ROZDZIAŁ IX

Minęło parę dobrych chwil, nim Elisabet odzyskała zdolność mówienia. Tymczasem zdążyła się dokładnie przyjrzeć twarzy Vemunda i przestraszyła się nie na żarty, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo czuje się z nim związana.

Jego twarz była teraz otwarta, pozbawiona jakiejkolwiek maski, naga, można powiedzieć. Oczy szkliły się łzami, w których jednak nie znajdowała niczego niemęskiego, usta wykrzywiała gorycz. Vemund był tak pociągający, że zakręciło jej się w głowie, jak zahipnotyzowana zapragnęła nagle scałować wszystkie jego zmartwienia.

Musiała podjąć wielki wysiłek, żeby się opanować.

– Co ty mówisz? – wykrztusiła. – Jej Bubi żyje?

– I to także wiesz? Wiesz, jak go nazywają? – zapytał ze złością.

– Wiem, ale wobec tego dlaczego on nie przychodzi do niej? Cóż to za grubianin, który pozwala tak cierpieć tej biednej kobiecie? Czy ty może uczyniłeś go kaleką?

– Nie, nic podobnego. On się ma znakomicie, bezwstydnie dobrze.

Elisabet rozgniewała się. Zaczęła nim potrząsać z wściekłością.

– W takim razie co takiego ty zrobiłeś Karin?

– Ciebie to nie powinno obchodzić – oświadczył, wciąż mocno obejmując jej ramiona.

– Owszem, obchodzi mnie! Karin mnie obchodzi i ty mnie obchodzisz!

– Nie krzycz! Uspokój się!

– Ale ja chcę wiedzieć! Mam dosyć tych nie dokończonych opowieści. Zmuszasz mnie do małżeństwa z twoim bratem. Chciałabym wiedzieć, co on ma z tym wspólnego?

– Prawie tyle samo co ja. Ale on o niczym nie wie. I nigdy się nie dowie. On musi stąd wyjechać.

– A ty musisz umrzeć?

– Nigdy mniej niż dzisiaj wieczorem nie pragnąłem takiego rozwiązania! Ale jutro wróci obrzydzenie i niechęć. Elisabet, jestem pijany, powiedziałem za dużo, i w ogóle ty wiesz za dużo. Zapomnij o wszystkim, to tylko takie pijackie bredzenie.

– Myślisz zdumiewająco trzeźwo.

– Nie. I zabierz rękę z moich włosów. Czy tobie się zdaje, że ja jestem z kamienia?

– O co ci chodzi?

– Nie bądź niemądra! Wypiłem za dużo i czuję, że lada moment przestanę za siebie odpowiadać. A bardzo tego nie chcę. Ze względu na ciebie.

– Za co masz odpowiadać?

– Elisabet – szepnął błagalnie. – Wstań!

– Ech, wyrażasz się tak zagadkowo! Co ja znowu zrobiłam?

Wtedy przyciągnął ją do siebie gwałtownie i zaczął całować jej usta. Brutalnie i łapczywie. W pierwszej chwili, zdumiona, znieruchomiała niczym słup soli, potem jednak jej ciało ogarnęła fala trudnego do zniesienia gorąca, ale gdy ręką sięgnął dekoltu i zamierzał odszukać jej piersi, krzyknęła i zaczęła się wyrywać. Vemund oparł się na łokciu i podciągnął ją pod siebie, ręką gładził jej brzuch. Elisabet wrzeszczała i walczyła niczym dzika kotka. Vemund zdołał jednak opanować fatalne następstwa alkoholu i odsunął się od niej. Elisabet zerwała się na równe nogi, a on wciąż leżał na łóżku i wciąż trzymał ją za rękę.

– Elisabet – bąkał. – Wybacz mi! Ta przeklęta wódka! Wszystko się miesza, nigdy nie powinienem dotknąć… Wybacz mi, najdroższa przyjaciółko, nie zasłużyłaś sobie na to. Nie miałem zamiaru cię zgwałcić, sam nie wiem, co mi się stało, nie byłem sobą!

– Pójdę już, Vemundzie – powiedziała cicho, drżąc na całym ciele.

– Och, tak mi przykro, że to się w ten sposób skończyło.

– Zapomnijmy o tym.

– Tak – powiedział z goryczą. – Zapomnijmy.

– Porozmawiamy, kiedy wytrzeźwiejesz. Och, Vemundzie, tylko sobie czegoś nie zrób! Potrzebuję cię.

Roześmiał się smutno.

– Potrzebujesz! Jesteś słodka, Elisabet. Przyjdę do was jutro. Jeśli zdołam utrzymać się na nogach.

Elisabet zdawało się, że w jego zmęczonym głosie pojawiło się coś jakby nutka radości. Jakby zaświtała mu jakaś nadzieja…

Wychodząc pogasiła wszystkie światła i zamknęła za sobą drzwi wejściowe. Jesienna noc była chłodna, lecz Elisabet tego nie zauważała. Ciało jej płonęło, policzki paliły. Jak szalona biegła ścieżką w dół pod roziskrzonym gwiazdami niebem.

– Dzięki ci, dobry Boże! – szeptała wznosząc głowę ku gwiazdom. – Dzięki ci za alkohol! Gdyby nie to, nie wiem, czy miałabym siłę mu się przeciwstawić. Ale, z drugiej strony, gdyby nie był pijany, nigdy by się na mnie nie rzucił. W takim razie dziękuję ci jeszcze raz – szepnęła.

Mój Boże, co się dzieje z moim ciałem? zastanawiała się przestraszona, idąc już wolniej pomiędzy drzewami. Domyślała się, że oto po raz pierwszy miała okazję się przekonać, iż jest jedną z gorącokrwistych kobiet Ludzi Lodu, tych, które nie potrafią ukryć tęsknoty za ukochanym mężczyzną.

Jak długo żyłam w uśpieniu, myślała. Przespałam wiele, wiele zim, wiosen i lat…

Nagle przypomniała jej się stara piosenka o kobiecie, która tęskni. Pory roku mijają, a ona wciąż tęskni…

Słońce smutku wypali ziemię, Mróz w lód przemieni nocy łzy. Księżyc roziskrzy śniegowy puch, W końcu wiosna wróci, ale nie ty.

Wkrótce jednak Elisabet zrozumiała, że to nie jest czas na sentymentalne nastroje. Pożądanie, które Vemund w niej wzbudził, wciąż jej nie opuszczało. Przystanęła i oparła się o drzewo, jęknęła żałośnie, a potem zaczęła cicho przeklinać tego zapijaczonego prostaka.

– On był wstrętny – przekonywała sama siebie. – Odpychający diabeł, ordynarny drań, męt! Odważył się dotykać mnie swoimi brudnymi paluchami, chuchać mi w twarz odorem wódki, całować mnie, jakbym była…

Zaczęła oddychać ciężko. Całować mnie? Ten pocałunek! Znowu przeniknął ją gorący, słodki dreszcz, znowu widziała jego szklące się łzami oczy, jego szczerą twarz, jego rozpacz…

Ręce…

Elisabet odwróciła się gwałtownie do drzewa, przytuliła się do niego całym ciałem, przyciskała się do pnia czując, że dręczące napięcie wzrasta. Mocno zaciskała uda i tuliła się do drzewa, nie znajdując ukojenia dla swojej udręki. Znowu widziała przed sobą Vemunda, czuła opasujące ją ramiona, jego ciało przy swoim…

Dłużej nie była w stanie o nim myśleć, bo świat wokół niej zawirował, nic już nie widziała, wszystko stało się tak rozkosznie słodkie, że miała wrażenie, iż mogłaby umrzeć!

Kiedy się potem ocknęła, siedziała oparta o drzewo na zimnym zboczu, na które opadła, kiedy nogi nie chciały jej już utrzymać. Boże, co ja zrobiłam, pomyślała wstrząśnięta. Słyszałam oczywiście o gorących kobietach z Ludzi Lodu, ale żebym ja…

Podniosła się z poczuciem winy. Drżącymi rękami otrzepała spódnicę. O Boże, jakże mi wstyd, o Boże, Boże!

Napięcie ustąpiło. Odetchnęła głęboko.

Właściwie to było rozkoszne. I chyba nikt nie widział!

Znowu ruszyła przed siebie.

Jedno w każdym razie teraz wiem: Chcę mieć Vemunda. I nikogo innego! Nie chcę żadnego Braciszka, żeby nie wiem jaki był piękny. Nie mamy ze sobą nic wspólnego, jesteśmy sobie nawzajem obcy. Natomiast Vemund i ja…

Powietrze iskrzy, kiedy on wchodzi!

Muszę pomóc Vemundowi. On nie może umrzeć, on jest mój i zrobię wszystko, żeby go zdobyć. W tym celu muszę go uwolnić od tej obsesji śmierci. A to dotyczy także Karin. Muszę wiedzieć, dlaczego on chce umierać, co się wtedy stało. Jego pytać nie mogę, on mi nigdy nie odpowie, sama rozmowa o tym kosztuje go zbyt wiele. Karin też nie mogę pytać, nie należy budzić jej wspomnień. Teraz, kiedy może myśleć o czym innym, nie tylko o tym tajemniczym Bubim, nie powinnam jej przeszkadzać.

Ci z Lekenes?

Podstępne, przebiegłe pytania. Braciszek. Czy on w ogóle coś wie? A pozostali?

Nie, obiecałam Vemundowi, że nikomu nie wspomnę o Karin. A jeżeli chcę go zdobyć, muszę być przede wszystkim lojalna i godna zaufania.

Nie, nie mogę nikogo pytać. Nie tutaj…

Holmestrand? Bode?

Tak.

Elisabet podjęła decyzję. Musi rozwiązać zagadkę Karin i Vemunda. Nie tylko po to, by zaspokoić swoją ciekawość. Teraz ma to zasadnicze znaczenie – ze względu na Vemunda i ze względu na jej miłość.

Nagle poczuła się niebywale silna. To była siła zakochanej kobiety z Ludzi Lodu. Siła, która mogła zrywać mosty i przenosić góry. Teraz Elisabet była jedną z nich.

Vemund, jak obiecał, przyszedł następnego dnia. Nie był to najbardziej rześki człowiek na świecie, po oczach było widać, że cierpi na potworny ból głowy, drżały mu ręce. Ale przyszedł!

Elisabet była w tym czasie na górze, w pokoju Karin, która działała bardzo energicznie w imieniu małej Sofii Magdaleny. Głos Karin rozlegał się po całym domu; pochłaniały ją przygotowania do chrztu, a poza tym co najmniej dwadzieścia razy na godzinę pytała panią Vagen, czy mała dostaje dość pokarmu. Pani Vagen jednak była kobietą cierpliwą, zdążyła też już poznać historię Karin – Elisabet opowiedziała jej tyle, ile sama wiedziała.

Doktor Hansen odwiedził je rano i zostawił wskazówki co do dalszej pielęgnacji dziecka. To bardzo miło z jego strony, stwierdziła Elisabet, szczerze mówiąc nie musiał tego robić.

Karin zapomniała o wszystkich swoich dolegliwościach do tego stopnia, że Elisabet musiała jej przypominać, iż należy wziąć lekarstwo, bo choroby były jednak dosyć poważne, choć Karin niewątpliwie zdrowiała. Obecność Sofii Magdaleny działała cuda! Sprawiła, że chory, udręczony i trwający w letargu organizm ocknął się do życia.

Sama Elisabet znajdowała się w bardzo trudnym stanie ducha. Nieustannie podchodziła do okna, by zobaczyć, czy nikt nie nadchodzi, raz ogarniała ją promienna nadzieja, to znowu gorzkie rozczarowanie, oczekiwała gościa, to pragnęła, by nikt nigdy nie przyszedł, pełna wyrzutów sumienia. To bladła, to rumieńce barwiły jej twarz, odpowiadała bez sensu na pytania, co sprawiało, że przyglądano jej się podejrzliwie.

No i nareszcie Vemund przyszedł. Rzucił Elisabet pospieszne spojrzenie i natychmiast odwrócił wzrok, bąknął pod nosem coś, co prawdopodobnie miało oznaczać powitanie, i zaczął rozmawiać z Karin i panią Vagen.

Elisabet zauważyła jednak, że ukradkiem wciąż jej się przygląda. Ona sama mówiła zbyt głośno i zbyt dużo, co wprawiało ją w złość.

Vemund ocknął się tego ranka z okropnym kacem. Ledwo mógł podnieść obolałą głowę znad poduszki. Słyszał jednak, że pani Akerstrom hałasuje w kuchni, i zmusił się, żeby wstać.

Jak cierń pod czaszką tkwiła mu uporczywa myśl: zrobiłem coś niedozwolonego. Ale co? A jednocześnie, w środku całego bólu, obrzydzenia i mdłości, tliło się jakieś rozkoszne uczucie. Czekało go coś pięknego. Nie mógł sobie jednak przypomnieć, co. Jego umysł spowijała ciemna mgła.

O, cóż za piekielny ból!

Jego umęczone oczy zatrzymały się na nocnym stoliku. Karafka. Po południu była pełna… Kołatało mu w głowie jakieś wspomnienie w związku z łóżkiem, coś, co powinien był pamiętać. Głęboko wciągnął powietrze.

Elisabet!

Dobry Boże, cóż on zrobił? Jej usta przy jego… On chyba nie…?

Nie. Bogu dzięki, nie zrobił nic takiego!

Ale mało brakowało.

Musiał być chyba szalony!

Podświadomie odsunął od siebie karafkę i kieliszek. Nigdy więcej! Mógł przecież wszystko zniszczyć! Nigdy więcej, to przynajmniej winien jest Elisabet. Nie zasłużyła sobie na takie prostackie traktowanie.

Ostrożnie zwlókł się z łóżka.

– Pani Akerstrom! Czy może mi pani przygotować balię z lodowatą wodą?

Po godzinie na tyle doszedł do siebie, że był w stanie wyjść do miasta. Tak obiecał Elisabet, a nie dotrzymać obietnicy danej jej… Nie, to nie do pomyślenia!

Świeże powietrze dobrze mu zrobiło. Najgorsze miał już za sobą i teraz przepełniało go dziwnie podniosłe uczucie oczekiwania. Każdy jego nerw przepojony był radością, siłą i świadomością własnej męskości.

Dotychczas Vemund nie miał czasu myśleć o sobie jako o mężczyźnie, w każdym razie tak było od najwcześniejszej młodości. Wszystkie jego tęsknoty i pragnienia w ostatnich latach kierowały się ku śmierci. Teraz odczuwał przy sobie obecność delikatnej kobiety, czuł, że on także posiada płeć.

Delikatna kobieta… Elisabet Paladin z Ludzi Lodu nie brakowało temperamentu. Ale widział ją też zmęczoną i słabą. Po katastrofie nad rzeką. Wzruszyło go to bardziej, niż by chciał przyznać. Widział jej dobroć wobec innych ludzi i podziwiał jej duchową siłę. To kobieta warta jego brata, kobieta warta kochania.

Nigdy jednak nie odczuwał większego wzruszenia, niż wówczas gdy trzymał ją w ramionach, a ona prosiła, by nie zmuszał jej do małżeństwa z Braciszkiem.

A on? Jak on ją potraktował, jak odpowiedział na jej zaufanie? Rzucił się na nią jak dzikie, drapieżne zwierzę, dał się ponieść wszystkim chęciom, które wzniecała w nim bliskość jej delikatnego ciała.

Zachował się jak świnia! Jak pijana świnia!

W takim to nastroju znalazł się przed domem, który kupił dla Karin. Zawstydzony i pełen wyrzutów sumienia, w żałosnym samopoczuciu wszedł do środka, zatrzymał się na chwilę niepewnie w hallu, po czym ruszył na górę.

Już na schodach oprzytomniał. Głos Karin… Ile w nim było życia! Karin mówiła jak kobieta z krwi i kości, a nie jak kukła. Zachowywała się przesadnie, co u niej było normalne, ale w zupełnie inny sposób. Zniknął gdzieś ów paniczny lęk przed światem.

Vemund wszedł do pokoju.

Była tam także Elisabet. Ogarnęła go fala gorąca i musiał odwrócić wzrok. Nie, nie czuł się na siłach patrzeć w jej jasne, spłoszone oczy.

I Karin! Ile życia było w tej starzejącej się kobiecie! Słowa płynęły nieustannie z jej ust.

– Vemund, jak dobrze, że przyszedłeś, naprawdę tylko ciebie nam tu brakowało! Doktor Hansen, ten przemiły człowiek, powiada, że w niedzielę będziesz mógł do nas przyjść, a ja włożę tę moją kremową suknię, wiesz, i sama będę trzymać małą do chrztu, ale ty i Elisabet musicie być matką, to znaczy rodzicami chrzestnymi, doktor Hansen też obiecał przyjść, to on załatwił wszystko z pastorem, a pani Vagen i pani Akerstrom…

Pierwsze, co dotarło do świadomości Vemunda, to było imię Elisabet wymienione razem z jego imieniem, że mają być rodzicami chrzestnymi. Doznał ukłucia w sercu, pojawiło się jakieś dotychczas nieznane uczucie przynależności do kogoś. Potem uświadomił sobie, jak niewielki jest świat Karin.

Wymieniła wszystkich, których zna! To on wzniósł wokół niej ten mur.

Ale to było niezbędne.

A teraz wyglądało na to, że Karin jest na najlepszej drodze, by się wyrwać ze swojego więzienia.

Wszyscy zwrócili uwagę na to samo: pośród osób, które Karin wymieniła w związku z chrzcinami Sofii Magdaleny, nie było Bubiego.

I nikt nie zamierzał tego imienia wspominać!

Dziecko zaś spało spokojnie i wszystko wskazywało na to, że jest mu bardzo dobrze w tej atmosferze czułości, jaką starali się stworzyć. Nawet Vemund zauważył, że to bardzo ładne dziecko.

Nie chciał się teraz zastanawiać nad przyszłością małej. Pochłaniały go inne sprawy.

Nareszcie odważył się spojrzeć w oczy Elisabet. Jego wzrok wyrażał żal. Lęk. Prośbę o przebaczenie. Pragnienie więzi. I tęsknotę.

Wszystko to chciał zawrzeć w jednym jedynym spojrzeniu.

Niepewny uśmiech Elisabet był wystarczającą odpowiedzią. Vemund odwrócił się szybko. Nie na tyle jednak, by nie zdążyła dostrzec w jego twarzy błysku szczęścia.

Karin nie przestawała mówić:

– Musimy naturalnie zorganizować małe przyjęcie w domu. Z pastorem. Elisabet, myślisz, że dostaniemy jedwabną różową wstążkę do przewiązania włosków Sofii Magdaleny?

– Tak, zaraz wyjdę do miasta i kupię. Ale, panno Karin, nie sądzi pani, że lepiej będzie przybrać wstążką kapę, którą ją okryjemy w drodze do kościoła? A czy my w ogóle mamy taką kapę?

Na dźwięk tego „my” Karin rozbłysła niczym słońce. Wszyscy tak się przejmowali jej maleńką Sofią Magdaleną!

– Pani Vagen ma się postarać. Nie będzie to, oczywiście, nic szczególnie wytwornego, ale nie mamy czasu na szycie nowej. Vemundzie, musisz poprosić panią Akerstrom, żeby upiekła nam tego wspaniałego ciasta, wiesz. Pastor i doktor Hansen powinni go spróbować.

– Natychmiast wydam polecenie – powiedział Vemund z powagą. – Elisabet, czy mogłabyś ze mną pójść? Chciałbym przy okazji porozmawiać z tobą o sprawach dotyczących prowadzenia domu…

Zeszła za nim po schodach, patrzyła na jego szerokie barki i włosy układające się w loki na karku i zadrżała od niedozwolonych myśli. Na górze wciąż nie milkł pełen przejęcia szczebiot Karin. Elisabet była taka uradowana z jej powodu. Uradowana i zmartwiona zarazem.

W hallu na dole Vemund odwrócił się do niej.

– Jak długo masz zamiar ciągnąć tę komedię?

Serce jej załomotało.

– Jaką komedię?

– Z dzieckiem! Trzeba je stąd zabrać, dopóki nie będzie za późno!

– Czyś ty oszalał?

– To ja powinienem zadać takie pytanie. Chyba rozumiesz, że Karin nie może się opiekować dzieckiem, to przecież sprawa… kryminalna!

Elisabet rzuciła za siebie spłoszone spojrzenie, po czym otworzyła drzwi do swojego pokoju, wciągnęła za sobą Vemunda i cicho drzwi zamknęła.

– Uważaj trochę na to, co mówisz, ona może cię usłyszeć.

– Ale wy nie możecie trzymać tutaj dziecka!

Elisabet z trudem panowała nad sobą. Chwyciła Vemunda za ręce i przycisnęła go do ściany.

– Zabrać jej teraz dziecko to tak, jakby żywcem wyrwać jej serce! Rozum jej się od tego pomiesza już na zawsze. Ile ta biedaczka musi jeszcze utracić, żebyś był zadowolony?

– Ale czy ty nie widzisz, że ona wraca do życia? A jeżeli sobie przypomni, co się wtedy stało…

– Vemund, ja nie wiem, co się stało z tym jej Bubim, skazujesz mnie na to, bym błądziła po omacku, ale czy ty nie pojmujesz, co się może stać teraz?

– Owszem, pojmuję, że wróci jej pamięć. To będzie niczym cios prosto w twarz.

– Nie! Ona przywiązuje się do dziecka tak bardzo, że ten przeklęty Bubi znaczy dla niej coraz mniej. Tamto nieznośne wspomnienie o nim zaczyna jej być obojętne.

Zamyślił się nad tym, co powiedziała. Elisabet pospieszyła z nowymi zapewnieniami:

– Od czasu kiedy ma dziecko, nie wspomniała o nim ani razu.

– Ale Karin nie może się zajmować dzieckiem! To najbardziej egoistyczna istota, jaką znam. Nie, to będzie bardzo źle dla dziecka. Ona naprawdę nie może!

– Ona się bardzo stara, Vemundzie! Życie by oddała za to maleństwo. Nie, ja wiem, co chciałeś powiedzieć, że to tylko przejściowy kaprys, ale przecież nie możesz tego wiedzieć! Może dziewczynka jest akurat tym, za czym nieszczęsna Karin przez całe życie tęskniła? Tęskniła za kimś, kto by jej potrzebował. A przecież my jej pomożemy, będziemy ją wspierać na wszystkie sposoby. Ty i ja, doktor Hansen i pani Vagen, i pani Akerstrom. Czy nie słyszysz, ilu ona ma dobrych pomocników? Mała Sofia Magdalena nigdy nie będzie cierpiała niedostatku i nie wmawiaj mi, że Karin może zrobić dziecku coś złego! Nigdy w życiu! I nigdy też nie uwierzę, że mogłaby się małą znudzić jak zabawką. Gdybyś ty widział jej oczy, kiedy patrzy na małą!

– Och, Elisabet, jaka ty jesteś naiwna! Może rzeczywiście wszystko ułoży się dobrze, ale jak myślisz, co się stanie, jeżeli Karin odzyska pamięć i będzie musiała znowu poradzić sobie z niepojętą grozą tamtego wspomnienia? Załóżmy, że teraz ona zapomina o Bubim, ale przecież kiedyś kochała go tak samo szczerze i mocno, jak teraz kocha dziecko, i będzie musiała sobie to przypomnieć, Elisabet! Tamte wydarzenia w dniu… To było coś tak okropnego, że robię się chory na samą myśl o tym! Ona nie może znowu tego przeżywać!

– Byłeś wtedy przy tym?

Zadrżał na całym ciele.

– Tak – powiedział, a w jego głosie brzmiała gorycz. – To właśnie ja tam byłem. I nigdy sobie tego nie wybaczę.

No to powiedz mi, co się wtedy stało, pomyślała. Wiedziała jednak, że on nie zechce o tym rozmawiać.

Vemund mówił dalej:

– Teraz bardziej niż kiedykolwiek zależy mi na tym, żeby Karin stąd wyjechała. I ona, i Braciszek. Żebyście wszyscy troje wyjechali do Elistrand, do tego bezpiecznego, błogosławionego miejsca, przepełnionego ciepłem i dobrocią.

– Moja matka nie zawsze jest taka zgodna, jak myślisz, Vemundzie, ale masz rację. Serce ma ona ze złota i nigdy nie należy wątpić w jej dobroć, jeśli chodzi o pomoc potrzebującym i nieszczęśliwym. Może nie zawsze była taka dobra dla mojego pradziadka, Ulvhedina, ale też i on do nieszczęśliwych nie należy. Czasami wstępuje w niego prawdziwy diabeł…

Vemund uśmiechnął się.

– Ty i twój ojciec jesteście najwspanialszymi ludźmi, jakich znam. Mam do was bezgraniczne zaufanie.

– Dziękuję. A ty, Vemundzie? Jak ten nowy stan Karin wpływa na twoją decyzję?

Oparł się o ścianę i zamknął oczy. Objął ją ramieniem i przytulił. Elisabet przystała na to bardzo chętnie.

– To nie może wpływać na nic – szepnął cicho. – Moje przestępstwo i moja udręka… Tego nic nie zmieni.

– Więc nie chcesz żyć?

– Nie chcę? Oddałbym wszystko za to, by móc mieć ciebie. Ale ja nie potrafię żyć, Elisabet. Nie potrafię żyć z tą świadomością.

Zrozpaczona oparła głowę na jego piersi.

– I dlatego sprzedajesz mnie swojemu bratu?

Nie odpowiedział. Po prostu nie wiedział, co odpowiedzieć. Elisabet czuła jednak, że z trudem przełyka ślinę.

Stali tak w milczeniu. Ona, zrozpaczona, przytuliła się do niego, on gładził dłonią jej orzechowobrązowe włosy.

Ale czuły nastrój trwał tylko przez moment.

– Elisabet! – rozległo się wołanie Karin. – Idziesz po wstążkę?

Elisabet otworzyła drzwi do hallu.

– Tak, panno Karin, zaraz idę.

Vemund przytulił ją znowu.

– Słyszę, że zabierasz ją na przechadzki, i to nawet codziennie – powiedział. – Musisz z tym skończyć.

Pomyśl, że mogłybyście kogoś spotkać.

– Na przykład Bubiego? – zapytała przewrotnie.

– Nie bądź niemądra. Byle kto może obudzić wspomnienia.

I tak zrobię, co uważam za słuszne, pomyślała Elisabet. Vemund jest wspaniałym mężczyzną, ale chyba nie zawsze najmądrzejszym człowiekiem. Nawet zakochana kobieta ma tyle rozsądku, by zdać sobie z tego sprawę!

– To prawda, Vemundzie. Poza tym będę musiała pojechać na krótko do domu, to ważna sprawa.

Vemund wahał się, najwyraźniej nie chciał jej puścić.

– Ile czasu ci to zajmie?

No właśnie, ile czasu potrzeba, żeby dojechać do Holmestrand, zebrać wiadomości o Bode i wrócić?

– Jakieś trzy dni, jak sądzę. Pani Vagen mieszka u nas. Gdybym wyjechała jutro rano, to zdążę wrócić na chrzciny w niedzielę.

Vemund skinął głową.

– Dobrze, powiem o tym wszystkim także i Karin, żebyś nie miała z nią kłopotów. Ale co powiedzą na to w Lekenes?

Och, nie przejmuj się nimi, pomyślała niezbyt uprzejmie.

– Nie umawialiśmy się konkretnie na kolejną wizytę. Ale, Vemundzie! Bądź tutaj, kiedy wrócę!

Zrozumiał jej ukrytą prośbę, że nie może sobie nic zrobić.

– Zastaniesz mnie, Elisabet. Moje zadanie nie będzie wypełnione, dopóki Karin i Braciszek nie zamieszkają bezpiecznie w Elistrand.

– Nie masz prawa tak mówić – rzekła zgnębiona.

Jeszcze raz przytulił do piersi jej głowę.

– Czy widziałaś lustro? – zapytał z troską, a jego głos wibrował w jej głowie. – Karin przeniosła lustro. Z oświetlonego miejsca do ciemniejszego kąta.

– Tak, lustro budziło niepokój – powiedziała Elisabet. – Nie podobało jej się to, co tam widziała. Nie chciała widzieć tego, czego się domyślała: że młoda dziewczyna zniknęła na zawsze. Woli mieć lustro w ciemniejszym miejscu, żeby nie wszystko było tak wyraźnie widoczne.

– Tak właśnie myślałem. Ona wraca do życia, Elisabet. Ona się budzi! Tak strasznie się tego boję!

Загрузка...