystać! Istnieje tam wielka, dominująca siła…

– Zaczekaj, ja jednak coś mam! Vemund Tark dał mi chusteczkę do nosa, żebym wytarła sobie ręce, kiedy opatrzyłam tego Edwina. Bałam się, że ją za bardzo pobrudzę błotem i krwią, więc powiedział, że nie chce jej z powrotem. Poczekaj, zaraz zobaczymy!

Szukała we wszystkich kieszeniach.

– Och, nie, w domu zmieniłam spódnicę. Albo… tak, zaczekaj, powinnam ją mieć w torebce!

Elisabet pobiegła do hallu i przyniosła torebkę.

– Tu! Tu jest chusteczka! Przepraszam, że taka upaprana!

– Nie szkodzi – odrzekła Ingrid.

Dotknęła chusteczki. Zamknęła ją w dłoni.

– Będzie trudniej, niż myślałam – wymamrotała. – Jest na niej krew Edwina. Widzę wszystkie miłosne przygody tego łajdaka. I widzę bardzo niepewną przyszłość tego parobka, wędrującego od dworu do dworu. Ale w dojrzałym wieku uspokoi się, jak sądzę. Urodzony został w grzechu, jak się okazuje. Ohoho! Chyba nie warto opowiadać o tym Nilsowi. Mamusia zbłądziła na grzeszne ścieżki, nie ma co. No, to chyba tyle o Edwinie, schodzę teraz głębiej…

Ingrid przymknęła oczy.

– Tak, to musi być Vemund Tark! Tutaj jest ta dominująca siła, o której mówiłam. Czy on jest przystojny?

– Och, tak! Dokładnie w moim typie, w twoim prawdopodobnie także.

Ingrid skinęła głową.

– Ale nie pozwól mu, by cię wykorzystał do własnych celów. Nie mogę dokładnie określić jego osobowości. To wilk samotnik. Nosi w sobie jakąś bezdenną rozpacz. Ale dlaczego? Wyczuwam coś nieprzyjemnego, lecz nie do tego stopnia, bym mogła to zrozumieć. Czy mogę jeszcze potrzymać twoją dłoń?

Elisabet wyciągnęła rękę.

– Opór – szepnęła Ingrid z zamkniętymi oczyma. – Dobrze się zastanów, moje dziecko! Nie popełnij błędu!

– Czy to jakieś niebezpieczeństwo?

– Nie, nie widzę niebezpieczeństwa. Widzę natomiast coś jakby fasadę. Jakiś mur czy jak to nazwać. Piękny mur, bardzo piękny. I czuję opór, który nie pozwala mi go przejrzeć. Tobie też nie.

– Mówisz zagadkami.

– A czymże innym jest nasza przyszłość? Jedną wielką zagadką.

Otworzyła swoje żółte oczy i przyglądała się Elisabet.

– To istnieje za tą fasadą. To odpychające! Oni się boją, że to się wymknie.

– Oni?

– Rodzina Tarków. Wszyscy. Vemund także, on też jest zamieszany. O, tak! Jest w tym ubabrany, zanurzony aż po pachy!

– A Braciszek?

Ingrid zmarszczyła brwi.

– Jego nie widzę. On w tym wszystkim jest jakby nieobecny, anonimowy. Jakby się ukrywał. Czy mogę jeszcze potrzymać chusteczkę?

Dostała ją natychmiast. Elisabet była całkowicie pochłonięta tym, co usłyszała.

– Przeklęty Edwin – mruknęła Ingrid. – Okropnie mi przeszkadzają te jego bezsensowne eskapady. Ale jest, znowu jest tamto! Coś, co widzę bardzo słabo, zamiast…

Drżąca Elisabet ostrożnie wypuściła powietrze z płuc, a potem znowu wstrzymała oddech, by nie przeszkadzać.

– Coś tu jest. Jakaś niewyjaśniona sprawa. Coś upiornego. Rozpacz większa niż ktokolwiek jest w stanie znieść. Tak, właśnie tak: większa niż ktokolwiek byłby w stanie znieść. Więcej nie jestem w stanie wydobyć z mroku, bardzo mi przykro! Powinna bym pewnie spłukać krew Edwina z chusteczki, ale wtedy znikną też sygnały pochodzące od Vemunda Tarka.

Napięcie opadło.

– Nic o żadnym brunecie wieczorową porą, który pragnie mnie uszczęśliwić?

– Co ty sobie myślisz? Że ja jestem wędrowną wróżbiarką, która przepowiada tylko to, co może sprawiać przyjemność?

– Nie, skądże! – roześmiała się Elisabet. – Przyznaję, że trochę mnie przestraszyłaś. Ale i wzbudziłaś ciekawość.

– Sama jestem ciekawa i zaniepokojona – uśmiechnęła się Ingrid. – Gdybym była tobą, to bym pojechała. Choćby tylko po to, żeby zobaczyć, co znajduje się za tym murem, za fasadą.

– I uważasz, że nic mi nie grozi, jeżeli pojadę?

– Nie, chyba nie grozi. Po prostu musisz mieć oczy i uszy otwarte. Zwłaszcza jeżeli chodzi o tego Vemunda, który będzie chciał wykorzystać cię do swoich celów. Zupełnie nie wiem, czego on szuka. O co mu chodzi? Pojawia się młody, przystojny kawaler, spotyka czarującą pannę i oświadcza się, ale w imieniu młodszego brata! Już to sama budzi zdumienie!

– Dzięki za czarującą pannę – roześmiała się Elisabet. – Jeżeli mam być szczera, to rzeczywiście poczułam się trochę zawiedziona. A potem mnie to rozgniewało. I gdybym żywiła do niego choćby najmniejszą słabość ze względu na tę jego wspaniałą powierzchowność, to zgasłaby raz na zawsze po tym, co powiedział.

– Znakomicie! – podsumowała sprawę Ingrid. – Pamiętaj jednak, co powtarzałam już wiele razy, jeżeli chodzi o tę tajemniczą rodzinę: nie wolno ci zrobić fałszywego kroku! To nieskończenie ważne. Bądź wyjątkowo ostrożna wybierając ludzi, którym możesz zaufać! Wierz mi, jest tyle fałszu i obłudy wokół nich, że trudno to sobie wyobrazić.

Elisabet obiecała, że będzie ostrożna. Przyglądała się swojej ciotce i nadziwić się nie mogła, jaką Ingrid ma piękną cerę. Ani jednej zmarszczki. Jedynym świadectwem wieku był wyraz znużenia i życiowego doświadczenia w oczach. Rzecz jasna nie miała twarzy dwudziestolatki. Wiek bowiem jest czymś bardzo dziwnym; żeby nie wiem jak młodo człowiek wyglądał, zawsze istnieje coś, co świadczy o wieku, coś trudnego do określenia, na pierwszy rzut oka niewidocznego, ale jest.

– Ingrid, co ty myślisz o takim małżeństwie z rozsądku?

– Różnie myślę. Mój syn, Daniel, który uwielbia statystykę, twierdzi, iż małżeństwa z rozsądku bywają zaskakująco szczęśliwe. On sam tak się właśnie ożenił i układa im się bardzo dobrze. Moje małżeństwo z początku oparte było na wspólnocie zainteresowań, a przerodziło się w szczerą i wierną miłość. Ale dlaczego pytasz? Boisz się wyjść za mąż za kogoś, kogo nigdy nie widziałaś?

– Wiem, że to zwyczajna sprawa takie małżeństwo, ale rzeczywiście trochę się boję. Ja potrafię się pewnie dostosować, ale pomyśl, ca będzie, jeżeli on mnie nie polubi?

– Polubi cię – odparła Ingrid krótko.

– Dziękuję – uśmiechnęła się Elisabet. – To bardzo dobra partia, jeżeli dobrze rozumiem, a on także będzie miał korzyści z tego, że odziedziczymy Elistrand. Ale pomyśl, jeśli on już jest gorąco zakochany w jakiejś innej dziewczynie? Jak głupio będę się wtedy czuła?

– Niczego takiego z twojej dłoni nie wyczytałam. Nie chciałabym być zbytnią optymistką, ale jedno mogę powiedzieć z całą pewnością: jeżeli zdołasz zwalczyć trudności w pierwszym okresie, kiedy wszystko może przybrać naprawdę zły obrót… Jeżeli to pokonasz, to widzę przed tobą piękne i szczęśliwe małżeństwo.

Elisabet wybuchnęła krótkim, nerwowym śmiechem.

– No, wiesz! I w takiej sytuacji siedzisz tu i straszysz mnie?

– Jeszcze nie doszłaś do celu – ostrzegła Ingrid. – Widzę przed tobą mnóstwo, mnóstwo nieprzyjemności, żeby wyrazić to delikatnie.

Elisabet westchnęła. I żałowała, że poprosiła o wróżbę, i cieszyła się z tego.

– Ingrid – rzekła z wahaniem. – Chciałam porozmawiać o czym innym… Ty wiesz, że Ludzie Lodu mają swoje legendy.

– Oczywiście!

– Jedna z rzadziej wspominanych mówi o tym, że kiedyś urodzi się ktoś obdarzany taką ponadnaturalną silą, jakiej świat jeszcze nie widział. Ale taki ktoś chyba już się urodził? Na przykład Ulvhedin? Albo Shira, Villemo czy Dominik. A może ty sama? Właściwie dlaczego by nie? Sol też nie była głupia, jeżeli chodzi o magiczne sztuki.

Ingrid odchyliła się do tyłu z uśmiechem.

– Och, wszyscy, których wymieniłaś, to płotki. Nie, ten człowiek jeszcze się nie urodził.

– Ale ojciec powiada, że przekleństwo zostało unicestwione.

– Ulvhedin mówi co innego. Ja także.

Elisabet przez chwilę milczała.

– Nie chcę o tym myśleć. Tak było spokojnie przez ostatnie lata, od czasu kiedy Shira dokonała swojego wielkiego czynu. Myślałam, że ona zdołała złamać moc Tengela Złego.

– Uczyniła to w połowie. Zdobyła dla nas środek, który może unicestwić jego siłę.

– Tak. Czy to ten, który się jeszcze nie narodził, dopełni zadania?

– Nic o tym nie wiem. Może to w ogóle jest niemożliwe? Jeżeli wcześniej Tengel Zły się obudzi, to i my, i cały świat będzie w niebezpieczeństwie.

– Och, czas nagli, czas nagli – martwiła się Elisabet.

– Czy ktoś z nas nie mógłby pojechać do Doliny Ludzi Lodu i poszukać?

– Nie! – odparła Ingrid ostro. – Skoro nawet Ulvhedin niczego nie znalazł, to jak my moglibyśmy się na to ważyć?

– Ów nie narodzony… Czy wiesz coś o nim? To chłopiec czy dziewczynka?

– Zdaje mi się, że wiem, jak to będzie, ale nie chcę nic mówić, żeby nie narażać na szwank mojej reputacji wróżki. I to teraz, kiedy dopiero ca udało mi się ci tak zaimponować. Ale jest tam coś dziwnego…

– Co takiego?

– Coś, co nie jest zgodne z tradycją Ludzi Lodu. Mam wrażenie, że ta osoba otoczona jest gromadą rodzeństwa, ośmioro, może nawet dziesięcioro dzieci!

– Och, nie, to nie może być nikt z Ludzi Lodu! U nas natura zawsze była niesłychanie oszczędna, jeżeli chodzi o potomstwo. Przecież rekord to troje dzieci, prawda? Trzech synów Arego i Mety?

– Owszem. Dlatego nie rozumiem tej sprawy. A mimo to wygląda to na swój sposób logicznie…

Elisabet już nie słuchała.

– Tak, ja też nie zamierzam sprowadzać na świat wielu dzieci z tym Braciszkiem Tarkiem! Szczerze mówiąc, to nie mam ochoty nawet na jedno. Wcale nie chcę chodzić z nim do łóżka.

– Będziesz musiała – oświadczyła Ingrid z powagą. – Zresztą, to wcale nie takie straszne, jak myślisz.

– E, tam – skrzywiła się Elisabet jak dziecko.

Загрузка...