ROZDZIAŁ X

Vanja wyprostowała się i przełknęła ślinę. Otarła łzy. Na pytanie Marca nie odpowiedziała, ale też i on tego nie oczekiwał.

Wreszcie rzekła:

– Pytałeś, czy odważę się podjąć walkę z Tengelem Złym. O co ci chodziło?

– To nie będzie łatwe. Ale chcesz mnie wysłuchać?

– Tak.

– Demonów Nocy nie możesz zwyciężyć, ponieważ one pojawiają się tylko w koszmarach sennych ludzi. Ujarzmia je jedynie Tengel Zły, zło we własnej osobie. Ale ty możesz złamać jego władzę nad nimi.

– Dlaczego chcesz, żebym to zrobiła?

– Ponieważ w naszej walce przeciwko Tengelowi Demony Nocy będą jego możnymi sprzymierzeńcami. Są teraz jego posłusznymi narzędziami. Kiedy się przebudzi i zacznie nimi dowodzić, staną się straszne. Nie zdołamy ich zwalczyć.

– Chcesz więc, abym przeciągnęła je na naszą stronę?

– Przynajmniej odciągnęłabyś je od Tengela. Nie będziesz sama. Otrzymasz pomoc.

Vanja była wstrząśnięta, poraził ją strach.

– Jak, na miłość boską, mam tego dokonać?

– Bo jesteś tym, kim jesteś. Wiesz, od kogo ty i ja pochodzimy.

– Ale czy ty sam nie możesz się tym zająć? Jesteś wszak jego synem, masz moc o wiele potężniejszą niż moja.

– Mnie nie wolno się pokazać. Tengel Zły nie może się o mnie dowiedzieć, to bardzo ważne. Podjąłem ogromne ryzyko, przybywając dzisiaj do Lipowej Alei, ale musiałem pomówić z tobą. Gdyby Tamlin tu był, nie mógłbym tu się pojawić.

Na dźwięk imienia Tamlina na twarzy Vanji odbił się żal.

– Zapomnij o nim – ze smutkiem rzekł Marco. – Jego nie zdołasz ocalić. Ale spróbuj uratować Ludzi Lodu i całą ludzkość od Tengela Złego. W tym możesz pomóc.

– Ale jak mam tego dokonać?

– Czeka cię straszliwie trudne zadanie, a jeśli nie okażesz się dość silna, twoją duszę spowije mrok. Albo po prostu umrzesz. Nie wiem więc, czy…

– Śmierć mnie nie przeraża – przerwała mu Vanja. – Już nie. Podejmę wyzwanie.

Marco przyglądał się bratanicy z powątpiewaniem w oczach.

– Dobrze wiem, o czym myślisz. O ocaleniu Tamlina, prawda? To się nie uda, Vanju, nie dotrzesz tam, gdzie on jest. Nie sądzę też, aby jego współplemieńcy wybaczyli mu przestępstwo, jakiego się dopuścił, obcując z tobą. Taką pewnie masz nadzieję? A ponadto… Nawet gdybyś go odnalazła, co dalej? Już o tym mówiliśmy. Nie ma dla was wspólnej przyszłości.

– Czy nigdy nikogo nie kochałeś, Marco? – spytała łagodnie.

Westchnął, widząc jej upór, a potem roześmiał się wymuszenie.

– No cóż, Vanju, chyba zapomnimy o całej tej sprawie. Nie sądzę, byś miała dość sił na podjęcie walki z Tengelem Złym o Demony Nocy. Nie chcę narażać cię na śmierć czy też na utratę zdrowych zmysłów, na to jesteś mi zbyt droga, kochana Vanju.

– Ale ja tego chcę! Chcę, a kiedy ktoś naprawdę czegoś chce, potrafi wykrzesać z siebie nadludzkie siły.

– Uprzedzam, że czeka cię straszna droga.

– Nie dbam o to. Gotowa jestem umrzeć.

– Nie wolno ci tak myśleć. I tu, na tym świecie, masz pewien obowiązek.

– Naprawdę?

– Tak. Musisz wyjść za mąż i urodzić dziecko.

– Eee – skrzywiła się Vanja.

– Tak, bo to twój wnuk podejmie walkę z Tengelem Złym.

– Wydawało mi się, że przed chwilą powiedziałeś, że to ja?

– Ty walczyć będziesz tylko o Demony Nocy. Linia rodu Sagi już dawno została wyznaczona, by zrodzić dziecko, na które wszyscy czekamy. Nikt jednak nie przewidział, że Saga spotka na swej drodze Lucyfera i urodzi jego potomstwo, ale w gruncie rzeczy dobrze się stało, doda to bowiem dziecku sił niezbędnych do walki.

– Posłuchaj, Marco… Tak, będę cię nazywała Marco, nie chcę mówić do ciebie „stryju”.

Uśmiechnął się.

– Bardzo mi miło.

– Posłuchaj, Marco, skąd wiesz to wszystko o wybranym Ludzi Lodu?

– Wielokrotnie rozmawiałem z naszymi przodkami, z Tengelem Dobrym, z Sol, Heikem, ze wszystkimi.

Vanja zamyśliła się.

– Często zastanawialiśmy się, dlaczego nie kontaktują się z nami od tak wielu lat.

– Mnie zlecili czuwanie nad wami. Przynajmniej na jakiś czas.

– A więc oni wiedzą o mnie?

– Oczywiście!

– I o Tamlinie?

Marco przekrzywił głowę i odparł po chwili zastanowienia:

– Nie tak wiele.

– Dzięki Bogu! – Vanja odetchnęła z ulgą.

– Ale tak samo jak Lucyfer pokrzyżował ich plany związane z Sagą, tak Tamlin tobie pomieszał szyki. Sprawił nam wiele kłopotu i z ulgą przyjęliśmy jego zniknięcie. Dzięki temu mogłem tu przybyć, by cię ostrzec i poprosić o pomoc.

– Tak, tak. Więc co mam zrobić?

Marco wybuchnął śmiechem.

– W każdym razie nie jesteś z natury strachliwa!

Vanja skrzywiła się z goryczą:

– Sądzisz, że spieszno mi do małżeństwa?

– Wydaje mi się, że wolisz walczyć przeciwko Tengelowi Złemu! Nie, nie musisz mi na to odpowiadać. Oczywiście najpierw powinnaś wyjść za mąż i urodzić dziecko, ale to potrwa co najmniej rok, a pewnie i dłużej, bo przypuszczam, że nie masz żadnego młodego człowieka w zanadrzu?

– O, mam ich całe gromady – odparła obojętnie. – Ale nie chcę żadnego z nich.

Patrzył na nią badawczo, aż wreszcie powiedział:

– Uważam, że nie powinniśmy tak długo czekać. Tengel Zły może wysłać tu nowego demona, z którym trudniej nam będzie sobie poradzić. Powinnaś podjąć walkę z naszym złym przodkiem już teraz!

– Co to znaczy „teraz”? Dzisiaj? Czy za rok?

– Dziś w nocy. Nie mamy czasu do stracenia.

– Powiedziałeś, że ktoś mi pomoże?

– Tak. Towarzyszyć ci będą dwa ogromne wilki.

Vanja zmarszczyła brwi.

– Te, które pojawiały się w czasach twego dzieciństwa?

– Tak. To nie są zwykłe wilki.

– Tyle już zrozumiałam. Ale, mimo wszystko, do czego mogą przydać się zwierzęta w walce przeciw całej armii Demonów Nocy?

– Zobaczymy.

Vanja wyprostowała się na krześle, na jej twarzy odmalował się wyraz zdecydowania.

– Dobrze, Marco. Powiedzmy, że to zrobię. Narażę życie, zdrowie i umysł dla dobra Ludzi Lodu. Ale uważam, że mam prawo żądać czegoś w zamian.

– Oczywiście – przyznał cokolwiek nierozważnie.

– Proszę o pomoc w uratowaniu Tamlina.

– Do diaska, Vanju, złapałaś mnie w sidła! Dowiem się, co da się zrobić. Ale zrozum, nikt nie może dotrzeć tam, gdzie znajduje się Tamlin. Droga do siedzib Demonów Nocy wiedzie przez koszmary senne. Ale ta grota nie ma żadnego połączenia ze snami, Tamlin jest skuty nierozrywalnymi okowami.

Vanja skurczyła się w sobie, skuliła na krześle, jakby nagle przeszył ją wielki ból.

– Och, Tamlinie! To wszystko przeze mnie!

– Tak. On cię teraz nienawidzi.

Vanja siedziała nieruchomo, jakby ból ani trochę nie ustąpił. W pokoju zapadła cisza. Marco wstał i pogładził ją po włosach.

– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby go uwolnić – obiecał.

Dziewczyna natychmiast się poderwała, oczy jej pojaśniały.

– Och, naprawdę? Naprawdę?

– Uczynimy wszystko, co będziemy mogli, Vanju. Pytanie tylko, czy to wystarczy. A teraz chodź, pójdziemy do reszty rodziny.

– Ale jak ja dotrę do Tamlina?

– Chcesz powiedzieć, do siedzib Demonów Nocy? We śnie. Dam ci coś na sen, coś, co wywoła prawdziwe koszmary. Ale zniesiesz je, prawda?

Z twarzy Vanji biła radość.

– Tak! Zniosę wszystko!

Marco patrzył na nią zatroskany, widział, że w głowie jej tylko jedna myśl. A przecież nie o Tamlinie powinna myśleć, lecz o straszliwym zadaniu, jakie ją czeka.

– Ale ja nie zdążę dokonać wszystkiego przez jedną noc – stwierdziła z powątpiewaniem.

– Zdążysz. To nie potrwa dłużej niż sen, choć tobie może wydać się wiecznością. Kochana Vanju, bardzo się martwię. Jesteś tylko młodą dziewczyną…

– To wcale nie tak mało – odparowała zapalczywie i oboje wybuchnęli śmiechem.

– W każdym razie wiele w tobie zapału, a to ci się może przydać.

– To i lepiej – odparła pewna zwycięstwa. – Jeśli Shira mogła podołać swemu zadaniu, to mogę i ja.

– No, jest pewna różnica.

– Jaka?

– Shirę przygotowywano do tego przez całe życie. Ciebie nikt do niczego nie przygotowywał. Shira należała do wybranych. Musiała przejść przez cały szereg prób. Ty masz przedostać się do świata koszmarów sennych, gdzie czyhać będą na ciebie tysiące agresywnych Demonów Nocy. To wielka różnica, choć nie śmiałbym orzekać, które z tych zadań jest łatwiejsze.

– Miejmy nadzieję, że dostanę dobre pieski – mruknęła Vanja. – Ale chodźmy już do nich, na pewno nie mogą się nas doczekać.

– Dobrze. Masz, Vanju, weź ten proszek i rozpuść go w wodzie. Wypij roztwór wieczorem, jak już się położysz.

Uścisnęła go za rękę i stojąc blisko niego popatrzyła mu w oczy, jakby chciała zaczerpnąć z nich siły.

– Poradzisz sobie – oświadczył, by dodać jej otuchy, ale w głębi duszy ogromnie się o nią bał. Czy naprawdę nie było nikogo innego, kto podjąłby się tego zadania?

Ale nikogo takiego nie było. Dokonać tego mogła jedynie Vanja.

Ludzie Lodu rozstali się. Christoffer i Marit wrócili do swego nowego domu, gdzie spędzić mieli pierwszą wspólną noc, Andre poszedł spać do dawnego pokoju Vanji, a Malin i Per, świeżo upieczeni teściowie Marit, wrócili do domu, rozmyślając o małżeństwie syna. Henning i Agneta położyli się do łóżka razem z nie opuszczającym ich od dawna niepokojem o Vanję, a Sander na palcach przemknął do pokoju Benedikte. Ale wszyscy myśleli o Marcu, który pożegnał się z nimi na zawsze, pozostawiając ich w dziwnym poczuciu osamotnienia.

Vanja położyła się do łóżka. Zażyła środek, który dał jej Marco, i czekała, aż przyjdzie sen.

Myśli nie dawały jej spokoju. Zorientowała się, że właściwie niewiele jej wyjaśnił. Ogarnął ją paniczny lęk. Co się wydarzy? Co ona ma zrobić, co mówić? Dokąd zajdzie we śnie, kogo napotka?

Tengel Zły… Czy to z nim się zetknie? Na to brakowało jej odwagi.

Podejrzewała, że Marco sam nie wiedział, co się jej przydarzy, bo kto potrafi przewidzieć, jakie koszmary nawiedzą śpiącego człowieka? Dlatego nie mógł udzielić jej żadnej rady.

Złamać władzę Tengela Złego nad Demonami Nocy? Jak? Na miłość boską, czy ktoś naprawdę ma wierzyć, że jej się to uda?

Vanja nie zauważyła, że zapadła w sen, tak bardzo był rzeczywisty. Nadal bowiem znajdowała się w swojej sypialni i wydawało jej się, że nawet na moment nie zamknęła oczu.

Ktoś siedział na jej biurku.

Poderwała się gwałtownie.

– Tamlin – szepnęła.

Ale to nie był Tamlin, lecz trup bez twarzy. Szczerzył do niej odsłonięte zęby, resztki skóry lepiły się do kości szczęk. W głębi pustych oczodołów jaśniały białe plamki, jakby negatyw źrenicy.

A na brzegu łóżka Vanji siedział podobny twór zieleniejący zgnilizną.

Postać na biurku uniosła się i na uginających się piszczelach, chwiejnym i niepewnym krokiem zaczęła zbliżać się do łóżka. Druga powoli, bardzo powoli wyciągała ramiona w stronę dziewczyny, chcąc przytrzymać ją, dopóki ta pierwsza do nich nie dotrze. Vanja zerwała się z łóżka i rzuciła w kierunku drzwi, ale w ich miejscu widniała goła ściana.

Okno? Było uchylone od czasu zniknięcia Tamlina, aby łatwiej mógł dostać się do środka.

Oba kościotrupy powolnym krokiem przesuwały się po podłodze. Vanja wywinęła się z ich ramion, zdołała dotrzeć do okna i prześlizgnąć się przez nie. Chciała zeskoczyć na ziemię, ale ziemi nie było, spadała coraz niżej i niżej, bezradnie koziołkowała w powietrzu, które coraz bardziej gęstniało.

Przed oczami przelatywały jej straszliwe istoty, zaglądała w twarze najohydniejszych potworów, jakie można sobie wyobrazić. Nie mogła pojąć, jak ludzki umysł jest w stanie wykreować podczas snu takie potworności. Zastanawiała się nad tym już wcześniej, ale wciąż tak samo ją to dziwiło.

Tak, bo Vanja przez cały czas miała świadomość, że pogrążona jest we śnie. Przerażało ją jedynie to, że sen był nad wyraz realny, jakby był rzeczywistością. To na pewno za sprawą proszku, który dostała od Marca.

Opadła na kamieniste podłoże w niezwykłej, oświetlonej niebieskawym światłem okolicy. Błękitna poświata sączyła się z olbrzymiego księżyca, który zdawał się zajmować połowę nieba.

W jednej chwili otoczyła ją cała gromada ślicznych, niewinnych kociąt, ale ich wpatrzone w nią oczy gorzały ostrym, wrogim blaskiem. Vanja wystraszona do szaleństwa próbowała uciekać.

Kocięta napierały ze wszystkich stron, poruszały się bezszelestnie, świadome celu.

Vanja uderzyła w krzyk. Zasłoniła twarz rękoma i krzyczała.

Nic się nie stało. Ani jeden ostry pazur nie dotknął jej ciała. Zawstydzona własnym tchórzostwem odsłoniła oczy i ujrzała, jak kocięta rzucają się do ucieczki, przeganiane przez dwa niebywale wielkie psy – a może to były wilki?

Zwierzęta zniknęły w gęstych szarobłękitnych oparach. Nad jej głową mgła rozrzedziła się na tyle, że Vanja mogła dostrzec zarys upiornego księżyca.

Wstała.

– Gdzie jestem? – zawołała i ze zdziwieniem stwierdziła, że głos odbił się od ścian. Zrobiła kilka kroków i zorientowała się, że kroczy nie po kamieniach, lecz po podłodze ze starych desek. Charakterystyczna dla snów błyskawiczna zmiana scenerii nie stanowiła dla niej zaskoczenia, ale Vanja przez cały czas nie miała pewności, czy to naprawdę tylko sen. Czy człowiek ma świadomość, że śni? zastanawiała się. No tak, przecież można tuż przed obudzeniem uwolnić się od mary. Ale to coś zupełnie innego. Biorę w tym udział w całkiem inny sposób, wyczuwam powietrze, tchnienie wiatru, a moje palce dotykają chropowatego drewna.

Chropowate drewno? Czyżby dotarła do ściany? Księżyc gdzieś zniknął.

Zorientowała się, że nie jest już na dworze, lecz w wielkim starym domu, na strychu pełnym drzwi i małych pomieszczeń. Wszystko było zrobione z poszarzałego drewna, nigdzie nie prześwitywał żaden kolor. Przytłaczały ją wąskie korytarze, zakamarki, kąty, w których czaić się mogły ohydne stwory.

Grastensholm? przemknęło jej przez głowę.

Nie, nie miała takiego wrażenia. I strych na Grastensholm był olbrzymi, przestronny, a nie podzielony na labirynty jak ten.

Wyczuwała, że coś przesuwa się za nią. Gdziekolwiek się ruszyła, słyszała za sobą szuranie. Przystawała, a to, co szło za nią, również się zatrzymywało.

Klasyczna scena z koszmaru, pomyślała Vanja, nadal nie pojmując, jak to możliwe, że wciąż jest na tyle przytomna, by tak dokładnie to analizować.

Rzecz jasna odczuwała strach, lecz nie tak paraliżujący jak w prawdziwym śnie. Starała się zachować trzeźwość umysłu, a to wcale nie takie proste, kiedy się nie wie, co może człowieka spotkać w następnej sekundzie. I właśnie lęk przed niewiadomym najbardziej ją hamował. Kolejno próbowała radzić sobie z potwornościami, ale najgorsze było, że nie wiedziała, co ją czeka w następnej kolejności.

To, co w myślach określała jako swego prześladowcę, znalazło się teraz przed nią. Krążyło po wąskich korytarzach, czyhało za każdym następnym rogiem. Vanja, pragnąc się przed tym schronić, wpadła do jednego z pokoików i trafiła na scenę tak straszliwą, że zaparło jej dech w piersiach.

Ujrzała swą matkę, ale niesamowicie zmienioną. Twarz wykrzywioną miała w diabelskim, pełnym wyczekiwania grymasie, otwierała i zamykała usta, kłapała zębami, jakby chciała ugryźć Vanję.

Vanja wybiegła z powrotem na korytarz, którego już nie było. Znalazła się w zimowej scenerii, dom gdzieś zniknął, a za nią z ogłuszającym dudnieniem gnały dwa potwory. Może konie, może co innego, zabrakło jej odwagi, by się obejrzeć. Zapadała się w białe zaspy, które hamowały jej ruchy, ale bestii, które ją goniły, śnieg nie powstrzymywał, dudnienie rozlegało się coraz bliżej.

– Ratunku! – zawołała.

W jednej chwili zapadła cisza. Śnieg przestał już być tak głęboki, księżyc przybrał normalne rozmiary i spowijał ziemię piękną niebieskozielonkawą poświatą.

Miała wrażenie, że wokół niej jest pusto, i nagle je zobaczyła:

Dwa wilki, większe od dużych źrebiąt, pojawiły się przed nią, dostojnie biegły powoli, jakby chciały dostosować się do tempa jej kroków. Vanja wiedziała, że musi za nimi podążyć. Nadszedł na to czas.

Wędrowali w pewnym oddaleniu od siebie, Vanja i wilki, tworząc jakby trójkąt. Ani razu nie odwróciły się, by sprawdzić, czy ona im towarzyszy, ale dziewczyna wiedziała, że wyczuwają jej obecność. Już się nie bała. Dawały jej poczucie bezpieczeństwa, pomimo że były tylko zwierzętami, z którymi nie mogła rozmawiać i które nie mogły zabierać głosu w jej obronie. Czuła jednak, że mają potężną moc.

Okolica stawała się coraz dziksza. Na horyzoncie pojawiły się postrzępione, ostre skały. Tam właśnie zmierzali.

Coraz trudniej było jej iść po kamienistym podłożu, bo wyszła boso, tylko w nocnej koszuli. Musiała wspinać się po stromych odłamkach skalnych, przeciskać przez wąskie szczeliny, chwilami traciła wilki z oczu, ale za moment znów się pojawiały.

Nagle prawie na nie wpadła. Zatrzymały się, czekały, nie patrząc w jej stronę.

Przed nimi, w ziemi, rozwarła się straszliwa jama. Unosił się z niej lekki dym, a może opary, wszystko dokoła w blasku księżyca wydawało się niebieskie, tylko szczelina ziała czernią. Czarne były też cienie skalnych bloków.

– Muszę zejść tam na dół – szepnęła Vanja. – Tam właśnie mam dotrzeć. Ale jak to zrobić?

Kiedy tak stała w zadumie, z jamy dobył się przeraźliwy świst, który za moment przemienił się w obłąkańczy krzyk, i z głębi wyfrunęły bezkształtne istoty. Minęły ich i poleciały dalej.

To koszmary senne pędzą dręczyć nieszczęsnych ludzi, pomyślała Vanja.

Coś wielkiego z trudem wydobyło się z jamy i pognało naprzód, a w następnej chwili przez powietrze przeleciało coś z gwizdem w przeciwną stronę i wpadło w czeluść.

Wilki rozsunęły się na boki.

– Och, nie, nie opuszczajcie mnie – szepnęła wystraszona Vanja, ale zaraz spostrzegła, że chciały po prostu wskazać jej drogę wiodącą w dół – nierówne schody przypadkowo uformowane z bloków skalnych.

Vanja zebrała całą swoją odwagę i rozpoczęła schodzenie. Skalne bloki były wysokie, z każdym krokiem w dół musiała przytrzymywać się rękami.

Księżyc jeszcze świecił, ale nagle schody gwałtownie skręciły i Vanję otoczyły ciemności. W tym momencie zdała sobie sprawę, że nie sprawdziła, czy wilki nadal jej towarzyszą. Pomacała ręką za sobą, ale nie wyczuła ich sierści, nie słyszała też ich sapania.

Była sama.

Nie! Och, nie, nie poradzę sobie, nie opuszczajcie mnie tutaj! Dopiero teraz zrozumiała, jak wielką pociechą było dla niej towarzystwo wilków.

Nie pozostawało jej nic innego, jak dalej schodzić, po omacku wyszukując drogę w ciemności. Obok niej bezustannie przelatywały niewidoczne istoty, dając znać o swej obecności przeciągłym wrzaskiem lub gardłowym warczeniem. Od czasu do czasu coś wymijało ją pędząc w dół, ale wydawało się, że potwory w ogóle jej nie zauważają. Może to tylko koszmary senne, wysyłane przez demony? Nie wiedziała, mogła tylko zgadywać.

W tej samej chwili schody znów skręciły i Vanja przerażona odskoczyła w tył. Przez mgnienie oka dostrzegła dwie potworne istoty, które stanęły po dwóch stronach potężnych, strasznych bram. I one były czarne jak węgiel, ich głowy składały się jedynie z olbrzymiego dziobiska i pary jarzących się podłużnych oczu, ramiona i nogi miały włochate niczym u pająka. Ruchy cienkich członków także przywodziły na myśl pająka, mimo że stwory stały na dwóch nogach jak ludzie.

Zatrzymały się przed Vanją i skrzyżowały olbrzymie miecze, zagradzając jej drogę.

Wszystko to zdążyła zauważyć jedynie przez krótki moment, kiedy zabłysło jakieś światło. Teraz znów zapanowała ciemność.

– Jestem Vanja ze świata ludzi – oznajmiła. – Przybywam, by porozmawiać z waszym władcą. To znaczy z tym, który rządzi wami tutaj, nie tym z Doliny Ludzi Lodu.

Jak można wyrażać się tak nieporadnie i zawile? Zabrakło jej jednak animuszu, a jeśli nastąpiło to już teraz, to jak poradzi sobie dalej?

Strażnicy u bram zagradzających dalszą drogę wydali z siebie rozdzierający uszy ostry sygnał, który odbił się echem gdzieś nieskończenie daleko w dole.

Potem zapadła cisza.

Dopiero po długiej chwili nadeszła odpowiedź, dudniąca, jakby wydana przez tysiące gardeł, tak przynajmniej wydawało się Vanji.

Z wolna czarny jak sadze mrok począł się rozjaśniać. Dziewczyna mogła już rozróżnić przerażające bramy i ich jeszcze straszniejszych strażników. Schowali już miecze i rozstąpili się na boki, robiąc jej przejście. Ale ich twarze – jeśli w ogóle można w ten sposób określić tak ohydne oblicza – wyrażały jedynie sadystyczne wyczekiwanie.

Gestem nieprawdopodobnie długich palców z przesadną uprzejmością wskazały jej drogę. Wyraźnie bawiły się jej kosztem, jakby wiedziały, że na dole mogła spodziewać się najgorszego, i to je radowało.

Nagle tuż przy niej znalazł się jeden z wilków i Vanja odetchnęła z ulgą. Zrozumiała, że ma usiąść na jego grzbiecie. Uczyniła tak, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak strażnicy cofają się z przerażeniem, i rozpoczęła się szaleńcza podróż w dół. Vanja zorientowała się, że drugi wilk również znajdował się w pobliżu, i wszyscy troje w oszałamiającym tempie zaczęli spuszczać się w dół. Mijali potworne kolumnowe sale, pełne wyczekujących koszmarów sennych, lecąc rozpędzali gromady zmierzających ku wyjściu potworów. Vanja mogła teraz wszystko widzieć, bo dziwaczna kraina spowita była przydymioną, niebieską poświatą, w której blasku mijane po drodze groty sprawiały wrażenie czarnych dziur.

Nagle otoczyły ich oddziały obrońców. Nie rzuciły się wprost na nowo przybyłych, najwyraźniej nie śmiały, tylko starały się ich pochwycić białymi, ostrymi kłami. Tak, to na pewno żołnierze, drobne, zajadłe stwory najróżniejszych kształtów, takie, co to trudno nazwać i opisać.

Vanja mocno uchwyciła się sierści na grzbiecie wilka i położyła się na nim, by uniknąć nacierających zewsząd agresywnych cieni.

Dalej i dalej w dół… I nagle pojawiły się demony, Trochę podobne do Tamlina, lecz nie bardziej zbliżone do siebie wyglądem niż poszczególni ludzie. Nastawione były wyraźnie wrogo, ale najwidoczniej otrzymały nakaz, by przepuścić intruzów. Vanja przez całą drogę odbierała strach, jaki ich trójka wzbudza wśród mieszkańców krętych korytarzy i mrocznych grot. Oto zjawiło się coś, czego nie potrafili zrozumieć. Człowiek! I dwa wilki. Wszyscy zmierzali ku ich najwyższym władcom! Nigdy dotąd się to nie zdarzyło!

Vanja słyszała jednak także drwiący śmiech. Nie tylko strażnicy bram wróżyli im potworny koniec. W ich zagładę wierzyli wszyscy, których spotkali po drodze.

Doprawdy, pocieszające!

Ale Vanja już tak bardzo się nie bała. Stając twarzą w twarz z niebezpieczeństwem człowiek często czuje się silniejszy niż normalnie. Jak gdyby ciało z własnej woli dobywało sił, pozostających do tej pory w ukryciu.

Twierdzenie, że w ogóle przestała się bać, byłoby na wyrost, bo Vanja odczuwała strach. Ale przyjęła czekającą ją walkę jaka wyzwanie. No i przecież z każdą chwilą przenosiła się bliżej Tamlina. On był jej pierwszą i ostatnią myślą, niech sobie Ludzie Lodu oceniają to jak chcą.

Dotarli na sam dół. Wilk miękko wylądował na łapach i Vanja zsunęła się z jego grzbietu. Stanęli na płaskim podłożu, w oddali Vanja dostrzegła kolejną bramę w skale. Nie miała ona nic wspólnego z koszmarem przy wejściu, była wspaniała, po prostu przepiękna.

Drugi wilk także dotarł już na dół. Teraz zwierzęta poważniej potraktowały swą rolę stróży i opiekunów, stanęły blisko Vanji po obu jej bokach.

Nietrudno było zrozumieć, jak bardzo niebezpieczne jest to miejsce. Wokół nowo przybyłych zebrały się demony. Z sykiem starały się dosięgnąć Vanji pazurami, unosiły się nad głową dziewczyny i mocno uderzały ją skórzastymi skrzydłami. Dawały wyraz swej wrogości i niepewności, jaką odczuwały wobec intruzów.

Najbardziej zirytowane były tym, że Vanja może je widzieć. A ona nie spuszczała z nich wzroku i starała się bronić przed ich zdradzieckimi atakami.

Nie mogły tego pojąć.

Wilki nie zachowywały się agresywnie. Gdy jakiś demon zanadto się zbliżył, z ich gardeł dobywało się głębokie warczenie i ukazywały odsłonięte, gotowe do ataku kły. Więcej nie było trzeba, by przerażone demony pierzchły na boki.

Vanja jednego była pewna: gdyby nie wilki, demony rozszarpałyby ją na strzępy.

A może… Może jednak nie? Miała wrażenie, że coś jeszcze powstrzymuje je przed bezpośrednim atakiem.

Wydawało jej się, że wie, co się dzieje. Może zrozumiały, że oto mają do czynienia z tą ziemianką, o której opowiadał im Tamlin? Bo przecież musiał coś o niej napomknąć! A teraz pragnęły się dowiedzieć, z kim mają do czynienia, wyciągnąć z niej tajemnicę.

Ale jej nie wolno zdradzić Marca. Musi milczeć.

Wątpiła, by mogło jej to w czymkolwiek pomóc.

Nagle zorientowała się, że po raz kolejny zapomniała o tym, co naprawdę ją tu sprowadza. Przecież wcale nie Tamlina miała ratować, wyznaczono jej całkiem inne zadanie:

Złamać władzę Tengela Złego nad Demonami Nocy.

Jak, na miłość boską, miała się do tego zabrać?

Przeszli przez bramę i zatrzymali się w wejściu do ogromnej sali. Na drugim jej końcu umieszczone zostało podwyższenie, na którym rezydowały najważniejsze spośród demonów.

Vanja stanęła nieruchomo.

Wszystkie jej zmysły wibrowały.

Było coś niezwykłego w powietrzu w tej grocie czy sali, nie wiedziała, jakie określenie wybrać. Przyszło jej na myśl słowo mauzoleum, absurdalne tutaj, w świecie, w którym nikt nie umierał.

Ale to, co otaczało ją ze wszech stron, nie było powietrzem ani też rozrzedzoną ziemią. Nie było też wodą, dymem ani parą wodną, musiała to być jakaś nieznana substancja, tak gęsta, że niemal dawała się wziąć do ręki. Wszystkie istoty zrobiły się niewyraźne, jakby patrzyło się na nie przez przydymione szkło. Te, które stały najdalej, trudno było odróżnić. Poruszały się jakby w gęstej zawiesinie.

Wydawało się, że istoty, które się zbliżają, przenikają przez ten lepki ciągliwy płyn, a właściwie masę.

I jeszcze zapach. Łączył się nierozerwalnie z ciężkim, nieruchomym powietrzem. Był tak wstrętny, że całym ciałem Vanji wstrząsnął dreszcz obrzydzenia. Poznała go natychmiast, to zapach chuci, wydzielany przez tysiące podnieconych samców i tysiące gotowych do zbliżenia samic. Drażnił jej nozdrza, wywołując mdłości.

I stąd pochodził Tamlin! Nic dziwnego, że nie potrafił zrezygnować z niej jako kobiety!

Nagle zrozumiała dzielącą ich dwoje różnicę, tę, o której mówił Marco.

Z wysiłkiem przełknęła ślinę.

Ale to nie pomogło. Nauczyła się go kochać na ludzki sposób, nie potrafiła o nim zapomnieć.

W grocie panowała cisza aż gęsta. Ohydni żołnierze demonów, którzy mieli zająć się Vanją, nie mogli się do niej zbliżyć ze względu na wilki. Małe potwory przykucnęły i odczołgały się w tył, położywszy uszy po sobie, ale nadal odsłaniały zęby, długie i ostre niczym szydła. Cały czas gotowe do ataku, ale trzymane w szachu przez wielkie bestie, których nie znały.

Niesamowite rzeczy ujrzała Vanja w tej mrocznej sali, oświetlonej bladym światłem księżyców unoszących się pod nieskończenie wysokim sklepieniem. Demony wszelkiej maści i rozmiarów przelatywały dookoła, podniecone zjawieniem się obcych, wiele z nich siedziało pod ścianami i w niszach wykutych w skale. Wszystkie były nagie, zielonkawe jak Tamlin, ale niewiele miało fascynujący wygląd. Większość była po prostu straszna, powykrzywiana i szpetna brzydotą niewyobrażalną dla ludzkiego umysłu. A to przecież nie były jeszcze postacie z koszmarów sennych, potrafiące przybrać dowolną formę i kształt. To były tylko demony, nic innego.

Któryś ze starszyzny na podwyższeniu zawezwał mniejszego demona i szepnął coś do niego. Mały kiwnął głową i przemknął wzdłuż ścian ku otwartej bramie, ale w chwili gdy mijał Vanję, jeden z wilków rzucił się w bok, kłapnął zębami i przytrzymał demona.

Zgromadzeni w sali jęknęli, a zabrzmiało to prawie jak krzyk. Wilk trzymał wierzgającego demona w pysku, głębokie warczenie brzmiało groźnie.

I znów któryś ze starszyzny uczynił znak ręką i wszyscy strażnicy rzucili się na ratunek swemu kamratowi. Wilk w odpowiedzi tylko mocniej zacisnął szczęki, aż dało się słyszeć trzask kości. Demon pisnął, a strażnicy się zatrzymali.

Jeden z wilków przekazał sygnał Vanji. Na moment, po raz pierwszy, spotkały się ich spojrzenia, i dziewczyna popatrzyła w najbardziej niezwykłe zwierzęce oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Spoglądały na nią całkiem po ludzku.

Muszę pamiętać, że to tylko sen, pomyślała. Ale to nie jest proste. Wszystko wydaje się takie prawdziwe, takie rzeczywiste, jakbym naprawdę to przeżywała. Te ohydne stwory siedzące dookoła na ścianach i unoszące się w powietrzu, włochate ręce, które ukradkiem mnie dotykają… Czuję, że dostaję gęsiej skórki, reagując na łaskotanie. I jeszcze ten zapach, ten odór, ten smród, nie wiem, jak mam to nazwać. Zgęszczony zapach chuci panował w całej grocie, jak gdyby aktywność płciowa stanowiła dla demonów sens istnienia. Widziała już, że parzą się gdzie i kiedy tylko im się spodoba, na sposób zwierząt albo ludzi, w dowolnie wybranych pozycjach i miejscach. Ale czyniły to jedynie te, które znajdowały się z samego tyłu, inne wystraszone skupiały się na niej i na wilkach.

Ślepia wilka mocno przytrzymały jej wzrok. Vanja przejęła wiadomość, myśli zwierzęcia przeniknęły w jej umysł.

– Zatrzymajcie się! – zawołała, unosząc dłoń, bo w snach wszyscy mogą porozumiewać się ze wszystkimi. – Przybyłam tu, by z wami negocjować. Mam pokojowe zamiary.

Małe demony wybuchnęły pogardliwymi śmiechem, robiąc w jej kierunku nieprzyzwoite gesty. Vanja nie przejmowała się nimi. Kontynuowała swą przemowę, zwracając się do najwyższych.

– Ale nie powiem nic więcej, dopóki rozkaz wydany temu demonowi nie zostanie cofnięty. Zamierzaliście wysłać go do waszego władcy z wiadomością, że tu jestem. Nic z tego. On musi zostać tutaj.

Śmiech zamarł. Po chwili pełnej zdumienia ciszy rozległ się głos z podium:

– A więc podejdź bliżej, nędzna śmiertelnico!

Wilk wypuścił demona, który upadłszy na ziemię przypominał teraz jęczącą kupkę nieszczęścia. Strażnicy szybko go usunęli.

Z dwiema olbrzymimi bestiami przy boku Vanja przedarła się przez lepką substancję i zatrzymała przed wielką trybuną. Usiłowała stłumić lęk, jaki zawładnął jej sercem. Ci, na których teraz patrzyła, stanowili z pewnością starszyznę Demonów Nocy.

Były władcze, prastare, ale, ach, jakie piękne! Wszystkie miały na sobie strój przypominający togę, z pewnością oznakę dostojeństwa. Jako jedyne na tej sali były ubrane.

Vanja zebrała się na odwagę i odetchnęła głęboko.

– Posłuchajcie mnie, zniewoleni! – zakrzyknęła.

Salą wstrząsnął ryk gniewu. Z oczu najstarszych demonów posypały się iskry.

– Nie jesteśmy niewolnikami – warknął jeden z nich.

– Owszem, jesteście – upierała się Vanja czując, że ma serce w gardle. – W moim rodzie uważani jesteście za bezwolne narzędzia w rękach Tengela Złego.

Jeszcze bardziej je to rozsierdziło i gdyby nie głębokie, ostrzegawcze warczenie wilków, nie miałaby szans, by postarzeć się choćby o jeden dzień.

– To honor móc służyć złu – stwierdziła przedziwna kobieta o pięknym, wężowym ciele i cudownej twarzy.

– Honor? – powtórzyła Vanja. – On traktuje was jak wszy! Wśród nas, którzy go znają, jesteście przedmiotem drwin i pośmiewiskiem. Dumne Demony Nocy zmieniły się w nędzne kreatury, które tańczą, jak się im zagra!

Zapanowała atmosfera wzburzenia, a wilki dyskretnie przekazały Vanji sygnał ostrzegawczy. Nagle zrozumiała, że nie przed wszystkim są w stanie ją obronić. Prosiły, by zachowywała się rozważniej, inaczej rozszarpie ją zgraja demonów.

Wysoka kobieta o wężowym ciele nakazała ciszę i przemówiła:

– Do tej pory jeden tylko człowiek poważył się tu zejść. Pierwszym z ludzkiego rodu był Tengel Zły, który stał się naszym mistrzem. Wiem, kim jesteś. Jesteś Vanja z Ludzi Lodu. Z rodu, który zwalcza naszego pana i władcę.

– Skąd znasz moje imię? – bez lęku spytała Vanja.

– Nikt inny poza tobą nie może widzieć nas, Demonów Nocy.

– I ja także wiem, kim ty jesteś. Jesteś Lilith, matka Tamlina. Musiał ci o mnie opowiadać.

– Nie mam już syna o tym imieniu – lodowatym tonem odparła Lilith.

– Tamlin ma silną wolę. Odważył się sprzeciwić samemu złu. Wy nie jesteście tacy silni.

Kiedy przycichła wrzawa, wywołana jej ostatnimi słowami, Vanja pospiesznie podjęła:

– Mam do was dwie prośby, dlatego tu przybyłam. Przede wszystkim chciałam przekazać posłanie Ludzi Lodu: złamcie obietnicę daną Tengelowi Złemu. Tę obietnicę, która czyni z was niewolników, nędznych poddańców. Druga sprawa to moja osobista prośba: proszę, abyście uwolnili Tamlina.

Gdy Vanja mówiła, z twarzy starszyzny dało się odczytać reakcję demonów. Kąciki ich ust drżały od z trudem hamowanego śmiechu. Co ona sobie wyobraża, ta nędzna śmiertelnica?

Długo czekała, zanim odpowiedzieli. W ich imieniu przemówiła Lilith, dając wyraz pogardzie ogółu:

– Rozważmy najpierw twoją drugą prośbę. Na co ci Tamlin, jak go nazywasz?

– Jak możecie to zrozumieć wy, którzy nie znacie słowa miłość? Nie słyszeliście nigdy o czułości ani o współczuciu. Ja cierpię wraz z nim.

– Nie sądzisz chyba, że on chciałby mieć z tobą do czynienia?

– To nieistotne. Nie chcę, by cierpiał.

Znów umilkli. Rozważali coś między sobą, chichocząc. Nie był to przyjazny śmiech, o, nie.

Lilith znów zwróciła się do niej.

– Nikt nie może zerwać okowów, które go więżą, są na wieki umocowane do skały. Nikt też nie może zejść do Najgłębszej Czeluści bez naszego zezwolenia i pomocy. Ale tobie pozwolimy. Będziesz mogła go zobaczyć, lecz pod jednym warunkiem.

– Jakim? – natychmiast zapytała Vanja. – Jestem gotowa zrobić dla niego wszystko.

– Nic nie możesz zrobić dla niego – ostro odpowiedziała Lilith. – Ale pozwolimy ci go zobaczyć. Jeśli podasz nam imię tego drugiego.

Zdradzić Marca? Wilki poruszyły się niespokojnie. Vanja uspokajającym gestem pogładziła je po futrze.

– Jakiego drugiego? – spytała, by wygrać na czasie.

– Nie udawaj! Tamlin wypytywał cię o tę osobę wielokrotnie.

Vanja pokiwała głową, a potem spytała buńczucznym tonem, bo nagle poczuła się niezwykle odważna:

– Po co wam to imię? To Tengel Zły pragnie je poznać, a wy spełniacie tylko jego rozkazy, zachowujecie się jak jego lokaje! Pozwólcie mi zobaczyć się z Tamlinem i porozmawiać z nim!

– Nie wysilaj się – przerwała jej Lilith. – Ziemska kobieta nie może pałać takim uczuciem do demona. Ale zdradź nam imię tamtego, a będziesz mogła zobaczyć Tamlina, nic więcej! On napluje ci w twarz, ale to już twoja rzecz.

Vanja walczyła z własnymi uczuciami. Gorąco pragnęła ujrzeć Tamlina, powiedzieć mu, jak bardzo go kocha. Ale nie mogła zdradzić Marca.

Wilki zorientowały się, że mogą jej ufać.

Na podwyższeniu znów prowadzono szeptem gorączkowe rozmowy. Potem demony uśmiechnęły się zimno i pokiwały głowami.

Najstarszy zwrócił się do Vanji:

– Twój upór złagodził i poruszył nasze serca. Mimo wszystko pozwolimy ci zobaczyć się z Tamlinem. Potem możemy dalej dyskutować.

Gwałtowne poruszenie wilków położyło kres króciutkiej chwili szczęścia Vanji. Oba odwróciły się do niej i patrzyły na nią wyraziście. Vanja dostrzegła ostrzeżenie w ich wzroku i znów ich myśli napłynęły do jej umysłu.

– Nie, dziękuję – odrzekła Vanja starszyźnie. – Wiem, co knujecie. Gdy tylko dotrę do Tamlina, Najgłębsza Czeluść zamknie się i dla mnie. Od takich nikczemników jak wy można oczekiwać tylko zdrady.

Lilith gniewnym gestem dała znać strażnikom, by znów rzucili się do boju. Szczęki wilków rozszarpały ręce i nogi najdzielniejszych, reszta cofnęła się, wyjąc jak… no tak, jak demony.

– Widzę, że do niczego nie dojdziemy – zawołała Vanja przekrzykując wrzawę. – Skupmy się więc na mojej drugiej prośbie.

Demony uspokoiły się, ale ich nastawienie było, łagodnie mówiąc, chłodne i powściągliwe. Wrogie, na granicy śmiertelnej nienawiści – to byłoby chyba lepsze określenie.

– I jaka jest ta druga sprawa, z którą przybywasz? – z przekąsem spytał najstarszy demon. – Zdążyliśmy już o niej zapomnieć.

– My z Ludzi Lodu ofiarujemy wam pomoc w wydostaniu się spod wpływu Tengela Złego.

– Służyć mu to dla nas zaszczyt.

– Wy mu nie służycie. On zdegradował was do roli nic nie znaczących niewolników, którzy sami nic nie mają do powiedzenia, dobrze o tym wiecie. My ofiarujemy wam wolność.

Po sali rozniósł się pogardliwy śmiech.

– I jak ty mogłabyś tego dokonać? – ze wzgardą spytała Lilith.

Nie mam zielonego pojęcia, pomyślała w panice Vanja.

Głośno powiedziała:

– Moja moc jest na tyle potężna, by was widzieć. Uważacie, że nie starczy mi jej i do czego innego?

Najstarszy demon zdecydował:

– Mam już dość wysłuchiwania tych bzdur. Wypuśćcie wielką grozę!

W skale rozległ się łoskot i ukazały się w niej dwie ogromne bramy. Wyszły z nich olbrzymie istoty, tak potworne, że nie tylko Vanja zaczęła krzyczeć, także pomniejsze demony wyjąc rozpierzchły się i skryły po kątach.

I nagle jeden z wilków przemówił do Vanji:

– Tak dłużej być nie może. Musimy się ujawnić.

W gęstym powietrzu ostrą łuną ognia zapłonęła błyskawica i zamiast wilków po obu stronach Vanji stanęły dwa czarne anioły. Były olbrzymie, ich skrzydła sięgały sklepienia, a dołem ciągnęły się po posadzce.

Krzyk przerażenia wstrząsnął salą, demony, także i te ze starszyzny, rzuciły się do ucieczki. Ale czarne anioły odwróciły się do potworów, które właśnie wylazły ze swych grot. Monstra cofnęły się, próbując schować się z powrotem, ale czarne anioły wyciągnęły ręce i z ich palców spłynęły błyskawice. W jednej chwili potworne bestie zmieniły się w niewielkie kopczyki piachu.

W sali zapadła grobowa cisza. Wszyscy wstrzymali oddech, tylko z jakiegoś kąta dobiegał żałosny pisk małego demona.

Jeden z czarnych aniołów przemówił głosem podobnym do grzmotu, od którego zatrzęsły się ściany groty:

– Okażcie cześć, nędzne stwory! Padnijcie na kolana przed Vanją z Ludzi Lodu, wnuczką Lucyfera!

– Lucyfer! – rozległy się wołania ze wszystkich stron i demony rzuciły się na ziemię, kryjąc twarze w dłoniach.

Uklękły nawet te ze starszyzny i Lilith także musiała się ukorzyć przed kobietą, którą tak pogardzała.

Загрузка...