ROZDZIAŁ V

Tamlin groził kiedyś, że jeśli Vanja wypędzi go od siebie, powróci do niej w snach i na pewno nie będą one przyjemne. Wedrze się w jej myśli, zadręczy pytaniami, wyciągnie z niej wszystkie tajemnice i pozna plany. Będzie kontrolował jej stosunek do Tengela Złego i dokuczał na wszelkie znane mu sposoby. Nie da jej spokoju, podobnie jak i innym członkom rodziny. Nie ma co liczyć na żadne szczególne traktowanie.

Teraz, gdy opuściła Lipową Aleję, nie miał już nad nią kontroli. Zobowiązany był jednak do składania raportów Tengelowi Złemu o wszystkich członkach rodu Ludzi Lodu. Upłynęło kilka miesięcy, zanim ją odnalazł w Trondheim i pewnej nocy tam się pojawił. Tylko we śnie, co prawda, bo nie wolno mu było przecież opuszczać Lipowej Alei.

Tam, gdzie Vanja znajdowała się w swoim śnie, było bardzo zimno. Przepełniał ją strach, powykrzywiane twarze pojawiały się i znikały, zastępowały je inne, jeszcze potworniejsze. Rankiem po przebudzeniu zastanawiała się, jak w ogóle ludzki umysł może wytworzyć coś tak niesamowitego. Czy to działa tylko wyobraźnia, czy też istoty takie istnieją naprawdę i ukazują się, kiedy człowiek jest najsłabszy, pogrążony we śnie?

Potem usłyszała głos Tamlina, szepczący jej coś do ucha. Jego głos rozpoznałaby wszędzie, nawet na końcu świata – ten głuchy, jakby martwy dźwięk, z którego formułował ludzkie słowa, całkiem mu obce. Wyjaśnił jej kiedyś, że demony nie rozmawiają ze sobą, komunikują się za pomocą myśli, to znacznie szybsze i łatwiejsze. Mówienie kosztowało go wiele wysiłku, ale warto było pokonać trudności, bo w ten sposób miał możliwość drażnienia się z nią, jedynym człowiekiem, który mógł go zobaczyć.

– Vanju – odezwał się do niej w pierwszym śnie. W jego głosie nie słychać było radości z ponownego spotkania, dźwięczał jedynie triumf i złość. – Nareszcie cię odszukałem! Dobrze się ukryłaś, mój pan wpadł w gniew, ale teraz znalazłaś się we władzy moich myśli.

Zaczął wypytywać ją o jej stosunek do rozmaitych ludzi, zjawisk i dawnych przodków Ludzi Lodu, zwłaszcza Tengela Złego, a pytając, sprawiał jej fizyczny ból. Uczepił się jej pleców i wykręcał ręce, jak gdyby wiedziony długo skrywaną nienawiścią. Tak niedobry nie był dla niej nigdy przedtem.

Z tego snu Vanja obudziła się zlana potem, miała tylko nadzieję, że nie krzyczała głośno. Najdziwniejsze było, że ramiona miała zdrętwiałe, a plecy bolały ją tak, jakby przed chwilą wbijały się w nie kościste kolana.

Tamlin powracał także później. Nie każdej nocy: zrozumiał, być może, iż dziewczynka potrzebuje snu, albo po prostu zajęty był jej krewniakami. Nie wierzyła jednak, by dręczył ich w równym stopniu jak ją, nikt nigdy o tym nie wspominał. Zadawane przez niego tortury stawały się coraz bardziej wyrafinowane, dobrze wiedział, co sprawi jej największą mękę. Czasami sny bywały mocno erotyczne, rozbudzał jej żądze do szaleństwa, by nagle zniknąć. Budziła się wtedy ogarnięta nie zaspokojoną tęsknotą za jego bliskością i sama musiała jakoś ją rozładować. We śnie rozsuwał jej nogi i pieścił ruchliwym językiem, który przypominał teraz zwykły ludzki język. Vanja wiła się przepełniona bolesnym pożądaniem i próbowała przyciągnąć go do siebie, by zgasił ogień płonący w jej wnętrzu. W tym momencie jednak Tamlin zawsze znikał ze snu, a ona, zbudziwszy się, przeżywała udręki wstydu, kiedy musiała zaspokoić się w samotności.

Przeżycia Vanji nad brzegiem fiordu wywołały niemałe poruszenie. Babka z oburzeniem ujrzała jej nazwisko wydrukowane w gazecie, ale kiedy para, która pomogła dziewczynce na plaży, przyszła z wizytą wraz z komendantem policji i okazało się, że małżeństwo to wywodzi się z najznamienitszych kręgów w mieście i znane jest z pobożności, a poza tym nie było końca pochwałom Vanji, lodowate serce babki stopniało nieco i zapomniała, że się gniewa na swą niepoprawną wnuczkę.

Dowiedzieli się, że Petra była naiwną dziewczyną, która już wcześniej zeszła na złą drogę. Odebrano rej pierwsze dziecko, a całe miasto solidarnie naznaczyło ją piętnem, podczas gdy ojciec dziecka, żonaty dostojnik uwielbiający młode i niewinne dziewczęta, uszedł bezkarnie. Nadal uważano go za czarującego mężczyznę.

Ojcem drugiego dziecka Petry był chłopak, który pracował w odlewni żelaza. Rodzice nie pozwolili mu się ożenić, a już zwłaszcza z dziewczyną o tak złej reputacji.

Zdaniem wszystkich dobrze się stało, że dziecko nie przeżyło.

Vania musiała zeznawać w sądzie, a na sali na pewno znalazł się niejeden wątpiący w prawdziwość jej słów. A jeśli to ona zamordowała Petrę? Z zazdrości, ponieważ sama pragnęła usidlić ojca dziecka?

Ale świadectwo szlachetnie urodzonych ludzi rozwiało wszelkie takie podejrzenia. Vanja dokonała bohaterskiego czynu i nie jej winą było, że historia miała tak tragiczny koniec.

Vanja nie zdobyła dokładnych informacji, kim była Petra. Nazywała się Petra Olsdatter i pochodziła z Bakklandet w Trondheim. Matka jej wywodziła się z porządnej rodziny, ale biedaczka umarła młodo, a ojciec rozpił się i nie dbał o dzieci, żyły tylko o chlebie i wodzie. Kiedy Petra zaszła w ciążę po raz pierwszy, wpadł w gniew i wyrzucił ją z domu. Później już się nią nie interesował.

Vanja, słysząc te słowa, miała wrażenie, że pęka jej serce.

Vanja dostała list z domu.

Kochane dziecko, jest nam przykro, że nie zachowywałaś się tak, jak życzyła sobie tego babcia. Tak bardzo cieszyliśmy się na Twój przyjazd latem, ale dowiedzieliśmy się od babci, że jesteś krnąbrna i odpowiadasz jej w sposób, jaki nie przystoi młodej pannie. Ojciec i ja bardzo się tym zasmuciliśmy.

Z listu babci zrozumieliśmy także, że Twoja pomoc w domu jest jej niezbędna. Bądź więc dobrą dziewczynką, babcia jest już stara i z trudem daje sobie radę.

Vanja, przeczytawszy list, rozpłakała się zrezygnowana. Babka wcale nie była bezradna, świetnie radziła sobie sama. Vanja jednak wiedziała już, gdzie leży pies pogrzebany: staruszka bała się przebywać sama. Jej obsesją stali się włamywacze i przestępcy. Jaką gwarancję bezpieczeństwa mogła stanowić obecność w domu piętnastoletniej dziewczynki, trudno pojąć, ale jedno zdanie, które przypadkiem wyrwało się babce, utwierdziło Vanję w przekonaniu, że to właśnie strach przed samotnością dokucza sędziwej damie.

Vanji nie pozostawało nic innego, jak błagać rodziców, by pozwolili jej wrócić do domu. Wydawało jej się, że nie przeżyje jeszcze jednej zimy spędzanej u babki.

Przez cały miniony rok Vanja śpiewała w kościelnym chórze, miała bowiem ładny głos, a babka – zupełnie wyjątkowo – była z tego powodu niezwykle dumna z wnuczki. Vanję mniej zachwycały próby chóru, gdyż dyrygent, kantor, wyraźnie ją sobie upodobał, na co z kolei krzywo patrzyły inne dziewczęta. Wiedziały, że Vanja z niechęcią przyjmuje poufałe gesty kantora i jego ciągłe „Świetnie, kochana Vanju!” Mimo to jednak sycząc przez zęby nazywały ją pieszczoszką i wykorzystywały każdą okazję, by jej dokuczyć. Vanji nie odpowiadała atmosfera panująca w chórze, zwłaszcza że zerkał na nią nie tylko kantor. Tenory i basy także starały się zwrócić na siebie jej uwagę, słały zalotne spojrzenia i zawsze chętnie ofiarowały się, że odprowadzą ją do domu po próbie. Vanja nieodmiennie jak najuprzejmiej odmawiała i wracała z dziewczętami.

Chór wybierał się na wieś, na koncert w kościele w południowym Trondelagu. Był sierpień. Vanja, po długich dyskusjach z babką, otrzymała ostatecznie pozwolenie na wyjazd. „Kantor także jedzie z wami i obiecał, że będzie miał na was, dziewczęta, oko. Nie dopuści, by zaszło coś nieprzyzwoitego”, przyznała w końcu uspokojona babka.

Jedyna nieprzyzwoita rzecz, jaka może się wydarzyć, to to, że kantor będzie obmacywać mnie i ze dwie inne dziewczyny, pomyślała Vanja, ale głośno nie mogła tego babce powiedzieć. Żarty w domu wdowy po pastorze były zabronione.

Wyjeżdżali na trzy dni, dwie noce spędzić mieli na okazałych plebaniach. Starsze śpiewaczki obiecały dopilnować młodszych i pełnić rolę przyzwoitek. Miały dbać o to, by młode panny nie wymykały się wieczorami ze śpiewakami.

Mój ty świecie, myślała Vanja. Tak jakby miała ochotę na nocne eskapady z którymś z tych błyszczących od potu, myślących tylko o własnej przyjemności ważniaków!

W chórze było także dwóch młodych chłopców i wszystkie dziewczęta szalały na ich punkcie. Wszystkie, oprócz Vanji, bo ona nie mogła dostrzec nic interesującego w maminsynkach z ulizanymi włosami, którym oczy wychodziły z orbit, kiedy tylko któraś z dziewcząt pojawiała się w pobliżu.

W chórze był tylko jeden mężczyzna, z którym Vanja lubiła rozmawiać. Fritz Torgersen wśród całej tej świętoszkowatej obłudy wydawał się jedynym normalnym człowiekiem. Miał około trzydziestu lat i jak wszystkich innych zafascynowała go subtelna uroda Vanji i jej miłe usposobienie. On jednak przynajmniej potrafił powiedzieć coś rozsądnego, choć tak naprawdę wcale nie był interesujący. Po prostu zwyczajny, życzliwy i spokojny.

Vanja od czasu do czasu zamieniała z nim przelotnie parę zdań, ale już to wystarczyło, by inne panienki z chóru chichotały dwuznacznie na ich widok, podejrzewając romans, i posyłały jej podczas prób karteczki z namalowanym serduszkiem i napisem „F.T. + V.L. = Miłość”. Vanja nie miała nawet sił, by się na nie gniewać, całą historię uważając za niemądrą i dziecinną.

Ale bardzo cieszyła się na wyjazd. Wspaniale będzie choć parę dni odpocząć od babki!

Drugiego dnia, kiedy zakończył się już koncert w kościele w jednej z dolin południowego Trondelagu, a ledwie minęło południe, miejscowemu pastorowi przyszedł do głowy pomysł, że powinni urządzić sobie pieszą wycieczkę w tej przepięknej okolicy i wybrać się w góry.

Nie wszyscy chcieli wziąć w niej udział, ale Vanja postanowiła jechać. Chęć uczestnictwa zgłosili natychmiast wszyscy panowie, także i ci, którzy wcześniej wymawiali się od wycieczki, przedkładając ponad nią szklaneczkę ponczu na probostwie z dala od czujnych spojrzeń żon. W góry wybierały się wszystkie młode panny, ale starsze damy wolały wypić kawę razem z pastorową.

Wyruszyli dwoma powozami. Sierpniowy dzień był ciepły i słoneczny, nastrój wśród wycieczkowiczów panował wyśmienity. Wykorzystali okazję, by poćwiczyć pieśni, które na otwartej przestrzeni brzmiały naprawdę pięknie. Może chwilami śpiewali trochę za głośno, ale tak cudownie było grzmieć pełnym głosem w górskim powietrzu.

Chciałabym tu mieszkać, pomyślała Vanja, kiedy znaleźli się na wysokim płaskowyżu, gdzie wiał letni ciepły wiatr, przynosząc aromat nieznanych ziół. W równych odstępach rozlegało się żałosne, podobne do dźwięku fletu wołanie siewki, która przelatywała z miejsca na miejsce obserwując intruzów, ośmielających się wtargnąć do jej królestwa. Kiedy Vanja znalazła się wysoko w górach, przeniknęło ją uczucie własnej wielkości, a jednocześnie pomyślała o małości człowieka w obliczu tak niesamowitego, przytłaczającego pejzażu. Patrzyła na świat z perspektywy wieczności, zakręciło jej się od tego w głowie i przeszedł ją dreszcz jakby rozkoszy. Głosy towarzyszy docierały z bardzo daleka, wiatr rozwiewał je po równinie.

I wtedy właśnie Vanja uświadomiła sobie prawdę.

Znalazła się w miejscu, które kiedyś nazywano Siedzibą Złych Mocy, była w pobliżu Doliny Ludzi Lodu!

Odkrycie to obudziło jej ciekawość.

Miała teraz okazję zobaczyć zniszczone domostwa swoich przodków. Czytała przecież opisy Doliny i wiedziała, jak kiedyś wyglądała. Dom Tengela i Silje, Hanny i Grimara, grób Kolgrima…

Chórzyści przysiedli na niskiej górskiej trawie i wesoło gawędzili. Vanja pobiegła na najbliższe wzgórze i rozejrzała się dokoła.

Gdzie? Gdzie…? Nie, to niemożliwe, nie mogła przecież znaleźć się właśnie w pobliżu…

No tak, ale…

Znała z opisu góry otaczające wejście do Doliny. Z lewej strony powinien znajdować się wierzchołek, który…

Tam!

Tam dalej, na zachodzie. Ach, była tak blisko, tak blisko, mogła dojrzeć nawet wejście do doliny, resztki lodowca, który kiedyś tworzył tunel nad rzeką.

Potrzebne jej były dwie godziny, a wiedziała, że tak długo chór na pewno nie zabawi w górach.

Ale co zrobić, by pozwolono jej się oddalić?

Vanja myślała gorączkowo, miała wrażenie, że zaraz pęknie jej głowa.

Wreszcie podeszła do kantora.

– Czy wolno mi o coś zapytać?

– Ach, oczywiście, kochana Vanju. Odejdźmy kawałek.

Pochylił się nad nią i poufale obejmując przez plecy ramieniem, poprowadził z dala od innych. Rękę trzymał dość nisko, akurat w tym miejscu, gdzie zaczynały się intymne obszary jej ciała.

Popatrzyła na śliczne kępki lepnicy, przypominające maleńkie zielone poduszeczki pokryte jasnoczerwonymi kwiatuszkami.

– Ja… potrzebuję przez jakiś czas pobyć sama. Moja dusza cierpi i chciałabym w samotności zwrócić się do Boga. Tu, pod wysokim niebem, mam wrażenie, że On jest tak blisko.

– Bardzo pięknie, Vanju – oświadczył kantor, przekrzywiając głowę. – Czy chcesz, bym ci towarzyszył? Bym pomógł ci odnaleźć drogę do Pana?

Niech Bóg broni, pomyślała Vanja.

– Dziękuję, ale muszę poradzić z tym sobie sama.

Oczy kantora zapłonęły lubieżnie.

– Czy… zgrzeszyłaś?

O, nie, nie dam ci powodu do radości.

– Wszyscy chyba jesteśmy grzeszni – odrzekła nieśmiało.

– To prawda, to prawda! Zwierz się swemu przywódcy, nikt więcej się o tym nie dowie.

Gładził ją po plecach w pełnym wyczekiwania milczeniu.

Nie oblizuj się tak, stary dziadu, pomyślała Vanja. Pewnie zaraz zaczniesz się ślinić?

– Tak, zgrzeszyłam – westchnęła. – Zjadłam jabłko, które dostać miała moja nauczycielka.

Twarz wyraźnie mu się wydłużyła. Vanja zawsze myślała, że to tylko taki retoryczny zwrot, ale jemu naprawdę opadła szczęka!

– I nic więcej? – spytał.

– Czy to nie wystarczająco straszny grzech? – Vanja zdołała nawet uronić łezkę. – To przecież kradzież! Ale mam też inne problemy. Czy mogę odejść?

Na twarzy kantora odmalowała się surowość.

– Oczywiście, idź. Pamiętaj tylko, że wracamy do wioski o piątej.

– Niedługo będę z powrotem.

Osoba nie nawykła do chodzenia po górach nie wie, że przejrzyste powietrze utrudnia ocenę odległości. To, co wydawało się z początku krótką przechadzką, wkrótce okazało się wielką wyprawą. Najpierw Vanja wędrowała beztrosko, przekonana, że już niebawem znajdzie się u wejścia do Doliny, kiedy jednak po dość długim czasie podniosła wzrok, góry pozostawały nadal równie odległe.

Łatwo sobie z tym poradzę, pomyślała optymistycznie.

Chórzystów nie było już widać, zeszła bowiem w dół w jakąś dolinę otoczoną wzgórzami, a jej towarzysze siedzieli akurat po drugiej stronie. Bardzo jej to odpowiadało, nikt bowiem nie mógł widzieć, w którą stronę zmierza. Zaczęła teraz maszerować szybkim krokiem, chwilami podbiegając, zrozumiała bowiem, że nie ma wcale tak dużo czasu, jak jej się zrazu wydawało. Postanowiła jednak dotrzeć do Doliny Ludzi Lodu, niech się dzieje co chce, już raczej wolała później wysłuchać reprymendy i przyjąć karę.

Miała jedyną szansę ujrzenia Doliny. Babka nigdy już jej nie wypuści do południowego Trondelagu. Teraz albo nigdy.

Ale, ach, jak to daleko! Vanja biegła przez wzgórza, taplała się w moczarach i bagnistych strumieniach, przedzierała się przez zarośla karłowatych drzew, wspinała na skały. Z lękiem spoglądała na słońce. Nie stało już wcale wysoko, dawno musiała minąć piąta. W wędrówce towarzyszył Vanji kruk, ciekawie zerkał na nią, krążąc nad jej głową.

Vanja odwróciła się raz, ale oddaliła się już tak bardzo, że nie mogła stwierdzić, czy ktoś z grupy idzie za nią, czy też nie.

W każdym razie na pewno byli na nią zagniewani. Może się bali? Co mogło przydarzyć jej się tu w górskim pustkowiu? Co sobie o niej myśleli?

W bezgranicznym zapale nie miała jednak czasu na wyrzuty sumienia. Bez wątpienia zbliżała się do celu, widziała już śnieg po obu stronach wejścia do doliny i rzekę wijącą się środkiem, tę rzekę, wzdłuż której lodowym tunelem musieli posuwać się ludzie, by dotrzeć do Doliny.

Odetchnęła z ulgą, ale czekała ją jeszcze długa droga, trzeba pokonać kolejne wzgórze.

Za nim leżała Dolina Ludzi Lodu…

Ta myśl dodała jej otuchy i nowych sił.

Vanja wdrapywała się na ostatni szczyt. Powoli zaczął zapadać zmierzch. Nigdy jej tego nie wybaczą, babka dowie się o wszystkim, w kręgach kościelnych wybuchnie skandal. Jedna z chórzystek samowolnie wybrała się na wyprawę w góry! W jakiej sytuacji postawiła wszystkich innych, nie dotrzymała umowy…

Nic ją to nie obchodziło. Być może zdawała sobie sprawę, że jej reakcja jest przejawem buntu przeciw rygorowi, jakiemu musiała się poddawać przez cały rok. Tęsknota za wolnością nareszcie znalazła ujście. Vanję ogarnął entuzjastyczny zapał, którego powodu nie mogła do końca zrozumieć. Tęsknota za wolnością nie była jego jedyną przyczyną. Poganiało ją coś jeszcze.

I nagle uświadomiła sobie, co to jest. Pochodziła wszak z Ludzi Lodu, a ta dolina była dla nich miejscem świętym. Wszyscy pragnęli ujrzeć ją przynajmniej raz w życiu. Poczuć swoje korzenie, połączyć się myślą z Tengelem i Silje, Sol, Dagiem i Liv, pięciorgiem, którzy zdołali ujść z życiem z Doliny trawionej ogniem,

Doszła do najwyższego punktu wzniesienia i zatrzymała się oczarowana.

Ponieważ znalazła się dość wysoko, rzeka płynęła pod nią głęboko w dole. Vanja nie dotarła jeszcze do Doliny, lecz z miejsca, w którym stała, roztaczał się na nią widok.

Z daleka dobiegał szum rzeki, wypływającej z niewielkiego jeziora, poza tym dookoła panowała taka cisza, jakby Ziemia na moment wstrzymała oddech. Vanja miała wrażenie, że na zawsze opuściła życie i ludzi i wstąpiła w zaczarowany świat.

Zbocza gór trwały nieruchomo, zwieńczone ostrymi majestatycznymi szczytami.

Jak tu pięknie! Jaki dziewiczy, nie naruszony pejzaż! Przyroda mogła się tu rozwijać swobodnie, bez ingerencji człowieka. Nad brzegiem jeziora po drugiej stronie dostrzegła łosia. Spokojnie skubał trawę, chłodząc nogi w wodzie. Dwa duże ptaki, pewnie jastrzębie, krążyły z krzykiem nad stromiznami.

I wtedy Vanja wyczuła coś niezwykłego…

Pochodziło to od niej samej, a właściwie miała wrażenie, jakby ktoś starał się włożyć w nią słowa. Napływały z zewnątrz, ale rozbrzmiewały dopiero w jej głowie.

„Chodź”, dobiegał ją szept tak ochrypły, że ciarki przebiegały jej po kręgosłupie. „Chooodź! Podejdź bliżej, kochana, nie bój się, zejdź niżej w dolinę! To twoja dolina, wiesz przecież o tym. Chooodź!”

Głos starał się przemawiać jak najsłodziej, ale Vanja drżała ze strachu.

Z daleka, na wysokości, od której kręciło się w głowie, ujrzała nadlatującego orła, z ogromną prędkością zbliżającego się do Doliny.

„Czekam”, odzywał się szept w jej wnętrzu. Miała wrażenie, że nadpływa z Doliny.

Kto ją wzywa? Nie była w stanie się nad tym zastanawiać, bo myśli spowiła jej nagle mgła. Bez oporu zrobiła kilka kroków w dół zbocza w kierunku Doliny Ludzi Lodu.

Słońce unosiło się jakby na łodzi z chmur, każda z nich przybrała inną barwę, jedna była złocista, druga w kolorze ciemnego bursztynu, inna połyskliwie różowa, a jeszcze inna w odcieniu indygo, obramowana złotem. W powietrzu czuć już było wieczór.

Drgnęła, ujrzawszy na tle oszałamiającej feerii kolorów sylwetkę orła. Jak to możliwe, by w tak krótkim czasie zdołał przemieścić się na taką odległość?

Ale… czy to na pewno orzeł? Czy ptak potrafi latać z taką prędkością?

Z wysoka zanurkował ostro prosto ku ziemi.

Niezwykłe!

Monotonny ochrypły głos zakłócił jej obserwowanie ptaka.

„Nie przychodzisz? Zejdź w dolinę, jeszcze tylko kilka kroków, a już tu będziesz”.

W następnym momencie powietrze nad nią rozdarł huk i przewróciła się na ziemię, uderzając się boleśnie.

– Czyś ty całkiem oszalała? – rozległ się głęboki głos tuż obok. – Czego ty szukasz w Dolinie Ludzi Lodu?

– Tamlin! – krzyknęła wstrząśnięta i uszczęśliwiona zarazem.

Nie miał czasu, by jej odpowiedzieć. Porwał ją ze sobą, trzymając za rękę zmusił do jak najszybszego biegu. Niczym szaleńcy pędzili ku równinie, byle tylko znaleźć się jak najdalej od Doliny. Tamlin nie dotykał stopami zbocza, jego wielkie skrzydła pomagały im przemieszczać się w dzikim pędzie, ale Vanja nie była w stanie dotrzymywać mu kroku. Tamlin już miał podnieść ją w górę, kiedy powietrze rozdarł ryk wściekłości i otoczył ich podmuch wichru, cuchnącego ohydną zgnilizną.

Vanja usłyszała krzyk Tamlina i demon, pociągając za sobą dziewczynę, runął na ziemię, powalony jakby potężnym ciosem. Zaczęli toczyć się w dół po stromym zboczu, raz wpadli w zaspę śnieżną i Vanja zdążyła zauważyć, że biały puch zabarwił się ciemną czerwienią krwi Tamlina. Z lękiem wykrzyknęła jego imię.

W końcu straszliwa gonitwa dobiegła końca. Tamlin leżał na ziemi, wijąc się z bólu, Vanja całe ciało miała potłuczone. Z łokci i dłoni spływała krew.

– Tamlin? Tamlinie, najdroższy, jak się miewasz?

Odpowiedział jej tylko spojrzeniem. Jego oczy jarzyły się zielono z wściekłości.

– Musimy stąd odejść – łkała Vanja. – To był on, prawda? On może cię zabić! A może demonów się nie uśmierca, tylko unicestwia?

Tamlin z wysiłkiem uniósł się na łokciu.

– Jego moc nie sięga aż tutaj, tu jesteśmy bezpieczni. Ale czego, u diabła, tam szukałaś? Nie sądziłem, że uda mi się dotrzeć na czas. Ciebie zabiłby natychmiast.

Ułożyła się przy nim, tuląc głowę do jego piersi.

– Tak bardzo za tobą tęskniłam, Tamlinie. Proszę, nie dokuczaj mi w snach, ja przecież nie chciałam wyjeżdżać, tak bardzo pragnę wrócić do domu, ale mi nie pozwalają!

Mocno chwycił ją za włosy i zmusił, by na niego popatrzyła. Dostrzegła teraz to, czego przedtem nie zdążyła zauważyć: Tamlin był już dorosłym mężczyzną, o wiele wyższym od niej. Na twarzy malował mu się całkiem inny wyraz.

W oczach pojawiło się coś, czego wcześniej nigdy nie dostrzegała. Cierpienie, a może nawet głęboka rozpacz? Poznała przyczynę, a raczej on sam ją jej zdradził. Nie wiedziała, czy ma w nią wierzyć, czy też nie.

– Wszystko zniszczyłaś, rozumiesz? Muszę regularnie przybywać do Doliny Ludzi Lodu, by donieść memu władcy, czego się o was wszystkich dowiedziałem. Jak to będzie teraz możliwe? Spadnie na mnie potworna kara. Widziałaś, czego potrafił dokonać samym swoim oddechem! Miałaś rację mówiąc, że demona nie można zabić, ale można go unicestwić. Owszem, jeśli ma się dostateczną moc. A tego dnia, kiedy on się obudzi, jego moc nie będzie miała granic.

– Ale na razie nie ma jeszcze dość sił? – spytała z nadzieją.

– Co ja o tym wiem? Wiem jedynie, że przez twoją przeklętą bezmyślność grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Ale uratowałeś mi życie, pomyślała. Co to ma właściwie znaczyć, Tamlinie?

– Czy musisz być mu posłuszny?

Potrząsnął nią.

– To zaszczyt dla mnie, czy tego nie pojmujesz? Zostałem wybrany spośród demonów. My, Demony Nocy, wszyscy jesteśmy jego sługami i wielbimy go.

– Ale go nie kochacie – stwierdziła Vanja, tyle bowiem zdołała wyczuć. – Tamlinie, ty okropnie krwawisz, pozwól opatrzeć mi rany.

Dostrzegła, że osłabł z upływu krwi, i choć ostro protestował, pozwolił, by zdjęła halkę i porwała ją na bandaże. Na ramieniu miał dużą ranę, jakby zanieczyszczoną od oddechu Tengela Złego. Vanja przemyła ją wodą ze źródła i obwiązała starannie.

Kiedy się tym zajmowała, Tamlin milczał. Sprawiał wrażenie, jakby pochłonęły go mroczne myśli, jakby jego dusza rozdzierała się na dwoje. Jeśli, oczywiście, demony w ogóle mają coś na kształt duszy. Vanja gotowa była przysiąc, że tak jest.

Kiedy uporała się z bandażowaniem, Tamlin wstał, a ona poszła w jego ślady i dopiero teraz zobaczyła, jak naprawdę wysoki i męski jest jej wychowanek. Z odrobiną smutku zauważyła, że nadal używa jej białej apaszki jako przepaski na biodra. Tamlin dostrzegł jej spojrzenie i uśmiechnął się.

– Jesteś taki wycieńczony, Tamlinie – rzekła zaniepokojona. – Jak sobie poradzisz?

– Nie w takich sytuacjach potrafię sobie dać radę – odparł, biorąc ją na ręce. – Szukają cię, zaniosę cię bliżej.

– Nie wolno ci latać w takim stanie! – zaprotestowała przerażona, kiedy uniósł się z ziemi. – Co oni powiedzą, kiedy zobaczą mnie żeglującą w przestworzach?

– Będę się trzymać blisko ziemi – roześmiał się i z prędkością wiatru poszybowali nad równiną.

Vanja objęła go i delikatnie pocałowała w policzek.

– Dziękuję, że przyleciałeś, Tamlinie.

– Skończ z tymi dyrdymałami – parsknął ze złością, ale Vanji wydawało się, że w kącikach jego ust dostrzega cień uśmiechu.

Posadził ją na ziemi tuż przy zaroślach.

– Powiedz, że straciłaś przytomność albo że gonił cię niedźwiedź. Rób co chcesz – oznajmił na pozór obojętnym tonem. Nie patrzył już na nią więcej. – I wracaj do domu jak najprędzej – dokończył oschle, wzbijając się do lotu.

Ze sposobu, w jaki frunął, Vanja poznała, że rana musi być poważna. Bił skrzydłami ciężko, z wyraźnym wysiłkiem.

– Och, Tamlinie – szepnęła zasmucona.

Z dala dobiegły ją rozproszone głosy:

– Vanja! Vanju! Gdzie jesteś?

– Tutaj – odparła, przygotowana na potok wymówek i połajań. Trudno, nic nie szkodzi. Spotkała przecież Tamlina!

Odnalazł ją Fritz Torgersen. Przybiegł pędem.

– Ona jest tutaj! – wołał biegnąc. Kątem oka Vanja zobaczyła, że Tamlin wyczekująco zawisł w powietrzu. – Kochana, najdroższa Vanju, gdzież tyś się podziewała? – wykrzyknął Fritz, tuląc ją mocno do siebie i okrywając jej twarz pocałunkami. – Tak bardzo się bałem…

– Zlękłam się niedźwiedzia i odeszłam za daleko – mruknęła pod nosem. Nie spodziewała się tak gwałtownej reakcji ze strony kolegi z chóru i czuła się nieprzyjemnie zaskoczona.

– Niedźwiedzia? – powtórzył ze strachem w głosie. – Tu w pobli…

Nie zdołał dokończyć słowa, bo nagły cios, po którym gwiazdy pokazały mu się w oczach, powalił go na ziemię. Fritz stracił przytomność.

– Ależ, Tamlinie! – syknęła wzburzona Vanja, ale demon znikał już nad wzgórzami. Wydawało się, że leci teraz pewniej.

– Ratunku! – krzyknęła Vanja w stronę tych wszystkich, którzy zmierzali ku niej. – Niedźwiedź rzucił się na Fritza, przez cały czas się przed nim chowałam, ale teraz nas dopadł i…

Gwałtownie się przed nią zatrzymali.

– Niedźwiedź? – pisnął ktoś.

– Tak, umknął w zarośla. Chodźcie, pomóżcie mi, nie poradzę sobie z Fritzem, a musimy stąd uciekać. Szybko!

Panny krzycząc przeraźliwie pobiegły na miejsce zbiórki, kantor ruszył za nimi, ale kilku mężczyzn postanowiło „narazić życie” i pomogło oszołomionemu Fritzowi stanąć na nogi.

– Niedźwiedź… – wymamrotał niewyraźnie.

– Tak, tak – odparł jeden ze śpiewaków. – Szybko, musimy dotrzeć do powozu!

Pociągnęli go za sobą.

Vanja spieszyła za nimi. Obejdzie się teraz bez wymówek, ale to i tak nie miało znaczenia.

Najważniejsze, że zobaczyła Tamlina. Trzymał ją w ramionach, zbyt słaby, by zrobić coś więcej po tym, jak uratował ją od szponów Tengela Złego.

Czuła niepomierną wdzięczność, ale…

Myślała tylko o jednym:

Tamlin był o nią zazdrosny!

Jakaż cudowna, wspaniała, fantastyczna myśl!

Загрузка...