Rozstanie nadeszło niespodziewanie i brutalnie.
Cała rodzina od dawna już niepokoiła się stanem Vanji.
Wszystko wskazywało na to, że z nerwami dziewczynki coś jest nie w porządku. Podrywała się na najdrobniejszy szmer, rozglądała się po kątach, jak gdyby bała się duchów, zaniedbywała szkolne obowiązki, a pod oczami rysowały jej się sine cienie, tak jakby nigdy nie mogła się porządnie wyspać. Czasami popadała w ekstatyczną radość, to znów chodziła wystraszona i przygnębiona, całkiem wyprowadzona z równowagi.
Kiedy więc Agneta otrzymała list od swej matki z Trondheim, zawezwała całą rodzinę na naradę, by rozważyć ewentualność wysłania Vanji na jakiś czas do babci. To właśnie zaproponowała wdowa po pastorze z Trondheim.
– Jeśli w ogóle mamy się na to zdecydować, to teraz – powiedziała Agneta. – Akurat wybierają się tam nasi przyjaciele, zajęliby się Vanją w drodze.
Henning nie pochwalał tego pomysłu.
– Mielibyśmy tak po prostu odesłać gdzieś naszą małą Vanję? Czy to nie zbyt drastyczne posunięcie?
– Uważam, że potrzebna jej zmiana środowiska. Tutaj nie jest jej dobrze, sama nie wiem dlaczego.
– Najwidoczniej ma jakieś osobiste kłopoty – orzekła Benedikte. – A osobiste kłopoty zwykle każdy zabiera ze sobą wszędzie.
– To prawda. Ale wydaje się, że… coś tutaj ją dręczy. A mówiąc dokładniej, coś wywołuje jej wzburzenie, zajmuje myśli do tego stopnia, że nie może żyć normalnie.
– Tak, chyba masz rację. I pewnie mądrym posunięciem byłoby umożliwienie jej zmiany otoczenia na jakiś czas. Ale czy sądzisz, że będzie jej dobrze u twojej matki? – spytał Henning.
– Tu bez wątpienia zbytnio ją rozpieszczamy, chyba wszyscy się ze mną zgodzą. Moja matka trochę ją utemperuje. Jestem zdania, że w tej chwili dziewczynce potrzeba mocnej ręki, może się trochę opamięta.
– Tak, tak, pewnie masz rację. W każdym razie dłużej to nie może trwać. Yanja z każdym dniem wygląda coraz gorzej. Rób, co uważasz za słuszne, Agneto, na pewno jej to wyjdzie na dobre.
Henning westchnął. I on bardzo się niepokoił stanem zdrowia i ducha swej przybranej córki.
Następnego dnia przy obiedzie dorośli popatrzyli po sobie i wreszcie Agneta rzekła:
– Kochana Vanju… uważamy, że ostatnio nie wyglądasz na zdrową.
Dziewczynka drgnęła.
– Ja? Przecież nic mi nie dolega.
– Całe dnie spędzasz w domu, jesteś roztargniona i zmęczona, a w szkole wiedzie ci się coraz gorzej.
– Ale ja…
– Postanowiliśmy więc, że powinnaś się oderwać od codziennego dnia.
Serce Vanji zaczęło walić jak młotem. O co im chodzi?
– Pamiętasz, jak babcia, matka mamy, odwiedziła nas latem?
Tak, babcia… Vanja słyszała rozmowy dorosłych przed przybyciem sędziwej damy. Dowiedziała się z nich, jak to babcia i dziadek wyrzucili Agnetę z domu akurat wtedy, gdy ich najbardziej potrzebowała. Pastor i jego małżonka nie potrafili zaakceptować tego, że ich córka oczekuje dziecka, pomimo że niczym nie zawiniła, przecież Ulvar ją zgwałcił. Henning Lind z Ludzi Lodu otworzył drzwi przed nieszczęśliwą młodą kobietą i poślubił ją, uznał małą Vanję za swoją córkę i był dobrym mężem i ojcem. Kiedy pastor umarł, wdowa przyjechała z wizytą do swej córki i wnuczki.
Vanja nie miała szczególnie dobrego kontaktu ze swą babką ze strony matki. Staruszka była zbyt dostojna, zbyt oschła w swej chłodnej życzliwości. No i przecież Vanja miała w swoim pokoju małego demona, a to jeszcze bardziej utrudniało rozmowy z bogobojną babką.
Po dwóch tygodniach wdowa po pastorze wróciła do swego domu do Trondheim.
– Tak, pamiętam, jak babcia u nas była – mruknęła Vanja.
– Babcia chciałaby, żebyś od tej zimy przez parę lat pochodziła tam do szkoły – oświadczyła Agneta. – Uznała, że potrzeba ci dodatkowych nauk religii i samodyscypliny, abyś i w innych przedmiotach mogła radzić sobie lepiej. Doszła do wniosku, że tu, na wsi, nie czujesz się dobrze. A poza tym jest sama i przyda jej się ktoś w domu.
– Ale ja nie chcę…
Agneta uniosła dłoń, żeby jej przerwać.
– Takich argumentów nie chcę słyszeć. Babcia okazała nam wielką życzliwość, wyrażając gotowość zaopiekowania się tobą, i powinniśmy być jej za to wdzięczni. I ma całkowitą rację, my także bardzo się o ciebie niepokoimy. Od paru lat nie jesteś sobą. Napisałam już do babci, że wkrótce przyjedziesz i że na pewno dotrzesz do Trondheim jeszcze przed rozpoczęciem szkoły. Nie myśl, że decydujemy się na to z lekkim sercem, moje dziecko, będziemy ogromnie za tobą tęsknić, dobrze o tym wiesz. Ale dla twojego dobra…
Mówili dalej w podobnym tonie, mama i ojciec, Benedikte i stary Viljar. Belinda była już tak słaba, że większość czasu spędzała w swoim pokoju, nie miała siły, by jadać wraz ze wszystkimi. Vanja próbowała słuchać, ale jej własne rozpaczliwe myśli zagłuszały ich słowa.
Wreszcie pozwolono jej wstać od stołu. Miała zacząć się pakować.
Tamlin siedział na brzegu biurka. Przez ostatnie pół roku dorównał jej wzrostem.
– Co się z tobą dzieje? – spytał nieżyczliwie. – Beczysz?
– Wyjeżdżam, Tamlinie – odpowiedziała szlochając.
– Wyjeżdżasz? – powtórzył, w jednej chwili kamieniejąc.
W odpowiedzi pokiwała głową, nie odsuwając rąk od zasłoniętej twarzy. Ledwie mogła mówić.
– Przenoszę się do babci do Trondheim. Będę tam chodzić da szkoły. Przynajmniej przez parę lat, a może i dłużej! Jadę już jutro.
Tamlin zaniemówił na długą chwilę. Wreszcie odezwał się swym zwykłym drwiącym tonem:
– Świetnie, będę miał więc całe łóżko dla siebie.
Do pokoju weszła matka Vanji, dziewczynka prędko osuszyła łzy.
– Ach, nie płacz, Vanju – powiedziała zasmucona Agneta. – Zobaczysz, będzie ci tam dobrze. Nie mamy na to ochoty, ale coś trzeba zrobić, żebyś wreszcie przestała być taka apatyczna, obojętna na wszystko i tak przerażająca blada. Być może pozyskasz nowych przyjaciół, z którymi będziesz się lepiej czuła, bo wszystkich, których masz tutaj, bardzo ostatnio zaniedbałaś.
Vanja przełknęła ślinę i odpowiedziała coś, czego nie dało się zrozumieć. Agneta pomogła jej w pakowaniu. Vanja była ogromnie zdenerwowana, bo Tamlin cały czas wchodził jej w paradę i usuwał się w ostatniej chwili, a wszystko po to, by ją zirytować.
– Ależ, Vanju, czy nie mówiłam ci, że nie wolno kłaść pościeli na podłodze? Jeszcze jej stamtąd nie zabrałaś?
– Zapomniałam – mruknęła i szybko zgarnęła legowisko, na którym przez ostatnie miesiące sypiał Tamlin.
Tego wieczoru i Vanja, i Tamlin milczeli. A kiedy wsunął się do jej łóżka po raz pierwszy od czasu, gdy go stamtąd wyrzuciła, nie próbowała nawet go powstrzymać. Potrzebowała jego bliskości.
Leżeli blisko siebie na plecach. Nie mieli nic do powiedzenia, nawet Tamlin nie był w nastroju do żartów, próbował się z nią drażnić, ale bez przekonania.
Vanja miała niejasne wrażenie, że Tamlin się zmienił. Fizycznie. Nie potrafiła dokładnie wyjaśnić, na czym polega odmiana, ale widziała, że jego demoniczne, a raczej zwierzęce rysy złagodniały. Z jego twarzy nie bił już chłód zieleni jak u jaszczurki, choć różnica była doprawdy nieznaczna, a rysy stały się odrobinę bardziej ludzkie, język nie tak mocno rozdwojony.
A może tylko sobie to wmówiła?
– Zdejmij koszulę, Vanju – powiedział wreszcie Tamlin.
Dziewczynka natychmiast się spięła.
– Nie, nie wolno ci!
– Nic nie zrobię, nie mogę ryzykować, że na mnie doniesiesz. Czy nie zachowywałem się grzecznie przez ostatnie miesiące, wstrętna dziwko?
– Owszem.
Vanja miała już czternaście lat. Często, kiedy leżała sama w łóżku, jej myśli krążyły wokół Tamlina. Tęskniła za nim, chciała poprosić, by położył się przy niej. Wiedziała, że on także tego pragnie, poznawała to po spojrzeniu, jakim bezustannie śledził jej ciało. Ale zawarli umowę i on postanowił jej dotrzymać. W tym momencie Vanja najbardziej obawiała się swej własnej słabości.
– Ściągnij koszulę, a ja zdejmę przepaskę – powiedział Tamlin. – Oboje potrzebujemy się podotykać. Tylko po to, by poczuć siebie nawzajem, nic więcej.
Nie śmiała zwierzyć mu się ze swego strachu. Nie chciała się zdradzić. Po chwili wahania jednak usiadła na łóżku i zsunęła koszulę przez głowę. Już nie mogła powstrzymać drżenia.
Tamlin wyślizgnął się z przepaski i rzucił ją na podłogę, na koszulę nocną Vanji.
– Zobacz – uśmiechnął się. – One się obejmują.
Uśmiech wystraszanej Vanji wypadł nieco krzywo.
Znów ułożyli się na plecach, tym razem bardziej zwróceni ku sobie.
– Rozwinęłaś się od ostatniego czasu – zachichotał Tamlin. – I to bajecznie.
Pozwoliła mu dotykać swoich piersi. Sama bardzo tego chciała. Tamlin delikatnie pieścił je końcem języka, aż ściągnęły się w twarde pączki. W podbrzuszu odczuła gwałtowny skurcz.
– Tamlinie, ja chyba tego nie wytrzymam. Odwróć się, chcę leżeć za tobą. Chodźmy spać.
Na moment znieruchomiał, wpatrując się w nią poprzez ciemność nocy. Wreszcie zrobił to, o co prosiła.
Nigdy jeszcze nie leżał tak blisko niej nagi. Teraz jego plecy przylegały ściśle do jej piersi i brzucha. Potrafił zwinąć skrzydła tak ciasno, że stały się prawie niewyczuwalne. Vanja pogładziła go po wystających żebrach, a jemu chyba się to spodobało, bo uniósł rękę, by ułatwić jej dostęp. Zachichotał złośliwe, ale ona zdążyła już go poznać i wcale nie poczuła się urażona.
Vanja zebrała się na odwagę. Uniosła głowę i pocałowała go w ramię, delikatnie musnęła je końcem języka. Poczuła, że przez ciało przebiegł mu dreszcz.
Ogon Tamlina wypełzł z ukrycia. Wędrował po udach ku górze, a Vanja rozchyliła nogi, by ułatwić mu dostęp. Wślizgnął się między nie, szukając leniwie przesuwał się w przód i w tył.
Vanja oddychała coraz ciężej. Nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co robi, opuściła rękę na jego brzuch, poszukując nieśmiało…
Tamlin wygiął dolną połowę ciała do przodu, by łatwiej mogła znaleźć to, czego szukała. Drżącymi palcami ujęła coś gładkiego, lekko pulsującego. Objęła…
– Och, Tamlinie – szepnęła bez tchu. – Ty już nie jesteś dzieckiem!
– Ty także nie. Jesteś wszeteczną dziwką. Na pewno nie dzieckiem!
– Owszem. Nie wolno ci…
– Powiedziałem ci, że cię nie ruszę – parsknął wściekle. – Ale, doprawdy, sama tego chcesz. Poruszaj dłonią!
Pokazał jej, co ma robić.
Vanja czuła się tak oszołomiona, że bliska była utraty przytomności. Usłuchała jego wskazówek, sapnęła, czując nieznośne podniecenie, i gwałtownym ruchem przyciągnęła rękę do siebie.
– Nie mogę. Zabierz ogon, ja…
Odwrócił się tak, że oparty na wyprostowanych ramionach zawisł nad nią. Patrzył na nią z góry, starając się przywrócić oddechowi równy rytm. Vanja mocno ugryzła się w wargę.
Tamlin poderwał się gwałtownie.
– Kładę się na podłodze – oświadczył. – Sama nie wiesz, czego chcesz, nie mam ochoty marnować dla ciebie czasu.
Długo leżeli każde na swoim posłaniu, milczący, wzburzeni, nie mogąc uspokoić oddechu.
– Świetnie, że jedziesz już jutro – powiedział wreszcie Tamlin. – Fantastycznie!
– Tak – przyznała Vanja. – Bo po tym, co się stało, tak dłużej nie może być. Mam dopiero czternaście lat. Ach, Tamlinie!
Poczuła, że jego dłoń wyciąga się ku niej. Ujęła ją. Tamlin uścisnął ją tak mocno, że ledwie powstrzymała się od krzyku. Bo przecież na pewno chciał, żeby zaczęła krzyczeć.
Życie Vanji w domu babki okazało się tak okropne, jak się tego obawiała.
Każdy dzień rozpoczynał się od nabożeństwa, zaraz po powrocie do domu musiała siadać do lekcji i zajmować się nauką aż do wieczornej mszy. Wiele czasu spędzała w kościele, a poza tym babka jak dzień długi usiłowała ją wychowywać.
Rzecz jasna dobrze było, że musiała bardziej uważać podczas lekcji w szkole, bo dzięki temu wiele się nauczyła. Wątpliwe jednak, czy dzięki temu stała się lepszym człowiekiem. Kochająca wolność Vanja o gorącym sercu przemieniła się w milczącą, wystraszoną panienkę, mającą coraz więcej zahamowań, gdyż babka każdego dnia znajdowała niedociągnięcia i błędy w jej zachowaniu. Vanja cały czas musiała też pozostawać na usługach staruszki. Przynieś to, zrób tamto, pomóż mi…
No i jeszcze te uprzykrzone kazania o moralności. Vanję chyba ostrzegł przykład, jaki miała w domu? Niech myśli o Agnecie, która sprawiła tyle bólu i smutku, tak zawiodła swoich rodziców!
Wtedy Vanja gwałtownie zaprotestowała. Żaden człowiek nie był tak dobry i wspaniały jak matka. To właśnie dziadkowie, pastorostwo zawiedli córkę i musiała liczyć tylko na siebie. Gdyby nie Henning Lind z Ludzi Lodu, ani Agnety, ani Vanji nie byłoby teraz na świecie.
Tego wieczoru Vanja musiała położyć się do łóżka bez kolacji.
Każdego dnia słuchała litanii pouczeń: Trzymaj się z dala od chłopców i mężczyzn, jesteś zbyt słaba duchem, by oprzeć się ich pięknym, ale jakże fałszywym słowom! Twoja uroda i twoje ciało mogą skusić mężczyzn, by postępowali z tobą tak, jak będą chcieli. Jeszcze tego nie rozumiesz, ale mężczyźni są niebezpieczni, to bezwolne ofiary własnych żądz.
Co za głupstwa, myślała Vanja. Co ty możesz o tym wiedzieć, przez całe swe dorosłe życie byłaś żoną pastora. Nie sądzę, by pastorzy byli „bezwolnymi ofiarami własnych żądz”. Mogłabym ci opowiedzieć, droga babciu, o rzeczach, od których na pewno byś zemdlała! Co byś powiedziała, na przykład, na ogon demona, łaskoczący między nogami? Albo na obejmowanie dłonią twardego organu, o którym jedynie marzyłaś w najskrytszych bezbożnych snach? Nie, uważam, że ja pomimo moich ledwie czternastu lat więcej wiem o pożądaniu niż ty. Czy wiesz, za kim tęsknię każdego wieczoru przed zaśnięciem? Za matką i ojcem? Tak, tak, za nimi także, ale czy wiesz, przez kogo w ukryciu, pod kołdrą, muszę sama zaspokajać najdziksze pożądanie? Tak, babciu, przez mojego małego demona! On zresztą już wcale nie jest mały. Rozpalił mnie wtedy, kiedy mieszkaliśmy razem w moim pokoju, i bardzo za nim tęsknię, nie sądziłam, że do tego stopnia jestem z nim związana. Teraz mam tego świadomość i najbardziej się boję, że mama pozwoli nocować w moim pokoju jakiemuś przypadkowemu gościowi. Może jakiejś pięknej, młodej pannie? Ona co prawda nie zobaczy mojego Tamlina, bo tylko ja, wnuczka Lucyfera, mogę go widzieć, ale on zobaczy ją! A jeśli zacznie jej pożądać? Czy ty wiesz, babciu, co to jest zazdrość? Czy wiesz, jak ona potrafi rozdzierać człowieka na strzępki, kawałek po kawałku, z każdym dniem upływającym z dala od ukochanej osoby? I to tylko z powodu demona!
Nie opowiadaj mi więc nic o pożądaniu mężczyzn, babciu, bo sama nic a nic o nim nie wiesz!
W roku, w którym skończyła piętnaście lat, Vanja nie mogła się doczekać letnich wakacji, miała bowiem nadzieję, że spędzi je w domu. Nie pozwolono jej jednak na wyjazd. Babcia zarzucała jej krnąbrność, co wcale nie było prawdą, Vanja po prostu kilkakrotnie spokojnie i z opanowaniem wygłosiła swoje zdanie, odmienne od babcinego. Babka postanowiła więc nie wypuszczać jej z rąk, dopóki nie będzie mogła oddać rodzicom dziecka idealnego, pokornego, posłusznego i łagodnego jak baranek. No i z wbitymi do głowy wszelkimi moralnymi zasadami, z pogardą traktującego grzechy i grzeszników.
Vanję omal nie rozsadził gniew. Oczywiście na okazanie go pozwoliła sobie tylko we własnym pokoju, na zewnątrz jej twarz pozostała obojętna, jakby dziewczyna pozbawiona była jakichkolwiek uczuć, co najwidoczniej odpowiadało babce. Od czasu do czasu na jej ustach malował się tylko sztuczny uśmiech, o który nikt nie mógł mieć pretensji. Kiedy jednak była sama, płakała gorzko z tęsknoty za domem i nie miało to wyłącznie związku z Tamlinem, o, nie! Tak bardzo jej było źle u babki, pragnęła zobaczyć ukochanych rodziców, a także babcię, dziadka, Benedikte, Malin, Pera i Christoffera, który nie mieszkał już w domu, lecz kształcił się na lekarza. Cieszyła się na nadejście letnich wakacji, na to, że pojedzie do domu i odetchnie trochę, a może nawet uda jej się namówić matkę i ojca, by nie wysyłali jej już więcej do Trondheim. Teraz wszystkie te nadzieje legły w gruzach.
Kiedy nadeszła wiadomość o śmierci dziadka Viljara, Vanja była kompletnie przybita. Nie pozwolono jej nawet jechać do domu na pogrzeb, gdyż i tak nie zdążyłaby na czas, a więc, zdaniem babki taka podróż nie miała sensu. Dziadek! Kochany dziadek Viljar, już go więcej nie zobaczy, a babcia Belinda nie opuszczała teraz łóżka i wymagała opieki przez całą dobę. Viljar i Belinda nie byli prawdziwymi dziadkami Vanji, dziewczynka była wszak wnuczką Sagi i Lucyfera, ale nikt nie mógł lepiej się zająć dzieckiem bez ojca, niż uczynili to Henning i jego rodzina. A Vanja nie mogła nawet pożegnać się z dziadkiem Viljarem! Ta myśl nie dawała jej spokoju.
Kiedy nastało lato, Vanja często wymykała się z domu, zanim jeszcze babka się obudziła. Chciała choć przez trochę pobyć sama, a w ciągu dnia nie miała takiej możliwości. Babka nie spuszczała z niej oka, zrób to i tamto, Vanju, to niedozwolone, czy doprawdy nie potrafisz się zachować, dziewczyno. Trzymaj śpiewnik z psalmami w lewej ręce, abyś prawą mogła witać się z parafianami… Vanja znała katedrę Nidaros na pamięć. W czasie arcynudnych kazań siedziała wpatrując się w łuki sklepienia świątyni, ukradkiem rozglądała się za postacią mnicha, który podobno tam straszył, i raz nawet wydawało jej się, że w jednej z galerii dostrzegła brunatną opończę i błyszczącą nad nią parę złośliwych oczu.
Poranki były lepsze. Stanowiły jakby maleńką oazę w bezbrzeżnej pustyni poleceń i wymuszonych dobrych uczynków.
Opuszczała wtedy zwykle Trondheim. Koło czwartej nad ranem spacerowała nad brzegami Trondheimsfjordu. Rozmyślała, tęskniła, rozpaczając nad upływającymi latami młodości. Uważała, jak to zwykle piętnastolatki, że niewiele życia jej już zostało.
Właśnie podczas jednej z takich wypraw spotkała „kobietę na brzegu”.
Kobieta szła daleko przed Vanją, ale wędrowała tak wolno, że nietrudno było ją dogonić, oczywiście jeśli się tego chciało. A Vanja nie miała na to ochoty, pragnęła pobyć trochę w samotności.
Kobieta poruszała się niezgrabnie i nie wyglądała na zadowoloną czy szczęśliwą. Szła, powłócząc nogami, zrezygnowana, jakby nic już nie miało dla niej znaczenia lub bezbrzeżny smutek przesłonił jej cały świat. Ubrana była jak większość kobiet w długą spódnicę i lekką letnią narzutkę. Ale, zbliżywszy się do niej, Vanja dostrzegła, że kobieta ma włosy ułożone niestarannie, jakby było jej to obojętne, jakby nie używała lustra.
Choć Vanja starała się nie spieszyć, specjalnie przystawała, nieubłaganie coraz bardziej zbliżała się do nieznajomej. Zmierzały bowiem w tę samą stronę, ku miastu, a dziewczynka już była spóźniona. Babka nie mogła wiedzieć o jej porannych spacerach, które przynosiły Vanji chwile wytchnienia, z pewnością też by ich zakazała. „Przyzwoita dziewczyna nie wałęsa się sama, powinnaś o tym wiedzieć, Vanju!”
Kobieta nie odwróciła się ani razu, jak gdyby świat w ogóle jej nie obchodził.
I nagle skręciła w lewo i poszła prosto do wody.
Pewnie znalazła coś ciekawego na brzegu, pomyślała
Vanja. Muszelkę albo jeszcze coś innego. Mogę wykorzystać okazję i wyminąć ją w pewnej odległości.
Vanja dopiero teraz zorientowała się, że kobieta jest w zaawansowanej ciąży i że to właściwie młoda, przerażająco młoda dziewczyna. Czy dlatego wydawała się taka zdruzgotana? Znalazła się w kłopocie, choć była niezamężna? Tak, z pewnością jest za młoda na małżeństwo, ona i Vanja mogły być równe wiekiem.
Jakie to musi być dla niej straszne!
Więcej Vanja nie zdążyła już pomyśleć, bo z ust wydarł jej się okrzyk przerażenia. Nieznajoma kobieta, a raczej dziewczyna, nie zatrzymała się na brzegu. Weszła prosto do wody. Vanja, która często spacerowała po plaży, wiedziała, że akurat w tym miejscu dno gwałtownie opada i tworzy się głębia.
– Hop! Hop! – zawołała. – Stój, nie idź tam, to niebezpieczne!
Dziewczyna nie miała zamiaru usłuchać, szła dalej w wodę i nagle dno usunęło się jej spod nóg. Zniknęła pod powierzchnią.
Vanja co sił w nogach podbiegła na brzeg i nie wahając się ani sekundy skoczyła do zaskakująco zimnej wody. Tchu zabrakło jej w piersiach, ale opanowała wstrząs, jaki odczuła przy zetknięciu z lodowatą wodą, i zdołała dotrzeć do miejsca, w którym zniknęła nieznajoma. Bąbelki powietrza wyraźnie wskazywały, gdzie powinna szukać.
Vanja w swoim życiu nie miała zbyt wielu okazji, by uczyć się pływania, ale jeszcze w domu zdarzało się, że kąpali się w morzu. Teraz musiała nurkować, a do tego była bardziej przyzwyczajona. Razem z Christofferem i Benedikte robili zawody, kto najdłużej wytrzyma pod wodą. Christoffer był raz bliski zwycięstwa, ale potem dorośli musieli robić mu sztuczne oddychanie, a Malin wpadła w histerię. Ćwiczenia te miały przynajmniej taki skutek, że Vanji nieobce było zanurzanie się pod wodę.
Nie musiała szukać długo. Złapała bezwładną dziewczynę za włosy i wyciągnęła ją na powierzchnię. Zdołała dotrzeć bliżej brzegu, gdzie miała grunt pod nogami, ujęła topielicę pod ramiona i wyniosła ją na brzeg. Dziewczyna kaszlała, wypluwając wodę. Nie stawiała oporu, jakby opuściła ją cała wola życia.
– Nie wolno ci tego robić – łajała ją Vanja. – Pomyśl o dziecku, ono także ma prawo do życia. I ty też nie powinnaś się poddawać. Bez względu na to, jak beznadziejne ci się wszystko wydaje, zawsze jest gdzieś jakiś jaśniejszy punkt.
Co ona właściwie o tym wiedziała? Jakie miała prawo wygłaszać kazania, nie wiedziała przecież nic o sytuacji dziewczyny. Czy można być aż tak zdesperowanym, że śmierć wydaje się jedynym wyjściem? Z pewnością! Przecież ona sama siedząc w domu babki nad lekcjami chciała umrzeć, byle się od tego wyzwolić! I to tylko dlatego, że musiała odrabiać lekcje w domu, którego atmosfery nie znosiła, ale który przecież za rok miała opuść. Jakim prawem osądzała tę nieszczęsną dziewczynę? Co ją czekało poza biedą, wiecznymi troskami i odrzuceniem przez społeczeństwo? Vanja widziała przecież, jak tak zwani przyzwoici ludzie traktowali Benedikte i jej małego Andre.
Myśli wirowały Vanji w głowie, kiedy wyciągała niedoszłą topielicę na suchą trawę. Jednym z powodów, dla których babka chciała zabrać Vanję z Lipowej Alei z tego „domu grzechu” była właśnie Benedikte. Najpierw nieszczęście spadło na jej własną córkę, a potem na drugą kobietę w tej samej rodzinie. Rzecz jasna, jej wnuczka nie mogła dorastać w tak strasznym miejscu.
Dlaczego niektórzy ludzie nie pojmują, co w życiu naprawdę stanowi wartość? Zwłaszcza ci, którzy nie powinni wydawać sądów?
– Już dobrze, dobrze – uspokajała dziewczynę Vanja. – Jesteśmy chyba w równym wieku. Ja mam piętnaście lat, a ty?
Dziewczyna odwróciła głowę. Była śliczna.
– Siedemnaście.
– Och, nie płacz już, wszystko będzie dobrze. Rozumiem, że musi ci być trudno, ale teraz masz przynajmniej jednego sprzymierzeńca. Pochodzę z rodziny, gdzie ludzkie życie ceni się bardzo wysoko. Jeśli chcesz, możesz zamieszkać u nas.
Vanja spokojnie mogła to obiecać, bo Ludzie Lodu zawsze zajmowali się cierpiącymi, odrzuconymi. Nie zastanawiała się, co prawda, jak w całej tej sprawie poradzi sobie z babką. Wdowę po pastorze całkiem wymazała ze świadomości.
Dziewczyna bezwładnymi ramionami zakryła twarz, jakby opuściła ją już cała nadzieja.
– Możesz ustać na nogach? Oprzyj się o mnie, pomogę ci dotrzeć do Trondheim.
Nic nie odpowiedziała.
– Jak masz na imię?
– Petra.
No, podała przynajmniej imię. Całkiem nieźle.
Vanja rozejrzała się dokoła.
– Tam, za wałem ziemnym, stoi jakiś dom, widzę z daleka dach. Pójdę tam i poproszę o pomoc, bo chyba same sobie nie poradzimy. Wydaje mi się, że nogi nie chcą cię nosić.
Szybkim krokiem ruszyła do wału. Czy sprawił to instynkt, czy też troska o desperatkę, nie wiadomo, w każdym razie Vanja obejrzała się i znów uderzyła w krzyk.
Dziewczyna wyciągnęła nóż, który najwidoczniej miała schowany w kieszeni, i zanim Vanja w jakikolwiek sposób zdołała ją powstrzymać, Petra wbiła go sobie w pierś. Zwinęła się z bólu, ale zaraz ciało wyprostowało się i bezwładnie upadło na trawę.
Vanja już była przy niej, wstrząśnięta i zrozpaczona.
– Dlaczego to zrobiłaś? – jęknęła. – Mogłam cię uratować!
Umierająca dziewczyna z trudem zdołała wydusić z siebie kilka słów:
– Mam… jeszcze… jedno… dziecko… Dziewczynkę… w przy…
– Gdzie? – niecierpliwie dopytywała się Vanja. Trzymała dłoń Petry w mocnym, uspokajającym uścisku. – Zabrali mi… ją – szeptała dziewczyna ostatkiem sił. – I to także… by zabrali. Nie dostaną…
Petra umarła. Znieruchomiała, na jej ślicznej twarzy zgasły wszelkie oznaki życia.
To była twarz, która przyciąga pozbawionych sumienia mężczyzn. Vanję także natura obdarzyła urodą, ale Petra była prostsza, bardziej zwyczajna. Łatwa zdobycz.
– Och, biedne stworzenie – szepnęła Vanja zdruzgotana.
Nagle przez głowę jak strzała przemknęła jej myśl: Dziecko!
Nie zastanawiała się dłużej. Wiedziała tylko, że dziecko musi być już w pełni ukształtowane i że na jego losie zaważyć mogą sekundy.
Nie miała zamiaru poświęcić się zawodowi lekarza jak Christoffer. Działała instynktownie.
Czy tylko morderczy cios nie wyrządził krzywdy nie narodzonemu dziecku? Nie, rana znajdowała się dość wysoko, na pewno wszystko w porządku.
Wyjęła nóż z bezwładnej dłoni Petry, rozerwała ubranie dziewczyny i wciągnęła głęboki oddech. Zakręciło jej się w głowie, niedobrze robiło jej się na myśl o tym, co musi zrobić, ale wycelowała, w myśli obliczając, jak głęboko powinna ciąć. Szepnęła: „Dobry Boże…” i wbiła nóż.
To było straszne, znacznie gorsze, niż przypuszczała. Vanja zareagowała tak jak większość ludzi nie związanych zawodowo z medycyną, gwałtownie zadrżała na dźwięk ostrza rozcinającego tkanki. Poczuła, jak wzbiera w niej fala mdłości, ale zacisnęła zęby i z całych sił starała się opanować.
Widziała płód niewyraźnie, przez mgłę potu spływającego jej z czoła i łez żalu i strachu. Wreszcie jednak wyjęła dziecko.
Wyczuła to natychmiast: dziecko było martwe.
Vanja tak bardzo chciała, by żyło. W myślach już wyobrażała sobie, że się nim zajmie, zapewni godne życie, a tymczasem sama była winna jego śmierci, nie zdążyła wyciągnąć go na czas.
Wybuchnęła gwałtownym płaczem, dlatego też nie zorientowała się, że nadchodzą ludzie. Ich głosy słychać było coraz bliżej. Kiedy wreszcie do niej dotarły, podniosła głowę, ale musiała otrzeć łzy zakrwawionymi rękoma i dopiero wtedy zobaczyła dwoje dorosłych, którzy stali obok niej.
– Nie zdążyłam uratować dziecka – zaszlochała. – Myślałam, że zdążę, ale…
– Na miłość boską, co się tutaj wydarzyło? – surowym głosem spytał mężczyzna. – Coś ty zrobiła, dziewczyno?
Towarzysząca mu kobieta przykucnęła i zabrała dziecko z rąk Vanji.
– Ach, mój Boże – szepnęła.
Vanja próbowała wyjaśnić:
– Ona chciała się utopić… pobiegłam za nią i wyciągnęłam ją z wody…
– No tak, rzeczywiście obie jesteście doszczętnie przemoczone – przyznała kobieta.
– Ona była całkiem bez sił, pobiegłam więc po pomoc…
– Znasz ją?
– Nie, wcale. Szła przede mną plażą, a potem…
– Tak, co potem? – dopytywał się mężczyzna. – Ma w piersi ranę od noża.
– Tak – załkała Vanja. – Odwróciłam się i chciałam krzyknąć, że zaraz wracam, a ona właśnie wtedy przebiła się nożem, przybiegłam do niej, ale umarła na moich rękach.
Mężczyzna i kobieta popatrzyli po sobie. Sprawiali wrażenie bardzo dystyngowanych, na pewno wywodzili się z wyższych sfer, ani chybi byli intelektualistami. Mogli mieć około pięćdziesięciu lat.
Mężczyzna kiwnął głową.
– Mów dalej!
– Wtedy pomyślałam o dziecku, miałam nadzieję, że może jeszcze żyje, a potem… chociaż zrobiło mi się niedobrze…
– Rozumiem – słabym głosem rzekła kobieta. – Znakomicie się spisałaś!
– Ale było za późno! – szlochała Vanja zrozpaczona. – To wszystko zbyt długo trwało!
Kobieta odłożyła zwłoki dziecka, wytarła dłonie chusteczką i położyła je Vanji na ramiona.
– Nie płacz, kochanie, nic nie mogłaś na to poradzić. To dziecko było martwe już od kilku dni. Ono… nie nadawało się do życia.
Vanja załkała i przetarła oczy. Pierwszy raz mogła dokładniej przyjrzeć się płodowi, leżącemu obok na trawie.
Zaraz jednak pobiegła za najbliższe krzaki. Nie zdołała już dłużej wstrzymywać mdłości.
Wróciła, pobladła i osłabiona. W tym czasie mężczyzna w miarę możliwości oporządził zmarłą Petrę.
Vanja zebrała się na odwagę i jeszcze raz popatrzyła na martwe dziecko. W istocie nie nadawało się do życia i wręcz błogosławieństwem było, że zmarło. Takimi ramionami z pewnością uśmierciłoby swą matkę.
Był to chłopiec, a z jego twarzy Vanja zdołała wyczytać wszystkie osławione cechy, charakterystyczne dla dotkniętych przekleństwem Ludzi Lodu. Widziała kiedyś fotografię swego ojca Ulvara (zdjęcie leżało schowane w szufladzie, natknęła się na nie przypadkiem), czytała także opis Hanny, Grimara i innych. Martwy płód mógł być potomkiem Ludzi Lodu, choć to oczywiście pomysł absurdalny, nie było bowiem nikogo, kto mógłby go spłodzić. Dziecko wyglądało tak z całkiem innych przyczyn, to pewne. Było to bardzo zdeformowane dziecko, nic w nim do siebie nie pasowało, ani ręce, ani nogi, ani kręgosłup. Takim dzieciom nigdy nie jest dane przeżyć, Vanja zdawała sobie sprawę, że natura sama naprawia własne błędy.
Biedna Petra nie mogła jednak o tym wiedzieć.
– Tak bardzo się bała, że odbiorą jej dziecko! – chlipała Vanja. – To były jej ostatnie słowa przed śmiercią. Biedaczka!
– Nie miała czego się bać – ze smutkiem przyznała kobieta. – Nikt by jej go nie odebrał, samo odeszło.
– Miała już chyba jedno dziecko – powiedziała Vanja. – dziewczynkę. Ale nie do końca zrozumiałam, co mówiła.
– Nie będziemy jej osądzać – orzekła kobieta. – Nic o niej nie wiemy.
– Dziękuję! – powiedziała Vanja przez łzy. – Dziękuję, że rozumiecie! Tak bardzo mi jej żal.
Mężczyzna pomógł jej wstać.
– Obmyj się trochę w morzu, a potem idź do domu. My się już wszystkim zajmiemy, dla ciebie to może okazać się zbyt trudne. Powiedz nam tylko, jak się nazywasz i gdzie mieszkasz, postaramy się załatwić wszystko z władzami.
Vanja jeszcze raz podziękowała im za życzliwość i poruszona do głębi duszy wróciła do domu babki.
Babka oczywiście już się obudziła i czekała na nią w hallu, surowa i oskarżycielska.
– Gdzie to panienka była dziś w nocy, jeśli wolno mi spytać?
– W nocy? Wyszłam rano.
Babka zacisnęła usta, najwidoczniej jej nie uwierzyła.
– Masz zwyczaj pływać w ubraniu nad ranem?
Vanja czuła się strasznie zmęczona i zasmucona.
– Próbowałam uratować dwa ludzkie istnienia. Ale, niestety, nie udało mi się to. Nie mam ochoty o tym mówić.
Kiedy Vanja chciała wyminąć babkę, biała dłoń pastorowej mocno ujęła ją za ramię.
– Nie masz ochoty o tym mówić? Ale ja chcę usłyszeć! Cóż to znowu za opowieści z dreszczykiem?
– To żadne opowieści z dreszczykiem – odpowiedziała Vanja i znów zaczęła płakać. – Przypuszczam, że jutro napiszą o tym w gazetach. A teraz chcę zostać sama! – krzyknęła. – Przez całą zimę robiłam, co mogłam, by babcię zadowolić, ale nie usłyszałam ani jednego dobrego słowa, tylko skargi i połajania, nie pozwolono mi spędzić wakacji w domu, a kiedy mówię prawdę o tym, co się dzisiaj zdarzyło, babcia mi nie wierzy. Chcę wracać do domu, nie zniosę dłużej hipokryzji!
Wyrwała się skamieniałej ze zdumienia starej damie i zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju.
Rzuciła się na łóżko, szlochając, dopóki nie zmorzył jej sen. Nikt do niej nie zajrzał, nie zawołał ani na śniadanie, ani na obiad.
Ale Vanji było to całkiem obojętne.