ROZDZIAŁ VIII

Zawarli umowę. Ponieważ Tamlin był Demonem Nocy, w ciągu dnia nie miał właściwie w świecie ludzi nic do roboty. Vanja poprosiła, by trzymał się wtedy od niej z daleka, bo nie zniesie na okrągło przez całą dobę jego natarczywej zmysłowości.

Z początku protestował. Jego zadaniem było pilnowanie wszystkich mieszkańców Lipowej Alei i rodziny Malin i musiał się z tego wywiązywać.

– Dobrze, a więc zajmuj się innymi – powiedziała Vanja, ubierając się następnego ranka po ich pierwszej upojnej nocy. Całe ciało miała obolałe, ubieranie przychodziło jej z trudem. – Ale bądź przy mnie nocą. Bardzo tego pragnę!

Tamlin uśmiechnął się krzywo. Za dnia jego pewność siebie powróciła, a w każdym razie tak mu się wydawało, choć chwilami miał wrażenie, że niewiele brakuje, by wypadł ze swej roli złośliwego demona.

Ale umowę zaakceptował. Vanja była silną dziewczyną, która w świetle dnia potrafiła odeprzeć grad jego pytań. Wiedział już jednak, że w jego ramionach staje się miękka jak wosk. I kiedyś wreszcie będzie musiała powiedzieć mu prawdę. A wtedy z prędkością wichru Tamlin poszybuje do siedzib Demonów Nocy, złoży raport i ponownie zostanie przyjęty w ich szeregi.

Dotrzymał obietnicy i za dnia nie zbliżał się do niej. Kiedy tylko jednak Vanja położyła się do łóżka, przemykał się do jej pokoju i rozpoczynał miłosne igraszki.

Potrafił urozmaicać ich spotkania, Vanja nigdy nie wiedziała, czego się spodziewać. Klękał na przykład na podłodze w nogach łóżka i lizał jej stopy, palce, kostki łydki, ściągał ją coraz niżej ku sobie, aż nie mogła już znieść jego dotyku, i dopiero wtedy przysuwał ją aż na sam brzeg łóżka i brał w posiadanie. Albo też stawał przy łóżku, odwracał ją na brzuch i podczas gdy jej głowa i łokcie spoczywały na posłaniu, unosił jej ciało i brał ją od tyłu. Ale i Vanja nie okazywała nieśmiałości. Klękała przed demonem i drażniła go tak, że aż jego oczy zaczynały płonąć w ciemności, a całe ciało drżało od powstrzymywanej namiętności. W te noce poznawali się nawzajem, lecz tylko cieleśnie. Rzadko zdarzało im się zwierzać ze swych myśli, ale często w erotycznym uniesieniu śmiali się w głos.

Najtrudniejsze chwile Vanja przeżyła wówczas, gdy do domu wróciła Benedikte. Przed nią nie mogła skryć swych rozjaśnionych oczu, podniecenia, które emanowało z niej niczym aura.

Benedikte obserwowała ją w zamyśleniu.

– Czy masz jakieś kłopoty, Vanju? – spytała pewnego dnia, kiedy zostały same.

Vanja drgnęła, wyrwana ze swych upojnych marzeń.

– Ja? Nie, nigdy w życiu nie byłam szczęśliwsza. Nawet nie wiesz, ile dla mnie znaczył powrót do domu.

– Ale sprawiasz wrażenie takiej nerwowej! Uradowanej, a jednocześnie… Nie wiem, jak to określić. Czujesz się winna?

– Winna? – powtórzyła Vanja, czerwieniąc się mimo woli. – Nie pojmuję, nie przypominam sobie, bym dopuściła się czegoś złego od czasu, gdy nakrzyczałam na babcię w Trondheim.

Benedikte umilkła, ale uważnie obserwowała młodszą siostrę.

Vanja nic nie mogła na to poradzić: czuła się bezgranicznie szczęśliwa. Próbowała zapanować nad sobą, rozumiała bowiem, że wkrótce wszyscy zwrócą uwagę na jej stan. Co gorsza, musiała rankiem odsypiać szaleńcze noce miłosne z Tamlinem. Zorientowała się, że rodzina znów zaczyna się o nią martwić.

Nie potrafiła się jednak wyrzec Tamlina. Wszedł jej w krew. Bywało, że dnie wydawały się jej bezsensownie długie, tęskniła za wieczorami, kiedy do niej przychodził, zawsze w odmienny sposób, zawsze równie interesująco, ekscytująco.

Tamlin często nie potrafił wytrwać w danym przyrzeczeniu, że za dnia będzie trzymał się od niej z daleka. Od czasu do czasu widywała go, kiedy siedział i przysłuchiwał się innym. Jeśli zanadto zbliżyli się do siebie, szeptał jej prosto do ucha:

– Odnajdę cię wszędzie, Vanju. Przyciągnie mnie twój zapach, tak jak u zwierząt. Przepięknie pachniesz, delikatnie jak kwiaty, ale i podniecająco. Twój zapach działa na mnie tak, że nie mogę się doczekać wieczoru. Chodź, pójdziemy do ciebie!

Ostrzegawczo potrząsała zwykle głową, ale oczywiście zdarzało się, że wymykali się i ukrywali w jakiejś dużej szafie lub garderobie, gdzie Vanja podciągała spódnice, opierała się o ścianę i pozwalała mu się brać, ostro i po zwierzęcemu brutalnie. Miała wrażenie, że jest rozpalonym piecem, a Tamlin musiał zatykać jej usta dłonią, by nie krzyczała głośno, gdy osiągała szczyt.

Był to okres, kiedy żyła jak w ekstazie, wycieńczający, gdyż musiała odgrywać niezmiernie trudną podwójną rolę.

A wzrok Benedikte nieprzerwanie ją śledził.

Tamlin całkowicie wymazał ze swej świadomości pytania o jej pochodzenie. Tak jak i ona był schwytany w sidła nienasyconej żądzy. Już na samą myśl o Vanji jego ciało ogarniało rozkoszne drżenie. Nikt nie mógł porozumiewać się lepiej niż tych dwoje, bez słów pojmowali swe wzajemne intencje. Do tego stopnia byli sobą zajęci, że wstrząśnięty Tamlin pewnego dnia się zorientował, iż nie odwiedzał grot Demonów Nocy od wielu miesięcy!

Mniej więcej w tym samym czasie rodzice Vanji zauważyli, że powróciła jej chorobliwa bladość.

Pewnego dnia Malin przyniosła radosną nowinę.

– Christoffer się żeni! Z panną, którą poznał w Lillehammer, Lise-Merete Gustavsen, córką rajcy miejskiego. Uff, mam nadzieję, że nie zawrze małżeństwa ponad stan. No, ale jest przecież chirurgiem…

– I pomyśleć tylko, Christoffer! – mruknął Henning. – Ten malec, który łapał mnie za rękę, kiedy przechodziliśmy obok byka w oborze! Naprawdę osiągnął już wiek do żeniaczki?

– Mój kochany, przecież on zbliża się do trzydziestki! Nasze dzieci są już dorosłe, Henningu. Nawet malutka Vanja skończyła siedemnaście lat.

– Tak, tak, o tym nie musisz nam przypominać. Czyś widziała garderobę, jaką zakupiła? Jestem przekonany, że ma dość sukien na całe życie. Ubiera się tak elegancko, na co dzień używa perfum i wymyślnie układa włosy… a mimo to tak rzadko wychodzi. Dla kogo się tak stroi?

Vanja, siedząca akurat w pokoju obok, słyszała całą tę rozmowę. Christoffer? Christoffer się żeni? Od dawna go już nie widziała, ale tak trudno było sobie to wyobrazić.

Jak wspaniale upływał im razem czas w dzieciństwie! Ona, Vanja, była co prawda znacznie młodsza od Christoffera i Benedikte, ale to jakby nie miało znaczenia. Świetnie umieli się ze sobą bawić.

Aż wszystko to nagle się rozpadło.

Najpierw Benedikte urodziła nieślubne dziecko i to była pierwsza oznaka, że skończył się czas zabaw. Później Vanja zaopiekowała się swym demoniątkiem, a Christoffer zaczął kształcić się na lekarza.

Teraz wszystko to minęło. Vanja wróciwszy do domu nie mogła już dłużej wierzyć, że beztroskie lata dzieciństwa jeszcze trwają.

To było po prostu niemożliwe.

Naprawdę próbowała włączyć się w życie rodzinne, znów być jedną z nich, ale ze względu na swą tajemnicę nie potrafiła się z nimi zjednoczyć. Wyraźne też się stawało, że Tamlin odbiera jej siły; w przeciwieństwie do niej nie odczuwał potrzeby snu.

Czasami wydawało jej się, że jest osobą usposobioną niezwykle erotycznie, prawie nimfomanką, która nigdy nie będzie miała go dość, tak jak i on zawsze był gotów, by się z nią kochać.

Ale nie było to prawdą. W okolicy mieszkało wielu młodych chłopców, którzy chętnie zawarliby z nią bliższą znajomość, lecz jej nigdy nic w nich nie pociągało. Gdy ich spotykała, wieczorami podczas igraszek z Tamlinem była jeszcze dziksza, bardziej wyuzdana, a on to uwielbiał. Zajmowali się sobą godzinami, a Vanja budziła się późno, wycieńczona i obojętna na świat.

Musi wziąć się w garść, aby znów nie odesłali jej do babki!

Benedikte szczerze się martwiła. Dostrzegała więcej niż inni, widziała, że z Vanją coś jest nie w porządku. Dziewczyna była jednym kłębkiem nerwów, choć nie wydawała się nieszczęśliwa, przeciwnie, ale widać było, że dręczy ją niepokój, nie pozwala usiedzieć spokojnie, a to nie wróżyło dobrze. W pierwszej chwili Benedikte zamyślała zwrócić się o pomoc do ich przodków, ale nigdy nie miała z nimi bezpośredniego kontaktu jak Henning i wielu innych przed nim.

Rozmyślała o kimś innym…

O najbliższym krewnym Vanji.

Tego wieczoru, zanim Benedikte położyła się spać, wyszła z domu i powędrowała w dół aleją, by spokojnie pomyśleć.

Stanęła wreszcie, owiewana wieczornym wiatrem, z głową odchyloną w tył, z przymkniętymi oczami. Próbowała zebrać myśli, mocno się skoncentrować.

– Marco – szepnęła wreszcie. – Marco, ty, który kiedyś przybyłeś mi z pomocą do Fergeoset… Czy możesz dopomóc nam i teraz? Nie wiem, gdzie jesteś, czy w ogóle nadal istniejesz, a już w ogóle nie mam żadnej pewności, że mnie słyszysz. Ale jeśli tak, to przyjdź! Źle się dzieje z twoją bratanicą Vanją, nie wiem, co ją dręczy, tak bardzo chciałabym jej pomóc, ale ona nie chce mi się zwierzyć. Wiesz, że to ja jestem dotknięta przekleństwem Ludzi Lodu, to ja powinnam służyć Tengelowi Złemu, ale nie zgadzam się na to. Pragnę iść tą samą drogą, którą obrał Tengel Dobry, Heike i inni. Chcę walczyć przeciwko naszemu złemu przodkowi, ale przede wszystkim moim obowiązkiem jest czuwać nad naszym rodem, chronić go przed wszelkim złem. A w przypadku Vanji nic nie mogę zdziałać. Nie wiem, przez co ona musi przejść, ale jasne jest, że to poważna sprawa. Jeśli więc słyszysz mnie, Marco, przybądź nam na ratunek jak najprędzej! Myślę, że trzeba się spieszyć, inaczej ona zwiędnie na naszych oczach!

I to nic nowego, myślała dalej Benedikte. Podobnie było przed jej wyjazdem do Trondheim, choć nie do tego stopnia. Kiedy wróciła, była zdrowa, ale teraz znów się to zaczęło, i to ze zdwojoną mocą. O wiele poważniej. A więc to tu, w Lipowej Alei, coś jej zagraża.

– Marco – wołała półgłosem Benedikte. – Marco, Marco, czy mnie słyszysz?

Gwiazdy zamigotały mocniej i to była jedyna odpowiedź.

Przez całą noc czekała na odzew Marca, leżała w łóżku zapatrzona w mrok, ale nic się nie wydarzyło.

Tego dnia odebrała telefon z Lillehammer.

Christoffer wzywał ją na pomoc, bo w szpitalu wybuchła epidemia, a poza tym zaistniała jakaś dziwna sytuacja: gdyby zmarł syn rajcy, zamknięto by cały szpital.

Czy to przypadkiem nie córka rajcy była narzeczoną Christoffera? Cała sprawa nie zapowiadała się przyjemnie.

Miłe jednak było to, że Christoffer pragnął, by przywiozła do niego Andre.

Benedikte zabrała więc synka i wyjechała.

Vanję ogromnie to ucieszyło. Miała teraz więcej luzu, nikt jej nie pilnował, mogła spotykać się z Tamlinem tam, gdzie chciała. Przeżyli razem wspaniałe dni, pełne miłosnych uniesień. Sen, jakie on miał znaczenie? A raporty Tamlina mogły jeszcze poczekać, zresztą myśli demona zajęte były wyłącznie pociągającą, dziką dziewczyną z ludzkiego rodu.

A potem Benedikte wróciła do domu, wzburzona, wstrząśnięta i nieopisanie szczęśliwa. Znów spotkała Sandera Brinka, ojca Andre, i nie mogła już myśleć o niczym innym. Vanja nadal czuła się wolna. Tamlin wieczorami czekał na nią w pokoju, w ciągu dnia także kradli chwile na miłość, rozbudził jej pożądanie do tego stopnia, że gotowa była go przyjąć w każdym miejscu i o każdym czasie. Kiedy Tamlina ogarniał taki nastrój, przechadzał się wśród mieszkańców domu nagi, pokazywał Vanji wszystko to, co miał do pokazania, rozpalał jej żądzę, a kiedy ona patrzyła, jak jego męskość osiąga stan gotowości, musieli prędko szukać miejsca, gdzie nikt ich nie widział, by odbyć prędki, gorący akt. Był to czas, którego nie wyrzekłaby się za nic na świecie.

Nie tylko inni zauważali, że ma to zły wpływ na stan jej zdrowia, sama Vanja także to zrozumiała.

Malin oznajmiła rodzinie niespodziankę: Christoffer się ożenił. Jego wybranką okazała się jednak wcale nie córka rajcy, o której poprzednio pisał, lecz jakaś Marit z Grodziska.

Malin i Per przyjęli tę wiadomość ze zdumieniem, ale Benedikte ich uspokoiła.

– To najlepsze, co mógł zrobić – powiedziała głęboko przekonana o słuszności swoich słów. – Marit jest właściwą dla niego osobą, a z tą straszną Lise-Merete byłby nieszczęśliwy w każdej minucie życia.

W tych dniach wiele się wydarzyło.

Przyjechał Sander Brink. Benedikte promieniała szczęściem jak nigdy dotąd, ale jednocześnie musiała czuwać nad tym, jak rozwija się sytuacja między Sanderem a ich synkiem Andre.

A Tamlin pewnej nocy odbył poważną rozmowę z Vanją. Odpoczywali właśnie po gorących chwilach w łóżku.

– Muszę udać się do siedzib Demonów Nocy, Vanju. Od dawna mnie wzywają, ale udawałem, że nie słyszę. Teraz jednak sprawa stała się poważna.

Mocno przytuliła go do siebie.

– Kiedy musisz wyruszyć?

– Jeszcze dziś w nocy. Ale niedługo wrócę. Będę tutaj, zanim wstanie świt.

– Czy one cię ukarzą?

– Z pewnością! Ale co mnie obchodzi ich przekleństwo? Nic mi nie grozi, jeśli tylko będę trzymał się z dala od Doliny Ludzi Lodu.

– Wróć tak szybko jak możesz, Tamlinie! – poprosiła przytulając usta do jego policzka. – Nie potrafię żyć bez ciebie. Wiem, że tego nie rozumiesz, bo nie znasz takich uczuć, ale ja cię kocham. Ty pragniesz tylko mojego ciała i jesteś z tego zadowolony, ale ja żywię do ciebie inne uczucia. Na pewno zorientowałeś się już po moich pieszczotach, po barwie mego głosu i po moim oddaniu.

Roześmiała się zawstydzona i mówiła dalej:

– Nie jestem osobą najmądrzejszą na świecie. Zakochałam się w demonie! Gdybyś jeszcze był dobrym, życzliwym aniołem… Ale to niemożliwe, byś się zmienił, ani na chwilę nie przestajesz myśleć o złośliwościach.

– Nigdy nie byłoby ci dobrze z aniołem – odparł zadowolony. – Masz rację, nie wiem, o czym mówisz, nazywam to sentymentalnymi bzdurami, ale chcę ciebie, oboje o tym wiemy. Pragnę cię we dnie i w nocy.

Vanja zamyśliła się.

– A mimo wszystko raz kiedyś…

– Co takiego?

– Nie, nic.

Uznała, że mądrzej będzie, jeśli nie przypomni, jak uratował ją ze szponów Tengela Złego. Tamlin nienawidził tego wspomnienia.

Ale Vanja wiele nad tym rozmyślała. Czy ocalił ją od śmierci tylko po to, by mieć w niej towarzyszkę erotycznych zabaw? Przecież zdarzyło się to na długo przed tym, zanim dorosła. Z pewnością miał tysiąc możliwości, by zaspokoić swe zwierzęce pożądanie, ale on pragnął jej. Tylko jej!

Ujęła jego głowę w dłonie i delikatnie gładziła szczeciniaste włosy. Lepiej nie zadawać zbyt wielu pytań!

Tamlin nie okazał jej nigdy czułości z wyjątkiem wstępu do kolejnego aktu seksualnego, ale i to trudno było nazwać czułością. Teraz także wyślizgnął się z jej objęć, przez okno opuścił pokój i zniknął w nocnym mroku.

Vanja natychmiast zaczęła za nim tęsknić. Tak bardzo chciała móc okazać mu miłość. Przyjmował to, śmiejąc się pogardliwie, ale zawsze pozwalał jej całować się w usta, twarz, szyję i ręce. Pocałunki należały do ich erotycznych igraszek, one się więc nie liczyły. To czułość była tym, co ich odróżniało. Tamlin nie był zdolny do takich uczuć. Nie rozumiał ich, ale chętnie przyjmował oznaki jej miłości.

O przyszłości Vanja nie chciała myśleć. Kiedy mimowolnie o nią zatrącała, przebiegał ją dreszcz. W głębi duszy wiedziała bowiem, że życie, jakie teraz wiedzie, musi zakończyć się katastrofą. Jaka to będzie katastrofa, nie potrafiła przewidzieć, ale jej nieodpowiedzialne zabawy z demonem bez wątpienia doprowadzą do tragedii.

Tyle że z jej strony już dawno przestało to być zabawą.

Tej nocy myśli nie pozwoliły jej zasnąć.

Polubiła Sandera Brinka, który zamierzał zostać z nimi. Czekał na rozwód, by mógł się ożenić z Benedikte. Vanja radowała się szczęściem siostry. Widziała przecież, jak bardzo cierpiała jako samotna matka chłopczyka, którego kochała ponad wszystko w świecie.

Vanja sama miała ochotę mieć dziecko. Ale czy to było możliwe w obecnej sytuacji?

Westchnęła ciężko.

Między Sanderem a Andre wszystko układało się jak najlepiej. Chłopiec dowiedział się, że Sander jest jego ojcem, i teraz niemal przez całą dobę się nie rozstawali. Henning i Agneta zgodzili się, by Sander zamieszkał w Lipowej Alei, co prawda przydzielono mu osobny pokój, by zbytnio nie drażnić sąsiadów, ale jak często w nim sypiał, było prywatną sprawą Benedikte i Sandera.

Vanja musiała przysnąć na chwilę, bo nagle dostrzegła bladość świtu sączącą się przez ciemne zasłony.

Tamlin?

Nie wrócił.

Nigdy jeszcze nie oddalał się na tak długo.

Ale też i od dawna nie odbywał nocnych wypraw do siedzib swego plemienia. Od zbyt dawna.

Muszą być na niego ogromnie rozgniewani.

Nie mówiąc już o tym, w jaki stan mógł wprawić Tengela Złego!

Vanja zadrżała, przepojona prawdziwym lękiem.

Tamlinie, wróć! Nie mogę żyć bez ciebie, wiesz przecież o tym!

Czarne szpony strachu pochwyciły ją w swe objęcia.

Tym razem nikt nie odwracał twarzy, kiedy Tamlin dotarł do mrocznych grot w świecie koszmarów. Zdarzyło się natomiast coś znacznie straszniejszego, co przepełniło go prawdziwą grozą.

Strażnicy przy wejściu zerwali się z krzykiem, kiedy nadleciał z góry. Otoczyła go czarna, gęsta mgła, a z niej wyłoniły się nieprzeliczone pary szponiastych rąk i łap. Wpijały się w jego ciało i podawały go sobie, ściągając w dół. Szarpały bezlitośnie, nie chcąc się odeń odczepić.

Brutalnie zepchnięty padł na posadzkę wielkiej groty, przed podwyższeniem Najwyższej. Podniósł się, lecz setki rąk makabrycznych strażników, potworów, które zdążył już poznać, powaliły go z powrotem. Chociaż rozdzielał ciosy na oślep i kąsał, zmusiły go, by ukląkł.

– Zdrajco, nareszcie przybyłeś – rozległ się grzmiący głos jednego z najstarszych demonów. – Nasz władca nie był dla nas łaskawy, srogo nas ukarał, oświadczając, że popadliśmy w niełaskę. My, którzy zawsze pragnęliśmy jego dobra! A wszystko to twoja wina, tylko i wyłącznie twoja. Nie otrzymał na czas sprawozdania. Co powiesz na swą obronę?

Tamlin nic nie odrzekł. Jak miał się tłumaczyć?

Lilith wystąpiła naprzód.

– Nie jesteś już moim synem – oświadczyła zimno. – Okryłeś nas hańbą w obliczu naszego wielkiego władcy. Wiem, co cię zatrzymywało. Ziemska kobieta. A niech się strzeże ten, kto się dopuści stosunku z ziemską istotą! Owszem, powiedziałam ci, że możesz zaspokoić z nią swe żądze, ale później miałeś spełnić obowiązek! Mówiłam ci o tym wyraźnie, ale ty nadal z nią byłeś. Ona cię zaczarowała, rzuciła na ciebie urok! Nie wiesz już nawet, kim jesteś.

Tamlin nareszcie odważył się przemówić.

– Ja ją tylko wykorzystuję.

– Tak ci się wydaje? – drwiąco spytała Lilith. – Czy sam nie dostrzegasz, jak bardzo się zmieniłeś, jak bardzo odmienił się twój wygląd? Wkrótce będziesz już bardziej mężczyzną niż demonem! Po tak długim czasie spędzonym w jej łóżku musisz już wreszcie wiedzieć, kim ona jest. I kim jest ten drugi, który skrywa się przed nami.

Tamlin zazgrzytał zębami, aż posypały się iskry.

– Ona sama nie wie, kim jest ten drugi. Nie zna go.

Jeden ze starszych demonów wymierzył mu celnego kopniaka.

– Nie kłam, nędzniku!

Tamlin, parskając wściekle, złapał go za nogę, ale strażnicy go powstrzymali. Syknęli jak smoki i Tamlina otoczyły duszące opary.

– To prawda, ona nic o nim nie wie – powiedział Tamlin. Och, jak bardzo ich w tym momencie nienawidził!

– A ona sama? – spytał któryś ze starszyzny. – Lilith twierdzi, że ta kobieta cię widzi. Kim ona jest?

– Nie wiem. Jedną z Ludzi Lodu.

– To żadna odpowiedź. Ludzie Lodu są silni, mają możnych przodków. Ale nie są w stanie ujrzeć Demona Nocy. Czy dostatecznie długo ją wypytywałeś?

– Oczywiście!

– Na pewno nie – odezwała się jedna z kobiet-demonów z pogardą w głosie. – Zatracił się w jej objęciach, zamiast dręczyć, aż byłaby bliska śmierci, i wtedy wszystko z niej wyciągnąć.

– To nie jest prawda! – zawołał Tamlin rozgoryczony. – Dręczyłem ją, rozmawiałem z nią w snach, ale ona nie chce albo nie może nic powiedzieć. Prawdopodobnie sama tego nie wie.

Prawda przedstawiała się jednak zupełnie inaczej: Tamlin w ciągu ostatnich miesięcy zapomniał wypytywać Vanję o cokolwiek. Zapomniał o wszystkim, myślał jedynie o tym, by znaleźć się w jej objęciach, poczuć jej bliskość, jej gładką skórę, patrzeć na oczy, z których promieniowało to, co ona nazywała miłością. Kiedy spoglądała na niego w ten sposób, ogarniało go takie łagodne ciepło, rzucał się w jej ramiona, pragnąc w nich zatonąć, zatopić się w zapachu kwiatów, kobiety i narastającego pożądania, wsłuchać w głos szepczący słowa, których znaczenia nie rozumiał, ale które mówiły o miłości, poczuć pieszczoty, raz delikatne, to znów dzikie…

Czy biedny demon mógł wtedy pamiętać, że istnieje jakiś świat poza ich własnym światem? Że przerażająca istota czeka tylko sposobności, by w niego uderzyć, ponieważ nie zgłasza się z raportem o mieszkańcach Lipowej Alei?

Strażnik o ludzkim ciele i zwierzęcej głowie ciął go batem przez twarz. Tamlin skrzywił się paskudnie, czując uderzenie, ale nie odezwał się ani słowem. Pozwolił, by czarnoczerwona krew skapywała z rany.

Skóra na całym ciele porozrywana była na strzępki. Demony płci żeńskiej z uwagą przyglądały się jego członkowi.

– Nieźle – zaśmiała się jedna. – Jak rozumiem, jest często używany. – Stanęła nad klęczącym Tamlinem, próbując nadziać się na jego męskość, ale Tamlin zrobił się lodowato zimny. Był to mimowolny przejaw lojalności wobec Vanji. Jego duma należała do niej, nikomu innemu nie wolno jej tknąć.

Kobieta-demon, zirytowana odmową, uderzyła go w twarz.

Przywódca starszyzny gwałtownie podniósł się z miejsca.

– Dość już tego! Przykujcie go do skały w Najgłębszej Czeluści! Tam może wisieć przez całą wieczność. Dla nas nie ma już żadnej wartości, więcej zaszkodzi niż przyniesie pożytku.

Lilith jęknęła, ale nic już nie mogła zrobić. Tamlin dopuścił się przestępstwa wobec całego plemienia, przez niego Demony Nocy popadły w niełaskę u Tengela Złego, a poza tym nie okazał skruchy ani chęci poprawy.

Był już nikomu nieprzydatny, do niczego się nie nadawał, a przede wszystkim ważne było, by trzymać go z dala od tej śmiertelnicy. Ich dalsze stosunki mogły sprowadzić katastrofę na wszystkie Demony Nocy.

Tamlin obrzucił ich stekiem wyzwisk i gróźb, nazwał durniami, stetryczałymi staruchami i służalcami Tengela, ale na nic się to nie zdało. Strażnicy powiedli go ku Najgłębszej Czeluści.

Tam, w najciemniejszej ze wszystkich znanych i nieznanych grot wśród mrocznych siedzib koszmarów sennych, z rozciągniętymi ramionami i nogami, został przykuty do skały magicznymi okowami. Na próżno stawiał zaciekły opór.

Jedzenia nigdy nie potrzebował, a jako demon był przecież nieśmiertelny. Jedynie najwstrętniejsza istota na Ziemi, najpodlejszy gad, ich uśpiony władca, mógł go unicestwić, kiedy jego moc stanie się dostatecznie potężna.

Demon Tamlin nie byłby jednak pierwszym, którym zająłby się Tengel Zły, gdyby pewnego dnia objął rządy nad światem. Młody demon mógł więc tam wisieć przez całą wieczność.

Jego krzyk, wyrwany z głębi duszy, niósł się wysoko aż do wielkiej groty i dalej przez bramy ku światłu, którego już nigdy więcej nie miał oglądać.

Загрузка...