ROZDZIAŁ XIII

Była to niezwykle wytworna kolacja. Pod każdym względem.

Do stołu zasiedli najznakomitsi obywatele miasta, śmiali się i rozmawiali coraz głośniej, w miarę jak szlachetne wina rozgrzewały im krew. Bogaci kupcy flirtowali z damami i pannami w fantastycznych kostiumach. Wszyscy komplementowali panią domu, która odpowiadała łaskawymi uśmiechami.

Pani Emilia była jednak wściekła. I to nie tylko dlatego, że na sali znajdowało się zbyt wiele wdzięcznych pasterek. Wszystko tego dnia przybierało zły obrót.

Najpierw to głupie gadanie, że jej kuzyn Mandrup naruszył kasę przedsiębiorstwa.

A nawet jeśli, to co z tego? Dom Tarków to zniesie. Tarkowie posiadają niezmierzone bogactwa. Mogą zafundować Mandrupowi trochę przyjemności w tym życiu. Taki był zawsze wierny.

Emilia Tark świadomie nie pomyślała: „taki był zawsze wierny wobec mnie”, chociaż o to właśnie jej chodziło.

A potem ta uparta, niemożliwa Elisabet Paladin z Ludzi Lodu. Po co chłopcy chcą ją wprowadzić do rodziny? Byłoby oczywiście fantastyczne móc przedstawić dziś wieczorem margrabiankę, spokrewnioną z książęcym domem, jako przyszłą synową, ale nic z tego! Pani Emilia już od jakiegoś czasu się zastanawiała nad tą sprawą. Dziewczyna nie okazywała najmniejszej uległości, nie miała wcale szacunku dla przyszłych teściów, za to w każdej sprawie prezentowała upór i własną wolę, a teraz po prostu zniweczyła wszystkie ich plany.

Ośmieliła się odrzucić Braciszka! Ona, takie zero w porównaniu z panią Emilią Tark, odrzuca ten klejnot, ten skarb, jakim jest jej ukochany syn!

Inne młode kobiety padłyby na kolana i dziękowały Emilii za takie niepojęte szczęście, jak małżeństwo z Braciszkiem. A to byle co mówi nie!

Odrzuca syna Emilii!

Co prawda chce wyjść za jej drugiego syna, ale Vemund zrobił się taki niemożliwy, że Emilia machnęła na niego ręką.

I niech mu będzie jak najlepiej!

Rzuciła czułe spojrzenie w stronę Braciszka. On uosabiał wszystko, czego oczekiwała od wzorowego syna: Był jej oddany, chętny do współpracy, wychodzący naprzeciw jej życzeniom, łatwy do kierowania, uległy i miły, a ponadto był wiernym wielbicielem swojej matki!

Burmistrz uniósł kielich i uśmiechając się do niej, zawołał:

– Zdrowie najpiękniejszej kobiety balu!

Odpowiedziała mu uśmiechem, ale myślami była gdzie indziej.

Vemund naruszył ich niezwykłą rodzinną idyllę.

Zresztą nie było też żadnej umowy między nim a tą impertynencką dziewczyną. Ona sama jest taka bezczelna, żeby oświadczyć, iż chce tylko jego. Nie pytając go w ogóle o zdanie. „Jeśli nie dostanę Vemunda, to żadne małżeństwo nic mnie nie obchodzi”, powiedziała.

Co za bezwstydna dziewucha!

A teraz siedzi tam obok Braciszka, ale on na szczęście zupełnie ją ignoruje. Bardzo dobrze, mój synu!

Ona zaś sprawia wrażenie, że pochłania ją ożywiona rozmowa z profesorem. Rozmawiali przez całą kolację.

Czy to tak wypada, żeby młoda dziewczyna, zaproszona na przyjęcie…? Powinna okazać dobre wychowanie i wdzięczność…

O, zgrozo! Emilia Tark nie zdążyła przedstawić margrabianki spokrewnionej z książęcym domem jako swojej przyszłej synowej! A Mandrup planował podróż do Danii, żeby w imieniu Elisabet odkupić Gabrielshus! Teraz pewnie nic z tej podróży nie będzie. Arnold powiedział, że to Gabrielshus mogłoby im być potrzebne…

Dziwne. Rodzina Tarków nigdy niczego nie potrzebowała. Ale zamek w Danii to nie byłoby takie głupie!

Rozmyślania przerwał kamerdyner, który podszedł dyskretnie i szepnął jej coś do ucha.

– Kto przyszedł? Ktoś, kto chce rozmawiać z margrabianką Paladin? Ale teraz nie można. Jak ona się nazywa?

– Panna Spitze, łaskawa pani.

Emilia miała po jednej stronie swego męża, a przed sobą Mandrupa. Obaj podnieśli głowy i wpatrywali się w nią. Ona wpatrywała się w nich.

Przez moment wydawało się, jakby ta trójka stanowiła wyspę na wzburzonym morzu. Wyspę ciszy pokrywającej panikę.

Potem Arnold powiedział:

– Rozmawiać z Elisabet? O czym?

– Może o czymś obojętnym – mruknął Mandrup.

– Ale ona nie może tutaj wejść!

Emilia odetchnęła.

– Arnold, Mandrup! Prędko! Do piwnicy!

Wyszli bardzo szybko, lecz spokojnie, i zniknęli w hallu, Emilia tymczasem wstała na znak, że ta część uroczystości dobiegła końca. Uczyniła ruch ręką w kierunku przeciwnym do tego, w którym zniknęli panowie.

– Może przejdziemy teraz do salonu?

Ale Elisabet nie spuszczała z nich oczu. Siedziała tak blisko, że ponad szumem rozmów usłyszała, że ktoś jej szuka. I nie tak trudno było się zorientować, że usta kamerdynera układają się w charakterystyczne słowa: Panna Spitze.

Dobry Boże! Ona tutaj? myślała Elisabet, gdy co najmniej sto krzeseł przesuwało się po podłodze. Wszyscy kierowali się do salonu, a ona usiłowała przedrzeć się do hallu, ale ściana ludzi pchała ją w odwrotnym kierunku.

I nagle… W niewielkim prześwicie między tłoczącymi się ludźmi zobaczyła coś, w co nie mogła uwierzyć. W hallu cesarz rzymski i pewien bardzo elegancki kapitan piratów ciągnęli za sobą opierającą się kobietę. Walczyła zaciekle, bliska utraty zmysłów ze zdumienia i przerażenia, rozpaczliwie starając się uwolnić od ręki zaciskającej jej usta.

To nie mogła być prawda. Choć Elisabet wiedziała, że Arnold Tark jest przebrany za pirata, to…

Tłum spychał ją do drzwi salonu, ale Elisabet wściekła się teraz naprawdę i jak kozioł parła w stronę hallu.

Gdy jednak w końcu się tam znalazła, hall był pusty, wszyscy zebrali się w salonie.

Dokąd oni poszli?

Niepewnie ruszyła w stronę, gdzie widziała ich po raz ostatni. Pod łukowatym sklepieniem zobaczyła drzwi ukryte pod ciemną boazerią. To mogły być drzwi do piwnicy.

Drgnęła, gdy delikatna ręka spoczęła jej na ramieniu. Ciężki zapach perfum mieszał się z zapachem pudru, który otoczył ją niczym obłok.

– Elisabet, dziecko drogie – powiedział słodziutki głosik. – Czekamy na ciebie, chodź!

Dominująca osobowość Emilii Tark na chwilę sparaliżowała jej wolę, w następnym momencie Elizabet znalazła się znowu w tłumie. Nawet nie zdążyła otworzyć ust, żeby zaprotestować. A zresztą co miałaby powiedzieć: „Mąż i kuzyn pani uprowadzili pannę Spitze?” Kto by jej uwierzył? Tutaj, we własnym domu, pani Tark panowała niepodzielnie.

Jeden bardzo wysoko postawiony pan, chociaż Elisabet nie wiedziała, kto to jest, poprosił o ciszę i wygłosił zaimprowizowaną mowę pochwalną na cześć państwa Tark, a zwłaszcza pani Emilii, która w oczach wszystkich zebranych jest symbolem Kobiety i Matki i wszelkich możliwych cnót. Wspaniała gospodyni, ozdoba stanu kupieckiego i całej Christianii.

Emilia Tark słuchała, prześlicznie skrępowana.

Arnold i Mandrup wrócili, bezgłośnie zajęli swoje miejsca obok Emilii, jakby zawsze tam byli.

Elisabet stała jak na szpilkach. Co robić? Do kogo zwrócić się o pomoc dla panny Spitze? Do Braciszka? Ten stał jak cielę i wchłaniał zachwyty kierowane pod adresem matki. Nie, on nie! Słyszała, że na przyjęciu był komisarz policji, nie wiedziała jednak, który to. Musi kogoś zapytać. Ale czy on zechce wysłuchać? Czy jej uwierzy? Wątpliwe!

Pomoc trzeba jednak koniecznie znaleźć!

Mowa dobiegła końca, szum głosów znowu się wzmógł. Nagle zobaczyła, że jakiś pan zabiera oboje Tarków i Mandrupa do innego pokoju. Zamknęli za sobą drzwi.

Odważyła się zapytać kogoś stojącego najbliżej:

– Kim jest ten mężczyzna, który właśnie wyszedł w towarzystwie państwa Tarków?

– A, ten? To komisarz policji.

No, to wie przynajmniej tyle! Ale teraz nie mogła pójść za nimi. Weszli przecież do prywatnego pokoju, a ona nie miała poważnego powodu, żeby się tam wedrzeć.

Zniknięcie panny Spitze nie było tutaj dostatecznie poważnym powodem!

Zdesperowana, już poważnie zastanawiała się nad tym, czy nie wykrzyczeć wszystkiego głośno wobec tego tłumu. Ale natychmiast przyszło jej do głowy, że przecież teraz może swobodnie poszukać uprowadzonej na własną rękę.

Ledwo zdążyła to pomyśleć, gdy drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i pani Tark podeszła do niej zdecydowanym krokiem. Widocznie obie myślały to samo! Ręka Emilii zacisnęła się na nadgarstku Elisabet z siłą, która ostro kontrastowała ze słodkim uśmiechem na twarzy gospodyni.

– Moja kochana Elisabet, ty należysz prawie do rodziny – powiedział aksamitny głos i Elisabet została niemal wciągnięta do pokoju obok.

Nie była tam pożądana. Świadczyły o tym dobitnie pełne rezerwy miny Tarka i Svendsena, nie mówiąc już o gwałtownie stygnącym uśmiechu pani Tark. Komisarz był nieco bardziej neutralny, ale i on zastanawiał się, co ta młoda panna tu robi.

Czy powiedzieć mu teraz? „Oni muszą na mnie uważać, wie pan, bo wiem więcej, niżby sobie życzyli?

Ale nie miała na to czasu! Pani Emilia, która zdawała się czytać w jej myślach, natychmiast zabrała głos i zwróciła się do komisarza:

– O czym to chciał pan z nami rozmawiać?

Panna Karin i doktor Hansen dość długo krążyli po okolicy, nie zauważając upływu czasu, tak dobrze czuli się razem.

Doktor przyglądał się Karin ukradkiem. Nie ulegało wątpliwości, że w ostatnich czasach po prostu rozkwitła. Wyglądała znacznie młodziej niż wtedy, gdy spotkał ją po raz pierwszy. Wciąż ubierała się bardzo starannie, ale już nie w tym wyszukanym dziewczęcym stylu. W oczach pojawił się normalny blask i rozmawiała też prawie normalnie.

Prawie…

Bo lęk, zdumienie i niepewność wciąż się pojawiały.

Doktor Hansen nie miał odwagi przedzierać się przez tę blokadę jej pamięci. Zagadka Karin była zbyt trudna, a ona sama zbyt była na tym punkcie wrażliwa. Gdyby tylko potrafił lepiej współpracować z Vemundem i Elisabet, wszystko stałoby się łatwiejsze. Vemund jednak zamyka się jak ostryga, kiedy chodzi o Karin, a Elisabet ma zdecydowanie niepełne wiadomości, tego był pewien. Tylko że ona walczy przede wszystkim o Vemunda Tarka. Dla niej Karin jest na drugim planie.

– Och, zaczyna już zmierzchać! – zawołała Karin.

Zmierzchać? Jest już prawie całkiem ciemno.

– Powinniśmy chyba zrezygnować dzisiaj z wizyty w majątku – powiedział doktor.

– Ale jesteśmy już bardzo blisko, prawda? Moglibyśmy chociaż popatrzeć – poprosiła Karin.

Doktor Hansen ustąpił. Kilka minut później zatrzymali się przed bramą Lekenes.

– Tu się odbywa przyjęcie – stwierdził doktor.

– Tak. O, tyle pojazdów! I światła we wszystkich oknach! Cóż za fantastyczny widok! Na pewno jest tam mnóstwo gości!

Oszołomiona Karin zmarszczyła brwi.

Ona sobie coś przypomina, myślał doktor Hansen. Niejasno pamięta swoje dawne życie w…Bode? Tak to chyba nazywała, kiedy jeszcze o tym mówiła? Teraz już od dawna o tym nie wspomina.

Zdumiewająca przemiana psychiczna! Przedtem żyła tylko przyszłością – oczekiwaniem chwili, kiedy jej narzeczony przyjdzie z konwaliami. A potem w jej życiu pojawiła się mała Sofia Magdalena, za którą Karin czuje się odpowiedzialna, ma kogoś, komu jest potrzebna, i wspomnienia o tym jakimś Bubim zniknęły.

Inne sprawy ją interesują. Może i moja skromna osoba też odegrała pewną rolę w poprawie jej stanu? A także życzliwość Elisabet i wszystkich innych. Karin żyje teraz w niezwykle serdecznym otoczeniu, jej egzystencja zyskała nowy wymiar.

Bolesne wspomnienia kryją się jednak nadal w głębi duszy i uwierają. Wspomnienia o tym, co się stało z jej Bubim. Elisabet powiada, że Karin pamięta teraz zupełnie inne sprawy, które przedtem nie były istotne.

Doktor został wyrwany z zamyślenia, bo Karin wysiadła z powozu.

– Czy nie zamierza pan odwiedzić dawnej pacjentki?

– To chyba nie jest najodpowiedniejszy moment. Chociaż to jest służąca, więc możemy chyba wejść od strony kuchni.

Karin zachichotała.

– Nigdy przedtem nie wchodziłam nigdzie kuchennymi drzwiami. Chodźmy, naprawdę jestem w nadzwyczajnym humorze!

Nie bez oporów wysiadł za Karin z powozu i poprowadził ją wokół domu. Zakładali, że wejście kuchenne jest od tyłu, i nie pomylili się. Trochę zaskoczeni widokiem policjanta przed drzwiami zostali wpuszczeni do środka.

W kuchni panował akurat nieco spokojniejszy nastrój, bo kolacja w jadalni już się skończyła. Wielu ze służby pozwoliło więc sobie na chwilę odpoczynku, teraz oni posilali się resztkami z pańskiego stołu, zanim trzeba będzie się zabrać do sprzątania.

Doktor Hansen odnalazł swoją pacjentkę i zamienił z nią kilka słów. Karin została sama przy drzwiach do kredensowego pokoju. Stała tam i wodziła palcem po grawerowanej srebrnej tacy. Miała wrażenie, że poznaje tę tacę, że już kiedyś wyczuwała pod palcami linie jej wzoru. Kiedyś dawno, dawno temu…

To niejasne wspomnienie wprawiało ją w dziwne oszołomienie. Kuchnia zniknęła, z oddali dochodził szum głosów…

Nikt nie zauważył, że Karin, jakby półprzytomna, weszła do pokoju kredensowego, a stamtąd do pustej już jadalni. W tym domu nigdy nie była, to wiedziała na pewno, ale wszystko tu budziło w niej wspomnienia. Wspomnienia, które paliły w piersi jak wielka, otwarta rana.

Słyszała głosy, mnóstwo głosów i nieświadomie posuwała się w tamtym kierunku.

Elisabet nie bardzo wiedziała, jak się zachować. Wszyscy z pozostałej czwórki, pan i pani Tark, Mandrup i komisarz policji, stali pośrodku pokoju niczym posągi i spoglądali na siebie nawzajem. Pani Emilia poza tym nie spuszczała oczu z Elisabet, nie miała wątpliwości, że dziewczyna nie zrezygnuje z poszukiwania panny Spitze.

Co się tu właściwie dzieje? zastanawiała się Elisabet.

Komisarz nie robił ceregieli.

– Przykro mi, że musiałem w ten sposób przerwać przyjęcie, ale doszło do moich uszu, że obecny tu pan Mandrup Svendsen zamierza jutro rano opuścić kraj.

Mandrup drgnął gwałtownie i rozejrzał się wokół, jakby szukał możliwości ucieczki, ale zrezygnował.

– Jutro, Mandrup? – zapytała pani Tark ze szczerym zdziwieniem. – Przecież miałeś jechać dopiero w przyszłym tygodniu, żeby zbadać sprawę Gabrielshus!

– Dostałem miejsce na statku na jutro – odparł opryskliwie. – Dowiedziałem się o tym niedawno i nie miałem czasu was zawiadomić. – Ale co ta sprawa pana obchodzi, panie komisarzu?

Pot spływał strumieniami po twarzy Mandrupa. Arnold Tark był blady i udręczony.

Komisarz odpowiedział:

– Syn państwa, Vemund Tark, zwrócił się do władz o sprawdzenie ksiąg rachunkowych rodzinnego przedsiębiorstwa. Okazało się, że pan Svendsen dopuścił się grubych nadużyć. Jego przestępstwa są tak poważne, że będą państwo musieli spojrzeć prawdzie w oczy i przyjąć do wiadomości, że przedsiębiorstwo Tarków już nie istnieje.

Emilia przyglądała mu się z niedowierzaniem.

– Cóż to za głupstwa! – zaśmiała się krótko.

– Obawiam się, że to prawda, droga Emilio – powiedział jej mąż. – Od dłuższego czasu próbowałem ci zwrócić uwagę na nadużycia twojego kuzyna, ale nie chciałaś słuchać.

– To dlaczego nie podjąłeś żadnych kroków? – syknęła. – Zawsze pozwalałeś Vemundowi robić, co chciał. Vemund był zawsze twoim pupilem. Obaj jesteście tacy sami, nie potraficie myśleć o przyszłości! A teraz on napada na mojego krewnego, na Mandrupa, który tyle poświęcił dla przedsiębiorstwa! On zawsze pracował, kiedy twój syn bawił się we flisaka lub robotnika. Mandrup, powiedz, że to wszystko tylko złośliwe plotki!

– Naturalnie, Emilio! To tylko Vemund robi krzyk. Prawdopodobnie z zawiści.

Emilia działała szybko.

– Panie komisarzu, to możliwe, że mój kuzyn popełnił kilka głupstw. Ale nie stało się nic strasznego. Naprawdę nic strasznego. Nasz syn żeni się z obecną tu Elisabet margrabianką Paladin, która jest dziedziczką trzech dworów tutaj w Norwegii i fantastycznego zamku Gabrielshus w Danii.

– To nieprawda! – zawołała Elisabet. – Ja nie chcę wychodzić za Braciszka. A poza tym tutaj jedna kobieta zniknę…

– Wcale nie powiedziałam, że masz wychodzić za Braciszka. – Emilia Tark starała się ją zagłuszyć, mówiła głosem łagodnym, ale tak silnym, że słowa Elisabet całkowicie ginęły. – Moja droga, ja mam na myśli Vemunda, naszego starszego syna.

Melodyjny głos lekko chrypiał i pani Emilia wbiła w Elisabet wzrok tresera dzikich zwierząt.

Tu jednak napotkała zdecydowany opór.

– Wątpię w to – powiedziała Elisabet. – A w każdym razie powinniście zapomnieć o Gabrielshus.

– O tym porozmawiamy później – ucięła Emilia. – Jak poważna jest sytuacja? Czy niewielka pożyczka bankowa…

– Sytuacja jest katastrofalna – odparł jej mąż zdławionym głosem. – Właśnie dzisiaj dowiedziałem się, że straciliśmy wszystko. Lekenes także.

Nareszcie pewność siebie pani Emilii została zachwiana.

– Mandrup! – jęknęła.

– Tto się dda urratować, Emilio! – wyjąkał. – Nie popadajmy w panikę. Ja mam trochę środków w gotówce. To tylko chwilowe załamanie wpływów. Ludzie są niewypłacalni, trzeba długo czekać. Dajcie mi tylko trochę czasu!

Zapukano do drzwi i wszedł kamerdyner.

– Goście pytają o państwa. Pan gubernator chce wręczyć odznaczenie.

– Dobrze, chodźmy do nich – zdecydował komisarz. – Nie będziemy już o tych sprawach rozmawiać dziś wieczorem. Mam nadzieję, że problemy ekonomiczne jakoś się ułożą. Ale panu radzę się nie oddalać, panie Svendsen. Moi ludzie strzegą wszystkich bram.

Po tym ostrzeżeniu pozwolił im wyjść. Emilia Tark musiała się na chwilę zatrzymać i kilkakrotnie wciągnąć głęboko powietrze, by odzyskać zwykłą godność w ruchach i niewzruszony wyraz twarzy.

Elisabet podbiegła do komisarza.

– Czy mogę z panem chwilę poroz…

– To może zaczekać, Elisabet – przerwała Emilia Tark i chwyciła ją mocno za ramię. Zdecydowanie poprowadziła dziewczynę jak najdalej od tego wysokiego funkcjonariusza policji, do dużego salonu, gdzie czekali wszyscy goście.

Znajdowało się tam coś w rodzaju sceny, jakieś dwie stopy wyższej niż reszta podłogi. Gubernator wszedł na owo podwyższenie i zaprosił do siebie pana i panią Tark.

Jak ona może się zdobyć na ten nieśmiały uśmiech po takim wstrząsie? zastanawiała się Elisabet. Ale mnie przez cały czas nie spuszcza z oczu, wciąż mnie pilnuje.

Podziw Braciszka dla matki był bezgraniczny. Po raz pierwszy Elisabet było go żal. On się nawet niczego nie domyśla! Niczego się nie domyśla, to prawda. Ale przecież nie jest naiwny! To niepoprawny uwodziciel. Przykłady tego widziała nawet dzisiejszego wieczora.

Tylko jaka kobieta o zdrowych zmysłach podjęłaby walkę z taką teściową? W sercu Braciszka najważniejsze miejsce zawsze zajmować będzie matka, co do tego nie mogło być wątpliwości.

Emilia bez zarzutu nosiła swoją maskę. Niczego nie można było po niej poznać. Arnold Tark natomiast jakby się skulił, nieoczekiwanie stał się starszym człowiekiem. Twarz miał ściągniętą, malował się na niej wyraz goryczy, piękne słowa gubernatora nie miały dla niego żadnego znaczenia.

No właśnie, Vemund mówił, że majątek pochodzi ze strony Tarków, nie od rodziny pani Emilii. A teraz jej kuzyn zaprzepaścił wszystko.

Emilia uśmiechała się promiennie na widok odznaczenia, które gubernator trzymał w ręce.

I wtedy…

Pani Emilia popatrzyła w górę, ponad pełną podziwu publicznością, i jej oczy zaczęły się powoli rozszerzać ze zgrozy.

Spojrzenia wszystkich zwróciły się w tamtą stronę.

Nikt nie słuchał gubernatora.

Przez salon szła spłoszona, chudziutka kobieta ubrana jak do wyjścia. Rozbieganymi oczyma przyglądała się wszystkim wspaniałościom.

Karin Ulriksby.

Arnold Tark jęknął:

– O Boże, nie!

Mandrup Svendsen głęboko wciągnął powietrze.

– Nie, czy piekło się dzisiaj otworzyło? Nie, mnie tu nie ma. Mnie tu nie ma, znikam!

I wtedy pani Emilia zaczęła krzyczeć. Jakby zobaczyła ducha. Wydawała z siebie przeciągłe, okropne krzyki starej kobiety. Elisabet przypomniała sobie, że tak, stoi tam przecież osoba sześćdziesięciotrzyletnia! Nigdy się o tym nie myślało, ale teraz każdy rok był widoczny na jej twarzy.

Wszystko się wokół Emilii Tark załamało. Cały ten dzień był jak zaczarowany. Ostatnie wydarzenie stało się kroplą, która przepełniła czarę.

Ciekawe, na kogo będzie próbowała zrzucić winę? zastanawiała się Elisabet. Czy znowu na Vemunda? Może. Albo na mnie? Nie, ona nie zna związku pomiędzy mną a Karin. Chyba że się teraz domyśli, kto jest moim pracodawcą.

Mandrup Svendsen próbował uspokoić zebranych, machał rękami i wołał:

– Spokojnie, spokojnie, to tylko taki kłopotliwy gość… Nieproszony gość.

W końcu udało się Elisabet wyrwać z tłumu otaczających ją ludzi i podbiegła do Karin.

– Nie powinnaś była tu przychodzić…

– Elisabet, ty tutaj…?

I wtedy przyszedł Vemund. Dopadł do nich nieprzytomny ze zdenerwowania.

– Dobry Boże! – krzyczał, zagłuszany wyciem pani Emilii. – Elisabet, natychmiast zabierz stąd Karin!

Karin jednak tymczasem zobaczyła ludzi stojących na podium.

Gubernator zdążył zejść na dół i zmieszał się z tłumem, Mandrup Svednsem próbował sprowadzić z podium Arnolda Tarka. Ten jednak stał jak sparaliżowany i wpatrywał się w Karin. Rozhisteryzowana Emilia starała się ukryć za jego plecami, ale bez rezultatu, bo on padł na kolana i ukrył twarz w dłoniach. Pani Emilia schowała się wobec tego za grubym Mandrupem.

– Bubi? – szeptała Karin zdumiona, jakby odzyskiwała pamięć.

– Chodź z nami – prosił Vemund, ale odsunęła go na bok.

Jeden Mandrup starał się jakoś opanować sytuację.

– Moi Państwo! – wołał do zebranych. – Muszę państwa prosić o opuszczenie domu w spokoju. Pojawiła się tu osoba chora psychicznie, człowiek śmiertelnie niebezpieczny. Bądźcie tak dobrzy i wyjdźcie z salonu. Panie komisarzu, czy może ją pan stąd zabrać?

Wśród gości zaczęły się rozlegać okrzyki przerażenia. Niektórzy ze strachu usłuchali polecenia i wychodzili, reszta jednak została na miejscu.

– Vemund, panna Spitze została zamknięta gdzieś w tym domu – zdążyła mu powiedzieć Elisabet.

– Musimy ją odnaleźć – odparł. Na nic więcej nie było już czasu. Vemund przywołał komisarza, który się właśnie do nich zbliżał. – Ona już zobaczyła tych tam na podium. Najlepiej teraz zostawić sprawy własnemu biegowi. To nie ona jest tu największą winowajczynią, powinien pan wiedzieć.

Braciszek stał oszołomiony i przyglądał się niepojętemu spektaklowi, jaki rozgrywał się przed jego oczyma. Nie rozumiał niczego, ale też nie rzucił się na podium, by pomóc swojej ubóstwianej matce.

Krzyk Karin wydobywał się z jakiejś zamkniętej dotychczas głębi jej duszy.

– Bubi! Bubi, nie, nie, nie!

Krzyczała i krzyczała w rozrywającej serce, straszliwej rozpaczy. Elisabet zobaczyła, że oczy Vemunda napełniają się łzami, i uświadomiła sobie, że to właśnie tego tak się bał. Teraz Karin do reszty straci zmysły albo odbierze sobie życie.

– Karin! – zawołała Elisabet bezradnie. – Pomyśl o małej Sofii Magdalenie!

Ale Karin nie słuchała. Nie przestając krzyczeć wbiegła na podwyższenie. Emilia zasłoniła się rękami. Nim Karin ich dopadła, Mandrup zdołał pociągnąć oboje kuzynów za sobą do drzwi.

– Zajmij się Karin! – zawołała Elisabet do Vemunda i pobiegła za tamtymi. Zderzyła się z doktorem Hansenem, który pędził na ratunek Karin.

Teraz jest w dobrych rękach, pomyślała Elisabet, goniąc uciekinierów. Kiedy drzwi się za nią zatrzaskiwały, przycięły ten śmieszny welon w gwiazdy, który rozdarł się z trzaskiem. Nie zastanawiając się nad szkodą ani nad tym, co jedna dziewczyna może zdziałać przeciwko trojgu zdesperowanym ludziom, biegła dalej.

Emilia Tark nie może się wymknąć, to była jej jedyna myśl. Ta dama naprawdę ściągnęła na siebie święty gniew Elisabet.

Tamci biegli schodami na górę, a ona za nimi. Wpadli do sypialni pani Emilii i zanim zdążyli zamknąć drzwi na klucz, Elisabet wdarła się za nimi.

– Bydlaki, co wyście zrobili tej nieszczęsnej Karin? – krzyczała. – To pan, Mandrupie Svendsen, jest jej…

Chciała powiedzieć: „jej Bubim”, ale nie zdążyła. Bo pani Emilia złapała duży pojemnik z pudrem i w następnym momencie Elisabet utonęła w gęstej chmurze nieznośnego, dławiącego pyłu; tamta wiedziała, że to dla Elisabet śmiertelnie niebezpieczne.

Na w pół uduszona, krztusząca się dziewczyna słyszała jeszcze głos Emilii niby daleki szum:

– Szybko, Mandrup! W to samo miejsce!

Elisabet została uniesiona w górę. Walczyła jak szalona o odrobinę powietrza, ale po chwili straciła przytomność.

Na dole w salonie kamerdyner zdołał wyprowadzić większość gości. Usunął też służbę, która tłoczyła się przy drzwiach.

Vemund i doktor Hansen bez powodzenia starali się uspokoić Karin. Przeżyła wstrząs, nie wiedziała, gdzie jest, nie była w stanie się opanować, rzucała się na wszystkie strony i krzyczała, że zaraz spali Bode, to siedlisko grzechu.

Doktor Hansen zdołał zapytać Vemunda:

– Co się tam wtedy stało?

– To nigdy nie przejdzie mi przez usta. To zbyt wielki wstyd.

– Ale my powinniśmy wiedzieć!

– Nie! – Vemund uciął wszelką dyskusję. – Czy nie ma pan jakiegoś środka, żeby ją uspokoić?

– Przy sobie nie mam.

– A czy alkohol by nie pomógł?

Skinął na kamerdynera i po chwili dostali dużą szklankę koniaku. Zmusili rozhisteryzowaną Karin do wypicia.

Podszedł do nich przerażony Braciszek.

– Kto to Test?

– Twoja siostra – odpowiedział Vemund krótko.

– Moja siostra? Ta starucha? Nie wygłupiaj się – skrzywił się Braciszek z niesmakiem.

– Och, zamknij się! – zawołał udręczany Vemund. Nie miał czasu na bezsensowne rozmowy. – Gdzie jest Elisabet?

– Pobiegła za gospodarzami – wyjaśnił doktor Hansen.

– Nie, ale…

Vemund rozejrzał się i zobaczył komisarza, który obserwował ich z bliska, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Rozdzierające krzyki Karin zaczęły powoli przechodzić w chrypliwe zawodzenie.

– Doktorze Hansen, pan się nią zaopiekuje, prawda? Komisarzu, chodźmy, to pilne!

Pobiegli szybko za ludźmi, którzy powoli opuszczali salon. Po drodze komisarz powiedział:

– Panna Paladin próbowała kilkakrotnie coś mi powiedzieć, ale pani Tark zawsze jej przerywała. Coś o jakiejś kobiecie, która zniknęła.

– Panna Spitze, tak. Tym zajmiemy się później. Teraz chodzi o Elisabet. I o pozostałych.

– Na zewnątrz nie wyjdą, bo moi podwładni pilnują wszystkich drzwi.

Rozmawiali przeszukując pokoje na parterze.

– Ale tyle ludzi wychodziło jednocześnie – powiedział Vemund.

– Tak, ma pan rację. Naprawdę to mieli pilnować tylko Mandrupa Svendsena. A jego łatwo rozpoznać.

Znaleźli się na górze. Vemund wszedł do sypialni Emilii. Podejrzewał, że tam właśnie może być kryjówka. W pokoju wisiała chmura pyłu. Komisarz zaczął machać ręką, żeby ją choć trochę rozproszyć. Kaszlał.

– Ten puder to moje przekleństwo!

Vemunda przeniknął strach: Puder?

Coś się mieniło na podłodze. To ten welon, który Elisabet miała przy swoim płaszczu królowej elfów. Musiała być w tym pokoju.

Ale teraz pokój był pusty.

– O, mój Boże, oni ją uprowadzili – szepnął. – Zastosowali najbardziej skuteczny środek, żeby ją oszołomić: ten przeklęty puder!

Загрузка...